Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2021, 18:49   #101
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



************************************************** *********************************************
Bertrand i Astrid


Bertrand stwierdził że to chyba jego najlepszy dzień od dłuższego czasu. Najpierw wygrał na oczach wszystkich pojedynek o ważną stawkę, a teraz piękna córka jarla osobiście zaniosła mu śniadanie.

Pozwolił sobie odpowiedzieć Astrid szczerym uśmiechem.

- Ależ dziękuje Astrid, nie musiałaś się kłopotać… Mam nadzieję, że waszemu wojownikowi nie stało się nic poważnego?

- Nie, Vilijarowi nic nie jest. Zwykłe draśnięcie. - pokręciła głową śmiejąc się przy tym dźwięcznie. I widocznie nie uważała obecny stan wczorajszego konkurenta Bertranda za jakiś poważny. Zresztą i wczoraj na świeżo po walce też na to nie wyglądało.

- A jak ty się czujesz? - zapytała szybko z tym samym pogodnym uśmiechem.

Oh, ta rana to nic poważnego, prawie się już zagoiło. Jestem gotowy by kontynuować naszą wyprawę. - szlachcic wyprężył mięśnie.

- Villjiar to wasz najlepszy wojownik? - spytał się.

- Tak, jest bardzo dzielny. - córka wodza skinęła głową i odparła po chwili zastanowienia. - Gdzie będziesz jadł śniadanie? - zapytała zerkając na półmisek jaki wręczyła mu przed chwilą.

Bretończyk poczuł jak duma w nim rośnie, oto pokonał najlepszego wojownika w całym plemieniu!

- Śniadanie…. w sumie jak jeszcze nie jadłaś to mogę dołączyć. - odparł stwierdzając że chętnie spędzi trochę czasu z Astrid zanim wyruszą w dalszą drogę.

- Tak, możemy zjeść. - zgodziła się dziewczyna i nie widząc za bardzo u rozmówcy innych propozycji sama wskazała aby iść za nią. Ruszyli w stronę pierwszego, lepszego stołu przy placu jakie na razie w większości stały puste. Gdzieś tam za nimi wyszedł z domu gościnnego cały oddział elfów Ektheliona i zniknęli gdzieś między domami i uliczkami osady. Astrid usiadła na jednej z ław i pozwoliła aby Bertrand usiadł obok niej. Niby byli w samym centrum osady ale miajających ich ludzie byli zajęci swoimi porannymi sprawami. Albo donosili coś na stoły albo wracali po kolejne rzeczy, niektórzy już siadali i czekali kiedy zacznie się śniadanie i wciąż dało się wyczuć ślady wczorajszej integracji. Ani goście ani gospodarze nie żywyli do siebie niechęci, wręcz przeciwnie, raczej dominowała życzliwość.

- To kura. A to tutaj to tutejsze bulwy. Tylko upieczone. Bardzo smaczne. I owoce. - córka wodza wyjaśniła co przyniosła na talerzu. Najbardziej swojsko wyglądał ten kurak. Owoce w sałatce niezbyt ale nieco pobytu w Porcie Wyrzutków pozwoliły się już trochę oswoić z tymi egzotycznymi darami ziemi i dżungli. No ale te bulwy były dla Bertranda nowe. Pokrojone na ćwiartki, trochę obłę, wielkości przeciętnego jabłka. Z tym spotykał się po raz pierwszy.

Bertrand z ciekawością spróbował tej nieznanej mu bulwy.
- Dziękuje, nigdy jadłem nigdy nic takiego. Takie uprawy tutaj macie? Nie sądziłem że ta ziemia nadaje się do rolnictwa…. właściwie jak się tutaj wam żyje w porównaniu z ojczyzną, dawno temu założyliście tę osadę? - nigdy nie wyobrażał sobie Norsemenów jako rolników, bardziej jak kupców jeśli nie wojowników.

- Osada to już dawno zbudowana. Ja się już urodziłam tutaj. Nigdy nie byłam po tamtej stronie oceanu. Sporo z nas się urodziło się już tutaj. Ale są i nowi. Ze Skeggi i z samej Norsci. - odparła siedząca obok blondynka z przyjemnością prowadząc rozmowę i obserwując jak śniadanie zasmakowało Bertrandowi.

- Te bulwy to hodujemy w ogródkach. Takie krzaki z tego rosną. - pokazała mniej więcej do pasa. - Ale do jedzenia są tylko te bulwy. Dobrze rośnie tytoń. Takie ziele do palenia. Ale inne, całkiem inne niż w Starym Świecie. Ja nie palę ale tata mówi, że lepsze. On pali. Niestety z powodu tej wojny z tymi dzikuskami nie możemy uprawiać poza osadą. W każdej chwili mogą kogoś zaatakować, strach wyjść za palisadę. Dlatego jemy głównie ryby bo te da się złowić w rzece albo nawet w oceanie. To nie tak daleko. No i to co uda nam się wyhodować tutaj. - tłumaczyła łagodnym, przyjemnym dla ucha głosem. I raczej prostymi zdaniami w reikspiel niemniej chociaż wyraźnie czuło się obcy akcent jak i u Bretończyka tylko w innym kolorycie to i tak posługiwała się nim całkiem dobrze.

- Mam nadzieję, że nam pomożecie z tymi dzikuskami. One wszystko komplikują. Ale my przecież możemy dojść do porozumienia. Sam powiedz. Ktoś wam zrobił tutaj jakąś krzywdę? Albo przykrość? Możemy być przyjaciółmi. A one to tylko rozumieją drogę miecza. - Astrid mówiła wskazując gestem na w większości jeszcze puste stoły. Ale jednak powoli się zapełniały siadającymi do śniadania ludźmi. Jako, że większość przychodziła w samych koszulach bo i w nich było gorąco to przynajmniej mężczyzn nie było tak łatwo rozróżnić na pierwszy rzut oka czy są od kapitana czy od jarla. Rzeczywiście jak na razie gospodarze okazali się całkiem gościnni i jakby na złość robili kłam tej opinii o krwiożerczych barbarzyńcach z północy. A, że pod względem dań wieczorna biesiada była mocno improwizowana bo gospodarze nie mieli szans się na nią przygotować to przy okazji też mało kto wydawał się cierpieć na poranne skutki uboczne po tej biesiadzie. A i ta skończyła się koło północy.

- Wasza gościnność jest dla nas zaszczytem, nie wątpię że dojdziemy do porozumienia i to nie tylko teraz. - Bertrand odparł dwornie córce Jarla, ciesząc się jej uwagą i smacznym śniadaniem. Podobała mu się, choć nie zapomniał jeszcze o pozostawionej w osadzie Elizie….która jednak nie była, musiał to przyznać, odpowiednią partią dla niego. Następnie spojrzał jej w ładne oczy:
- Obiecuje Astrid, że jeśli będzie taka możliwość spróbujemy jakoś naprawić sytuację z Amazonkami - mamy pewne pomysły w tym zakresie.


************************************************** ********

Rozmowa z Astrid upłynęła uprzejmie i może nawet pojawiła się między nimi mała iskra... Kiedy skończyli śniadanie Bertrand dowiedział się, że Amazonka spędziła noc u jego siostry i Iolandy. Pospieszył tan zaniepokojony, ale na szczęście niż groźnego się nie stało. Nie wiedział czy bardziej gniewać się na Isabellę za takie niebezpieczne dla niej pomysły czy docenić inicjatywę, która zwiększała wpływ bretońskiego rodzeństwa na ekspedycję. W każdym razie zwrócił jej uwagę żeby na przyszłość była bardziej ostrożna i polecił zbierać informację o tej nowej dzikusce. Nawet mając ze sobą Karę i tę drugą, z tego co mówili Norsemeni nie mieli wcale gwarancji, że unikną konfliktu z Amazonkami.

Później podążył sprawdzić stan swojego małego oddziału. Żołnierze Bertranda byli w dobrym nastroju po uczcie i dumni z jego zwycięstwa z pojedynku. W dobrym nastroju obejrzał wygrany topór jarla i polecił ludziom powoli przygotowywać się do opuszczenia osady.

Podziękował też grzecznie temu ekscentrycznemu estalijskiemu medykowi, stwierdzając że nic mu już nie dolega. Dobrze że poradził sobie bez tego jego pomysłu z trucizną...
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-04-2021 o 18:56.
Lord Melkor jest offline  
Stary 18-04-2021, 20:51   #102
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pomysl Isabelli de Truville aby amazonka nocowała z nimi był tak śmiały, tak nieprzewidywalny i tak beztroski, że aż ujął baronessę de Azuara za serce. I chociaż rozum podpowiada, że to może być niebezpieczne dla ich zdrowia i życia, to nie nim kierowała się Iolanda zgadzając się na to szaleństwo.
- Twój brat, Isabello, to wspaniały szermierz - w głosie Iolandy dały się wychwycić podziw. - Tak dzielnie staną przeciwko temu wojownikowi i wygrał. Chociaż wątpiłam w powodzenie takiego planu, to muszę przyznać, że po mistrzowsku zostało to rozegrane. To musiało być dla Ciebie niełatwe, tak patrzeć jak on się naraża? - Dodała z troską. - Zapewne tak samo jak dla niego, gdy signore Arrarte proponował abyś Ty, moja droga, odegrała najważniejszą rolę w wydobyciu naszej współlokatorki - na dalsze pogaduchy Iolanda siły już nie miała i szybko zapadła w sen.

Gdy rano obudziła się odczuwając ból w udach podziękowała bogom za niego. Bo to znaczyło, że żyje i że szaleństwa panny Isabelli nie przypłaciła gardłem.

Przed śniadaniem w izbie zjawiła się Pilar by pomóc swej pani w porannych ablucjach. Tym razem Iolanda założyła spodnie i dobrze dopasowaną koszulę.
- Tobie również radzę się przebrać Isabello - powiedziała do młodej Bretonki. - Jesteś poszukiwaczem przygód, a ci nie patrzą na konwenanse ! - to mówiąc zeszła w tym męskim, ale nadal podkreślającym jej kobiece walory stroju na śniadanie. Tam odnalazła tak wojownika gospodarzy jak i Bertranda de Truville i obu pogratulowała wspaniałej walki jaką stoczyli.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 20-04-2021, 23:39   #103
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - 2525.XII.11 bzt; południe

Czas: 2525.XII.11 bzt; południe
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


Wszyscy



Wydawało się, że nocleg u Norsów przyniósł raczej dobroczynne skutki. Można było znów wyspać się pod suchym dachem, niekórzy szczęśliwcy mogli spać nawet w prawdziwym łóżku a wspólna wieczorna i poranna biesiada z gospodarzami jakoś zbliżyła do siebie obie strony. Zwykli żołnierze, ciury i tragarze nie byli zbyt wymagający w obsłudzie. Wystarczyło im napełnić brzuch i pozwolić w spokoju przespać noc. A wizyta u Norsmenów im na to pozwoliła. Więc gdy wychodzili przez południową bramę wyglądali na zadowolonych. Norsmeni też żegnali ich jak przyjaciół, zdecydowanie bardziej wylewnie niż miało to miejsce przy wczorajszym pierwszym spotkaniu obydwu wodzów przy północnej bramie. Nie wyglądało na to aby ktoś żywił tu do kogoś urazę i zamierzał strzelać w plecy odchodzących gości.

Na nieco wyższym poziomie, wśród otoczenia samego kapitana de Rivery dało się poznać, że on sam też jest raczej zadowolony z tej wizyty. Norsmeni chyba nie dowiedzieli się o Karze a przynajmniej nic na to nie wskazywało. I udało się wynegocjować wyzwolenie tej jaka była ich więźniem. A do tego przekonać jarla, że nie są wrogami Norsmenów a nawet mogą mieć wspólnotę interesów. I to pomimo tego, że ekspedycja parła dalej w trzewia tropikalnego kontynentu kierując się w stronę ziem Amazonek. Chociaż kapitan wcale nie ukrywał przed jarlem, że nie jest na wyprawie wojennej tylko rabunkowej i nie ma w planach wojny ani z Norsmenami ani Amazonkami. A wobec rabunku stary Norsmen wydawał się mieć wiele wyrozumienia jakby sam miał na koncie niejedną taką wyprawę. Więc de Rivera uznał, że zrealizował swój plan na ten etap wyprawy.

Cała ekspedycja znów rozciągnęła się w luźną kolumnę. Czoło już dawno zniknęło w mrocznej dżungli gdy tył jeszcze maszerował pomiędzy długimi domami Norsmenów. Chociaż podczas wieczornej biesiady raczej niewiele było okazji aby się sponiewierać bo w końcu gospodarze nie mieli nawet okazji się przygotować na tak liczną wizytę to i zawartość stołów to nie była pod żadnym pozorem uczta. Rano wyglądało to niewiele lepiej chociaż już gospodynie zdążyły nagotować coś a wczoraj wieczorem nie bardzo. Ale po całym dniu marszu w skwarze, wieczornych tańcach i poczuciu bezpieczeństwa kapitan dał pofolgować swoim ludziom i nie zrywał ich z samego rana. Więc poza kilkoma posłańcami do obozu Carstena którzy umknęli uwadze większości nie tylko Norsów ale i gości tylko dziesiątka Ektheliona opuściła wioskę gdy większość już pałaszowała norsmeńskie śniadanie.

