Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2021, 21:31   #11
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Słuchając wywodu Ralf von Hiendenmit Iolanda lekko uśmiechnęła się.
Ralf zawsze dużo mówił. Musiała przyznać, że w czarujący sposób.
- Dobrze. Wypytaj tego de Riverę. Zobaczymy co powie - powiedziała uśmiechając się do mężczyzny. - Będę Ci bardzo wdzięczna.
To był miód na uszy szlachcica i baronessa dobrze o tym wiedziała.
- A teraz wybaczy mi, jestem umówiona - pożegnała się zostawiając go z pytaniami "z kim?", " gdzie?"

Joao zamówił już powóz toteż nie zmokła wcale. Służacy pomógł jej wsiąść, a gdy drzwi zamknęły się stangret strzelił z bata i zaprzęg ruszył.
Zatrzymał się przed drzwiami rezydencji de Truvilleów.

Iolanda pewnym i dostojnym, a także płynym i pełnym wdzięku krokiem przekroczyła progi domostwa de Truvillów. A choć na dworze siąpiło ona sama wyglądała jakby deszcz ją omijał.
- Panie de Truville - przywitał gospodarza delikatnym dygnięciem i nieznacznie wysunęła w jego stronę dłoń. - Cieszę się, że możemy się spotkać - dodała kurtuazyjnie w estalijskim, wszak oboje owym językiem posługiwali się.

Bertrand kurtuazyjnie skłonił się przed szlachcianką i z kurtuazją ucałował jej dłoń.
- Jest mi niezmiernie miło, że odwiedziłaś moje skromne progi baronowo. W rodzinnych włościach na pewno ugościłbym cię godniej, jednak pozwalam sobie zaprosić cię na skromną kolację.
Podszedł do nich lokaj w liberii, który zaprowadził oboje szlachiców do salonu dwupoziomowej kamienicy, aktualnie siedziby Bertranda, gdzie czekał na nich stół zastawiony głównie rybami i owocami, a także butelka dobrego bretońskiego czerwonego.
- Chętnie przyjmę twe zaproszenie. W tych dalekich stronach to niezwykle móc spotkać się z przedstawicielami tak znakomitego rodu - obowiązkowa wymiana uprzyjmości trwała nadal, a Iolanda korzystając z pomocy lokaja, który podsunął jej krzesło, zajęła swoje miejsce.
- Dziękuje baronowo, twój ród jest mi dobrze znany - Bertrand starał się kończyć pustą wymianę uprzejmości. Nasze posiadłości nie są daleko od siebie, choć po różnych stronach granicy.
- Och ta polityka która przygnała nas daleko od domu…- westchnął zastanawiając się jak wiele baronowa wie o kłopotach w które popadł jego ród - choć powiadają że Lustria to kraina możliwości dla śmiałych i pomysłowych, czyż nie?
- Albo miejsce gdzie jeszcze łatwiej stracić fortunę oraz życie - odpowiedziała Iolanda wybierając jeden z egzotycznych owoców. Przez chwilę obracała go w dłoni, a po chwili sprawnym cięciem pozbawił części skórki. - Nie nadające się dla dam. Wiele można powiedzieć o Lustrii. Wszystko będzie i prawdą i fałszem
Betrand skinał głową, podczas gdy służący zaproponował baronowej nalanie wina.
-Zaiste, wiemy, że w Nowym Świecie jest wiele niebezpieczeństw...powiadasz Pani że nie jest do miejsce dla dam, jednak tu przybyłaś, co dobrze świadczy o twojej odwadze… (lub desperacji - pomyśłał).
A Ty siostrę tu przywiozłeś - dodała w myślach podnosząc kielich napełnio przez sługę lekko ku górze.
- Wypijmy zatem za ten Nowy Świat - a gdy oboje dopełnili toastu znów się odezwała - jak go znajdujesz? Wszak jesteś, panie de Truville, dłużej tu niż ja.
-Wcale nie tak długo, nie będzie więcej niż pół roku. Nie widziałem wiele poza Portem i najbliższą okolicą gdzie wybrałem się parę razy na polowania, dużo tu interesujących ludzi z całego świata, choć wielu też desperatów i awanturników na których trzeba uważać. Natomiast te historie o Amazonkach i jaszczuroludziach pilnujących starożytnych skarbów wzbudzają ciekawość, prawda?
- Pobudzają wyobraźnię i nie tylko. To dla takich rzeczy ludzie tu przybywają. By na własne oczy przekonać się, że to prawda te skarby, te Amazonki i tak dalej. Jedną z nich będzie można dzisiaj zobaczyć. Wybierasz się panie de Truville tam? Z siostrą?

- Tak wybiorę się, chętnie zobaczę przedstawicielkę tego intrygującego ludu o którym krąży tyle dziwacznych historii….. ja z kolei słyszałem od Izabeli, że rozważasz Pani udział w wyprawie organizowanej przez wicehrabinę de Limę, którą ma dowodzić Carlos de Rivera?

- Owszem. Ta wyprawa bardzo mnie interesuje. Rozważam udział w niej. Pod warunkiem, że będzie odpowiednio przygotowana - mówiąc to baronessa nałożyła sobie na talerz rybę. - Tak z ciekawości. Długo planujesz tu panie pozostać? Wynajęcie kamienicy musi sporo kosztować.

Bertrand westchnął widząc że konwersacja wchodzi na trudny dla niego temat.
- Z przyczyn politycznych prawdopodobnie będę musiał pozostać jeszcze jakiś czas w Lustrii. Jeśli zas chodzi o wyprawę to rozmawiałem dzisiaj z de Riverą i może ona oznaczać kilka tygodni przedzierania się przez dżunglę, w większości pieszo, więc myślę że trzeba do tego podejść rozważnie. Ja służyłem w armii bretońskiej, więc trudne podróże nie są mi obce, czy ty Pani masz zaś w tej kwestii jakieś doświadczenie? Moja siostra wpadła na pomysł że również wyruszy na tę wyprawę, powołując się na waszą rozmowę na ten temat.

Iolanda przewróciła oczami.
- Znam bretońskich generałów co to na myśl o przemarszu przez las już mdleją. Pańska siostra ma więcej hardosci w sobie niż oni. Także o nią się proszę nie martwić. Tak samo jak i o mnie.

-Oczywiście baronowo, nie wątpię w Pani mądrość i odwagę, by poradzić sobie na tego rodzaju wyprawie. Co do mojej siostry, jest ona odważną osobą, ale jaki był ze mnie starszy brat gdybym nie martwił się o jej bezpieczeństwo? Właściwie to powinienem wydać ją dobrze za mąż, co w takim miejscu nie jest łatwe - westchnął. - Mam wrażenie że ten cały de Rivera przypadł jej do gustu…

- Małżeństwa. Mariaże. Ciężki temat, prawda? - Ioland uśmiechnęła się krzywo. - Panna bez posagu nie ma co liczyć na odpowiedniego kawalera. A ta z posagiem może być łatwym celem dla łowców fortun.

Bertrand zawahał się i jakby nawet nieco zaczerwienił:
- Muszę przyznać że aktualnie moja rodzina nie dysponuje zbyt wielkim posągiem, ale Izabela jest obdarzoną urokiem i wdziękiem młodą damą, no i oczywiście pochodzącą ze znamienitego rodu.

- Uroda przemija panie de Truville - tę prostą ludową mądrość baronessa przedstawiła jak jakąś wiedzę tajemną. - I co wtedy zostaje? Nic. - Rozłożyła dłonie na boki i uniosła nieco lewą brew ku górze. - Zupełnie nic. A kapitan de Rivera… - zrobiła dłuższą przerwę popijąc z kielicha. - Jeżeli chce pan siostrze go hmmm… wybić z głowy… to najlepiej zrobi to pan pokazując jej go w całej okazałości. Dzień i noc. A gdzie jest najlepsza okazja ku temu? Na wyprawie.

Bertrand zmrużył oczy, zastanawiając się czy baronowa sobie z niego nie kpi.
-Możliwe, chociaż ktoś inny by powiedział że w takiej sytuacji nie powinno się dawać możliwości do przebywania im dwojgu zbyt dużo w swojej obecności. Ale na pewno wyprawa byłaby okazją by lepiej poznać tego szlachica-awanturnika - jeśli zakończy się sukcesem, wróci w glorii chwały, podobno jak inni którzy za nim podążą. A planujesz Pani zabrać w tę podróż liczną świtę, jeśli mogę się zapytać? Mi będzie towarzyszyć na pewno kilku zbrojnych.

- Jeżeli się wybiorę, - Iolanda de Azuara wyraźnie zaakcentowała pierwszy wyraz - to również w towarzystwie kilku zbrojnych i pana Arrarte.

-Słusznie - skwitował de Truville. - Na pewno biorąc pod uwagę co słyszałem o tej krainie nie polegałbym jedynie na ludziach Rivery do obrony. Ja też nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji o wyprawie, choć skłaniam się ku niej, muszę też zdecydować czy pozwolić wybrać się na nią mojej siostrze, to czego droga baronowo wydajesz się mnie namawiać. - wyszczerzył się nieco wyzywająco.
Iolanda przybrała minę niewiniątka
- Nie przedstawiałam jeszcze najważniejszego argumentu - w jej oczach pojawiły się wyniki wesołosci, które wyraźnie kontrastowały z przybraną wyrazem twarzy. - Jeżeli tu zostawisz siostrę, to kto będzie o nią dbać? Służba? Wątpię. Ty jesteś gwarantem jej bezpieczeństwa. Jej i jej czci.

-No tak, dziękuje, muszę przyznać że historie które słyszałem o tej krainie budzą moją ciekawość. Chętnie zapolowałbym na te jaguary i inne bestie o których opowiadają.

- To takie ekscytujące. Ekscytujące i podniecające. Te historie i świadomość, że samemu można to przeżyć, zobaczyć, dotknąć - mówiąc to baronessa wyglądała na naprawę podekscytowaną. Zupełnie jakby oczyma wyobraźni widziała już te sceny.

- Tak, myślę że wrażeń nam nie zabraknie a i też moja szpada nie będzie się nudzić. - Z uśmiechem wzkazał na wiszącę na ścianie pięknie wykonane ostrze.

Iolanda znów przewróciła oczami słysząc o mężczyznach i ich szpadach. Zaraz jednak wzrok jej powędrował we wskazanym kierunku.
- Piękne ostrze - dodała z podziwem.

- Zaiste, nie raz służyło mi w pojedynkach i w boju. Jeśli wyruszymy razem na wyprawę, będzie bronić i ciebie - odparł z dumą Bertrand.

- Dziękuję panie de Truville. To bardzo szlachetne z Pana strony - powiedziała baronessa. Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, a policzki pokryły się delikatnym pąsem. - Oferować ochronę kobiecie gdy ma się pod swoimi skrzydłami jeszcze siostrę. Bardzo szlachetne.

- W końcu szlachectwo zobowiązuje - odparł z promienistym uśmiechem bretończyk.

Iolanda uniosła swój kielich ku górze.
- Pańskie zdrowie panie de Truville. Szlachetnego mężczyzny - dodała z pełnym uznaniem.

- I zdrowie Pani baronowo, odważnej damy. - Bertrand odwzajemnił toast. Musiał przyznać że Iolanda zrobiła na nim dobre wrażenie, była bystra i wydawała się wiedzieć czego chce. Nie dziwił się więc plotkom o ilości adoratorów których odprawiła, choć oczywiście nie była już w optymalnym do zamażpójścia wieku.
Reszta rozmowy minęła im na przyjemnych i mało kontrowersyjnych tematach.

Opuściwszy gościnne progi domostwa pana de Truville baronessy de Azuara udała się tym samym powoze i tą samą drogą do karczmy w, ktorej od dwóch tygodni rezydowała ze swoją świtą szukając sposobu udania się w głąb lądu. Musiała przyznać sama przed sobą, że wypraw wiceharbiny byłaby bardzo korzystna dla niej. Należało więc dołożyć wszelkich starań aby się tam móc znaleźć.

W międzyczasie można było przyjrzeć się lokalnej florze i faunie. Co akurat było możliwe jutro i Iolanda panowała wybrać się na targ. Kupować rzekomej Amazonki nie zamierzała. Ale zawsze warto ją było zobaczyć.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-01-2021, 23:03   #12
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Porta Pedro del Sur, Estalia

Iolanda de Azuara krytycznym spojrzeniem obrzuciła galeon, na który zaraz zamierzała wsiąść ze swoimi ludźmi. Do tej wyprawy wybrała garstkę tych najbardziej zaufanych i lojalnych. W swoim wyborze kierowała się również ich przydatnością w tej wyprawie.
- Pani - ręka Joao znalazła się tuż obok niej gotowa w każdej chwili pomóc i być wsparciem w czasie wchodzenia po śliskim trapie - to dobry statek. Z dobrą załogą - dodał najwyraźniej starając się rozwijać wątpliwości jakich dopatrzył się u swej chlebodawczyni.
- Tak - powiedziała Iolanda i korzystając z pomocy weszła na pokład.
Tam usłużnie przywitał ją kapitan i osobiście wskazał kajutę.

- Mości baronesso -
głos mężczyzny był mocny i wyraźny. Odwróciwszy się ujrzała go. Ubrany w rozpięty grafitowy serdak z jednym tylko rękawem na czarnym dublecie na zawadiacką modłę jak czynili to sangrecalientes. Rodowi awanturnicy będący kolorytem i zarazem zmorą zachodnich księstw. Co jednak nie pasowało do wizerunku zupełnie to fakt, że mężczyzna nie był gołowąsem. Jego czarna broda i włosy choć pociągnięte lekko niemodną już pomadą przyprószała wyraźna siwizna, a on sam mógł mieć około 40 lat. Skłonił się głęboko i zamaszyście jak to czynią Novareńczycy, po czym wyprostował się i powiedział poważnie.
- Za pozwoleniem baronesso. Jestem Cesar Arrarte.

Iolanda powoli podniosła wzrok na mężczyznę. Obejrzała go dokładnie od stóp do głów. Na najemnika nie wyglądał. Na zabijakę też nie. Długów aż takich jej rodzina nie posiadała by wierzyciele mieli powód kogoś takiego posyłać.
- W czym mogę panu pomóc, panie Arrarte? - Zapytała w końcu.

- Dzielimy wspólnego przyjaciela mości baronesso - odparł Cesar - Ojca Nuno de Azuara.

- Wuj.. - Iolanda w ostatniej chwili ugryzła się w język. - Ojciec de Azuara? Tak. Znam. Ale ty panie nie wyglądasz mi na osobę duchową - jeszcze raz obrzuciła mężczyznę badawczym spojrzenie.

- Nie. - przyznał - Nie jestem osobą duchowną. I nie celem posługi mnie wuj pani mości baronesso posłał. Niemniej wolą jego było bym wyruszył z panią na tę wyprawę.
Co rzekłszy sięgnął pod poły dubletu i pod czujnym okiem Joao wyciągnął zza nich tubus. Odkręcił go starannie i wysunął prosty list. Była na nim rodowa pieczęć woskowa de Azuara z dodatkowym motywem kruka i dwie nieskazitelnie wykaligrafowane litery I. i A.
Wręczył go baronessie.
Kobieta złamała pieczęć i zaczęła pospiesznie czytać. Ruchy jej warg układały się w kolejne bezdźwięczne słowa. A gdy skończyła jej wzrok skakał przez chwilę między twarzą mężczyzny, który list jej wręczył a samym listem.
- No cóż panie Ararrte - zwinęła list. - jest jeden problem. Na tym statku nie ma już wolnych kajut. A nie godzi się by szlachcic na pokładzie spał.
Kapitan galeonu cofnął się o krok gdy wzrok baronessy spoczął na nim.
- Chętnie odstąpię swoją kajutę - odezwał się Joao, a Iolanda aż się zapowietrzyła.

- Nie ma takiej potrzeby - Cesar skinął ofiarowującemu się mężczyźnie - Jeden z podróżnych zgodził się oddać kajutę naprzeciwko i popłynąć za tydzień z kapitanem Rebollo. - Pod zdziwionym spojrzeniem kapitana dopowiedział - To zdaje się jakiś kupiec kakao. Santiago Seta. Przesiaduje teraz w tawernie. Baronesso. Jeśli pozwolisz, nie będę już teraz dłużej niepokoić - Skłonił się Iolandzie uznając najwyraźniej, że przedstawienie się dobiegło końca. Zaraz też pojawiła się przy nim dwójka młodych ludzi, którym choć nie poświęcał specjalnej uwagi, musiała mu towarzyszyć. Dziewczyna w zbrojnych szatach adeptki Myrmidii i chłopak wyglądający na sługę.


Sumienna Pilar, Estalia

Nim jeszcze "Sumienna Pilar" opuściła port w San Pedro del Sur Iolanda sama znalazła Cezar. Zapukał do kabiny, którą dziwnym trafem odstąpiona została przez kupca.

- Wejść -
Ozwał się z wnętrza męski głos.
Otworzywszy drzwi zobaczyła Cesara rozpakowującego swoje rzeczy osobiste. Obecnie były wśród nich pugilares, monokl, inkaust… Gdy się odwrócił w jej stronę, minę miał jednak zaskoczoną. Najwyraźniej spodziewał się kogoś innego.
- Baronesso - Wstał z koi - Nie spodziewałem się. W czym mogę pomóc?

- Proszę nie wstawać - Iolanda ruchem ręki podkreśliła jeszcze swoje słowa. - Mój wuj, znaczy się ojciec de Azaura, polecił mi pańską osobą jako towarzysza w mojej podróży. Czy pan wie gdzie płyniemy?

W odpowiedzi podsunął Iolandzie jedyne krzesło jakie się tu znajdowało i spoczął ponownie na koi.
- Oczywiście. Choć nie dowierzałem temu póki... kapitan tego nie potwierdził.

Na twarzy kobieta pojawił się lekki uśmiech zadowolenia i satysfakcji.
- A teraz, gdy pan wie, jest Pan pewnie, że chce tam płynąć? Z tymi wszystkimi niedogodnościami?

Mężczyzna odwrócił wzrok w stronę kilku zwiniętych pergaminów i przez dobrą chwilę nie odzywał się.
- Ojciec de Azuara nie zadał tego pytania - rzekł w końcu - Chciałbym, zanim na nie odpowiem, dowiedzieć się, dlaczego moje osobiste nastawienie jest dla pani istotne baronesso. Zapewniam, że nie wpłynie ono na przebieg wyprawy.

- Chcę mieć pewność, że wie pan na co się Pan decyduje. Że ma Pan pełnym pogląd na sytuację. Jestem pewna, że ojciec de Azuara nie chciał pana w błąd wprowadzić. On jednak nie zna mych planów - odpowiedziała Iolanda.

Brew Cesara uniosła się wyraźnie.
- Znam ogólny zarys Pani przedsięwzięcia mości baronesso. W szczegółowe plany nikt mnie nie wtajemniczał. Ale z chęcią ich wysłucham. Jeśli uzna Pani za stosowne się nimi podzielić.

- Gdy będziemy na pełnym morzu, panie Arrarte - baronessa de Azuara uśmiechnęła się szeroko. - na razie ogólny zarys musi panu teraz wystarczyć. Chyba, że chce się pan jednak wycofać - utkwiła spojrzenie w rozmówcy.

Wzrok Novareńczyka przez chwilę jeszcze był uważny, ale i w jego oczach pojawił się uśmiech. Na krótką chwilę.
- Dobrze baronesso. Jesteśmy więc umówieni na kolejną rozmowę. I bezpośrednie odpowiedzi. A ta brzmi, nie. Nie chcę się wycofać.

- Lubię takich zdecydowanych mężczyzn - mówiąc to klepnęła się w prawą ręką w prawe udo i podniosła z krzesła. - Do następnego razu panie Arrarte.


Róg Obfitości, Lustria

Kolejna pobudka w Porcie Wyrzutków. Źle je z jakiejś przyczyny znosił. Jakiś niepokój go trzymał za grdykę te pierwsze chwile po tym jak otwierał oczy. Za każdym razem. A przecież już lata minęły odkąd sypiał tak źle.

Przy łóżku czekała już przyniesiona przez Javiera, a przygotowana przez niziołki taca z zimnym i orzeźwiającym naparem ziołowym. Po drugim dniu mając złe przeczucie, poprosił o coś takiego lokalną lekarkę, panią Vien. Schłodzony płyn szybciej pobudzał zmysły do prawidłowego odbierania otoczenia i wywoływał delikatny efekt euforii. Swąd, żar i wrzaski spływały po jego przełyku by znów zginąć gdzieś w jego trzewiach. A Cezar mógł zająć się poranną ablucją.

