|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-01-2021, 21:31 | #11 |
Reputacja: 1 | Słuchając wywodu Ralf von Hiendenmit Iolanda lekko uśmiechnęła się. Ralf zawsze dużo mówił. Musiała przyznać, że w czarujący sposób. - Dobrze. Wypytaj tego de Riverę. Zobaczymy co powie - powiedziała uśmiechając się do mężczyzny. - Będę Ci bardzo wdzięczna. To był miód na uszy szlachcica i baronessa dobrze o tym wiedziała. - A teraz wybaczy mi, jestem umówiona - pożegnała się zostawiając go z pytaniami "z kim?", " gdzie?" Joao zamówił już powóz toteż nie zmokła wcale. Służacy pomógł jej wsiąść, a gdy drzwi zamknęły się stangret strzelił z bata i zaprzęg ruszył. Zatrzymał się przed drzwiami rezydencji de Truvilleów. Iolanda pewnym i dostojnym, a także płynym i pełnym wdzięku krokiem przekroczyła progi domostwa de Truvillów. A choć na dworze siąpiło ona sama wyglądała jakby deszcz ją omijał. - Panie de Truville - przywitał gospodarza delikatnym dygnięciem i nieznacznie wysunęła w jego stronę dłoń. - Cieszę się, że możemy się spotkać - dodała kurtuazyjnie w estalijskim, wszak oboje owym językiem posługiwali się. Bertrand kurtuazyjnie skłonił się przed szlachcianką i z kurtuazją ucałował jej dłoń. - Jest mi niezmiernie miło, że odwiedziłaś moje skromne progi baronowo. W rodzinnych włościach na pewno ugościłbym cię godniej, jednak pozwalam sobie zaprosić cię na skromną kolację. Podszedł do nich lokaj w liberii, który zaprowadził oboje szlachiców do salonu dwupoziomowej kamienicy, aktualnie siedziby Bertranda, gdzie czekał na nich stół zastawiony głównie rybami i owocami, a także butelka dobrego bretońskiego czerwonego. - Chętnie przyjmę twe zaproszenie. W tych dalekich stronach to niezwykle móc spotkać się z przedstawicielami tak znakomitego rodu - obowiązkowa wymiana uprzyjmości trwała nadal, a Iolanda korzystając z pomocy lokaja, który podsunął jej krzesło, zajęła swoje miejsce. - Dziękuje baronowo, twój ród jest mi dobrze znany - Bertrand starał się kończyć pustą wymianę uprzejmości. Nasze posiadłości nie są daleko od siebie, choć po różnych stronach granicy. - Och ta polityka która przygnała nas daleko od domu…- westchnął zastanawiając się jak wiele baronowa wie o kłopotach w które popadł jego ród - choć powiadają że Lustria to kraina możliwości dla śmiałych i pomysłowych, czyż nie? - Albo miejsce gdzie jeszcze łatwiej stracić fortunę oraz życie - odpowiedziała Iolanda wybierając jeden z egzotycznych owoców. Przez chwilę obracała go w dłoni, a po chwili sprawnym cięciem pozbawił części skórki. - Nie nadające się dla dam. Wiele można powiedzieć o Lustrii. Wszystko będzie i prawdą i fałszem Betrand skinał głową, podczas gdy służący zaproponował baronowej nalanie wina. -Zaiste, wiemy, że w Nowym Świecie jest wiele niebezpieczeństw...powiadasz Pani że nie jest do miejsce dla dam, jednak tu przybyłaś, co dobrze świadczy o twojej odwadze… (lub desperacji - pomyśłał). A Ty siostrę tu przywiozłeś - dodała w myślach podnosząc kielich napełnio przez sługę lekko ku górze. - Wypijmy zatem za ten Nowy Świat - a gdy oboje dopełnili toastu znów się odezwała - jak go znajdujesz? Wszak jesteś, panie de Truville, dłużej tu niż ja. -Wcale nie tak długo, nie będzie więcej niż pół roku. Nie widziałem wiele poza Portem i najbliższą okolicą gdzie wybrałem się parę razy na polowania, dużo tu interesujących ludzi z całego świata, choć wielu też desperatów i awanturników na których trzeba uważać. Natomiast te historie o Amazonkach i jaszczuroludziach pilnujących starożytnych skarbów wzbudzają ciekawość, prawda? - Pobudzają wyobraźnię i nie tylko. To dla takich rzeczy ludzie tu przybywają. By na własne oczy przekonać się, że to prawda te skarby, te Amazonki i tak dalej. Jedną z nich będzie można dzisiaj zobaczyć. Wybierasz się panie de Truville tam? Z siostrą? - Tak wybiorę się, chętnie zobaczę przedstawicielkę tego intrygującego ludu o którym krąży tyle dziwacznych historii….. ja z kolei słyszałem od Izabeli, że rozważasz Pani udział w wyprawie organizowanej przez wicehrabinę de Limę, którą ma dowodzić Carlos de Rivera? - Owszem. Ta wyprawa bardzo mnie interesuje. Rozważam udział w niej. Pod warunkiem, że będzie odpowiednio przygotowana - mówiąc to baronessa nałożyła sobie na talerz rybę. - Tak z ciekawości. Długo planujesz tu panie pozostać? Wynajęcie kamienicy musi sporo kosztować. Bertrand westchnął widząc że konwersacja wchodzi na trudny dla niego temat. - Z przyczyn politycznych prawdopodobnie będę musiał pozostać jeszcze jakiś czas w Lustrii. Jeśli zas chodzi o wyprawę to rozmawiałem dzisiaj z de Riverą i może ona oznaczać kilka tygodni przedzierania się przez dżunglę, w większości pieszo, więc myślę że trzeba do tego podejść rozważnie. Ja służyłem w armii bretońskiej, więc trudne podróże nie są mi obce, czy ty Pani masz zaś w tej kwestii jakieś doświadczenie? Moja siostra wpadła na pomysł że również wyruszy na tę wyprawę, powołując się na waszą rozmowę na ten temat. Iolanda przewróciła oczami. - Znam bretońskich generałów co to na myśl o przemarszu przez las już mdleją. Pańska siostra ma więcej hardosci w sobie niż oni. Także o nią się proszę nie martwić. Tak samo jak i o mnie. -Oczywiście baronowo, nie wątpię w Pani mądrość i odwagę, by poradzić sobie na tego rodzaju wyprawie. Co do mojej siostry, jest ona odważną osobą, ale jaki był ze mnie starszy brat gdybym nie martwił się o jej bezpieczeństwo? Właściwie to powinienem wydać ją dobrze za mąż, co w takim miejscu nie jest łatwe - westchnął. - Mam wrażenie że ten cały de Rivera przypadł jej do gustu… - Małżeństwa. Mariaże. Ciężki temat, prawda? - Ioland uśmiechnęła się krzywo. - Panna bez posagu nie ma co liczyć na odpowiedniego kawalera. A ta z posagiem może być łatwym celem dla łowców fortun. Bertrand zawahał się i jakby nawet nieco zaczerwienił: - Muszę przyznać że aktualnie moja rodzina nie dysponuje zbyt wielkim posągiem, ale Izabela jest obdarzoną urokiem i wdziękiem młodą damą, no i oczywiście pochodzącą ze znamienitego rodu. - Uroda przemija panie de Truville - tę prostą ludową mądrość baronessa przedstawiła jak jakąś wiedzę tajemną. - I co wtedy zostaje? Nic. - Rozłożyła dłonie na boki i uniosła nieco lewą brew ku górze. - Zupełnie nic. A kapitan de Rivera… - zrobiła dłuższą przerwę