Po śniadaniu trzeba było się żegnać z gościnnymi Norsmenami i zbierać do drogi. Ale jak było to kilka setek luda rozproszonych po całej osadzie oraz z pół setki bydła to jednak musiało to zająć trochę czasu. Więc tak jak przewidywał kapitan wyruszyli z wioski około południa. Tym razem tak jak wczoraj dowódca wyprawy był na samym czele jej ekspedycji tak teraz na samym końcu. Żegnał się z jarlem jak z najlepszym przyjacielem i jako ostatni przejechał przez otwartą południową bramę jego osady. Dopiero potem nadgonił i znalazł się tam gdzie zwykle podczas marszu czyli w środku kolumny.

Niedługo później zrobiło się samo południe i najgorętsza pora dnia. Skwar lał się z nieba, nawet zachmurzonego. I powietrze było tak duszne, że chwytało za gardło. Co było zwłaszcza męczące dla tych z ciężkimi pancerzami co szli na własnych nogach lub tragarzy dźwigających pakunki na własnych plecach. Było chyba jeszcze goręcej niż rano. Wkrótce więc jak dotarli do obozu Ektheliona kapitan zarządził postój na obiad oraz przeczekanie tej najgorętszej pory dnia. W związku z tym te kilka setek zaległo obozem pierwszy raz koncentrując się mniej więcej w jednym miejscu przy rzece odkąd wyruszyli z osady. Przy okazji też dołączyła do nich grupa Carstena jaka od wczoraj działała samodzielnie i mieli już za sobą pierwszą noc w interiorze. A ci co byli na naradzie w namiocie kapitana byli świadkiem spotkania obu Amazonek.

- Kara?! - Kara chyba nie spodziewała się ujrzeć kogoś znajomego. Siedziała sobie przy ognisku i coś gmerała przy haczykach jakie rano zrobiła z ości złowionej w rzece ryby. I raczej nie zwracała uwagi na otoczenie skoncentrowana na tym zadaniu. Dlatego na zaskoczony, kobiecy okrzyk jaki wzywał ją po imieniu podniosła zdziwione spojrzenie w tym kierunku. I wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Po czym jak czarnoskóra dzikuska wyciągnęła ramiona i obie rzuciły się sobie w objęcia.

- Meda!? - widocznie obie się nie tylko znały ale lubiły. Wpadły bowiem sobie w ramiona i witały się jak dawno nie widziane siostry albo przyjaciółki. Ściskały się jakby jedna nie mogła uwierzyć, że ta druga tu naprawdę jest. I coś gadały do siebie w takim tempie i podnieceniu, że nie wiadomo było czy Togo zdołał coś z tego wyłapać. Śmiały się przy tym i ekscytowały na całego wcale nie przejmując się, że są w środku obozu.

W porównaniu do Kary to Meda miała znacznie ciemniejszą karnację. Prawie tak ciemną jak Togo. Ale jak rano wzięła kąpiel i ubrała się w czyste rzeczy to wyglądała i pachniała zdecydowanie przyjemniej niż gdy ją wczoraj Iolanda i Isabella widziały pierwszy raz jeszcze w celi. Gdy ta największa eksplozja nieokiełznanej radości ze spotkania minęła Kara pociągnęła Medę na pień na jakim do tej pory siedziała i obie zaczęły rozmawiać jakby chcąc nadrobić stracony czas. I miały sobie wiele do powiedzenia. Także o otaczających ich osobach. Zaczynając od Togo który jako jedyny w całym obozie mówił w ich języku. Kara coś pokazywała na otaczającą ją eskortę która od wyruszania z miasta zwykle jej towarzyszyła a Meda się zrewanżowała i pewnie coś tłumaczyła o bretońsko - estalijskiej grupce z jaką maszerowała przez dżunglę od opuszczenia osady. I z jaką od wczoraj najczęściej miała kontakt.

- Togo czy one mnie obgadują? - Zoja zmarszczyła brwi zerkając podejrzliwie na trajkoczące Amazonki. Kara właśnie gestykulowała dość wymownie. Z jednej strony jakby w kogoś celowała włócznią a z drugiej jakby łapała za jakiś miecz czy inną szablę u pasa. Ta jej pantomima jakoś dziwnie przypominała opowiadanie zdarzenia sprzed dwóch wieczorów przy pierwszym obozie na plaży. Jordis szybko przetłumaczyła jej pytanie na estalijski jakim mniej więcej posługiwał się mały dzikus.

- Tak. Mówią, że byłaby z ciebie dobra Amazonka. I, że jesteś bystra. Znasz już trzy słowa w ludzkim języku. - a mały dzikus jak zwykle wyszczerzył się jakby to wszystko niezmiernie go bawiło. Jak zwykle trudno było się zorientować czy znów żartuje czy to naprawdę tak obie Amazonki ze sobą rozmawiały. Bo często się tak beztrosko szczerzył. Myrmidianka przetłumaczyła to na reikspiel w znacznie bardziej składnej i grzecznej formie zachowując jednak sens wypowiedzi.

- Ja znam trzy słowa w ludzkim języku? Bo jestem taka bystra? No ciekawe ile nasze bystrzaczki znają słów po naszemu. - Glebova złożyła ręce na piersiach jakoś wcale nie podzielając radości ani Togo ani jego koleżanek.

- Togo o czym one tyle rozmawiają? - kapitan chyba uznał, że już obie wyzwoleńce miały ze sobą wystarczająco wiele czasu do rozmowy i teraz już można spróbować się czegoś od nich dowiedzieć.

- Kara jechała na zwiad ale culham ją poniósł. Walnęła łup! w głowę i ciemność. Obudziła się u was. A Meda zasadzała się na tych z osady. Ale źle poszło. Inne zabite a ją złapali. Jedna nie wie co z nią. Może uciekła. A może też zabita. - mały, czarny niziołek streścił tą o wiele dłuższą rozmowę obu dzikusek. Te na chwilę uciszyły się słysząc swoje imiona i pewnie domyślając się, że o nich mowa.

- Zapytaj je czy rozumieją, że jesteśmy przyjaciółmi. Nie mamy do nich złych zamiarów. - de Rivera zapytał za pośrednictwem swojego tłumacza to co było dla niego najważniejsze w tym całym uwalnianiu kolejnych dzikusek z różnej niewoli. I słuchał bo rozmowa na trzy głosy w obcym języku trwała dłuższą chwilę.

- Pytają czego chcemy. I co chcemy z nimi zrobić. - Togo udało się dość lakonicznie streścić tą znacznie dłuższą wymianę zdań z Amazonkami.

- Jak chcą mogą iść wolno nawet teraz. Tylko niech powiedzą swoim kto je uwolnił. My idziemy do starej piramidy w głębi dżungli. Będzie nam łatwiej jeśli nam pomogą. Ugoszczą. Będziemy przechodzić przez ich ziemię. Ale nie jako wrogowie. Nie chcemy z nimi walczyć. Jesteśmy przyjaciółmi. - kapitan mówił powoli i prostymi zdaniami. Patrzył trochę na Togo a trochę na dwie dzikuski. Z czego Meda ubrana w standardową koszulę i jakieś spodnie to wydawała się bardziej cywilizowana od swojej siostry która wciąż miała na sobie swój oryginalny strój. Zdecydowanie zbyt skąpy jak na standardy staroświatowej moralności.

Teraz znów nastąpiła dłuższa przerwa gdy trójka tubylców wymieniała ze sobą różne uwagi dłuższy czas. Wydawało się, że po stronie Amazonek panuje jakaś konsternacja albo zdziwienie. Tak można było wyczytać po ich minach i barwie głosu. A niziołek coś tłumaczył im w swój bezpośredni i radosny sposób. W końcu chyba doszli do jakiegoś porozumienia.

- One mówią, że są tylko wojowniczkami i osadą rządzi ich królowa. To prawda. Te co u nas żyją też tak mają. - Togo zaczął tłumaczyć to co mówiły obie kobiety z tego samego plemienia. I dodał komentarz od siebie.

- Pytają też po co chcemy iść do tej piramidy. To święte miejsce. - przetłumaczył coś o wiele istotniejszego.

- No i się zaczyna… - mruknął cicho de Rivera przecierając spocone od gorąca czoło chustką. Zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Powiedział coś do Olafa i ten skinął swoją łysą głową i odszedł gdzieś szybkim krokiem. - Zaraz to im wyjaśnię. A mówiły jeszcze coś? - zapytał swojego czarnoskórego tłumacza lokalnych narzeczy.

- Pytają czy mogą odejść teraz. Chyba nam nie wierzą, że im pozwolimy. - widocznie było coś jeszcze oprócz pytania o piramidę. De Rivera cmoknął niezadowolony i spojrzał w pochmurne niebo prześwitujące ponad koronami wysokich drzew.

- Tak. Jak chcą to mogą odejść teraz. Tylko niech powiedzą swoim kto je uwolnił. - rzekł niechętnie i z rezygnacją jakby pogodził się z myślą, że tubylcze kobiety spróbują to sprawdzić w tej chwili. Togo przetłumaczył jego słowa co znów wywołało ożywioną dyskusję. Ale tym razem rozmawiały ze sobą obie siostry i to przyciszonymi głosami. Wydawało się, że odpowiedź bardzo je zaskoczyła. Ale ich odpowiedź już nie bardzo.

- No to mówią, że chcą odejść teraz. Obiecują powiedzieć jak było. - kapitan cmoknął z niezadowolenia jakby sprawdził się niechciany scenariusz jaki przewidywał. Niespodziewanie jednak Kara odezwała się coś jeszcze i wskazała na Zoję. Togo pospiesznie przetłumaczył o co chodzi.

- Ona mówi, że dobrze aby ktoś poszedł z nimi. Aby królowa mogła zobaczyć i porozmawiać. I jasna głowa jest w sam raz. - wyszczerzył się radośnie mały dzikus widząc reakcję Glebovej.

- Sama!? Z nimi!? Do ich wioski? Mowy nie ma! Nawet się nie dogadam, nie wiem co one mówią. Przecież znam tylko trzy słowa w ludzkim języku! - wybuchnęła Kislevitka nieco przedrzeźniając wcześniejszą wypowiedź tłumacza i obu autochtonek.

- To w sumie… Nie jest zła myśl. Togo mógłby pójść z wami. - kapitan dostrzegł jednak pewien potencjał w tym rozwiązaniu.

- Ale ja nie znam estalijskiego a on w reikspiel ani po kislevsku nie gada. - przypomniała blondwłosa Kislevitka nadal nie zdradzając entuzjazmu dla tego pomysłu. W końcu była mowa jakby miała iść sama przez dżunglę w otoczeniu trójki dzikusów o wątpliwej moralności i nieznanych zamiarach.

- No tak, to mogłaby być pewna przeszkoda. - de Rivera skinął głową i znów się zamyślił. - Togo a weź je zapytaj, czy zgodziłyby się zaprowadzić do wioski naszych posłów. Tacy co dadzą świadectwo królowej jak Zoja. I może parę innych osób. Mała grupka mogłaby tam dotrzeć prędzej niż my po całości. - zapytał patrząc wyczekująco na trójkę tubylców. Czarnoskóry kurdupel zaczął się gibać i wesoło gadać do obu Amazonek a one najpierw słuchały a gdy skończył naradzały się przyciszonymi głosami. W końcu dały odpowiedź jaką przekazał tłumacz.

- Mówią, że parę osób, mogą zabrać. Ale żadnych waszych mężczyzn. Mężczyźni wszystko niszczą. - brzmiało jakby Togo przekazywał wiadomość jakby uważał, że jego samego ten wymóg nie dotyczy.

- Żadnych mężczyzn? - zapytał de Rivera nieco unosząc brew. Mały dzikus pokiwał twierdząco głowa szczerząc się do niego z nieskrępowaną radością.