Javier spisywał się bardzo dobrze. Chłopak należał do tej rzadkiej klasy sług, którym nie trzeba było wydawać poleceń, bo w swej naturze odgadywał je zanim dochodziło do chwili gdy trzeba je było wydać. Domyślny i pomysłowy, był niczym dyskretny cień Cezara. Gorzej sprawa się miała z Jordis. Krótko ostrzyżona dziewczyna wyraźnie się nudziła i nie umiała sobie z tym poradzić. A Cezar wcale nie zamierzał poświęcać jej uwagi. Bitny duch szpitalniczki, która była pod jego pieczę, domagał się słusznej sprawy. A tymczasem podczas dwóch tygodni bytowania w Porcie Wyrzutków, w odległej magicznej i pełnej przygód Lustrii... mogła co najwyżej od czasu do czasu zszywać za bezcen rany pijanych bukanierów i leczyć wrzody karczemnych opojów. A i to z rzadka, bo lokalna medyczka była niezła, a jak kogo nie było na nią stać to za kurę, czy garść mąki chodził do dzikuski Mamy Solange. Jordis musiała więc przyswajać tak bezcenną i upadlającą cnotę pokory, którą Cezar już poznał. W samotności. Novareńczyk może ze dwa razy sam postanowił działać. Z czego raz w przypływie dobrego humoru dla tego szulera Moncana, któremu cęgami wyrwał pięknie gnijący ząb mądrości.

Poza tym przez te dwa tygodnie Cezar schodziwszy miasto, najwięcej czasu spędził w Domu Łowcy. Urzekło go to miejsce, które nie starało się jak pozostałe budynki odwzorować mizernie Stary Świat. Zbudowane egzotycznie na wzór chat dzikusów pełne było łowców i ich trofeów. Posłuchał trochę o jaszczuroludziach, orlich wojownikach i rycerzach-jaguarach. Pożuł liści koki z łowcami rozpracowując tym samym sekret napitku medyczki Vien. Nasłuchał o skutkach jakie wywołuje żabi jad i strzałka z kurary. Spisał to i owo. Narysował na pergaminach. I wracał. Do Rogu Obfitości. Do teatru ani zamtuza go nie ciągnęło. Rozważał wizytę w chramie Morra, gdzie często wizytowała baronessa. Ostatecznie złożył tylko datek. Oczywiście nie pomogło.

Ano i właśnie. Baronessa. Mimo tego, że dzielili podróż, nie miał o niej jeszcze wyrobionego zdania. Po tym co usłyszał od ojca de Azuara sądził na początku, że ekspedycja zakończy się w porcie San Pedro del Sur. Ale baronessa okazała się osobą niezwykłą do noszenia swych wątpliwości niczym odzienia wierzchniego. Co było rzadką cechą na ile znał niewiasty. I ciekawiło. Ale nie dlatego miał na nią oko…

Spotkania z Thornem zawsze traktował jako rozrywkę. Większość osób miała Norsmena za szaleńca. Cesarowi coś jednak mówiło przekornie, że prawda jest obłudną w tym przypadku boginką, a jeden biedny Thorn jest ostatnim zdrowym na umyśle człowiekiem, który w Porcie Wyrzutków jako jedyny jest z powołania i na swoim miejscu. Słuchał go więc zawsze chętnie i z przyjemnością stawiał mu warzone przez niziołki tropikalne piwo o nutach tutejszych owoców. Czasem nawet nie słuchał słów, a samej intonacji głosu Thorna, która niczym mantra rozluźniała Novareńczyka z mocą tą samą co balia gorącej wody i ciężkie estalijskie porto. Tym razem jednak posłuchał uważniej. Targi żywym towarem dla znającego Arabię Estalijczyka nie były niczym niezwykłym. Ale póki co Lustria nie pokazała mu niczego nowego. Amazonka jednak… Ona była kwintesencją nowości. I dziwnym trafem objawiła się na targu niemal w przeddzień ekspedycji organizowanej przez wicehrabinę. A Cezar za długo był zmuszony studiować tajniki corpus humanum, by brać dwa różne fakty w jednej tkance za przypadkowe i niezwiązane. Szczególnie, że do ekspedycji zamierzała zdaje się dołączyć baronessa. Postanowił więc odnaleźć Joao i zaproponować, że będzie towarzyszyć baronessie na targu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 08-01-2021 o 23:34.
Marrrt jest offline  
Stary 09-01-2021, 13:27   #13
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 02 - 2525.XI.33 abt; przedpołudnie

Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Trzy palmy”, stołówka
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Carsten



Siedząc przy stole w kuchni gdzie zwykle w tym domu spożywało się posiłki miał dobrą okazję by sobie przemyśleć wczorajszą eskapadę po mieście i późniejszą rozmowę z szefową. Co do eskapady to z tym młokosem Tommym wydawali się dobrani na zasadzie kontrastów. Barczysty i drobny, ciemno i jasnowłosy, młody i już nie taki młody. Chociaż ten młokos był całkiem wyrośnięty jak na swój wiek. Byli podobnego wzrostu. Tylko miał tak młodą i delikatną twarz jakby był młodszy niż wyglądał. Nawet nie miał śladu zarostu na tej buzi. No i pod względem rozmowności i powierzchowności też wydawali się całkiem różni. Ale można było też powiedzieć, że nawzajem uzupełniali swoje braki.

Wizyta w porcie i “Pełnej baryłce” była pomysłem Carstena. I Tommy na to przystał bez zgrzytu. Tam mogli rozpytać się o tą Amazonkę. Pytali tego i tamtego, nawet tamtą. I chociaż wiedza o tym, że schwytano tą dzikuskę i mają ją sprzedawać na najbliższym targu wydawała się powszechna to nikt nie kojarzył aby ktoś ją przywiózł statkiem.

Wieczorem jak wrócił z miasta do “Świecy” i spotkał się z szefową mógł jej przekazać tyle, że na razie nie znalazł żadnych plotek świadczących, że to ewidentna mistyfikacja. Z tego co się dowiedział to wyglądało na to, że ktoś schwytał tą Amazonkę w pobliżu miasta. A niejaki Mark Tramiel ma prowadzić jej aukcję w najbliższy Marktag. Ale to nie on jest jej właścicielem a jedynie wynajętym pośrednikiem jaki ma go reprezentować na aukcji. Samo nazwisko obiło mu się o uszy ale z trudem je kojarzył. Chyba jakiś handlarz. Ale właściwie nie bardzo nawet kojarzył czym właściwie handlował. Ale o dziwo ten drobny młokos dowiedział się od jakiejś barmanki, że ona chyba zna kogoś od tych co złapali i mają tą Amazonkę.

- I chcesz nas opuścić Carstenie? - zapytała brunetka zza swojego biurka gdy poruszył drugą ze spraw z jakimi do niej przyszedł. Pokręciła głową nie kryjąc, że nie jest to dla niej zachwycająca wiadomość. Spojrzała na wieczorny widok za swoim oknem. A jak mogła urządzić sobie gabinet gdzie chciała to oczywiście wybrała sobie najlepszy widok na ten piękny, barwny ogród z fontanną na honorowym miejscu. Pięknie to wszystko wyglądało w słonecznym świetle dnia chociaż o zmierzchu to już barwy nieco zbladły.

- No trudno Carstenie. Będzie nam ciebie brakować ale z niewolnika nie ma robotnika. Idź jak czujesz, że musisz. Przyprowadź jutro tego Lothara. Ufam twojej ocenie sytuacji, że będzie mógł cię godnie zastąpić. No a tobie życzę powodzenia i szczęśliwego powrotu z tej dziczy. - więc właściwie szefowa grała fair. Nie próbowała go zatrzymać wbrew jego woli a nawet okazała zrozumienie i wyrozumiałość dla swojego pracownika. Wstępnie zgodziła się by Lothar go zastąpił na stanowisku ochroniarza. Była jeszcze ciekawa kiedy zamierza opuścić swoją służbę. Tak dla porządku i klarowności sytuacji. I czy może na niego liczyć w ten nadchodzącym dniu targowym czy ma znaleźć już kogoś innego na zastępstwo. Bo dalej była żywotnie zainteresowana tą dzikuską. Chociaż po cichu miała nadzieję, że uda się dowiedzieć o niej czegoś więcej przed wizytą na tej aukcji.

- Proszę i życzę smacznego. - Elke postawiła na stole gar z kaszą jaka stanowiła główną składową dzisiejszego śniadania. Lothar skinął głową i czekał aż szef obsłuży się pierwszy. A szef wiedział, że aukcja tej dzikuski jak i cały targ mają być jutro. A wyprawa o jakiej myślał to była organizowana przez kapitana de Riverę więc do niego musiałby się pewnie zgłosić aby wziąć w niej udział.

- Przynajmniej nie pada. - odezwał się towarzysko Lothar spoglądając wymownie na okno. Rzeczywiście chmury wisiały nad miastem ale zdarzały się prześwity pięknego błękitu. Więc rzeczywiście nie lało jak wczoraj przez większość dnia. Ale mimo pochmurnego dnia było tak ciepło, że aż gorąco. Zwłaszcza jak ktoś był grubiej ubrany albo musiał dźwigać jakiś pancerz.


---


Mecha 02

Carsten; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 40+10=50; rzut: Kostnica 29 > 50-29=21 > ma.suk = na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela

---




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, dom Evo, kuchnia
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Prirora



Obudziły ją kroki i głosy. Gdy podniosła głowę zorientowała się, że jest u Evo. No tak. Wczoraj jak wróciła z tej eskapady po porcie w jaką udała się z postawnym ochroniarzem ze “Świecy” to los niezbyt jej sprzyjał i w “Przystani” nie znalazło się dla niej miejsca. No ale jak zapukała do drzwi gościnnego, tileańskiego uczonego to otworzył jej, wpuścił i pozwolił zostać. No ale jak się okazało miał gościa. Razem z Koko powędrowali do jego sypialni. No ale dzięki temu ona została sama z resztą mieszkania uczonego do dyspozycji. Więc na jej potrzeby to było aż nadto. Zwłaszcza, że na stole została ich kolacja a wróciła dość głodna z tego łażenia po porcie. To mogła się najeść. No a teraz sądząc po odgłosach z kuchni już musieli wstać i widocznie Koko została na noc.

- Dzień dobry Thomasie. Dobrze, że już wstałeś. Może dołączysz do nas do śniadania? - usłyszała pukanie do drzwi i gdy się odezwała stanął w nich Tileańczyk. W podomce wyglądał mało statecznie, raczej jak jakiś wujaszek niż szacowany uczony. Ale kto by poważnie wyglądał w podomce? No ale przynajmniej nie musiała kłopotać się o śniadanie gdy w końcu zasiedli do niego we trójkę. Evo chyba się powodziło nie najgorzej. Bo do niedawna po prostu wynajmował pokój w “Torto al pomodoro”. No ale ostatnio przeniósł się prawie po sąsiedzku ale już do wynajętego mieszkania w jednej z kamienic. W każdym razie on i czarnoskóra dziewczyna ze “Świecy” wydawali się tego poranka w świetnym humorze.

- Nie uwierzysz Tommy jaki Evo jest szarmancki. I mądry! Właśnie rozmawialiśmy o Amazonkach. Nie uwierzysz co on wie na ich temat! - Koko szczebiotała jakby miała przyjemność spędzić noc z nie wiadomo kim. Ale z kimś kto budził jej sympatię. Czy to ten wczorajszy wierszyk dołączony do zaproszenia czy to w nocy tak się świetnie bawili to przedstawiała uczonego w samych superlatywach.

- Oh to nie są moje pomysły. Jedynie mówię co przeczytałem w księgach. - gospodarz odparł skromnie chociaż takie uprzejmości i pochlebstwa z ust o wiele młodszej i pięknej kobiety zdawały się sprawiać mu przyjemność.

- Wiesz Tommy, że one chyba nie mają żadnych mężczyzn? Same kobiety. A rządzi nimi królowa. I żyją na jakiejś wyspie gdzie nie wpuszczają nikogo. - Koko z entuzjazmem przedstawiała to co widocznie się dowiedziała od uczonego. Ten zaśmiał się cicho.

- To wspominki pewnego mnicha co uczestniczył w jednej z wypraw konkwistadorów w głąb dżungli. I miał szczęście wrócić chociaż chyba umarł wkrótce po tym. Ale zostawił swój opis z tej wyprawy. A ta wyspa Amazonek jest bardziej na południe. Sporo bardziej na południe. Więc ta Amazonka jaką złapano tutaj musiałaby przebyć bardzo daleką drogę z tej wyspy. Nie do końca jestem tego pewien ale wydaje mi się, że one żyją nie tylko na tej swojej wyspie. Więc bardziej prawdopodobne, że gdzieś w pobliżu mają jakąś wioskę czy podobne miejsce zamieszkania i ona pewnie jest raczej stąd. No ale to oczywiście tylko moje przypuszczenia. - tileański uczony pozwolił sobie na drobne sprostowanie a nawet wykład na temat tych Amazonek jakie tak interesowały Koko. A przy okazji wyjaśnił to też młodzieńcowi.

O tej schwytanej Amazonce z wczorajszego chodzenia po porcie i tawernach z Carstenem też wyszło parę ciekawych rzeczy. Wydawało się, że naprawdę ją schwytano gdzieś w pobliżu miasta. W dżungli no ale gdzieś niedaleko. Po drugie to miała być wystawiana na aukcji w najbliższy dzień targowy. Czyli właściwie jutro. A jej aukcję miał prowadzić Mark Tramiel. Chociaż czasem nazywano go też Marko Tramiello. Obrotny cwaniak. Ale to nie on był właścicielem tej Amazonki a jedynie reprezentował jego interesy. Sam Tramiel czy Tramiello przewijał się czasem w rozmowach tu i tam ale jakoś do tej pory los nie zetknął ich ze sobą więc nie bardzo mogła coś więcej o nim powiedzieć. Chyba jakiś był powiązany z cotygodniowym targiem ale właściwie nie pamiętała by miał jakiś stragan czy inne stanowisko. Za to jedna tak trochę znajoma barmana w jednej z tawern powiedziała jej, że chyba zna kogoś od tych co złapali tą Amazonkę. Swoją drogą dobrze, że ten Carsten był w pobliżu bo w jednym z lokali trafiła na mocno rozochocone towarzystwo.

- Hej zobaczcie jaki śliczny chłopiec! - krzyknął jakiś wytatuowany marynarz gdy Thomas przechodził obok ich stołu. - Hej malutki! Chcesz się zamustrować na nasz statek!? Potrzebujemy kogoś do stawiania masztów! Przyda nam się taki śliczny chłopiec okrętowy! Hej! Dokąd idziesz!? Mówię do ciebie do cholery! - podpity marynarz może się zgrywał a może naprawdę miał ochotę na przygodę ze ślicznym chłopcem okrętowym. Nawet zachęcony śmiechami kolegów wstał by ruszyć za odchodzącym Thomasem. No ale Carsten staną mu na drodze niczym żywa zawalidroga. No i z ponurym ochroniarzem ze “Świecy” to ten podpity marynarz chyba jednak nie miał ochoty się zaprzyjaźniać tak jak z Thomasem. Bo coś tam mruknął i usiadł z powrotem na ławie na jakiej siedział do tej pory.

---


Mecha 02

Priora; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 45+10+10+10+10=85; rzut: Kostnica 23 > 85-23=62 > du.suk = złapali ją niedaleko miasta parę dni temu, na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela + kto jest właścicielem

Priora; wiedza o Marku Tramielu (INT); 50+10+10+10+10-20=70; rzut: Kostnica 52 > 70-52=18 > ma.suk = jeden z miejskich cwaniaków i załatwiaczy

---




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Złote wybrzeże”, stołówka
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Bertrand



Esmeralda przyniosła ostatnie składniki na dzisiejsze śniadanie po czym wycofała się do kuchni na wypadek gdyby była jeszcze potrzebna zostawiając rodzeństwo w spokoju. Oboje de Truville siedzieli naprzeciwko siebie by móc swobodniej rozmawiać.

- Ładna pogoda dzisiaj. - siostra zagadnęła brata by jakoś zacząć tą rozmowę. Rzeczywiście niebo zasnuwały chmury ale nic z nich nie padało. Nawet pomiędzy nimi były dziury przez jakie widać było błękit ładnego nieba.

- Jak ci się udało spotkanie z baronessą? - zapytała patrząc na niego z wesołym uśmiechem. Jakby wczoraj pojechał na jakąś wieczorną schadzkę.

- Przyjrzałeś jej się dokładnie? Mam nadzieję, że skoro nie masz zastrzeżeń co do jej udziału w tej ekspedycji to skończysz mi rzucać te wymowne spojrzenia jak wczoraj przy Carlosie bym przemyślała jeszcze swoją decyzję. - jego siostra chyba za punkt honoru i ambicji sobie wzięła wzięcie udziału w tej wyprawie. A estalijska baronessa była dla niej punktem odniesienia. Przecież nie była mężczyzną a na wojownika czy awanturnika co łazi przez puszcze i bezdroża też jakoś nie wyglądała. Raczej w tej sukni to na kolejną szlachciankę. Jak i Isabella. Więc pewnie skoro starszy brat nie widział nic zdrożnego w tym by estalijska szlachcianka brała udział w eskapadzie ich kuzynki to i dla siebie widziała w tym miejsce.

- A skoro pytasz o tą dzikuskę to urządziłam sobie małą eskapadę po tawernach i karczmach jak ty pojechałeś do de Azury. Wiesz, że w “Syrence” tańczą prawie nagie kobiety? - powiedziała ze słodką niewinnością jakby dopiero co odkrywała takie ciekawe zakamarki i atrakcje miasta. I przybrała ton jakby to ona odwalała główną robotę no albo po prostu chciała podkreślić swoje zasługi i, że nie jest tak mało przydatna jak mogłoby się to wydawać.

- Ale dowiedziałam się, że tą Amazonkę mają sprzedawać na targu. To już pewnie wiesz. A ma ją sprzedawać Marko Tramiello. On podobno poza targiem często bywa w “Starym piracie”. Załatwia tam różne interesy. Kusi mnie aby tam się dzisiaj wybrać. - Isabella ćwierkała wesoło. A jej brat nic nie wiedział o tym, że ten Tramiel ma coś wspólnego z wystawianą Amazonką. Właściwie samo nazwisko też mu jakoś nic nie mówiło. Za to przez ostatnie miesiące pobytu w mieście słyszał co nieco o “Piracie”. Zdecydowanie to nie było miejsce dla panienek z dobrego domu i nienaganną reputacją. Raczej dla podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy gdzie załatwiało się mroczne sprawki w mrocznych zakamarkach tego lokalu. No a przynajmniej tak o tym słyszał. Nawet jeśli to tylko plotki i mogły być podbarwione to jednak plotki się skądś brały. Prawda?

- A ty mój drogi bracie? Jakie masz plany na ten piękny dzień? - zapytała wesoło zerkając z perspektywy stołu na swoją starszą połowę rodzeństwa.

---


Mecha 02

Bertrand; wiedza o Marku Tramielu (INT) 30; rzut: Kostnica 69 > 30-69=-39 > śr.por = z niczym nie kojarzy nazwiska

Isabella; wypytywanie o Amazonkę (OGŁ) 40+10=50 ; rzut: Kostnica 18 > 50-18=32 > śr.suk = aukcję Amazonki ma prowadzić Mark Tramiel, można go łapać na targu lub w “Piracie”.

---



Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna
Warunki: półmrok, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Friedrich



- Może go jeszcze nie być. - Norsman rozejrzał się po karczmie. W dzień to nawet nie wyglądała jakoś strasznie. Wreszcie nie padało. Chociaż było gorąco a niebo zasnuwały nieco podziurkowane błękitem chmury. Ale jakoś nic z nich jeszcze nie padało. Dzisiaj z rana ledwo blondyn wstał, oporządził się i śniadanie a już musiał przejść przez bruk, błoto i deski położone na rozmiękniętej ziemi i kałużach. Różne ulice miasta miały bardzo różną jakość. Ale dotarł bez przeszkód do tego specyficznego lokalu urządzonego we wraku starego statku. I teraz siedział ze swoim znajomym Norsmenem w pomieszczeniu jakie dawniej było ładownią tego statku. Teraz na dawnym pokładzie były ustawione stoły i ławy, wybudowano szynkwas no i można było się czuć jak w tawernie urządzonej w trzewiach statku. Do kompletu brakowało tylko falowania morza. Bo nawet skrzek mew był słyszalny pomimo burt. Za to było dość ciemno. Co nie było dziwne. Te parę okien jakie wywiercono w burtach nie mogły rozproszyć mroku całkowicie. Więc nawet w dzień główne światło dawały lampy i świece.

Kjell zdawał się kojarzyć tego Marka Tramiela. Ale chyba dotąd nie zwracał na niego większej uwagi. Bo ani jakiś ważniak z niego nie był ani ich drogi się dotąd jakoś nie skrzyżowały. Ot znał go z widzenia i ten Mark przychodził tu dość regularnie. Ale trudno było powiedzieć by się jakoś znali ze sobą. No ale wiedział który to więc mógł stwierdzić, że na razie go nie widać. Zresztą o tej dość wczesnej porze późnego śniadania lokal był raczej pusty niż pełny. Zwłaszcza, że śniadań i posiłków to tu chyba nie serwowano za bardzo.

