Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2021, 10:52   #91
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
pisane z MG

Uczta, taniec Iolandy i kapitana

- Och, kapitanie - Iolanda zachichotała jak przystało na damę obdarzoną komplementem i posłała rozmówcy nieśmiały uśmiech. - W pańskich ustach brzmi to w dwójnasób miło. Tak widziałyśmy Amazonkę. Wyglądała nieco inaczej i dużo gorzej niż ta, którą pewnie kupiec za kilka tysięcy nabył - sparafrazowała słowa bretońskiego szlachcica.

- Jam jedynie sługa pani uniżony. - kapitan również zachowywał się zgodnie z wymogami dobrego towarzystwa przyjmując uwagę partnerki ze skromnym skinieniem głowy.

- Czyli mają ją. I żyje. A w jakim jest stanie? Może chodzić? Gdzie ją trzymają? - skoro Iolandzie i Izabelli udało się zobaczyć tą wojowniczkę z plemienia Kary to Estalijczyk był ciekaw chociaż o najważniejsze detale.

- Chodzić może. Nie wygląda zbyt dobrze. - Następnie Iolanda wytłumaczyła gdzie gospodarze trzymają swojego jeńcy.

- Czyli nie jest duchem ani wymysłem i jest o co walczyć. - estalijski żeglarz skinął głową i skorzystał z okazji aby w tańcu ucałować dłoń Iolandy. - Bardzo mi to pomogło baronesso. Zastanawiałem się czy to nie są jakieś przechwałki naszych gospodarzy. - wyjaśnił z lekkim uśmiechem.

- Jest inna niż nasza przewodniczka. Ma ciemniejszą skórę - powiedziała Iolanda jednocześnie uśmiechając się do kapitana na tak okazaną wdzięczność.

- Ma jeszcze ciemniejszą skórę niż Kara? Fascynujące. - kapitana widocznie zdziwiła ta wiadomość. Obrócił swoją partnerkę czując się pewnie w tym tańcu i niejako to mogło się udzielać również i jej. Tak ją prowadził, że w każdej chwili czekały na nią sprawne ramiona które mogły znów nią pokierować.

- Sądziłem, że wszystkie są jak Kara. Chociaż kto wie? W końcu to pierwsza Amazonka jaką spotkałem. Kto wie czego można się spodziewać w głębi dżungli. - wyjaśnił powód swojego zdziwienia. Widocznie temat kultury plemienia dzikich kobiet z dżungli i dla niego był dość obcy.

- Czy z równie wielkim zaangażowaniem ratowałby pan, kapitanie pobratymca naszych gospodarzy? - Zapytała Iolanda go ponownie stanęli twarzą w twarz po kilku piruetach.

- Jakby był tak piękny i pomysłowy jak pani milady to z całą pewnością. - estalisjki szlachcic zapewnił z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

- Aha! - Iolanda wydała z siebie westchnienie, które mogło być zarówno wyrazem uznania jak i dezaprobaty. - To jaki ma Pan plan?

- Będziemy improwizować i elastycznie reagować na zmieniającą się sytuację. - zaśmiał się cicho jej partner do tańca i mówił jakby cytował jakiegoś klasyka. Ale chyba ironizował zdając sobie sprawę jak delikatna i śliska jest to sprawa. Mimo wszystko jednak był zdecydowany działać.

- Bertrand zgłosił swoją chęć pertraktacji z jarlem. I chwała mu za to. Pozwolę mu działać. W razie czego wesprę go jeśli będzie to rokowąło na sukces lub dam mu po uszach i odetnę się od tego zmieniając strategię. Mam nadzieję, że coś się uda z tymi podarkami, kupnem lub zakładem. - przyznał, że przy tak niewielu znanych informacjach trochę trudno coś mu było zaplanować. A ten trik rozmów z kimś z niższym rangą był znany na dworach. Lord wysyłał swojego człowieka do drugiego lorda i ten niby działał samodzielnie. Więc jak się misja okazywała sukcesem to nagle to była oficjalna misja od króla czy innego lorda no a jak nie to tylko taki wybryk o jakim władca nie miał pojęcia. Teraz to też mogło pozwolić Carlosowi na pewną elastyczność w reagowaniu na to co by się toczyła rozmowa między Bretończykiem a wodzem Norsów.

- A ty moja pani? Masz jakąś radę dla swojego kapitana? Jaką przewidujesz dla siebie rolę w tej wieczornej sztuce jaką właśnie odgrywamy? - zapytał bardziej żartobliwym tonem uśmiechając się wesoło do swojej partnerki.

- Radzę byś zachował zdrowy rozsądek i nie popełnił grzechu niedocenienia inteligencji przeciwnika. Musimy mieć na uwadze, że i inni będą w przyszłości chcieli z gościny tej osady skorzystać, zwłaszcza w sytuacji gdy nasza okaże się owocna. A nie masz gwarancji, że uwolniona siostra naszej przewodniczki nie wróci tu by się zemścić. Plotki szybko się roznoszą. O czym miałeś okazję przekonać się kapitanie przy pierwszym spotkaniu z jarlem - Iolanda nie zamierzała udać, że nie słyszała oskarżeń jakie wódz Norsmenów wysunął pod adresem jej partnera w tańcu.

- Postaram się o tym pamiętać. - kapitan skłonił lekko głową i uśmiechnął się uspokajająco. Czas na rozmowę podczas tańca się skończył wraz z muzyką graną przez gospodarzy. De Rivera na koniec elegancjo podziękował partnerce całując ją w dłoń a sam skłonił się publiczności zasiadajacej za stołami okalającymi to centrum placu jaka biła im brawa i krzyczała coś wesoło. Ich pierwszy taniec tego wieczoru musiał więc im przypaść do gustu.

Baronessa przyjęła tę odznakę podziękowania delikatnym skinięciem głowy i uśmiechem. Ona również skłoniła się publiczności i wróciła na swoje miejsce.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 07-04-2021, 20:29   #92
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Sen nie nadchodził. A nawet jak nadchodził to coś go za każdym razem przerywało. Estalijczyk nie mając więc ochoty na mordęgę, wydobył w torby lekarskiej swój zapas liści koki i wsunął sobie do ust zielone zawiniątko, które tak skutecznie wyłączało go na zbędne bodźce. Po chwili słodkawy posmak rozlał się po nim ze znaną już mieszaniną błogości i pobudzenia. Nie przestawał słyszeć całego hałasu organizowanej imprezy. Szczeknięć norsmeńkiej mowy przypominającej pijacki bełkot. Śpiewów rzewnych i radosnych. Rozmów w mowie wszelakiej, a i szeptów elfich jakby w skrytości wypowiadanych. Wszystko na raz łączyło się w jakiś monotonny pomruk ludzkiej masy, w środku, której się znalazł. Ludzkiej masy, która była jak ropiejacy wrzód na zielonej lustryjskiej ziemi. Wrzód, którego Lustria nie omieszka przeciąć. A jednak za nic nie zrezygnowałby z tej wyprawy. Nie wróciłby nawet za cenę odkupienia. Chciał zarazić ten ląd sobą. Zrzucić nań swoją dotychczasową niemoc…
Wiedział, że już nie uśnie. Ale z chwili na chwilę coraz mniej odczuwał znużenie jednocześnie odpoczywając w zaciszu swojej głowy. Nie miał w planie przespania uczty. Ale rozdrażniła go perspektywa biesiadnej pozy na jaką przystał kapitan de Rivera. Nijakość decyzji kapitana, który z całym swoim arsenałem, mógł bez rozlewu krwi osiągnąć wszystko w tej mieścinie. A nawet nie był w stanie zdecydować czego chce. Jeśli karta się odwróci od tego gamonia, to trzeba będzie czym prędzej go opuścić. Elfy zdecydowanie bardziej rokowały. Javier przyniósł od Ektheliona wiadomość spodziewaną. Cesar się nią nie zrażał. Nie żeby wiele o elfach słyszał, ale w tym co słyszał z całą pewnością nie leżało prostolinijne zdradzanie się z zamiarami. Wręcz przeciwnie. Baronessa również zdaje się tylko czekać na okazję, by wyswobodzić się spod kontroli tego koguta. Choć jak mawiają w Tilei… La donna e mobile…

Pojawienie się mistrza Bartolomeo i jego rewelacje o trwającej uczcie wyrwały go z zamyśleń.
- Już idę - odparł machinalnie Cesar dopiero teraz sobie uświadamiając, że uczta już się zaczęła.
Tileańczyk miał jednak jeszcze inne doniesienia, które wydały się mu względnie ciekawe. Wstał z posłania i przeciągnął się rozprostowując z chrupnięciem kości i grzbiet. Niewygoda nie była dla niego niczym nowym, ale męczący półsen zrobił swoje.
- Chodźmy zatem poszukać znachora - odparł mistrzowi Bartolomeo.
Pocałował swój medalik i ruszył na główny plac, by odnaleźć jakiegoś Norsmena, który będzie na tyle komunikatywny by wskazać im szamana. I pójść do niego.

- To chodźmy. - stary lekarz okrętowy zgodził się pogodnie i ruszył w roli przewodnika. Wyszli na zewnątrz po czym Tileańczyk skierował się na plac gdzie stały wymieszane grupy wspólnie jadły kolację, tańczyły i żartowały. Wyglądało jak jakiś festyn. Ale nie po to Bartolomeo przyprowadził tutaj Cesara. Prowadził go dość pewnie do wybranego stołu. Tam zagadał do wybranego Norsmena, brodatego i siedzącego w samej koszuli bo mimo zaawansowanego wieczoru nadal było ciepło. Widocznie to był ten z jakim rozmawiał wcześniej bo rozmawiali w reikspiel. Żaden nie posługiwał się tym językiem płynnie ale obaj w stopniu pozwalającym na całkiem przyzwoitą komunikację.

- To chodźcie, zaprowadzę was. - powiedział Norsmen wstając od stołu i machnięciem ręki dając znać aby podążać za nim. Zagłębili się w labirynt prostych ulic przy których każdy dom gościom wydawał się bliźniakiem poprzedniego. Ale mieszkaniec tej wioski poruszał się pewnie po swoich ulicach. Mijali parę osób tu i tam jakie zmierzały na albo z kolacji. Lub po prostu stały i rozmawiały ze sobą. Tak weszli do jakiegoś domu a potem sypialni. Bardzo podobnej do tej jaką mieli w domu gościnnym. W niej zastali mężczyznę przykrytego kocami. I jak się okazało przywiązanego pasami za pierś, biodra i kolana do łóżka.

- Musieliśmy go przywiązać. Bo się rzucał. - wyjaśnił brat tego przywiązanego i stał przy łóżku czekając co para obcych medyków teraz zrobi.

- Mówił coś? - spytał Cesar onego brata nie patrząc nawet na niego. Skupiony był na związanym człowieku. Możliwości było trochę. Na parę mógł zaradzić. Na zdecydowaną większość raczej nie. - Znalazłeś go gdzieś w takim stanie? Czy obudził się już taki? Od dawna to tak wygląda?

Ściągnął koce z pacjenta czyniąc to od strony stóp mając baczenie na jego ręce gdyby ten był przytomny i nieprzyjaźnie do obdukcji nastawiony. A zamierzał ją wykonać. Potwierdzić spostrzeżenia szaman o gorącym tułowiu i głowie i zimnych kończynach. Sprawdzić ciało i głowę na okoliczność niedawnych obrażeń. Zobaczyć jak reaguje na światło pochodni. Dzieląc pospołu wszystkie kroki z Tileańczykiem.

- Nie przyszedł jak miał mi pomóc przy naprawie dachu. No nic, to mi inni pomogli i machnąłem ręką. Ale na drugi dzień też nie przyszedł. To jak skończyliśmy z tym dachem to przyszedłem do niego i go znalazłem o takiego. - powiedział Nors tłumacząc okoliczności w jakich znalazł swojego brata.

Ponieważ przy łóżku nie bardzo było miejsca dla drugiego medyka to Bartolomeo ograniczył się do roli asystenta. A Cesar wrażenia dotykowe ze sprawdzania ciała okazały się trafnie opisane przez Norsmenów. Stopy i dolne kończyny były suche i chłodne. Podobnie dłonie i ramiona. Za to korpus i głowa na odwrót. Gorące i przepocone. Co było nienaturalnym zestawem bo zwykle albo ktoś miał zbyt wielką gorączkę albo zbyt niską jeśli już coś się działo. A tutaj było nietypowe połączenie tych dwóch skrajności w jedno.

Sam badany mężczyzna raczej nie stawiał oporu. Wydawał się ledwo świadomy obecności kogoś na swoim łóżku. Albo nawet i nie. Wpatrywał się w sufit niewidzącym spojrzeniem i ciężko oddychał. Oddech miał szybki i płytki jakby dopiero co skończył długi bieg. Na widok pochodni przy swojej twarzy nie było widać jakiejś sensownej reakcji.

Nie miał jakiś widocznych ran. Nie wyglądało aby ktoś go ciął nożem czy pazurami. Śladów ukąszeń też nie było widać. Bartolomeo uznał, że ta niska te zimne kończyny może oznaczać kiepski przepływ krwi i Cesar mógł się z tym zgodzić. Zwykle tak to uznawano taki objaw. Jednak zwykle chodziło o całe ciało no i nie znali teraz czynnika jaki spowodował tą nietypową reakcję. Nie można było wykluczyć tak naturalnego jak i nadnaturalnego pochodzenia.

Z tego co mówił brat przywiązanego do łóżka Norsa ten się drapał i bredził. Kilka razy puścił pawia, majaczył. Wszystko to sprawiało, że zdradzał typowe objawy dla opętania. Tak to się właśnie zaczynało gdy obcy byt wchodził w czyjeś ciało. Przynajmniej takie o tym zwykle krążyły opowieści.

Może nie można było tego wykluczyć ale sam zestaw objawów wydał się Cesarowi znajomy. Co prawda nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem osobiście niemniej słyszał o podobnych. W Imperium nazywano to wewnętrznym ogniem bo ciało zdawało się płonąć od środka niewidzialnym na zewnątrz płomieniem. A nazwa przyjęła się i na południu. Nie znano przyczyny takiego nietypowego zachowania więc leczono to objawowo. Przez upuszczanie krwi, zimne kompresy i podawanie różnych mikstur.

- Wymioty i majaki… mogą wskazywać na zatrucie. Albo uderzenie w głowę. Czaszka bez znamion uszkodzeń jednak - Novareńczyk myślał na głos - Chłód kończyn… Gdyby dotyczył jednej, przyznałbym ci rację mistrzu. Ale złe krążenie we wszystkich członkach peryferyjnych… Jakby coś z niego ściągało całą krew do głowy i korpusu. Wewnętrzny Ogień to w miastach nazywają. A po po wsiach Zmorą nazywają.

Zły duch co nocą przychodzi do ofiary, siada na niej i krew we śnie wypija. Cesar na wypędzaniu duchów się nie znał w ogóle. Ale objawy mógł leczyć. Niemniej zarówno sprawy przyrodzone jak i nadprzyrodzone rządziły się tą samą logiką. Były objawy i był ich powód. I był początek od którego wszystko się zaczęło. Rozejrzał się po izbie.

- Mistrzu, przygotujcie pijawki. Upust krwi powinien zbić trochę gorączkę i może przywróci tego biedaka nieco do zmysłów.
Nadal pobudzony umysł Novareńczyka pracował już nad kolejnym domysłem. Zaczął obchodzić izbę rozglądając się za czymś niepasującym. Jakimś przedmiotem nie będącym typowym wyposażeniem domu. Nie omieszkał sprawdzić też tobołków nieszczęśnika, ani jego rzeczy osobistych. Ani misek po ostatniej strawie.

- Czyli pijawki tak? Tak, pijawki są dobre na wszystko. Od tego powinniśmy zacząć. - tileański medyk skinął głową na znak aprobaty i zmienił Casara przy łóżku przywiązanego pacjenta. Wyjął z torby pojemnik z małymi wijącymi się krwiopijcami i zaczął je przystawiać do ciała chorego.

- Co tak chodzisz? Czego szukasz? - zapytał Norsmen który widocznie do widoku pijawek w akcji był przyzwyczajony ale nie bardzo mógł zrozumieć dlaczego jeden z medyków zaczął chodzić i rozglądać się po izbie. A ten widział dość prosto urządzone wnętrze, tam gdzie była możliwość z norsmeńskimi ozdobami zdradzającymi kto jest gospodarzem w tym domu. Ale nigdy wcześniej tu nie był to wszystko wydawało się dość nowe dla niego. Trudno było powiedzieć co tu było od zawsze czy powinno być a co być może nie.

Dom niczego Cesarowi nie zdradził. Pozostało zajrzeć do misek i tobołka chorego. Nie był żonaty to i bez kobiecej ręki w domu brudne skorupy mogły gdzieś się walać. A torbę, czy tobołek musiał przecież jakąś posiadać. Na pytanie Norsmena chwilowo nie chciało mu się odpowiadać.
- Co robił gdyś go ostatni raz widział przy zdrowych zmysłach?

- Wrócił z połowów. Jest rybakiem. Czego ty szukasz? - brat złożonego tajemniczą niemocą brodacza okazywał coraz wyraźniej zniecierpliwienie zaczynające przelewać się w irytację gdy obcy chodził po izbie zaglądając w różne kąty i zakamarki nie zdradzając mu po co to czyni. W końcu mało kto lubił jak ktoś obcy grzebał mu w jego rzeczach bez pytania i wyjaśnienia po co to robi. Jakiś tobołek Cesar jednak znalazł. A w nim mały nóż, jakieś haczyki na ryby, żyłki, kawałek sznurka, chustkę albo małą ścierkę a wszystko przenicowane wodno - rybim zapachem. Kuchnia i piec były wygaszone i nie wyglądały by ostatnio były używane. Piec był porządny, dostosowany do wypieku chleba ale zimny. Resztek jedzenia nie znalazł, podobnie jak używanych do gotowania naczyń. Albo w ogóle ich nie używał albo on sam czy ktoś inny był porządnym gospodarzem.

- Nie wiem czego szukam - odparł Cesar wyczerpawszy chwilowo pomysły na szukanie czegoś co naprowadziłoby go na to co jest przyczyną stanu chorego - Łowił ryby… Wrócił. A potem zastałeś go takiego... Łowił sam? Ma swoją łódkę?

- Z kolegą. I tak, ma swoją łódź. Jak to nie wiesz czego szukasz a cały czas szukasz? Może coś zrobisz z nim? - brat Norsa wydawał się być zdezorientowany słowami i czynami medyka. Chyba miał kłopot by zrozumieć jego poczynania. Odpowiedział jednak to o co pytał ale zachowanie Bartolomeo jaki zajmował się pacjentem chyba było dla niego bardziej czytelne niż to co robił Cesar.