- Powiedz im, że w naszej wyprawie mamy od cholery mężczyzn. Także takich co wszystko niszczą. Ale do cholery wczoraj to właśnie nasi mężczyźni i nasze kobiety stawali w szranki aby uwolnić jedną z nich z rąk Norsmenów a parę dni temu postawiliśmy mnóstwo złota aby zwrócić tej drugiej wolność. I dalej zamierzamy iść do tej cholernej piramidy. I jak nie mogą znieść naszych mężczyzn to niech sobie idą dalej w cholerę i nie zawracają nam więcej głowy. - de Rivera może nie stracił nad sobą panowania ale wyraźnie podniósł głos dając wyraz swojej irytacji na taką odpowiedź. A, że zazwyczaj dał się poznać jako człowiek stanowczy ale raczej opanowany to nawet takie podniesienie głosu rzucało się w oczy i przykuwało uwagę. W namiocie nagle zrobiło się bardzo cicho i słychać było tylko jak Togo tłumaczy coś obu Amazonkom. Obie wydawały się jakby niepewne tego co się właśnie stało i zaczęły mówić ze sobą tak cicho, że prawie szeptać. W końcu Kara przekazała krótką odpowiedź.

- Dobrze. Mężczyźni też mogą być. Ale zdecyduje królowa. One tylko zaprowadzą. - przetłumaczył czarnoskóry niziołek szczerząc się jeszcze bardziej niż poprzednio.

- Świetnie. A może być jutro rano? Musimy się naradzić kogo wysłać w tą ważną misją. Na noc nie ma co iść to jutro rano jakby zgodziły się poczekać mogłyby ruszać. - estalijski wódz całej ekspedycji znów wrócił do swojego rozsądnego tonu zawodowego negocjatora i przekazał swoją propozycję. Po krótkiej rozmowie obie Amazonki przystały na nią więc zyskali pół dnia i całą noc aby ustalić kto ma się udać w tą misję. Jasnym było, że może to być najwyżej kilka osób.



Carsten



Poranna wycieczka and rzekę skończyła się nieco inaczej niż podczas pierwszego obozu na plaży. Do samej rzeki nie mieli tak daleko od obozu. A Kara i Togo prowadzili ich tak pewnie jakby poruszali się po arterii miejskiej z wypisanymi nazwami ulic na każdym mijanym drzewie. Aż dotarli do rzeki. Rzeka była dość mętna, zielonkawa woda nie pozwalała dojrzeć co jest pod powierzchnią. Jak się do niej weszło własne stopy zaczynały znikac gdy woda siegała kostek a krok dalej jak już sięgała połowy łydek właściwie już w ogóle nie było ich widać.

Ale jakiś czas para tubylców prowadziła ich wzdłuż brzegu rzeki z początku nie bardzo było wiadomo po co. Aż się okazało gdy dotarli do jakiejś zatoczki gdzie woda była nieco bardziej przejrzysta. Można było wejść po kolana do wody i wciąż widać było dno.

Kara równie beztrosko jak wówczas na plaży zrzuciła z siebie ubranie które i tak nie było zbyt obszerne i więcej odsłaniało niż zasłaniało. I weszła do tej wody. Ale tym razem raczej nie pływała a kąpała się zanurzajac się prawie cała. Musiała być zadowolona bo nuciła coś sobie cicho pod nosem jak to się czasem zdarzało ludziom na całym świecie. Widocznie Amazonkom także.

- A co tam, potem może nie być okazji… - mruknęła Zoja która zdjęła buty i moczyła bose stopy w ciepłej wodzie ale chyba w końcu widok kąpieli na łonie natury ją skusił. Zwłaszcza, że po gorącej nocy odświeżająca kąpiel wydawała się bardzo kusząca. Więc w końcu zdjęła spodnie, zrzuciła koszulę i sama też zanurzyła się w odnodze tej rzeki. I też raczej nie musiała się wstydzić swojej figury. Kara powitała ją całkiem radosnym uśmiechem i zachecającym machaniem dłoni. Ten epizod jak prawie stanęły naprzeciw siebie z obnażoną bronią wówczas na plaży wydawał się kompletnie nieistotny. Togo nie fatygował się nawet ze zdejmowaniem swojej przepaski biodrowej. Władował się na całego do wody rozbryzgując ją jak mały dzieciak. Którym czasem się wydawał być nie tylko ze względu na nikczemy wzrost.

A po kąpieli przyszła pora na pranie. Obie kobiety w płytkiej wodzie uprały to co miały na sobie. Zoja uznała, że chodzenie w mokrym nie jest zbyt przyjemne ale uznała, że “aby do namiotu” a tam już się przebierze w coś suchego. Na miejscu okazało się, że “coś suchego” w tej dżungli to nie oznacza tego samego co za oceanem. Nawet niby suche rzeczy w tej wszechobecnej wigloci w dotyku zdawały się jak takie nie do końca suche. No ale innych rzeczy nie mieli.

W każdym razie z tej małej, rzecznej wycieczki wrócili w całkiem dobrych humorach. Jeszcze było przed południem jak mogli się wylegiwać w obozie odpoczywając przed czekającą ich podróżą gdy przyszedł do nich ten sam żołnierz co rano. Tym razem w towarzystwie tylko jednego kolegi.

- To niedługo ruszamy. Zresztą chyba będzie stąd słychać. Ekthelion ze swoimi elfami już ruszył na południe. My będziemy musieli obejść łukiem osadę i dotrzeć do rzeki od południa. Tam możemy poczekać na resztę. Dopiero się zbierają to jeszcze to trochę potrwa. - przekazał wieści Carstenowi i jego podopiecznym. Miał właściwie rację. Nie musieli się spieszyć ze zwijaniem namiotów. Pikinierzy jakoś nie mieli przekonania do wkładania w ten skwar swoich pancerzy w jakich się gotowali żywcem no ale posłuszni wojskowej dyscyplinie jednak je nałożyli. Chyba im bliżej południa to się robiło goręcej. I bardziej duszno. Ale ruszyli w drogę zostawiając za sobą bezładny okrąg z kolczastych gałęzi.

Przez dżunglę w ten gorąc wcale nie szło się łatwo. Przez te kłącza, wysokie korzenie albo przewalone pnie nad jakimi trzeba było stawiać kroki. Albo wyciągać buty z lepkiego błota i cały czas oganiac się od insektów. Przynajmniej z utrzymaniem kursu nie było problemów. Szczeliny jaśniejszego nieba po lewej wskazywały gdzie zaczyna się polana okalająca osadę. I wystarczyło trzymać się tego kierunku aż dotarli znów do rzeki. Ale już po południowej stronie osady. Trochę dalej, głównie dzięki Bastardowi który złapał trop no i trzymając się rzeki dotarli do obozu elfów Ektheliona. A kilka pacierzy później wyłoniło się czoło kolumny jaką prowadziły elfy Amrisa.


Amris



- Powiem ci bracie, że jestem bardzo przyjemnie zaskoczona. Tymi ludźmi. Tymi naszymi i tymi Norsami. Wczoraj wieczorem nie spodziewałam się, że obejdzie się bez rozlewu krwi tej nieszczęsnej kobiety. A dzisiaj zobacz. Idzie sobie wolno. - elfie rodzeństwo szło sobie przez dżunglę eskortowani przez swoich wojowników. Ci dbali o ich bezpieczeństwo a przy okazji odnajdywali ślady pozostawione przez elfy Ektheliona. Za plecami zaś mieli resztę kolumny. Gdzieś tam szła owa uwolniona Amazonka więc słowa siostry można było traktować w przenośni. Ale przekaz przyjemnego rozczarowania był dla jej brata czytelny.

- Ona się chyba nazywa Meda. Albo Mega. Jeśli dobrze ją zrozumiałam dziś rano przy kąpieli. Ale niestety nie znam jej języka a ona naszego. Ani nie mamy żadnego wspólnego. Więc wiele żeśmy nie porozmawiały. - przyznała skoro już nawiązała do owej dzikuski jaką wspólnymi staraniami udało im się wczoraj ją uwolnić z tą Norsmenów. I to tak zgrabnie, że z Norsmenami rozstali się w przyjaźni.

- I ten Szary Wilk no niby taki zwykły guślarz a zobacz, jednak coś powiedział o tej roślinie. Ciekawa jestem co te Amazonki mogą wiedzieć na ten temat. No ale bez Togo to chyba z nimi nie bardzo porozmawiamy. - Lycena schyliła się pod jakimś zwisającym kłączem obok którego przechodzili właśnie. Mały tubylec kapitana wydawał się najlepszym łącznikiem między Amazonkami a ludźmi zza oceanu. Niestety jako że ani brat ani siostra nie znali estalijskiego to jeszcze potrzebowali kogoś kto przetłumaczy słowa Togo na elfi albo reikspiel. Ale na razie to był on gdzieś przy Carstenie i Karze. Więc z tą Megą czy Medą na razie mogli porozumiewać się tylko na migi.



Ekthelion



Było gorąco. A zrobiło się jeszcze goręcej. Zbliżała się najgorętsza pora dnia. I była naprawde gorąca. Pot zdawał się gotować pod pancerzami spływając powolnymi strugami po skórze po jakiej nawet nie dało się podrapać. Ta tropikalna dżungla to było piekielne miejsce dla kogoś w pancerzu. Miało się wrażenie, że pancerz żywcem gotuje swoją żywą jeszcze zawartość.

Przynajmniej nie musieli iść zbyt daleko. Kapitan przed odejściem polecił im sprawdzić drogę na południe. Na razie była względnie trudna do zgubienia. Wystarczyło trzymać się rzeki i iść pod prąd. I nie dalej niż godzinę czy dwie marszu od osady. Ot aby zatrzymać się na postój i obiad. Oraz przeczekać ten największy skwar. Przynajmniej w pożądanej odległości miejsce na obóz znaleźli w sam raz. W pobliżu wodospadu i w ogóle. Z kilka pacierzy później zjawiła się grupka Carstena jakich zostawili wczoraj przed zmierzchem i nawet nie było wiadome dla Ektheliona gdzie i jak spędzili noc. Ale wyglądali na całych i zdrowych. Prowadził ich pies jaki wyglądał na myśliwskiego. Przynajmniej tak się zachowywał. A kolejne kilka pacierzy później, w samo południe, pokazały się elfy Amrisa prowadzące czoło głównej kolumny. Ale słychać było ją z daleka. Nie było to nic dziwnego. W końcu szło tam ponad 3 setki par nóg dwunogów i pół setki bydła. Taka masa to nie była grupka zwiadowców jaka mogła się przemknąć bezszelestnie. Wkrótce miejsce nad wodospadem zaczęło zapełniać się kolejnymi oddziałami jakie zaczynały rozbijać się na postój. Nie rozbijali namiotów ale ogniska już palili. Kuchnia zaś zaczęła najpierw przygotowywać a potem wydawać posiłki. Zaś po Ektheliona przyszedł posłaniec z zaproszeniem do kapitana.

- Dobrze, że jesteś Ekthelionie. Niedługo zacznie się narada już wysłałem gońców nie tylko do ciebie. - zaczął dowódca gdy jak się okazało byli jeszcze sami w jego dopiero co rozstawionym namiocie. Wskazał gestem na dwa kielichy wina jakie stały na wieku podróżnego kufra. Jeden z nich wziął dla siebie.

- Wybacz jeśli rano byłem zbyt nieprzyjemny. W pierwszej chwili wydało mi się, że masz zamiar samowolnie opuścić osadę wraz ze swoim oddziałem. Nie mógłbym nad taką niesubordynacją przejść do porządku dziennego. Dlatego cieszę się, żeśmy to sobie rano wyjaśnili. - uśmiechnął się przepraszająco i zapraszającym gestem wskazał na kielich wina jaki stał na wieku podróżnego kufra. Drugi wziął dla siebie.

- No ale wróćmy do bieżących spraw. Masz mi coś do powiedzenia Ekthelionie? - zapytał jakby skończył omawiać tą poranną rozmowę i był gotów omówić kolejne sprawy o ile takie były.




Cesar



- Ona ma jeszcze ciemniejszą karnację niż Kara. Ciekawe czy są jaśniejsze. Takie jak my. Albo jak Zoja. Ona jest dość blada. Ciekawe czy są wśród nich blondynki. Albo rude. - Ulrykę jakby bez przerwy prowokował widok czarnoskórej Amazonki ubranej w białą koszulę. Wczoraj miała okazję ją zbadać, dzisiaj rano też i dalej nie zauważyła nic podejrzanego. Te stłuczenia i zadrapania powinny zniknąć w ciągu kilku najbliższych dni. Nie miała żadnej prawdziwej rany i jak się ją wykąpało i ubrało w czyste rzeczy to wyglądała o wiele lepiej. I szła w kolumnie ekspedycji zwykle w zasięgu ich wzroku. Chociaż szła między bretońskim rodzeństwem a Iolandą. Kapitan zdecydował się postąpić z nią podobnie jak z Karą czyli szła swobodnie bez żadnych więzów. I zwracała na siebie uwagę nie tylko młodej medyczki. Wiele ciekawskich spojrzeń kierowało się w stronę egzotycznej wojowniczki w zwykłej, białej koszulki. Nawet jak już było nieco okazji aby oswoić się z widokiem Kary to ta nowa wydawała się być ulepiona z jeszcze innej gliny.