Rano jeszcze musiał szybko skoczyć do “Kordelasa” po obiecany popiół. Wczorajsza moneta dla karczmarza chyba pomogła bo rzeczywiście czekał na niego. Ale raczej woreczek niż worek. W końcu to był tylko popiół z jednego dnia. No i wrócić do wieży a potem szybko zasuwać do “Pirata” na spotkanie z Kjellem no i oby z Tramielem. Ale tego wedle słów Norsmana coś nie było widać. Z drugiej strony było dość wcześnie a większość ruchu pewnie koncentrowała się wokół wieczornych aktywności.

- O. A to niespodzianka. - zdziwił się Kjell gdy drzwi na zewnątrz otworzyły się i do środka wszedł masywny łysielec. A gdy sie wyprostował okazało się, że to sigmarycki kapłan. Do tego ten sam z jakim wczoraj Friedrich rozmawiał w wieży. Kapłan wszedł do środka i zaczął się rozglądać.





- O. I jest nasz wyczekiwany gość. - w pewnym momencie Kjell uśmiechnął się gdy na salę wszedł jakiś jegomość i podszedł do szynkwasu. Jakoś specjalnie groźnie nie wyglądał. I chyba zszedł z górnego pokładu bo na pewno nie przez główne wejście jak kapłan Młotodzierżcy jaki wszedł tutaj przed chwilą.




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Wesoły kordelas”, sala główna
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Ekthelion



Ambrath w roli posłańca sprawdził się całkiem nieźle. Poszedł i wróćił z wieściami, że zastał de Riverę w “Kordelasie”. Przekazał wiadomość, że Ekthelion chciałby się z nim spotkać. I kapitan wyraził zgodę. Zapraszał na rozmowę bo większość dnia spędzał w “Kordelasie”. Ale mogło być jakoś po śniadaniu, lepiej nie z samego rana. Więc Ekthelion udał się dzisiaj może nie z samego rana ale nadal dość wcześnie do tego “Kordelasa” gdzie miał urzędować człowiek jaki miał poprowadzić tą ekspedycję w głąb dżungli.

Rano miał okazję porozmawiać z Ceyline która zdała mu raport z tego co jej Diego powiedział o ekspedycji wicehrabiny. Wiedział, że się szykuje, właściwie to raczej, że szykuje się de Rivera. Jego było widać częściej tu i tam w porcie, na mieście czy targu. Ale pewnie działał na jej zlecenie bo raz Diego widział jak hrabina przyjechała do portu swoim powozem i rozmawiała z de Riverą. O czym to nie wiadomo bo widział to z dość daleka. No ale widocznie współpracowali ze sobą przy tej ekspedycji. Kapitan robił spory ruch w interesie. Prowiant, liny, osły, muły, sporo tego kupował albo zamawiał. Więc chyba to na poważnie było z tą wyprawą.

A dzisiaj z rana sam miał okazję poznać się i porozmawiać z tym człowiekiem. Tak jak to wczoraj przekazał przez Ambratha rzeczywiście dzisiaj był przy jednym ze stołów w karczmie.



- Kapitan Carlos de Rivera. Do usług. - przedstawił się gdy obaj z Kilrathem dowiedzieli się od karczmarza który to jest kapitan jakiego szukali. W końcu żadnego z nich nie było wczoraj przy rozmowie z tym oficerem. Mężczyzna uśmiechał się oszczędnym uśmiechem i miał nieco zawadiacki lub niechlujny wygląd. Zależy kto jak chciał go widzieć. Niemniej dało się wyczuć, że nie ma mleka pod nosem. Przy stole siedział z trójką towarzyszy. Wytatuowany osiłek, blond białogłowa i no cóż… khazad. Ten ostatni chyba nieco się skrzywił z niechęci gdy oba elfy się dosiadły po drugiej stronie stołu. Ale tego Ekthelion nie był pewny. Może tylko sam się spodziewał, że tamten tak zareagował? W każdym razie ten de Rivera musiał umieć utrzymać posłuch u tej trójki bo na razie to on prowadził rozmowę a tamci się nie wtrącali.

- Twój żołnierz mówił mi wczoraj, że chcesz się ze mną spotkać. W jakiej sprawie? - de Rivera zapytał spokojnym tonem dając okazję by elfy powiedziały z czym do niego przychodzą.

Nocna wycieczka na jaką się wybrał samotnie nie przyniosła mu jakichś przełomowych rewelacji. Co prawda nie było sztuką dowiedzieć się która z rezydencji należy do wicehrabiny jaka była sponsorem całej tej ekspedycji. Ten mur jaki otaczał rezydencję też nie stanowił zbyt wielkiej przeszkody by dostać się do środka. Trochę podskoczyć, podciągnąć się, przeleźć i zeskoczyć po drugiej stronie. Póki nie miało się psów na piętach czy strzał w plecach to była raczej formalność.

Za murem był ogród. Ładny. Zadbany. Kwiaty przyjemnie pachniały. Hrabina musiała mieć zamiłowanie do estetyki. A krzaki i zarośla stanowiły dobre miejsce do ukrycia skradacza. Zapewne mógłby się pokusić o podkradnięcie się dalej. Ale wyczuły go stworzenia jakie były największym wrogiem każdego włamywacza. Psy. Im ciemność nie przeszkadzała. Czy go usłyszały czy wywęszyły to nie wiedział. Słyszał natomiast ujadanie. Dwa czy trzy. Ich ujadanie zaalarmowało strażników i dobrze, że chwilę zwlekali ze spuszczeniem ich ze smyczy. To zdążył wrócić za mur i na ulicę. Słyszał jak czworonogi obszczekują miejsce po drugiej stronie muru. Dobrze, że tamci zwlekali z ich spuszczeniem a on nie zwlekał z odwrotem. To zdążył wydostać się zanim go dopadły.

---


Mecha 02

Diego; wiedza o ekspedycji wicehrabiny; (INT) 40; rzut: Kostnica 52 > 40-52=-12 > ma.por = powszechne info

---



Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Gerchart



Pochmurno. I ciepło. Nawet gorąco. Ale przynajmniej nie padało. Po drodze ze świątyni Młotodzierżcy do starego statku osadzonego na lączie w jakim urządzono “Starego pirata” miał aż nadto czasu by o poranku przemyśleć swoje sprawy. Jak choćby wczorajsza msza.

Co prawda był środek tygodnia a nie Festag, tradycyjny dzień wolny od pracy by oddać należytą cześć dobrym bogom. Więc pustki w ławach były zrozumiałe. Ale jednak musiał przyznać, że tych wiernych było raczej mniej niż więcej. Odprawiał msze na tyle często i długo odkąd tu przypłynął, że większość twarzy już rozpoznawał. A oni jego. Zwykle przychodzili ci sami. No i cóż. Leorin chyba miał rację, że wiernych ich patronowi to nie ma w tym mieście zbyt wiele. Najpopularniejszy był chyba Mannan. Co ze względu na portowe miasto i sporą żeglarską brać było dość zrozumiałe. Oczywiście jak ktoś oddawał cześć jednemu bogu nie oznaczało, że neguje innych. Ot, raczej zwykle na daną porę roku czy okoliczność życiową zwracano się o opiekę do danego patrona. Jak kobieta w połogu to prosiła o wsparcie Rhyi czy Shallyi. Jak myśliwi szli w gąszcz to modlili się do Taala. Ktoś zmarł to udawano się do świątyni Morra. Sporo było południowców a ci oddawali cześć Myrmidii i Verenie. Więc Sigmar raczej nie był najpopularniejszym patronem w mieście. Chociaż jak to kiedyś zauważył Leorin i tak mieli lepiej niż wyznawcy Ulryka. Bo ani zimy ani wilków w tym kraju nie było. Więc jego przymioty wydawały się tutaj dość abstrakcyjne. Zwłaszcza dla pokoleń już urodzonych tutaj co nigdy nie widziały ani żywego wilka ani płatka śniegu. No i na mszach to było widać. Zwłaszcza tak jak wczoraj, w środku tygodnia.

Druga sprawa w jakiej prałat miał rację to jakość kadr. No choćby ten “nicpoń” Zachariasz. Do tej pory nawet nieźle się sprawdzał jako skryba, bibliotekarz i miłośnik ksiąg i papierów. Tutaj raczej nie dało się na niego narzekać. A i wczoraj jak wyszedł z nim na miasto to u Zapaty nawet jakby odżył. A tym prawdziwym posiłkiem z prawdziwego mięsa był wręcz zachwycony. Wydawało się, że raczej mało wychodzi poza mury świątyni. Więc na zewnątrz zdradzał mieszaninę ciekawości i obawy. No i jak wieczorem sprawdził jego nieco bardziej praktyczne umiejętności no to cóż…

Chyba właśnie między innymi o tym mówił wczoraj prałat Leorin. Jak wzięli te ćwiczebne kije do treningu to weteran ostatniej wojny w Kislevie i wschodnich kresach Imperium dość szybko zorientował się jak bardzo młody akolita jest zielony w tych sprawach. Nikt z nim nogdy nie ćwiczył? Dzisiaj dotarło do niego, że całkiem możliwe, że nie. Bo kto? Stary prałat był już stary i na takie aktywności już raczej nie miał siły. Ci co coś umieli to jak sam nieraz płakał popłynęli na wojnę do ojczyzny i dotąd nie wrócili. Ci co zostali byli podobnie zieloni jak Zachariasz. To i młodzian chyba za bardzo nie miał z kim ćwiczyć a i sam chyba wolał spędzać czas przy biurku i w bibliotece. No a dzisiaj po śniadaniu posłał go do wieży magów po te składniki jakie wczoraj rozmawiał z mistrzem Ambrosio. Ale już nie miał czasu czekać aż wróci. Musiał udać się do tego “Pirata” gdzie miał przebywać ten Marko Tramiel co to mógł coś wiedzieć o tej sprzedawanej Amazonce. Sama rozmowa z odpowiednikiem prałata w wieży magów też mogła dać do myślenia.

- A tak, myślimy właśnie by desygnować jednego z naszych uczniów na tą ekspedycję hrabiny. To może być bardzo interesująca wyprawa naukowa. Nie wiem jeszcze czy to będzie Friedrich ale przemyślę twoją ofertę. A ty zamierzasz dołączyć do tej wyprawy? Chyba nie jesteś już najmłodszy jeśli mogę tak powiedzieć. - stary mistrz magii z białą brodą pykał ze swojej fajeczki kiwając głową. Widocznie wiedział o tej ekspedycji ale i sam chyba myślał by kogoś ze swoich podwładnych dołączyć. Ale chyba coś nie bardzo mu się uśmiechało by oddać jakiegoś magistra pod opiekuńcze skrzydła srogiego kapłana. No ale nie powiedział “nie” tylko, że przemyśli. No chyba, że to było takie dyplomatyczne “nie”. Tego Gerchart do końca nie mógł rozgryźć. Lepiej władał młotem niż słowami.

- Mark Tramiel? Tak, tak, kojarzę. Korzystaliśmy kiedyś z jego usług. - za to okazało się, że nazwisko Tramiela nie jest dla mistrza obce. Zwykle go można było spotkać albo co tydzień na targu albo w tym podejrzanym “Piracie”. To ktoś taki jak ostrze do wynajęcia. Tyle, że od załatwiania spraw a nie machania tym ostrzem. Wieża kiedyś korzystała z jego usług gdy poszła plotka, że na mieście pojawiły się cenne przedmioty ale nie było wiadomo gdzie dokładnie i czy to prawda. Wówczas właśnie wynajęto Marka by się tym zajął. No i nawet mu się to udało. Ale potem jakoś nie było więcej potrzeby to i ich drogi więcej się nie zeszły.

I tak łysy kapłan przeszedł tego gorącego i pochmurnego poranka całą drogę od świątyni do kadłuba starego statku w jakim urządzono tawernę o niezbyt dobrej reputacji. Musiał się nieco schylić bo główne wejście zrobione w burcie było dość niskie. Wewnątrz było dość mroczno. Pewnie przez tą małą liczbę małych okien jakie wybito w burtach statku. Więc większość światła pochodziło od świec i lamp co zdradzał też zapach.

Jakoś jednak nikt tu nikogo nie mordował. Właściwie to lokal o tej porze był prawie pusty. Barman, paru typków przy tym stole, ktoś siedział przy szynkwasie, tam na końcu chyba jakieś dwie ladacznice ale chyba jeszcze nie w pracy sądząc po dość codziennym stroju i znudzonych minach a jeszcze kawałek dalej… Friedrich. Od razu rozpoznał tego blondwłosego młodzieńca jakiego spotkał wczoraj w wieży. Siedział z jakimś zakapiorem. W oko wpadł mu ruch gdy jakiś mężczyzna zszedł po schodach z górnego piętra i ciężko oparł się rękami o szynkwas prosząc o coś do picia. Właściwie to nie był pewny, że to jest właśnie Mark Tarmiel. Ale miał turban. A jedną z niewielu rzeczy jakie mistrz Friedricha opisał o tym miejskim załatwiaczu to to, że chodził w turbanie czy czymś takim podobnym.

---


Mecha 02

Ambrosio; wiedza o Marku Tramielu (INT) 60+20-20=60; rzut: Kostnica 7 > 60-7=53 > du.suk = załatwiacz, bywa na targu, bywa w “Piracie”, wieża kiedyś korzystała z jego usług


---



Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, sala główna
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr


Iolanda i Cezar



Oboje spotkali się rano przy śniadaniu jakie podała im osobista służąca. Pogoda się poprawiła w porównaniu do wczorajszego dnia. Przynajmniej nie padało. Chociaż niebo było mocno zachmurzone. Ale zdarzały się przejaśnienia przyjemnego dla oka błękitu. No i było ciepło. Nawet gorąco. Tym razem nie byli sami przy tym stole i mieli towarzystwo.

- Jak sobie życzyłaś piękna pani udałem się wczoraj do kapitana de Rivera i rozmówiłem się z nim w twojej sprawie. Zgodził się ciebie przyjąć. Zapewnia, że na tak piękną i dzielną kobietę czeka z otwartymi ramionami w “Wesołym kordelasie”. - właściwie nie było wiadomo czy de Rivera dosłownie tak powiedział jak to przekazał Ralf. Czy ten może przekazuje ugrzecznioną wersję godną osób z jakimi rozmawiał i za jaką sam się uważał. Ale nie zmieniało to sensu jego wypowiedzi, że droga była gotowa. Wystarczyło się udać do wspomnianej karczmy na spotkanie z tym oficerem jaki w imieniu Corony de Lima miał poprowadzić ekspedycję w trzewia dżungli.

- A przy okazji to nie wiem czy mówiłem. Mam znajomego. A ten znajomy ma sklep z ptakami. Bajecznie kolorowe! Niektóre nawet mówią ludzkim głosem! Taki barwny ptak byłby nie do dostania po tamtej stronie kontynentu. Mogę zaprowadzić jeśli to piękną panią interesuje. - Ralf płynnie przeszedł do kolejnej okazji jaką znalazł na mieście i liczył, że zainteresuje ona uwagę jak nie baronessy to chociaż jej towarzysza. Było całkiem możliwe, że tak było bo zwierzęta i rośliny były całkiem odmienne od tych jakie znali w starym kraju.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-01-2021, 21:30   #14
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Wieczór poprzedniego Dnia
Thomas rozróżniał plusy i minusy swoich miejsc nocowania. W karczmie miał własne łóżko i czł się nie zależnych dorosłym człowiekiem. Nocując u “znajomych” miał lepsze warunki, cieplej, czyściej (w większości przypadków), spokojniej. W opuszczonych magazynach miał za to prywatność. Tej nocy nie narzekał na prywatność Evo był zajęty z Koko więc dzieciak miał całą resztę mieszkania dla siebie. Wykorzystał to, naniósł wody, więcej by dla Evo i Koko też starczyło. Zagrzał i wykorzystał ciepłą by przemyć się w części pokoju przeznaczona do tego. Zdjął kapelusz przeczesał długie blond włosy palcami. Spojrzał w lustro a tam odwzajemniła spojrzenie Pirora. Uśmiechnęła się smutno. To był magiczny moment, Thomas tak długo musiał być Thomasem że czasem i on zapomniał kim jest Pirora. Usta w lustrze wypowiedziały “Pirora van Dyke”, bezgłośnie, by nie zapeszyć. By nikt nie usłyszał

Z sypialni zaczęły dochodzić jęki. W odróżnieniu od propozycji jakie Thomas otrzymywał te dźwięki nie peszyły go. Przywykł. Te wraz z odgłosami agresywnych bójek, radosnych śpiewów, tajemniczych szeptów i umierania były nocna symfonią tego miasta. Pirora miała ochotę powiedzieć swoje imię głośniej...ale stchórzyła.
Zmieniła bandaż na torsie i wyciągnęła suche ubrania z plecach….a przynajmniej te tylko wilgotne. Resztę rozwiesiła koło pieca. Spakuje je rano. Pochłonęła to co zostało z “romantycznej”(?) kolacji i sprzątnęła naczynia. Od mala uprzejmość dzikiego gościa. A potem padł na fotelu w pracowni Tileanczyka w objęcia snu.

Ranek
Thomas ziewnął i przeciągnął się leniwie. Zanim dołączył do nich w głównym, pokoju który robił też za kuchnię i jadalnię...i salon i łazienkę, związał szybko włosy w niechlujny kok i założył swój kapelusz.

- Dobry dzień. Dziękuje i śniadaniu nie będę odmawiać. - Powiedział grzecznie chłopak i zasiadł do stołu. Gdyby nie resztki z kolacji Thomas pewnie by nie był wstanie zachować swoich manier i rzuciłby się na jedzenie jak zgłodniały uliczny pies. A tak mógł zachować swoje maniery, ninus kapelusz, i jeść z umiarem.


- Wczorajszy dzień chodziłem z panem Eisen-em i szukaliśmy informacji kto ją złapał. Z tego co wiem to prawdziwa Amazonka i złapali ją w okolicy miasta...nie tak bliskiej okolicy, ale bliższej niż środek dżungli. - Thomas pochwalił się jedną z informacji którą udało im się wczoraj uzyskać.

- Em jeśli one nie potrzebują mężczyzn to jak robią że pojawiają się nowe? - Zadumał się Thomas przeżuwając porcję jedzenia. Teraz to już musiał zobaczyć tą Amazonkę. Musi odszukać tego łowcę i z nim porozmawiać. Ciekawość nie da mu żyć inaczej. Na chwilę wrócił i zastanowił się czy nie spytać Eisen-a czy ten też będzie szukał właściciela Amazonki. Na pewno było by bezpieczniej a przynajmniej Thomas nie musiał używać noża do dźgania “wielbicieli”. Ale on chyba dowiedział się tego co chcial

- Evo słyszałeś o wyprawie w głąb dżungli? Nie myślałeś by się zgłosić? Na pewno znalazłbyś tam więcej roślin niż w pobliskich lasach. Aaaaa i czy będziesz czegoś potrzebował z targu albo od łowców? Mam tam sprawy do załatwienia. - Thomas spytał naukowca zanim zaczął zbierać się
- Do lasu? Ja? Nie no skądże. - Evo uśmiechnął się ale pokręcił głową i zrobił podobnie odmowny gest dłonią.

- Zaraz bym się zgubił albo coś by mnie zjadło. No i zdrowie już nie to. Takie wycieczki to coś dla was, silnych, młodych i zdrowych. Korzystajcie jeśli czujecie się na siłach. Będziecie mieli co wspominać jak dożyjecie moich lat. - uczony w dość żartobliwy ale życzliwy sposób dał znać, że takie wyprawy to nie dla niego. Ale nie bronił ich innym, zwłaszcza młodszemu pokoleniu.

- A z miasta na razie chyba niczego mi nie potrzeba. Ale dziękuję, że pytasz chłopcze. - Tileańczyk pokiwał głową na znak, że na razie ma wszystko czego mu potrzeba i nie ma żadnych życzeń do młodego posłańca.

Thomas dokończył porcję śniadania i pożegnał się z obojgiem dorosłych. Wyszedł zostawiając im jeszcze chwilę prywatności, i ruszył do miasta.
Chciał znaleźć ten dom Tropicieli Svensona a no i jeszcze ten kapitan Rivera też powinien go znaleźć ale jego znaleźć łatwiej. Zrobi to po południu.