- Wybacz gorącą głowę temu młodzieńcowi młody człowieku. Zależy mu na stanie twojego brata i próbuje znaleźć co ten stan wywołało. - stary lekarz okrętowy wtrącił się tym swoim łagodnym i nieco mentorskim tonem wspartym autorytetem wieku. Spojrzał tak na brata poszkodowanego jak i swojego kolegę po fachu uśmiechając się do nich lekko i uspokajająco. Na Norsa chyba podziałało bo zrobił nieme “acha” i pokiwał głową.

- Prowadź zatem do tego kolegi - rzekł Estalijczyk. - Mistrzu Bartolomeo - skinął lekarzowi w geście podziękowania za wyjaśnienia, lub życzenia powodzenia z pijawkami. - A potem do łódki.

Brat pacjenta miał minę jakby się zastanawiał czy nie robią go w balona. Ale chyba uznał, że skoro chodzi o zdrowie jego brata to postara się być wyrozumiały na takie zachowanie obcych. Skinął więc głową i dał znak aby iść za nim. W milczeniu wrócili na centralny plac wioski gdzie biesiada i zabawa wciąż trwała w najlepsze. Wrócili praktycznie dosłownie do punktu wyjścia bo ów kolega siedział ledwo parę miejsc dalej niż wcześniej siedział brat rybaka. Ten podszedł do niego i coś do niego przemówił wskazując na stojącego obok brodatego Estalijczyka. Siedzący nie zdradzał entuzjazmu zwłaszcza, że pił i bawił się w najlepsze coś raźno opowiadając siedzącej obok dziewczynie a i ją to chyba niezmiernie bawiło. Ale w końcu pod wpływem siły perswazji kolegi w jakiej dało się wyczuć ponaglenie wstał od stołu i podszedł do czekającego medyka.

- Pyta co chcesz wiedzieć. - przetłumaczył Norsmen patrząc pospołu z kolegą na Cesara.

-' Zapytaj go o dzień, w którym po raz ostatni łowił ryby z twoim bratem. Jak wyglądał połów. - Na medykusie najwyraźniej niechęć nowego rozmówcy robiła takie samo wrażenie jak powątpiewanie brata chorego.

Dwaj Norsmeni toczyli chwilę ożywioną dyskusję ale szybko doszli do porozumienia bo brat pacjenta przemówił w reikspiel. - Mówi, że trzy dni temu. Musiało tak być bo wtedy i ja spotkałem Josteina ostatni raz. Właśnie wracał z tych ryb. I na drugi dzień miał przyjść do mnie i mi pomóc. - wyjaśnił brat dopowiadając od razu coś od siebie do wypowiedzi kolegi.

- Czy w czasie połowu wydarzyło się coś dziwnego? Łowili tam gdzie zawsze? - Cesar pokiwał głową po czym kontynuował przesłuchanie.

- Mówi, że było jak zawsze. Trochę słabo poszło, liczyli, że będzie lepiej no ale też i nie tak tragicznie. - brat Josteina odpowiedział po dwu czy trzyzdaniowej wypowiedzi kolegi. Cesar na ile mógł się zorientować to ten kolega wydawał się odpowiadać naturalnie i po krótkiej chwili namysłu. Jakby sam się zastanawiał jak potraktować to pytanie i czy zdarzyło się wówczas coś godnego zapamiętania. Ale najbardziej co zapamiętał to efekt tego połowu. A przynajmniej tak to przetłumaczył brat powalonego niemocą rybaka.

Rybak nie wiedział niczego.
- Niech wraca do dziewczyny - powiedział Cesar wskazując na Norsmenkę, która nie marnując czasu zainteresowała się swoim drugim sąsiadem i zanosząc się śmiechem i pijąc oblewała niby przypadkiem miodem z jego rogu - Łódka Josteina. Prowadź.
Powiedział do swego przewodnika.

Norsmenowi nie trzeba było powtarzać. Bardzo chętnie wrócił na swoje miejsce do tej nadobnej dziewoi i podjął na nowo przerwaną zabawę. A ta z uśmiechem przywitała jego powrót coś do niego mówiąc albo pytając. Brat złożonego niemocą popatrzył na nich tęsknie nie ukrywając, że chętnie by z nimi został. Ale widocznie poważnie traktował braterskie więzy bo poprowadził Cesara pomiędzy długie i proste uliczki pomiędzy domami. Znów mijali przedstawicieli różnych nacji Starego Świata zmierzających do lub z placu i na różnym etapie zabawy. Wyglądało na to, że integracja z obu stron rozwijała się pomyślnie.

Tak Cesar ze swoim przewodnikiem dotarł do jednej z bram. Tam Nors chwilę rozmawiał ze strażnikami i ci zgodzili się ich przepuścić. Co w pierwszej chwili nie było takie oczywiste. Brat musiał ostro się targować aby ci zgodzili się ich przepuścić i pewnie coś wspomniał o Josteinie bo to było jedyne słowo jakie Estalijczyk rozpoznał. W końcu jednak strażnicy ich przepuścili małą furtką na zewnątrz.

Szli przy świetle pochodni pożyczonej od strażników bo na zewnątrz była już kompletna noc. Norsmen pewnie prowadził gościa brzegiem rzeki i dalej na pomost. Jakieś żaby czy inne stworzenia umykały z kręgu światła zanim dało im się radę przyjrzeć. Mijali większe i mniejsze łódki, dłubanki a także te duże łodzie przystosowane do podróży pełnomorskich.

- To ta. - wskazał przewodnik zatrzymując się przed niczym nie wyróżniającą się łodzią zdolną pomieścić z pół tuzina osób na ławeczkach i ich bagaże lub połów na dnie. Bujała się na wieczornej fali jaka odbijała blask pochodni. - Pospiesz się. Na zewnątrz nie jest bezpiecznie. Zwłaszcza po zmroku. - dodał tonem dobrej rady rozglądając się uważnie dookoła.

Cesar wszedł na pokład i zaczepił pochodnię w przeznaczonym ku temu uchwycie. Ostrzeżenie tym razem wziął sobie do serca i zamierzał się streszczać. Nie lubił zostawiania spraw ze świadomością, że mógł zrobić więcej. Nie zamierzał jednak spocząć na cmentarzu z nagrobkiem o inskrypcji "przynajmniej dowiedziałem się na co był chory". Zaczął przeszukiwać łódkę pod kątem ostatniego połowu.

- Chodź i pomóż - powiedział do josteinowego brata przetrząsając schowki - Znasz tą łódkę. Czego tu wcześniej nie było?

- Wszystko jest jak powinno. Byłoby łatwiej jakbyś powiedział czego szukamy. - odparł Norsmen gdy wzruszył ramionami i od niechcenia rzucił niewielki worek na dno łodzi. Dało się wyczuć ledwo skrywaną irytację za takie ciągłe zbywanie i traktowanie. Obaj weszli na lekko chyboczącą się na falach łódź i właściwie niewiele było do tego szukania. Łódź wyglądała wręcz nudnie. Zurzyte ławki, dulki, wiosła na dnie łodzi razem z kałużą chlupoczącej tam wody. Przy rufie, pod ostatnią ławeczką zwykle zajmowaną przez sternika był wędkarski ekwipunek. Wśród nich niewielki woreczek ze starym chlebem, kolejny z haczykami i żyłkami, dwie wędki położone na dnie obok wioseł, jakas stara kapota albo koc i mniej więcej tyle. Wszystko to tchnęło zapachem jeziornej wilgoci i ryb. Tam i tu było widać nawet jakiś zapomniany rybi łeb albo ości.

Przeszukawszy wszystko co się dało, Estalijczyk usiadł na ławce sternika, drapiąc się po brodzie.

- Mówiłem już. Nie wiem. Coś ten stan twojego brata wywołało. Z tego co mówisz ty i tamten rybak, to po powrocie z połowu. Może coś złowił. Może go coś użarło. Może coś znalazł. A może nic z tych rzeczy i ktoś na niego urok rzucił. Tak czy inaczej nic tu po nas. Wracajmy.

- Nic go nie ukąsiło. Szukaliśmy śladów. Nic nie ma. - odparł Norsmen wstając z ławeczki i wychodząc z powrotem na pomost. Wyciągnął rękę aby pomóc gościowi w tej czynności. Ale bez większych oporów i nawet chętnie zaczął wracać w stronę zamkniętej bramy.

- To co złowili Gerd sprzedał następnego dnia. Innym co jedli te ryby też nic nie było. - powiedział brat powalonego rybaka gdy ich kroki stukały po pomoście.

- Zatem urok. Może kogoś z osady. A może Amazonki? A może to coś zupełnie innego. - Cesar wzruszył ramionami. - Tak czy inaczej to nie moja dziedzina.

U mistrza Bartolomeo również nic nowego się nie wydarzyło. A pijawki trzeba było zdjąć dopiero za parę godzin. Mizerny obraz objawów i zero poszlak nie dawały wielkiego pola do manewru. Novareńczyk postanowił jeszcze z torby wyciągnąć ampułę oleju z ostropestu i upewniwszy się, że chory ma odruch przełykania, podał mu ją. Uniwersalne antidotum może nie pomóc, ale z pewnością nie zaszkodzi.

- Przynieś świeżej wody ze studni - powiedział do Norsmena jeszcze przed wyjściem - Aby zimna była. I okład dla brata z nasączonej nią koszuli na czoło i pierś przygotuj. Zmieniaj gdy się ocieplą. Rano zajrzę tu jeszcze.

- Nie trzeba fatygować młodzieńca - żachnął się dobrotliwie tileański mistrz. Nie na moje lata zabawy i hulanki. Zaraz tu wrócę i posiedzę z chorym. Pozmieniam kompresy. A nuż się obudzi.

Cesar skinął głową na zgodę i już miał wyjść, ale tknięty jeszcze przeczuciem postanowił sprawdzić ubranie chorego. Głównie na zawartość kieszeni, ale i wszelkich ozdób.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-04-2021, 10:24   #93
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Ekthelion uśmiechał się pod nosem, słysząc meldunki elfów.
- Nie uważałeś Ambrath. Prosiłem o zwiad, a ty już tu planujesz jakieś uderzenia. Co by sobie pomyśleli nasi gospodarze, wiedząc, jaki los chciałeś im zgotować? - zaśmiał się Ekthelion - Wracaj do swojego dowódcy i powiadom go, że zabezpieczymy teren i biesiadników od zewnątrz. Sugeruję, byście wystawili swoich - podpowiedział i poczekał aż morski strażnik z grupy Amrisa się oddali.
- Chodźmy zobaczyć ten port. Zrobimy to po mojemu - wzruszył ramionami i ruszył w stronę drewnianych schodów, prowadzących na szczyt wału, a dokładniej jednego z południowych, łukowato zakończonych narożników w pobliżu jednej z wież obronnych. Drewniana konstrukcja górowała nad nieregularnymi blankami z drewnianych bali, sprawiając wrażenie czegoś bardzo prowizorycznego, ale elfie oczy dostrzegały solidność konstrukcji.
Elf nonszalanckim krokiem wszedł na szczyt wału, z absolutną pewnością siebie pozdrowił wartownika, który rozdziawił oczy ze zdumienia.
Elf jednak nie zamierzał go jednak niepokoić i zachowywał się tak, jak kolejny zbrojny na warcie, lub po prostu zwiedzający okolicę gość. Lub jak stały bywalec, dla którego wejście na wał okalający osadę był czymś tak powszechnym, że nie musiał się z tego nikomu tłumaczyć.
Ekthelion podszedł pewnym krokiem do blanek wału i spokojnie spojrzał za palisadę, taksując dżunglę. Przez chwilę oglądał gwiaździste niebo, rozkoszując się delikatną, nocną bryzą. Osady ludzi miały pewną wspólną cechę, którą dawało się zauważyć nawet w “cywilizowanym” Imperium. Brak kanalizacji, który powodował, że już po jednym dniu spędzonym poza osadą jedyne co naprawdę się wyczuwało w takim miejscu to smród fekaliów wylewanych wprost na błotniste ulice, gnojowisk na tyłach domostw i zapach wielu, niewykąpanych ludzi. Dopiero stojąc na szczycie wału, lub najpewniej wewnątrz wieżyczki obronnej można było liczyć na jakiś powiew powietrza.
Elf spokojnie obserwował otoczenie. Z wysokości wału widział zatokę, jak i całą przystań i stojące w nim okręty norsów. Trzy duże, pełnomorskie jednostki stały przy najbardziej wysuniętych w stronę morza pirsów. Długie łodzie norsów mogły pomieścić nawet kilkudziesięciu wojowników, co oznaczało, że siły norsów w osadzie mogą być znacznie, choć prawdopodobnie nie przekraczałyby liczebności wszystkich ludzi de Riviery.
- Co zamierzasz? - Zapytał w eltharinie Finreir i oparł się o palisadę, obok swojego dowódcy, Ambrath zaś zaplótł ogromne łapska na piersi i spokojnie czekał, żując w zębach jakieś źdźbło trawy. Wyglądał na znudzonego. Towarzysząca im Ceylinde zdjęła skórzany hełm, rozsypując długą kaskadę czarnych włosów. Przysiadła na chwilę na blance, dając odpocząć długim, zgrabnym nogom. Strażnik chwilowo zapominając o wtargnięciu elfów na palisadę po krótkiej chwili skupił wzrok na elfce. Ekthelion uśmiechnął się ponownie, widząc przewidywalną, i zrozumiałą reakcję człowieka. Widząc jego zajętą uwagę, mogli przez chwilę swobodnie porozmawiać, choć jedynie w swoim, ojczystym języku.
- Chwilowo? Poczekamy, aż skończy się uczta. Być może popatrzymy na ową nieprzyjemną dla oka niespodziankę. Spodziewam się, że będzie z wału znacznie lepszy widok. A jeśli zechcą tracić ją pod dachem, oszczędzę sobie tej głupoty - Ektelion nie wydawał się przejęty tym, co planowali norsowie. Żaden z towarzyszących mu elfów również. Ambrath kiwnął głową, zgadzając się z dowódcą, a Finreir jedynie skrzywił się lekko z obrzydzenia na wzmiankę o kaźni.
Punkt obserwacyjny był rzeczywiście wyborny. Z wału widziało się o wiele więcej. Na przykład procesję norsów w towarzystwie pana Arrarte, którzy przez bramę przeszli w stronę przystani.
- Ciekawe. Pan Arrarte zdecydował się w końcu wprowadzić swoje słowa w czyn i napisać jednak tą sztukę, o której wspomniał. - Ekthelion wskazał Finreirowi orszak ruchem głowy.
Finreir nie odpowiedział, ale zerknął w stronę doktora, który zajęty był oglądaniem łodzi. Albo czegoś obok niej. Odległość bowiem, była już na tyle znaczna, że nawet elfi wzrok nie gwarantował szczegółów. Widać było jedynie postaci, i dawało się jeszcze rozróżnić twarze, skupione na jakichś poszukiwaniach. Czułe ucho Ektheliona łowiło jedynie pojedyncze słowa, więc sens dyskusji jaką prowadził doktor umykał wojownikowi niemal w całości.
Z wału widać też było mniej przyjemne rzeczy. Na przykład zatknięte na blankach czaszki. Większość była czaszkami ludzi. Dawało się to rozpoznać na pierwszy rzut oka, po okrągłej kości potylicznej, kościach ciemieniowych i szerokiej, górnej szczęce. Kilka było ewidentnie zwierzęcych, choć elf zdawał sobie sprawę, że ich właściciele zwierzętami nie byli. Jaszczuroludzie też musieli mieć na pieńku z norsami, i kilka ich gołych czaszek ozdabiało szczyt palisady.
Nieliczne trofea wyglądały jednak bardzo znajomo. Elfie czaszki były nieco węższe w budowie od ludzkich, i miały wąskie szczęki, nie mówiąc o innej budowie oczodołów niż u ludzi. Elfich czaszek było najmniej, ale to niewiele znaczyło. Potwierdzało jednak opinię Ektheliona o norsach w ogólności. Nie należało im ufać.

Dłuższą chwilę ciszy ponownie przerwał Ekthelion.
- Elfy nie mieszają się do spraw ludzi. Zrobiłem aż nadto proponując kapitanowi proste rozwiązanie. Nie przyjął go, więc teraz pozostaje nam jedynie czekać i obserwować. I wzmóc czujność. Nie wiem w co gra Amris, ale jego zaangażowanie w pomoc w uwolnieniu amazonki jest…-
- Zastanawiająca? - Finreir zazwyczaj nie wpadał w słowo swojemu dowódcy
- Tak - Ekthelion odwrócił się w stronę strażnika, który wciąż podziwiał elficką urodę jego wojowniczki
- Ceylinde, mogłabyś spędzić nieco czasu bardziej twórczo. Wypytaj tą włochatą małpę którą jakiś idiota postawił na warcie czy był w czasie ataku amazonek? Najlepiej, aby ze szczegółami ci o nim opowiedział? - Elf spojrzał na elfkę, która uśmiechnęła się szeroko, jakby ubawiona propozycją
- Tylko na Lilith, niech ci nie przyjdzie do głowy spółkować z tym małpoludem. Wydłubywanie cię z jakiegoś śmierdzącego barłogu może być gorszą perspektywą od kaźni na tej niewolnicy - zastrzegł Ekthelion, a chwilowa radość elfki nieco przygasła
- Będzie grzecznie dowódco - obiecała, choć z przykrością w głosie.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 09-04-2021, 18:09   #94
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Amris tymczasem poszedł do Olafa. Gdy pożegnał się z siostrą która dała mu do zrozumienia, że mordowanie Amazonek jest bardzo nie na miejscu. Cóż magister świetnie o tym wiedział. Liczył, że kompani zainspirowani rozmowami zrealizują plan uwolenia więźniarki w ten czy inny sposób. Nikt nie prosił go pomoc więc po znalezieniu Olafa poprosił go by znaleźli miejscowego cyrulika. Chciał z nim porozmawiać czy nie mają rannych po starciach z Amazonkami, bądź chorych których nie potrafią pomóc. Wiedza czarodzieja i jego siostry mogłaby się okazać przydatna.

Osobistego tłumacza de Rivery nie było trudno znaleźć. Siedział w końcu niedaleko niego. Między Bertrandem a Izabellą. Widocznie dowódca chciał go mieć przy sobie gdyby zaistniała taka potrzeba w porozumieniu się z jarlem czy innymi Norsmenami. A, że siedzieli w centralnym miejscu przy szeregu stołów to byli widocznie prawie z każdego innego miejsca na placu. Amris nie miał więc kłopotów aby go odnaleźć. Kłopot był aby skłonić go do współpracy.