- Ciekawe dlaczego nie ucieka. Ta druga też. Właściwie to pierwsza. Przecież jakby świsnęła między krzaki to pewnie tyle byśmy ją widzieli. - Bartolomeo dał się złapać na ten temat chociaż jak zwykle zwrócił uwagę na inny aspekt sprawy niż młodsza koleżanka.

- Trochę też się dziwię. Teraz nawet nie mamy Togo aby z nią pomówił. - Ulryka porkęciła głową na znak, że to kolejny, tajemniczy dla niej aspekt zachowania tubylców.

- Ciekawe co z naszym pacjentem. Rano jeszcze dychał. I jakby mu się polepszyło od wieczora. Jak myślisz kolego, co mogło wywołać ten stan. Opętanie? Zatrucie? Jeszcze coś innego? - stary Tileańczyk szedł cierpliwie jak bocian i nawet był podobnie chudy. Wrócił więc do tematu nietypowego przypadku z jakim mieli do czynienia wczoraj i dzisiaj rano.

Oddział medyczny szedł gdzieś w centrum kolumny. Trochę trudno to było ocenić jak się widziało może sąsiednie grupy przed i za sobą. No i dżunglę oczywiście. Półmrok dżungli przesłaniał wszystko inne. Nieba prawie nie było widać, co najwyżej jego kawałki tam gdzie była jakaś dziura w zielonym i barwnym sklepieniu ponad ich głowami. Jedynie liczne ślady butów i kopyt, stratowana roślinność świadczyły, że powtarzają ten szlak jaki przeszło już wiele nóg przed nimi. Od wyruszenia z osady nie szli jednak zbyt długo. Zbliżała się najgorętsza pora dnia w jakiej zwykle de Rivera zarządzał postój i posiłek. Nie inaczej było i dzisiaj. Zapowiadało się, że dzisiaj przejdą pewnie mniejszy kawałek niż wczoraj ale widocznie kapitanowi zależało aby wyruszyć jeszcze dzisiaj.

Jak dotarli w okolicę jakiegoś malowniczego wodospadu przy jakim rozbili obóz medycy zaczęli mieć pierwszych gości. Przychodzili głównie wojacy i głównie z otarciami od tego upału albo ukąszeniami od gadów i owadów. Nawet rośliny potrafiły zostawić piekące bąble jak od staroświatowej pokrzywy. Ale jeśli wierzyć relacjom piechurów było to zdecydowanie coś bardziej piekącego niż pokrzywa. Z czymś tak błahym jak poparzenia pokrzywy nie zawracaliby głowy ani sobie ani innym. Nie trafił się jednak żaden poważniejszy przypadek jaki by wymagał interwencji chirurga.

Wkrótce przyszedł goniec z zaproszeniem dla Cesara na naradę do kapitana. Jak się okazało na miejscu zebrali się tu i inni dowódcy oddziałów lub po prostu doradcy kapitana. Były także obie Amazonki można było być świadkiem jak wygląda spotkanie ich obu. I to co z niego wynikło.



Bertrand



- Ależ jesteś kochliwy drogi braciszku. To kapitan Konig już poszła w odstawkę i teraz przerzuciłeś się na córkę jarla? - gdy już wychodzili przez bramę Isabella nie mogła się powstrzymać aby nie pozwolić sobie na nieco złośliwości względem starszego brata. Widocznie wiedziała i widziała wystarczająco wiele wczoraj i dzisiaj a jak nie to sobie pewnie dopowiedziała resztę.

- Ale masz rację. Trzeba próbować i może coś się uda. Chyba wpadłeś w oko tej Astrid. Tylko tobie przyniosła śniadanie i widziałam jak na ciebie patrzyła maślanym spojrzeniem. - pozwoliła sobie na radosny komentarz tej sytuacji i dyskretnie zachichotała rozbawiona na całego. Dzisiaj też ruszyła w dżunglę w krótkiej do kolan spódnicy ale dzisiaj już miała znacznie mniej rozterek w co się ubrać. A przynajmniej nie zamęczała nimi swojego brata.

- Wam mężczyznom jest łatwiej. Podchodzicie, flirtujecie i odchodzicie. A nam nie wypada. Widziałeś wczoraj wieczorem? Tylko Carlos poprosił mnie do tańca. I jakiś Norsmen później. Może ja jestem jakaś szpetna? Widziałam, że parę dziewcząt to non stop z kimś tańczyło. - trochę zmarkotniała gdy widocznie wczoraj wieczór nie do końca poszedł po jej myśli.

- Było minęło. Ciekawe z kim tańczą Amazonki. Bo jak nie mają mężczyzn to kto je prosi do tańca? - szybko jednak otrząsnęła się i zmieniła temat na bardziej przyjemny. Chociaż też związany z tańcem.

- Przyznam ci, że jak już zostałyśmy same z Iolandą i tą dzikuską to troszkę się jej bałam. Znaczy tej Amazonki. Ale na szczęście nic się nie stało. A rano Anette była taka kochana, że zapukała do naszych drzwi aby sprawdzić czy wszystko u nas w porządku. Właściwie nawet wieczorem jeszcze proponowała, że ta dzikuska może spać u nich no ale już nie chciałam robić zamieszania. I na szczęście obyło się bez zamieszania. - streściła bratu co się działo wczoraj po kolacji i dzisiaj przed śniadaniem w części sypialnej przeznaczonej dla kobiet. Rozmawiali jeszcze chwilę ale w końcu Bertranda uściskała, ucałowała i nieco ruszyła do przodu bo obiecała Iolandzie, że będzie ją wspierać w tej eskorcie nowej Amazonki. Gdzieś tam później powinni się spotkać z Carstenem i jego ludźmi no to pewnie oni przejmą tą nową ale na razie sobie musieli radzić bez nich.

Ale jak wyszli z osady to niewiele brakowało do południa a i niedługo potem rozbili się z obozem przy jakimś wodospadzie. To było całkiem przyjemne i malownicze miejsce, od tafli wody biła przyjemnie chłodząca skwar bryza jak od oceanu. Ale i tak pot pod ubraniem i pancerzem ściekał po wilgotnej skórze nieprzyjemnymi zaciekami.

Kuchnie zaczęły przygotowywać posiłek a Bertrandowi mógł się namyślić czy ten węzełek bułek jakie dostał na pożegnanie od Astrid lepiej zjeść teraz czy później. Ona sama dość trzeźwo zauważyła, że lepiej aby nie zwlekał bo jak się robactwo zalęgnie albo pleśnieje to najwyżej będzie można użyć jako przynęty na ryby. I gdzieś na tych rozmyślaniach złapał go goniec jaki przyszedł z zaproszeniem na naradę do kapitana.



Iolanda



Przez większość trasy od opuszczenia gościnnej osady Norsmenów estalijska baronessa miała dwie towarzyszki tej podróży. I jako, że była w tej komfortowej sytuacji, że jako jedna z niewielu jechała konno to mogła na nie popatrzyć z góry.

Isabella zdecydowała się na krótką do kolan spódnicę. Tą samą co miała na sobie wczoraj. Przec co skandalicznie widać było jej łydki i czasem kolana co wręcz urągało zasadom moralności i dobrego wychowania nie tylko na salonach ale nawet na zwykłej ulicy. Zwłaszcza jak się było szlachcianką. Jednak trudno aby Bretonka z pogranicza nie zdawała sobie z tego sprawy. A widok starszej koleżanki w spodniach wyraźnie ją ucieszył.

- O! To dobrze. To nie jedyna będę się tak wygłupiać z tym strojem. - pannie de Truville wyraźnie ulżyło, że nie tylko ona pozwala sobie tutaj na takie odstępstwa. Zresztą widok baronessy w spodniach przykuł uwagę nie tylko Isabelli. Z wysokości siodła ta widziała spojrzenia i reakcję mężczyzn jakich mijała na ulicach osady. Tutaj akurat narodowość wydawała się mieć marginalne znaczenie. Mężczyźni z Norsci, Estalii, Bretonii czy Imperium wydawali się podobnie doceniać widok zgrabnych, kobiecych nóg w spodniach. Chociaż zapewne w innym aspekcie niż to miała na myśli siostra Bertranda. Czasem któryś gwizdnął czy zaśmiał się cicho i sprośnie. Ale skoro baronowa jechała na koniu użyczonym jej przez wodza wyprawy a ten wczoraj poświęcił jej pierwszy taniec wieczoru to na więcej sobie nie pozwolili.

Druga towarzyszka Iolandy była całkiem inna. Jakby je ustawić razem z Isabellą to wyszedłby świetny kontrast. Bretonka wydawała się mieć cerę jeszcze jaśniejszą niż Estalijka a Amazonka miała ją prawie tak ciemną jak Togo. Włosy może obie miały podobnie brązowe ale dzikuska miała je powiązane w liczne, drobne warkoczyki. Fryzurę raczej nie spotykaną po tamtej stronie oceanu. Zaś Isabella była uczesana bardziej standardowo. Za to dzikuska miała na sobie zwykłą, białą koszulę bo z jej oryginalnego ubrania niewiele zostało. Więc po dzisiejszej kąpieli trzeba było dać jej nowe. Natomiast dół stanowił jej własną przeróbkę. Wyglądało trochę jak ręcznik czy jakaś opaska przewiązana wokół bioder. Przez co podobnie jak Isabella szła z gołymi łydkami. Ale przy standardzie jakimi ostatnio dostarczyła im Kara to i tak sporej mierze była zakryta.

Za to po całkiem spokojnej nocy z tą dzikuską pod jednym dachem podróż też okazała się spokojna. Ta dzika nazywała się Meda albo Mega. Wciąż miała nieco spuchnięte wargi to trochę niewyraźnie mówiła. Ale od wyjścia z osady szła spokojnie tak samo jak Isabella i jakoś nie zdradzała chęci ucieczki.

- A mieszkasz gdzieś tutaj? Daleko? Dom. Gdzie mieszkasz. Masz gdzieś dom? - po drodze Isabella wydawała się zafascynowana przedstawicielką tutejszej kultury więc próbowała ją zagadywać. Pokazywała palcami na siebie, na rozmówczynię, na różne kierunki dookoła. Ale przypominało to pantomimę jak zwykle gdy dwie strony nie znały swojego języka. Ale między innymi tak dowiedziały się chociaż mniej więcej jak brzmi imię ciemnoskórej wojowniczki. W końcu Meda pokazała nawet jakiś kierunek ale nawet nie było pewne co właściwie pokazywała.

I zbyt daleko nie wędrowały w tej kolumnie. Parę pacierzy nim zbliżyli się do malowniczego miejsca na południowy popas. Niedaleko rzeki i wodospadu jaki szumiał po sąsiedzku. Tu właśnie je zastał goniec z zaproszeniem na naradę do kapitana z obowiązkowym udziałem nowej Amazonki. De Rivera planował doprowadzić do spotkania jej i Kary w jednym miejscu jako wyraz swojej dobrej woli. Spotkanie rzeczywiście miało burzliwy przebieg i mało oczekiwane konsekwencje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-04-2021, 15:06   #104
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- To wszystko zależy od tego od jak dawna są z dala od innych cywilizacji. - odparł na rozważania Ulryki Cesar. Istotnie drugą Amazonkę cechowała nieco odmienna fizjonomie - Arabowie dla przykładu do bardzo stara nacja. I nie uświadczysz wśród nich ludzi o innych włosach niźli czarne i cerze innej jak smagła. Choć z tego co wiem zdarzają się tam hybrydy i objawy skazy chaosu zmieniające odcień zarówno skóry jak i włosów…
Milczał przez chwilę przyglądając się to pojawiającej się to znów znikającej sylwetce Medy.
- Choć obie są różne… przyczyną tego faktu może być ich kultura. Muszą skądś wszak brać mężczyzn by rodziły się kolejne młode Amazonki. Ojcem Kary mógł być dla przykładu Norsmen. Medy zaś… - wzruszył ramionami - Choćby i Arab. Odpowiednio długotrwały krzyżowanie może dać zaskakujące efekty. Nie wiem czyś słyszała Ulryko o koniach novareńskich. To tak naprawdę krzyżówka wielu ras jakie zawitały do Estalii i były przez mistrzów rzemiosła krzyżowane tak długo, aż powstała nowa wspaniała rasa, którą ponoć pokochał sam Imperator sprowadzając do swojej rezydencji Lipitz całe stado. Nie zdziwi mnie jeśli Amazonki będą w istocie tak silne, szybkie i groźne jak o nich mówili Norsmeni.

Tileański profesor zachichotał na ten wywód.
- Odważna teza porównywać kobiety do koni młody panie kolego. Raczysz może rozwinąć?