 
Obca jest offline  
Stary 10-01-2021, 14:28   #15
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wellentag, popołudnie, karczmy w Porcie Wyrzutków

Nie doceniał chłopaka, musiał to przyznać. Sam nie był zbytnio wprawny w gadce i nie wzbudzał zaufania u postronnych. W jego obecności nie kwapili się do zwierzeń, żartów i plotek. Na szczęście Thomas, ze swoją osobowością i karczemnym obyciem, bez problemu nawiązywał relacje. Z naturalną lekkością trafiał tam, gdzie toporne oblicze i pewna zimna powolność Eisena, była tylko balastem. Jednak w niektórych sytuacjach oraz miejscach doświadczenie i wykonywana profesja Carstena przydały się, by schłodzić natarczywe zapędy i podniety marynarzy, obficie podlane pijackim animuszem. Ostatecznie nie żałował, że wziął młodzika ze sobą, zyskał dzięki temu cenne wieści.

- Dobra robota. - pochwalił chłopca. - Biegły jesteś w gadce i wiesz, jak ćwierkać. - wyraził swe uznanie.

- W Imperium miałbyś zadatki na klerka czy żaka. Szkoda cię na tutejsze rajfurzenie. Powinieneś rozejrzeć się za jakimś protektorem, choćby z tej szlachty, co gromadnie przybywa tu ostatnimi czasy. Pasowałbyś z tą swoją gładkością i wdziękiem. - zaśmiał się i Thomas zanotował, że nie pamięta chwili, kiedy słyszał śmiech zazwyczaj ponurego mężczyzny.

- No, ale dalej już nie ma co zbytnio wścibiać nosa. - rzekł poważnie. - Odpuszczam tę sprawę i tobie też radzę młokosie. Do zobaczenia na targu.

Jakieś przeczucie mówiło mu, że dzieciak nie posłucha sugestii i może wpakować się w kłopoty.


Wellentag, wieczór, zamtuz "Czerwona Świeca"

Ochroniarz stal naprzeciw kobiety i choć wyraźnie górował nad nią postawą, nie było wątpliwości, kto w tym pokoju zarządza i z jakiej pozycji.

- Mam swoje powody, obowiązki wykonywałem sumiennie. - rzekł spokojnie. - Moja obecność w Lustrii ma inne podłoże. Sprawy, o których nie będę mówił, lecz całkowicie zajmujące moje serce i umysł. - lekko ściśnięte usta, znamionowały, że w środku targają nim emocje. - Dziękuje ci pani za to, żeś zawsze traktowała mnie nad wyraz uczciwie. Zadbam o to, by mój następca nie zawiódł twoich oczekiwań.


- Nie wiem, czy przygotowania do wyprawy pozwolą mi właściwie zadbać o rzecz, którą mi zleciłaś. Na dowód mej lojalności do ciebie, pani Eliane, przekażę jednak to, czego w sekrecie udało mi się dowiedzieć i co może wydatnie wpłynąć na twą decyzję odnośnie Amazonki. Możesz też liczyć na moją ochronę podczas dnia targowego, bez kosztów, honorowo. - zgarbił się lekko, oddając jej sakiewkę.

Carsten dyskretnie opowiedział o wynikach śledztwa. Kobieta zamyślona patrzyła na wodę, pluskającą w fontannie, a jej oblicze zdradzało zaciekawienie połączone z napływającymi wątpliwościami...


Aubentag, późny ranek, siedziba Carstena

Jadł w spokoju, Elke i Lothara traktował jak rodzinę. Bardzo pomogli mu w przetrwaniu trudnych chwil. A kiedy potrzebował rozmowy i towarzystwa, cierpliwie wysłuchiwali zwierzeń. Chociaż i w tych Carsten był nadzwyczaj powściągliwy. Z najtrudniejszymi rozterkami zawsze zmagał się samotnie.
Dziś jednak, kiedy został sam na sam ze swoim towarzyszem, jeszcze z czasów służby w przeklętej Sylvanii był bardziej rozgadany, niż zwykle.

- Rozmówię się z tym Riverą, jeszcze dziś. - oznajmił pozornie lekko, ale czuć było ukrytą powagę.
- Potrzebuję kogoś, kto zadba o ochronę. Podczas mojej nieobecności przejmiesz moje obowiązki. Pani Eliane się zgodziła, nie zawiedź mojego zaufania, nie pozwól, bym stracił renomę. Eliane to wymagająca szefowa, ale uczciwa kobieta. Poradzisz sobie. - wlał w serce przyjaciela nieco otuchy. - Gdybym nie wrócił... - zamyślił się, a wzrok miał nieruchomy jak głaz. - Instrukcję zostawię ci w liście, taki mój testament.. Wiesz dla kogo to wszystko, prawda? - głos nabrał znamion łagodności. - Przed powrotem do Imperium poszukasz pomocy u mistrza z wieży, jest jeszcze nadzieja...

Mimo wypowiadanych słów Lothar przez chwilę dojrzał bezradność krzepkiego ochroniarza. Były to bardzo rzadkie momenty okazywania słabości i zwątpienia. Wszystko trwało kilka uderzeń serca. - Muszę uzupełnić ekwipunek, sporządzę ci listę. Jutro na targu sam mogę nie mieć na to czasu, obiecałem służyć ochroną Eliane, ostatni raz...

Miał już odchodzić, kiedy zrobił gest, jakby o czymś sobie przypomniał.
- A.. mam prośbę, poślij po Cissero, niech ustali, w której gospodzie będzie dziś urzędował kapitan Rivera. Ja mam jeszcze coś do załatwienia...

Pewna myśl uparcie nie dawała mu spokoju, po latach intuicyjnie nauczył się wyczuwać takie bodźce. Dla pewności i spokoju sumienia, postanowił to sprawdzić.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-01-2021 o 22:28. Powód: poprawki
Deszatie jest offline  
Stary 12-01-2021, 13:32   #16
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Poranne przeszkody

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Kompleks Wieży Magów

Friedricha obudziło padające na oczy światło słońca sprawiając, że jego rozwalona na łóżku, odziana niemalże w nic postać skąpana w świetle przypominała… słonecznik. Szczególnie głowa. Pieprzony słonecznik. Sonnenblume.

Usiadł na łóżku i wsparł głowę na splecionych dłoniach myśląc. Było nieźle. Czas był niezły. Uśmiechnął się leniwie i podszedł do stolika sięgając po parę woreczków z ziołami i zaczął kręcić skręta. Tak, może i papier był drogi, ale miał go trochę. Cienki, ale przydatny. Wiedział, że starczy mu go na trochę, więc się nie martwił. Papier był… specjalny. W sumie, gdyby tak się nauczyć jego produkcji…?

Kręcił drugiego blanta gdy drzwi się otworzyły. On, szczupła postać odziana w gacie. W drzwiach służka którą znał dobrze, ale…


Elke widząc go pokryła się pąsem. Była uroczą istotką o złotym sercu. Niewinną, trochę naiwną może. Może dlatego właśnie nie drążył tego tematu, choć gdziekolwiek by się nie udał miał wrażenie, że była w pobliżu go obserwując? Uśmiechnął się leniwie widząc, że niesie pościel i koc.

- Elke… - powiedział łagodnie odkładając składniki używki i ruszył w jej kierunku - ...wiesz, że moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte…

“...nie mają zamka...” dodał w myślach.

- Nie wiedziałam, że jeszcze śpisz… - powiedziała cicho - ...pomyślałam, że zmienię pościel…

- Elke. - powiedział łagodnie i ciepło stając przed nią i wyciągając dłonie by odebrać materiał - Dziękuję.

Muśnięcie dłoni które towarzyszyło przekazaniu sprawiło, że dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Spojrzała na niego błagalnie.

- Mogę…? - zapytała.

Zimmer spojrzał w jej oczy, a trwało to dłuższą chwilę. Westchnął i pokręcił głową.

- Wejdź. - powiedział dając za wygraną i ruszył położyć pościel na łóżku. Obrócił, a ona wciąż stała w drzwiach. Uniósł brew, jakże szybko zainteresowała się doniczkami. Doniczkami które wypełniały cały i tak nie duży pokój.

- Elke? - zapytał przyglądając się jej z lekko rozbawioną ciekawością.

- Mhm..? Ah, tak! - podpowiedziała czerwona na twarzy dziewczyna wchodząc do środka i unikając spotkania ich oczu.

Friedrich sięgnął po koszulę, a następnie po spodnie na krześle i zaczął się ubierać nieśpiesznie. Był czas, a dziewczyna była urocza. Z jakiegoś powodu działała na niego uspokajająco. Czemu? Może dlatego, że była tak słodko niewinna… przynajmniej wiedział, że nic od niego nie chce. On? Nie wiedział, czy chce to zepsuć czy nie.

Zakładał miękkie buty siedząc na krześle kiedy młódka parę lat młodsza od niego skończyła zmieniać pościel i poszewki na sienniku. Teraz rozglądała się z zaciekawieniem po pokoju.

- Co tu rośnie? - zapytała - Co to?

Sonnenblume był bezsilny. Nie chciał jej wypraszać, ale może jeśli zaspokoi trochę jej ciekawości? Zaczął tłumaczyć i opowiadać, ona pytała z tym szczerym, bezinteresownym zainteresowaniem… w międzyczasie skręcił drugiego, potem trzeciego skręta… było miło i swobodnie, a czas uciekał. Ostatecznie pomógł jej zanieść pościel do prania śmiejąc się i uśmiechając.

Prawdę mówiąc stracił rachubę czasu, a kiedy żegnał się z nią przy studni i ruszył zjeść śniadanie czekało go ponure obudzenie z tej drobnej przyjemności życia. Wszystko się zaczęło gdy wkroczył do sali jadalnej zastając ją pustą. Zatem kuchnia…


...tam przyszedł ten moment którego najbardziej się chyba obawiał ze wszystkich. Świadomość, że nie ma czasu. Babcia Gertruda, opiekunka wszelkich służebnych i naczelna stażem pogodna, ale surowa jednocześnie majestatyczna postać siwizny siedziała z kubkiem herbaty ziołowej. Spojrzała na niego zawiedziona.

- Oj Friedrich… - powiedziała matczynym, starczym głosem kręcąc przy tym głową- ...to chyba pierwszy raz kiedy ci się zaspało.

- Babciu… jak bardzo? - zapytał z lekkim przestrachem.

- Trochę piasku się posypało w klepsydrze. Najmłodsi uczniowie powinni już zacząć nauki pisma. - odpowiedziała - ...a mieliśmy takie smaczne bratwurstki i sauerkrautem na zasmażce. Co ci podać kochaniutki?

Młody mag czuł jak mu odchodzą wszystkie kolory z twarzy.

- Babciu Gertrudo, nie kłopocz się! - powiedział szybko wyrywając się z przerażającej myśli, że może być spóźniony… bo i tak był - Szybko coś chwycę i zjem w drodze. Mea culpa, babciu!

No i chwycił upychając w plecak. Parę kiełbas, chleb, jakiś ser… chyba nawet cebula i dwa jabłka się znalazły. Co jeszcze nie patrzał, ale chyba była to lokalna warzywa zwana papryką i marchewka. Jadł w biegu, ale nie był głody. Nie mógł zawieść, ale musiał coś zjeść.

Dostawa i odbiór w Wesołym Kordelasie

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; późny ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Wesoły Kordelas

Podjadłwszy i jeszcze mając trochę w zapasie odsapnął parę dobrych metrów przed Kordelasem, by wejść już na swobodnie jak gdyby nigdy nic. To tylko chwila, powtarzał sobie. Wejdzie, wyjdzie i dalej w trasę…

Lokal był prawie pusty. Paru skacowanych marynarzy, nic nadzwyczajnego i karczmarz do którego ruszył pewnym, ochoczym krokiem.

- Witaj przyjacielu! - oznajmił radośnie zdejmując plecak - Mam coś dobrego dla ciebie. Masz szczęście, naprawdę… tak jak mówiłem...

Barman zmrużył oczy, ale natychmiast mu zapłonęły gdy pojawił się na ladzie sznurek czosnku, oraz sakiewka z rozmarynem, którą natychmiast sprawdził. Wymiana monet uprzejmości.

- Co do popiołu to sprawy mnie naglą, ale może być, że będę odbierał rano, aż do końca tygodnia. Może częściej może rzadziej.

Wychodząc miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda, ale kiedy się obrócił zobaczył tylko cień znikający po schodach na górę. Pewnie mu się wydawało...

Dostawa i odbiór w Przystani Żeglarza

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; późny ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Przystań Żeglarza

Kolejny bieg tym razem do Georgija. Tu wiedział, że będzie musiał zostać na dłużej. Cieszył się, ale i rozkładał bezradnie ręce. Potrzebował wypić szybkie piwo. Zdecydowanie. Tu jednak nie krył się z pośpiechem i jak wpadł do środka to doświadczony kislevczyk uniósł zdziwiony brwi. Tego widoku jeszcze nie widział.

- Jedno szybkie przyjacielu. - oznajmił od drzwi Friedrich niemalże podbiegając truchtem do kontuaru i znów zdejmując plecak, by wydobyć dwie sakiewki kminku, woreczek chrzanu i sakiewkę liścia laurowego. Dorzucił jeszcze cebulę co zachachmęcił z kuchni kolegialnej.

- Zaspałem, blyat. - rzucił popijając piwo. Chiara siedziała przy stolik relaksując się z dziewczynkami co tu pracowały. W sumie nie wnikał, ale miał wrażenie, że bywało, że dzielą jeden pokój… lub łóżko. Ah, słodkie dziewuszki… na jego spojrzenie jego partnerka w cichej zbrodni puściła mu oczko i całuska, by powiedzieć coś cicho swoim koleżankom. Zaczęły plotkować… kobiety...

- No, przekichane, ale tak to już jest. Nie zawsze mamy to co chcemy, ważne co z tym robimy. - powiedział karczmarz kładąc monety na stół i przesuwając je w stronę młodzika - Jakbyś miał więcej wiesz, że wezmę. - dodał z uśmiechem - Będzie khoroshiy sup. Wpadnij.

Friedrich spojrzał lekko zmęczenie i zdezorientowanie na Kusznierewicza i uśmiechnął się pogodnie. Zawsze lubił kislevską kuchnię. Fakt, zupy były cudne. Kto by pomyślał ile taki głupi liść laurowy może.

- Jasne. - odparł i upił solidne łyki piwa - Dzisiaj zwariowany dzień przyjacielu, ale podaj mi popiół co masz, dobrze? Będę odbierał do końca tygodnia, a potem świeży worek?. - zapytał, a Georgij mu pokiwał mówiąc krótkie “da” i poszedł na zaplecze.

Spojrzał na dziewczyny co odpoczywały i przygotowywały się do kolejnej pory pracy z leniwym uśmiechem. Ostatnio zdecydowanie za bardzo skupił się na Chiarze… może Nadia? ...albo Klara?

Spojrzał na Georgija gdy ten wrócił. Spakował worek i wzruszył ramionami.

- Na mnie pora. Jak wyszarpię chwilę to będę. Nie ma mowy bym przegapił sup. - powiedział. Dopił piwo, wstał i ruszył przed siebie pędem. Tym razem do Wieży. Tak kurewsko mało miał czasu!

Spotkanie w locie ze swoim człowiekiem

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; wczesne południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, w drodze między Przystanią Żeglarza, a Wieżą Magów

Wracał więc pośpiesznie w półbiegu do Wieży, aż został przechwycony przez głos Zahariasha. Nadchodził lekko z boku i chyba przyśpieszył widząc jego pośpiech.

- Sonnen… - powiedział prosto będąc już przy nim - ...ten cały Thomas. Nigdzie go nie ma.

Friedrich zagryzł wargę w irytacji i wzruszył ramionami.

- Jakbyś gdzieś go wypatrzył daj mu znać by mnie znalazł, ale nic ponad to by nie zawalić obowiązków w Przystani. Będę w Stary, Przystani, Wieży, albo terenie. Najlepiej nich da znać gdzie go znaleźć.

- Pewne.

Skinęli sobie głową i ruszyli w swoje strony. Czas się kurczył… zdecydowanie za szybko patrząc po słońcu. Chyba jedyna rzecz która czarodzieja przerastała to był właśnie brak czasu. Nie niego nie było co zaradzić.

Dodatkowe komplikacje

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; wczesne południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieży Magów

Odsapnął dopiero przy bramie wchodząc już spokojnie do środka. Miał czas. Spokojnie sobie sprawdzi roślinki, nawiezie popiołem. Tak, popiołem, popiół był dobry. Taki był plan gdy mijając stajnie przypałętał się syn jednego ze sług.

- Mistrzu Freeedyczu… - powiedział kręcąc się w miejscu - ...a jak to jest, że gwiazdy migoczą?

Mistrz Friedrich spojrzał na małego i uklęknął przed nim. Ile on miał? Sam nie wiedział. Pięć czy sześć lat? Dla niego nie było czegoś takiego jak różnice statusu. Dla niego każdy magik był Mistrzem. Heh.. pocieszne, ale nie chciał małego zbywać od ręki. Czego był winny?

- Bogowie do nas mrugają, żeby nam przypomnieć jak piekne jest życie i że warto mrugać, bo inaczej oczy się męczą. - odpowiedział łagodnie czarodziej.

- Bogowie się męczą?

- Kiedy bóg schodzi na ziemię, a każdy był choć raz to mruga jak my. Kiedy wrócili tam do góry nawyk im został. Gwiazdy to oczy bogów i ich aniołów.

- Anioły też mrugają?

- Anioły mrugają bo co chwila schodzą na ziemię by nieść posłannictwo bogów.

- Aaaaa…. Jak poznać anioła? Ma skrzydła?

- Anioły wyglądają jak ty i ja. Nigdy nie wiesz czy spotkasz anioła, więc trzeba być miłym dla wszystkich i każdego wysłuchać by nie obrazić bogów.

- Nie możemy obrazić bogów? Dlaczego?

- Bo nas kochają, a my się ich słuchamy. Jeśli nie posłuchamy woli bogów to nas ukarają.

Dzieciak zrobił głupkowatą minę.

- ...ale nas kochają? To czemu nas karzą?

- Dowiesz się jak podrośniesz.

- Aaaaaaaale….. Ja chcę teraz…

Friedrich westchnął i zamyślił się mocno.

- Obrażanie nie jest dobre, bo nas każą, a każą nas bo nas kochają. Poprzez karę pokazują nam, że zrobiliśmy źle byśmy zrozumieli błąd i robili dobrze. Jak tatko i pas prawda? Nie chcemy pasa, dlatego zachowujemy się dobrze.

- To jak być dobrym?

- Być miłym i dzielić się z najbliższymi… - mówił sięgając do plecaka i wyjął jabłko - ...na przykład jabłkiem. Pójdź podziel się z tatą, a bogowie będą szczęśliwi. Tatko jest bliski, prawda?

- Tak! - oznajmił radośnie grzdyl odbierając jabłko i pędząc do pokoi służebnych.

Sonnenblume wstał z przyklęknięcia kręcąc głową na boki z lekkim uśmiechem. Obrócił się i ruszył szybko w kierunku swojego pokoju. Nie było szans na nic. Może tylko uda mu się zrzucić popiół, przepakować plecak i tyle… psiakrew…

Zafrapowany własnymi sprawami nie dostrzegał spojrzeń mimowolnych obserwatorów tego jeszcze wczesnego w porze dnia spotkania.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 15-01-2021, 14:00   #17
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rozmówki w starym Piracie
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, karczma “Stary Pirat”, sala główna
Warunki: półmrok, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr

Stary Pirat prezentował się nieźle, musiał przyznać. Przez swój pobyt siedzieli już pewną chwilę z Norsem. Oceniał walory tego miejsca. W szczególności dwóch panienek pracujących… zastanawiał się nad wizytą u którejś, ale to nie był czas. Teraz był czas interesów i tylko ich. Jego pierwsza wizyta! Ha! A mimo wszystko robił wszystko by spamiętać wystrój i gdzie co jest. Drogi wycofania, potencjalne kryjówki na przeczekanie nawałnicy te sprawy.,

Młodzik skryty pod kapturem, ale nadal z widocznymi jasnymi włosami spod niego uśmiechnął się krzywo na widok wielebnego heretyka. Fakt o którym nie miał zamiaru nikomu mówić. Nic a nic. Nie było interesu robić sobie wrogów, a w szczególności takich co mieli w znajomych jego przełożonego!

- Ciekawe czy będą problemy. - szepnął śmiechem - Większośc tu to ludzi kodeksu, on ten to prawilny…

Słowa Blodiga sprawiły, że skierował spojrzenie na Marko. Zmrużył oczy mówiąc cicho.

- Chodźmy się przedstawić. Nie każmy czekać brzdękowi…

Po tych słowach wstał i razem ze swym opiekunem udali się w stronę człowieka. Zabawne, nawet śliczny był i zadbany, choć nie chłopięcy. Ciekawe...

- Mark Tramiel? - zapytał będąc już przy nim decydując się podejść do sprawy bezpośrednio. W końcu byli ludźmi monety, a czas był najwyższą, najcenniejszą z walut. Złota zasada, mało słów, dużo treści, konkrety. Gierki słowne można było, a właściwie zalecało się zachować dla ‘wysokich kręgów społecznych’ wyłącznie.