popijąc z kielicha. - Jeżeli chce pan siostrze go hmmm… wybić z głowy… to najlepiej zrobi to pan pokazując jej go w całej okazałości. Dzień i noc. A gdzie jest najlepsza okazja ku temu? Na wyprawie. Bertrand zmrużył oczy, zastanawiając się czy baronowa sobie z niego nie kpi. -Możliwe, chociaż ktoś inny by powiedział że w takiej sytuacji nie powinno się dawać możliwości do przebywania im dwojgu zbyt dużo w swojej obecności. Ale na pewno wyprawa byłaby okazją by lepiej poznać tego szlachica-awanturnika - jeśli zakończy się sukcesem, wróci w glorii chwały, podobno jak inni którzy za nim podążą. A planujesz Pani zabrać w tę podróż liczną świtę, jeśli mogę się zapytać? Mi będzie towarzyszyć na pewno kilku zbrojnych. - Jeżeli się wybiorę, - Iolanda de Azuara wyraźnie zaakcentowała pierwszy wyraz - to również w towarzystwie kilku zbrojnych i pana Arrarte. -Słusznie - skwitował de Truville. - Na pewno biorąc pod uwagę co słyszałem o tej krainie nie polegałbym jedynie na ludziach Rivery do obrony. Ja też nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji o wyprawie, choć skłaniam się ku niej, muszę też zdecydować czy pozwolić wybrać się na nią mojej siostrze, to czego droga baronowo wydajesz się mnie namawiać. - wyszczerzył się nieco wyzywająco. Iolanda przybrała minę niewiniątka - Nie przedstawiałam jeszcze najważniejszego argumentu - w jej oczach pojawiły się wyniki wesołosci, które wyraźnie kontrastowały z przybraną wyrazem twarzy. - Jeżeli tu zostawisz siostrę, to kto będzie o nią dbać? Służba? Wątpię. Ty jesteś gwarantem jej bezpieczeństwa. Jej i jej czci. -No tak, dziękuje, muszę przyznać że historie które słyszałem o tej krainie budzą moją ciekawość. Chętnie zapolowałbym na te jaguary i inne bestie o których opowiadają. - To takie ekscytujące. Ekscytujące i podniecające. Te historie i świadomość, że samemu można to przeżyć, zobaczyć, dotknąć - mówiąc to baronessa wyglądała na naprawę podekscytowaną. Zupełnie jakby oczyma wyobraźni widziała już te sceny. - Tak, myślę że wrażeń nam nie zabraknie a i też moja szpada nie będzie się nudzić. - Z uśmiechem wzkazał na wiszącę na ścianie pięknie wykonane ostrze. Iolanda znów przewróciła oczami słysząc o mężczyznach i ich szpadach. Zaraz jednak wzrok jej powędrował we wskazanym kierunku. - Piękne ostrze - dodała z podziwem. - Zaiste, nie raz służyło mi w pojedynkach i w boju. Jeśli wyruszymy razem na wyprawę, będzie bronić i ciebie - odparł z dumą Bertrand. - Dziękuję panie de Truville. To bardzo szlachetne z Pana strony - powiedziała baronessa. Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, a policzki pokryły się delikatnym pąsem. - Oferować ochronę kobiecie gdy ma się pod swoimi skrzydłami jeszcze siostrę. Bardzo szlachetne. - W końcu szlachectwo zobowiązuje - odparł z promienistym uśmiechem bretończyk. Iolanda uniosła swój kielich ku górze. - Pańskie zdrowie panie de Truville. Szlachetnego mężczyzny - dodała z pełnym uznaniem. - I zdrowie Pani baronowo, odważnej damy. - Bertrand odwzajemnił toast. Musiał przyznać że Iolanda zrobiła na nim dobre wrażenie, była bystra i wydawała się wiedzieć czego chce. Nie dziwił się więc plotkom o ilości adoratorów których odprawiła, choć oczywiście nie była już w optymalnym do zamażpójścia wieku. Reszta rozmowy minęła im na przyjemnych i mało kontrowersyjnych tematach. Opuściwszy gościnne progi domostwa pana de Truville baronessy de Azuara udała się tym samym powoze i tą samą drogą do karczmy w, ktorej od dwóch tygodni rezydowała ze swoją świtą szukając sposobu udania się w głąb lądu. Musiała przyznać sama przed sobą, że wypraw wiceharbiny byłaby bardzo korzystna dla niej. Należało więc dołożyć wszelkich starań aby się tam móc znaleźć. W międzyczasie można było przyjrzeć się lokalnej florze i faunie. Co akurat było możliwe jutro i Iolanda panowała wybrać się na targ. Kupować rzekomej Amazonki nie zamierzała. Ale zawsze warto ją było zobaczyć.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
08-01-2021, 23:03 | #12 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 08-01-2021 o 23:34. |
09-01-2021, 13:27 | #13 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 02 - 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Trzy palmy”, stołówka Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Carsten Siedząc przy stole w kuchni gdzie zwykle w tym domu spożywało się posiłki miał dobrą okazję by sobie przemyśleć wczorajszą eskapadę po mieście i późniejszą rozmowę z szefową. Co do eskapady to z tym młokosem Tommym wydawali się dobrani na zasadzie kontrastów. Barczysty i drobny, ciemno i jasnowłosy, młody i już nie taki młody. Chociaż ten młokos był całkiem wyrośnięty jak na swój wiek. Byli podobnego wzrostu. Tylko miał tak młodą i delikatną twarz jakby był młodszy niż wyglądał. Nawet nie miał śladu zarostu na tej buzi. No i pod względem rozmowności i powierzchowności też wydawali się całkiem różni. Ale można było też powiedzieć, że nawzajem uzupełniali swoje braki. Wizyta w porcie i “Pełnej baryłce” była pomysłem Carstena. I Tommy na to przystał bez zgrzytu. Tam mogli rozpytać się o tą Amazonkę. Pytali tego i tamtego, nawet tamtą. I chociaż wiedza o tym, że schwytano tą dzikuskę i mają ją sprzedawać na najbliższym targu wydawała się powszechna to nikt nie kojarzył aby ktoś ją przywiózł statkiem. Wieczorem jak wrócił z miasta do “Świecy” i spotkał się z szefową mógł jej przekazać tyle, że na razie nie znalazł żadnych plotek świadczących, że to ewidentna mistyfikacja. Z tego co się dowiedział to wyglądało na to, że ktoś schwytał tą Amazonkę w pobliżu miasta. A niejaki Mark Tramiel ma prowadzić jej aukcję w najbliższy Marktag. Ale to nie on jest jej właścicielem a jedynie wynajętym pośrednikiem jaki ma go reprezentować na aukcji. Samo nazwisko obiło mu się o uszy ale z trudem je kojarzył. Chyba jakiś handlarz. Ale właściwie nie bardzo nawet kojarzył czym właściwie handlował. Ale o dziwo ten drobny młokos dowiedział się od jakiejś barmanki, że ona chyba zna kogoś od tych co złapali i mają tą Amazonkę. - I chcesz nas opuścić Carstenie? - zapytała brunetka zza swojego biurka gdy poruszył drugą ze spraw z jakimi do niej przyszedł. Pokręciła głową nie kryjąc, że nie jest to dla niej zachwycająca wiadomość. Spojrzała na wieczorny