Cesar uśmiechnął się bynajmniej nie zmieszany.
- Jesteśmy w Lustrii. Nie sądzę by ten deszczowy las widział w nas coś więcej niż nieprzystosowane zwierzęta. Nawet Amazonka to rozumie. I zgaduję, że dlatego nie ucieka. Uciekłaby gdyby widziała w nas zagrożenie. Ale obserwuje nas i widzi jedynie stado słabych, kruchych zwierząt. Czemuż miałaby uciekać?

Na dobrą chwilę zapadła cisza, którą przerwała Ulryka.
- Nie jestem pewna, czy chciałam mieć tego świadomość.

Cesar i Tileańczyk spojrzeli zaś po sobie wymieniając nieznaczny uśmiech bakałarzy, którzy odprowadzili do omdlenia studentkę podczas jej pierwszej sekcji zwłok. Nie uszło to jednak uwadze medyczki, która kuksańcem poczęstowała Cesara. Zaraz jednak speszyła się tą reakcją, której zresztą Novareńczyk nie miał jej za złe.
- To tylko po części jest prawda młoda damo - odparł mistrz Bartolomeo - Jej druga część brzmi tak, że dżungla też nas nie zna. I myślę, że boleśnie przekona się o wielkości mieszkańców Starego Świata. Będzie czas gdy to my ją przystosujemy, przemieniając na pola uprawne i plantacje, których owoce i płody będą wielkimi statkami ciągnąć do Imperium, Tilei i Estalii.

***

Zaproszenie na naradę Cesar owszem przyjął. Nie mitrężył też czasu, bo rzeczą ważną było wiedzieć co zamierza kapitan. Ten jednak nie zamierzał niczego jak to on sam konkretnego i to sama sytuacja właściwie nadała naradzie sens, rodząc okazję do odłączenia się od gargantuicznej karawany.
- Jeśliśmy czekali na okazję pożegnania się z kapitanem to lepszej może nie być - szepnął Cesar nachyliwszy się do ucha stojącej obok Iolandy.
- Togo. Zapytaj je, ile dni drogi jest stąd do ich miasta. A także… czemu Piramida jest święta?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-04-2021, 16:33   #105
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.11 bzt; południe
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady

Z nieukrywaną zazdrością patrzył jak tubylcy zwinnie i pewnie poruszają się po dżungli. Mimo, że znajdowali się na skraju gęstwiny, Carsten niechybnie byłby zmuszony czujnie i wolno przepatrywać teren. Obecność Kary i Togo zdejmowała z niego ten męczący obowiązek.

Z drugiej strony chciałby widzieć dzikusów, poruszających się po ulicach w większym mieście Imperium. O.. to byłoby zabawne doświadczenie. Odzwierciedlałoby różnicę i umiejętności adaptacyjne tej pary oraz Sylvańczyka przystosowanego do zgoła innych warunków. Ale byli w Lustrii... to ochroniarz musiał dostosować się do reguł przetrwania tu panujących. Jednocześnie miał świadomość, że wrogość plemienia Amazonek połączona z ich wiedzą o dżungli stawiały nawet znaczne siły Rivery w bardzo kłopotliwej sytuacji, w przypadku jakiejkolwiek potyczki. Nie postawiłby żadnych monet w zakładzie o to, że staroświatowcy wyszliby z tych zmagań obronną ręką...

Póki co obecność Kary dawała jakąś nadzieję na w miarę bezpieczny marsz ku piramidzie, lecz dziewczyna była tylko jedną z wojowniczek, która wykonywała rozkazy swej królowej. To kazało Eisenowi, nieustannie wyzbywać się sentymentu i zachowywać chłodną podskórną czujność oraz gotowość, by w każdej chwili zmierzyć się z agresją miedzianoskórej i jej plemienia, które tak zawzięcie walczyło przecież z dziarskimi i twardymi Norsami. Pokładanie zaufania w tubylcach i zbytnia wiara w dobre intencje, winny być poczytane za naiwność i brak rozsądku grożący tragicznym finałem wyprawy. Ciekawe, czy wszyscy jej uczestnicy mieli tę świadomość? - pomyślał zafrasowany.

Kąpiel mijała sprawnie, dyskretnie dbał, by nic nie zakłóciło spokoju kobietom. Oczywiście z rozsądnej odległości. W pewnej chwili Bastard podbiegł do niego, lecz nagle zamarł, zjeżył gwałtownie, warcząc na pobliską kępkę rozłożystych liści. Wykidajło zbliżył się i ostrożnie rozsunął je mieczem. Dojrzał zgrabny, opalony estalijski nos.

- Pozazdrościć ci widoków, panie Eisen! - Arevalo, który słynął w kompanii jako łamacz niewieścich serc, nie stracił rezonu. - Masz prace wielce oko cieszące...

- Wzrok na czym innym mam skupiony, tak by zaskoczony nie zostać i tobie też to radzę. - odparł chłodno. - Do golizny przyzwyczajony jestem, zawodowy nawyk.

- No prawdaż ty przecie mosterdzieju z zamtuza, widziałem cię jak żeśmy przybytek odwiedzali ostatniej nocy przed wymarszem.

- Myślałem, że tylko widok niewiast cię interesuje. - zauważył Eisen, kiedy Estalijczyk ochoczo przyglądał się pochylonej sylwetce Kary, niczym pracowitej praczki nad strumieniem.

- Fama portowa niesie, żeś niezły rezun, żelazem łatwo obracasz... Zabić to dla ciebie fraszka... - zagaił zaczepnie.

- Powiadasz...? Ja nie krzywdzę, lecz ochraniam ludzi. W tej chwili właśnie ją. - czytelnie skinął głową w stronę, gdzie stała Amazonka. - Mam jednak ograniczoną cierpliwość ku natrętom...

- Dobrze, już dobrze. - odrzekł pikinier pojednawczym tonem. - Szkoda, że na wyprawie niewiast tyle, co łez kocich. Jeśli już to szlachetnie urodzone Sokolice.

- To weź się za służki, wszak bez nich panny cnotliwe obejść się nie potrafią. - doradził mu żartobliwie ochroniarz. - Albo poczekaj, aż Amazonki cię porwą i królem obwołają.

Arevalo uśmiechnął się czarująco, gotów wziąć tę radę do serca. Istotnie oblicze miał przystojne, zęby równe, a w oczach błysk, który skojarzenie budził z chytrym uwodzicielem. - Ech... - westchnął rozmarzon - Przesyt niezdrowym częstokroć bywa, zadowoliłbym się zgoła tą jedną... - mrugnął szelmowsko i skrycie wycofał do obozowiska.

Po powrocie znad rzeki okazało się, że Bastaurres dał wypocząć ludziom. Humory i nastroje się poprawiły. Żołnierze z ulgą korzystali z wyrozumiałości dowódcy. Nie kwapili się do wysiłku, tym bardziej, że już poranek zapowiadał nieziemski skwar. Z niechęcią spoglądali na pancerze, kiedy o tej porze koszule już lepiły się niemiłosiernie do ciał. Ale służba jednak zobowiązywała, po informacji od posłańca trzeba było zorganizować sprawny wymarsz.
Z racji skromnej liczebności oddziału i zgrania zwijanie obozowiska poszło gładko. Trudniejsza część trasy była przed nimi i nie pomylili się w swych rachubach. Droga dała im się we znaki przez spiekotę, błoto i robactwo, które było bardziej dokuczliwe. Ochroniarz z obrzydzeniem strącał owady, które natarczywie przysiadywały na czole, karku, włosach i każdym skrawku odkrytego ciała. Zdjął ciężki płaszcz, mimo tego skórznia doskwierała korpusowi. Jedynym plusem było to, iż chroniła od ukąszeń i ugryzień rojów muszek i komarów.

Wszyscy z wyraźną ulgą powitali widok wodospadu i malowniczego terenu, na którym czekały już elfy. Oprócz grzecznościowych zwrotów pikinierzy nie mieli ochoty na rozmowy. Nie wiadomo, czy powodem było zmęczenie, czy naturalna niechęć do odmiennej rasy.
A może jedno i drugie?

Eisen wykorzystał czas, by choć chwilę zregenerować wycieńczone ciało, obmyć włosy i twarz i uwolnić od niewygód lekkiego pancerza, który i tak niemiłosiernie dał mu się we znaki. Obok Bastard lizał ślady ukąszeń i znać było, że pies na równi ze swym panem, podzielał trudy wędrówki. Świetnie się spisał, łapiąc trop i wydatnie skracając czas dotarcia drużyny do umówionego miejsca.

***

Spotkanie u Rivery w obecności dwóch Amazonek i większości dowódców miało zdecydować o dalszych działaniach. Kapitan po raz pierwszy był niezwykle rozemocjonowany, widać że bardzo zależało mu na pewnych kwestiach. Otwarcie jednak zaproponował obu Amazonkom uwolnienie od zobowiązań. Carsten notował te słowa i starał się odnieść do swojej sytuacji. Odejście dzikusek byłoby mu niewątpliwie na rękę. Skupiłby się wtedy na własnych planach i dążeniach. Towarzyszyło mu i tak żywe przeczucie, że los połączy ich jeszcze w przyszłości. Do tego bardziej prawdopodobne zdało mu się wzajemne skrzyżowanie broni, niż gesty przyjaźni, układności czy wyuczonej ogłady...

Sam raczej przyglądał się obecnym i przysłuchiwał prezentowanym przezeń poglądom. Zastanawiał się czy ktoś zgłosi się na tę rolę posłańca do królowej Amazonek... Musiałby być to mąż szalony albo wybitnie pewny siebie tudzież o wielkim uroku osobistym, czarującym płeć niewieścią. Albo lepiej dysponujący tymi wszystkimi przymiotami...

Carsten mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie swojej porannej rozmowy z Arevalo...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 21-04-2021 o 19:21.
Deszatie jest offline  
Stary 26-04-2021, 20:15   #106
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Rozmowa przed naradą; Amris Lycena
- Jeśli chodzi o przeżycie Amazonki to zasługa Bertranda wygrał pojedynek i osób biorących udział w zakładzie czyli mnie i kapitana. Na szczęście Bertrand nie musiał przy tym ryzykować życia. To był pokaz sprawności - odpowiedział siostrze.

- No nie wiem czy to tylko taki pokaz drogi bracie. Krwi jeden drugiemu utoczył prawdziwej. Ale wynik owszem, bardzo dla nas satysfakcjonujący i korzystny. Dobrze, że tak się stało. Nie sądziłam, że jarl okaże się tak słowny i honorowy. - przyznała siostra dając znać, że jednak nie uważa ryzyka stoczonego pojedynku za zbyt nikłe. Nawet jeśli ostatecznie żaden z walczących w nim wojowników nie wyszedł z niego zbyt poważnie ranny. W końcu rano nawet Visir wydawał się chodzić o własnych siłach i raczej wielkiej szkody z walki nie wyniósł nawet jeśli był tym bardziej poszkodowanym.

- Jarl który nie dotrzymałby słowa w prostym zakładzie który zawarł z własnymi gośćmi na oczach swoich wojowników straciłby na wiarygodności. - Amris ujął sprawę delikatnie. - Pokaz zaś prawda przedłużył się i wyszedł trochę bardziej krwawo niż zakładano ale ani przez moment nie była to walka na śmierć i życie. - słowa skierowane do siostry nie były skierowane przeciw Bertrandowi było to stwierdzenie faktu. - Co prawda Amazonkom można powiedzieć coś przeciwnego żeby zyskać w ich oczach. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi i to nie będzie moja decyzja. - zakończył myśl wypowiedzianą do siostry.

- Zapewne masz rację. - skwitowała siostra do swojego brata. I na ile ją Amris znał to chyba nie miała zamiaru przeciągać tej dyskusji.
 
Icarius jest offline  
Stary 27-04-2021, 09:31   #107
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
************************************************** ************

Południe; obóz przy wodospadzie; narada u kapitana


Bertrand ledwo zdążył zjeść bułkę którą otrzymał od Astrid kiedy dostał wezwanie na naradę. Dumnie wkroczył więc do namiotu Carlosa, największego w całej wyprawie, dla efektu nosząc u boku topór jarla.

- Czyli kilku przedstawicieli od nas mogłoby udać się z Karą i tą drugą Amazonką do ich królowej z poselstwem? I preferują kobiety…. myślę że baronessa Iolanda jest naturalną kandydatką, może jeszcze siostra mistrza Amrisa, Zoja i Pani Konig. Jeśli chcemy jednak wysyłać nie tylko niewiasty, pozwolę zgłosić też siebie, dobrze mi poszło u Norsemenów a i walczyłem by ocalić życie jednej z nich. - Zaproponował kiedy de Rivera przedstawił sytuację.

- Ciekawe sugestie Bertrandzie. Godne rozważenia. - Carlos z uznaniem skinął głową na pierwszego co się zdecydował zabrać głos w sprawie jaką właśnie omawiali. Ale na razie sądząc po spojrzeniu raczej czekał na reakcje pozostałych jak się odniosą do słów jego i Bretończyka

W tym czasie Amris wyszeptał do siostry.
~ Szczerze powiedziawszy jestem gotów tam iść o ile się na to piszesz? ~ wyszeptał do Lyceny w elfim.