- Friedrich Zimmer, ale możecie mi mówić Sonnenblume. Mam propozycję na której można zarobić bardzo dobrą, zdrową monetę i uszczęśliwić, nakręcić przy okazji parę wpływowych osób, zainteresowany?

- Doprawdy? - mężczyzna który stanął twarzą do kontuaru odbierając od barmana napite odwrócił się nieco by spojrzeć na obu przybyszy. - Złota moneta? No to słucham, zamieniam się w słuch. - odparł całkiem pogodnym chociaż nieco zmęczonym tonem gdy odbierał od karczmarza kubek jakiegoś napoju.

- Potrafię się dogadać, ale potrzebuję Twojej pomocy by to przeszło. Tylko ty możesz to zrobić i lwia część jest Twoja. Ja chcę prawie nic. Proszę mnie uważnie wysłuchać... - odpowiedział luźno Sonnenblume przyjmując luźną pozę i gestem zachęcił mężczyznę by się zbliżył. Sam się zbliżył i pochylił ku niemu i mówił bardzo cicho, intrygującym, konspirującym szeptem by jak najmniej osób słyszało.

- Amazonka. Interesuje mnie jej język i kim one są. Załatwisz mi dostęp do niej, a ja się osłucham, złapię podstawowy jej języka, a następnie wszystko ci opowiem o tym tajemniczym ludzie co z niej wyciągnę. Wiedza ważona nie tyle w złocie co najczystszych klejnotach. Woda na młyn wyobraźni odpowiednio przedstawiona poruszy sakiewki kupców… oferuje pełną dyskrecję na czas określony. Tylko ty, właściciel i ja. Mam swojego przełożonego jak by nie patrzeć, ale nie dowie się przed sprzedażą. Ludzie kochają dobrze przyprawioną historię, prawda? Jak będziesz zadowolony z moich umiejętności możemy nawet zrobić scenkę na Targu z klasyki ‘Dziesięć Pytań Do…”, a ja oferuję się jako tłumacz… cudów nie obiecuję, ale sam przyznasz, że tak gorący towar można sprzedać jeszcze drożej. Sprawić by ludzie się zabijali, prawda? Potrzebuję tylko spędzić z nią czas. Im więcej, tym więcej ugram dla Ciebie i właściciela. Poza tym, będziesz pierwszym który pozna prawdziwe informacje o tym plemieniu, plemionach… cenne, prawda? Ludzie będą walili drzwiami i oknami do Ciebie by zdobyć te informacje. Jak bardzo podoba się oferta?

Cofnął się i stanął prosto wsparty o kontuar w zrelaksowanej, pewnej pozie.

- Nie bardzo. - Mark cmoknął i pokręcił głową na znak, że chyba jednak inaczej widzi tą propozycję niż jej właściciel - Z tego co mówisz to ja mam odwalić czarną robotę a ty spijasz śmietankę. - popatrzył na nieco młodszego mężczyznę by dać znać, że lepiej by popracował nad swoją ofertą by zaczął traktować ją poważnie.

- Bo jak na razie to ja mam tobie coś załatwić. Pogadać z właścicielem, namówić go by wpuścił obcych do siebie, by zgodził się na dostęp do Amazonki, zapewne nie tylko na czas picia jednego piwa. Potem mam odstąpić ci miejsca w widowisku jakie zaplanowałem by cię zareklamować przed publicznością. A jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, z twoim planem, to ludzie będą walić do ciebie bo ty coś byś wiedział o tej dzikiej a nie ja. Przecież ty byś tłumaczył odpowiedzi i pytania a nie ja. Więc kolego cwaniak no ciekawy plan. Jak mnie wysiudać z mojego interesu. Więc chyba mi się coś nie kalkuluje. Zwłaszcza jak na razie nie widzę żadnej z obiecanych monet. - Mark przedstawił jak ta propozycja wygląda z jego strony. No i widocznie nie wyglądała zbyt dobrze. Raczej traktował blondyna jak kogoś kto chce się wpasować w już ładnie napisany i przygotowany plan w jakim właśnie to Mark Tramiel ma grać główną rolę. A te zyski to na razie brzmiały jak gruszki na wierzbie.

Friedrich pokiwał głową w zadumie, ale uśmiechał się lekko.

- Dobrze, choć... Załatwiasz mi, bym ja załatwił Tobie. Ostatecznie Amazonka jest Twoja, mnie interesuje język. Cieszy mnie twój sprzeciw. Mam teraz pewność, że gadam z właściwym człowiekiem. Taki co naprawdę ma łeb na karku i pomyślunek, a to dobrze wróży interesom. Zapomnijmy to co mówiłem o moim udziale na Targu. Póki co cichy wspólnik co dostarczył informacje przed nim, a ty działasz w pełni po swojemu? W ogóle, wiesz coś więcej o tej Amazonce poza tym jak wygląda, gdzie była złapana i co miała przy sobie? Ja mogę to dostarczyć. Jak mój dobry znajomy mówi, nic co naprawdę warte nie przychodzi od siedzenia na dupsku. Zawsze jest w to wliczony wysiłek, ryzyko, trud, ja? Zawsze mogłem patrzeć kto kupi Amazonkę i do tej osoby uderzać. Chcę być uczciwy, chce dać tobie okazję do zarobku. Sporego ponad to co beze mnie byś osiągnął. Chcę być twoim przyjacielem, a łapanie podstaw całkowicie obcego języka jest wyjątkowo niewdzięczną, czasochłonną robotą. Chyba, że znasz kogoś kompetentnego? Kogoś innego niż ja? Powiedz szczerze, możesz tylko zarobić, a jak już sprzedasz Amazonkę możesz sprzedać informację o człowieku który potrafi się dogadać za dodatkową monetę kupcowi. Twoją własną, a nie działkę za reprezentację na targu od sprzedaży która dzięki mnie wzrośnie. Wszyscy szczęśliwi. Ja mam dostęp do Amazonki i ich języka, ty czysty kruszec. Dodatkowy. No i stworzymy historyjkę jak mnie znalazłeś, by podbić twoją renomę. Prawda partnerze?

- Oj coś dziwnie widzisz ten układ partnerze. - Mark uśmiechnął się wesoło i pokręcił głową jakby usłyszał coś zabawnego. - Albo coś ci się pomyliło. - doprecyzował po chwili zastanowienia.

- Ja nie mam tej Amazonki. I nie będę jej miał. Ktoś ją ma dzisiaj, ktoś ją kupi jutro. A ja tylko prowadzę aukcję. Co mnie do tego kto ją będzie miał? Nic. - popatrzył na blond rozmówcę by wyklarować ten detal.

- Chcesz się nauczyć jej języka to się ucz. Co mnie do tego? Ale nie wciskaj mi kitu, że w pół godziny coś zmieni. A ja nie chcę mieć kłopotów przez ciebie. Płacą mi za pośrednictwo i nic więcej. Chcesz mnie wynająć? To proszę. Mów czego ci potrzeba, czego albo kogo szukasz i za skromną opłatą mogę się tym zająć. No ale brzdęk biorę przez zleceniem. I zwykle jakiś procent od ceny na koniec. A ty obiecujesz mi góry złote ale na razie nie dostałem od ciebie złamanego miedziaka. - Mark traktował całą sprawę z chłodną kalkulacją. Wyglądał na zawodowca co jest obyty w miejskim półświatku i może wiedzieć i znać różne ciekawe miejsca i osoby. Ale za odpowiednią cenę. Bez niej widocznie trudno było rozsznurować mu usta.

Blondyn uśmiechnął się krzywo w rozbawieniu.

- Możemy zrobić po Twojemu od deski do deski. Załóżmy, że wynajmę Ciebie byś skontaktował mnie z właścicielem. Teraz. Na ile sobie cenisz tą usługę? Realistycznie.

- Za skontaktowanie z właścicielem Amazonki? - miejski cwaniak uniósł do góry brwi, spojrzał w sufit zrobiony z pokładu jakby tam szukał natchnienia. - No to jak dla ciebie kolego to by było parę brzdęków. Za to, że zapytam czy się zgodzi na spotkanie. I jego odpowiedź. Co ty na to? - opuścił głowę by spojrzeć na stojącego obok rozmówcę.

- Dobra, ale zajmujemy się tym niezwłocznie. - stwierdził magik wiedząc, że to wysoka cena. Wysoka, ale mógł na tym ugrać więcej… a nawet jeśli nie? To spokojnie mu się zwróci. Zresztą, i tam nie potrzebował zbytnio pieniędzy. Sięgnął do sakiewki u pasa i wręczył ją załatwiaczowi. Miał jeszcze jedną taką pod płaszczem i same grosze u pasa.

- Tak, tak, zajmę się tym niezwłocznie. - mężczyzna w turbanie zważył w dłoni i trochę pomiętolił otrzymaną sakiewkę. Chwilę się nad tym zastanawiał wpatrzony w ten mały mieszek i słuchając jego zawartości.

- Oczywiście zajmę się tym niezwłocznie i przekażę twoją prośbę kolego. Ale nie mam wpływu na decyzję właściciela. A chyba rozumiesz, że jakiś argument mógłby sprawić, że bardziej by byli skłonni rozpatrzyć taką prośbę pozytywnie. Bo co mają mieć za interes dopuszczać kogoś obcego do swojego tak chodliwego towaru? Żadnego. A chyba się nie kolegujecie by mieli ci iść na rękę za ładne oczy. - handlarz informacjami wymownie nieco uniósł właśnie otrzymaną sakiewkę na znak jakie uważa, że argumenty mogłyby skłonić właściciela do wyrażenia zgody na taką wizytę. W końcu z tego co mówił, za właśnie otrzymaną sakiewkę to miał tylko tam pójść, zapytać i przynieść odpowiedź. A właściciel właściwie nie miał żadnego wymiernego zysku z takiego szwendania się obcego po jego terenie.

Delikatny uśmiech zawitał na twarzy Friedricha, a słowa które padły były w miłym, łagodnym tonie, choć każdy kto się choć trochę znał, wiedział, że nie miał pozytywnego nastawienie.

- Kolego, gdybym chciał, byś przekazał moją prośbę właśnie takich słów bym użył. Wynająłem Ciebie byś mnie z nim skontaktował. Osobiście. Prywatnie. Twarzą w twarz. Rozumiem, że właściciel może mieć opór przed ruszaniem się ze swojego gniazda… może przyjść tutaj bez problemu. Neutralny teren, choć przyznajmy, że chyba lepiej u siebie? Obawiam się, że wychodzi na to, że i wy się nie kolegujecie patrząc po twoim oporze. Prawdę mówiąc zastanawiam się, czy jest nam potrzebna przysięga pod Handrichem… w końcu mógłbym odstąpić dolę jaką bym dostał od właściciela za dobrą robotę. Tu twoje starania by deal przeszedł, a nie tylko spotkanie. Czy nie powiedziałem dość? Działaj. Zresztą…

Wzruszył beztrosko ramionami jakby to nie była żadna sprawa

- ...skoro jak widać Tobie najwyraźniej nie zależy mogę spokojnie poczekać do końca targów i uderzyć do nowego właściciela. Skoro nawet z wywiązaniem się z tej prostej sprawy robisz problem. W takim przypadku poprosiłbym moje pieniądze, albo załatwiasz nawiązanie kontaktu między nami.

Wyciągnął dłoń po sakiewkę z krótkim pytaniem.

- To jak będzie?

“...odpuścisz monetę którą masz już w garści?” dokończył w myślach z czarującym uśmiechem.

- Chyba się nie zrozumieliśmy. - Mark uśmiechnął się do blondyna podobnie jak ten do niego. Dalej obracał otrzymaną sakiewkę w dłoni ale popatrzył gdzieś w głąb sali.

- Przekażę twoją prośbę i zrobię co będę mógł. Ale chyba rozumiesz, że nie mam wpływu na drugą stronę w tym interesie. Jak nie będzie sobie życzył spotkania to nic na to nie poradzę. Ale mam wrażenie, że jakiś datek z twojej strony mógłby wpłynąć na przychylne rozpatrzenie takiej sprawy. I nie łudź się, że jesteś pierwszym albo jedynym który rozmawia ze mną w tej sprawie. To jak będzie? - spojrzał na stojącego obok młodzieńca wciąż wygodnie oparty łokciami o szynkwas. Mówił jakby prowadził towarzyską pogawędkę o wczorajszej czy dzisiejszej pogodzie na zewnątrz.

Friedrich tylko na niego patrzał z tą wyciągniętą dłonią, a jedyne słowa które powiedział były… chłodne.

- Cóż, radziłbym przemyśleć podjęcie się tego zadania… żeby nie wyszło na to, że Mark Tramiel to naciągacz i oszust nie potrafiący wywiązać się z umowy, a do tego podnoszący stawkę za usługę zaraz po jej podjęciu. Kto wie, może nawet nigdy nie miał zamiaru jej wykonać. Masz zadanie, wykonaj je, lub odpuść. Przemyśl dokładnie co mówiłem wcześniej, masz wszystko i masz jeszcze szansę zarobić, ale nie ma tu innego frajera ponad Twoją chciwość i pycha. Spokojnie mogę poczekać na nowego właściciela. Jeden dzień w tą czy w tą. Jesteś zbędny. Wywiąż się ze skontaktowania mnie osobistego z właścicielem, lub odpuść.

- Słyszałeś to Henry? - głowa w turbanie odwróciła się nieco by spojrzeć na barmana jaki stał parę kroków dalej tyle, że za szynkwasem. Teraz podniósł głowę w ich kierunku i popatrzył pytająco. Trudno było zgadnąć czy coś słyszał z tej rozmowy a jak tak to co.

- Ten młokos wyzywa mnie od kanciarzy i naciągaczy chociaż rozmawia ze mną pierwszy raz w życiu. - Mark wskazał na stojącego obok blondyna. Barman wzruszył swoimi wielkimi, owłosionymi i wytatuowanymi ramionami.

- Jak macie sobie coś do powiedzenia to załatwiajcie to na zewnątrz. - odparł wskazując paluchem na drzwi wejściowe zrobione w burcie dawnego statku. Głowa w turbanie pokiwała się a dłoń właściciela ostatni raz zważyła sakiewkę i odrzuciła ją na szynkwas w stronę poprzedniego właściciela.

- Wypchaj się kolego. - powiedział dość spokojnie, dopił z kubka i odwrócił się w stronę barmana ruszając w jego stronę zostawiając za sobą i blondyna i jego sakiewkę. Zatrzymał się przed Henrym a przy okazji stanął bliżej Gercharta jaki tam sobie przystanął w międzyczasie.

Czarodziej uśmiechnął się słodko. Gość się przeliczył, ale były inne ryby w akwenie… tylko czy opłacało mu się szarżować? Typ jawnie leciał na kasę bez pomyślunku. Zdecydowanie niechętnie, jeśli kiedykolwiek, będzie z nim robił interesy. Może warto poczekać? Odetchnąć?

- No cóż mówię tylko jakie wrażenie sprawiasz w tym momencie. - powiedział uprzejmie, po czym odczekał, aż odejdzie zabrał swoją sakiewkę i powiedział spokojnie do swojego towarzysza - Chodź Blodig na zewnątrz, tam jest świeże powietrze.

Jednak tylko wyraz jego oczu mówił wszystko. Nawet bez słów. Jednak te były skryte pod kapturem i zapewne tylko Nors je widział. Blodig pokiwał głową powoli i wyszli na zewnątrz. Stanęli lekko z boku.

- Woju, co myślisz? - zapytał mag honorując swego opiekuna norskim tytułem klasy wyższej.

- Myślę, że jak ci zależało na tym by się spotkać z tą dzikuską przed targiem to teraz masz problem. - Nors wzruszył ramionami i odpowiedział dość obojętnym tonem i równie obojętnym wyrazem twarzy.

- Tak… - mruknął w zadumie mag po czym stwierdził - Też prawda. Szkoda, dogadalibyśmy się, ale nie chciał słuchać.

Prychnął w irytacji.

- Wszelka Moc pochodzi od Tzara. Moc, wiedza i spryt. Zabrakło mi sprytu, on nie rozumie potęgi Jego Daru i wiedzy którą oferuje. Zaiste, szkoda. - Friedrich znów uderzył w czułe norsmeńskie nuty. Nie żeby wiedział jakoś wiele o ich kulturze, ale wiedział dość. Od czasu do czasu pokazując tą wiedzę, nowe skrawki sugerujące, że może wiedzieć więcej. Że jest jak on.

- Mamy układ Blodig. Wywiążę się z niego. Moje słowo jest moją krwią. Nawet jeśli będę miał okazję spotkać się z Amazonką dopiero po targu. Nie zmieniam podjętych umów… Jednak… słyszałeś może o jakiś załatwiaczach poza tym tutaj?

- Tak. Ale nie słyszałem by jakiś inny miał dostęp do tej dzikiej. - Nors nie tracił zimnej krwi i obojętnego spokoju. Wzruszył ramionami wskazując na burtę za jaką została reszta “Pirata”.

- Wszyscy tutaj? - zapytał obojętnie Zimmer.

- Nie słyszałem by ktoś paplał, że ma chody u tych od tej dzikiej. - powtórzył jeszcze raz. - Na mój gust to ma sens. Jak taki gorący towar co chce mieć każdy w tym mieście to przecież nie ma co machać chorągiewką gdzie trzymasz taki towar no nie?Tylko lepiej wziąć pośrednika co załatwi wszystko jak trzeba. - wskazał kciukiem na burtę za jaką stał a gdzie został wspomniany pośrednik.

- No. - stwierdził Friedrich - Masz całkowitą rację. Dyskrecja to dobra rzecz nie ma co… choć czy ten Mark jest rzeczywiście taki dobry? Nie ma lepszych?

- Pewnie są. Może zna się z właścicielem? Albo akurat był pod ręką? Skąd mam wiedzieć. Jego trzeba było się pytać. - Nors mruknął na znak, że nie uważa się za właściwą osobę do odpowiadania na takie pytania.

- Ta i płacić w brzdękach za skrawki informacji które i tak można skłamać, bo nikt ich nie sprawdzi? - powiedział wyjmując fajkę i woreczek z zielem wiśniowym by zacząć ją nabijać - Dzięki, ma gość chwilowy monopol i się nim upaja. Wybacz Kjell, ale jestem poważnym partnerem do interesów, a nie przelotną monetą. Nie jestesm kurwa dziwką..

- O co się tak burzysz? Gadaliście i się nie dogadaliście. Zdarza się. I nie dziw się jak jest na szczycie fali i wykorzystuje sytuację. Też bym tak robił. Ma okazję to chce zarobić. Z tego żyje. I nawet nie chciał tak dużo. Jak za nieco większy obiad albo pokój na noc. Nie mów, że cię chciał oskubać na nie wiadomo ile złota. Zwłaszcza, że teraz oddał ci wszystko co mu dałeś. - Nors pokręcił głową na znak, że warunki Tramiela nie wydały mu się jakoś szczególnie ciężkie a postępowanie było dla niego czytelne i zrozumiałe.

- Wiem Kjell. - powiedział wzruszając ramionami - Może dlatego bo jesteśmy podobni, ale przyznasz, że ciągle szukał dziury w całym i chciał zmieniać układ po zawarciu go. To ja ciągle szedłem na ustępstwa, słyszałeś zresztą. Dałem mu wszystkie informacje które mógłby chcieć, po chuj grać w gierki zamiast powiedzieć prosto z mostu? On ma swoją dumę, a ja swoją.

- Duma rzadko idzie w parze z robieniem interesów. - wojownik stwierdził dość filozoficznie. - I wziął brzdęk dla siebie. A jakby poszedł tam do tego co ma tą dziką to co miał powiedzieć? Że jakiś obcy typ jakiego pierwszy raz widzi na oczy chcę zobaczyć ich gorący towar bo ma taką tam ciekawość i fantazję? - Nors popatrzył sceptycznie na pozytywne rozpatrzenie takiej sprawy przez tamtego ktosia. - Ja tam nie lubię jak mi się obcy kręcą po moim statku czy izbie. Tylko drażnią i przeszkadzają. A jakbym miał coś co chce całe miasto to pewnie po to by to zwędzić, oskubać czy wyszpiegować. Zbędne ryzyko. I to za co? Za ładne oczy? No jakby za jakiś niezły trzosik a nie takie drobniaki jak mu dałeś no dobra, mógłbym to rozważyć. Ale za ładne oczy? Nie. Nie widzę w tym żadnego interesu dla siebie. Same ryzyko a zysk żaden. A tamten wziął za pośrednictwo to przecież jakby oddał temu od dzikiej to sam by robił za nic ten interes. No dla kolegi można ale dla obcego? Nie. Niech szuka innego gamonia. - Nors pokręcił głową wyrażając swoją opinię na temat robienia interesów i ich pośrednictwa.