widok za swoim oknem. A jak mogła urządzić sobie gabinet gdzie chciała to oczywiście wybrała sobie najlepszy widok na ten piękny, barwny ogród z fontanną na honorowym miejscu. Pięknie to wszystko wyglądało w słonecznym świetle dnia chociaż o zmierzchu to już barwy nieco zbladły. - No trudno Carstenie. Będzie nam ciebie brakować ale z niewolnika nie ma robotnika. Idź jak czujesz, że musisz. Przyprowadź jutro tego Lothara. Ufam twojej ocenie sytuacji, że będzie mógł cię godnie zastąpić. No a tobie życzę powodzenia i szczęśliwego powrotu z tej dziczy. - więc właściwie szefowa grała fair. Nie próbowała go zatrzymać wbrew jego woli a nawet okazała zrozumienie i wyrozumiałość dla swojego pracownika. Wstępnie zgodziła się by Lothar go zastąpił na stanowisku ochroniarza. Była jeszcze ciekawa kiedy zamierza opuścić swoją służbę. Tak dla porządku i klarowności sytuacji. I czy może na niego liczyć w ten nadchodzącym dniu targowym czy ma znaleźć już kogoś innego na zastępstwo. Bo dalej była żywotnie zainteresowana tą dzikuską. Chociaż po cichu miała nadzieję, że uda się dowiedzieć o niej czegoś więcej przed wizytą na tej aukcji. - Proszę i życzę smacznego. - Elke postawiła na stole gar z kaszą jaka stanowiła główną składową dzisiejszego śniadania. Lothar skinął głową i czekał aż szef obsłuży się pierwszy. A szef wiedział, że aukcja tej dzikuski jak i cały targ mają być jutro. A wyprawa o jakiej myślał to była organizowana przez kapitana de Riverę więc do niego musiałby się pewnie zgłosić aby wziąć w niej udział. - Przynajmniej nie pada. - odezwał się towarzysko Lothar spoglądając wymownie na okno. Rzeczywiście chmury wisiały nad miastem ale zdarzały się prześwity pięknego błękitu. Więc rzeczywiście nie lało jak wczoraj przez większość dnia. Ale mimo pochmurnego dnia było tak ciepło, że aż gorąco. Zwłaszcza jak ktoś był grubiej ubrany albo musiał dźwigać jakiś pancerz. --- Mecha 02 Carsten; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 40+10=50; rzut: Kostnica 29 > 50-29=21 > ma.suk = na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela --- Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, dom Evo, kuchnia Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Prirora Obudziły ją kroki i głosy. Gdy podniosła głowę zorientowała się, że jest u Evo. No tak. Wczoraj jak wróciła z tej eskapady po porcie w jaką udała się z postawnym ochroniarzem ze “Świecy” to los niezbyt jej sprzyjał i w “Przystani” nie znalazło się dla niej miejsca. No ale jak zapukała do drzwi gościnnego, tileańskiego uczonego to otworzył jej, wpuścił i pozwolił zostać. No ale jak się okazało miał gościa. Razem z Koko powędrowali do jego sypialni. No ale dzięki temu ona została sama z resztą mieszkania uczonego do dyspozycji. Więc na jej potrzeby to było aż nadto. Zwłaszcza, że na stole została ich kolacja a wróciła dość głodna z tego łażenia po porcie. To mogła się najeść. No a teraz sądząc po odgłosach z kuchni już musieli wstać i widocznie Koko została na noc. - Dzień dobry Thomasie. Dobrze, że już wstałeś. Może dołączysz do nas do śniadania? - usłyszała pukanie do drzwi i gdy się odezwała stanął w nich Tileańczyk. W podomce wyglądał mało statecznie, raczej jak jakiś wujaszek niż szacowany uczony. Ale kto by poważnie wyglądał w podomce? No ale przynajmniej nie musiała kłopotać się o śniadanie gdy w końcu zasiedli do niego we trójkę. Evo chyba się powodziło nie najgorzej. Bo do niedawna po prostu wynajmował pokój w “Torto al pomodoro”. No ale ostatnio przeniósł się prawie po sąsiedzku ale już do wynajętego mieszkania w jednej z kamienic. W każdym razie on i czarnoskóra dziewczyna ze “Świecy” wydawali się tego poranka w świetnym humorze. - Nie uwierzysz Tommy jaki Evo jest szarmancki. I mądry! Właśnie rozmawialiśmy o Amazonkach. Nie uwierzysz co on wie na ich temat! - Koko szczebiotała jakby miała przyjemność spędzić noc z nie wiadomo kim. Ale z kimś kto budził jej sympatię. Czy to ten wczorajszy wierszyk dołączony do zaproszenia czy to w nocy tak się świetnie bawili to przedstawiała uczonego w samych superlatywach. - Oh to nie są moje pomysły. Jedynie mówię co przeczytałem w księgach. - gospodarz odparł skromnie chociaż takie uprzejmości i pochlebstwa z ust o wiele młodszej i pięknej kobiety zdawały się sprawiać mu przyjemność. - Wiesz Tommy, że one chyba nie mają żadnych mężczyzn? Same kobiety. A rządzi nimi królowa. I żyją na jakiejś wyspie gdzie nie wpuszczają nikogo. - Koko z entuzjazmem przedstawiała to co widocznie się dowiedziała od uczonego. Ten zaśmiał się cicho. - To wspominki pewnego mnicha co uczestniczył w jednej z wypraw konkwistadorów w głąb dżungli. I miał szczęście wrócić chociaż chyba umarł wkrótce po tym. Ale zostawił swój opis z tej wyprawy. A ta wyspa Amazonek jest bardziej na południe. Sporo bardziej na południe. Więc ta Amazonka jaką złapano tutaj musiałaby przebyć bardzo daleką drogę z tej wyspy. Nie do końca jestem tego pewien ale wydaje mi się, że one żyją nie tylko na tej swojej wyspie. Więc bardziej prawdopodobne, że gdzieś w pobliżu mają jakąś wioskę czy podobne miejsce zamieszkania i ona pewnie jest raczej stąd. No ale to oczywiście tylko moje przypuszczenia. - tileański uczony pozwolił sobie na drobne sprostowanie a nawet wykład na temat tych Amazonek jakie tak interesowały Koko. A przy okazji wyjaśnił to też młodzieńcowi. O tej schwytanej Amazonce z wczorajszego chodzenia po porcie i tawernach z Carstenem też wyszło parę ciekawych rzeczy. Wydawało się, że naprawdę ją schwytano gdzieś w pobliżu miasta. W dżungli no ale gdzieś niedaleko. Po drugie to miała być wystawiana na aukcji w najbliższy dzień targowy. Czyli właściwie jutro. A jej aukcję miał prowadzić Mark Tramiel. Chociaż czasem nazywano go też Marko Tramiello. Obrotny cwaniak. Ale to nie on był właścicielem tej Amazonki a jedynie reprezentował jego interesy. Sam Tramiel czy Tramiello przewijał się czasem w rozmowach tu i tam ale jakoś do tej pory los nie zetknął ich ze sobą więc nie bardzo mogła coś więcej o nim powiedzieć. Chyba jakiś był powiązany z cotygodniowym targiem ale właściwie nie pamiętała by miał jakiś stragan czy inne stanowisko. Za to jedna tak trochę znajoma barmana w jednej z tawern powiedziała jej, że chyba zna kogoś od tych co złapali tą