- Tak, rozumiem. Ale kapitan mi kazał siedzieć tutaj. Bez jego rozkazu nie mogę się stąd ruszyć. - powiedział coś co raczej nie powinno być zaskoczeniem. W końcu skoro otrzymał wyraźne polecenie od dowódcy nie mógł go zignorować. Ale podpowiedział, że jeśli chodzi tylko o tłumacza a nie o jego samego to może spróbować z Thalosem. On też nieźle mówi po norsmeńsku.

- O tam, siedzi. W tej brązowej koszuli. - wskazał na jednego z mężczyzn jaki nie wyróżniał się jakoś szczególnie na tle innych. Siedział razem z innymi przy jednym z bocznych skrzydeł jakie tworzyły rozstawione stoły.

Amris był gotów rozmawiać z kapitanem o wypożyczeniu na moment Olafa. Po propozycji tego ostatniego, że mają jeszcze inne możliwości skinął głową.
- Dziękuję spróbuję - Amris następnie udał się do wspomnianego Thalosa. Przystanął dał dopić łyk z kufla rozmówcy nim się odezwał.
- Thalos zgadza się. Jestem Magister Amris, Olaf wskazał mi pana jako osobę która mogłaby mi pomóc w tłumaczeniu. Potrzebuję porozmawiać z tutejszym znachorem. Może mają jakiś chorych lub ciężko rannych po bitwie. Znamy się z siostrą zarówno na magii jak i na leczeniu. - zwrócił się do mężczyzny. - Wypada się odwdzięczyć za gościnę.

- Na magii? - mężczyzna nie wydawał się zbyt ucieszony, że mu się przerywa tą wieczorną wieczerzę a tym bardziej jak padła wzmianka o tej przeklętej magii na jaką wielu ludzi reagowało wręcz z zabobonnym lękiem. Spojrzał przez stół i plac na kolegę który go wkopał w to niewdzięczne zajęcie ale siedzący pomiędzy bretońskim rodzeństwem Olaf potwierdził to skinieniem głowy gestem jakby wyganiania. Więc pechowiec westchnął, upił jeszcze wina ze swojego kubka i wstał od stołu aby służyć za tego tłumacza z tubylcami.

W końcu we dwóch zabrali po drodze Lycene i dotarli do jednego z tych długich domów o dwuspadowych dachach. Nie różnił się niczym szczególnym na tle innych jakie mijali. Talos jako tłumacz, nawet jeśli niechętny temu zadaniu, to okazał się całkiem przydatny, wręcz niezbędny w tej roli pytania brodatych tubylców o tego szamana. Wśród słów powtarzało się słowo “vitki” chociaż Amris nie wiedział co to znaczy.

- To tutaj. - Thalos wskazał na drzwi chaty ozdobione pękami ziół i jakąś byczą czy inną czaszką. Był też ośmiokątny pentagram jaki mógł się kojarzyć z gwiazdą Chaosu. Ale też z ośmioma podstawowymi kolorami eteru. A jednocześnie nie był ani jednym ani drugim. Mężczyzna który został tłumaczem Amirsa miał minę jakby wolał tam ani nie wchodzić ani nie pukać a jak już to wolałby aby to elf uczynił pierwszy ruch.

Amris tymczasem energicznie zapukał. Jego tajemnicze symbole nigdy nie odstraszały a wręcz ciekawiły. Nie należało jednak pchać się do chaty bez zapowiedzi. Stąd elf obwieścił ich przybycie i czekał na gospodarza.

Czekali chwilę gdy usłyszeli kroki podchodzące pod drzwi i te otwarły się. W progu stanął mężczyzna z brodą. Jak na standardy ludzkie to pewnie był już dość stary. Co dało się poznać po ciemno szarej brodzie. Był ubrany w długą tunikę poniżej kolan i przy pasie jakieś woreczki a na piersi talizman z dziwnymi znakami. Otworzył, stanął w drzwiach i obrzucił spojrzeniem stojącego przed nimi elfa. Zapytał krótko o coś jak już mu się bez pośpiechu przyjrzał.

- Pyta po co tu przyszliśmy. - na Thalosie widocznie ten domownik zrobił wrażenie bo prawie szeptał trwożliwym tonem nie chcąc się naradzić na jego gniew.

- Jestem Magister Amris a to moja siostra Lycena. Jesteśmy uzdrowicielami. Słyszeliśmy o niedawnej bitwie, leczymy zarówno tradycyjnie jak i magią. Przebywamy tu w gościnie i chcielibyśmy zapytać czy możemy pomóc? Zobaczyć chorych i rannych jeśli jacyś są. - elf przyłożył rękę do serca mówiąc te słowa i lekko skinął głową na znak szacunku. Chciał zadeklarować czystość intencji. Potem czekał na tłumaczenie Thalosa.

Tłumacz miał minę jakby zdecydowanie wolał być gdzie indziej niż tutaj pośrodku dyskusji osób parających się magią. Ale przełknął ślinę i przetłumaczył krótkimi zdaniami to co powiedział elf. Gospodarz przyjął to w milczeniu patrząc w tym czasie na elfie rodzeństwo. Chyba się trawił to wszystko. Jak nic nie mówił tylko patrzył tym nieprzeniknionym spojrzeniem to trudno było ocenić wyraz jego twarzy i zamysł. W końcu powiedział coś krótko i zamknął drzwi znikając w swojej chacie.

- Mówi, że zaraz wyjdzie i byśmy poczekali. - Thalos przetłumaczył prawie szeptem. No i miał rację. Zaraz potem drzwi znów skrzypnęły i stanął w nich ten miejscowy szaman. Wyszedł przed dom i gestem dał znać aby iść za nim. Przeszli tak ulicą pomiędzy długimi, prostymi domami gdzie po zmroku było dość ciemno. Chociaż co jakiś czas ciemności rozświetlały jasne plamy ognisk albo pochodni. Tak przeszli do jakiegoś domu jaki dla gości nie wyróżniał się niczym niezwykłym na tle innych.

W środku panował podobny układ pomieszczeń jaki zdążyli poznać w domu rodzinnym. Czyli najpierw była główna izba a potem szaman przeprowadził ich w bok do drzwi prowadzące do sypialni. Tutaj w jednej z nich leżał na łóżku jakiś mężczyzna a drugi na kolejnym. Szaman podkręcił lampę aby zrobić jaśniej po czym wskazał na pierwszego z nich i zaczął mówić a Thalos sukcesywnie tłumaczył.

Pierwszego dorwał wielki kot. Cudem dotarł do rzeki gdzie znaleźli go chłopcy łowiący ryby w rzece i zabrali na łódź. Stracił wiele krwi i rany miał poważne. Więc jego los był mocno niepewny i w rękach bogów. Drugiego ukąsiła zielona żmija. Bardzo zdradliwa trucizna. Próbował sam wycisnąć sobie jad ale to było trudne. Zanim wrócił do wioski trucizna sparaliżowała mu całą nogę. Teraz trwała walka o to aby nie miał trwałych uszkodzeń tej nogi.

Amris spojrzał na siostrę i bez słów podzieli się pracą. Lycena była dobrym tradycyjnym medykiem choć znała się na czarach w stopniu nieznacznym zajęła się ofiarą żmiji. Amris natomiast podszedł do ofiary dzikiego kota. Przetłumacz Thalosie zwrócił się do towarzysza

- Moja siostra zajmie się trucizną i nogą w sposób tradycyjny. Ja natomiast postaram się wyrwać waszego brata ze szponów śmierci za pomocą czarów. To najpewniejsza metoda w tym stanie.

Magister wyciągnął jeden z przezroczystych paciorków ostrożnie zaczął splatać magię. To był zawsze moment największej euforii w jego życiu i największego ryzyka. Wypowiadał ostrożnie słowa sięgnął do wiatru magii. Całkowite skupienie i katalizator mocy miały mu pomóc w prawidłowym rzuceniu czarów Uzdrowienia. Na początek postanowił inkantować i przywołać moc dwukrotnie. Chciał zaobserwować czy uzdrowi ofiarę na tyle by ją ocalić czy może odzyska sprawność. Kierowała nim również w pewnym sensie pycha w tym względzie. Chciał zaimponować miejscowym i liczył, że pomoże to w staraniach o uratowanie amazonki. Do tego nieszczęsna ofiara kota musiałaby ozdrowieć na tyle by wyjść do ucztujących. Będzie to wymagało więcej czarów i więcej ryzyka związanego z przywoływaniem mocy. Gra jednak toczyła się o więcej niż jedno życie. Kim byłby Amris nie ryzykując swojego zdrowia?

Elfi magister spojrzał swoim umysłem w inny świat. Świat przenicowany różnorodnymi barwami Eteru umownie nazywanymi barwami. Energia przenikała przez świat materialny jakby ściany, podłogi albo istoty żywe nie stały na jej przeszkodzie. Amris zaczerpnął ze tego jasnego barwnika w jakim się specjalizował. Zebrał trochę tworząc chwilowe zawirowania w tym świecie niematerialnym jak w zwykłym strumieniu gdy się zabrało kamień jaki do tej pory opływała woda. Udało mu się zebrać garść tej świetlnej energii i wpleść w recytowane zaklęcie. Tkał je z podobnych nitek i starał się wpleść w zakłóconą i poszarpaną energię ciała złożonego na łóżku. Widział jak nowe, świetle sploty dołączają do żywej energii wydzielanej przez żywe ciało. Jak się z nią komponują i wzmacniają strukturę. Jak skończył wiedział, że mu się udało wzmocnić tego ludzkiego nieszczęśnika. Oraz to, że rany były zbyt poważne by tak prosto udało mu się drastycznie zmienić jego stan. Dalej był poważnie ranny i cierpiący ale już nie tak bliski śmierci jak przed chwilą.

- Zrobiłam co mogłam. To poważne obrażenia. Musi odpoczywać, dużo pić. Widzę, że zmieniacie mu opatrunki. Dobrze. Dobrze się nim zajmujecie ale po prostu potrzeba czasu aby ciało odrobiło straty krwi i resztę. Spróbuję zajrzeć do niego rano jeśli to możliwe. - Lycena też wkrótce potem skończyła przegląd swojego pacjenta. Minę i głos miała poważną gdy wstała z jego łóżka po tym krótkim przeglądzie stanu rozgorączkowanego i wstrząsanego drgawkami pacjenta. Pacjent nadal leżał na łóżku jak poprzednio więc przełomu nie było widać. Ale zdawało się, że wciąż jest dla niego nadzieja.

- Pomogliśmy na ile się dało, wrócimy jeszcze do pacjentów jutro. - Amris powiedział do znachora czekając jednocześnie na tłumaczenie - Powiedz, że przepraszam jeśli naruszymy jakieś tabu ale czy może nam wyjaśnić czemu walczą z Amazonkami? Słyszeliśmy o jeńcu, widzieliśmy ślady walki. Nikt nam jednak nie wyjaśnił o co toczy się spór. Może i tu możemy jakoś pomóc. - Magister zastanawiał się czy jest szansa na dialog między zwaśnionymi stronami. Każda wojna kończy się pokojem, jeśli znajdzie się odpowiednich ludzi po obu zwaśnionych stronach.

Trochę to trwało nim Thalos najpierw przetłumaczył pytanie elfa Norsmenowi, jak tamten obrzucił go uważnym spojrzeniem po czy zaczął coś mówić a jeden z członków wyprawy sukcesywnie tłumaczył drugiemu a przy okazji jego siostrze.

- Mówi, że te dzikuski stają na drodze do piramidy… Mają dobre ziemie… Albo miejsce… Atakują każdego kto wejdzie na ich teren… Ale psie krwie całą dżunglę uznają za swój teren… Więc każdy kto wyściubi nos poza palisadę może spodziewać się ich włóczni, pułapki albo zasadzki… my też… Używają plugawej magii, potrafią sprawić, że dżungla ożywa i atakuje każdego kogo one wskażą… Poza tym są ładne więc świetnie nadają się na nałożnice… Wielu wojowników chciałoby mieć taką nałożnicę jako trofeum… Jarl chciał się z nimi pogodzić i zawrzeć pokój ale przysłały głowy posłów w odpowiedzi… To stuknięte jędze… One nie chcą pokoju, znają tylko mowę miecza i inaczej nie da się z nimi rozmawiać… Atakują każdego kto nie jest od nich… Potrafią zabijać nawet małych chłopców co łowili ryby na rzece… On mówi, że myślał aby wymienić tą sukę z lasu na schwytanych jeńców ale jarl uznał, że tamtych pewnie i tak zabiły bo to już jakiś czas temu… I musi przyznać, że to całkiem możliwe... więc oni zabiją tą sukę… A jak my przyszliśmy to jest okazja. - w końcu obaj skończyli mówić na zmianę. Szaman miał chyba wprawę lub był na tyle roztropny, że czekał aż człowiek przetłumaczy elfowi jego słowa. Chociaż brzmiało to jak długotrwała, zawzięta, krwawa wróżda to jednak mówił to spokojnie, bez nienawiści w głosie czy spojrzeniu. Jakby opowiadał konflikt z dawnych dziejów albo nie dotyczył go bezpośrednio.

Amris przez chwilę się zastanawiał.
- Nic nie wiedziałem o kobietach lasu. Za przekazane ostrzeżenie dziękuję - Amris skinął głową. - Idziemy w dżunglę wraz z wyprawą. Więc Amazonki pewnie spróbują nas zabić a z pewnością je spotkamy. Być może będzie szansa z nimi rozmawiać a wasi mogą jeszcze żyć. To elfy są na czołówce naszych sił a potrafimy nawiązać dialog z różnymi nacjami. Słyszałem, że wśród Amazonek nie ma mężczyzn. Jakoś się jednak rozmnażają patrząc na to czysto praktycznie. Stąd też moja nadzieja na ocalenie kilku dzielnych Norsów. Elfy nie łamią danego słowa a jako magister światła cenię życie. Stąd dostrzegam tu pewną sposobność i zbieżność celów. Zabicie Amazonki na palu będzie karą, zemstą ale i straconą szansą. Dziś zawitaliśmy w wasze progi. Nasza obecność - wskazał na siebie i siostrę - pomogła dwóm waszym ludziom. Zajmiemy się nimi jeszcze rano i zadbamy by przeżyli. Mogę obiecać, że spróbujemy również odzyskać waszych pojmanych ludzi. Przydałby się nam jednak w ręku dodatkowy atut, niewątpliwie wasz więzień by nim był. Mógłbym przekonać naszego kapitana do takiego pomysłu o ile i wy sądzicie, że ma szansę powodzenia i bylibyście skłonni mi zaufać. - Amris co zdanie przerywał i czekał na tłumaczenie Thalosa. Próbował wybadać grunt dla swojego pomysłu.

- Mówi, że jesteś bardzo pewny siebie… Nie jestem pewny czy to na poważnie czy ironicznie… I będzie wdzięczny jak udałoby nam się uratować ich ludzi z rąk tych dzikusek ale raczej w to nie wierzy… No i los tej tutaj to sprawa wodza a ten uznał, że sprawa jest przesądzona dlatego kazał ją zabić. Ale mówi, że jak chcesz to możesz z nim porozmawiać o tym… - Thalos po kawałku przetłumaczył słowa zasuszonego, szamana z bujną, białą brodą. Nawet jeśli nie znało się jego języka dało się wyczuć spokój ducha z jakim mówił swoje.

- Powiedz mu, że to zdecydowanie i pewność siebie. Gdy manipulujesz wichrami magii które płyną do nas z innego świata musisz to robić zdecydowanie i z wiarą w sukces. Inaczej przepadniesz nim skończysz. Tak samo jest z trudnymi zadaniami. Powiedz szamanowi, że proszę go o pomoc. Pomoc w uratowaniu jego ludzi. - Amris dobrał słowa i czekał na reakcje szamana.

Szaman lekko uśmiechnął się i pokiwał głową gdy Thalos przetłumaczył mu słowa elfiego maga. Nie odpowiadał przez chwilę jakby trawiąc te słowa lub zastanawiając się co odpowiedzieć. Ale w końcu o coś krótko zapytał.

- Pyta o jakiej pomocy mówisz. - człowiek szybko przetłumaczył słowa siwowłosego znachora.

- Ja porozmawiam z kapitanem by wyprawa wzięła na swoje barki również sprawę uwolnienia Norsów. Jeśli tylko oczywiście natrafimy na Amazonki a jestem pewien, że tak będzie. Żyją na tych terenach a wyprawa jest tak liczna, że nie damy rady się skradać.- Amris poinformował, że do przekonania jest dwóch wodzów. - Ja przekonam swojego. Gdy mi się to uda chciałbym byś poparł nas u waszego. Jesteś szamanem i znachorem. Na pewno cieszysz się uznaniem wodza. Tak jak ja swojego - uśmiechnął się wskazując podobieństwa między nimi - Jeśli mamy przekonać jarla to tylko z twoim poparciem. Gdyby w wiosce był ktoś jeszcze skłonny nam pomóc przed jarlem. Naturalnie z nim również porozmawiamy z twoją pomocą. - Magister przedłożył swoje zamiary. Oferował pomoc w zasadzie prosząc jedynie o słowa poparcia i życie kogoś kto i tak by zginął.

Szaman nie odzywał się dłuższą chwilę po tym jak Thalos przetłumaczył elfie słowa. Za to obdarzył sylwetkę elfa uważnym spojrzeniem. Nieco krótszym jego siostrę. na samego tłumacza ledwo spojrzał. Odpowiedział coś krótko i łagodnie.

- Mówi, że porozmawia o tym ze swoim wodze. - przetłumaczył członek ekspedycji drugiemu.

- Muszę też przekonać własnego wodza najpierw. Gdy to zrobię Thalos do ciebie wróci i powie, że możemy zaczynać. Wiemy coś więcej o waszych jeńcach którzy o ile żyją tam przebywają. Kim są jak wielu? - Amris dopytywał o szczegóły - Jest coś co Amazonki cenią sobie i są skłonne do wymiany? Jeśli jeńców jest więcej to ta jedna może nie wystarczyć. - Magister zapytał jakie jeszcze atuty mogłyby im się przydać do wymiany.

- Mówi, że nasi wodzowie siedzą przy wspólnym stole to możemy do nich pójść wszyscy. - przetłumaczył Thalos a szaman rzeczywiście zrobił zaganiający ruch dłońmi jakby dawał znać, że czas opuścić ten budynek. Po chwili cała czwórka znalazła się znów na ulicy owianej ciepłym, wieczornym powietrzem a dolatywał do nich odgłos wieczornej biesiady.