Mag słuchał spokojnie Kjella i zdążył w tym czasie odpalić fajkę i zaciągnął się kilka razy smakowym zielem. Kiedy skończył wyciągnął wiśniową fajkę w jego kierunku.

- Dlatego zapytałem go czy jest nam potrzebna przysięga pod Handrichem. Panem i władcą kupieckiego świata. Złożona przed obliczem kapłana wiąże nierozerwalnym przeznaczeniem osoby słowami przysięgi. Nie da się jej złamać i człowiek wypełni jej postanowienia co do litery. Nawet za cenę własnego życia. Widzisz towarzyszu jak bardzo mi zależało? Jak wiele chciałem ryzykować? On jednak zbył te słowa i oparł się na monecie… interesowała go tylko moneta, a mogliśmy się dogadać. Mógł pójść, porozmawiać z właścicielem jak rozmawialiśmy i wrócić do mnie omówić rodzaj i formę przysięgi. Wiążącej nas obu. Byłby totalnie chroniony on, właściciel i cały interes, ale nie. Wybacz, ale dałem mu wszystko i szedłem na potężne ustępstwa z własnej inicjatywny nie pytany. Dla mnie to wygląda, że nie chciał tylko wyciągnąć kasę bez żadnego gwarantu.

- Nie dałeś mu tego co chciał. Brzdęku. I się nie dogadaliście właśnie dlatego. A za brzędk to już można coś zjeść czy wypić a za obietnicę kogoś kogo pierwszy raz widzisz no to nie. - Nors pokiwał ze zrozumieniem głową na te tłumaczenia ale widocznie wierzył w wymierne, błyszczące monetą korzyści dużo bardziej.

- Oferowałem mu działkę z tego co by dał mi właściciel. Oferowałem podwyższenie wartości za jaką poszłaby dzikuska, a co za tym jego zysk. Zaznaczałem, że tak naprawdę nie zależy mi na pieniądzach. Oferowałem nawet dalszą współpracę na której by zarobił bez żadnego trudu… i przede wszystkim chciałem złożyć przysięgę pod Handrichem która by mu i mi dała gwarancję. Kwestia dogadania szczegółów. Wzgardził praktycznie pewną potężną sakiewką i paroma więcej na rzecz chwilowego brzdęku i całkowitego braku gwarancji z jego strony. On po prostu nie chciał Kjell.. On nie chciał wejść w poważny interes.. Chciał tylko szybki zysk bez zapewnień i nic więcej. Tak to widzę i to mnie właśnie mierzi.

Pokręcił głową. Tak, choć na zewnątrz był w miarę spokojny to w środku… w środku się w nim kotłowało. Delikatnie to ujmując. Od dawna nikt go tak nie wyprowadził z równowagi. Widać miał za duże oczekiwania wobec kogoś kto uważał się nosić miano “załatwiacza”. Westchnął.

- Nie gadajmy już o tym. Wypalmy fajkę na spokojnie.

Stali tak chwilę paląc fajkę pokoju o aromatycznym zapachu i smaku wiśni kiedy nagle ni stąd ni zowąd Magister Jadeitu zapytał w oczekiwaniu na Kapłana. Jego pojawienie się w tej mordowni było nader… interesujące… ale czy miał czas czekać na niego kiedy nie wiadomo było po co tu przypełzł ze swojej świętej nory?

- W sumie podoba mi się ta niższa… co mi o niej powiesz?


Spotkanie z Thomas Mouse (Priora van Dyke)
{{Podziękowania dla Obca za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, ulice niedaleko Przystani Żeglarza

Thomas musiał zrobić mały obieg prostej drogi do celu. Dostał informację, że jest robota do zrobienia dla tego młodego czarodzieja jadeitu więc załatwiacz postanowił sprawdzić o co chodzi. Jak bardzo chciał zobaczyc Amazonkę nie miał pewności że informacje sa prawdziwe a informacje o robocie zawsze sa prawdziwe i miały pewien priorytet.

Zobaczył Friedricha idącego ulica, jego blond fryzura była nie do pomylenia

- Hej! - Odezwał się chłopak łapiąc mężczyznę za koszulę. - Szukałeś mnie.

Sonnenblume spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się lekko. Właśnie wracał z Pirata i był w okolicach Przystani. Chciał się napić…

- Thomas Mouse? - zapytał łagodnie przyglądając się młodzieńcowi chyba w jego wieku. Jakże ciężko było powiedzieć

- A niby kto ma być? - Dzieciak(?) Młodzieniec(?) odpowiedział pytaniem na pytanie. Był nieźle opatulony, kapelusz na głowie zakrywał większość jego bardzo delikatnej dziecięcej twarzy kiedy ten spuszczał wzrok swoich błękitnych oczu. Koszula była zapięta pod samą szyje. jedynie rękawy były podwinięte za łokcie.

[i]- Friedrich - odpowiedział magister Jadeitu wyciągając dłoń. Był ubrany w prostą rozpiętą koszulę, spodnie i miękkie buty, oraz obszerny płaszcz wzorowany na wojskowym. Wszystko w kolorach zieleni i brązu, wyszywane mistycznymi symbolami spiral i motywów roślinnych. - Mam delikatną sprawę, a ktoś kto powinien być głównym zainteresowanym powiedzmy interesuje się tylko natychmiastowym zyskiem. Jesteś człowiekiem Handricha, prawda? Ponieważ moja oferta sięga dalej niż jedno zlecenie jeśli wszystko pójdzie dobrze, a przyda mi się ktoś ogarnięty.

- Handricha? - Zdziwił się chłopak. - Dlaczego miałbym pracować dla tej łasicy? Owszem powiedzmy że oboje jesteśmy ludźmi do wszystkiego, ale ja pracuje dla siebie. - Ostatnie słowo dzieciak powiedział głośniej jakby był dumny ze swojej niezależności .

Mag się zaśmiał rozbawiony i uniósł lekko palec ku górze pokazując na niebo odsłaniając przy tym poły płaszcza. Maczetę, nóż i dwa sierpy u boku. Jeden z brązu, drugi ze srebra... srebra!

- Tego Handricha. Pana kupców i uczciwego handlu. - powiedział - ...ale tak, powiedzmy, że mam pewien intratny interes na którym można skorzystać... przejdziemy się do Przystani omówić sprawę? Powinni podawać właśnie wyśmienity sup. Szkoda tak rozmawiać o pustym. Względnie piwo? Proszę być moim gościem.

Chłopak przestąpił z nogi na nogę jakby w zniecierpliwieniu.

- Ja śniadanie już jadłem. A teraz konkrety, jestem zajętym człowiekiem i jak mam ci pomóc to wolę wiedzieć od razu w czym by przejść do działania a nie marnowanie czasu na paplanie jak przekupy. - Chłopak był konkretny i zdeterminowany. I chyba trochę się speszył na propozycję wspólnego posiłku bo zaczął uciekać wzrokiem z dala od twarzy Frederika

Mag pokiwał głową w zrozumieniu.

- Mam interes do właściciela amazonki. Tak naprawdę nic o nich nie wiemy i czuje się w obowiązku dowiedzieć kim one są. Wątpię, by stanowiły zagrożenie, ale sam fakt jutrzejszego targu... może być dość stresujący dla niej. No i nie wiemy w jakich warunkach jest przechowywana.

Zrobił krótką przerwę patrząc na młodzika. Jego głos był łagodny i ciepły.

- Mogę się z nią dogadać. To wymaga czasu, ale jestem w stanie zapłacić za umówienie spotkania teraz, a następnie odstąpić moją działkę za informacje które mam nadzieję otrzymać od właściciela. Mógłbym poczekać i rozmawiać z nowym posiadaczem, ale zależy ma na każdej godzinie. Im więcej się osłucham, tym lepiej zrozumiem i być może lepsze nastawienie do nas będzie miało ich plemię. Nie wiemy kim są, a to wywołuje sprzeczne emocje i nie nie wierzę w co napisane jeśli sam nie sprawdzę. Chcę jej pomóc. Jej i nam wszystkim. ostatecznie wszystkie konflikty biorą się z wzajemnego niezrozumienia

- Pięć brzdęków - Chłopak wyciągnął rękę po zadatek za fatygę.

- Gwarancja spotkania? - zapytał unosząc brew czarodziej

- Co powinienem wiedzieć o właścicielu by zwiększyć nasz wspólny zysk?

- Ty mi płacisz teraz a ja ci mówię co wiem, potem idę i załatwiam w zależności czy się uda czy nie będziesz mi krewił. Jak zrobię co moge to cię znajduje i przekazuje dalszę informacje. Teraz poprosze o moje brzdęki. - Chłopak nadal miał wyciągniętą rękę po monety

- Zrobimy tak. Zapłacę ci teraz, ale wtajemniczysz mnie po drodze do właściciela. Potem spróbujesz załatwić spotkanie, a ja poczekam na zewnątrz. Nie każmy czekać brzdękom.

- Nie da rady. Nie wiem kto jest właścicielem, jak mam być pewny muszę popytać. jak Musze popytać to muszę latać po mieście. Jak muszę latać po mieście nie może mnie nic spowalniać. - Thomas wolał się upewnić czy jego informacje są sprawdzone.

Czarodziej pokiwał głową myśląc krótką chwilę. - Dwa brzdęki teraz za informacje co masz, trzy za spotkanie z właścicielem. Dodaję zupę na wieczór i kufel pienistego jako zwieńczenie. Z chęcią dowiem się więcej co możesz zaoferować na przyszłość i w czym się specjalizujesz. Stoi?

- Stoi. Co do samych amazonek są takie zapisane wspominki Tileańskiego mnicha co uczestniczył w jednej z wypraw konkwistadorów w głąb dżungli. Zmarł wkrótce po niej. Wspominał tam że jest jakaś wyspa Amazonek bardziej na południe. Sporo bardziej na południe. Rzekomo nie potrzebują mężczyzn albo w ogóle ich nie mają. Ta co ją sprzedają jutro została złapana tutaj w okolicach miasta...a przynajmniej bliższych dżunglach. - Powiedział Thomas odbierając i chowając monety do sakiewki.

[i]- Pośrednikiem w sprzedaży jak już wiesz jest Mark Tramiel.

Czarodziej uśmiechnął się delikatnie.

- Te informacje są dla mnie niewiele warte. Wszak dostawca zmarł, a po śmierci informacje lubią się... zniekształcać. Tylko pewne źródło ma szansę poznać prawdę. Dlatego chcę porozmawiać z właścicielem i amazonką. Przyznasz, że można na tym zarobić, prawda?

Mimo wszystko wręczył młodzikowi dwa brzdęki i powiedział uśmiechając się - Działaj. mamy monetę do zarobienia, choć mi bardziej zależy na wiedzy niż kruszcu.

- Nie wchodzę w detale co kręci moich pracodawców. Jak się dowiem więcej to cię znajdę....choć jakbyś mi zbliżył gdzie ciebie znaleźć w ciągu dnia będzie szybciej. - odpowiedział Thomas.

- Będę w Przystani Żeglarza jeśli się pospieszysz. Jak nie, to Wieża Magów. Dobra zupa na mnie czeka na ciężko dostępnych przyprawach. Czas to pieniądz.

Młody załatwiacz po otrzymaniu informacji zwrócił się w stronę z której przyszedł i pobiegł szybko ginąc w tłumie.


Posiedzenie w Przystani Żeglarza
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, karczma “Przystań Żeglarza”
Warunki: półmrok, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr (???)

Spotkanie z młodym załatwiaczem niewiele przyniosło. Ten jednak zdawał się mieć bardziej biznesowe podejście do sprawy… tak, musiał podziękować Zahariashowi odpowiednio. Ah! Szkoda, że nie udało się z nim skontaktować wczoraj! Sprawa byłaby już pewnie zamknięta!

Takie przynajmniej myśli miał Friedrich kiedy wchodził do Przystani. Uśmiechał się… ale nie koniecznie oczami. Skierował swoje kroki do Georgija i stanąwszy przy ladzie oparł się o nią łokciami. Westchnął ciężko.

- Co tam? - zapytał z nadzieją na dobre wieści jakiekolwiek by one były młócąc w czerepie całe swoje spotkanie z Markiem rozkładając je na czynniki pierwsze. Zdecydowanie gość nie chciał się dogadać. Nawet nie próbował! Ciągle tylko wyciąganie kasy… to jeszcze by przebolał, ale zmienianie warunków na żałosne i próby wykręcenia się od zrobienia czegokolwiek było jawną drwiną która sprawiła, że mu żyłka zapulsowała zdecydowanie za mocno. Pierdolony upojony chwilowym teoretycznym i niepewnym monopolem jebany przez Sigmaryckie konklawe mnichów-pustelników na dekoktach wzmacniających połykacz bez matki kurwy którą jebała koza i był produktem tej miłości kawałek rozlazłego gnoju obity w skórę knura by przypominał u ciele człowieka skurwiel z wiecznie pustą sakiewką zamiast serca i łbem pustym jak dzban alkoholika bez grosza przy duszy...

- Nic. Dzień jak co dzień. - Gieorgij wzruszył ramionami widząc powrót stałego klienta. - Jeszcze w mieście? To kiedy wyruszasz? Czy może nabrałeś rozumu i sobie oszczędzisz tego wszystkiego co cię tam czeka? - zapytał z przyjazną ironią wyczuwalną w spojrzeniu.

- Teraz wszystko w rękach Mistrza. - powiedział zmęczenie - De Rivera chce glet zwalniający go z… zobowiązań na wypadek mojego braku powrotu. Sprytna bestia, to ktoś więcej niż zwykły kapitan. Dziś jest dzień pod psem.

- I takie dni się zdarzają. Dużo częściej niż powinny. Bogowie nas nie oszczędzają. - Kislevita pokręcił głową znów okazując tą swoja fatalistyczną, kislevwską filozofię.

- To nie dni są złe, tylko ludzie do rzyci.. - zażartował Friedrich - Jak sup?


Przygotowania do nauki

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; późne południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Kompleks Wieży Magów

Co tu dużo powiedzieć. Nie można mieć wszystkiego. Gdyby nie było mu żal czupryny pewnie wyrywałby sobie włosy z głowy kiedy wchodził na teren Wieży. Musiał doczytać… a to znaczyło, że trzeba było skombinować coś na przegryzkę i do popicia. Oleum…

Udał się więc w okolice spiżarni. Tam robiła w końcu Alma… wredna, niepokorna, mająca własne zdanie… ale cholernie zasadnicza. Młody mag obstawiał, że kiedyś, w przyszłości, będzie doskonałą gospodynią. To jest jeśli znajdzie faceta który by ją poskromił, bo plotka głosiła, że interesują ją kobiety, a szkoda, szkoda… w końcu miała najlepsze i najpokaźniejsze atuty zdaje się wśród całej płci pięknej na służbie… no i wiek mieli zbliżony. Biedna istotka...

Uśmiechnął się drwiąco kiedy wchodził do pomieszczenia nie zastając nikogo. Zatem piwnica. Nie było co ukrywać… skończy jako stara, niespełniona i bezdzietna panna z problemami. Jaka szkoda… w końcu miała arabską krew!


Jedna z nielicznych co wśród służących co umiała pisać stała z pergaminem i kawałkiem węgla w dłoniach robiąc spis powszechny znajdujących się na stanie towarów. Nic dziwnego, że majordomo Vess jej ufał. Powaga była wpisana w jej naturę…

Odwrócona plecami zdawała się go nie zauważać, więc stanął w progu i najnormalniej w świecie… zapukał w framugę. Odwróciła się w jego w kierunku spoglądając znad kartki z obojętnością.

- Magister Zimmer? Czego chcecie, zajęta jestem. - powiedziała nad wyraz obojętnie i trochę wyniośle. Pomyśleć jak bardzo fakt posiadania pomagiera potrafił zawrócić istocie w głowie...

- Oczywiście panno Almo. - powiedział chłodno Friedrich wchodząc do środka - Nie chciałbym się naprzykrzać, ale poproszono mnie o sprawdzenie dlaczego jeszcze nie ma gotowego spisu końcowego.

Cóż za bezczelny blef… ale jak go sprawdzić, gdy nie powiedział kto go poprosił? Zresztą. Był koniec miesiąca!

Spojrzenie które mu posłała nie należało do przyjemnych, ale jej ton złagodniał.

- Niedługo. Niestety, otrzymałam z opóźnieniem wytyczne i potrzebne pergaminy z spisem poprzednim i dostaw. Najpóźniej do zmierzchu będzie gotowe.

Sonnenblume spojrzał na nią z powagą ściskając wargi.

- To nieakceptowalne wymówki. - powiedział w końcu, a jego brwi się ściągnęły z ponurym rozmyśleniu. Dziewczyna naprawdę nieźle maskowała wkradający się niepokój i obawy pod maską powagi i obojętności. Zdradzał ją jednak sposób jakim bawiła się kawałkiem węgla

- Skoro już tu jestem mógłbym was wspomóc panienko. - dodał nadal poważnie, ale z nutą dumy - Przy okazji zobaczę jak pracujesz i być może wspomogę w odpowiedniej organizacji pracy.

Młoda kobieta przymknęła oczy i pochyliła nieznacznie głowę.

- Oczywiście Magistrze Zimmer.

- Zatem bierzmy się do pracy. Jeszcze nas noc zastanie, a tego nie chcemy. Najpierw jednak pragnę sprawdzić co już osiągnęłaś.

Najbliższe minuty stali przy beczkach z winem w świetle samotnej lampy oliwnej. Był surowy, poważny, ale prawił jej stonowane komplementy podbudowujące jej jakże profesjonalne podejście do powierzonego zadania. Parę razy musnął skórę jej dłoni, wpadł na nią, czy otarł w wąskich przejściach. Cały czas z powagą która powoli, bardzo powoli ustępowała delikatnemu uśmiechowi zadowolenia gdy razem spisywali i porównywali, oraz sprawdzali stan spiżarni.

Oczywiście, kiedy nie widziała zawinął laskę kiełbasy, trochę sera i innych rzeczy prowiantowych do plecaka… jak cebule, czy zioła. Niewiele. Zdecydowanie nie wiele, by nie było za dużej luki. Miał co chciał, a Alma? Zdawała się oswajać z kontrolą która okazała się nie dość że pomocna, to jeszcze...

- Zdecydowanie. - powiedział łagodniej, o wiele łagodniej niż na początku ich dzisiejszego spotkania na koniec wspólnej pracy która zajęła mi może z drugą część pory dnia. Jego spojrzenie było łatwo pomylić z zainteresowaniem czy fascynacją… którą i tak czuł choć może trochę po części z innych pobudek. Te zalety lekko oświetlonych pomieszczeń...

- Zasługujesz na pełne wyrazy uznania i zasługi. Widzę w Tobie wielki potencjał Almo. Pomińmy moją pomoc w sprawozdaniu. Jestem pewny, że będziesz wybitną następczynią starzejącego się już pana Vessa. Jeśli mógłbym kiedyś pomóc, proszę nie miej wątpliwości i daj mi znać. Szkoda tylko, że wykazaliśmy niewielkie braki… zapewne zdołało się zepsuć, czy myszy zeżarły, ale to nie jest Twoja wina.

Delikatny, bezradny i uroczy uśmiech walczył o panowanie nad jej ustami z maską chłodu i powagi.

- Niestety, te małe szkodniki zdają się być wszędzie… szczury są gorsze. - powiedziała maskując zakłopotanie zmęczeniem.

Spojrzał na stos pergaminów leżących na beczkach kiszonej kapusty, obok stojaku z serem w otoczeniu zwisających sznurów przypraw i kiełbas. Kompletując karty w jeden stosik czuł jej spojrzenie na sobie, ale już był przy niej nad wyraz blisko podając go w jej ręce. Bliżej niż było to wymagane, ale patrząc po ciasnocie było to zrozumiałe, gdzie pół kroku robiło ogromną różnicę.

- Jesteś utalentowaną młodą kobietą. - zapewnił Friedrich kiedy odbierała dokumenty raz jeszcze muskając jej dłoni niepozornym kontaktem fizycznym - Z tobą na warcie na pewno przetrwamy najgorsze z czasów.

- Dziękuję panie Zimmer… - powiedziała z ledwo wyczuwalną ulgą.

- To ja dziękuję panienko Almo. W Twoim towarzystwie ta praca była przyjemnością, a nie monotonnią. Proszę mi mówić Friedrich. Jakby nie patrzeć nie jestem jeszcze pełnoprawnym Magistrem.

Miał wrażenie, że jej źrenice się bardziej rozszerzyły, ale równie dobrze mógł być to efekt pląsającego płomienia. Usta jednak zdecydowanie nieznacznie się rozchyliły.

Kiwnęła głową na zgodę z delikatnym uśmiechem.

- Alma. - powiedziała cicho.