Amazonkę. Swoją drogą dobrze, że ten Carsten był w pobliżu bo w jednym z lokali trafiła na mocno rozochocone towarzystwo. - Hej zobaczcie jaki śliczny chłopiec! - krzyknął jakiś wytatuowany marynarz gdy Thomas przechodził obok ich stołu. - Hej malutki! Chcesz się zamustrować na nasz statek!? Potrzebujemy kogoś do stawiania masztów! Przyda nam się taki śliczny chłopiec okrętowy! Hej! Dokąd idziesz!? Mówię do ciebie do cholery! - podpity marynarz może się zgrywał a może naprawdę miał ochotę na przygodę ze ślicznym chłopcem okrętowym. Nawet zachęcony śmiechami kolegów wstał by ruszyć za odchodzącym Thomasem. No ale Carsten staną mu na drodze niczym żywa zawalidroga. No i z ponurym ochroniarzem ze “Świecy” to ten podpity marynarz chyba jednak nie miał ochoty się zaprzyjaźniać tak jak z Thomasem. Bo coś tam mruknął i usiadł z powrotem na ławie na jakiej siedział do tej pory. --- Mecha 02 Priora; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 45+10+10+10+10=85; rzut: Kostnica 23 > 85-23=62 > du.suk = złapali ją niedaleko miasta parę dni temu, na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela + kto jest właścicielem Priora; wiedza o Marku Tramielu (INT); 50+10+10+10+10-20=70; rzut: Kostnica 52 > 70-52=18 > ma.suk = jeden z miejskich cwaniaków i załatwiaczy --- Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Złote wybrzeże”, stołówka Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Bertrand Esmeralda przyniosła ostatnie składniki na dzisiejsze śniadanie po czym wycofała się do kuchni na wypadek gdyby była jeszcze potrzebna zostawiając rodzeństwo w spokoju. Oboje de Truville siedzieli naprzeciwko siebie by móc swobodniej rozmawiać. - Ładna pogoda dzisiaj. - siostra zagadnęła brata by jakoś zacząć tą rozmowę. Rzeczywiście niebo zasnuwały chmury ale nic z nich nie padało. Nawet pomiędzy nimi były dziury przez jakie widać było błękit ładnego nieba. - Jak ci się udało spotkanie z baronessą? - zapytała patrząc na niego z wesołym uśmiechem. Jakby wczoraj pojechał na jakąś wieczorną schadzkę. - Przyjrzałeś jej się dokładnie? Mam nadzieję, że skoro nie masz zastrzeżeń co do jej udziału w tej ekspedycji to skończysz mi rzucać te wymowne spojrzenia jak wczoraj przy Carlosie bym przemyślała jeszcze swoją decyzję. - jego siostra chyba za punkt honoru i ambicji sobie wzięła wzięcie udziału w tej wyprawie. A estalijska baronessa była dla niej punktem odniesienia. Przecież nie była mężczyzną a na wojownika czy awanturnika co łazi przez puszcze i bezdroża też jakoś nie wyglądała. Raczej w tej sukni to na kolejną szlachciankę. Jak i Isabella. Więc pewnie skoro starszy brat nie widział nic zdrożnego w tym by estalijska szlachcianka brała udział w eskapadzie ich kuzynki to i dla siebie widziała w tym miejsce. - A skoro pytasz o tą dzikuskę to urządziłam sobie małą eskapadę po tawernach i karczmach jak ty pojechałeś do de Azury. Wiesz, że w “Syrence” tańczą prawie nagie kobiety? - powiedziała ze słodką niewinnością jakby dopiero co odkrywała takie ciekawe zakamarki i atrakcje miasta. I przybrała ton jakby to ona odwalała główną robotę no albo po prostu chciała podkreślić swoje zasługi i, że nie jest tak mało przydatna jak mogłoby się to wydawać. - Ale dowiedziałam się, że tą Amazonkę mają sprzedawać na targu. To już pewnie wiesz. A ma ją sprzedawać Marko Tramiello. On podobno poza targiem często bywa w “Starym piracie”. Załatwia tam różne interesy. Kusi mnie aby tam się dzisiaj wybrać. - Isabella ćwierkała wesoło. A jej brat nic nie wiedział o tym, że ten Tramiel ma coś wspólnego z wystawianą Amazonką. Właściwie samo nazwisko też mu jakoś nic nie mówiło. Za to przez ostatnie miesiące pobytu w mieście słyszał co nieco o “Piracie”. Zdecydowanie to nie było miejsce dla panienek z dobrego domu i nienaganną reputacją. Raczej dla podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy gdzie załatwiało się mroczne sprawki w mrocznych zakamarkach tego lokalu. No a przynajmniej tak o tym słyszał. Nawet jeśli to tylko plotki i mogły być podbarwione to jednak plotki się skądś brały. Prawda? - A ty mój drogi bracie? Jakie masz plany na ten piękny dzień? - zapytała wesoło zerkając z perspektywy stołu na swoją starszą połowę rodzeństwa. --- Mecha 02 Bertrand; wiedza o Marku Tramielu (INT) 30; rzut: Kostnica 69 > 30-69=-39 > śr.por = z niczym nie kojarzy nazwiska Isabella; wypytywanie o Amazonkę (OGŁ) 40+10=50 ; rzut: Kostnica 18 > 50-18=32 > śr.suk = aukcję Amazonki ma prowadzić Mark Tramiel, można go łapać na targu lub w “Piracie”. --- Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna Warunki: półmrok, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Friedrich - Może go jeszcze nie być. - Norsman rozejrzał się po karczmie. W dzień to nawet nie wyglądała jakoś strasznie. Wreszcie nie padało. Chociaż było gorąco a niebo zasnuwały nieco podziurkowane błękitem chmury. Ale jakoś nic z nich jeszcze nie padało. Dzisiaj z rana ledwo blondyn wstał, oporządził się i śniadanie a już musiał przejść przez bruk, błoto i deski położone na rozmiękniętej ziemi i kałużach. Różne ulice miasta miały bardzo różną jakość. Ale dotarł bez przeszkód do tego specyficznego lokalu urządzonego we wraku starego statku. I teraz siedział ze swoim znajomym Norsmenem w pomieszczeniu jakie dawniej było ładownią tego statku. Teraz na dawnym pokładzie były ustawione stoły i ławy, wybudowano szynkwas no i można było się czuć jak w tawernie urządzonej w trzewiach statku. Do kompletu brakowało tylko falowania morza. Bo nawet skrzek mew był słyszalny pomimo burt. Za to było dość ciemno. Co nie było dziwne. Te parę okien jakie wywiercono w burtach nie mogły rozproszyć mroku całkowicie. Więc nawet w dzień główne światło dawały lampy i świece. Kjell zdawał się kojarzyć tego Marka Tramiela. Ale chyba dotąd nie zwracał na niego większej uwagi. Bo ani jakiś ważniak z niego nie był ani ich drogi się dotąd jakoś nie skrzyżowały. Ot znał go z widzenia i ten Mark przychodził tu dość regularnie. Ale trudno było powiedzieć by się jakoś znali ze sobą. No ale wiedział który to więc mógł stwierdzić, że na razie go nie widać. Zresztą o tej dość wczesnej porze późnego śniadania lokal był raczej pusty niż pełny. Zwłaszcza, że śniadań i posiłków to tu chyba nie serwowano za bardzo. Rano