~ Trudno powiedzieć bracie. Zapewnie trzeba by się obyć bez tradycyjnej obstawy. ~ odparła szeptem siostra. Jeśli słowa kapitana i Amazonek traktować by dosłownie to rzeczywiście nie było co liczyć, że zgodzą się poprowadzić do swojej rodzimej wioski jakąś większa gupę. Mowa było o kilku osobach i dało się wyczuć, że im mniej tym łatwiej o zgodę obu wojowniczek. W międzyczasie trwała wymiana zdań między krótkim dzikusem a szczupłymi wojowniczkami w ich tubylczym języku. W końcu chyba doszli do jakiegoś porozumienia.

- Mówią, że piramida jest święta bo to ich święte miejsce. A dla nich do wioski jest kilka dni drogi ale z wami może być dłużej. - Togo przetłumaczył wypowiedzi obu wojowniczek odpowiadając na pytanie Cesara.

~ Istnieje ryzyko związane z udaniem się do Amazonek. Jestem jednak zdecydowany a nasi ludzie będą musieli tę decyzję zaakceptować. - wyszeptał ponownie. ~ Chciałbym jednak byś podjęła własną decyzje w tej sprawie nie kierując się moim wyborem.

~ Mój drogi bracie to twoja misja a ja jestem tu tylko osobą towarzyszącą. ~ odparła Lycena uśmiechając się do brata nieco kpiąco.

Medykus skinął głową i indagował dalej. Chwilowo jednak postanowił odpuścić temat świętości.

- Czy osada i piramida leżą nad tą samą rzeką? - ręką wskazał kierunek wodospadu - Jak ją nazywacie?

- Kapitanie wraz z siostrą chcielibyśmy dołączyć do grupy udającej się do królowej Amazonek. Moja siostra w naturalny sposób spełnia wymogi, ja natomiast uzdrawiam magią. Więc jest szansa, że się przydam w ten czy inny sposób. Naturalnie moi ludzie gdybym dołączył wciąż będą zapewniać osłonę głównej wyprawie. Pod komendą Torasa pomogą dowódcy Ekthelionowi w jego zadaniach.

- Czyli czy dobrze rozumiem że wyprawa do osady Amazonek zajmie kilka dni? Co wtedy będzie robić reszta wyprawy? - zapytał się Bertrand.

Jak zawsze gdy było w grupie więcej niż parę osób i próbowano się dogadać posypały się pytania i odpowiedzi z różnych stron namiotu. Doradcy kapitana rozmawiali z nim i między sobą, kapitan coś mówił albo odpowiadał, trójka tubylców tuż obok rozmawiała w swoim niezrozumiałym dla innych języku. W końcu więc de Rivera uniósł do góry ręce aby uciszyć te wszystkie pytania i rozmowy po czym zabrał głos.

- Reszta wyprawy będzie robić swoje. Czyli maszerować w stronę piramidy. Po części jak mniemam jest to zbieżny kierunek z osadą Amazonek ale nie tożsamy. Ale większa grupa raczej będzie poruszać się wolniej niż kilka osób. Więc pewnie posłowie dotrą do wioski naszych dzielnych wojowniczek zanim ekspedycja dotrze do piramidy. - odparł kapitan zaczynając odpowiadać na ostatnie zadane mu pytanie.


- I mówisz Amrisie, że chcielibyście dołączyć do poselstwa? Ty i twoja siostra? Tak, tak, ciekawa propozycja. I jesteście gotowi ruszyć samotnie bez swojej eskorty? - Estalijczyk pokiwał wolno głową przyjmując do wiadomości słowa elfiego maga. Chciał się chyba jednak upewnić czy zdają sobie sprawę z trudów samotnej podróży przez tropikalne, błotnistę ostępy bez wsparcia mułów i tragarzy oraz własnej eskorty. W międzyczasie Togo widocznie naradził się z dwoma wojowniczkami bo wtrącił się do dyskusji swoim radośnie bezpośrednim tonem.

- Rzeka nie, rzeka nie do piramidy. A piramida jest Portem Pradawnych. I domem wyroczni. Święte miejsce. - odparł wesołym tonem czarnoskóry niziołek jakby go bardzo bawiła ta rozmowa. Z drugiej strony zazwyczaj tak mówił jakby bawiło go wszystko dookoła.

- To wszystko brzmi bardzo interesująco - odezwała się baronessa. - Widzę jednak jeden, za to bardzo istotny problem - tu spojrzała na Togo. - My czy kapitan de Rivera będzie bez tłumacza?

- Myślę droga baronesso, że posłom Togo się bardziej przyda. - odparł de Rivera od ręki załatwiając tą kwestię.

- Dobrze - Iolanda uśmiechnęła się lekko do estalijskiego kapitana. - Propozycja pana de Truville jest jak najbardziej słuszna. Z chęcią na nią przystanę. Signore Arrarte ze swoją uczennicą również powinni dołączyć. Kogo jeszcze panie de Rivera wskazałby pan do roli posłów?

- Jak ty milady i kawaler Arrarte mielibyście dołączyć to chyba nie ma co robić zbędnego tłoku z dodatkową służbą. Zwłaszcza, że mistrz Amris ze swoją drogą siostrą też się zgłosili. To już by razem z Bertrandem była całkiem spora gromadka. - kapitan powiódł wzrokiem po dowódcach oddziałów i doradcach jacy do tej pory wyrazili chęć wzięcia udziału w tym posłowaniu do Amazonek. Tylko z nich robiła się już kilkuosobowa grupka na jaką zgodziły się obie wojowniczki.

- Miałam na myśli kogoś od lorda Ektheliona - sprecyzowała baronessa. - Jego ludzie są nieocenionym myśliwymi.

- Ale Ekthelion coś nie wykazuje zainteresowania akcjami dyplomatycznymi. - przypomniał kapitan patrząc na elfiego dowódcę pytająco i niejako przypominając wszystkim, że na razie Ekthelion nie zdradzał najmniejszego zainteresowania jakimikolwiek negocjacjami jakie odbyły się dotąd a i w tej chwili nie zabierał głosu w tej sprawie.

Ekthelion zaś pokręcił przecząco głową, uśmiechając się lekko i potwierdzając słowa kapitana. Elf nie był zainteresowany eskapadą do siedziby amazonek i wydaje się nie podzielał entuzjazmu ani Amrisa, ani Bertranda.

- Ponadto dowódca Ekthelion nie rusza wraz z wyprawą. Co za tym idzie chyba nie ma po co rozbijać spójności jego oddziału. Mogę dołączyć własnych ludzi tak byśmy mieli zapewnione jedzenie i przeprawę przez dżunglę. - nie ulegało wątpliwości, że posłowie sami mało nadawali się do samotnej wyprawy. - Oczywiście w jak najmniejszej ilości umożliwiającej jednak naszą misję. - Amris przedstawił założenia.

- Nie Amrisie. To jest wyprawa dla tych co mogą się oporządzić samodzielnie. Mogą zabrać muła albo dwa do dźwigania bagaży. Ale żadnych zbędnych osób. - kapitan podniósł do góry dłoń aby dać znać, że nie zgadza się na jakąś eskortę czy inną służbę. To miała być misja dla kilku osób co pod kierunkiem obu Amazonek były w stanie dotrzeć na przełaj przez ostępy dżungli do ich siedziby.

- Zbędna to byłaby tutaj moja osobista krawcowa, a nie wytrawny myśliwy - odpowiedziała Iolanda widząc, że jej słowa nie zostały zrozumiane. - Rozumiem jednak niechęć lorda Ektheliona do tej konkretnej części wyprawy.

- Rozumiem, że Amazonki zgodziły się wziąć małą grupę, myślę że mając je za przewodniczki poradzimy sobie bez ludzi Ektheliona. - Podsumował Bertrand, całkiem zadowolony z obrotu spraw.
Wyprawa do Amazonek mogła się okazać niebezpieczna, szczególnie jeśli Norsemeni mówili o nich całą prawdę, ale jeśli ta misja się powiedzie wykaże się odwagą i jeszcze bardziej wzmocni swoją pozycję wśród uczestników wyprawy. Nie proponował że weźmie Isabellę, wizyta we wiosce Amazonek byłaby na pewno dla niej interesująca, ale nie chciał znowu ryzykować życiem siostry, szczególnie jak miewała tak głupie pomysły jak zabieranie nieznanej dzikuski do pokoju na noc. Zresztą nie powinna się skarżyć na możliwość spędzenia więcej czasu z Carlosem, który pod nieobecność Betranda powinien się przecież opiekować jego siostrą szlachcianką. Bretończyk musiał przyznać że coraz bardziej przekonywał się do talentów estalijskiego kapitana obserwując w jaki sposób zorganizował on i dowodził wyprawą.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-04-2021 o 09:36.
Lord Melkor jest offline  
Stary 28-04-2021, 17:15   #108
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - 2525.XII.12 knt; ranek

Czas: 2525.XII.12 knt; ranek
Miejsce: 1 dzień drogi od Leifsgard, dżungla, obóz przy rzece
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, d.si.wiatr, gorąco


Wszyscy





https://img.pixers.pics/pho(s3:700/P...ng-fog.jpg.jpg


Kolejny dzień i noc udało się przetrwać. Od opuszczenia bramy w palisadzie Leifsgard członkowie nie natrafili na żaden ślad cywilizacji. Tylko dżungla, duszny gorąc, wszędobylskie insekty i błoto. Żadnej drogi ani ścieżki. Elfy jakie szły na czele pochodu po południowym popasie musiały sobie wyrąbywać dżunglę maczetami. Co w tym gorącu było bardzo uciążliwe. Więc przy maczetach trzeba było się często zmieniać. Ci co szli w głównej części kolumny mieli nieco łatwiej. Maszerowali przez pas pociętej i stratowanej roślinności przez poprzedników jacy szli przed nimi. Ale z błotem, lianami i zielskiem jakie zwisały z góry i wysokimi korzeniami oraz przewalonymi pniami już musieli sobie radzić tak samo jak każdy kto tędy podróżował.

Ale na noc dotarli do bezimiennej polany nad jakimś rzecznym rozlewiskiem gdzie rozbili obóz. Znów rozbito namiotowe miasteczko i zapłonęły ogniska. Wody przynajmniej mieli pod dostatkiem a i prowiantu zabranego na juczne muły na razie nie brakowało. Więc z wieczora wszyscy mogli odetchnąć. Zrobiło się też nieco chłodniej. A i obozowanie w tak licznej grupie dawało poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza jak na obrzeżach stali strażnicy pilnujący obozu przed niebezpieczeństwami mroku u dżungli. A z rozkazu kapitana żołnierze nacięli kolczastych krzaków i rozstawili dookoła obozu. Podobnie jak to ostatniej nocy Togo i Kara zademonstrowali w obozie Carstena. Niestety w okolicy obozu nie było aż tak wiele kolczastych krzaków aby otoczyć szczelnym kordonem tak wielki obóz. Więc raczej zadowolono się pokawałkowanym ogrodzeniem.

Dla zdecydowanej większości obozowiczów była to pierwsza noc w dżungli. Pierwszą noc bowiem spędzili jeszcze na oceanicznej plaży i na skraju tropikalnego lasu ale jednak nie w samym lesie. A plaża i widok na otwarte morze wydawała się jakaś swojska i podoba do podobnych miejsc w Starym Świecie albo na Ulthuanie. Kolejną spędzili w osadzie Norsmenów gdzie jakoś nikomu nie stała się krzywda a sami tubylcy okazali się całkiem gościnni a żegnali się z ekspedycją całkiem przyjacielsko. Można było się wyspać pod dachem a nawet w łóżku. Ale trzecia z kolei noc od opuszczenia Portu Wyrzutków okazała się nocowaniem w bezimiennej dziczy. W trzewiach mrocznej dżungli pełnej złowrogich odgłosów dochodzących z dusznych ciemności. Jedynie widok wielu ognisk i namiotów na rozbitych na stratowanej butami i kopytami trawie dawał poczucie względnego bezpieczeństwa i otuchy.

Do rana jednak nic poważnego nie zakłóciło spokoju obozu. Więc obóz o świcie zaczął budzić się do życia. Nad obozem poranna mgła ciągnąca od rzeki wymieszała się z dymem na nowo rozpalonych ognisk i tym jaki przyjemnie pachniał z kuchni gdzie gotowano strawę dla tej małej armii. Zapach dymu z ognisk i gotującej się strawy znów był przyjemnie swojskim elementem w tej tropikalnej dziczy. Widok był całkiem znajomy dla każdego kto choć raz towarzyszył w jakiejś wyprawie wojennej. Pewne schematy się powtarzały i to też było oznaką, że wszystko spokojnie zmierza swoim trybem.