Odstąpił od niej mówiąc ciche: “Polecam się na przyszłość” i już znikał po schodach na górę i zewnątrz w kierunku biblioteki o zadowolonym spojrzeniu. Słońce raziło go w oczy i musiał założyć kaptur. Jak on nie lubił słońca...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 15-01-2021, 17:07   #18
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
XI.362.4.33,Karczma Kordelas w Porcie Wyrzutków

Poranek dla elfów nie różnił się specjalnie od wielu innych. Wpierw apel w pełnym rynsztunku, przeprowadzony przez Ambratha. Wojownicy, w skórzniach i pod bronią prężyli się w równym szeregu, stojąc na polance niecałą milę od osady.
Potem zwyczajowa przebieżka, utartym już szlakiem, kilka mil w jedną, kilka mil w drugą. Kilrath specjalnie opracował tą trasę, aby trzeba było miejscami zmieniać szybko kierunek i tempo biegu, by nie wywalić się prosto w grząskie błoto poniżej ścieżki, lub nie wbiec w gęsty gąszcz śmierdzących niczym wychodek krzaków o specyficznych, lepkich liściach wabiących owady.
Potem chwila odpoczynku przy strumieniu, i strzelanie do rzutków, przygotowywanych przez Nimue, jedną z wojowniczek której talenty we władaniu igłą i nicią nie miały sobie równych. Dopiero, jak kołczany wojowników stawały się puste, a rzutki nie nadawały się do użytku, zbierano strzały z polany i zaprawa się kończyła. Tym razem Ekthelion zmuszony był skrócić ją wyjątkowo o kilka kwadransów, z uwagi na spotkanie w kordelasie. Przy bramie więc rozdzielili się. Ekthelion wraz z Kilrathem ruszyli do Kordelasa, a Finreir, poprowadził wojowników prosto do kamienicy w porcie.

Słońce stało już całkiem wysoko, choć południe jeszcze nie dochodziło, kiedy dotarli w końcu do karczmy. Szczęśliwie, człowiek którego szukali już tam był, więc nie trzeba było na niego czekać. Szczęśliwie, on również długo nie czekał na nich.
- Jestem Ekthelion, syn Emratha z rodu Dranil, a to jest Kilrath Vinindruu, mój tropiciel i łowca, do usług twoich, i twojego rodu. - Ekthelion podniósł brew, słysząc pytanie kapitana. Najwyraźniej pozorami nie należało oceniać kapitana, odzianego niczym estalijski czy tileański pirat, jakich wielu było w tej części świata. Dobre obyczaje nakazywały chwilę zapoznawczej rozmowy, konwenanse dopuszczały nawet drobne uszczypliwości, lub żarty, wskazany był też popis elokwencji, by pokazać rozmówcy, że ma się do czynienia ze szlachtą. Konwenanse jednak, jak większość cywilizowanych fragmentów życia, zostały najwyraźniej po drugiej stronie wielkiego oceanu, a przynajmniej tej części zatoki. Ekthelion westchnął cicho i przeszedł również do rzeczy, ignorując chrapliwe parsknięcie khazada.

- Słyszałem, że szykuje się wyprawa w głąb dżungli i jesteśmy zainteresowani dołączeniem do wyprawy - Ekthelion z wprawą władał imperialnym dialektem staroświatowego, reikspielem. Dialekt kapitana, nieco bardziej śpiewny i melodyjny przypominał mu niektórymi frazami i zwrotami eltharin, szczególnie jego kontynentalna odmianę używaną przez Asrai, leśny lud, ale był wystarczająco zrozumiały.
- Dysponuję dziesięcioma wojownikami. Lekka piechota, łucznicy, dobrze radzący sobie w ciężkim terenie. Warunki? - zapytał bez ogródek Ekthelion i pociągnął siarczysty łyk z kubka. Wino było podłe i cienkie, jak większość rozrywek w Porcie Wyrzutków, ale czymś trzeba było zwilżyć gardło, które wręcz murszało od duchoty panującej w osadzie.
- Zysk z wyprawy. Ćwierć dla sponsora, ćwierć dla mnie, reszta do podziału między resztę uczestników. Śmiałków. Jeszcze nie wiadomo, ilu ich będzie - wyjaśnił bardzo zdawkowo. Co mniej więcej oznaczało, że zysk będzie tym większy, ilu padnie po drodze. Niebezpieczeństwo, jak i zysk były wkalkulowane w taką umowę.
- Skąd są Ci wojownicy? Mają jakieś doświadczenie? - kapitan uśmiechnął się, i nalał sobie kolejny kubek wina.
- Walczyliśmy pod lordem Aislinnem, w czasie ostatniej wojny z Chaosem. Przez rok odcięli nas w Nordlandzie i działaliśmy na tyłach armii Surthy Lenka. Później wycofywaliśmy się wraz z innymi, ku Middenheim, aż działania się skończyły - wyjasnił Ekthelion a Kilrath przytaknął mu głową, osuszając powoli swoją porcję wina.
- Koniec wojny, tak? - upewnił się kapitan.
- Z Chaosem? Ta wojna nieprędko się skończy. Ale można powiedzieć, że jedna z wielkich bitew została wygrana. Na razie - Ekthelion spojrzał na khazada, który wyglądał na zamyślonego, słysząc opowieść elfa.
- Byłeś tam - stwierdził Ekthelion, a khazad jedynie przytaknął, jakby nie miał ochoty rozmawiać z kolejnym długouchym.
- Aye. Widziałeś może upadek Saltzenmund? - khazad spojrzał na kapitana, a potem twardo na elfa, który kiwnął głową twierdząco - Był tam jeden taki Skaelig. Miał naszyjnik z odciętych dłoni, i ramiona pokryte pierścieniami, aż po barki - ciągnął dalej khazad i siorbnął ze sporego kufla. Jako jedyny nie pił wina.
- Hrothghar syn Thorghara. Znamy i przydomki. Pies Khorna, Łowca Palców. Żelazoskóry. Zabrał głowy wielu dzielnych elfów. I mnóstwo ludzi. Ale już nie zabierze. Wpadł w zasadzkę, naszą i hrabiego von Oldenlitz, nieopodal brodu wychodzącego na Srebrne Wzgórza. Wrony pewnie do dziś nie są w Oldenlitz głodne - Ekthelion zasępił się nieco, wspominając okropności poprzedniej wojny. Khazad kiwnął kapitanowi głową, jakby potwierdzając opowieść.

- Pańskie warunki kapitanie, są do przyjęcia. Może nas pan ująć w swoim liście rekrutacyjnym kapitanie. Poczynimy niezbędne przygotowania, i od jutra będziemy do dyspozycji pana, lub wicehrabiny, ktokolwiek obejmuje dowództwo po waszej stronie. Czy cel naszej wyprawy jest tajny, czy też możemy go poznać, celem przygotowań oczywiście? - Ekthelion dopił swoje wino i spokojnie, nie spiesząc się, czekał na odpowiedź kapitana.




Z Dziennika Ektheliona, z rodu Dranil.
XI.362.4.33, “Port Wyrzutków”

Nareszcie wymarsz. Morale znacznie wzrosło, kiedy padła wieść o rychłym wymarszu. Praca dla łowczego, mimo, iż wymagająca skupienia i dokładności, może wpędzić w monotonię, szczególnie młodsze elfy. Ambrath i Kilrath przygotowują sprzęt do polowania, przynęty, groty na mniejszą zwierzynę, i ciężkie na grubego zwierza. Nimue pruje sienniki, próbując zgromadzić tyle lnianego włókna ile zdoła. Zarządziłem polowanie, które rozpoczniemy wcześnie rano. W czasie treningu widziałem ślady tapirów. Duże stado. Musi mieć leże w pobliżu. Może uda się wymienić nieco surowych skór na jakiś suchy prowiant u Holtza, ale na lepsze sprawienie zwierzyny może nie być czasu. Thairis będzie jutro wędkował. Ma najlepszą robotę i wszyscy mu zazdroszczą, bo się nie namęczy. Reszta pakuje się i zabezpiecza broń i narzędzia. Jutro, zależnie od wyniku polowania, czeka nas pracowity dzień.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 15-01-2021, 20:10   #19
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Posiedzenie w bibliotece

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; wczesne popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Wieża Ambrosio


Wszedł do pokoju bibliotecznego. Prawda, nie było to to co można było uświadczyć w kolegiach czy na uczelniach… zresztą nie ukrywajmy, ale wiedza tajemna Kolegium Jadeitu był głównie przekazywana ustnie. Jednak nie po to tu był. Powód był bardziej prozaiczny. Miał tylko kilka książek z dziedzin które go interesowały, a to było jedyne miejsce gdzie mógł zgłębić się w woluminy… Jeden z plusów bycia adeptem sztuki!



Przywitał go Guntrich pomagier Profesora Thornhorn.. Niski, grubaśny i tęgi nie tak młody żak który razem ze swoim promotorem jak głosi obiegowa plotka uciekał z Nuln i całego Imperium kiedy tym na górze nie podobały się demoniczne teorie jego przełożonego.

- Friedrich! - powiedział radośnie - Dawno Ciebie tu nie widziałem. Co Ciebie do nas sprowadza?

- To co zwykle przyjacielu, książki. - odpowiedział z wielkim uśmiechem młodszy w karierze akademickiej uczeń Ambrosio. [i]- Działo się coś ciekawego pod moją absencję?

Sięgnął do kieszeni i wydobył tłustą, lekko wędzoną kiełbasę co to ją podwędził z spiżarni i wyciągnął w kierunku łasego na smakołyk mężczyzny. Sen ułamał sobie pół i przegryzł z błogim uśmiechem.

- Nie uwierzysz, ale mieliśmy Sigmarytę w naszej małej świątyni wiedzy. Szukał książek… bardzo nietypowych książek jak na ten kult…

Mag przegryzł kiełbasę myśląc poważnie.

- To niebywałe. Może jednak trafił nam się w końcu miłujący Verenę gorliwy wyznawca Sigmara… kto wie?

Młodszy bibliotekarz wzruszył ramionami zakąszając.

- Co tym razem? Znów ziółka? - powiedział zaciekawiony i dodał z lekkim rozgoryczeniem - Wiesz, że o tych miejscowych mamy dość mało informacji.

- Być może to się zmieni. - odpowiedział z nadzieją Friedrich - ...ale tak, potrzebuję Twojej pomocy z znalezieniu wszystkich informacji o nich jak i zwierzętach które mamy. Szczególnie interesują mnie te jadowite i toksyczne, oraz ich właściwości w tym alchemiczne. Prace pióra z naszego kochanego kontynentu też będą pomoce. W końcu rośliny wykazują podobne właściwości, jak i zwierzęta po wyglądzie i zachowaniu.

Mężczyzna gwizdnął cicho.

- No Friedrich… muszę przyznać, że tym razem szalejesz, ale chodźmy zobaczyć co się da zrobić. Nie ma tego wiele, ale zawsze coś. Nadal więcej niż gdziekolwiek indziej tutaj! Myślisz poważnie nad karierą akademicką?

Wędrowny czarodziej zaśmiał się i wzruszył ramionami.

- Kto wie? Może napiszę monografię?

Tym razem zaśmiał się okrąglutki na twarzy opiekun księgozbioru i poszli szukać ksiąg. Jak napisać monografię, gdy ma się zaledwie ułamek wiedzy pod ręką? Jawnie był to żart, ale pocieszny.

Kolekcjonowanie ksiąg i zwojów. Sporządzanie notatek… wertowanie i szukanie. Guntrich od czasu do czasu doglądał i pomagał, a w tych chwilach można było porozmawiać. Jednym z tematów był zdający się pogrążać w otchłani obłędu Profesor Thornhorn.

- W sumie jak ma się nasz geniusz filozofii i wybitny historyk? - zapytał luźno Zimmer

- Zarobiony. Zdaje się niemal nie opuszczać swojego pokoju. Ciągle coś pisze i nie pozwala zerknąć.

- Odkrył w końcu prawdziwą naturę Wiatrów Magii, co nie?

- Cholera wie, ale roboty mam co nie mało. No i częściej rozmawia z Ambrosio. To dobry znak, bo mnie praktycznie odciął i wszystko na mojej głowie.

- Jesteś odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu, a Horacy… ej, pacz. Widzisz te podobieństwa w budowie rozgałęzień na liściach i kolorze, oraz spisanych wrażeniach zapachowych i smakowych w Calleatia Vulgarae i Herozia Tempozera? Obydwie są toksyczne..

- Chwila, zapiszę to…

Mniej więcej w tym momencie dało się usłyszeć otwierane drzwi od strony sypialni, a i aktualnie gabinetu naczelnego bibliotekarza. Ciężkie, niepewne dźwięki drewnianych sandałów na kamiennej posadzce zbliżały się.


Profesor Horacy Thornhorn wyglądał jakby nie jadł od dwóch, a nie spał od trzech dni. Wyraz zamordowania i otępienia na jego znoszonej niemłodej już twarzy świadczył o wytężonej pracy, albo wyjątkowo ciężkiej nocy. Podobnie jego poplamione atramentem dłonie i rękawy. Patrzał na nich na wpół-obecnym wzrokiem.

Był geniuszem, albo szaleńcem. Niektórzy mówili, że heretykiem. Mag wiedział, że przeznaczenie i Wichry magii różnie dotykają ludzi nawet tych niedoświadczonych mocą… a może to jednak była sprawka Pana przemian?

- Guntrich… oleum. Oleum i więcej inkaustu, więcej pergaminu.

Zwrócił się do swego podopiecznego a ten wstał i ruszył po zapasy. Friedrich również wstał ale by się ukłonić szanownemu, choć lekko oderwanemu od rzeczywistości autorytetowi naukowemu. Co z tego, że zajmował się filozofią, historią i czystą teorią magii?

- Ave Profesorze.

Starszy mężczyzna spojrzał na ucznia Ambrosia jakby dopiero teraz go zobaczył. Nie dało się wiele odczytać z jego oczyi twarzy poza tym, że zdecydowanie przydałby mu się odpoczynek…

“...i panienka.” - odpowiedział w myślach współczująco młody mag.

- Ave młodzieńcze… - powiedział jakby nie rejestrując rzeczywistości w pełni - ...co was przeniosło?

- Przygotowania do badań naukowych Profesorze. Przygotowuję się do projektu dla Mistrza Ambrosio. - odpowiedział konkretnie Zimmer i wskazał na stół zastawiony księgami. Tymi już otwartymi i stosach, kupkach, po rozkładanych wszędzie pergaminach i butelek z inkaustem, piórami, oraz węglem.

- Ambrosio? - zapytał zdziwienie akademi jakby nie do końca orientując się o kim mówili. Widać było, że ledwo trzymał się na nogach.

Magister jadeitu nie odpowiedział, bo przyszedł pomocnik Profesora niosąc gąsiorek, plik pergaminów i małą torbę na ramieniu z które wystawały kolejne karty i zapewne atrament. Widząc stan swojego mentora powiedział do starszego ucznia.

- Friedrich, wybacz, ale potrzebna jest moja pomoc.

Ten skinął głową, a dwójka bibliotekarzy odchodziła w kierunku ‘gabinetu’. Dało się tylko słyszeć proste i nad wyraz skołowane pytanie Horacego skierowane do okrągłego mężczyzny.

- Kto to Friedrich?

Drzwi się zamknęły, a czarodziej nie mógł odpuścić okazji. Sięgnął po kilka pergaminów i włożył je do plecaka razem z butelką inkaustu, a następnie wrócił do swojej pracy badawczej… Rośliny, zwierzęta… Pytaniem pozostawało, co było, a co nie trujące i jakie cechy wspólne dało radę jeszcze znaleźć. Wiedza na wagę złota.


Przechadzki po porcie

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; wczesny wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Port

Było już późno… ale ślęcząc nad księgami z zwojami pergaminów niczym w fortecy stworzonej z skrawków muru obronnego przydatnej i wielce użytecznej wiedzy Friedrich stwierdził, że chciałby coś sprawdzić. To czego pragnęła jego dusza to plotka. Nad wyraz realistycznie niebywała plotka.

Jeśli statek którym tu przypłynął rzeczywiście zawitał w porcie to coś musiał być na rzeczy. Na kontynent płynie się dwa miesiące z hakiem w jedną stronę. Zależy od wiatrów i prądów, a z tego co słyszał łatwiej dopłynąć do Lustri niż z Nowego Świata tam… po cichu liczył, że załodze nic poważnego się nie stało. W końcu, Krwawa Róża może i nie należała do największych łajb, ale zdecydowanie nadrabiała szybkością i zwrotnością!

Tak więc przechadzał się po porcie w który nie raz witał przywitać załogi i zasięgnąć języka. Ostatnio? Wyprawa go trochę wybiła z rytmu. Musieli przepłynąć na dniach… nie inaczej. Chodził i pytał ostatki przemieszczających się dokerów i tragarzy i delikatnie mówiąc opinie były jak zwykle bardzo rozbieżne, a nawet wykluczające, czy graniczące z bajaniem.

Jedni mówili, że się zesrało i musieli wracać. Inni, że spotkali po drodze Czarną Arkę Mrocznych Elfów i ich pokieraszowało. Inni, że wicehrabina ich wynajęła by coś dla niej załatwili… jakiś kurs na południe czy coś. Pojawiły się też plotki, że wypłynęli zapolować na wieloryby. Tak czy inaczej jedyną pewną informacją było, że wrócili z ciężkimi skrzyniami i beczkami, a okręt był uszkodzony i stał w naprawach. Co ciekawe kapitan de Vespario z załogą miała zawinąć do portu ledwo co wstawał świt dnia wczorajszego… nietypowe.

Jaka była prawda? Nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Gdzie jednak dzielna załoga składająca się niemal wyłącznie z samych kobitek się zabunkrowała nikt nie wiedział. Mogło być, że siedziały na statku, ale w to wątpił… choć dostrzegał świecące się latarnie pozycyjne na pokładzie. Fakt, głupio by było zostawiać okręt bez straży…

Stwierdzając, że niewiele da się zrobić na tą porę i będąc świadomy jutrzejszej aukcji perły dziczy powracał do swego miejsca zakwaterowania. Jeszcze będzie czas, a skoro dziewuszki tu były to i gwarantem pojawią się na prezentację i sprzedaż najgorętszego towaru w całym Porcie Wyrzutków. Musiał się tylko upewnić, by być wyjątkowo wcześnie w ten dzień targowy… w tym koglu moglu kultur i osobowości spod winkla można było znaleźć niezłe perełki które sporadycznie doświadczały widoku publicznego. I nie, zdecydowanie nie koniecznie mówił tu o materii nieożywionej...

Wieczorne spotkanie

Czas akcji: 2525.XI.33 abt; wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Kompleks Wieży Magów

Powrót do miejsca noclegu był oczywiście kwestią czasu. Zdecydowanie przez tą całą wyprawę wracał później. Wcześniej? Był tu niemalże na bieżąco, a teraz? Kolejny wypad na miasto i kolejny powrót. Ściemniało się, a może już było ciemno? Ciężko powiedzieć, gdy w miarę dobrze widzi się w ciemnościach, ale obstawiał, że było już niesamowicie blisko nocy… kolory się zmieniały, zasięg wyraźnego widzenia też...

Wtedy dostrzegł postać przy studni. Stała wpatrzona w jej głębie, a jak okiem sięgnąć ni żywej duszy. Przystąpił lżej podchodząc. Lekko z boku, a gdy był już blisko dostrzegł że była to Camilla, lecz o przygnębionej postawie. Też jedna ze służek. Młodziutka, bardziej towarzyska i przebojowa niż Elke. Robiła w kuchni, choć z tego co wiedział to… hmm...


- Cam? - zapytał cicho i troskliwie dziewczynę, a ta wyrwana z zamyśleń, aż podskoczyła by na niego spojrzeć poprzez zapadająco wokoło coraz gęstszą i gęstszą ciemność.

- Fried? - zapytała cicho i niepewnie. Ten cichy ton miał im towarzyszyć do końca.

- To sam i jedyny. Co się stało? Nie widziałem Ciebie tak smutnej. - powiedział ciepło i łagodnie stojąc już przy niej - Znowu pokłóciłaś się z tym swoim gachem?

- Ja… - powiedziała smutno spuszczając lekko wzrok i patrząc na bok - ...zerwaliśmy.

- W końcu dowiedziałaś się, że sypiał z tą zdzirą z doków? - zapytał łagodnie, ale nad wyraz bezpośrednio Magister… cóż, nie była to do końca prawda z tego co wiedział, ale…

- Co? - dziewczyna była prawdziwie zaskoczona. W swoim niedowierzaniu patrzała na niego z tymi oczami - Jak to...? ...on...? ...a chciał bym mu… oh dzięki Rhyi, że zerwaliśmy nim…

Przyłożyła dłoń do ust.