- Mówi, że trzech nie wróciło. Nie znaleźli ciał ale znaleźli ślady walki i krew. Więc pewnie te dzikuski ich zabrały. To było w zeszłym tygodniu. Dlatego uważa, że mogą już nie żyć. Jarl też tak uważa. Chyba oni wszyscy tak uważają. - człowiek tłumaczył elfom słowa innego człowieka z dalekiej krainy z mroźnej północy. Powoli zbliżali się w stronę głównego placu gdzie trwała wspólna biesiada.

-Amazonki nie biorą się z drzew. Nie spadają z nich jak dojrzałe owoce. Potrzebują mężczyzn żeby się rozmnażać. Dlatego sądzę, że mogą trochę pożyć nim staną się dla nich bezużyteczni. Możliwe, że więcej niż tydzień. Ruszajmy zatem do naszych wodzów. - Amris miał wątpliwości czy uda się zorganizować wymianę. Natomiast wierzył, że jeńcy żyją i mają czemuś posłużyć. Inaczej zabija się ich na miejscu. Następnie zwrócił się do siostry i tłumacza. - Olaf będzie tłumaczył przy kapitanie. Idź Thalosie z moją siostrą do córki wodza w tym czasie. Wybadajcie ją co myśli o egzekucji czy zaginionych. Jak wyczujecie podatny grunt powiedzcie jej o czym rozmawiały z wodzem. Możliwe, że nie ma nic do powiedzenia w osadzie ale zawsze lepiej sprawdzić dodatkowe ewentualności. Może okaże się oczkiem w głowie ojca i przełoży się to na naszą korzyść. Tylko nie naciskaj siostrzyczko, subtelnie jak to ty w przeciwieństwie do twojego grubiańskiego brata potrafisz.

Tym razem jak Thalos przetłumaczył elfie słowa na norsmeński stary szaman roześmiał. Śmiał się dobrą chwilę naprawdę rozbawiony. Nadal uśmiechnięty spojrzał na elfa jakby usłyszał od niego świetny żart i to potrafił docenić. Powiedział coś dobrotliwym tonem co tłumacz przełożył na reikspiel.

- Mówi, że gdyby z tymi dzikuskami było jak mówisz to by żadnej wojny między nimi nie było. A z jeńców składają krwawe ofiary. Wycinają im serca i obcinają głowy. - przetłumaczył Thalos po czym dotarli do placu i musieli się rozdzielić.

- Widzę drogi bracie, że życzysz sobie abym z Astrid porozmawiała jak kobieta z kobietą. Oczywiście spełnię twoje życzenię. Ale swoim kobiecym okiem bym powiedziała, że patrząc jak chętnie i ładnie tańczyła z naszym kapitanem i Bertrandem to zapewne nie jest taki taniec jej niemiły. - siostra skłoniła się lekko swojemu bratu gdy podzieliła się z nim swoją uwagą na temat córki wodza. Spojrzała w jej kierunku bo ta siedziała niedaleko swojego ojca więc i tak na razie wszyscy zmierzali w tym samym kierunku.

Amris ruszył w stronę stołu jarla i kapitana. Po drodze jego siostra odbiła zgodnie z jego prośbą na bok. Tymczasem on sam z Thalosem i szamanem doszli do stołu. Najpierw Magister przemówił do swojego kapitana.

- Byłem u tutejszych rannych wraz z siostrą by pomóc odzyskać ich dla tego świata. Rozmawiałem tam przy okazji z szamanem powiedział, że wśród Norsmanów jest kilku którzy trafili w łapy Amazonek. Jest przekonany, że w tydzień od zajścia już nie żyją. Ja natomiast głęboko wierzę, że jest szansa na ich uratowanie. Co prawda szansa to niepewność... Niemniej warto spróbować skoro w naszym marszu najpewniej natrafimy na Amazonki. Zaproponowałem, że możemy spróbować wymiany jeńców. Skoro i tak mają zabić swoją więźniarkę, można spróbować ją lepiej wykorzystać - Amris mówił do kapitana jakby temat był poruszany pierwszy raz. Liczył, że kapitan zrozumie jego intencje i włączy się aktywnie do sprawy.

Kapitan siedział między jarlem a Bertrandem więc i Bretończyk pewnie mógł usłyszeć jego słowa. No a tuż obok szaman w podobny sposób nachylał się nad swoim wodzem i coś do niego mówił. Co nie było dziwne jak obaj magowie przyszli razem tylko każdy podszedł do swojego przywódcy. Kapitan słuchał uważnie tego co elf mówi i w zamyśleniu machinalnie wodził palcem po swoim mosiężnym kielichu.

- Dobrze, że zajęliście się ich rannymi. To stawia nas w lepszym świetle. Pokazuje, że nie jesteśmy do nich wrogo nastawieni. - zaczął mówić w reikspiel co był zrozumiały dla całej trójki. Zastanawiał się jeszcze chwilę zerkając w bok na rozmowę szamana i jarla.

- Czyli Amazonki mogą mieć kogoś od nich? Tylko nie wiadomo czy jeszcze żywych? - podsumował słowa elfa obracając je w myślach. - No ciekawe, ciekawe. Może uda się jakoś to rozegrać na naszą korzyść. - powiedział myśląc nad tym intensywnie.
 
Icarius jest offline  
Stary 11-04-2021, 02:32   #95
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Uczta, rozmowa Iolandy i Isabelli

- Czuję się winna, że odbieram ci uwagę kapitana - baronessa odpowiedziała z wyraźnym smutkiem i poczuciem winy. - Wiem, że darzysz de Riverę pewnymi uczuciami.

- No, Carlos robi wrażenie, prawda? Odważny, przystojny i mądry. Myślę że i on mnie lubi, choć na pewno wielu dam będzie do niego wzdychać jak wrócimy z sukcesem z tej wyprawy. - skomentowała. Mam nadzieję że ze mną dzisiaj też zatańczy. - posłała uśmiech w stronę de Rivery.

- Pomyśl lepiej ilu ty adoratorów mieć będziesz, gdy wrócimy z sukcesem z tej wyprawy - baronessa bardzo wyraźnie zaakceptowała to zdanie.

- Naprawdę? Myślisz że to dlatego że wrócimy z niej bogaci? - młoda szlachcianka odparła z nieco zawadiackim uśmiechem.

- Ilość adoratorów rośnie wraz z twoim bogactwem Isabello. Jeżeli dodasz do tego sławę… - Iolanda zrobiła celowo pauzę w swojej wypowiedzi - niestety ta ilość nie przekłada się na jakość.


************************************************** ***

- Myślisz, że ta Astrid ma męża? Zobacz, siedzi sama przy ojcu. Nie widać jakiegoś mężczyzny w jej wieku przy niej. A jakby kogoś miała to by chyba siedzieli razem.

- Może traktuje ją jak syna i tak wychowuje - powiedziała Iolanda ciesząc się w duchu, że takie rozterki były jej obce.

- No nie wiem, ci Norsemeni wydają się być brutalni, myślisz że są wśród nich kobiety wojowniczki?

- A jaką Ty masz teorię? - Baronessa była bardzo ciekawa co też młoda Bretonka wymyśliła.

- Słyszałam o tarczowniczkach, które po śmierci męża stają nieustraszone do boju by ich pomścić - odparła Isabella, rozglądając się dookoła, jakby szukała tych wojowniczek w pośród zgromadzonych na uczcie Norsemenów.

- To smutne być wdową w tak młodym wieku - zauważyła rzeczowo baronessa.

- No tak, nie myślałam nigdy o tym, żeby być wdową trzeba najpierw wziąć ślub, prawda? - Isabella wzruszyła ramionami, jakby ten sposób myślenia był dla niej zbyt abstrakcyjny.

************************************************** ***************

Kiedy Isabella skończyła rozmawiać przysiadła się do Astrid.

- O, widziałam jak ślicznie tańczyłaś z moim bratem, wspaniale razem wyglądaliście. - zagadnęła z uśmiechem.

- Dziękuję. A który to twój brat? - córka wodza nieco przesunęła się aby na ławie zrobić miejsce dla gościa. A przywitała ją z ciepłym uśmiechem tylko widocznie nie była do końca pewna ani z kim rozmawia ani kto jest bratem Isabelli. W końcu tańczyła z Carlosem, Bertrandem a potem jeszcze ktoś ją poprosił do tańca.

- A tak, to Bertrand de Truville, jestem jego siostra Isabella. - dziewczyna wskazała na brata, który właśnie grał w kości z Jarlem.

- Miło mi. Ja jestem Astrid Andersen. - przedstawiła się blondynka o pogodnym uśmiechu. - Twój brat dobrze tańczy. - pochwaliła Bertranda za taneczne umiejętności. - A ty? Lubisz tańczyć? Chyba cię nie widziałam tam. - wskazała głową na środek placu z ogniskami gdzie nadal mieszane pary tańczyły ze sobą.

- A faktycznie, jakoś tak tu u was wszystko ciekawe że zapomniałam o tańcach. - Isabella zaczerwieniła się nieco spoglądając w stronę Carlosa tańczącego z Iolandą.

- Musi być wam ciężko, w tej dżungli podobno roi od niebezpieczeństw. - dodała, ciekawa jak sobie radzą Norsmeni.

- To prawda. Nie jest lekko ale jakoś dajemy radę. Gdyby nie te dzikuski to byłoby o wiele spokojniej. - przyznała córka wodza kiwając głową na znak zgody. Co okrasiła też pogodnym uśmiechem.

- Jak masz ochotę potańczyć to daj mi chwilę i myślę, że uda mi się coś zorganizować. - dodała z uśmiechem wskazując ruchem głowy w bok gdzie w większości siedzieli inni Norsmenowie.

************************************************** ************************************************** ****************

Isabella złapała de Riverę gdy ten skończyl tanczyć z Iolandą.


- Oh, Carlosie, chyba o mnie zapomniałeś, mogę cię porwać? - zaśmiała się dźwięcznie.

Właściwie to wyglądało na to, że kapitan zmierzał w jej stronę albo odprowadzał Iolandę. W końcu wszyscy siedzieli obok siebie a obie kobiety nawet ramię w ramię. Estalijczyk podziękował baronessie za taniec i odpowiedział młodszej ze szlachcianek.

- Ależ służę uprzejmie moim ramieniem piękna pani. - odparł i rzeczywiście podał pannie de Truville swoje ramię aby mogła je objąć a on poprowadzić ją do tańca.

Młoda Bretonka z przyjemnością zatańczyła z przywódcą ekspedycji, wyrażając swoje uznanie z tego jak dobrze im szło do tej pory pod jego dowództwem.



******************************************""*""""


Bertrand uczta

Bretończyk starał się się zabawiać jarla rozmową, wypytując o jego wyprawy i doświadczenie, wspominając przy okazji, że sam jest szermierzem i wojennym weteranem. Propozycja połączenia sił z Norsmenami była interesująca, chociaż nie wojny szukali ale skarbów.
- Widzę, że naprawdę dobrze sobie radzicie z tymi Amazonkami, biorąc pod uwagę, że to ich teren, zaprawdę dobrze mieć w was przyjaciół a strasznie wrogów. Wypijmy za męstwo Norsmenów, które jest znane w całym Starym Świecie.
- A co do bramki to myślisz, że ta co ją wzięliście do niewoli by się nadawała jak by ją ujarzmić, ładna jest? - rzucił nieco żartobliwie, próbując dopasować się do bardziej rubasznego stylu rozmówcy.

- Oczywiście, że ładna! One wszystkie są ładne! Dobra branka! Jak lubisz ładne to musisz do nas dołączyć to sam sobie jakąś złapiesz! - wódz Norsów roześmiał się dobrodusznie chyba szczerze rozbawiony uwagami bretońskiego szlachcica. Wydawał się jednak w pełni przekonany co do urody swoich przeciwniczek jak i tego, że w roli branek sprawdzałyby się świetnie i widocznie w takiej roli mógł je zaaprobować.

- No, moja siostra widziała już tę którą złapaliście, mówiła że ona też ładna - Bretończyk kontynuował temat.

- Tak, tak, ładna. Wszystkie ładne. Twoja siostra też ładna. - wódz pokiwał głową z uznaniem rewanżując się komplementem pod adresem Izabelli i upił ze swojego rogu na tą okoliczność.


************************************************** ************************************************** ****

W przerwie w rozmowach z jarlem, Bertrand podszedł do jego miłej dla oka córki, również prosząc ją do tańca szarmanckim gestem.

Dziewczyna nie miała oporów przed ponownym ruszeniem w tany. Odwzajemniła uśmiech i lekko skinęła głową dając się poprosić i poprowadzić na plac pomiędzy stołami gdzie dołączyli do innych tańczących. Okazała się być całkiem zwinną tancerką. I chociaż mieli trochę potknięć jak jedno nie znało tańców tego drugiego ale córka jarla przyjmowała to z humorem i zrozumieniem. Wydawała się dobrze bawić podczas tego tańca.

Bertrand oderwał się na chwilę od trosk, dobrze się bawiąc. Nie sądził że pośród mających wśród Bretończyków opinię barbarzynców Norsemenów znajdzie takie czarujące kobiety.

- Świetnie tańczysz Pani, wiele dam na bretońskich dworach mogłoby ci pozazdrościć - odezwał się z czarującym uśmiechem gdy kończył się jeden z tańców, całkiem skoczny.

- Dziękuję. Ty też dobrze tańczysz. Podoba mi się. - córka wodza może mówiła lepiej w reikspiel niż jej ojciec ale jednak nawet na bretońskie ucho dało się wyczuć wyraźnie obcy akcent i dość prosty by nie rzec szkolny styl. Jednak Astrid czarowała swoją urodą, gracją i uśmiechem. Okazała się całkiem sprawną partnerką z jaką przyjemnie się tańczyło a i jej samej to widocznie sprawiało przyjemność. Zachowywała się lekko i swobodnie, wcale nie była speszona tańcem z obcym sobie mężczyzną.

- Dziękuje. Musisz być zaiste dumą swojego ojca, miło że mogę zatańczyć z tak uroczą damą przed kontynuowaniem naszej niebezpiecznej wyprawy w głąb dżungli skąd jeszcze nikt nie wrócił… choć wierzę że nam się powiedzie.

- Choć rozumiem, że główną atrakcją tego wieczoru nie są tańce, lecz kaźń tej Amazonki…. - dodał po chwili, ciekaw jakie jest nastawienie Astrid do tego brutalnego zamysłu, może mogłaby mu pomóc przekonać ojca do zmiany planu?

- A tak, tata chce ją załatwić. Żadna nowość, zawsze je zabijają, nie zawsze od razu. One też naszych zabijają jak złapią. Obcinają im głowy i wycinają serca. - temat Amazonki córka wodza przyjęła bez większej atencji. Jakby nie robiło to na niej jakiejś większego wrażenia i akceptowała taki stan rzeczy jako naturalny. Zwłaszcza, że chyba nie dotyczył jej bezpośrednio.

- A w sumie o co z nimi walczycie, o terytorium? Tutaj jest chyba dużo miejsca. - spytał się Bertrand, widząc że raczej Astrid nie będzie skłonna do ocalenia Amazonki z litości.

- Musimy z nimi walczyć. Ciągle nas atakują. Tylko za murami jesteśmy bezpieczni. Każde wyjście na zewnątrz to ryzyko zasadzki z ich strony. Zabiły wielu naszych. - Astrid odparła całkiem prostolinijnie i bez wahania.

- A wy? Po co tu przybyliście? Skąd jesteście? - zapytała zaciekawiona przybyszami którzy nie byli ani Norsami ani Amazonkami.

- Czyli one zaatakowały was jako pierwszych? - Spytał się Bertrand, dla którego ta sytuacja i potencjalna rola ich wyprawy w tym konflikcie nie była wcale jasna.

- My zaś jesteśmy grupą odważnych podróżników z całego Starego Świata, ja jestem szlachcicem z Bretonii, ale jak widać są wśród nas Estalijczycy, Tileańczycy, ludzie z Imperium, nawet elfy. Zmierzamy do jednej ze starożytnych piramid, po jej sekrety i skarby.

- Tak, one zawsze nas atakują. - córka wodza przytaknęła domysłom Bretończyka ale wydawało się, że tamat Amazonek nie bardzo ją interesuje. Obróciła się w tańcu jakby zgrywając to ze zmianą tematu.

- To idziecie do tej piramidy w dżungli? Po skarby? - zapytała sama zdradzając wdzięczne zaciekawienie członkami ekspedycji i samą ekspedycją.

- Tak, liczymy i na chwałę i na bogactwo, choć podobno nikt stamtąd jeszcze nie wrócił, ale zgromadziliśmy liczną grupę, pełną odważnych śmiałków, doświadczonych i w boju i w podróżach… - odparł Bertrand z pewnym siebie uśmiechem, szarmancko prowadząc Astrid w tańcu.

- To musisz być bardzo odważny. - córka Haralda uśmiechnęła się całkiem przyjemnie, aż miło było popatrzeć. I w głosie dało się teraz poznać zaciekawienie i uznanie dla takiej postawy. Przyjemnie się z nią tańczyło, potrafiła być bardzo wdzięczną i zgrabną partnerką nawet jeśli tańczyło się z nią pierwszy raz.


************************************************** ************************************************** *****

Bertrand powrócił na miejsce w dobrym humorze po tańcu z Astrid której ciepło podziękował, kobieta wywarła na nim naprawdę przyjemne wrażenie. I niewiele było dla mężczyzny większych przyjemności niż jak taka kobieta chwali jego odwagę. Prawie mu się odechciało wracać do sprawy Amazonki, ale niestety obiecał Carlosowi że się zajmie tym tematem.

Zebrał się więc w sobie i wrócił do rozmowy z Jarlem, który wciąż wydawał się być w dobrym nastroju.

- Słyszałem że lubicie gry, może w coś zagramy jeszcze przed główną atrakcją wieczoru? Oczywiście postawmy coś godnego, żeby nie było nudno.

- Chcesz grać tak? A w co? - jarl odparł pogodnym tonem na taką propozycję ale chciał wiedzieć coś więcej co ma na myśli jego gość.

- Może w kości? Mam akurat ze sobą Carlosie, chciałbyś się dołączyć? - Bertrand spojrzał na de Riverę, wiedząc że jeśli celem byłoby wygranie Amazonki, to de Rivera byłby w stanie stawiać więcej niż on.