jeszcze musiał szybko skoczyć do “Kordelasa” po obiecany popiół. Wczorajsza moneta dla karczmarza chyba pomogła bo rzeczywiście czekał na niego. Ale raczej woreczek niż worek. W końcu to był tylko popiół z jednego dnia. No i wrócić do wieży a potem szybko zasuwać do “Pirata” na spotkanie z Kjellem no i oby z Tramielem. Ale tego wedle słów Norsmana coś nie było widać. Z drugiej strony było dość wcześnie a większość ruchu pewnie koncentrowała się wokół wieczornych aktywności. - O. A to niespodzianka. - zdziwił się Kjell gdy drzwi na zewnątrz otworzyły się i do środka wszedł masywny łysielec. A gdy sie wyprostował okazało się, że to sigmarycki kapłan. Do tego ten sam z jakim wczoraj Friedrich rozmawiał w wieży. Kapłan wszedł do środka i zaczął się rozglądać. - O. I jest nasz wyczekiwany gość. - w pewnym momencie Kjell uśmiechnął się gdy na salę wszedł jakiś jegomość i podszedł do szynkwasu. Jakoś specjalnie groźnie nie wyglądał. I chyba zszedł z górnego pokładu bo na pewno nie przez główne wejście jak kapłan Młotodzierżcy jaki wszedł tutaj przed chwilą. Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Wesoły kordelas”, sala główna Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Ekthelion Ambrath w roli posłańca sprawdził się całkiem nieźle. Poszedł i wróćił z wieściami, że zastał de Riverę w “Kordelasie”. Przekazał wiadomość, że Ekthelion chciałby się z nim spotkać. I kapitan wyraził zgodę. Zapraszał na rozmowę bo większość dnia spędzał w “Kordelasie”. Ale mogło być jakoś po śniadaniu, lepiej nie z samego rana. Więc Ekthelion udał się dzisiaj może nie z samego rana ale nadal dość wcześnie do tego “Kordelasa” gdzie miał urzędować człowiek jaki miał poprowadzić tą ekspedycję w głąb dżungli. Rano miał okazję porozmawiać z Ceyline która zdała mu raport z tego co jej Diego powiedział o ekspedycji wicehrabiny. Wiedział, że się szykuje, właściwie to raczej, że szykuje się de Rivera. Jego było widać częściej tu i tam w porcie, na mieście czy targu. Ale pewnie działał na jej zlecenie bo raz Diego widział jak hrabina przyjechała do portu swoim powozem i rozmawiała z de Riverą. O czym to nie wiadomo bo widział to z dość daleka. No ale widocznie współpracowali ze sobą przy tej ekspedycji. Kapitan robił spory ruch w interesie. Prowiant, liny, osły, muły, sporo tego kupował albo zamawiał. Więc chyba to na poważnie było z tą wyprawą. A dzisiaj z rana sam miał okazję poznać się i porozmawiać z tym człowiekiem. Tak jak to wczoraj przekazał przez Ambratha rzeczywiście dzisiaj był przy jednym ze stołów w karczmie. - Kapitan Carlos de Rivera. Do usług. - przedstawił się gdy obaj z Kilrathem dowiedzieli się od karczmarza który to jest kapitan jakiego szukali. W końcu żadnego z nich nie było wczoraj przy rozmowie z tym oficerem. Mężczyzna uśmiechał się oszczędnym uśmiechem i miał nieco zawadiacki lub niechlujny wygląd. Zależy kto jak chciał go widzieć. Niemniej dało się wyczuć, że nie ma mleka pod nosem. Przy stole siedział z trójką towarzyszy. Wytatuowany osiłek, blond białogłowa i no cóż… khazad. Ten ostatni chyba nieco się skrzywił z niechęci gdy oba elfy się dosiadły po drugiej stronie stołu. Ale tego Ekthelion nie był pewny. Może tylko sam się spodziewał, że tamten tak zareagował? W każdym razie ten de Rivera musiał umieć utrzymać posłuch u tej trójki bo na razie to on prowadził rozmowę a tamci się nie wtrącali. - Twój żołnierz mówił mi wczoraj, że chcesz się ze mną spotkać. W jakiej sprawie? - de Rivera zapytał spokojnym tonem dając okazję by elfy powiedziały z czym do niego przychodzą. Nocna wycieczka na jaką się wybrał samotnie nie przyniosła mu jakichś przełomowych rewelacji. Co prawda nie było sztuką dowiedzieć się która z rezydencji należy do wicehrabiny jaka była sponsorem całej tej ekspedycji. Ten mur jaki otaczał rezydencję też nie stanowił zbyt wielkiej przeszkody by dostać się do środka. Trochę podskoczyć, podciągnąć się, przeleźć i zeskoczyć po drugiej stronie. Póki nie miało się psów na piętach czy strzał w plecach to była raczej formalność. Za murem był ogród. Ładny. Zadbany. Kwiaty przyjemnie pachniały. Hrabina musiała mieć zamiłowanie do estetyki. A krzaki i zarośla stanowiły dobre miejsce do ukrycia skradacza. Zapewne mógłby się pokusić o podkradnięcie się dalej. Ale wyczuły go stworzenia jakie były największym wrogiem każdego włamywacza. Psy. Im ciemność nie przeszkadzała. Czy go usłyszały czy wywęszyły to nie wiedział. Słyszał natomiast ujadanie. Dwa czy trzy. Ich ujadanie zaalarmowało strażników i dobrze, że chwilę zwlekali ze spuszczeniem ich ze smyczy. To zdążył wrócić za mur i na ulicę. Słyszał jak czworonogi obszczekują miejsce po drugiej stronie muru. Dobrze, że tamci zwlekali z ich spuszczeniem a on nie zwlekał z odwrotem. To zdążył wydostać się zanim go dopadły. --- Mecha 02 Diego; wiedza o ekspedycji wicehrabiny; (INT) 40; rzut: Kostnica 52 > 40-52=-12 > ma.por = powszechne info --- Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr Gerchart Pochmurno. I ciepło. Nawet gorąco. Ale przynajmniej nie padało. Po drodze ze świątyni Młotodzierżcy do starego statku osadzonego na lączie w jakim urządzono “Starego pirata” miał aż nadto czasu by o poranku przemyśleć swoje sprawy. Jak choćby wczorajsza msza. Co prawda był środek tygodnia a nie Festag, tradycyjny dzień wolny od pracy by oddać należytą cześć dobrym bogom. Więc pustki w ławach były zrozumiałe. Ale jednak musiał przyznać, że tych wiernych było raczej mniej niż więcej. Odprawiał msze na tyle często i długo odkąd tu przypłynął, że większość twarzy już rozpoznawał. A oni jego. Zwykle przychodzili ci sami. No i cóż. Leorin chyba miał rację, że wiernych ich patronowi to nie ma w tym mieście zbyt wiele. Najpopularniejszy był chyba Mannan. Co ze względu na portowe miasto i sporą żeglarską brać było dość zrozumiałe. Oczywiście jak ktoś oddawał cześć jednemu bogu nie oznaczało, że neguje innych. Ot, raczej zwykle na daną porę roku czy okoliczność życiową zwracano się o opiekę do danego patrona. Jak kobieta w połogu to prosiła o wsparcie Rhyi czy Shallyi. Jak myśliwi szli w gąszcz to modlili się do Taala. Ktoś zmarł to udawano się do świątyni Morra. Sporo było południowców a ci oddawali cześć Myrmidii i Verenie. Więc Sigmar raczej nie był najpopularniejszym