Cieniem położyła się wiadomość o pierwszym trupie w ekspedycji. Jednego z tragarzy znaleziono rano martwego. Kładł się spać w namiocie wieczorem cały i zdrowy a rano jak koledzy go potrząsnęli czemu nie wstaje odkryli, że nie żyje. Nie było widać żadnej krwi ani rany. Wyglądało jakby umarł we śnie. Chociaż potem odkryto napuchnięte ramie skryte pod rękawem i niewielką rankę od ukąszenia. Dżungla pochłonęła swoją pierwszą ofiarę. Ale nie było za bardzo czasu aby robić jakąś większą ceremonię. Koledzy tragarze zaczęli kopać pod jednym z drzew płytki grób a kapitan na porannej odprawie dowódców dał znak, że wspomni o tym na porannym apelu. Więcej wagi poświęcił wyprawie posłów do Amazonek.

- Cieszy mnie, że już jesteśmy w komplecie. - zaczął gdy spotkali się w jego namiocie. Spojrzał na trójkę tubylców i grupkę wybraną do tego posłowania. - Nie mam pojęcia co was czeka po drodze i co zastaniecie na miejscu. Zostaje wam działać wedle uznania. To jednak co najważniejsze to to aby ich królowej przedstawić się jako przyjaciele. Albo chociaż nie wrogowie. Jakby się udało załatwić popas w ich osadzie byłoby bardzo dla nas korzystne. Albo uzyskać pomoc jako przewodniczek. No ale to takie optimum. Jeśli się nie uda to chociaż aby nie traktowały nas jako wrogów i najeźdźców. Ostatecznie nie musimy do nich zawitać, możemy ich minąć i udać się bezpośrednio do piramidy. Ale droga powrotna znów się szykuje taka sama więc lepiej nie mieć na każdym kroku ich pułapek i oszczepów o jakich mówili Norsmenowie. To by nam mogło mocno utrudnić powrót. - dowódca ekspedycji mówił swoim posłom jakie ma oczekiwania po ich misji. Przy tak niejasnej sytuacji gdy trudno było przewidzieć co zastaną u Amazonek i jak one ich potraktują siłą rzeczy były to raczej ogólne zalecenia niż ścisłe instrukcje. Więc obdarzał posłów zaufaniem zdając się na ich osąd i rozsądek.

- Nie wiem czy ktoś tam u nich będzie mówił czy czytał po naszemu. Ale na wszelki wypadek napisałem wam list żelazny, że działacie z mojego polecenia i macie potrzebne uprawnienia. - de Rivera wskazał na dwie skórzane tuby jakie podał Bertrandowi, Amrisowi i Iolandzie. Była to klasyczna forma dokumentu o przekazaniu komuś uprawnień i kompetencji do prowadzenia negocjacji. Podobne listy stosowano w dyplomacji i handlu, zwłaszcza jak wysłannik gildii czy władcy musiał działać z dala od niego zdany na siebie. W tym wypadku listy były adresowane do Tary Siostry Jaguara, królowej Amazonek. Tak przynajmniej Kara i Meda o niej mówiły. List jaki dostał Bertrand był napisany w reikspiel, Iolandy w estalijskim a Amrisa w klasycznym. W ten sposób de Rivera miał pewnie nadzieję, że któryś z listów dotrze do Amazonek oraz, że będzie większa szansa na zrozumienie któregoś z pisanych języków Starego Świata.

- I jeszcze coś. Nie wiem na ile można wierzyć Norsmenom ale doszły mnie słuchy o jakichś nieumarłych gdzieś tam w głębi dżungli. Nie wiem czy to prawda. Ale postarajcie się to sprawdzić czy Amazonki czegoś nie wiedzą w tym temacie. - wzmianka o nieumarłych wywołała zdziwienie na twarzach dowódców. Tego widocznie się nie spodziewali. Ale kapitan mówił o tym jako o niepotwierdzonej plotce więc tym też mogli się zająć posłowie gdy już dotrą do osady tubylczych wojowniczek. Bo na razie nie było wiadomo jak odnieść się do tej informacji. Czy to zwykłe bajania Norsmenów przy piwie czy jednak mogło w tym coś być na rzeczy.

- Czy są jakieś pytania? - na koniec de Rivera popatrzył na swoich posłów jacy niedługo mieli opuścić obóz i udać się w nieznane. Więc nie będzie już możliwości aby coś jeszcze ustalić albo zapytać. Trzeba było też naszykować się do drogi. Na tą małą wyprawę kapitan przydzielił trzy muły jakie miały zabrać dobytek podróżników. Oprócz tego do posłów dołączyła jeszcze Zoja. Kapitan Konig ani nie wyraziła chęci rozstania się ze swoim oddziałem ani nie zgłaszała się na wyprawę. A i chyba de Rivera wolał mieć jej oddział elitarnej, ciężkiej piechoty w komplecie do własnej dyspozycji. To ustalili jeszcze podczas wczorajszej narady przy wodospadzie. A dzisiaj, gdy poranna odprawa dobiegła końca, zanim się wszyscy rozeszli dowódca wzniósł toast życząc śmiałkom powodzenia w ich misji i oby jak najprędzej znów się w komplecie spotkali cali i zdrowi.



Cesar



- Ale ci zazdroszczę. Zobaczysz ich naturalne środowisko. - rano Ulryka próbowała zachować pogodę ducha ale dało się wyczuć, że zżera ją zazdrość, że nie załapała się na udział w posłowaniu do Amazonek. Które od samego początku ją fascynowały i wcale tego nie ukrywała. A teraz obie dzikuski jakie różnymi drogami trafiły w skład ekspedycji miały ją opuścić. Więc traciła okazję by je obserwować i badać. A do tego estalisjki kolega załapał się na wyprawę do ich osady.

- Oh nie ma co robić dramatu moja droga. Jesteśmy u progu wielkiej przygody. A z tego co mówili Norsmenowie wczoraj to te Amazonki tutaj są dość powszednie. Nie zdziwię się jak natrafimy na jakąś prędzej niż nasz kolega dotrze do ich wioski. - stary lekarz okrętowy dla odmiany zachowywał spokój i pogodę ducha. I chyba chciał pocieszyć młodszą koleżankę z Marienburga.

- No właśnie. Oni je mówili o nich jako o krwawych dzikuskach. Nie wiem czy to takie bezpieczne spotykać się z nimi w niekontrolowanych warunkach. - wychowanka altdorfskiego uniwersytetu medycznego miała jednak wątpliwości jak mogłoby tak przebiegać spotkanie z mieszkankami dżungli. Tym razem z uzbrojonymi i działającymi swobodnie.

- A czyż tego samego zwykle nie mówi się o Norsmenach? A zobacz, że okazali się całkiem przyjaźni i życzliwi. Może podobnie jest z Amazonkami? Poza tym jak dwie strony ze sobą mają wróżdę to często malują tą drugą w czarnych barwach. Nie zdziwię się, jak Amazonki opowiadają coś podobnego o Norsmenach. - uśmiechnął się dobrotliwie stary, tyczkowaty Tileańczyk próbując znaleźć jakieś jasne strony tych krwawych wieści w jakich zwykle dotąd słyszeli o Amazonkach. Ulryka w końcu się uśmiechnęła kiwając głową na znak zgody.

- Cesarze czy mogę cię prosić byś tam u nich bardzo uważnie wszystko obserwował? A jakbyś jeszcze spisał te obserwacje i się nimi podzielił to będę bardzo zobowiązana. - młoda medyczka z Marienburga popatrzyła prosząco na swojego zwierzchnika aby chociaż w ten pośredni sposób móc zbadać te Amazonki na podstawie czyjejś relacji o ich społeczności.



Carsten



Druga połowa wczorajszego dnia i noc minęła Carstenowi dość spokojnie. Tak jak się obawiała czy przewidziała Glebova kapitan rzeczywiście dokoptował im pod opiekę tą nową Amazonkę. Niejako przy okazji dołączyła do nich młodsza siostra kawalera Bertranda która też zdradzała sporo zainteresowania dzikuskami. Szła w krótkiej spódnicy do kolan i z łukiem w kołczanie na plecach. Z ciekawością obserwowała jak obie Amazonki i czasem Togo rozprawiają ze sobą. Chociaż po drodze to rozmawiały niewiele. Dopiero wieczorem przy ognisku wewnątrz obozu. Dalej żadna nie zdradzała zainteresowania próbami ucieczki. Wieczorem razem z Togo poszły na brzeg rzeki i wybrały jakichś raków. Albo podobnych do nich stworzeń o ciemnobrązowym umaszczeniu. Mimo panujących ciemności i światła pochodni i ognisk odbijających się od powierzchni wody chyba po omacku szukały tych raków. Bo brodziły po kostki albo po kolana w wodzie i jak się schylały to co prawda czasem wyciągały nic, czasem gałęzie czy kamienie ale co jakiś czas jednak to były te raki ociekające z wody i machające szczypcami i odnóżami. Potem rzucały je w piach do Togo który ładował je do kosza. A potem wrócili do ogniska gdzie sprawnie te raki upiekły na ognisku i poczęstowały Carstena i resztę swojej eskorty. Pieczone mięso było całkiem smaczne i soczyste, trochę jak ryba tylko bez ości.

- Szkoda, że nie wiedziałam, że to takie łatwe. Jak wracaliśmy do Portu też przechodziliśmy obok jakiejś rzeki ale nie wiedziałam, że tak łatwo nałapać w niej te raki. - odezwała się z uznaniem Kislevitka gdy zajadała się tymi złowionymi pysznościami. Jak się je posoliło i dodało trochę owoców było naprawdę dobre. Niby taka ryba. Ale nie do końca. A tutejsze owoce jak się pokroiło to też były prawie gotową surówką na słodko co stanowiło ciekawe połączenie smakowe.

- A skąd wracaliście? - zapytała Jordis co miała minę jakby się zastanwiała czy dalej używać widelca czy tak jak koleżanka i trójka tubylców jeść to wszystko palcami.

- No jak nam zatopili statek. I musieliśmy wracać lądem przez dżunglę. Koszmar. - skrzywiła się Glebova jakby nie miała z tamtej wyprawy zbyt miłych wspomnień. - Ale tego cudaka wówczas spotkaliśmy i do nas dołączył i jakoś został. - wskazała bokiem jasno blond głowy na siedzącego na powalonej kłodzie Pigmeja.

No ale rano ekspedycja miała ruszać w swoją stronę a posłowie pod przewodnictwem dwójki Amazonek w swoją. Amazonki właściwie nie miały nic do spakowania. W końcu miały nóż, włócznię i niewiele więcej. Wieczorem Meda oporządziłą nożem swoje ubranie odcinając jej zdaniem zbędne części. Więc teraz miała bardziej tubylczy wygląd chociaż dalej dało się rozpoznać pociętą koszulę z odciętymi rękawami. Zoja miała na sobie znacznie więcej. A i torbę podróżną pakowała kolejnymi rzeczami. Miała zamiar doczepić ją do muła jaki posłom przydzielił kapitan.

- A ty co Carsten? Idziesz z nami czy zostajesz? - zapytała gdy blondynka była mniej więcej już spakowana i gotowa do drogi. Na wczorajszej naradzie przy wodospadzie czarnowłosy ochroniarz nie zabrał głosu a kapitan zdawał się preferować tych co się zgłosili na ochotnika do tej misji. Zoja się zgodziła jak zobaczyła, że nie musiałaby iść sama z trójką tubylców i ktoś by jej towarzyszył z bardziej cywilizowanych rejonów świata.



Amris



- Ale się nam przygoda szykuje. I to na własnych nogach. - trudno było powiedzieć czy Lycena bardziej ironizuje czy jest podekscytowana. Już wczoraj wieczorem gdy było wiadomo, że będą posłować do Amazonek próbowała przygotować się jak się da do tej wyprawy.

- Sama się zastanawiam co zabrać. Wszystko wydaje się być potrzebne. - powiedziała jedząc przygotowane przez kucharzy śniadanie. Miała rozterki albo próbowała tak zagłuszyć swoje obawy przed taką wyprawą. Co prawda od wyruszania z miasta podróżowali też na własnych nogach. Jednak na czele wielkiej ekspedycji. A teraz mieli ruszyć w trzewia dżungli ledwo w kilka osób. Trójka tubylców i niewiele więcej z ekspedycji.

- Myślisz, że one nas w ogóle gdzieś zaprowadzą? Do tej ich wioski? Właściwie dlaczego by miały to zrobić? Nikt z nas nie zna tej dżungli. Nie będziemy wiedzieć dokąd nas prowadzą. A jak nas zostawią gdzieś w dżungli? Mam nadzieję, że ten Togo od kapitana to naprawdę jest po naszej stronie. - białowłosa elfka miała widocznie całkiem sporo wątpliwości i rozterek związanych z tą wyprawą. Póki podróżowali z ekspedycją to wiele takich spraw było zdjęte z jej barków albo decydował kapitan. Teraz w tej o wiele mniejszej grupce trudniej było wtopić się w tłum i pozostać obojętnym. A interior dżungli był domem tych Amazonek a nie ich. Co prawda na razie ani Kara ani Meda nie zachowywały się jakoś wrogo czy agresywnie. Ale kto wie jak zostaną z nimi sami w dżungli.

- Przepraszam nie chcę wyjść na mazgaja. Ale kompletnie nie wiem czego się spodziewać. I bardzo mnie to irytuje. - powiedziała uśmiechając się w końcu przepraszająco aby nie wyjść na panikarę czy słabeusza. - Chyba Toras chce z tobą porozmawiać. - wskazała widelcem na dowódcę eskorty jakby chcąc zmienić temat. A ten rzeczywiście nie wtrącał się w rozmowę rodzeństwa ale pewnie chciał wiedzieć czy dowódca nie ma dla niego jakichś poleceń przed odejściem.



Bertrand



- Mój drogi bracie, jeśli gdzieś tam się dasz zjeść jakiemuś potworowi i zostawisz mnie samą na tym świecie nigdy ci tego nie wybaczę! - brat wyczuwał, że siostra strasznie przeżywa to rozstanie. Gdy tylko wczoraj przy wodospadzie powiedział jej o swojej decyzji jaką Carlos przyklepał. Z początku wybuchła płaczem jakby mieli się już nigdy więcej nie spotkać. Potem zniknęła mu z oczu gdy poszła gdzieś do przodu kolumny chyba do tych Amazonek jakie znów trafiły pod opiekę Carstena i jego eskorty. A może Izabella chciała to sobie przemyśleć i pozbierać się do kupy. Chyba pomogło bo jak spotkali się wieczorem to już nie odstępowała go na krok i była najmliszą siostrą na świecie.

- Wczoraj poprosiłam kucharzy aby zrobili coś dla ciebie. No i zrobili. - powiedziała już spokojniej wyciągając niewielkie zawiniątko. Wewnątrz były placki jakie były całkiem popularne w ich ojczyźnie. Niby plebejska potrawa ale i na szlacheckich stołach się trafiały bo były proste i smaczne. Pewnie któryś z kucharzy musiał znać jak się je robi bo były zupełnie jak z domu.

- Prosze cię Bertrandzie obiecaj, że będziesz na siebie uważał. - poprosiła łapiąc go za dłoń i ściskając ją mocno jakby taka obietnica mogła ukoić jej niepokój.



Iolanda



- Biedaczek. Co to za straszne miejsce. Dobrze, że to nie przytrafiło się nikomu z nas. - Pilar spojrzała na stojące niedaleko dziewczyny jakie rozmawiały ze sobą komentując poranne odkrycie. Sama niema służąca po raz ostatni rozczesywała włosy swojej pani i obserwowała jak tam na skraju obozu trwa prosta ceremonia pogrzebowa tego pechowego tragarza jakiego znaleźli martwego dziś rano. Nawet nie do końca było wiadomo co go właściwie zabiło. Krążyły plotki, że coś go ugryzło. Nie trzeba było wysilać wyobraźni by pomyśleć o tych wszystkich wężach i insektach jakie tutaj były chyba pod każdym kamieniem. I by pomyśleć, że to mogło się przytrafić każdemu innemu, nie tylko temu pechowemu tragarzowi.

Pilar nie mówiła tego wprost ale widocznie obawiała się takiego losu i dla siebie i dla swojej pani. Zwłaszcza jak teraz miały się rozstać a wydawało się, że ta kilkuosobowa grupka jaka miała wyruszyć do Amazonek jest narażona na o wiele większe niebezpieczeństwa. Na razie jeszcze jednak obie mogły się cieszyć tą drobną przyjemnością o pochmurnym poranku nad zamgloną rzeką jaką było rozczesywanie włosów. Przed nieuchronnym rozstaniem które miało potrwać nie wiadomo jak długo. Pilar zamilkła co sprzyjało zebraniu swoich myśli do kupy.

- Milady, nie sposób mi wyobrazić sobie aby baronessa brodziła w błocie tej tropikalnej krainy. Mam nadzieję więc, że Karo będzie nadal ci wiernie służyć. - oznajmił kapitan jaki odwiedził ją już po naradzie. Dał tym znać, że nadal użycza jej swojego rezerwowego rumaka nawet jeśli teraz mieli się rozstać na nie wiadomo jak długi czas. Z całej grupki posłów tylko ona była konno. Co prawda towarzyszyć im miały trzy muły ale to były typowo juczne zwierzęta nie przystosowane do wożenia jeźdźców.

- Z niecierpliwością będę oczekiwał twojego powrotu milady. Modlę się aby dobrzy bogowie uchronili cię ode złego. - powiedział kłaniając się lekko z dłonią na piersi jak to wypadało dżentelmenowi w towarzystwie.



Ekthelion



Na kolejnej odprawie zadanie jakie kapitan powierzył oddziałowi Ektheliona za bardzo nie odbiegało od rutyny jaka się wykrystalizowała w ciągu ostatnich kilku dni od wyruszania z Portu. Czyli elfy miały iść na szpicy trzymając się wciąż rzeki. Tym razem jednak mieli wypatrywać wyspy na tej rzece. Jak szacował de Rivera na tą wyspę powinni trafić dzisiaj. Cała ekspedycja ruszy późnym rankiem by dać czas posłom na oddalenie się z obozu i im nie przeszkadzać. Ale oddział Ektheliona nie musiał zwlekać tak długo i mógł ruszać zaraz po śniadaniu.

Marsz nie zapowiadał się lekko. Nad rzeką unosiły się opary mgły i można było tylko mieć nadzieję, że później się rozwieją przy pełnym dniu. Grunt zaś był dość wilgotny i buty grzęzły po podeszwy albo i kostki w błocie. Pewnie też z powodu bliskości rzeki i niedawno zakończonej pory deszczowej. Na brak wody zdecydowanie nie można było narzekać w tej krainie. A już z samego rana było gorąco. Co dodatkowo wzmagało zaduch i ciężar dźwiganych pancerzy i ekwipunku. Poranek zaś sugerował, że większość dzisiejszego marszu będzie w podobnych warunkach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 28-04-2021 o 21:18. Powód: Edyta Pilar na niemowę.
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-04-2021, 19:25   #109
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Ja już swoją pracę wykonałem. Zostawiam Karę w dobrych rękach, nie nadaję się do posłowania. Nie zwykłem pracować gębą, a mieczem. - stwierdził wyraziście, ale znać, że szczerze.

- Wiem, że poradzicie sobie i życzę wam jak najlepiej. Muszę jednak dopilnować innych kwestii i pomyśleć o tym, co mnie przygnało w te dzikie ostępy... - twarz wydawała się nie zdradzać emocji. - Jestem przekonamy, że spotkamy się jeszcze, tylko oprzyj się pokusie zostania Amazonką... - zażartował z szelmowskim mrugnięciem okiem do Zoi, co było rzadkością w relacjach zazwyczaj powściągliwego ochroniarza, z resztą eskorty.

Mimo lekkich rozterek, wewnętrzny głos podpowiadał mu, że podjął właściwą decyzję. Nie pragnął jeszcze ryzykować i kłaść na szali swego żywota, wkraczając wraz z wąską grupą w świat dzikusek. Zawierzał jednak bardziej pikinierom i zwykłym żołnierzom pod komendą Rivery. Nie miał dość ambicji, by odgrywać rolę pioniera w kontaktach z tubylcami. Może kiedyś podjąłby się tego bez wahania, lecz dziś Carsten miarkował swoje zaangażowanie. Przeszłość nauczyła go przezorności i roztropności, dzięki niej potrafił zważyć ryzyko i cieszyć się reputacją profesjonała w swoim fachu.

Postój wykorzystał na odpoczynek, spotkanie z Estebanem, który zajmował się ich jucznym zwierzęciem. Po oględzinach stwierdził z zadowoleniem, że muł jest zadbany i dobrze znosi wędrówkę, a miał wiedzę w tym temacie, gdyż niejednokrotnie opiekował się zwierzętami. W Sylvanii, jego pryncypał posiadał znaczną stadninę i zacne rumaki. Wszystko to jednak zostało zniszczone w okolicznościach budzących grozę i czasem powracających do świadomości Eisena bolesnym koszmarem wspomnień... Wiążących się nieodparcie z rodziną, która również została brutalnie okaleczona, a wręcz rozbita. Serce ochroniarza zasnute zostało mgłą rozpaczy, jakiej dotąd nie potrafiły przebić nikłe promienie nadziei...

Rankiem miał okazję spotkać jeszcze drużynę przed wymarszem. Rzucił spojrzenie Karze, która przysparzała mu czasem kłopotów, ale nie wynikło z nich nic więcej prócz nerwów i zaniepokojenia. Oblicze miała nieprzeniknione, dumne i niewzruszone. Bastard nie bacząc na etykietę skoczył ku dziewczynom i merdając radośnie ogonem, towarzyszył przez dłuższą chwilę Zoi i Karze, kiedy wyruszały z misją wraz z resztą posłów. Dopiero na zdecydowaną komendę Carstena powrócił do swego pana, jakby nie w pełni rozumiejąc decyzję...

- Cóż piesku... - powiedział cicho Eisen, głaszcząc wiernego towarzysza, który przejmujaco zaskomlał. - Musisz pogodzić się z nową sytuacją...
W sumie nie tylko ty...


Odetchnął i kiedy drzewostan oraz tutejsza wybujała roślinność pochłonęły grupę, niczym kotara w zielonym teatrze dżungli, zajął swoimi sprawami. Myśli o synu zdominowały jego głowę i nastawiły na kierunek działań. Przejrzał notatki na szkicach, naniesione po wizycie u Evo Hostery, aby zwracać uwagę na miejsca, które mogły kryć prawdziwie bezcenne dlań skarby. Skarby, które na przekór okrutnym okolicznościom, karmiły wiarą i nadzieją, tchnieniem życia pochodzącego gdzieś z głębi, rozświetlały ponure fałdy mroku zstępujące z sylvańskiej krainy dawnego koszmaru...
 
Deszatie jest offline  
Stary 05-05-2021, 20:05   #110
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Trzymacie się blisko siebie. Razem ze świtą baronessy i panem Joao - powiedział Cesar do dwójki swoich podopiecznych przyglądając im się wyjątkowo ponuro by wiedzieli, że Estalijczyk nie zapomni uchybień w wykonaniu tego polecenia - Żadnych. Własnych. Pomysłów. Zrozumiano?
Oboje pokiwali szybko głowami. Myrmidyjka wyglądała jakby chciała o coś jeszcze zapytać, ale Cesar poczęstował ją takim spojrzeniem, by upewnić się, że wybije sobie z głowy negocjacje.
- Trzymasz Jordis pieczę nad Javierem i świtą baronessy. To nie jedna Amazonka. Nie daj się zwieść żadnymi “to nic takiego”. Ktoś słabuje, sprawdzasz. Javier… nie wiem co knują elfy lorda Ektheliona, ale postaraj się byśmy byli jednymi z pierwszych, którzy się w tym zorientują. Gdyby wszystko poszło całkiem nie tak, idźcie z ludźmi Joao do rzeki. Trzymajcie się jej.

Podczas kolejnej już narady, Cesar nie wypowiadał się.

Za to trup zainteresował go. Zmarły szerpa był pierwszą po niefortunnym magu znaną ofiarą dżungli. Jego oblicze sprawiało wrażenie spokojnego, ale ciało było stężałe, jakby nie przez samo rigor mortis. Wyglądało to raczej jak kompletny paraliż, który przy pełnej świadomości ofiary uśmiercił ją poprzez zatrzymanie oddechu i pracy serca. Z użyciem szkła powiększającego medicus obejrzał ranę i zanotował sobie jej charakterystyczny kształt zdobiąc notatki szkicem. Uznał, że sprawcą musiał być insekt. A orientując się w niektórych zatruciach, Estalijczyk wykluczył krocionogi i błonkoskrzydłe i obstawiał pająka.

- Togo - Novareńczyk zwrócił się do konusa gdy grupa posłów kończyła szykowanie do wymarszu. Cesar zabrał ze sobą poza zapasowym odzieniem i bronią jeden zestaw odtrutek i 4 mikstury leczące, a także notatnik mistrza Bartolomeo, którego ten z chęcią użyczył Cesarowi by ten podzielił się z pozostałymi medykami spostrzeżeniami - Mówiłeś, że u was w osadzie Amazonki też mieszkają. Skąd się tam wzięły?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172