- W kości? Tak, kości dobre. Możemy w kości. - zaśmiał się wódz osady chyba dobrodusznie rozbawiony taką propozycją. Krzyknął coś do kogoś ze swojej świty i ten pokiwał głową, zerwał się z ławy i potruchtał gdzieś w stronę domów.

- Zobaczę jak wam będzie szło i komu będą bogowie sprzyjać. - Carlos odparł dość zachowawczo skoro na razie jarl wyraził chęć gry ale bez detali.

Po chwili jeden z ludzi Jarla przyniósł kości, choć Bertrand miał też przygotowane własne, nieco różniące się od tych używanych przez Norsemenów. Wyciągnął swoją sakiewkę i wyjął kilka złotych koron, zamierzając podwyższać stawki w trakcie gry.

- No, szczęście masz! - zaśmiał się norsmeński wódz pogodnie przyjmując swoją przegraną. Pierwsza seria rzutów kośćmi była zdecydowanie po stronie Bretończyka. Jarl zaproponował by grać na przemian oboma zestawami kośćmi aby było ciekawiej. On sam miał całkiem ładne, prawie białe kości z jakimś ładnym, żółtawym odcieniem. Widocznie były zrobione z jakiejś kości właśnie. Stawki można było traktować bardzo kurtuazyjnie bo ledwo parę monet zmieniło właściciela.

- Ha, chyba wasi bogowie sprzyjają dzisiaj gościom - zażartował Bertrand, kładąc na stole 15 złotych monet. Miał zamiar podwyższać stawkę z rundy na rundę. Chociaż na razie byli dalecy od stawiania czegoś tak cennego jak Amazonka.

Tym razem bogowie tchnęli dość kapryśnego ducha w te kości bo zmiennie się to układało. Ale ostatecznie to znów Bretończyk zgarnął większość puli. - Widzę, że stary wilk morski nie jest dla młodego wyzwaniem. No trudno i tak bywa. - powiedział na koniec Harald nadal nie tracąc humoru, widocznie te kilkanaście monet to nie była dla niego zbyt wielka strata. Ale może i zniechęciło go do dalszej gry albo uznał, że spełnił swój obowiązek wobec gościa bo stracił ochotę do dalszej zabawy kośćmi.




Uczta rozmowa wspólna z Jarlem.



Bertrand korzystając w przerwie w grze w kości z jarlem spojrzał z namysłem na Amrisa i Carlosa.

- Jarl wydaje się być w dobrym humorze, żartuje i dobrze się nam rozmawia, zgodził się ze mną, że z Amazonek byłyby dobre branki. Zacząłem z nim grać w kości i póki co wygrywam ale nie doszliśmy do na tyle wysokich stawek jeszcze by można było tę dzikuskę postawić. Ale to co mówisz Amrisie o próbie wymiany Amazonki za ich jeńców to ciekawy pomysł, może zaproponujemy to Jarlowi? Wtedy może zgodziłby się ją odsprzedać po jakieś rozsądnej cenie.

- Mam wrażenie, że o tym właśnie mowa. - kapitan siedzący najbliżej jarla rzekł obserwując jak ten rozmawia ze swoim szamanem. Całkiem intensywnie. Mówili przyciszonymi głosami ale i tak norskie słowa były niezrozumiałe dla południowców. W końcu chyba się naradzili bo wódz zwrócił się do swoich gości bezpośrednio.

- A. Wy ciekawi tej dzikuski co? Co chwila o nią pytacie i oglądacie. Tak, tak, jesteście ciekawi. No nic dziwnego. U nas i u was takich nie ma. Ani u ludzi ani u elfów. Tylko tutaj takie są. - wódz mówił swoim nieco topornym reikspiel z wyraźnie obcym akcentem. Ale dało się wyczuć, że jest raczej rozbawiony i jakby nie pierwszy raz się spotkał z fascynacją nowych na tym lądzie tymi dzikuskami.

- Tak, to prawda. Ciekawi ich jesteśmy. U nas takich nie ma. A twój szaman mówił coś o jeńcach i wymianie? - Carlos zdając sobie pewnie sprawę o czym właśnie mogli rozmawiać we dwóch skoro do niego przyszedł Amris to pewnie mówili o tym samym.

- Tak, tak, mówił. Ale to na nic. Te suki z lasu dawno ich zabiły. Wycięły serca i obcięły głowy. Zawsze tak robią. Dlatego tej naszej nie ma po co trzymać. Zabawi nas to się chociaż na coś przyda. - powiedział Harald jakby to było tak oczywiste, że wynikało z długotrwałej praktyki wojny z Amazonkami i tak to się zwykle odbywało z jeńcami obu stron. Patrząc na to z tej strony rzeczywiście dłuższe trzymanie więźnia nie miało większego sensu i mogła się przysłużyć rozrywce na ten wieczór. No i zemście za poległych wojowników.

- A Szary Wilk mówił, że ty jesteś pewny siebie. Że jak elf to się dogada z nimi bo nie człowiek. Źle myślisz. Czaszki elfów też sterczą z ich ogrodzenia. Z rogatymi hełmami Druchii ale z tymi waszymi też. Człowiek, elf, krasnolud, niziołek im wszystko jedno. Zabijają każdego tak samo. Albo na miejscu albo na krwawych ołtarzach. Nie myśl, że jak elf to to coś zmienia. Najpierw jest świst cięciwy, kolec w nodze i żmija w bucie. A potem krew. Nie ma rozmów. - brodacz tym razem zwrócił się do Amrisa i to o to o czym rozmawiał wcześniej z szamanem. Pomachał palcem w odmownym geście na znak, że uważa Amazonki za fanatyczne dzikuski z jakimi nie ma szans na pertraktacje. Wódz wyprawy słuchał tego wywodu w skupieniu i nie odzywał się przez chwilę. Zerknął na swoich sąsiadów sprawdzając jak oni reagują na te słowa wodza tej osady.

Bertrand zmarszczył brwi, słowa wodza dały mu trochę do myślenia, rozumiał teraz niechęć ludzi z północy do Amazonek, choć czy była to cała prawda?
Zwrócił się do Carlosa i Amrisa.
- Jeśli faktycznie jest jak mówi Jarl to rozumiem że chcą ją na pal wbić, ale z tego co widziałem to z Karą można było się jakoś dogadać, ty chyba Carlosie miałeś z nią większy kontakt i nie wydaje się być jakimś żądnym krwi monstrum? Albo odpuszczamy sprawę, albo poprosimy go jednak żeby nam wydał tę Amazonkę pod pretekstem tego że chcemy z niej informację wyciągnąć. Wątpię czy się za darmo zgodzi - tutaj widzę opcję kupna albo bardziej ryzykowną wygrania jej w grze. Mogę nawet zaproponować mój pojedynek z jednym z jego ludzi, ale musimy teraz już zdecydować. Myślę, że zapytać nie zaszkodzi.

- Nie wiemy jakie one są jak ktoś im wejdzie w zagrodę. A nasza trasa wiedzie przez ich zagrodę albo tuż obok. I będziemy szli stąd. - kapitan odparł cicho na ten komentarz bretońskiego szlachcica. Zwracał uwagę, że jak na razie nie mieli okazji poznać żadnej Amazonki w jej naturalnym środowisku. A póki co Karze było po drodze jak kierowali się w stronę jej rodzimych stron. Trudno było przewidzieć jak się zachowają jej siostrę mając zbrojną wyprawę kierującą się w stronę ich ziem lub przez te ziemię. Zwłaszcza jak przybywała od strony Norsmenów z jakimi toczyły wojnę.

- Tak czy inaczej nawet jak będziemy z nimi walczyć to informacje by się nam przydały… - Bertrand cicho odpowiedział de Riverze.

Amris wysłuchał wodza z szacunkiem. Po czym zadał proste pytanie.
- Skoro zabijają wszystkich jeńców w co oczywiście wierzę, nie to plemię pierwsze nie ostatnie z takim brutalnym zwyczajem. Skąd wiemy, że po tygodniu a nie po dwóch? Skąd wiemy, że zawsze w pierwszych dniach? - Amris niczego sobie nie zakładał. Jedynie badał grunt. Z reguł każdy wyolbrzymiał potworność swego wroga. Czasami nieświadomie w skutek naturalnej przed nim obawy. Często jednak świadomie choćby przed swoimi podkomendnymi. Im potworniejszy wróg tym bardziej zdecydowany opór należy mu stawić. Amazonki natomiast… Amris nie był zdziwiony. Plemię kobiet w środku brutalnej dżungli. W koło Norsmeni, Jaszczuroludzie i Druchii. Praktyki odstraszające były środkiem ochronnym gdyby nie patrzeć na to przez przyjęte normy etyczne... to praktyka to wydawała się skuteczna.

- Zabiły ich albo wkrótce ich zabiją. Zawsze zabijają. Zawsze tak robią. Nie rozmawiają. Nie będą rozmawiać o wymianie jeńców ani o niczym innym. - Chyży Topór powtórzył swoje zdanie na ten temat z pełnym przekonaniem. Zupełnie jakby pogodził się z myślą, że trójka jego wojowników jest stracona dla jego plemienia.

- Czyli dopuszczamy, że jeszcze żyją. - wyłapał najważniejsze cześć zdania Amris - Skoro tak to jakaś szansa na wymianę jeńców jest. Może nie z waszej strony skoro macie złe doświadczenia, że to się nie udaje ale z naszej jesteśmy neutralni. - Magister analizował szanse. Po czym przemówił dalej - Mało kto zarzyna jeńców wiedząc, że my w odpowiedzi zarżniemy ich siostrę Amazonkę. Więzień przeznaczony do zabicia ma niewielką wartość. Co innego własny człowiek w zamian. Dotyczy to każdej strony. - spojrzał na Jarla. Który jakoś nie wykazywał entuzjazmu, mimo że jego wkład był zasadniczo niewielki a ryzyko żadne.

- Jesteśmy ponadto z zewnątrz, nie zaangażowani w wasz spór. Może to nie jest wielka przewaga ale nie skreśla nas to na starcie jak w przypadku waszych osobistych wysiłków. Proszę o niewiele… życie kogoś kto i tak miał zostać go pozbawiony. W zamian spróbuje odzyskać życia tych których inaczej nie odzyskacie. - Magister światła spojrzał też delikatnie w stronę siostry, by wywnioskować jak jej idzie z córką Jarla.

- No i argumentem na naszą stronę jest to, że idzie nas tam siła. Każda walka to bilans zysków i strat. Nawet najbardziej okrutne plemiona potrafią kalkulować. Walka z nami niezależnie od jej rezultatu może się okazać dla nich zbyt kosztowna. Wymiana jeńców natomiast to szansa dla kogokolwiek kto im przewodzi do wyjścia z twarzą z uniknięcia walki. Możliwości jest naprawdę wiele jarlu ani ja ani nikt inny nie znamy wszystkich. Niemniej szansa jest i skoro ją mamy proszę o to byś pomógł mi spróbować ocalić waszych ludzi. - Amris spróbował wykorzystać dobry humor jarla i wziąć go delikatnie pod włos. W końcu mówił prawdę, Jarl ryzykował oddanie im kobiety której i tak mieli uśmiercić. W zamian dostawał szansę nieważne jak wielką odzyskania swoich ludzi. Dla Magistra brzmiało to jak dobra propozycja. - Przysięgam też przed tu zgromadzonymi, że dokonam wszelkich starań by tego dokonać. Za zgodą i z pomocą Kapitana oczywiście. - Amris uznał, że dobry uczynek przy okazji tych wszystkich rozgrywek nie zaszkodzi. Wiedział, że każda strona skorzysta łącznie z wyprawą gdyby mu się udało.

- Nie słuchasz. I wydaje ci się, że dużo wiesz. A wiesz niewiele o dżungli, o walce w dżungli i tych dzikuskach. - wódz pokręcił głową jakby mógł zrozumieć, argumenty elfa jako kogoś z zewnątrz. I może nawet przyznawał im rację. Ale widocznie sam uważał, że nie przystają one do obecnej sytuacji konfliktu w trzewiach mrocznej dżungli jaką jego plemię toczyło od dawna z plemieniem tubylczych wojowniczek.

- Ale może wodzu odstąpiłbyś nam tą Amazonkę? Nie dogadamy się? Przecież w tylu sprawach już dzisiaj żeśmy się dogadali. - de Rivera postanowił się wtrącić do rozmowy aby wesprzeć swoich doradców. Powiódł dłonią jakby chciał wskazać na te rozstawione stoły gdzie biesiadowali pospołu i goście i gospodarze, do tego kawalerowie ekspedycji tańczyli przy ogniskach z norsmeńskimi niewiastami. Wyglądało na znakomitą komitywę.

- Może i się dogadamy. A może i nie. To zależy. - Harald rozłożył ramiona i uśmiechnął się zachęcająco do kapitana dając znać, że negocjacje w tej sprawie nie są niemożliwe.

- Tylko dlaczego miałbym wam ją oddać? Obiecałem moim ludziom krwawe widowisko. Że zrobimy z tą suką porządek. Tak jak one zarzynają naszych tak my zarżniemy jedną z nich. Czekają na to. I co mam im powiedzieć? Że Harald Chyży Topór się rozmyślił? Zmienił zdanie? Zamiast widowiska odda zabawkę do zabawy swoi gościom? No nieładnie. Będą niesnaski i niepokoje. Wy odejdziecie i macie spokój. A ja zostanę bez Amazonki i bez widowiska. Z niezadowolonymi którym obiecałem coś a potem nie dotrzymałem słowa. Wy macie Amazonkę i możecie jej użyć. Do rozmowy, do negocjacji z tymi sukami i tak dalej. Nie mydlcie mi oczu, że nie to. Przyda wam się taka karta przetargowa jak idziecie tam gdzie idziecie. Wam się przyda. Ale co ja będę z tego miał? Niesnaski i opinię niesłownego wodza? Chyba mi się to nie opłaca. - wódz pozwolił sobie na dłuższą przemowę. Całkiem klarownie przedstawił sprawę oddania Amazonki ze swojego punktu widzenia. Brzmiało jakby dostał odpowiednią ofertę to może mógłby się zgodzić na taką wymianę. Ale nie uśmiechało mu się oddawać ją za darmo. Domyślił się też jaki atut dla wyprawy de Rivery może stanowić Amazonka w ich szeregach.

- Rozumiem jarlu, jeśli chcesz widowiska, które spodoba się twoim ludziom możemy ci coś zaoferować. - odparł Bertrand.
- Ja na przykład jestem doświadczonym szermierzem, mógłbym pojedynkować się na broń białą z jednym z twoich ludzi - przegrywa ten kto się podda albo nie jest w stanie dalej walczyć. Ty postawisz Amazonkę, a my też coś, ja na przykład mogę zaoferować mój rodowy rapier, który był z moją rodziną od kilku pokoleń - wyciągnął broń schowaną w pięknie zdobionej pozłacanej pochwie.

Wódz uśmiechnął się słysząc taką propozycję. Pokiwał głową twierdząco a może z tego rozbawienia. Ale podany rapier obejrzał z zainteresowaniem. Jako wojownik wydawał się w naturalny sposób zainteresowany takimi akcesoriami do walki.

- Tak. Piękna broń. Ja wolę topory ale piękna broń. - przyznał z uznaniem Chyży Topór gdy obejrzał i zważył w dłoni rapier Bretończyka. Sam się zrewanżował pokazując mu broń o jakiej mówił. Topór był całkiem innej filozofii niż rapier czy choćby miecz lub szabla. Ale zdobione rytami ostrze z jakimś smokiem, wypolerowane kości wsadzone w trzonek nadawały mu wygląd broni godnej wodza lub zacnego wojownika.

- Walka tak, walka dobra. Stawka też dobra. Ale musi być równa. Ty stawiasz broń ja stawiam broń. Kto wygra dostaje broń tego drugiego. A jak o piękną kobietę to ja stawiam piękną kobietę i ty stawiasz piękną kobietę. Twoja siostra to bardzo piękna kobieta. Ty stawiasz siostrę, to ja postawę Amazonkę. - jarl chociaż sam pomysł zakładów o zwycięstwo pojedynku poparł i pomysł mu się spodobał to jednak całkiem inaczej widział stawki takich zakładów. Spojrzał zaciekawiony na bretońskiego szlachcica jak ten się zapatruje na taką propozycję.

Bertrand zdębiał, nie spodziewając się takiej propozycji. Jak on śmiał to proponować, jakby bretońska szlachcianka była jakąś niewolnicą? Dużym wysiłkiem woli powstrzymał się od wybuchu wściekłości.
- Nie do końca rozumiem jarlu, czyżbyś miał kandydata na męża dla mojej siostry, Isabelli?

- Jakiegoś na pewno jej znajdziemy. A jakby miała zostać to otoczę ją opieką i nic złego jej się tu nie stanie. - odparł spokojnie wódz bynajmniej nie zmieszany takim pytaniem. Mówił jak dobry wujek do swojego siostrzeńca. Powiódł gestem po reszcie placu by zaznaczyć w jak przyjaznym miejscu się znajdują. Pośród wieczornej uczty rzeczywiście była widoczna komitywa obu stron które biesiadowały i bawiły się w najlepsze.

Amris nie wtrącał się już do rozmowy widząc że Bertand przejął inicjatywę.

Bretończyk wziął głęboki oddech, tłumacząc sobie że ten barbarzyńca nie rozumie zwyczajów cywilizowanych ludzi. Po czym przemówił spokojnie, ale stanowczo, powstrzymując chęc wyzwania Jarla na pojedynek - obiecał sobie że będzie rozsądniejszy, stawką było przetrwanie jego rodu:
-Wybacz Jarlu, ale bretońska szlachcianka to nie jest jakaś niewolnica, żeby ją wymieniać na dzikuskę z dżungli. To tak jakbym ja poprosił o twoją córkę zamiast tej Amazonki. - odparł tonem urażonej dumy.

- Oh, wybacz, przyjacielu, nie chciałem cię urazić. Mam nadzieję, że ty mi wybaczysz. Ale chciałem ci jedynie pokazać, że nie ma równości. Jak chcesz wziąć coś ważnego. Ważną, piękną kobietę. To musisz dać coś ważnego. Ważną, piękną kobietę. Twoja siostra to tylko przykład. Nie musi być ona. Ale musi to być coś równie wartościowego. - wódz okazał zrozumienie dla racji Bretończyka i nie nalegał. Nawet zdobył się na przepraszający ton. Ale wrócił do negocjacji w sprawie wymiany schwytanej dzikuski. Widocznie uważał ją za bardziej wartościową niż rapier czy inny podobny przedmiot.

- Rozumiem Jarlu, pozwól że naradzę się z moimi towarzyszami. - Bertrand skinął głową po czym zwrócił się do Carlosa i Amrisa. - Możemy coś dołożyć do mojego rapiera?
- Mogę dołożyć trzysta monet. - powiedział Amris który miał nadzieję, że nie będzie trzeba tej stawki mocno podbijać. Choć miał na to pomysł.

Negocjacje trwały jeszcze trochę gdy najpierw trójka towarzyszy zastanawiała się co może postawić na szali a potem jeden wódz dyskutował z drugim. Koniec końców do sakiewki Amrisa, rapiera Bertranda Carlos dorzucił swojego zapasowego rumaka. Oraz całkiem udanie przekonywał Chyżego Topora, że powodzenie ekspedycji opłaci się także i Norsmanom. W końcu ekspedycja powinna zaiwtać tu z powrotem no i przecież nie z pustymi rękami. A do tego sukcesu niestety musiałaby się jakoś przedostać przez terytoria dzikusek albo tuż obok co pewnie z odratowaną siostrą byłoby bezpieczniejsze. Jarl się zastanawiał dłuższą chwilę nie do końca przekonany czy rzeczywiście opłaca mu się tak mętny układ odroczony w czasie. Ale ostatecznie uznał, że najlepiej niech rozstrzygnie broń i bogowie. Czyli pojedynek między kimś z drużyny gospodarzy a gości. Do pierwszej krwi. W końcu sprawa miała być polubowna a nie zamierzali się zarzynać.

- No to chciałeś to masz. Próbuj. - Carlos klepnął w ramię Bertranda dając mu znak, żeby szykował się na ten pojedynek. Nie było wiadomo kogo jarl wystawi do tej walki ale wieść o pojedynku rozeszła się po stołach jak pożar po stepie. I dało się poznać, że pomysł spotkał się z powszechnym uznaniem.

Bertrand niezwłocznie oddalił się by przygotować do pojedynku, czując dreszcz emocji. Zastanawiał się kogo wystawi Jarl, pewnie swojego najlepszego wojownika? Przygotował się do walki z rapierem i tarczą oraz ubrał kolczugę, zwykle walczył w lżejszych pancerzach ale skoro walka miała być do 1 krwi...




 
Lord Melkor jest offline  
Stary 11-04-2021, 18:45   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, ciche rozmowy, zachmurzenie, sła.wiatr, gorąco



Carsten



- No popatrz. A jednak o nas nie zapomniał. - mruknął Bastaurres gdy do nocnego obozu przyszło kilku nowych. Rano wysłał dwóch ludzi do punktu spotkania umówionego wczoraj z kapitanem. I właśnie jeden z nich wrócił prowadząc ze sobą czterech posłańców. Na zwykłych żołnierzach ten prosty, przyjazny gest, że wielki wódz całej wyprawy pamięta o nich, zwykłych żołnierzach z zapomnianego posterunku zrobił bardzo dobre wrażenie. Zwłaszcza, że koledzy nie przyszli z pustymi rękoma tylko z toreb i plecaków wyjęli kilka butelek i trochę jedzenia jakie zostało z wczorajszej biesiady a może było już z dzisiejszego śniadania. Humory tak pikinierów Anastasio znacznie się poprawiły. Pomogło też pewnie to, że mimo nocnych hałasów cało i bez większych przeszkód przetrwali swoją pierwszą, prawdziwą noc w dżungli. I to sami a nie w wielkim obozie na kilkadziesiąt namiotów i ognisk.

Przynieśli też całkiem radosną wiadomość. Mają drugą Amazonkę! Wczoraj wieczorem tak to kapitan jakoś ładnie rozegrał, że udało mu się namówić jarla aby wystawił tą złapaną dzikuskę jako stawkę do pojedynku. A do pojedynku stanęli jakiś ich Norsmen i kawaler de Truville. Ten Bretończyk. Ale była walka! Ten go ciach a tamten go ciach, ten zwód a tamten wywód! Było co oglądać! No a najlepsze, to, że ten nasz wygrał bo mieli walczyć do pierwszej krwi. Nie do końca tak wyszło, że do pierwszej bo dość długo albo trafiali się nawzajem w tarcze, albo ostrza grzęzły w kolczugach albo jak się ranili to praktycznie jednoześnie. A, że żaden nie chciał zrezygnować dopingowany przez swoich to walczyli dalej. Aż wreszcie “ten nasz” jakoś tak się odwinął, że ledwo musnął tamtego w ramię no ale ten go nie. Widać było krew więc w końcu wygrał. A wódz Norsmenów dotrzymał słowa i publicznie ogłosił, że drużyna gości wygrała w uczciwej walce więc od tej pory ta złapana Amazonka należy do kapitana. Więc mieli już drugą! Tylko ona cały czas była w wiosce Norsmenów.

- A właśnie, kapitan kazał przekazać, że raczej po tej biesiadzie to prędko się nie zbierzemy. Jak w południe będzie wymarsz to dobrze. Więc na razie Norsowie nic o was nie wiedzą i lepiej niech tak zostanie. - przy okazji posłaniec przekazał bardziej praktyczne i już nie tak entuzjastyczne wieści od ich dowódcy. Sądząc po odgłosach jakie w nocy dobiegały od strony wioski gdzieś do północy a może nawet trochę po to chyba mieli tam niezły festyn. Nie było się co dziwić, że z samego rana nie bardzo się im spieszyło by zrywać się do całego dnia marszu.

- A jak u was? Mam coś przekazać kapitanowi? - zapytał szef łączników jacy wyszli pod pretekstem odnalezienia jednego z mułów. Tak przynajmniej wyjaśnili ten spacer Norsmenom przy bramie.

- U nas coś hałasowało w nocy. Ale właściwie nic się nie stało. - Anastasio co też się obudził w nocy na te hałasy i złapał za broń spojrzał pytająco na Carstena i Zoję z jakimi rozmawiał szef wysłanej czwórki. Jakoś przez moment było groźnie. Ale chyba cokolwiek to było przeszło bokiem. Właściwie to ludzie nic nie widzieli ani nie słyszeli co to było. Byli zdani na warczenie Bastarda. I to jak w końcu przestał. Jeszcze jakiś czas był czujny i spięty ale w końcu się uspokoił. Reszta nocy przeszła spokojnie. Nawet pogoda dopisała bo było ciepło. W sam raz aby siedzieć w samej koszuli. Teraz tym późnym rankiem za to jak Słońce mimo chmur zaczęło przegrzewać to nawet o tak wczesnej porze dnia zrobiło się gorąco i duszno. Wojakom nie bardzo się spieszyło ubierać pancerze zwłaszcza jak nie zanosiło się, że lada chwila będą ruszać dalej albo w ogóle gdzieś. Siedzieli więc w samych portkach i koszulach ciesząc się poczęstunkiem i wieściami przysłanymi przez kapitana.

- Zaraz, zaraz, czekajcie… - kislevska blondynka zmrużyła brwi jakby sobie coś przypomniała. - To teraz będziemy mieć dwie dzikuski do pilnowania? - uniosła te brwi w pytającym spojrzeniu. Bo jako członek eskorty Amazonki widziała widocznie sprawę ciut inaczej niż pewnie większość wyprawy. A i Kara jak na zamówienie dostarczyła im zajęcia. Wskazała gdzieś w stronę gdzie była rzeka i coś do nich powiedziała.

- O nie… Ona chyba chce znów popływać… - jęknęła cicho Kislevitka ale czekała aż łańcuszek Kara - Togo - Jordis zrobi swoje i myrmidianka przetłumaczy im słowa półnagiej wojowniczki. Ale Zoja dobrze odgadła zamiary Amazonki i ta rzeczywiście chciała popływać w rzece.

- Tak, to już tutaj sobie załatwcie po swojemu. A my musimy jeszcze poszukać tego osła i wracamy. Macie coś przekazać do kapitana? - szef posłańców widząc na co się zanosi wolał jeszcze załatwić sprawy na spokojnie póki wszyscy byli w komplecie.




Czas: 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie
Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wspólne śniadanie
Warunki: jasno, gwar rozmów, zachmurzenie, sła.wiatr, gorąco



Wszyscy



Pogoda dopisywała. Zasłona chmur chroniła przed słonecznym blaskiem ale nic z nich nie padało. Za to od rana było gorąco i parno. Wilgoć czuło się w powietrzu podobnie jak poranne mgły. Chociaż teraz już między ulicami tych oparów dżungli i rzeki już właściwie nie było widać. Stoły nadal stały rozstawione wokół głównego placu tak jak i wczoraj wieczorem. Powoli wracało do nich życie. Gospodynie nosiły sery i ryby na stół aby przygotować te śniadanie a z domów przez ulice całej wioski powoli spływał pstrokaty tłum gości i gospodarzy. Z powodu wczorajszej nocy, gorąca i wczesnej pory większość była w samych koszulach i mało komu chciało się ubierać coś grubszego na tą koszulę. Zwłaszcza jak nie było takiej potrzeby. Ostatniej nocy “ładnie się ludzie bawili” jak to się zwykle mówiło. Obeszło się bez jakichś zatargów i młócki. Wyglądało na to, że obie strony pokazały się od tej lepszej strony. Nawet jak ktoś coś do kogoś miał wieczorem czy w nocy to były to marginalne przypadki co nie wpływały na resztę. Zwłaszcza jak dwaj wodzowie dawali przykład braterskiej przyjaźni co rzutowało na resztę obu grup. Tak i teraz rano kogo pęcherz czy żołądek obudził i postawił do pionu ten zwykle zmierzał na główny plac aby się posilić. I tak powoli miejsca na ławach zapełniały się pstrokatym tłumem pochodzącym z różnych zakątków Starego Świata. Nawet wczorajszy pojedynek raczej połączył niż podzielił obie grupy. A było na co popatrzeć!

Naprzeciw siebie wyszli z jednej strony Bertrand a z drugiej norsmeński wojownik. Przez stoły przeszedł szmer entuzjazmu bo wieść o pojedynku oraz jego stawce, obiegła stoły lotem błyskawicy. Gdy więc obaj pojedynkowicze wyszli na środek placu ten zmienił się w arenę ich zmagań o stoły w widownię. Z oczywistych względów każdy z walczących miał za sobą aplauz połowy publiczności jaką reprezentował.

Obaj gladiatorzy okazali się świetnie dobrani. Nie wiadomo czy celowo czy przypadkiem ale jarl wystawił wojownika jaki gabarytami był bardzo zbliżony do swojego oponenta z Bretonii. Obaj mieli też kolczugi chociaż ta u Norsmena wydawała się zachodzić prawie do łokci i była nieco dłuższa niż ta używana przez Bertranda. Oręż też mieli inny chociaż w podobnej klasie. Norsmen używał topora gdy Bretończyk rapiera no i miał klasyczną, okrągłą tarczę z wymalowanym łbem jakiejś bestii podczas gdy jego oponent miał puklerz. Ale okazali się siebie warci i dali pierwszorzędne widowisko.

Już pierwsza wymiana ciosów, dość chaotyczna ale zażarta wyglądała bardzo widowiskowo. Obaj przeciwnicy wykazali się świetnym refleksem i zdolnościami szermierczymi. Każdy z nich trafił tego drugiego ale zbyt słabo. Więc i rapier i topór tylko zarysowały kolczugę ale nie tylko żadnej krwi nie było ale nawet uderzenie nie przebiło się przez pancerz.

Kolejne natarcie obu stron okazało się bardziej krwawe. Gdy Bertrand zrobił wypad do przodu poczuł jak rapier trafia na opór i przebija się pomiędzy kółeczkami kolczugi. Ale zanim zdążył się wycofać albo chociaż ucieszyć topór grzmotnął go w bark. Ramię mu zabolało i musiał szybko odskoczyć. Może nawet to Norsmen trafił go pierwszy? Sam już nie był pewny. Ale była krew! Widział na piersi tamtego, w niewielkiej dziurce jaką zrobił rapier krwawe krople. Podobnie na końcu ostrza swojej broni. Ale i krew ściekała z norskiego topora. Tak samo jak wyciekała z trafionego barku Bretończyka. Sędziowie, jeden od kapitana i jeden od jarla zbadali sprawę. Nie doszli do porozumienia kto kogo trafił pierwszy. Musieli więc walczyć dalej.

Topór znów pruł powietrze ale zwykle trafiał w puklerz albo powietrze. Bertrand nie dawał mu okazji się trafić. Ale i sam miał podobne efekty. Nie chcąc ryzykować trafienia albo nie mógł przebić się przez zasłony przeciwnika albo nie dochodziły one celu. Norsmen okazał się godnym przeciwnikiem. Ale w końcu mu się nie udało. Rapier za którymś razem trafił pomiędzy tarczę a topór i wbił się w kolczugę. Ale w bok i ugrzązł w niej nie czyniąc mu szkody. Wojownik z północy szybko wyprowadził kontrę i topór świsnął tuż przed Bretończykiem ale temu w ostatniej chwili udało się zejść z linii ataku odskakując nieco w bok i trafić tarczownika ponownie. Ale ponownie kolczuga spełniła swoje zadanie i rapier nie uczynił żadnej krzywdy swojemu przeciwnikowi.

Chwilę potem jakby dla odmiany znów się trafili praktycznie jednocześnie. Topór trafił w bark bretońskiej kolczugi, odskoczył i ześlizgnął się po ramieniu. Bertranda zabolało ale tylko na chwilę. Na pocieszenie wbił rapier w ramię, tuż nad górną krawędzią tarczy. Rana była lekka ale była krew! Ale okazało się, że krew jest także na jego ramieniu więc topór musiał przebić się przez kolczugę. Znów remis!

Obaj już byli nieźle zdyszani bo ten taniec, skoki i bieganie w kolczudze były cholernie męczące w tym cieple wieczora. Ale żaden nie zamierzał rezygnować. Krążyli jeden wokół drugiego nim się zwarli ponownie. Topór i rapier świstały w powietrzu, słychać było głuche uderzenia gdy trafiały w tarcze i metaliczny zgrzyt gdy uderzały w kolczugę. Jedno z takich uderzeń prawie wyszło kawalerowi de Truville gdy rapier trafił w bok przeciwnika. Ale tam ugrzązł nie czyniąc mu krzywdy. Norsmen błyskawicznie wykorzystał okazję i zanim Betrand zdążył wycofać się poza zasięg jego topora zamachnął się nim. I wtedy nastąpił przełomowy moment tej walki gdy Bretończykowi udało się wrażyć rapier w odsłonięty bok przeciwnika gdy ten jeszcze nie zdążył cofnąć ramienia z toporem po ciosie. Poczuł jak broń na trafia na opór, pokonuje go i grzęźnie gdzieś dalej. Szybko odskoczył gotów do kolejnej wymiany ciosów. Czuł bowiem, że rana nie jest zbyt poważna. Ale zatrzymali ich obaj sędziowie. Podeszli do Norsmena i obejrzeli jego świeżo zakrwawioną ranę. A gdy zbliżyli się do Betranda u niego nie dostrzegli żadnej, nowej rany. Co przesądziło sprawę. Unieśli dłoń Betranda ogłaszając jego zwycięstwo. O dziwo pierwszym gratulującym był jego niedawny przeciwnik. Poklepał go po ramieniu i wyciągnął swoją prawicę w której do tej pory dzierżył topór w czytelnym geście przyjaźni.

Wieczorna publiczność biła brawo w podziękowaniu za to wspaniałe widowisko i rozrywkę. Wiadomo, drużyna gości okazywała większy entuzjazm niż gospodarze. Ale obyło się to bez ekscesów. Zwłaszcza, że zaraz potem zadął róg i przemówił jarl wstając na ławie na jakiej do tej pory siedział. Krzycząc ogłosił coś krótko w swoim narzeczu. I jeśli to samo co zaraz ogłosił też w reikspiel to gratulował zwycięzcy i ogłosił, że walka była uczciwa.

Potem już zrobiło się wesoło na całego. Pojedynek przyniósł ciekawe urozmaicenie wieczoru i zaspokoić żądzę krwi i pozwolił się wyszumieć w tym brutalnym widowisku. Ale, że już było późno a przynajmniej goście byli od rana na nogach to i stopniowo stoły pustoszały a biesiada cichła gdy pstrokaty tłumek powoli rozpływał się po ciemnych domach i uliczkach. A dzisiaj z rana na odwrót. Powoli stoły napęłniały się kolejnymi gośćmi.



Iolanda



- No jakoś nas nie pozabijała. Ani nie uciekła. A tak się bałam! - rano Iolanda obudziła się w sypialni jaką dostała do dyspozycji. Obudziła się cała i zdrowa, nawet bez kaca chociaż nieco przeszkadzały jej uda po tej wczorajszej całodziennej jeździe na koniu. Ale to był właściwie drobiazg. No i co najważniejsze obudziła się bez poderżniętego gardła. Ani śladów ucieczki tej trzeciej. Bowiem niespodziewany zakład i działania bretońskiego rodzeństwa sprawiły, że chociaż w oryginale miały tu nocować we dwie z Izabellą to ostatecznie skończyły we trzy.

---


- Carlosie czy możemy zabrać tą kobietę z tej celi co ją tam trzymają? Jak teraz jest nasza to chyba możemy? Oni ją tam trzymają w strasznych warunkach! Widziałyśmy z Iolandą! Przecież nie możemy tam zostawić tej biedaczki jak możemy ją zabrać. - ledwo Bertrand wygrał wczoraj pojedynek i jego siostra do niego pobiegła, uściskała, upewniła się, że jest cały, załamała rączki nad jego ranami a on poszedł się doprowadzić do proządku, zdjąc pancerz i tak dalej a ona już zdążyła dopaść de Riverę.

- No cóż… - Carlos wydawał się zaskoczony i zakłopotany taką prośbą. Wydawało się, że nie jest na nią przygotowany i czuł się chyba nieco niezręcznie.

- Ona może spać z nami. To znaczy u nas! W naszym pokoju. Jesteśmy same nikt nam nie będzie przeszkadzał. U nas będzie bezpieczna. - zapewniała kapitana nie chcąc pewnie zostawiać tej biedaczki w tej celi w jakiej trzymali ją Norsmeni.

- To nie o nią bym się martwił droga pani. - estalijski szlachcic uśmiechnął się w końcu i ucałował dłoń siostry Bertranda doprowadzając ją do uśmiechu pełnego wdzięczności. Ale chyba nieco inaczej patrzył na tą sprawę niż Isabella. W końcu jak na razie wszystko co słyszeli o tych Amazonkach przedstawiało je jako dość krwiożercze kreatury. A spędzanie nocy we wspólnym pokoju z jedną z nich nie jawiło się jako coś bezpiecznego. Ale z drugiej strony nie bardzo miał co z nią zrobić. Zwłaszcza jak nie chciało się jej dalej zostawiać w tamtej celi. Co dla bezpieczeństwa jej i reszty wydawało się najrozsądniejsze. Koniec końców więc niechętnie ale Carlos przychylił się do tej prośby. W głównej izbie spali sami mężczyźni, na strychu wymieszane ze sobą elfy, po reszcie domów przypadkowa zbieranina i te sypialnie jakie przydzielono najznaczniejszym damom wydawały się z tego wszystkiego najodpowiedniejsze.

- Może jednak ona zanocuje u kapitan Koenig i Ulryki? - zaproponował jeszcze kapitan. Wydawał się mieć nadzieję, że “w razie czego” to dziarksa pani kapitan poradzi sobie z ciemnoskórą dzikuską. No ale jak już na tyle się zgodził to Isabella przeforsowała wersję aby Amazonka spała w izbie jej i Iolandy.

- To jakby coś się działo to krzyczcie. Będziemy spały obok. - była już prawie północ gdy kawalkada gości zaczęła odpływ z obu sypialni. Niejeden i niejedna byli jej ciekawi i chcieli chociaż rzucić okiem. Do tej pory poza dwoma szlachciankami co poprosiły jarla o wizytę na początku wieczoru nikt z ekspedycji ich nie widział. Ulryka przyszła ją zbadać bo dzikuska nie chciała dać bliżej podejść żadnemu mężczyźnie. Podobnie jak wcześniej Kara jeszcze w Porcie Wyrzutków.

- Nic poważnego jej nie jest. Ma trochę stłuczeń, zadrapań i siniaków. Ale właściwie jest cała. No już w środku nocy to może nie ale jutro to trzeba będzie jej zorganizować kąpiel. - oświadczyła wyszkolona medyczka z Marienburga w swoim płynnym reikspiel. Kąpiel rzeczywiście się mogła przydać tak tej ciemnoskórej dzikusce jak i jej najbliższemu otoczeniu. Widocznie w niewoli nie bardzo dbano o ten detal skoro i tak miała iść na stracenie więc teraz dało się to odczuć. Ulryka zostawiła tylko miskę z wodą i dzikuska chyba zrozumiała po co bo w miarę obsłużyła się potem sama gdy już zostały we trójkę w pokoju. A medyczka i kapitan wielkich mieczy spały tuż za ścianą. A po drugiej stronie korytarza elfki. Więc były tuż pod ręką no ale jednak w samym pokoju to Iolanda i Izabella zostały z tą dziką same.

- Myślisz, że to prawda? Że one wycinają serca i ucinają głowy? A jak w nocy weźmie nóż z naszych rzeczy i nas pozabija? No i… Tu są tylko dwa łóżka… Trochę niezręczna sytuacja… - gdy już zostały same to do Isabelle chyba chociaż po części dotarło coś o czym wątpliwości Carlos zdradzał jeszcze na placu gdy go tak gorąco prosiła by się zgodził na ten wspólny nocleg. A teraz miała głos i minę jakby sama zastanawiała się czy to taki świetny pomysł. Ale też nie chciała tracić twarzy aby to nagle wszystko odkręcać jak wioska powoli już szykowała się do snu.

Może dlatego gdy wstały rano wszystkie trzy, całe i zdrowe, bez poderżniętych gardeł i miejscu po zbiegłej dzikusce Isabella cieszyła się jak dziecko. Tylko zastanawiała się co teraz powinny zrobić dalej.

- Hej. Żyjecie? Całe jesteście? - do drzwi dobiegło ich pukanie i pytanie od kapitan wielkich mieczy. Widocznie też już wstała i sprawdzała czy nikt tu w pokoju nikogo nie pozarzynał więc chyba nie tylko Isabelli przyszło to do głowy.



Cesar



- Tak, pijawki chyba trochę pomogły. I te okłady. Gorączka zeszła. Ale dalej nie jest w najlepszym stanie. - mistrz Bartolomeo postawił diagnozę Josteinowi gdy Cesar przyszedł ich odwiedzić. Przez noc gorączka rzeczywiście została mocno zbita. Właściwie czoło i pierś wróciły do prawie normalnej temperatury. Lekko były podwyższone ale w porównaniu do tego co zastali wieczorem poprawa była znaczna. Kończyny jednak dalej bez zmian były zimne. A Jostein nie odzyskiwał przytomności. Kręcił na boki głową więc wyglądało to na jakiś letarg a nie zdrowy, regenerujący sen.

Wczoraj przed wyjściem przeszukał jego rzeczy. A przynajmniej jakieś co leżały w koszu. Ale nie znalazł tam nic szczególnie podejrzanego. Ubrania były do prania więc nie były zyt przyjemne w dotyku. A kieszeni w nich było niewiele. Norsmeni nosili dopinane kieszenie zaczepiane o pas. Znalazł taki pas zawieszony na wieszaku na ścianie. W tych małych, skórzanych pojemnikach nie było nic nadzwyczajnego. Trochę różnych monet, jakiś srebrny pierścionek z bursztynem, zwój żyłki, kawałek ugryzionego chleba albo bułki sprzed paru dni więc już całkiem czerstwy, mały scyzoryk o prostym ostrzu. Nic czego przeciętny przechodzień albo rybak nie mógłby mieć ze sobą.

A dziś był kolejny dzień. Do żadnej rzezi nie doszło. Wczoraj po pojedynku musiał się zająć Bertrandem jakiego nieco poranił norsmeński topór. Ale trochę. To co przeszło przez zasłony i kolczugę było dość słabe i nie zagrażało życiu Bretończyka. Nawet nie powinno go za bardzo spowalniać. Jednak jak dobrze wiedział Novareńczyk zakażenia w ranach potrafiły zabijać równie skutecznie jak same rany. Tylko wówczas śmierć była rozłożona na dni i tygodnie gdy zakażona z rany krew powoli zabijała ciało. Dzisiaj rano też powinien mu zmienić opatrunki tak wcześnie jak się da.



Ekthelion



- Obawiam się przyjacielu, że ludziom udało się odbić Amazonkę z norsmeńskich rąk w wyniku honorowego pojedynku. Więc akcja jej uwolnienia raczej już nie będzie już potrzebna. - rano Finreir powitał swojego dowódcę gdy na strychu zbierali się do kolejnego dnia. Odbijanie wojowniczki okazało się więc niepotrzebne. Ani wieczorem ani w nocy, ani teraz rano. Ludzie stoczyli o nią pojedynek stawiając jej wolność na szali, jedna strona wygrała a przegrana zgodziła się zapłacić umówioną stawkę. Obeszło się bez zbędnego rozlewu krwi i kaźni też nie było. Nawet jak to te włochate małpy z północy okazały się stroną przegraną. Amazonka była gdzieś tam w pokoju szlachcianek pod ich stopami.

Z planów by mieć oko z wałów na to co się dzieje na palcu nic nie wyszło. Z tego względu, że patrząc do wnętrza osady widać było tylko rzędy spadzistych dachów i najbliższe ściany. Tak samo jak gdy oglądali je z zewnątrz i dachy wystawały ponad palisadę tak i wieczorem przysłaniały widok w dal. Musieli więc pofatygować się zejść na ziemię i znaleźć jakiś punkt widokowy przy samym placu. Wcześniej musieli wejść do wieży i zejść stromymi, drewnianymi schodami na dół. Tam byli obserwowani przez resztę strażników. Ten idiota co się tak bezczelnie gapił z murów na Ceylinde nie był tu sam. Ale skoro elfy były od kapitana a ten biesiadował z ich wodzem który udzielił mu i całej ekipie gościny to za bardzo nie ingerowali w wizytę trójki elfów.

- Popytałam trochę tu i tam wczoraj. Jak my nie mówimy po ichniemu a oni po naszemu to musiałam szukać kogoś kto chociaż zna reikspiel. - podeszła do nich Ceylinde w samej koszuli nie kłopocząc się zakładaniem pancerza. Na strychu było gorąco i sucho. Te warunki wzmagały pragnienie i myśl o zakładaniu na siebie czegoś grubszego była mało przyjemna. Poranek okazał się bowiem bardzo gorący. Jeśli pogoda się utrzyma to czeka ich długi i ciężki dzień, zwłaszcza jeśli trzeba będzie maszerować przez dżunglę.

- Nie powiedział nic ciekawego. Oni napadają na Amazonki, Amazonki na nich, a w międzyczasie robią na siebie zasadzki w lesie pośrodku. Tak w największym skrócie. Tą co jest na dole złapali z tydzień temu i z tydzień temu one rozbiły ich patrol i porwały trzech z nich. - pokręciła swoją czarną głową składając ręce na biodrach bez większego zainteresowania tymi wieściami. Jakby cudza wojna nie bardzo ją interesowała lub wręcz nudziła.

- Ale ostatnio jakby się uspokoiło. Wydaje mi się, że on powiedział, że Amazonki albo coś knują albo zajmuje je coś innego. Dokładniej to armia nueumarłych. - powiedziała na koniec tym samym znudzonym tonem jakby powtarzała jakieś plotki kobiet przy praniu na jakie nie warto zwracać uwagi. Zwłaszcza, że pochodziły od tych włochatych małp które godne były tylko pogardy i braku zaufania.




Amris



- Witaj drogi bracie. Jak spędziłeś noc? - rano Lycena pomimo gorąca panującego na świecie wydawała się być wyspana i radosna jak skowronek. - Ja spałam bardzo dobrze. Te ich łóżka wyglądają na prymitywne ale muszę przyznać, że są całkiem wygodne. - pochwaliła sobie produkt norsmeńskiej myśli technicznej w sprawie wytwarzania mebli do spania.

- Bardzo się cieszę, że pomogłeś kapitanowi z tą Amazonką. I widziałeś? Udało się! Bałam się, że ci Norsmeni dostaną szału jak wygrał. No ale nie. Jednak nie. Przyznam, że miałam obawy czy dotrzymają słowa. A tu proszę jaka niespodzianka. I to dzięki tobie. Cieszę się, że nie zostałeś bierny na takie barbarzyństwo. Nikt nie będzie mógł potem mówić, że elfy albo przynajmniej Emberfellowie nic nie zrobili w tej sprawie. - złapała brata za rękę i razem wyszli na zewnątrz. Dzień był pochmurny ale gorący. Przynajmniej słońce nie oślepiało żarem z nieba. Siostra wskazała bratu na widoczną na placu ławeczkę i skierowała się w jej stronę. W głosie zaś pobrzmiewała radość ze zwycięstwa i duma z poczynań brata, że miał w tym zwycięstwie swój udział. Nawet jeśli to nie Amris stanął w szranki o Amazonkę.

- Wczoraj jak byłeś zajęty rozmową z jarlem i kapitanem porozmawiałam sobie z Astrid. Bardzo miła dziewczyna, ma bardzo bystry umysł. Gdyby ją wyszkolić mogłaby wyrosnąć na prawdziwą księżniczkę. Przynajmniej wedle ludzkich standardów. - zaczęła mówić gdy szli skrajem placu zbliżając się do wybranej ławeczki. A o córce wodza wyraziła się całkiem pozytywnie.

- Owszem brakuje jej oczytania, nie wiem czy jest piśmienna, ale ma świetną pamięć. No i mówi w reikspiel lepiej niż jej ojciec. A mówiła, że podłapała kilka słówek z języka Amazonek. Ale nie wiem czy to prawda. Nie miałam jak sprawdzić. W każdym razie jak z nią wczoraj rozmawiałam to powiedziała mi parę ciekawych rzeczy - rzekła i zatrzymała się aby podwinąć suknię nim usiądzie na ławeczce. Ławeczka była zwykła i już drewno dawno wypłowiało przez deszcz i słoneczny żar. Ale nadal spełniała swoją podstawową funkcję.

- Te rysunki roślin to najlepiej pokaż Szaremu Wilkowi. Temu szamanowi co wczoraj z nim rozmawialiśmy. On powinien być w tym temacie najlepiej zorientowany. A coś mi się wydaje, że nie ruszymy w drogę z samego rana. - wskazała z pogodnym uśmiechem na te stoły do jakich dopiero siadali tak tubylcy jak i przybysze. Gorąc poranka dodatkowo rozleniwiał i zniechęcał do pośpiechu.




Bertrand




Topór przeciwnika który przebił się przez jego zasłonę i kolczugę zostawił na barku dwie, krwawe rysy. Na szczęście niezbyt poważne. Trochę bolało no ale dzisiaj rano już właściwie zostały dwie żywoczerwone kreski. Zaraz po walce podbiegła do niego Isabella i tak trochę jakby na raz chciała go uściskać, pogratulować, ucieszyć się, że przeżył a z drugiej załamać rączki i zapłakać na tą całą krew jakiej jej się chyba wydawało strasznie dużo. A gdy gorączka bitewna zeszła rzeczywiście trochę piekło ale to nie było nic poważnego. A dzisiaj rano jak się wyspał to już wyglądało jak draśnięcie. Świeże ale tylko draśnięcie.

Ale mógł się nacieszyć wygraną i chociaż jeden wieczór być ulubieńcem tłumów. Nawet Norsmeni jakoś nie wydawali się mieć mu za złe tego zwycięstwa. Potem nawet Astrid znalazła chwilę aby do niego podejść i pogratulować zwycięstwa. Anette też dziarko poklepała go po ramieniu i winszowała zwycięstwa. No a po pojedynku uroczyście przeniesiono Amazonkę… do pokoju Izabelli i Iolandy. Dowiedział się już po fakcie jak poszedł się znów przebrać, dać się obandażować i tak dalej. I jak do środka izby domu gościnnego weszła ta mała procesja z uwolnioną Amazonką. Była trochę inna a trochę podobna do Kary. Widział ją wczoraj z ledwo paru kroków. Te skąpe odzienie wydawała się mieć podobne do “ich Amazonki”. Ale karnację miała o wiele ciemniejszą. Może nie jak Togo ale no trudno mu było przypomnieć sobie by w rodzimej Bretonii ktokolwiek miał tak ciemną karnację. Bo takie miedziane jaką miała Kara to jeszcze się tam i tu trafiały. No ale koniec końców wyszło na to, że ta dzikuska będzie nocować w pokoju szlachcianek. Na szczęście rano się okazało, że nikt tam nikogo nie pozabijał ani nie uciekł.

- Dzień dobry Bertrandzie. Przyniosłam ci coś na śniadanie. Jeśli miałbyś ochotę oczywiście. - wyszedł właśnie przed frontowe wejście do domu gościnnego w jakim spędził noc razem z innymi przybocznymi kapitana gdy powitał go nieco kanciasty reikspiel ale w wykonaniu przyjemnego, kobiecego głosu. Astrid trzymała w rączkach przykryty chustką talerz i uśmiechała się do niego całkiem przyjaźnie. Wczoraj wydawało mu się, że po walce była całkiem miła dla niego a nawet jakby była pod wrażeniem. No ale to było wczoraj zaraz po walce. A dzisiaj przyniosła mu śniadanie praktycznie do rąk własnych.


---


Mecha 13

Bertrand; zdrowienie ran (ODP); 45+20=65; rzut: Kostnica 13 > 65-13=52 = du.suk +2 ŻYW; 10+2=12/13
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-04-2021, 21:12   #97
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady


Ochroniarz odetchnął z ulgą po nocy w skromnym obozowisku i ucieszył z widoku przepatrywaczy. Biesiadny nastrój z osady Norsów nie przeszkodził, by rankiem Kapitan pamiętał o swoich ludziach. Takie gesty były bardzo dobrze odbierane i dawały odczuć żołnierzom, że mimo swej rangi traktowani są poważnie. Eisen musiał przyznać, iż Rivera sprawdził się po raz kolejny jako znawca żołnierskich serc.

Carsten z ciekawością wysłuchał opowieści o nocnych wydarzeniach. Z tłumionymi emocjami przyjął wieści o nowej Amazonce, przeczuwał, że mogą z tego wyniknąć dalsze kłopoty, choć cieszył się, że dziewczyna uniknęła kaźni.
- Powiadasz...? - pokiwał flegmatycznie głową na relację z pojedynku. - Bretończyk w szranki stanął z tutejszym rębaczem... ale to pewnikiem były bardziej pląsy i uniki, niż prawdziwa walka. - sarknął wymownie. - Założę się, że znakiem tych zmagań będą jedynie siniaki i zadraśnięcia. Żaden z wodzów, nie pozwoliłby sobie na rozlew krwi i popsucie gościnnego przyjęcia.

- Niestety Norsmeni są pamiętliwi... - kontynuował wypowiedź. - W przyszłości niechybnie będą szukali sposobu, by się odegrać. Znając ich zadzierżystość i dziką zawziętość, to sprawa z nimi jeszcze nie skończona... lecz to już inszych głów zmartwienie... - zsumował swe przewidywania w tej wrażej kwestii.

- Bądźcie spokojni, zachowamy czujność i nie będziemy wychylać się ze swoją tutaj obecnością. Szkoda byłoby zaprzepaścić nocny sojusz i nieopatrznie wzbudzić nieufność tych barbarzyńców. - odpowiedział utwierdzając posłańca, w dyskretnym charakterze ich misji.

- Zaraz, zaraz, czekajcie…
- kislevska blondynka zmrużyła brwi jakby sobie coś przypomniała. - To teraz będziemy mieć dwie dzikuski do pilnowania?

-To możliwe, ale sam odradzę Kapitanowi takie rozwiązanie. Dwie to już nieco za dużo, jak na naszą opiekę. Taki tandem już niesie niebezpieczeństwo, że łacno ta nasza ochrona zbyt słabą zdać się może, a dwie wojownicze dzikuski zerwać się z tej smyczy jeszcze bardziej ochotnie zapragną. Tym bardziej, że na względy liczyć mogą i nie jako więźniowie będą prowadzone... To tylko je zachęcić może, zwłaszcza że głębiej w ich tereny się zapuścimy... - w głosie można było wyczuć szczerą troskę i pewne obawy, które doświadczenie ochroniarzowi podpowiadało.

Widząc, że szykuje się znowu zamieszanie z Karą, a ludzie o poranku są rozleniwieni, Carsten szybko chciał skończyć rozmowę, aby móc zająć się nagłym problemem.

- Kiedy siły z osady zbiorą się do wymarszu, mam prośbę, by kapitan przysłał nam kilkoro ludzi, najlepiej też jakiego elfa, co by tropu nie zmylić i do kolumny skrycie w drodze dołączyć bez perturbacji. Bywajcie! - pożegnał posłańców.

Sam zaś skierował się do Togo i ich kłopotliwej podopiecznej.

- Cóż, dotrzymamy towarzystwa naszej uroczej trzpiotce. - uśmiechnął się do Zoi, ale jego oczy wyraźnie nie podzielały entuzjazmu do tego pomysłu.

Wydawszy Bastaurresowi zalecenia i uwagę o zachowaniu czujności w szeregach, mimo chwilowego rozprężenia wśród pikinierów, udał się wraz z Zoi i Jordis nad rzekę jako eskorta Kary. Wiedział już czego mogą się spodziewać po miedzianoskórej piękności, która niczym nimfa beztrosko zanurzyła się w odmęty. Carsten wraz ze swoim psim towarzyszem czekał na brzegu, cicho pogwizdując. Miecz jak zwykle trzymał w gotowości, racząc się lekkim śniadaniem i przepatrując rzekę oraz okoliczną roślinność w potrzebie wykrycia nagłego zagrożenia.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-04-2021 o 21:46.
Deszatie jest offline  
Stary 16-04-2021, 22:39   #98
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Rano; Osada Norsów; Amris
Amris rano poszedł do Szarego Wilka wraz z siostrą. Nie zapomnieli o obowiązkach względem Norsów których zaczęli leczyć. Amris zabrał też rysunek tajemniczej rośliny której tak uparcie poszukiwał. Chciał pokazać ją szamanowi i zapytać o nią.

Szli w znanym sobie kierunku. Teraz u progu gorącego dnia te same długie i proste ulice wydawały się jakieś inne niż wczoraj gdy wędrowali z nimi po zmroku. Znów towarzyszył im Thalos bo po krótkiej rozmowie z de Riverą przy jakiej towarzyszył Olaf ten wprowadził go w rolę Thalosa. Estalijczyk rzeczywiście wolał na wszelki wypadek zostawić swojego osobistego tłumacza i znawcę Norsmenów przy sobie ale na użycie Thalosa się zgodził bez oporów. Olaf więc posłał jednego z żołnierzy aby odnaleźli tego ciemnowłosego mężczyznę.

A sam kapitan akurat też rozmawiał albo właściwie skończył rozmawiać z Ekthelionem. Z stamego rana jego elfy zeszły ze strychu na dół w pełnym runsztunku i zabierając cały swój dobytek. Potem na dole Amris spotkał Ektheliona rozmawiającego z kapitanem. Po nim posłał Olafa do jarla no i mógł się zając rozmową z Amrisem i Lyceną po jakim właśnie przydzielił im tego Thalosa. Sam tłumacz pojawił się przy domu gościnnym w podobnym czasie jak Olaf wrócił do de Rivery. Co dalej tam się działo nie było dokładnie wiadomo bo we trójkę ruszyli odwiedzić Szarego Wilka ale w końcu elfy Ekteliona w karnym porządku ruszyli uliczkami ignorując plac i śniadanie na jakie tam właśnie zaczynano serwować.

- Mówi, że dzień dobry. I zaraz wyjdzie. - w międzyczasie dotarli do domu szamana i Thalis zaczął swoją rolę pośrednika w tłumaczeniu z norskiego na reikpsiel. Szary Wilk rzeczywiście nie kazał na siebie długo czekać. Wyszedł ubrany w prosty, brązowy habit przewiązany ciemnym sznurem przez co trochę wyglądał jak ludzcy mnisi ze Starego Świata. We czwórkę dotarli do tego chyba lazaretu gdzie wczoraj opiekowali się rannymi Norsmenami. Tak szaman odsunął się aby dać pracować parze elfów. A sam zaczął oglądać podaną mu planszę z rysunkiem rośliny.

Stan obu pacjentów nie pogorszył się od wieczornej wizty. Ale też i nie bardzo można było uznać, że się poprawił. Lycena jednak sięgnęła do swojej torby i zaczęła skrupulatnie sprawdzać stan swojego wczorajszego pacjenta.

Amris natomiast zajrzał do swojego i ponownie przywołał uzdrawiające wichry magii. Skupił się sięgnął w głąb świata dla wielu niewidocznego. By subtelnie manipulować mocą i postarać się uzdrowić jak najbardziej Norsmeńskiego wojownika przed odjazdem.

Tym razem coś poszło nie tak. Elfi mag nie mógł się skupić na tyle aby wyselekcjonować z eteru barwę w jakiej się specjaliował. Ale to jeszcze nie przesądzało sprawy. Mimo to mógł utkać zaklęcie, w końcu te magiczne sito to było tylko pomocnym ale dodatkiem, nie było niezbędne do samego zaklęcia. Niewielki, szklany paciorek jaki obracał w palcach też pomagał mu skupić się na tkaniu zaklęcia. Ale jak skończył recytować zdał sobie sprawę, że tym razem coś poszło nie tak. Nie udało mu się właściwie uszyć to zaklęcie i nic z tego nie wyszło. Za to jego siostrze poszło chyba lepiej. Jak zmieniała opatrunki na pokąsanym mężczyźnie i poiła go jakimiś ziołami.

- No szkoda, że już musimy wyjeżdżać. Myślę, że parę dni opieki postawiłoby go na nogi. Widzę pewną poprawę od wczoraj ale na razie to nie przesądza sprawy. - rzekła Lycena podchodząc do brata i szamana. Ten bowiem skończył oglądać planszę poglądową z rysunkami roślin i też wrócił do tłumacza i swoich elfickich gości. I zaczął coś do nich mówić a Thalos na raty to tłumaczył.

- Mówi, że wam dziękuje za pomoc… I obejrzał te rośliny… Mówi, że są takie w głębi dżungli… Ale trochę inne… Nie wie jak dokładnie jest narysowane na tej kartce… Rosną na bagnach… - członek ekspedycji de Rivery po kawałku tłumaczył spokojne słowa szamana Norsmanów jaki nie podnosił głosu i mówił prawie monotonnym tonem. Thalos tłumaczył to szybciej i nieco nerwowo co stanowiło wśród nich obu spory kontrast w tych wypowiedziach.

- Bagnach mógłby je wskazać na mapie albo dokładniej powiedzieć jak na nie trafić? Chodzi oto Thalosie żebyśmy zrozumieli czy nasza trasa nimi wiedzie. - powiedział już bezpośrednio do tłumacza. - Czy można zorganizować spotkanie naszych zwiadowców z waszymi przed odjazdem? Tak żeby lepiej zrozumieć tereny przed nami, ot na wszelki wypadek. Nie chodzi tu tylko o roślinę ale ogólnie niebezpieczeństwa, teren, wodopoje dla dużych grup. Wszystko co może się - tam wskazał na dżunglę przydać - Podziękuj też Szaremu Wilkowi za okazaną pomoc wczoraj i dziś. Powiedz, że poszukam Norsów nic się nie zmieniło.

Wymiana zdań w obcym dla elfów języku trwała dobrą chwilę. Dwaj mężczyźni, stary i młody próbowali się porozumieć ze sobą. W końcu tłumacz elfów sapnął gdy widocznie skończyli rozmawiać i chyba próbował uporządkować to czego się dowiedział od szamana.

- To przeklęte bagna. Ale nie wiem czy naprawdę czy tak je tylko nazywają. W każdym razie są daleko w dżungli. Oni tam praktycznie się nie zapuszczają. Map też nie używają. Jednak on tam kiedyś był. Dawno temu. Widział różne rzeczy w tym podobne rośliny jak te na rysunku. Nie zbierał ich jednak. Chyba uciekał czy chronił się przed tymi dzikuskami to miał nieco inne zmartwienia niż badanie roślin. No i to było dawno temu. Chyba wcale tam nie zamierzał chodzić i potem już tam nie wracał. - Thalos w paru zdaniach streścił swoją o wiele dłuższą rozmowę z Szarym Wilkiem. Szaman pokiwał głową nie wiadomo czy twierdząco czy chodziło o coś innego. Zapytał coś krótko wskazując na drzwi wejściowe.

- Pyta czy idziemy na śniadanie. - tym razem pytanie było krótko to i tłumacz miał o wiele mniej do roboty.

-Tak idziemy powiedz, że będzie miło zjeść w jego towarzystwie. - Amris powiedział do tłumacza.
 
Icarius jest offline  
Stary 17-04-2021, 08:22   #99
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Osada Leifgard, przedpołudnie
Ekthelion spojrzał na Finreira. Ostatnio magik wydawał się albo zmęczony, albo rozkojarzony. Obaj przecież byli zmuszeni zejść wzorajszej nocy z palisady aby oglądać ten nużący nieco spektakl zaserwowany im przez ludzi. Obaj widzieli dokładnie to samo, a teraz magik wydawał się co najmniej nieobecny, co wydawało się dziwne, bo Ekthelion komentował decyzję kapitana, i było jasne i klarowne co zrobią wojownicy cienia. Bertrand wykonał własny pomysł. Ekthelion był nieco zdziwiony reakcją wodza, ale z drugiej strony wiedział, że norsowie są honorowi, i słowo dane publicznie szanują. Niepokoiło go jednak coś innego. Ludy północy znane były również z pamiętliwości. Rozlana krew wojownika, nawet w honorowym pojedynku wymagała pomsty. Być może wynikało to z właściwego dla ludzi popędzie do chwały, sławy i osobistych korzyści. Władza i chęć dominacji nad innymi były dla norsów wręcz kanonem. Zrozumiała chęć rywalizacji, na którą złowiono wodza osady mogły mieć konkretne skutki. Tym bardziej reakcja magika wydawała się Ekthelionowi chwilową słabością, którą trzeba było wytępić, i to bezzwłocznie.
- Tak. Finreir, powiedz mi coś, co nie będzie oczywistością. To, że jej nie odbijamy wiemy od wczoraj, kiedy kapitan jeszcze przed ucztą zechciał nas o tym zawiadomić. Potem rozmawialiśmy o tym na blankach wału. Ufam, że to tylko chwilowe rozkojarzenie spowodowane wiedźmim wzrokiem szukającym tego, co nas tu sprowadziło? - W słowach dowódcy brzmiała wyczuwalna irytacja, która zwiastowała kłopoty. Elfiego dowódcę nie łatwo było wyprowadzić z równowagi i Fineir wiedział, że tym razem pozwolił sobie na jedno słowo za dużo. Ekthelion twardo spojrzał na maga, ignorując ledwie widoczne rumieńce które wykwitły na policzkach czarodzieja, który opuścił w końcu wzrok i kiwnął głową. Ekthelion zaś, ciągnął dalej, już nieco spokojniej.
- Co nie zmienia faktu, że Bertrand zrealizował jedynie swój pomysł, i na pewno jest z tego dumny. Norsowie zaś, uwielbiają zwyciężać. Kiedy tylko zorientują się, że zrobiono z nich głupców, nie będą już tacy mili i gościnni - Ekthelion wskazał głową czaszki na palisadzie, widoczne przez otwarte okno - Nie wydaje się, aby ludzie byli gotowi do drogi, nie po takiej libacji i nie przy takiej ilości szlachty lubiącej pielesze. Nie mam jednak zamiaru pozostawać w tej osadzie ani chwili dłużej, skoro kapitan załatwił już co chciał, nie mamy żadnego interesu w tym, by przeciągać gościnę. Wobec tego, śniadanie zjemy w dżungli. Zbierz wszystkich i ruszamy zaraz po świtaniu - Zaordynował dowódca przypinając pas z mieczem i szykując się do drogi.

Przechodząc przez dolne piętra natknęli się na kapitana. Zaskakującym faktem było, że nie spał odurzony alkoholem i zmęczony tańcem. Najwyraźniej głód był silniejszy niż kac, który mimo wszystko widoczny był na twarzy człowieka.
- Dokąd idziecie? - W głosie kapitana słychać było zdziwienie.
- Ruszymy aby przepatrzyć szlak, kapitanie - wyjaśnił Ekthelion podchodząc do stołu, o który opierał się kapitan.
Widocznie nie był zadowolony z decyzji elfów, więc przez chwilę rozmawiali, wymieniając się argumentami. Kapitan chciał wyjść razem, w okolicy południa, z elfami zwyczajowo na szpicy. Tymczasem Ekthelion zamierzał ruszyć już teraz, szukając dogodnego szlaku. Nie był zadowolony z marnowania kolejnych, cennych być może godzin w towarzystwie norsów, którzy z sojuszników szybko mogli stać się wrogami.
- Przedpołudniowe słońce lepsze jest do podróży. Będziemy zostawiać ślady dla wojowników Amrisa, którzy wyjdą razem z wami. Być może uda się wtedy nadrobić nieco czasu, jeśli znajdziemy dogodny szlak. Więcej też czasu będziemy mieli, by znaleźć lepsze miejsce do obozowania. - wyjaśnił Ekthelion - o innych powodach wolałbym w tej chwili nie mówić. Ale możemy o tym porozmawiać, o ile odwiedzisz nas kapitanie w obozie - Ekthelion spokojnie przedstawił swój punkt widzenia. Doszli w końcu do porozumienia, i elfy po niespełna kwadransie opuściły budynek, zabierając ze sobą wszystkie swoje rzeczy.

Samo pakowanie się przebiegało bardzo sprawnie. Wczorajszego dnia nie było sensu wyjmować całego oporządzenia obozowego z juków, które znajdowały się dokładnie tam, gdzie wyposażenie całej reszty obozu. Kilrath, odpowiedzialny za zwierzęta wraz z Finidrelem zeszli w porze śniadania miejsca w którym zgromadzono zwierzęta juczne i wyprowadzili wszystkie swoje kuce. Krasnolud i jego pomocnicy zdołali wczoraj rozkulbaczyć wszystkie kuce, więc trzeba było z powrotem załadować juki i ładunek, co sprawiło, że elfy gotowe były do drogi właściwie przy końcu śniadania. Ambrath komentował do dosyć dosadnie, choć w eltharinie nie było zbyt wielu kwiecistych przekleństw, charakterystycznych dla reikspielu.
- Przeklęte, estalijskie lenie. Chyba zamierzali tu zimować. Wszystko rozładowane - klął ładując ostatni ciężar na pękatego kuca.
- Dobrze, że nie tykali juków. Chciałbyś szukać swojej zbroi gdzieś w tym bałaganie? - Ceylinde wskazała kciukiem na całkiem sporą pryzmę worków, beczek, juków i innych towarów, które rozładowywane już po zmierzchu leżały zgromadzone w pobliżu zwierząt. Ogarnięcie tego rzeczywiście musiało potrwać.

W międzyczasie Ceylinde, która zdążyła już zreferować wydarzenia ostatniej nocy Ekthelionowi wraz z Finreirem zajęła się uzupełnianiem wody w bukłakach i manierkach. Reszta wojowników zebrała broń i rynsztunek i kiedy słońce dawno wyszło już zza horyzontu, a zapachy z Leifgardzkiej kuchni zaczęły być już całkiem nieznośne, gromadząc całkiem spore grono wczorajszych biesiadnikó, elfy zgrabną kolumną ruszyły przez jedną z bram, aby podążyć ścieżką prosto w dżunglę.
Norsowie, zdziwieni wczesnym wymarszem elfów wypuścili ich jednak bez większych problemów i wkrótce oddział elfi zniknął w dżungli położonej na południowym skraju osady. Ekthelion przez chwilę kierował oddział wzdłóż wybrzeża, potem jednak odbił głębiej w dżunglę, szukając na tyle dogodnych ścieżek, aby cała kolumna ludzi mogła przeciągnąć nimi zwierzęta. Elfy miał czas, więc spokojnie sprawdzały każdy wykrot, przesiekę, czy leśną dróżkę. Podzieliły się nawet na trzy grupy, aby żadna możliwość podróży im nie umknęła.
Co jakiś czas Ekthelion wycinał na dużym drzewie elfi symbol, który czytelny był jedynie dla kogoś znającego eltharin.
Obozu zaczęli szukać dopiero po obiedzie, jedzonym na kilku ogromnych skałach nad huczącym strumieniem. Skały dawały całkiem dobre pole obserwacji, przez co część elfów zapatrzyła się, rozmarzona, podziwiając dzikie i surowe piękno lustriańskiej dżungli. Morze roślinności, niczym zielony dywan rozciągało się przed elfami, przecięte błękitem strumienia i kontrastującą szarością skał. Przytłaczało swoim ogromem. Gdzieś daleko, na horyzoncie roślinność układała się jakby w góry, oznaczając albo ogromne drzewa, górujące nad resztą lasu, albo być może jakieś starożytne ruiny, zarosłe całkowicie, pochłonięte przez dżunglę.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/3b/35/02/3b350242d34f230aa2b3fc59fdb4baaf.jpg[/MEDIA]

Miejsce na obóz znalazło się kilka mil dalej, w zakolu wodospadu. Szeroka polana, twarda i dogodna do obozowania, z jednej strony chroniona bystrym strumieniem, płytkim i dającym się przebrodzić. Od północy skały, obrośnięte listowiem i lianami zasłaniały widok na polanę, i zapewniały dogodny punkt orientacyjny i wartowniczy. Od południa zaś las, w pobliżu obozu dosyć rzadki, i gęstniejący w miarę jak szło się w stronę morza, odległego o kilkanaście mil.
- Od południa trzeba postawić kolczastą zagrodę, bo z tego lasu najbardziej dogodne jest podejście - zaordynował Ekthelion pokazując ręką południowy kierunek
- W tych miejscach posterunki, tu można dać główne ognisko - po kolei wskazywał punkty.
Miejsce miało wszystko co potrzeba. Było ukryte, miało dostęp do słodkiej wody, zapewniało osłonę i było wystarczająco obszerne aby pomieścić wszystkich. Brakowało jedynie ludzi, którzy powinni już być w ruchu. Ekthelion spojrzał na słońce, stojące już całkiem wysoko i pokręcił głową.
- Ludzie…-
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-04-2021 o 17:26.
Asmodian jest offline  
Stary 18-04-2021, 01:02   #100
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Proszę się zgłosić do mnie wieczorem panie de Truvile. Cięcia nie są ani głębokie, ani groźne. Ale klimat tutejszy nie sprzyja dochodzeniu do zdrowia - Cesar obwiązywał bandażem jedną z odniesionych przez szlachcica ran. - Szczególną uwagę proszę zwrócić na wodę. I robactwo. Obawiam się, że w jego lokalnej mnogości znajdą się takie osobniki, których uwagę zwrócą otwarte rany.
Dokończywszy zaś skinął młodzikowi głową.
- I brawo za pojedynek.

***

Stan młodego rybaka był nad ranem lepszy. Ale Cesar nie sądził, że ich wspólny z doktorem Bartholomeo wysiłek miał efekt inny niż doraźny. Stan nowej Amazonki, Ulryka natomiast uznała za zadowalający więc nie nalegał na dalsze oględziny.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172