patronem w mieście. Chociaż jak to kiedyś zauważył Leorin i tak mieli lepiej niż wyznawcy Ulryka. Bo ani zimy ani wilków w tym kraju nie było. Więc jego przymioty wydawały się tutaj dość abstrakcyjne. Zwłaszcza dla pokoleń już urodzonych tutaj co nigdy nie widziały ani żywego wilka ani płatka śniegu. No i na mszach to było widać. Zwłaszcza tak jak wczoraj, w środku tygodnia. Druga sprawa w jakiej prałat miał rację to jakość kadr. No choćby ten “nicpoń” Zachariasz. Do tej pory nawet nieźle się sprawdzał jako skryba, bibliotekarz i miłośnik ksiąg i papierów. Tutaj raczej nie dało się na niego narzekać. A i wczoraj jak wyszedł z nim na miasto to u Zapaty nawet jakby odżył. A tym prawdziwym posiłkiem z prawdziwego mięsa był wręcz zachwycony. Wydawało się, że raczej mało wychodzi poza mury świątyni. Więc na zewnątrz zdradzał mieszaninę ciekawości i obawy. No i jak wieczorem sprawdził jego nieco bardziej praktyczne umiejętności no to cóż… Chyba właśnie między innymi o tym mówił wczoraj prałat Leorin. Jak wzięli te ćwiczebne kije do treningu to weteran ostatniej wojny w Kislevie i wschodnich kresach Imperium dość szybko zorientował się jak bardzo młody akolita jest zielony w tych sprawach. Nikt z nim nogdy nie ćwiczył? Dzisiaj dotarło do niego, że całkiem możliwe, że nie. Bo kto? Stary prałat był już stary i na takie aktywności już raczej nie miał siły. Ci co coś umieli to jak sam nieraz płakał popłynęli na wojnę do ojczyzny i dotąd nie wrócili. Ci co zostali byli podobnie zieloni jak Zachariasz. To i młodzian chyba za bardzo nie miał z kim ćwiczyć a i sam chyba wolał spędzać czas przy biurku i w bibliotece. No a dzisiaj po śniadaniu posłał go do wieży magów po te składniki jakie wczoraj rozmawiał z mistrzem Ambrosio. Ale już nie miał czasu czekać aż wróci. Musiał udać się do tego “Pirata” gdzie miał przebywać ten Marko Tramiel co to mógł coś wiedzieć o tej sprzedawanej Amazonce. Sama rozmowa z odpowiednikiem prałata w wieży magów też mogła dać do myślenia. - A tak, myślimy właśnie by desygnować jednego z naszych uczniów na tą ekspedycję hrabiny. To może być bardzo interesująca wyprawa naukowa. Nie wiem jeszcze czy to będzie Friedrich ale przemyślę twoją ofertę. A ty zamierzasz dołączyć do tej wyprawy? Chyba nie jesteś już najmłodszy jeśli mogę tak powiedzieć. - stary mistrz magii z białą brodą pykał ze swojej fajeczki kiwając głową. Widocznie wiedział o tej ekspedycji ale i sam chyba myślał by kogoś ze swoich podwładnych dołączyć. Ale chyba coś nie bardzo mu się uśmiechało by oddać jakiegoś magistra pod opiekuńcze skrzydła srogiego kapłana. No ale nie powiedział “nie” tylko, że przemyśli. No chyba, że to było takie dyplomatyczne “nie”. Tego Gerchart do końca nie mógł rozgryźć. Lepiej władał młotem niż słowami. - Mark Tramiel? Tak, tak, kojarzę. Korzystaliśmy kiedyś z jego usług. - za to okazało się, że nazwisko Tramiela nie jest dla mistrza obce. Zwykle go można było spotkać albo co tydzień na targu albo w tym podejrzanym “Piracie”. To ktoś taki jak ostrze do wynajęcia. Tyle, że od załatwiania spraw a nie machania tym ostrzem. Wieża kiedyś korzystała z jego usług gdy poszła plotka, że na mieście pojawiły się cenne przedmioty ale nie było wiadomo gdzie dokładnie i czy to prawda. Wówczas właśnie wynajęto Marka by się tym zajął. No i nawet mu się to udało. Ale potem jakoś nie było więcej potrzeby to i ich drogi więcej się nie zeszły. I tak łysy kapłan przeszedł tego gorącego i pochmurnego poranka całą drogę od świątyni do kadłuba starego statku w jakim urządzono tawernę o niezbyt dobrej reputacji. Musiał się nieco schylić bo główne wejście zrobione w burcie było dość niskie. Wewnątrz było dość mroczno. Pewnie przez tą małą liczbę małych okien jakie wybito w burtach statku. Więc większość światła pochodziło od świec i lamp co zdradzał też zapach. Jakoś jednak nikt tu nikogo nie mordował. Właściwie to lokal o tej porze był prawie pusty. Barman, paru typków przy tym stole, ktoś siedział przy szynkwasie, tam na końcu chyba jakieś dwie ladacznice ale chyba jeszcze nie w pracy sądząc po dość codziennym stroju i znudzonych minach a jeszcze kawałek dalej… Friedrich. Od razu rozpoznał tego blondwłosego młodzieńca jakiego spotkał wczoraj w wieży. Siedział z jakimś zakapiorem. W oko wpadł mu ruch gdy jakiś mężczyzna zszedł po schodach z górnego piętra i ciężko oparł się rękami o szynkwas prosząc o coś do picia. Właściwie to nie był pewny, że to jest właśnie Mark Tarmiel. Ale miał turban. A jedną z niewielu rzeczy jakie mistrz Friedricha opisał o tym miejskim załatwiaczu to to, że chodził w turbanie czy czymś takim podobnym. --- Mecha 02 Ambrosio; wiedza o Marku Tramielu (INT) 60+20-20=60; rzut: Kostnica 7 > 60-7=53 > du.suk = załatwiacz, bywa na targu, bywa w “Piracie”, wieża kiedyś korzystała z jego usług --- Czas: 2525.XI.32 wlt; południe Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, sala główna Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr Iolanda i Cezar Oboje spotkali się rano przy śniadaniu jakie podała im osobista służąca. Pogoda się poprawiła w porównaniu do wczorajszego dnia. Przynajmniej nie padało. Chociaż niebo było mocno zachmurzone. Ale zdarzały się przejaśnienia przyjemnego dla oka błękitu. No i było ciepło. Nawet gorąco. Tym razem nie byli sami przy tym stole i mieli towarzystwo. - Jak sobie życzyłaś piękna pani udałem się wczoraj do kapitana de Rivera i rozmówiłem się z nim w twojej sprawie. Zgodził się ciebie przyjąć. Zapewnia, że na tak piękną i dzielną kobietę czeka z otwartymi ramionami w “Wesołym kordelasie”. - właściwie nie było wiadomo czy de Rivera dosłownie tak powiedział jak to przekazał Ralf. Czy ten może przekazuje ugrzecznioną wersję godną osób z jakimi rozmawiał i za jaką sam się uważał. Ale nie zmieniało to sensu jego wypowiedzi, że droga była gotowa. Wystarczyło się udać do wspomnianej karczmy na spotkanie z tym oficerem jaki w imieniu Corony de Lima miał poprowadzić ekspedycję w trzewia dżungli. - A przy okazji to nie wiem czy mówiłem. Mam znajomego. A ten znajomy ma sklep z ptakami. Bajecznie kolorowe! Niektóre nawet mówią ludzkim głosem! Taki barwny ptak byłby nie do dostania po tamtej stronie kontynentu. Mogę zaprowadzić jeśli to piękną panią interesuje. - Ralf płynnie przeszedł do kolejnej okazji jaką znalazł na mieście i liczył, że zainteresuje ona uwagę jak nie baronessy to chociaż jej towarzysza. Było całkiem możliwe, że tak było bo zwierzęta i rośliny były całkiem odmienne od tych jakie znali w starym kraju.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-01-2021, 21:30 | #14 |