- Cam.. - powiedział troskliwie jej imię zdejmując przy tym powoli płaszcz

- ..Oleg to łajdak niewarty przeziębienia. Jesteś dużo lepsza tych wszystkich dziewczyn które mamił.... - mówił skracając jeszcze bardziej dystans i okrywając ją przyjemnym w dotyku materiałem - ...jesteś bystra. Masz złote serce i siłę by się przeciwstawić i chronić to co jest twoje i tylko twoje. Nikt nie ma żadnego prawa Ciebie do niczego zmuszać… zrobiłaś co ci mówiło serce w zgodzie ze sobą. Naprawdę się cieszę.

Dotyk jego palców, ciepło słów. To jak jego dłonie spoczęły na jej ramionach w dodającym otuchy i opiekującym geście. Czuł przez jej cienkie, dostosowane do tropików ubranie jak lekko dygocze w środku.

Spojrzała na niego z nadzieją i niepewnością zarazem, a policzki nabrały lekkich rumieńców.

- Ja… - zaczęła, ale po chwili ciszy zapytała - ...dlaczego mi nie powiedziałeś? Fried?

- Posłuchałabyś się? Byłaś wpatrzona w niego jak w obrazek… - zauważył ze smutkiem młody mężczyzna.

- Na… naprawdę?

- Tak trochę? - zapytał dając do zrozumienia, że jednak nie było to trochę i powiedział czule - Chodźmy do środka. Nie chciałbym byś mi zmarzła… usiądziemy, odpoczniemy w cieple.

- Mhm… - pokiwała głową na zgodą kiedy stanął obok niej i prowadził ją w kierunku dormitoriów uczniów kładąc dłoń na jej plecach nieco ponad pasa.

Weszli do jego pokoju. Prosty, acz dobry. Nie za duży nie za mały… tylko miejsca było mało. Oprócz stolika, łóżka pod oknem i szafki, oraz krzesła nie było za wiele miejsca. Wina doniczek. Podszedł z nią do łóżka i posadził ją na nim samemu zapalając świeczkę i zamykając drzwi. Gdzieś za którąś ścianą dawał znać o swoim istnieniu Uczeń Maurice z Kolegium Złota. Ten to spał jak kamień...

Usiadł przy niej. W świetle było widać, że była zmęczona i smutna. Spojrzał jej troskliwie w oczy kładąc dłoń obok uda. Rozmawiali o przyziemnych sprawach. Trochę się nawet żaliła, ale nawet to nie pomogło jej się w pełni zrelaksować.

- Ambrosio mnie zabije, ale… - westchnął cicho - ...mam coś co może Tobie pomóc. Chcesz?

- ...ale co? - zapytała niepewnie patrząc na niego z niezrozumieniem.

- Widzę, że się stresujesz i myślisz o tym. Zapalmy. Poczujesz się lepiej… taki nasz mały sekret.

- Czuje się dobrze. - broniła się dziewczyna patrząc na bok.

- Oczywiście... - przyznał jej rację - ...w takim przypadku poczujesz się zajebiście.

Zerknęła na niego nieśmiało wyraźnie się zastanawiając.

- To bezpieczne?

Chłopak pokiwał powoli głową, a ona uśmiechnęła się delikatnie i niezręcznie. Fried wstał powoli i podszedł do stolika sięgając po sakiewki i słoiki by skręcić blanta według najnowszej receptury… nieco większego. Kiedy skończył zapalił, zaciągnął się przetrzymując w płucach słodki, delikatny dym który powoli wypuścił pod sufit. Usiadł obok niej. Tym razem bliżej wręczając ziołową używkę którą wzięła w dłoń.

- Zaciągnij się i przytrzymaj w płucach, ale nie w gardle. Poczujesz się zrelaksowana jak nigdy. - poinstruował i zapewnił ją łagodnie. Spojrzała na niego i zrobiła jak zalecił.

To był dobry towar. Ta receptura spełniała swoją rolę całkiem nieźle. Dokładnie to czego potrzebowała dziewczyna. Znów rozmawiali, cicho i tym razem z o wiele większym spokojem i relaksem. Bliżej siebie zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Podśmiechując się i uśmiechając w dobrym może nawet lekko figlarnym tonie. Opierała głowę na jego ramieniu tak jakby wtulona w jego bok, lecz z każdą chwilą zdawała się powoli odpływać, gdy tak siedzieli na sienniku…

- F… Fried? - zapytała bardzo cicho i nieśmiale.

- Hmm? - było jedynym dźwiękiem który z siebie wydobył gładząc delikatnie jej plecy przez cienką tunikę którą miała na sobie. Druga dłoń na jej dłoni. Było mu dobrze, ale…

- Co... chcia..łbyś…?

Młodzieniec uśmiechnął się lekko i spojrzał na nią z niewinnym pytaniem w oczach. Nic jednak nie powiedział. Jej oddech, widocznie zrelaksowane ciało… spała. Westchnął cicho i ostrożnie obrócił się kładąc ją na łóżku. Zgasił świeczkę, a w powietrzu uniósł się zapach gaszonego knota i wosku. Następnie powoli i z uwagą godną kaligrafa zdjął jej sandały i położył się obok niej na łóżku od strony drzwi. Przykrycie kocem było miłym dodatkiem.

Musiał przyznać, że była taka bezbronna i urocza… leżąc tak blisko, ciało przy ciele, gładził delikatnie jej bok, bioderko, udo i znów w górę wkładając dłoń pod tunikę. Dotyk jej młodego ciała, jej ciche westchnięcie mieszane z jękiem przez sen. To jak podświadomie szukając ciepła i bliskości wtuliła się w niego, a on zachęcił i pozwolił by położyła głowę na jego ramieniu. Oczywiście, że nie powinien. Głupio powtarzać stare błędy… pamiętał tamtą pogawędkę, może nawet i opierdol… był jednak z Kolegium Jadeitu które miało swoją specjalność do której się nie przyznawało i niejedna młódka szukała pomocy właśnie w tych sprawach. Częściej u guślarzy co prawda, ale ile guślarzy zostało przyjętych w szeregi? Wystarczyłby tylko... Amulet…

Powiedziała coś cicho i niewyraźnie mamrocząc przez sen na co przegryzł wargę w zadowolonym uśmiechu. Powoli cofnął dłoń, poprawił jej tunikę. Otulił ramieniem w pasie i przylgnął do niej tak jak ona do niego. Mógłby się przyzwyczaić do posiadania swojej kobiety… całkowicie i niezaprzeczalnie swojej… choć czy chciał się ograniczać?

Myśl posiadania na własność kilku bliskich, bardzo szczególnych przyjaciółek łamane przez dziewczyn czy partnerek przeszła mu przed oczami jak żywy obraz… w końcu było tyle uroczych dziewcząt… a i on nie narzekał w tej sferze. Mógł im pomóc się otworzyć, rozwinąć skrzydła… Nie ukrywał też przed sobą, że byłoby to bardzo przyjemne. Nie interes, jak ostatnimi czas, ale… W sumie to miał parę dziewcząt na oku na których mu całkiem zależało jako dziewuszkach. Może… Ta prosta, przyziemna myśl wyparła trudy i nieprzyjemności dnia gdy odpływał w sen… dobry sen w dobrym i jakże obiecującym towarzystwie.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 15-01-2021, 20:12   #20
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny Efcia, Marrrt i MG

przedpołudnie; karczma “Róg obfitości”


- Och, jest Pan taki nieoceniony. Prawdziwa podpora i przyjaciel - rzekła baroness z pełnym podziwem. - Nie wiem jak ja poradziłabym sobie bez pańskich znajomości i umiejętności - dodała, a na jej policzkach pojawił się rumieniec.

Lustria była wymarzonym miejscem dla niziołków. Z ich kulinarnym talentem i żyłką łowcy przygód, która objawiała się eksperymentowaniem, osiągały niesamowite efekty. Dla przykładu dżem z owoców, zwanych tu karambolami w połączeniu z zimną, wolno pieczoną wieprzowiną, sprawiał, że nawykły do skromniejszych posiłków Cesar, zaczął doceniać śniadanie jako przyjemność.
- Zaiste panie von Hiendenmit - dodał Cesar, który w przeciwieństwie do Iolandy nie pokrył się pąsem - Ma pan imponujące koneksje. Od dawna bawi pan w Porcie Wyrzutków?

- A już któryś sezon. Chętnie wprowadzam takie nowe osoby z towarzystwa w tutejszy świat. Sam pamiętam jakie tu wszystko było dla mnie dziwne i nowe gdy tu przybyłem po raz pierwszy. I ten deszcz i gorąc! Całkiem inne niż w starym kraju. Ta dżungla też niby taki las a jednak całkiem inny niż u nas. Ryby. Niektóre morskie ryby są podobne jak u nas. Wreszcie coś znajomego. - Ralf uśmiechnął się i odpowiedział całkiem pogodnie na te pochwały i pytania. Mówił jakby sam jeszcze bardzo dobrze pamiętał jak to jest być nowym w tym mieście i kontynencie.

- Oby więcej takich bezinteresownych osób jak pan, szlachetny panie von Hiendenmit - baronessa ruchem ręki przywołała jedną ze służebnych kręcących się po sali, zamówiła więcej wina.
- Oczywiście zje pan z nami - nie była to prośba czy pytanie. W swym tonie dawała do zrozumienia, że odmowa przyjęta nie będzie. - I opowie co de Rivera powiedział. A później o sklepie z papugami.

- Tak pięknej prośbie z tak pięknych ust tak pięknej kobiety nie śmiałbym odmówić. Zapewne mało kto by śmiał. - młody szlachcic skłonił się z galanterią i z równą galanterią przyjmując to zaproszenie. Kelnerka zaś podała im zamówione wino na chwilę przerywając ich rozmowę po czym wróciła za szynkwas i zniknęła na zapleczu by donieść resztę potraw. Z tego skorzystał Ralf aby mówić dalej.

- A z kapitanem de Rivera właściwie więcej nie ma co opowiadać. Urządził sobie kwaterę w “Wesołym kordelasie”. Tam prowadzi rozmowy z tymi co wyrażają chęć dołączenia do ekspedycji jego patronki. Tam go spotkałem i porozmawiałem. Przez moją skromną osobę wyraził chęć na zaaranżowanie spotkania z tobą, łaskawa pani. Więc chyba wszystko gotowe, wystarczy się tam udać. Mogę pani i kawalerowi Arrarte naturalnie towarzyszyć w tym spotkaniu. - Ralf zaoferował swoje usługi w pośredniczeniu w tym spotkaniu o jakim rozmawiali.

- Czy z Portu Wyrzutków wyruszały już wcześniej niezwiązane z łowiectwem wyprawy w głąb dżungli? - Spytał Cesar. Kwestia towarzystwa Ralfa podczas spotkania leżała w gestii baronessy - Być może kapitan de Riviera jakąś już prowadził?

- To dobre pytanie - Iolanda zgodziła się z Cezarem.

- Z tymi wyprawami to trochę nie tak postawione pytanie. - temat wywołał lekki uśmiech na twarzy Ralfa. - Co jakiś czas ktoś wpada na pomysł wyprawy w głąb dżungli. Chyba raz na rok czy dwa jest jakaś większa wyprawa. Ale mało kto wraca z takich wypraw. Jak już to ci co nie zapuścili się zbyt głęboko albo byli chorzy czy ranni i wrócili do miasta. Niewielu wraca z głębi. - wyjaśnił jak to bywa z tymi wyprawami w trzewia tropikalnego kontynentu.

- Ostatnia grupa wyprawiła się… bo ja wiem… z tydzień albo dwa przed waszym przybyciem. To będzie jakieś trzy albo cztery festagi temu. Jacyś konkwistadorzy, głównie Estalijczycy. Ale jakoś nic o nich nie słychać by ktoś wrócił. - mówił jakby starał sobie przypomnieć to zdarzenie sprzed paru tygodniu co z tych wypraw było chyba najświeższe.

- Nie wróżę im powodzenia. To jeszcze była pora deszczów. Ta wicehrabina i kapitan rozsądniej do tego podeszli bo teraz będzie tych deszczów mniej. Zawsze na przełomie starego i nowego roku jest ich mniej. Taka tutejsza zima. - pokręcił głową gdy chyba nie oczekiwał, że ta wcześniejsza wyprawa Estalijczyków wróci z jakimiś sukcesami.

- A kapitan de Rivera no to kto go tam wie? To znaczy jak posłuchać plotek to o matko, w czymże on nie brał udziału! Po obu stronach oceanu. W ekspedycjach na lądzie również. - zaśmiał się wesoło jakby trudno było mu oddzielić legendę od faktów.

Słowa von Hiendenmit o de Riverze wywołały lekki uśmiech na twarzy baronessy. Plotki zawsze są przesadzone. A gdy wychwalają ich bohatera on sam jest ich siewcą.
- Wiesz może panie von Hiendenmit Co skłoniło wiceharbinę do powierzenia wyprawy akurat Carlosowi de Riverze? - Zapytała Iolanda.

- Obawiam się, że aż tak się nie spouflam z łaskawą wicehrabiną ani panem kapitanem aby wiedzieć takie rzeczy. - Ralf pokręcił głową i upił ze swojego kubka. Przyznał się jednak bez oporu to swojej niewiedzy w tym temacie. Wyprostował się nieco na swoim kawałku ławy bo wróciła kelnerka roznosząc z tacy na stół zamówione potrawy do tego dzisiejszego śniadania.

Temat Riviery wydawał się Cesarowi po tych słowach ślepym tropem. Kapitan, zdawał się wzorem dla młodego nordlinga, choć na plus należało mu poczytać iż nie zmyślał więcej niż mógł w rzeczywistości o nim wiedzieć.
Wziąwszy przyniesiony dzban wina zaproponował Iolandzie po czym nalał i sobie.
- A ci estalijscy konkwistadorzy? To interesujące. Z pewnością dowodził nimi ktoś znaczny?

Baronessa kiwnęła delikatnie głową w podziękowaniu.

- A to byli ludzie kapitana Rojo. Maurizio Rojo. Wyglądali na tęgich zabijaków. Przynajmniej większość z nich. Przypłynęli z pół roku temu i jakoś nie bardzo się wyróżniali. Co prawda mówili, że pójdą w dżunglę i odkryją wielkie skarby, złoto i tak dalej no ale kto tak nie mówi? Zresztą mówili tak przez pół roku no to kto by to brał na poważnie? No ale w końcu się zebrali, poszli no i na razie to tyle ich widziano. - Ralf machnął dłonią dość lekceważąco ale jednak trochę dało się wyczuć zdziwienia jak ci konkwistadorzy postanowili przemienić słowa w czyn i ruszyć w tą mroczną i wilgotną dżunglę.

- Jakby ktoś, lub coś ich do tego nagle zmotywowało? - Dopytywał Cesar widząc mieszane uczucia z jakimi Ralf wypowiedział ostatnie zdanie.

- Nagle? - W głosie de Azuara dało się wyczuć rozbawienie. - Te opoje przez pół roku przepijały kasę na wyprawę. A gdy skarbczyk zaczął świecić pustkami ruszyli w głąb lądu z nadzieję na łatwe łupy. - Baronessa machnęła ręką tak jakby odganiała natrętnego owada. - Nie ma co liczyć, że wrócą. Rodzina płakać po nim nie będzie.

- Opoje? - Cezar, który akurat łykał wina, wysiłkiem siły woli powstrzymał zakrztuszenie, a gdy trunek spokojnie już trafił gdzie miał to przeznaczone, Novareńczyk zaśmiał się bodaj pierwszy raz. - Rozumiem baronesso, że to nie pierwszy raz gdy słyszysz to nazwisko. Czy wie pan może panie von Hiendenmit, którą oberżę owi opoje obdarowali swym skarbczykiem?

- Znam ich. Nie warto o nich tutaj więcej mówić - baronessa skwitowała krótko zdziwienie jaki wywołał na Cezarze przedstawiony przez nią obraz kapitana Rojo.
- Proszę kontynuować panie von Hiendenmit - zachęciła swojego gościa z Imperium do odpowiedzi na pytanie postawione przez szermierza.

- Szczerze mówiąc to nie wiem co ich w końcu skłoniło do tej wyprawy. Nie mogę powiedzieć byśmy biesiadowali przy jednym stole czy nocowali w tej samej karczmie. Ot, czasem coś o nich dało się usłyszeć, że to czy tamto. - młody szlachcic przyznał, że widocznie owi konkwistadorzy jakoś się z nimi nie przesiadywał zbyt często o ile w ogóle.

- Ale pamiętam, że z parę dni wcześniej przypłynął statek z Estalii. Może to miało coś wspólnego? Wcześniej urzędowali najwięcej w “Starym piracie” i “Pełnej baryłce”. To może tam ktoś jest bardziej zorientowany w ich sprawie. - dodał widząc, że temat krajan jacy wyruszyli w głąb dżunglę zainteresował dwoje Estalijczyków.

- Jeszcze jeden statek z Estalii? - Novareńczyk uniósł brew w zdziwieniu ocierając ostatecznie usta serwetką. I zdziwienie to było nieudawane. Dzika Lustria cieszyła się ostatnio coraz większym zainteresowaniem iberyjskich księstw. A zważywszy na koszty takich przedsięwzięć nie wyglądało to na przypadek - Wielka szkoda, że nie znamy nikogo kto dałby radę się dowiedzieć w kapitanacie, jakichż to pasażerów przywiózł ten ostatni okręt, prawda baronesso?

- Tak panie Arrarte , to zaiste niezwykłe, że w tak krótkim czasie tyle okrętów z jednego miejsca się tu pojawiło - odparła wywołana do odpowiedzi kobieta. - I rzeczywiście warto byłoby dowiedzieć się tego. Nie chciałabym zbytnio wykorzystać cię, drogi Panie von Hiendenmit, ale czy człowiek o tak szerokich koneksjach byłby się w stanie czego na ten temat dowiedzieć? - Zapytała Iolanda z wielką nadzieję w oczach, starając się ukryć zakłopotanie wynikające z faktu, że musi swojego gościa obciążyć jeszcze jednym zadaniem.

- No może to nie jest Marienburg czy któryś z naszych wielkich portów ale jednak dość regularnie przypływają statki z tamtej strony oceanu. Nie tylko z Estalii. - naturalizowany tubylec zwrócił uwagę na to, że przypłynięcie statku zza oceanu aż tak wyjątkowe nie jest. Nawet jeśli ruch nie umywał się do tego co staroświatowcy znali z własnych portów.

- No i miałbym popytać o tego Rojo i jego wyprawę? No mogę spróbować. Ale niczego nie obiecuję. A na razie bardzo dziękuję szanownemu państwu za tą gościnę. Śniadanie było przepyszne. Ale obawiam się, że obowiązki mnie wzywają. - Ralf z typową dla siebie kurtuazją zaczął procedurę pożegnalną bo przecież nie wypadało komuś z towarzystwa tak po prostu wstać od stołu i odejść po dwóch słowach pożegnania.

- Cała przyjemność po naszej stronie - odparł nordlingowi Cezar po czym widząc wyzierający z jego słów sceptycyzm dodał - Jeśli miałoby to panu przysporzyć trudności panie von Heidenmit, lub postawić w niezręcznej sytuacji, to proszę oczywiście potraktować prośbę za niebyłą. Znajdziemy z baronessą inny sposób by zgłębić tę sprawę.
Ton jednak tej wypowiedzi był bardzo formalny co miało bardzo konkretne zadanie wzbudzenia w młodym fircyku chęci udowodnienia swojej zaradności.
- Tymczasem udamy się do kapitana Riviery.

- Tak panie von Hiendenmit. Proszę nie robić sobie kłopotu. I mam nadzieję, że jeszcze nas pan odpowiedzi - Iolanda pożegnała mieszkania Imperium.

- Dziękuję za wyrozumienie. Jeśli się czegoś dowiem w sprawie kawalera Rojo to na pewno nie omieszkam o tym państwa zawiadomić. - Ralf skłonił się na pożegnanie po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia zostawiając dwójkę Estalijczyków przy stole.

Gdy słudzy wynosili naczynia, Cezar zwrócił się do Iolandy.
- Nie wydaje mi się by to był przypadek z tym statkiem. Ilość statków które tu przybijają zapewne nie jest mała. Ale skoro siedzieli tu pół roku i wyruszyli bez specjalnych przygotowań po przybyciu tego konkretnego, to sądzę, że mieli ku temu ważki powód. Jeśli chcesz pani przyłączyć się do ekspedycji de Riviery, który jak plotka niesie trzyma u siebie jakiegoś Estalijczyka z dżungli to… ciekawe czego dowie się pan von Hindenmit. Tymczasem jak tylko będziesz pani gotowa, pójdziemy do kapitana.
- Potrzebuję tylko kilku chwil panie Arrarte - odparła mu Iolanda. - Zgadzam się z pana tezą, że to nie mógł być przypadek. Na odpowiedzi musimy jednak poczekać.
Cezar nie musiał zbyt długo czekać na Iolanda. Ta już w prostej, acz podkreślajacej jej walory sukni zeszła do niego. Wszak była to wizyta u zwykłego kapitana a nie bał u księżnej D'Ovar.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172