Reputacja: 1 |
|
10-01-2021, 14:28 | #15 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Wellentag, popołudnie, karczmy w Porcie Wyrzutków Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-01-2021 o 22:28. Powód: poprawki |
12-01-2021, 13:32 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
15-01-2021, 14:00 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
15-01-2021, 17:07 | #18 |
Reputacja: 1 | XI.362.4.33,Karczma Kordelas w Porcie Wyrzutków
Z Dziennika Ektheliona, z rodu Dranil.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
15-01-2021, 20:10 | #19 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
15-01-2021, 20:12 | #20 |
Reputacja: 1 | Post wspólny Efcia, Marrrt i MG przedpołudnie; karczma “Róg obfitości” - Och, jest Pan taki nieoceniony. Prawdziwa podpora i przyjaciel - rzekła baroness z pełnym podziwem. - Nie wiem jak ja poradziłabym sobie bez pańskich znajomości i umiejętności - dodała, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. Lustria była wymarzonym miejscem dla niziołków. Z ich kulinarnym talentem i żyłką łowcy przygód, która objawiała się eksperymentowaniem, osiągały niesamowite efekty. Dla przykładu dżem z owoców, zwanych tu karambolami w połączeniu z zimną, wolno pieczoną wieprzowiną, sprawiał, że nawykły do skromniejszych posiłków Cesar, zaczął doceniać śniadanie jako przyjemność. - Zaiste panie von Hiendenmit - dodał Cesar, który w przeciwieństwie do Iolandy nie pokrył się pąsem - Ma pan imponujące koneksje. Od dawna bawi pan w Porcie Wyrzutków? - A już któryś sezon. Chętnie wprowadzam takie nowe osoby z towarzystwa w tutejszy świat. Sam pamiętam jakie tu wszystko było dla mnie dziwne i nowe gdy tu przybyłem po raz pierwszy. I ten deszcz i gorąc! Całkiem inne niż w starym kraju. Ta dżungla też niby taki las a jednak całkiem inny niż u nas. Ryby. Niektóre morskie ryby są podobne jak u nas. Wreszcie coś znajomego. - Ralf uśmiechnął się i odpowiedział całkiem pogodnie na te pochwały i pytania. Mówił jakby sam jeszcze bardzo dobrze pamiętał jak to jest być nowym w tym mieście i kontynencie. - Oby więcej takich bezinteresownych osób jak pan, szlachetny panie von Hiendenmit - baronessa ruchem ręki przywołała jedną ze służebnych kręcących się po sali, zamówiła więcej wina. - Oczywiście zje pan z nami - nie była to prośba czy pytanie. W swym tonie dawała do zrozumienia, że odmowa przyjęta nie będzie. - I opowie co de Rivera powiedział. A później o sklepie z papugami. - Tak pięknej prośbie z tak pięknych ust tak pięknej kobiety nie śmiałbym odmówić. Zapewne mało kto by śmiał. - młody szlachcic skłonił się z galanterią i z równą galanterią przyjmując to zaproszenie. Kelnerka zaś podała im zamówione wino na chwilę przerywając ich rozmowę po czym wróciła za szynkwas i zniknęła na zapleczu by donieść resztę potraw. Z tego skorzystał Ralf aby mówić dalej. - A z kapitanem de Rivera właściwie więcej nie ma co opowiadać. Urządził sobie kwaterę w “Wesołym kordelasie”. Tam prowadzi rozmowy z tymi co wyrażają chęć dołączenia do ekspedycji jego patronki. Tam go spotkałem i porozmawiałem. Przez moją skromną osobę wyraził chęć na zaaranżowanie spotkania z tobą, łaskawa pani. Więc chyba wszystko gotowe, wystarczy się tam udać. Mogę pani i kawalerowi Arrarte naturalnie towarzyszyć w tym spotkaniu. - Ralf zaoferował swoje usługi w pośredniczeniu w tym spotkaniu o jakim rozmawiali. - Czy z Portu Wyrzutków wyruszały już wcześniej niezwiązane z łowiectwem wyprawy w głąb dżungli? - Spytał Cesar. Kwestia towarzystwa Ralfa podczas spotkania leżała w gestii baronessy - Być może kapitan de Riviera jakąś już prowadził? - To dobre pytanie - Iolanda zgodziła się z Cezarem. - Z tymi wyprawami to trochę nie tak postawione pytanie. - temat wywołał lekki uśmiech na twarzy Ralfa. - Co jakiś czas ktoś wpada na pomysł wyprawy w głąb dżungli. Chyba raz na rok czy dwa jest jakaś większa wyprawa. Ale mało kto wraca z takich wypraw. Jak już to ci co nie zapuścili się zbyt głęboko albo byli chorzy czy ranni i wrócili do miasta. Niewielu wraca z głębi. - wyjaśnił jak to bywa z tymi wyprawami w trzewia tropikalnego kontynentu. - Ostatnia grupa wyprawiła się… bo ja wiem… z tydzień albo dwa przed waszym przybyciem. To będzie jakieś trzy albo cztery festagi temu. Jacyś konkwistadorzy, głównie Estalijczycy. Ale jakoś nic o nich nie słychać by ktoś wrócił. - mówił jakby starał sobie przypomnieć to zdarzenie sprzed paru tygodniu co z tych wypraw było chyba najświeższe. - Nie wróżę im powodzenia. To jeszcze była pora deszczów. Ta wicehrabina i kapitan rozsądniej do tego podeszli bo teraz będzie tych deszczów mniej. Zawsze na przełomie starego i nowego roku jest ich mniej. Taka tutejsza zima. - pokręcił głową gdy chyba nie oczekiwał, że ta wcześniejsza wyprawa Estalijczyków wróci z jakimiś sukcesami. - A kapitan de Rivera no to kto go tam wie? To znaczy jak posłuchać plotek to o matko, w czymże on nie brał udziału! Po obu stronach oceanu. W ekspedycjach na lądzie również. - zaśmiał się wesoło jakby trudno było mu oddzielić legendę od faktów. Słowa von Hiendenmit o de Riverze wywołały lekki uśmiech na twarzy baronessy. Plotki zawsze są przesadzone. A gdy wychwalają ich bohatera on sam jest ich siewcą. - Wiesz może panie von Hiendenmit Co skłoniło wiceharbinę do powierzenia wyprawy akurat Carlosowi de Riverze? - Zapytała Iolanda. - Obawiam się, że aż tak się nie spouflam z łaskawą wicehrabiną ani panem kapitanem aby wiedzieć takie rzeczy. - Ralf pokręcił głową i upił ze swojego kubka. Przyznał się jednak bez oporu to swojej niewiedzy w tym temacie. Wyprostował się nieco na swoim kawałku ławy bo wróciła kelnerka roznosząc z tacy na stół zamówione potrawy do tego dzisiejszego śniadania. Temat Riviery wydawał się Cesarowi po tych słowach ślepym tropem. Kapitan, zdawał się wzorem dla młodego nordlinga, choć na plus należało mu poczytać iż nie zmyślał więcej niż mógł w rzeczywistości o nim wiedzieć. Wziąwszy przyniesiony dzban wina zaproponował Iolandzie po czym nalał i sobie. - A ci estalijscy konkwistadorzy? To interesujące. Z pewnością dowodził nimi ktoś znaczny? Baronessa kiwnęła delikatnie głową w podziękowaniu. - A to byli ludzie kapitana Rojo. Maurizio Rojo. Wyglądali na tęgich zabijaków. Przynajmniej większość z nich. Przypłynęli z pół roku temu i jakoś nie bardzo się wyróżniali. Co prawda mówili, że pójdą w dżunglę i odkryją wielkie skarby, złoto i tak dalej no ale kto tak nie mówi? Zresztą mówili tak przez pół roku no to kto by to brał na poważnie? No ale w końcu się zebrali, poszli no i na razie to tyle ich widziano. - Ralf machnął dłonią dość lekceważąco ale jednak trochę dało się wyczuć zdziwienia jak ci konkwistadorzy postanowili przemienić słowa w czyn i ruszyć w tą mroczną i wilgotną dżunglę. - Jakby ktoś, lub coś ich do tego nagle zmotywowało? - Dopytywał Cesar widząc mieszane uczucia z jakimi Ralf wypowiedział ostatnie zdanie. - Nagle? - W głosie de Azuara dało się wyczuć rozbawienie. - Te opoje przez pół roku przepijały kasę na wyprawę. A gdy skarbczyk zaczął świecić pustkami ruszyli w głąb lądu z nadzieję na łatwe łupy. - Baronessa machnęła ręką tak jakby odganiała natrętnego owada. - Nie ma co liczyć, że wrócą. Rodzina płakać po nim nie będzie. - Opoje? - Cezar, który akurat łykał wina, wysiłkiem siły woli powstrzymał zakrztuszenie, a gdy trunek spokojnie już trafił gdzie miał to przeznaczone, Novareńczyk zaśmiał się bodaj pierwszy raz. - Rozumiem baronesso, że to nie pierwszy raz gdy słyszysz to nazwisko. Czy wie pan może panie von Hiendenmit, którą oberżę owi opoje obdarowali swym skarbczykiem? - Znam ich. Nie warto o nich tutaj więcej mówić - baronessa skwitowała krótko zdziwienie jaki wywołał na Cezarze przedstawiony przez nią obraz kapitana Rojo. - Proszę kontynuować panie von Hiendenmit - zachęciła swojego gościa z Imperium do odpowiedzi na pytanie postawione przez szermierza. - Szczerze mówiąc to nie wiem co ich w końcu skłoniło do tej wyprawy. Nie mogę powiedzieć byśmy biesiadowali przy jednym stole czy nocowali w tej samej karczmie. Ot, czasem coś o nich dało się usłyszeć, że to czy tamto. - młody szlachcic przyznał, że widocznie owi konkwistadorzy jakoś się z nimi nie przesiadywał zbyt często o ile w ogóle. - Ale pamiętam, że z parę dni wcześniej przypłynął statek z Estalii. Może to miało coś wspólnego? Wcześniej urzędowali najwięcej w “Starym piracie” i “Pełnej baryłce”. To może tam ktoś jest bardziej zorientowany w ich sprawie. - dodał widząc, że temat krajan jacy wyruszyli w głąb dżunglę zainteresował dwoje Estalijczyków. - Jeszcze jeden statek z Estalii? - Novareńczyk uniósł brew w zdziwieniu ocierając ostatecznie usta serwetką. I zdziwienie to było nieudawane. Dzika Lustria cieszyła się ostatnio coraz większym zainteresowaniem iberyjskich księstw. A zważywszy na koszty takich przedsięwzięć nie wyglądało to na przypadek - Wielka szkoda, że nie znamy nikogo kto dałby radę się dowiedzieć w kapitanacie, jakichż to pasażerów przywiózł ten ostatni okręt, prawda baronesso? - Tak panie Arrarte , to zaiste niezwykłe, że w tak krótkim czasie tyle okrętów z jednego miejsca się tu pojawiło - odparła wywołana do odpowiedzi kobieta. - I rzeczywiście warto byłoby dowiedzieć się tego. Nie chciałabym zbytnio wykorzystać cię, drogi Panie von Hiendenmit, ale czy człowiek o tak szerokich koneksjach byłby się w stanie czego na ten temat dowiedzieć? - Zapytała Iolanda z wielką nadzieję w oczach, starając się ukryć zakłopotanie wynikające z faktu, że musi swojego gościa obciążyć jeszcze jednym zadaniem. - No może to nie jest Marienburg czy któryś z naszych wielkich portów ale jednak dość regularnie przypływają statki z tamtej strony oceanu. Nie tylko z Estalii. - naturalizowany tubylec zwrócił uwagę na to, że przypłynięcie statku zza oceanu aż tak wyjątkowe nie jest. Nawet jeśli ruch nie umywał się do tego co staroświatowcy znali z własnych portów. - No i miałbym popytać o tego Rojo i jego wyprawę? No mogę spróbować. Ale niczego nie obiecuję. A na razie bardzo dziękuję szanownemu państwu za tą gościnę. Śniadanie było przepyszne. Ale obawiam się, że obowiązki mnie wzywają. - Ralf z typową dla siebie kurtuazją zaczął procedurę pożegnalną bo przecież nie wypadało komuś z towarzystwa tak po prostu wstać od stołu i odejść po dwóch słowach pożegnania. - Cała przyjemność po naszej stronie - odparł nordlingowi Cezar po czym widząc wyzierający z jego słów sceptycyzm dodał - Jeśli miałoby to panu przysporzyć trudności panie von Heidenmit, lub postawić w niezręcznej sytuacji, to proszę oczywiście potraktować prośbę za niebyłą. Znajdziemy z baronessą inny sposób by zgłębić tę sprawę. Ton jednak tej wypowiedzi był bardzo formalny co miało bardzo konkretne zadanie wzbudzenia w młodym fircyku chęci udowodnienia swojej zaradności. - Tymczasem udamy się do kapitana Riviery. - Tak panie von Hiendenmit. Proszę nie robić sobie kłopotu. I mam nadzieję, że jeszcze nas pan odpowiedzi - Iolanda pożegnała mieszkania Imperium. - Dziękuję za wyrozumienie. Jeśli się czegoś dowiem w sprawie kawalera Rojo to na pewno nie omieszkam o tym państwa zawiadomić. - Ralf skłonił się na pożegnanie po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia zostawiając dwójkę Estalijczyków przy stole. Gdy słudzy wynosili naczynia, Cezar zwrócił się do Iolandy. - Nie wydaje mi się by to był przypadek z tym statkiem. Ilość statków które tu przybijają zapewne nie jest mała. Ale skoro siedzieli tu pół roku i wyruszyli bez specjalnych przygotowań po przybyciu tego konkretnego, to sądzę, że mieli ku temu ważki powód. Jeśli chcesz pani przyłączyć się do ekspedycji de Riviery, który jak plotka niesie trzyma u siebie jakiegoś Estalijczyka z dżungli to… ciekawe czego dowie się pan von Hindenmit. Tymczasem jak tylko będziesz pani gotowa, pójdziemy do kapitana. - Potrzebuję tylko kilku chwil panie Arrarte - odparła mu Iolanda. - Zgadzam się z pana tezą, że to nie mógł być przypadek. Na odpowiedzi musimy jednak poczekać. Cezar nie musiał zbyt długo czekać na Iolanda. Ta już w prostej, acz podkreślajacej jej walory sukni zeszła do niego. Wszak była to wizyta u zwykłego kapitana a nie bał u księżnej D'Ovar.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |