Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2021, 19:56   #211
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - 2525.XII.25/26 mkt/bct; północ

Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, skraj Nawiedzonych Mokradeł
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)



Wyprawa do piramidy



Strach i obawy. Było właśnie tak. Strach i obawy zdominowały atmosferę na tych kilku łodziach jakie ruszyły o zmierzchu w głąb tajemniczych bagien. A jak zapadła ciemność to się po prostu zrobiło strasznie. Carsten to czuł pomimo nocnych ciemności. Nawet jak nie widział wyrazu twarzy a u Togo to w ogóle widział tylko białka jego oczu. Ale to się czuło. Bali się. Bali się wszyscy. Nie był pewny czy ktoś z marynarzy kapitana słyszał tą historię tego miejsca od Majo czy którejś z Amazonek. Ale oni też się bali. Bały się Amazonki i Togo. Bała się Zoja. I Vivian chyba też. Dało się wyczuć to nerwowe napięcie. Tą ciszę jaka emanowała z wszystkich łodzi, że dało się ją kroić nożem. Bali się głośniej odetchnąć, bali się rozmawiać. Jak już to ukradkiem i szeptem i rzadko. Właściwie nie musieli i nie powinni nawet rozmawiać. A Amazonki porozumiewały się gestami dokąd płynąć albo nie. Wystarczyło machnąć przywołująco ręką albo zastopować. To było całkiem czytelne nawet jak ludzie różnych nacji nie rozumieli swoich języków. Ale strach zdominował wszystkich.



https://i.pinimg.com/474x/89/d4/b1/8...d364815421.jpg

W tej nocnej ciszy ciche pluskanie wody o burty łodzi, chlupot wioseł odpychających wodę, dźwięk zwykle tak naturalny, że aż sielski i kojący teraz wydawał się jak złowieszcza zapowiedź czegoś strasznego. Czegoś co nadejdzie za każdym następnym machnięciem wioseł. Coś na co chyba mniej lub bardziej świadomie czekali wszyscy w łodziach. I w końcu się doczekali. Gdzieś od jednej z łodzi Amazonek dobiegło ostrzegawcze syknięcie. W pierwszej chwili nie bardzo było wiadomo o co chodzi. Ale zastopowano wiosła i przez moment łodzie płynęły siłą rozpędu aż uspokoiły się i weszły w leniwy dryf. Ale wkrótce i Carsten i reszta jego kapitańskiej łodzi też to dostrzegła.

Coś jakby poświata. Jakby w pewnym miejscu w tej mgle błądziło jakieś blade światło. Ale dziwne. Raczej taka poświata od nie wiadomo czego a nie coś znajomego jak ognisko czy pochodnia. Potem się chyba zbliżyło bo widać było nieco wyraźniej. To coś jakby latało czy pływało w tej mgle. Składało się z wielu, drobnych punkcików świetlnych jak jakaś ławica. Albo większe stworzenie z tymi kropkami mdłego światła. Ale samego stworzenia nie było widać co to właściwie jest.

~ Złe juju! ~ szepnął przerażony Togo. Carsten nie widział jego twarzy ale po głosie poznał, że niski dzikus się boi. Potem coś mamrotał szeptem co brzmiało jak modlitwa, prośby czy jakieś zaklęcia. I kurczowo zaciskał swoją włócznię.

Zoja też coś szeptała. Wyjęła za pasa pistolet gotowa strzelać. Ale chyba traktowała to jako ostateczność bo tylko trzymała ten postlet. Rozglądała się nerwowo dookoła ale wzrok wciąż jej wracał do tego czegoś. Wokół było widać tyl bagna, mgłę, trzciny i czasem jakieś drzewa. I to mglisto świecące coś w nocnej mgle.

Amazonki też pokuliły się w swoich łodziach. Jeśli coś modliły się czy szeptały to Carsten tego nie słyszał. Ale zaległy na dnie łodzi, że czasem tylko widział jakiś ruch gdy pewnie któraś wyglądała poza burtę.

Przesądni marynarze też pokulili się na swojej łodzi. Nie wiedząc z czym mają do czynienia robili to co reszta.

~ Obawiam się, że to mi wygląda na coś paskudnego. ~ szepnęła cicho bladolica szlachcianka. Niby spokojnie i opanowanie jak na błękitnokrwistą przystało. Ale nawet u niej dało się wyczuć napięcie w głosie. Może po prostu lepiej nad sobą panowała.

Trudno było powiedzieć ile trwał ten wymuszony postój. Wydawało się, że wieki. Ale może trwało tylko pół pacierza? To coś stopniowo oddaliło się i rozmyło w tej mgle. Jeszcze trochę poczekali tak na wszelki wypadek gdy Meda dała znać pozostałym i znów wiosła ostrożnie zanurzyły się w bagiennej wodzie a łodzie wznowiły celowy ruch. Płynęli tak i płyneli przez te Nawiedzone Bagna. Aż z nich wypłynęli. Łodzie zaszurały o coś pod spodem i pierwsza łódź łuczniczek królowej Aldery wyskoczyła w bagienną wodę po czym część ruszyła do przodu a dwie wciągały łódź na płytszą wodę. Za nimi operację powtórzyły kolejne łodzie. Wody wciąż było po kostki albo i do połowy łydek a teren jakoś niezbyt się zmienił. Czyli z bliska dominowały trzciny i jakies pływające zielsko a nieco dalej wszystko tonęło we mgle i nocy.

~ Przepłynęliśmy. Jesteśmy blisko piramidy. Ale jest noc i mgła to jej nie widać. ~ Togo jakby odżył gdy okazało się, że o dziwo przebrnęli cało przez te cholerne bagna. I teraz tłumaczył ciche, szybkie słowa czarnoskórej Amazonki. Pokazał też kierunek taki sam jak ona. Chociaż z tego miejsca to równie dobrze mogliby pokazywać każdy inny. Wszystkie wydawały się jednakowo mgliste. Meda jednak sprawiała wrażenie pewnej siebie co do tego gdzie w tej chwili są.




Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, okolice Wzgórz Terradonów
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)


Wyprawa na Wzgórza Terradonów





https://www.desktopbackground.org/t/...600x1200_h.jpg


Póki na dno dżungli docierało jeszcze światło dnia to jeszcze nie szło się tak najgorzej. Ale jak słońce zaszło to zrobiło się znacznie trudniej. Wydawało się, że tam, na ziemi, to leży cała masa zielska, korzeni, krzaków, kamieni, mrowisk jakie tylko czekają aby zaczepić o czyjąś nogę. No i wciąż wspinali się pod górę. Chociaż ta okrężna droga nie była tak stroma jak bezpośrednie podejście. Ale po całodziennym marszu w tropikalnym upale to ta końcówka trasy była jednak dość uciążliwa. Zwłaszcza jak się nocą maszerowało przez dno dżungli na przełaj.

Byli już całkiem blisko nieprzyjaciela więc trzeba było zachować ciszę. Ludzie, Amazonki i elfy niewiele więc rozmawiali. Zresztą wspinaczka, zwłaszcza po ciemku nie sprzyjała rozmowom. Szli kawałek od skraju dżungli więc chociaż jej kraniec widać było jako wyraźniejsze prześwity między drzewami to samego szczytu już nie. Po prostu stopniowo czuło się jak stok pod nogami unosi się coraz bardziej stromo.

W tych ciemnościach i potrzebie zachowania ciszy grupa rozpraszała się coraz bardziej. Trudno było utrzymać jednolite tempo w tak bardzo mieszanym składzie. Bertrand orientował się tylko kogo ma za najbliższych sąsiadów i miał dość mętne pojęcie kto idzie gdzieś dalej i czy w ogóle idzie. Dlatego mógł się czuć trochę zdziwiony gdy w pewnym momencie natknął się na któregoś z Tileańczyków. Po chwili ten przywołał po cichu Sabatiniego. Okazało się, że są już blisko szczytu. Weszli razem z tymi tarczowniczkami Aldery

~ Tarczowniczki obsadziły skraj dżungli. Chyba nam się udało bo coś tam cicho. Ja tam byłem ale po ciemku nic nie widzę. Ale na mój rozum jak te gadziny nie zrobiły nas w konia i nie odleciały jak tu leźliśmy to dalej powinny tu być. ~ porucznik tileańskich kuszników szeptem zdał relację Bertrandowi z tego co udało mu się ustalić do tej pory. Ucieszył się, że przybyły inne oddziały no i Bertrand który mógł zdjąć z jego barków brzemię dowodzenia. Zaprowadził go w tych ciemnościach do skraju lasu. Ten jawił się jako czarne, grube, zwykle mniej więcej pionowe krechy pni drzew. I granat nieba oznaczający jakąś większą przestrzeń. Ale dalej Sabatini nie podchodził obawiając się zaalarmować przedwcześnie gadzich strażników. Gdzieś tam dalej powinny być jaguarzyce Aldery no ale one miały wprawę w skradaniu no i po ciemku trudno je było dojrzeć.

Wraz z Bertrandem na szczyt wzgórza dotarła Maanena oraz Toras ze swoimi elfimi włócznikami i ciżba obozowa która zachowała całkiem niezłe tempo dorównując oddziałom liniowym. Ale to nadal była gdzieś połowa ich grupy. A tak na oko to mogło już być w okolicach północy. Zdążyli złapać oddech, napić się wody i zastanawiać się czy pozostałe oddziały ich odnajdą w tych ciemnościach i czy w ogóle dotrą. Ale jednak dotarły z pacierz lub dwa później. Dotarła Majo z oszczepniczkami i bretońscy kusznicy Bertranda. Wciąż była mniej więcej północ gdy wreszcie byli w komplecie.

~ Epsi mówi, że gadziny śpią. ~ Majo szepnęła gdy przez chwilę rozmawiała z Maaneną i jedną z Amazonek. Jak się okazało z tą co dowodziła jaguarzycami.

~ To dobrze. Na razie dobrze idzie. To co teraz? ~ zapytał równie cicho porucznik Sabatini. Udało im się dotrzeć prawie na miejsce bez alarmowania przeciwnika. A na razie to ich wcześniejsze plany kończyły się właśnie na dotarciu na szczyt wzgórza co właśnie im się udało.


---

Mecha 38

Test zmęczeniowy na nocne marsze

Bertrand; (ODP) 55+15=70; rzut: 51; 70-51=19 > ma.suk = o czasie (00:00)

Maanena; (ODP); 35+15=50; rzut: 48; 50-48=2 > remis = o czasie (00:00)

Majo; (ODP); 35+15=50; rzut: 66; 50-66=-16 > ma.por = spóźniona (00:30)

Toras; (ODP); 35+15=50; rzut: 36; 50-36=14 > ma.suk = o czasie (00:00)

kusznicy bretońscy; (ODP); 30+15=45; rzut: 61; 45-61=-16 > ma.por = spóźnieni (00:30)

kusznicy tileańscy; (ODP); 30+15=45; rzut: 4; 45-4=41 > śr.suk = przed czasem (23:30)

włócznicy elficcy; (ODP); 30+15=45; rzut: 34; 45-34=11 > ma.suk = o czasie (00:00)

ciury obozowe; (ODP); 30+15=45; rzut: 37; 45-37=8 > remis = o czasie (00:00)

tarczowniczki jaguara; (ODP); 30+15=45; rzut: 3; 45-3=42 > śr.suk = przed czasem (23:30)

oszczepniczki piranii; (ODP); 30+15=45’ rzut: 54; 45-54=-9 > remis = spóźnione (00:30)


---




Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)



Iolanda





https://3zsmz73ycy0o482l6t1qvq2e-wpe...6/IMG_3706.jpg


W połowie nocy to już nawet w dżungli było mało ciepło. Zwłaszcza od ziemi ciągnął mało przyjemny, wilgotny chłód. Ale to była jakaś odmiana od tropikalnego dnia. W dzień w obozie panował ruch. Oddziały ćwiczyły musztrę aby nie zgnuśniały, wystawiano warty i wysyłano patrole. Niektóre także do Jaskini Konkwistadorów jak je zaczęto nazywać od okoliczności spotkania. Ale wieczorem większość tych aktywności się uspokoiła. Zmrok jaki na dnie dżungli przechodził w głęboki mrok skuteczenie utrudniał takie fanaberie. Za to sprzyjał obozowej atmosferze i wypoczynkowi. Więc od ognisk płynęły mniej lub bardziej udane utwory. W większości w wykonaniu zwykłych żołnierzy i marynarzy więc były proste i nierzadko sprośne. Albo ckliwe gdy śpiewali o domu który często został po tamtej stronie oceanu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-10-2021, 20:19   #212
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Carsten dawno nie odczuwał takiej fali niepokoju. Wilgoć strachu pełzała po karku, ślizgała się po plecach, niczym dotyk zimnej gadziej łuski. Wszechobecna jak otoczenie przesycone lepką mgłą. Nawet bliskość współtowarzyszy i Amazonek nie uspokajała ochroniarza. Czym innym było mierzyć się z namacalnym wrogiem, jak gigantyczny pająk, wąż czy jaszczur. Czym innym pozostawiać jego wcielenie w sferze domysłów.
W pierwszym przypadku łatwiej było opanować nerwy i stawić czoła przeciwnikowi. W drugim zaś złowroga tajemnica paraliżowała zmysły, a niemożność oceny zagrożenia sprawiała, że umysł męczył oplot niepewności gorszy od uścisku węża. Do tego wzbierająca obawa, co też za istoty czyhają lub błąkają się pośród zawiesiny białych oparów? Mimo że nie było czuć wiatru, mgła płynęła miękko, w ciszy, odsłaniając znienacka kolejne fałdy mroku, koszmarne drzewa, którym wyobraźnia nadawała kształty potworów, kępy krzewin, łęgi i inne pozornie zwykłe detale trzęsawisk, lecz zatopione w złowrogiej poświacie.

Eisen zastygł jak cała reszta śmiałków, kiedy zauważyli niezwykłe zjawisko. Za nic w świecie nie chciałby teraz opuścić wąskiej łodzi, która zdała mu się nagle ostoją i bastionem, jak burty galeonu, chroniące przed naporem fali pełnej obcej grozy. Czuł, że ma przeciw sobie podstępnego przeciwnika, przebiegłą istotę wysysającą siły i wciągającą w śmiertelną w pułapkę. Przez te emocje zatracił rachubę czasu i tylko przyspieszone bicie serca stało się fałszywą miarą jego upływu. Trzymał pysk Bastarda, by ten skomleniem, piskiem lub szczekaniem nie zdradził ich obecności. Ochroniarz trwał tak zawieszony w upiornej scenerii, aż do chwili kiedy nieprzyjemnie drażniące uczucie znikło, rozwiawszy się niczym widmowa mara wchłonięta przez biel mlecznego oparu.

Pokonał otępienie i zachowywał czujność, wiedząc iż to jeszcze nie koniec przeprawy. Nawiedzone tereny dowiodły, że ich legenda nie była przesadzona. Źródło chaotycznego zła pulsowało, wywołując niemiły dreszcz na myśl o nieuchronności powrotnej drogi…

Kiedy łodzie niespodziewanie dotarły do płycizn, Sylvańczyk poczuł się jak rozbitek po morskiej tułaczce. Nie dał się jednak ponieść euforii, wzmógł czujność i nakazał marynarzom spokój. Nie mogli zdradzić swojej obecności, bowiem zwodnicze echo nocy niosło wszelkie odgłosy dalej, niż by sobie tego życzyli.

- Łodzie zakryjcie wśród trzcin! – polecił. – Większa część załóg zostanie na miejscu, oszczędzajcie siły, będą potrzebne do powrotnej przeprawy, poza tym mniejsza grupa to mniejsze ryzyko wykrycia. Nie jesteśmy aż tak wprawni w podchodach jak dzikuski.- wyjaśnił. – Rankiem powinniśmy mieć idealny widok na piramidę.

- Naszkicujesz to, co ci wskażę. – rzekł do mężczyzny biegłego w kreśleniu węglem i kartografii. – Szczegóły, które mogą umknąć zawodnej pamięci… - mimowolnie spojrzał w stronę kaleki, jakby sobie o nim przypomniał. – Alonso! Idziesz ze mną i Zoi, Pora zliczyć tę gadzie plemię i ujrzeć na własne oczy, gdzie bytują.

– Panno Schwartz... – popatrzył na kobietę, która też nosiła widoczny ślad zmęczenia i chyba była bardziej blada, niż zwykle. – Zechce nam pani towarzyszyć? Czy dotychczasowe wrażenia z przeprawy ostudziły pani zapał? – dodał lekko kąśliwie.

Plan jaki jawił się w głowie Carstena zakładał współpracę z Amazonkami, aby zyskać doskonały przyczółek do zwiadu. Później naszkicować piramidę, policzyć siły jaszczurów i zanotować ważkie kwestie, jak choćby zwyczaje wroga. Na koniec przyjrzeć się terenowi wokół budowli, którego rozpoznanie może okazać się przydatne w prowadzeniu zmagań i przygotowaniach do bitwy. Chętnie posłuchałby też rad Alonso, wynikających z jego doświadczeń.
Pozostawało jedynie wykonać te zamierzenia i myśli przekuć w czyny…
 
Deszatie jest offline  
Stary 31-10-2021, 12:26   #213
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand był póki co zadowolony z rozwoju wypadków. Wydawało się, że element zaskoczenia wciąż był po ich stronie. A dzięki temu, że nie był ostatni na szczycie wzgórza to mógł chwilę odsapnąć, przedzieranie się przez ten teren nie było łatwe, jakiś kolec zrobił mu nawet dziurę w koszuli, na szczęście niewielką. Zastanawiał się jak teraz rozplanować atak, z tego rodzaju wrogiem nigdy nie miał do czynienia. Ale starał się nie okazywać niepewności ani wahania.

- Dobrze nam poszło, gratulacje. Dotarliśmy tu wszyscy i nie zaalarmowaliśmy przeciwnika. - zwrócił się z pochwałą do zgromadzonych dowódców oddziałów.

- Teraz trzeba sprawnie zaatakować te gadziny. Problem jest, że dobrze w ciemności nie będziemy ich widzieć. Może nasze wsparcia z obozu przygotowało by pochodnie.
Proponuje by elfi włócznicy i tarczowniczki poszły przodem od skraju lasu z dwóch stron, żeby wroga okrążyć. Za nimi pójdą ludzie z obozu z pochodniami, żebyśmy coś widzieli. Jak zobaczą gniazda Terradonów, mogą tam rzucić parę pochodni żeby je wystraszyć. W ostatniej linii pójdą kusznicy żeby ostrzeliwać te gady co będą próbowały odlatywać. Po walce zobaczymy czy jakieś jaja zostały.


Rozejrzał się po twarzach pozostałych, na końcu przenosząc spojrzenie na Maanenę.

- Co sądzicie o tym planie? Nigdy nie walczyłem z tymi jaszczurami, wy lepiej je znacie. -Zdecydował się, że lepiej wysłuchać opinii dowódczyni Amazonek, w końcu to była jej kraina.

- Maanena uważa, że z tym ogniem to nie jest dobry pomysł. - przetłumaczyła sprawnie Majo - Po pierwsze, musielibyśmy rozpalić ognisko, a to trochę potrwa i może zaalarmować wroga, a potem z pochodniami będziemy widoczni, co sprawi że możemy stracić przewagę zaskoczenia.

Bretoński szlachcic zmarszczył brwi, zastanawiając się czy posłuchać sugestii. Stwierdził, że może te wojowniczki wiedzą co mówią i nie ma co pokazywać wyższości ignorując je.
- Dobrze, to spróbujmy bez ognia. W takim razie pospólstwo obozowe będzie osłaniać kuszników.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 31-10-2021 o 22:58.
Lord Melkor jest offline  
Stary 01-11-2021, 20:56   #214
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Czas dłużył się gdy oczekiwało się na coś. W tym przypadku był to powrót grup, które udały się w dżunglę by dokonać rozpoznania.
Iolanda jednak mogłaby sporą sumkę postawić na stwierdzenie, że prawie wszyscy oczekiwali na złoto. De Rivera naobiecywał bajecznych bogactw i ludzie na nie czekali.
Zamknięta w swoim namiocie baronessa, oddzielona od czasem fałszujących, a czasem i nie, prostych żołnierzy połami mocnego płótna, starała się również zabić jakoś czas.
Towarzystwa otrzymał jej signore Arrarte.
Oboje pozostali w obozie by odpocząć po całonocnym pilnowaniu jaskini.
Ich rozmowa jak i partia szachów jaką rozgrywali była bardzo niezobowiązująca. Ale spełniała swoje zadanie. Pozwalała im odprężyć się i nie zaprzątać sobie na razie głowy myślami o tym kiedy wreszcie obie wyprawy powrócą i jakie wieści przyniosą.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 07-11-2021, 02:33   #215
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - 2525.XII.26 bct; ranek

Czas: 2525.XII.26 bct; ranek
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, rogatki piramidy
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, gorąco (-5)


Wyprawa do piramidy






https://i.pinimg.com/originals/99/d9...35ff29fae7.jpg


- To są te piramidy? To ich są dwie? Myślałam, że jest jedna. Całkiem spore. - Zoja jak i inni próbowali umościć się na tych gałęziach tak wygodnie jak się tylko dało. Ale jednak te kilka nocnych godzin na nich dawały się we znaki. Nawet leżenia na derce i kocu ale na ziemi wydawało się wygodniejsze od tego. No ale Meda zdecydowała, że to będzie najlepsze wyjście skoro zanosi się, że spędzą tu nie tylko czas do świtu ale i pewnie sporą część kolejnego dnia. Teraz zaś rozmowa Kislevitki z Vivian mogła stanąć pozostałym w uszach. Było to ledwo kilka pacierzy temu gdy noc a także mgła zaczęły rzednąć i z wysokości drzew na jakich siedzieli stopniowo zaczynało być widać coraz więcej. I tak te podejrzanie, równoległe trójkąty jakie widzieli przez kilka nocnych godzin zaczęły się rozjaśniać i zmieniać w dwie piramidy. Jedynie na szczycie dało się dostrzec jakieś ciepłe światło od pochodni pewnie albo ogniska. Za mało jednak aby rozświetlić nawet ten szczyt piramidy. Więc pytanie blondynki wydawało się zrozumiałe i na miejscu.

- Nie. To nie są te piramidy tylko pomocnicze budowle. Piramida jest za nimi. Jak się bardziej rozjaśni i mgła zejdzie to powinno być ją widać. - odparł Alonso. I faktycznie pacierz po pacierzu robiło się jaśniej i przejrzyściej gdy noc i mgła zrzedły.

- Oh! Widzę ją! Na Ursuna jakie to wielkie! Jak góra! - w końcu nie tylko Glebova mogła dojrzeć tą właściwą piramidę jaka wznosiła się ponad te dwie pomniejsze. Które i tak przecież nie musiały się wstydzić swoich rozmiarów przy zaocenicznych zamkach czy świątyniach. Ale przy tej centralnej piramidzie wyglądały jak zabawkowe. We dwoje z Carstenem chyba mogli być najbardziej zdziwieni tym majestatycznym widokiem obco wyglądającej budowli. Nie była podobna do niczego co widzieli wcześniej na Starym Świecie czy nawet w Porcie Wyrzutków. Już na pierwszy rzut oka tchnęła obcością nieznanego stylu i cywilizacji. Togo co prawda też pierwszy raz tu był ale chyba mniej więcej wiedział czego się spodziewać. Alonso i Vivian widzieli to już wcześniej, przed zajęciem tego miejsca przez jaszczuroludziów. No a Meda to pewnie czuła się tu jak w drugim domu.

Póki panowała noc wysłanniczka królowej okazała się bezcenna. Prowadziła ich jak po sznurku. Najpierw przez te puste, błotnista pola z wysoką do pasa trawą a potem przez dżunglę. A potem wyglądało jakby podeszła do przypadkowego drzewa i kazała im wejść. Nocna wspinaczka wydawała się szaleństwem ale chyba skalkulowanym. Bo Amazonka skądś wydobyła linę czy tam lianę bo jakaś trochę sztywna była jak zmrożona i nieco zniekształcona lina. Tylko w ogóle nie była zimna. I z jej pomocą dało się jakoś wspiąć. Najwięcej kłopotów miał kuternoga. I chyba nie było to tak całkiem przypadkowe drzewo bo jak już się wspięli na odpowiednią wysokość to było tam coś w stylu gniazda bociana. Na tyle wielkie i solidne, że dwie osoby mogły tam zająć swoje miejsce i było nawet wygodnie. W porównaniu do siedzenia na gołych gałęziach. No ale było ich trochę więcej niż dwoje. Więc najwyżej mogli się zmieniać co jakiś czas. Alternatywą był też mały szałas w jakim było legowisko do snu ale najwyżej na jedną góra dwie osoby. Panna von Schwarz poprosiła aby mogła w nim spocząć jako pierwsza obiecując, że potem dostosuje się do wymogów reszty gdyby trzeba było czuwać przez resztę nocy. Trzeba było jakoś przeczekać tą noc na tym drzewie to sen lub chociaż letarg wydawał się naturalnym rozwiązaniem jak za bardzo nie było co robić. A jak wyjaśniła im Meda to drzewo to był jeden z posterunków obserwacyjnych rozlokowanych wokół piramidy. Chociaż póki rządziły noc i mgła niewiele było do obserwacji. Nawet tych piramid nie bardzo widać było inaczej niż regularne plamy czerni przysłaniające granat nieba. Dopiero jak się rozjaśniło można było zacząć właściwą obserwację.

- O tak, to ta piramida. To tam. To tam musimy się dostać. - gdy się rozwidniło Alonso wreszcie zyskał okazję aby się przyjrzeć miejscu w jakim już był. Chyba jako jedyny z ekspedycji kapitana. Bo póki szli przez dżunglę albo koczowali po ciemku na drzewie to nie bardzo nawet miał okazję coś udowodnić ze swojej wiedzy o tym miejscu.

- Sporo ich. - mruknęła Zoja gdy z drzewa dało się już dostrzec poruszające się gadzie sylwetki. Pomiędzy tymi ni to placami ni ulicami tego obcego miasta widać było na w pół zwierzęce sylwetki. Przypominało stado. Tylko złożone z osobników różnego gatunku. To, że to nie jest stado jakichś gadów tylko z rozumnym gatunkiem dało się poznać po ozdobach i przedmiotach dzierżonych w dłoniach. Często była to chyba jakaś broń albo tarcze.

- Dużo dużo! Dobrze! Będzie dużo odciętych głów! Dużo trofeów! - zaśmiał się radośnie Togo chyba jako jedyny przyjmując sytuację dość lekko i wręcz niefrasobliwie. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie jakby w jaszczurach na dole widział tylko okazję do zdobycia kolejnych łupów i trofeów.

- Obawiam się, że to nie jest jakieś zagubiony tuzin czy dwa. - odparła Vivian też przyglądając się scenerii na dole. Faktycznie z góry wyglądało jakby tych gadzin były dzięsiątki. Małe i duże. Tych małych, skinków, chyba było najwięcej. Te dwunożne gady o większych gabarytach robiły wrażenie. Z daleka trochę trudniej było oszacować ich gabaryty ale z tego co mówili i Togo i Meda to każdy z nich był większy i masywniejszy od dorosłego mężczyzny.

- Dużo ich. Ale trochę trudno ich policzyć. Ruszają się no i w ogóle te piramidy sporo zasłaniają. - po dłuższej chwili obserwacji blond Kislevitka doszła do wniosku, że chociaż stanowisko jakie zajmują daje niezły wgląd w miasto i jego obecnych mieszkańców to jednak trudno było oszacować ile tych gadów może być w całym mieście. Kto wie ile ich się kryło wewnątrz piramid i innych budowli? Albo choćby gdzieś za budynkami. Ale musiało ich być dziesiątki a może i setki. Nie było sobie trudno wyobrazić, że mogło być ich podobnie jak członków ekspedycji których kapitan oceniał na jakieś trzy setki. Tych gadów tutaj mogło być tyle samo ale mogło być mniej lub więcej.

W przeciwieństwie jednak do miast za oceanem to tutaj nie miało żadnych murów ani fosy. Nawet takiej palisady jaką swoją wioskę otoczyły Amazonki nie było. Co mogło ułatwić dostęp do środka. Odstępy pomiędzy budynkami też były… No takie ni w 5 ni w 9. Jak na zaoceaniczne standardy to na ulice to były zbyt szerokie, przypominały raczej wąski plac a na plac właśnie były zbyt małe. Przed frontem tej największej piramidy był spory plac i tam chyba było centrum miasta. Jak na warunki walki to było sporo miejsca do szarż czy obrony pomiędzy tymi piramidami i pomniejszymi budynkami. Zwłaszcza, że oddziały ekspedycji nie miały liczebności regularnych, armijnych pułków jakie ustawiano do walnych bitew. Raczej stanowiły pstrokatą zbieraninę pomniejszych band, drużyn i pododdziałów. Za to na tym dużym placu było miejsca na stoczenie całkiem sporej bitwy. Tam przynajmniej dałoby się ustawić większość sił ekspedycji a może i całość. Jeden z marynarzy jaki przy okazji był szkicownikiem milczał i cierpliwie w swoim szkicowniku nanosił kontury i kolejne detale widoku widzianego z korony wysokiego drzewa.




Czas: 2525.XII.26 bct; ranek
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, szczyt Wzgórza Terradonów
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, gorąco (-5)




Wyprawa na Wzgórza Terradonów



Póki trwała noc to trochę trudno było ocenić straty. Ciemności ku temu nie sprzyjały. Pewne było to, że połączone siły kapitana i królowej zdobyły szczyt wzgórza opanowując go całkiem skutecznie. Wcześniejsze szacunki Amazonek co do trudności walki okazały się całkiem trafne. Czyli gdy udało się dostać na szczyt i podejść na skraj dżungli bez wzbudzania alarmu uzyskując efekt zaskoczenia w tym nocnym ataku to nawet trudno było to uznać za walkę. Raczej za rzeź lub masakrę. Zwinne i szybkie w powietrzu maszkarony wybudzone z letargu w środku nocy były zaskoczone i zaspane. Reagowały bardzo ospale więc z początku zabijało się je bardzo łatwo. Tak pewnie wygląda rzeź jak jakiś lis wpadnie do kurnika i dusi po kolei wszystkie kury.

W tym wypadku jednak kurnik nie miał dachu ani ścian a “kury” były o wiele większe od tych swojskich kokoszek. Ale zaskoczone i senne terradony zabijało się równie łatwo. Może nawet łatwiej bo kury to potrafiły całkiem sprawnie uciekać a te gadziny były niemrawe. Wystarczyło zdzielić je nawet zwykłym kijem, raz, drugi, trzeci aby je wyłączyć z akcji. I ludzie je tak właśnie zabijali. W jakimś obłędnym pędzie masakry zabijali je oszczepami, toporami, pałkami i rapierami. Wystarczyło podbiec i walić gdzie popadnie. Szybko jednak Bertrand stracił jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją. Wszystko działo się siłą rozpędu. W nocnych ciemnościach widział tylko tych co tłukli te gady albo przebiegali tuż obok niego. Co się dzieje chociaz kilkanaście kroków dalej to nie miał pojęcia. Ludzie wrzeszczeli gadziny skrzeczały, ludzie biegali, gady machały skrzydłami, trudno było się zorientować co się właściwie dzieje.

Gadziny przy pierwszym zaskoczeniu zabijało się łatwo jak pijane gęsi. Ale było ich mnóstwo. Chyba więcej niż ktokolwiek przypuszczał. Więc chociaż je zabijali i zabijali to nie wszystkie udało się zdjąć w tej pierwszej fali dzikiego ataku. Te które były gdzieś dalej docuciły się na tyle aby podjąć próbę ucieczki. I jakimś się to udało. Dał się słyszeć łopot błoniastych skrzydeł a ponad granatem nocnego nieba widać było podłuzne przelatujące kształty. Do nich próbowali strzelać kusznicy zajmujący pozycję na skraju dżungli. Pewnie trafili kogoś bo niektóre gadziny spadały z powrotem na ziemię. A inne nie.

Walka w końcu ustała. Głównie dlatego, że chyba zabrakło gadzin. Były martwe, dogorywające na trawie lub w swoich gniazdach albo odleciały. Wraz z końcem walki z ludzi rozrposzonych po całym stoku zaczynała schodzić bitewna gorączka i żądza zabijania. Dowódcy nawoływali się i stopniowo tworzył się punkt zborny przy tym samym skraju lasu gdzie byli kusznicy i gdzie był punkt wyjścia do ataku. Nie wszyscy wrócili kogoś brakowało prawie w każdym oddziale. Ale dopiero jak wzeszło słońce dało się ocenić straty po obu stronach.

Straty okazały się minimalne. Co tylko potwierdzało skalę zaskoczenia jakie udało się osiągnąć w tym nocnym ataku. Zwłaszcza w zestawieniu z tym widokiem na szczyt stratowanej trawy upstrzonej okrągłymi gniazdami z ziemi i gałęzi. No i pokotem gadzich ciał. Tych nieruchomych i tych co jeszcze zdradzały agonalne znaki życia. I te ptakopodobne i ich jeźdźcy. Całe wzgórze było nimi upstrzone. Musiały ich być dziesiątki. Ale trudno było ocenić tak na oko ilu udało się uciec. Bo, że jakieś mimo wszystko odleciały to było pewne.




https://i.pinimg.com/originals/2c/cf...88d72cc00c.jpg



Ale zwycięzcy też mieli straty. Liczebnie to niezbyt wielkie ale były. Mieli z pół tuzina zabitych. Ktoś skręcił kark biegnąc po ciemku, ktoś spadł ze stoku też po ciemku tak pechowo, że też do rana był trupem. Jakąś Amazonkę znaleźli z głową zmiażdżoną czymś ciężkim. Ran od walki było niewiele. Gadziny jak miały możliwość to salwowały się ucieczką. Część jakie udało się poderwać w powietrze czy celowo czy w jakimś amoku runęły na kuszników i osłaniającą ją służbę obozową. Tego Bertrand też dowiedział się już po walce z ich relacji. W ten sposób stracił jednego ze swoich kuszników gdy rozpędzony gad runął na niego i oboje zderzyli się z pniem drzewa zabijajac się na miejscu. Więc większość śmiertelnych obrażeń oraz ciężkich ran powstała podczas nieszczęśliwych wypadków. Łącznie mieli z pół tuzina zabitych. I gdzieś podobną ilość rannych na tyle poważnie, że mogli mieć problem z samodzielnym poruszaniem się. Trzeba było pomyśleć jak ich znieść na dół po tym zboczu. A potem przenieść przez dżunglę do wioski Amazonek która była najbliższą, przyjazną bazą.


---


Mecha 39


81 - 85 > s.ranny
86 - 90 > s.ciężki
91 - 95 > s.krytyczny
96+ > KIA

Bertrand: 28 > s.zdrowy
Maanena: 15 > s.zdrowy
Toras: 53 > s.zdrowy
Majo: 77 > s.zdrowy
kusznicy bretońscy: 92,96,4,52,68,3,85,35,26,44 > 7x s.zdr; 1x s.ran; 1x s.cię; 1x KIA
kusznicy tileańscy: 35,14,79,58,5,77,49,99,11,18 > 9x s.zdr; 1x KIA
włócznicy elfów: 58,34,54,19,47,84,30,77,9,25 > 9x s.zdr; 1x s.ran
ciury obozowe: 75,56,95,44,90,54,37,84,52,77 > 7x s.zdr; 1x s.ran; 1x s.cię; 1x s.kry
tarczowniczki jaguara: 60,87,27,99,98,41,50,59,32,56 > 7x s.zdr; 1x s.cię; 2x KIA
oszczepniczki piranii: 97,42,13,1,64,5,98,76,13,3 > 8x s.zdr; 2x KIA


---




Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu, jasno, ciepło, cisza; jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, gorąco (-5)



Iolanda





https://thumbs.dreamstime.com/b/atmo...-140165604.jpg



Poranek okazał się całkiem pogodny. Może nawet zbyt. Bo ledwo wstało słońce zrobiło się i jasno i gorąco. Cień prastarych drzew łagodził efekt słońca a bryza wiejąca od rzeki przeganiała ten charakterystyczny, tropikalny zaduch jaki zalegał w trzewiach dżungli. Wewnątrz namiotów na razie było jednak całkiem znośnie. Ale z samego rana do namiotu kapitana przyszedł posłaniec z zaproszeniem do namiotu narad.

- Ah, witaj Iolando. Widzę, że ta dżungla i insekty nie są w stanie sprostać twojej urodzie. - kapitan podniósł głowę znad swojego składanego stołu jakie robiło mu za biurko polowe. Poza nim był tylko jego sekretarz, Juan de Avilla co był szefem jenites i jakiś jeszcze jakiego estalijska szlachcianka nie rozpoznawała. Wszyscy skłonili się jej na przywitanie ale widać było, że najważniejsze do powiedzenia ma de Rivera.

- Dobrze, że jesteś Iolando. Z tego co pamiętam nie masz kłopotów z konną jazdą. - zagaił kapitan wskazując miejsce przy stole naprzeciwko siebie. Uśmiechnął się do niej gdy to mówił.

- To dobrze. Mam dla ciebie zadanie. - zaczął przedstawiać sprawę dla jakiej ją wezwał tak wcześnie rano. Otóż jeden z wysuniętych patroli znalazł ciała. Elfie ciała. Żołnierze z patrolu nie byli jednak pewni czy to elfy Ektheliona albo i on sam czy nie. Nie znali jego ani ich. A Ekthelion pracowicie zadbał aby się nie integrować z pospolitymi żołnierzami. Ci widzieli więc ich zawsze w charakterystycznych, wysokich hełmach i pancerzach w jakich lubowały się elfy. Zaś ciała jakie znaleźli były w samych spodniach i koszulach. Stąd nie mieli pewności czy to jakieś jego elfy czy jakieś inne.

- Z Torasem co prawda poszli elficcy włócznicy. Ale to mało prawdopodobne aby to był ktoś od nich. To całkiem w inną stronę. - wyjaśnił kapitan bo tylko tych elfich włóczników im teraz brakowało w obozie. Ale oni mieli iść z Bertrandem rozbić te latające gadziny na jakichś wzgórzach. No i elfów Ektheliona. A nawet jak to nie były ciała kogoś z zaginionych elfów to kapitan był ciekaw co to za elfy.

- Nie zginęli w walce. Mieli związane z tyłu ręce i poderżnięte gardła. Ale wcześniej ktoś ich musiał wziąć do niewoli aby ich tak związać a potem zabić. - Carlos zaznaczył jakie była przyczyna śmierci odnalezionych elfów. Chociaż budziło to więcej pytań niż odpowiedzi.

- Dlatego chciałbym aby ktoś z głową na karku pojechał tam i zbadał tą sprawę. Juan ze swoimi ludźmi będzie cię eskortował. Ale musicie się spieszyć bo to konno to pewnie będzie pół dnia drogi. Musicie się liczyć z tym, że nie zdążycie do nas wrócić przed zmierzchem. I to w kierunku na piramidę. Więc mogą się tam już włóczyć patrole jaszczurów podobne do naszych. - na koniec przedstawił zadanie jakie przewidział dla baronessy de Azuara. Ale czekał czy ma jeszcze jakieś pytania albo inne uwagi w tej kwestii.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-11-2021, 14:40   #216
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Znowu przyszło mu docenić kunszt i zdolności Amazonek, tym razem kiedy wprawnie poruszały się nocnym pochodem z dala od wioski, za nic mając sobie bliskość zastępów wroga. Wydawało się niemożliwie, aby dotarli tutaj niepostrzeżenie bez ich wsparcia. Carsten był rad, że mają takiego sojusznika i wierzył, że żadne niesnaski nie zerwą tego sprzymierzenia, przynajmniej do czasu opuszczenia niegościnnych terenów. Kryjówka na drzewie mimo niewygód była bardzo sprytnie przemyślana. Minimalizowała ryzyko zaskoczenia przez przeciwnika i przez dzikie zwierzęta, jak się zdążył zorientować, często prowadzące nocny tryb życia. Co prawda gałęzie boleśnie drapały plecy, twarde konary nie pozwalały wygodnie ułożyć się i zdrzemnąć, bez ryzyka upadku. Trwali więc na posterunku lekko otępiali, zabijając czas cichymi rozmowami, łamiąc rutynę zmianami w punkcie obserwacyjnym. W małym szałasie odpoczywała Schwartz, ale mimo że ochroniarz wysilał słuch, nie dochodziły do niego żadne miarowe odgłosy chrapania. Kobieta musiała pogrążyć się w medytacji, albo spała snem lekkim, nie zdradzającym nawet jego oznak.

- Co będziesz porabiać, kiedy to się skończy? – zapytał Zoję, wiedziony jakąś niewytłumaczalną potrzebą rozmowy. – Nadal pozostaniesz wierna swemu kapitanowi? Czy samodzielnie wyznaczysz sobie nowy kurs?

Małomówny zazwyczaj Sylwańczyk czasem zaskakiwał współtowarzyszy, choć sam nie był zwykle wylewny w swoich wypowiedziach, chroniąc się często za pawężą tajemnicy. Tutaj jednak okoliczności wpłynęły na pewną otwartość. We mgle majaczyły kontury budowli, które dopiero za kilka godzin miały odkryć przed nimi cząstkę swych sekretów.

***

Nie było wiele przesady w słowach Glebovej. Okazałość budowli zadziwiła i staroświatowca. Co innego oglądać zamki, twierdze czy górskie warownie, z których widokiem człowiek był oswojony. Tutaj zaś kształt, monumentalizm i otoczenie wpływały na ciekawość połączoną z niemą obawą. Poczuł się jakby sięgał po pradawne tajemnice, które nagle objawiały się przed oczami. Widok piramidy przyćmił wszystko to, co Eisen widział w swoim życiu, a widział przecież nie tak wcale mało…

- I cały taki ogrom tylko po to, kogoś pochować we wnętrzu? – nie dowierzał, że rolą budowli był tylko grobowiec, czy nawet świątynia. – Bo przecież nie mieszkają w środku, prawda? – nie skierował swego pytania bezpośrednio ani do Vivian, ani do Medy tylko zawiesił bezosobowo, wpatrując w imponujące sacrum wyrastające w sercu dżungli.

- Kręcą się, niczym przekupnie w dzień targu… - skomentował zachowanie jaszczurów. – Nie usiedzą w miejscu. Trudno ich zliczyć… - mruknął niezadowolony. – Może przeniesiemy się do jeszcze innego gniazda?

- Z tych piramid jest jedno wyjście czy kilka? – zapytał ciekaw, czy jaszczury mogą zaatakować z każdego czworoboku.
Bardzo utrudniłoby to walkę, chyba że jaszczurowaci przyjęliby otwartą bitwę w co, słysząc o sprycie inteligentnych gadzin, nie bardzo wierzył.

- Ziemia wygląda na nieźle ubitą, nie widzę błota, mimo obfitych opadów? – był ciekaw opinii Amazonki w tej ważnej jego zdaniem kwestii.

Równocześnie przyglądał się uzbrojeniu tutejszych i ekwipunkowi z naciskiem na ochronę ciał. Jako powinowaci gadów mieli pewnie twardą łuskę mogącą służyć jako pancerz. Na uwagę Pigmeja o trofeach odrzekł cierpko i ostrzegawczo.

- Jaszczury też z pewnością lubują się w nietypowych zdobyczach, uważaj Togo, bo sam możesz stać się cennym i pożądanym łupem. I nawet twój zaraźliwy śmiech może ich nie zjednać…
Przeczuwał, że dzikus raczej nie przejmie się tymi słowami i okazało się wnet, że miał rację, słysząc chichot karła.

To, co do tej pory ujrzał ochroniarz, nie napawało go dobrym nastrojem, a wręcz przeciwnie. Nie dał tego po sobie poznać, lecz głęboko w sercu miał przeświadczenie, że walka tutaj będzie niezwykle zacięta i będzie kosztować wiele żywotów. Pozornie chaotyczni mieszkańcy, na pewno potrafili się zorganizować. Ich siły, mimo że o niejasnej liczebności kazały przypuszczać, że mogą stanowić równowartość żołnierzy z wyprawy. Jednakże przed nimi była jeszcze męcząca wędrówka, a wróg mógł się spokojnie przygotować na ich nadejście. Carsten złowił wzrokiem oczy Zoi, szukając w nich potwierdzenia swoich spostrzeżeń.

W przeciwieństwie do kobiety nie był żołnierzem, ani awanturnikiem, to nie była jego bitwa. Nic go tutaj nie nęciło, nawet legendarne złoto… Nagle dotarło do niego, że nie chciałby zapłacić najwyższej ceny, umierając u stóp tej budzącej grozę piramidy, świadectwa pradawnego okrucieństwa, wiary…

I nieprzeliczonych ofiar...
 
Deszatie jest offline  
Stary 13-11-2021, 20:08   #217
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Kiedy wzeszło słońce Bertrand z mieszaniną satysfakcji i fascynacji obserwował rozwalone wokół truchła bestii. Było to coś zupełnie nieporównywalnego z polowaniami na dziki czy jelenie w których brał udział w Starym Świecie. Zauważył, że jeden z tych wielkich ptako-gadów poruszył się nieco, więc wyciągnął rapier i przebił nim podrygujący łeb. Następnie upewniwszy się, że ma do czynienia z martwym już truchłem wytarł ostrze z krwi. Jego udział w walce nie był zbyt duży, jako dowódca został nieco z tyłu by wydawać rozkazy zważywszy na ograniczoną widoczność. Choć udało mu się zastrzelić jedną z bestii swoim pistoletem, kiedy te zaczęły odlatywać w panice. Uznał, że misja niewątpliwie zakończyła się sukcesem, poważnie osłabili przeciwnika, a ich straty były do zaakceptowania.


W końcu wrócił do swoich ludzi, którzy próbowali zrobić jakieś prowizoryczne nosze dla rannych.

- Niestety szefie, Pierre jednak nie przeżył po tym jak jeden z tych przerośniętych kurczaków na niego spadł - westchnął Emilio, jego zastępca.
- Szkoda, a tak biedak chciał spróbować kuchni Amazonek - westchnął z żalem. Będzie im wszystkim brakować Pierra i jego kulinarnych upodobań, gotował najlepiej ze wszystkich w oddziale... przynajmniej mieli jeszcze niziołkę Esmaraldę, wierną służkę Isabelli.

- Poza tym Jean skręcił nogę i będziemy musieli go nieść na noszach. A staremu Thomasowi jeden z tych przerośniętych kurczaków poharatał ramię - Emilio kontynuował sprawozdanie w tym swoim nieco krotochwilnym stylu który niegdyś go drażnił ale teraz już zdążył do niego przywyknąć.

- No i znaleźliśmy trochę jaj w gniazdach, robimy z nich jajecznicę szefie na cześć Pierra?

Bretoński szlachic zgromił rozmówcę wzrokiem.
- Nie, pomyśl jaką wartość mogą mieć jaja tych Terradonów jak wrócimy do cywilizcji! - podniósł głos tak by pozostali żołnierze go słyszeli. Ostatnio często starał przypominać sobie jak w takich sytuacjach zachowywał się jego ojciec, który zawsze miał posłuch. Niestety, w tych kwestiach więcej czasu poświęcał na kształcenie najstarszego syna a Bertrand wolał ćwiczyć szermierkę.

- Dopilnuje, żebyśmy wrócili z godnymi łupami, aby wasze poświęcenie i męstwo nie poszło na marne. A Pierra weźmiemy do wioski Amazonek i tam wyprawimy mu godny pogrzeb, odpoczniemy i opatrzymy rany pozostałych. Rozmawiałem z Majo i mówiła, że możemy zatrzymać się u nich. - spojrzał na twarze swoich ludzi, które nieco pojaśniały. W każdym razie czas było zbierać się do powrotu.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-11-2021 o 20:16.
Lord Melkor jest offline  
Stary 14-11-2021, 15:55   #218
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Jak pan sobie rzeczy - odparła Iolanda - wydam odpowiednie dyspozycje i będziemy mogli wyruszyć. Mam nadzieję, że tym razem teren został dokładnie sprawdzony. Nie chcę więcej takich niespodzianek jak przy jaskini. Sam Pan rozumie, że w obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek potknięcie. - Baronessa nie ukrywała, że miała wielkie zastrzeżenia co do sprawności zwiadowców, a co za tym idzie do innych oddziałów.
Skusiła się na współpracę wierząc, że jej organizatorzy zadbają o odpowiednie zabezpieczenie.

Po odprawie estalijska szlachcianka wydała odpowiednie dyspozycje swoim ludziom. Cześć z nich miała jej towarzyszyć w wyprawie mającej na celu zidentyfikowanie zwłok elfów. Reszta miała zostać pod dowództwem signore Arrarte. Mediskus nie mógł tym razem wybrać się poza obóz. Był związany obowiązkami, co też Iolanda przyjęła ze smutkiem, ale i zrozumieniem. Wszak jego wiedza i zdolności miały służyć wszystkim członkom wyprawy.

Z przygotowanymi ludźmi baronessa podążyła we wskazanym przez zwiadowców kierunku by przyjrzeć się zabity elfom.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 15-11-2021, 00:29   #219
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 - 2525.XII.26 bct; południe

Czas: 2525.XII.26 bct; południe
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, rogatki piramidy
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, gorąco (-5)


Wyprawa do piramidy



Skoro w nadrzewnej kryjówce niewiele się działo nie było dziwne, że sprzyjało to tak obserwacji co się dzieje poza nią jak i rozmowom wewnątrz grupy. I tak choćby Carsten miał okazję porozmawiać z blond szablistką.

- Tak, raczej tak. Raczej zostanę u niego. Można nieźle zarobić i zawsze coś się dzieje. A jak się uda z tymi skarbami to może wreszcie będę bogata! - Kislevitka leniwie opierała się o pień drzewa i dumała o tej na razie dość mglisto rysująco się przyszłości. Myśl o dobrobycie i dostatku wywolała przyjemny uśmiech na twarzy Glebowej.

- A może zostanę tutaj, z nimi i zostanę Amazonką? - zaśmiała się niespodziewanie wskazując głową na tubylczą wojowniczkę traktując to chyba jako żart. - A ty Carstenie? Co zrobisz z tym całym złotem i skarbami jakie tu zdobędziemy? - odwzajemniła się Sylvańczykowi podobnym pytaniem.

Sama Meda wolała nie ruszać się z miejsca za dnia. Gdzieś tam na dole były pewnie rozstawione skinki kameleony jakie nawet Amazonkom trudno było wypatrzeć. A czarnoskóra wojowniczka wolała nie ryzykować wykrycia przez przeciwnika. Zwłaszcza tak blisko jego bazy gdy mógł wysłać przeciw nim właściwe dowolne siły. A skinki potrafiły poruszać się szybciej niż ludzie, Amazonki i nawet elf to nie była pewna czy by im umknął. Więc ucieczka przed nimi byłaby bardzo trudna.

Ale znała inny sposób. Można było iść drzewami. Po linach, gałęziach, konarach, lianach i tego typu pomocach. Wymagało to jednak hartu ducha i ciała. W końcu nie trzeba było wiele wyobraźni aby nie myśleć o tych kilku dziesiątkach metrach jakie pechowiec by spadał w dół nim roztrzskałby się o ziemię. Nie mniej tą ryzykowną metodę Meda uważała za mniej podatną na wykrycie z dołu niż zejście za dnia na ziemię i przekradanie się po niej.

- Oh, Carstenie, co jest w tej piramidzie tego tak naprawdę nie wie chyba nikt z nas. - Vivian widocznie poczuła się do odpowiedzi na rzucone w tłum pytanie Sylvańczyka. Odparła z łagodnym uśmiechem na swojej bladej twarzy.

- I nie, one tu nie mieszkają. One mieszkają w swojej wiosce na wyspie. A tu do tej pory urzędowała Lalande i jej świta. Więc większość tego co tu widzisz stoi zwykle pusta. - wyjaśniła szlachcianka jaka przebywała tu jeszcze zanim eskpedycja kapitana przybyła w te okolice. Jej zdaniem może wewnątrz i kogoś pochowano ale raczej budowle służyły jako świąntynie i obserwatoria astronomiczne. Amazonki zdawały się je traktować jak w Starym Świecie traktowano świąntynie o szczególnym znaczeniu, gdzie dokonano jakiegoś cudu czy objawienia.

A tak wielkie budynki jak piramidy miały więcej niż jedno wejście. Chociaż w oczy rzucały się tylko jedno, te na szczycie, gdzie na ściętym wierzchołku stał pudełkowaty budynek ze zdobieniami i tam było do niego wejście na wprost prowadzących na samą górę schodów. Ale Meda nie sądziła aby dało się użyć tych wejść w walce całych armii. Po prostu były zbyt wąskie i niewygodne aby je używały całe oddziały.

- Ale to na dole to nie jest ziemia. Stąd tego nie widać ale plac i ulice są wyłożone kamiennymi płytami. Tworzą całkiem solidne podparcie i szczerze mówiąc uważam, że to solidniejsze rozwiązanie niż nasze kocie łby albo rozjeżdżone błoto. Zwłaszcza jakby jechać czymś co ma koła. A na krańcach są rynsztoki do jakich spływa nadmiar wody. - panna von Schwarz chętnie wyjaśniła Carstenowi i towarzyszom ten architetkoniczny detal obcego miasta.

- Tak, tak! Głowa Togo też kiedyś zawiśnie przy czyimś pasie! O! Albo nawet na totemie! O! To byłoby coś! Ale teraz Togo będzie polował na głowy innych! - Pigmej jakoś ani się nie obraził ani nie pogniewał na uwagę czarnowłosego pod swoim adresem. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że lubi rozprawiać na temat polowania na głowę. A własna śmierć nie wydawała mu się straszna, raczej traktował to jako naturalną kolej rzeczy.

Kolejne godziny, kolejnego dnia mijały. A te jaszczury kłębiły się tam za swoimi sprawami jakby to od zawsze było ich miasto. Z tego powodu wciąż trudno było ich zliczyć ale wydawało się być ich sporo. W dzień rzeczywiście przejawiały znacznie większą aktywność bo w nocy jak grupka zwiadowców kapitana zajmowała swoją pozycję w tym nadrzewnym gnieździe to w mieście panował grobowy spokój. Można było odnieść wrażenie, że jest opuszczone chociaż tam i tu świeciły się jakieś ogniska czy pochodnie. Teraz w dzień jednak jaszczury poruszały się niezmordowanie.

- Tam się chyba coś dzieje. - Zoja podniosła głowę do tej pory leniwie opartą o pień drzewa. Jej uwaga zainteresowała resztę. Pokazała patykiem jakim się bawiła o co jej chodzi. Właściwie to nie dało się tego przegapić. Po schodach tej największej piramidy wchodziła grupa tych małych gadów. Skinków jak je nazywały Amazonki. Ponieważ były ograniczone przez szerokość schodów do kilku osobników to ukształtowały coś na kształt kolumny idącej schodami. Skojarzenie mogło być o tyle silniejsze, że szły z tarczami i krótkimi włóczniami. Łącznie mogło być ich może około dwudziestu sztuk. Wyglądało na to, że idą w stronę tej świąntyni na szczycie.

- Oho. I chyba jakiś posłaniec przyleciał. - dodała Vivian wskazując brodą latającą gadzinę jaka przyleciała nad miasto. Musiała być jednak oswojona bo na grzbiecie ktoś siedział. Po czym jeździec skierował swoją dziobatą, gadzią poczwarę na dół i wylądował właśnie na szczycie tej nawyższej piramidy znikając obserwatorom z oczu.




Czas: 2525.XII.26 bct; południe
Miejsce: 0,5 dnia pieszo od wioski Aldery, dżungla, ???
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, gorąco (-5)


Wyprawa na Wzgórza Terradonów



Pogoda dzisiaj była dwojaka. Z jednej strony musiało chyba być słonecznie bo nawet na dno tego morza zieleni docierały prześwitujące promienie światła. Co często przypominało światło przefiltrowane przez witraże w staroświatowych świątyniach. Więc było całkiem ładnie. Ale i gorąco. Ten tropikalny zaduch nie ustępował od rana ani na chwilę. Ludzie pocili się pod ciężarem ekwipunku albo pancerza. Lub niesionych towarzyszy. Do tego rozgrzanego i spoconego ciała lgnęły różne krwiożercze insekty. Nawet ta błyszcząca maź jaką poleciłym im smarować się Amazonki co miało odstraszać owady nie chroniła całkowicie. Dało się zrozumieć dlaczego tubylcy chodzą prawie bez ubrań.

I właśnie trzeba było jeszcze iść. Ponieważ nie mieli mułów ani innych jucznych zwierząt samo musieli dźwigać nosze ze swoimi zabitymi lub rannymi towarzyszami. To znacznie ograniczało ich prędkość i spora część wojowników obu płci musiała w danej chwili kogoś nieść. Podróż powrotna okazała się więc bardziej męcząca niż ta w stronę wzgórz. W południe zatrzymali się przy jakimś strumieniu na odpoczynek i popas. Ta przerwa w marszu bardzo się wszystkim przydała.

- Nie zdążymy do nas wrócić przed zmierzchem. Będziemy musieli nocować w dżungli. Jak dobrze pójdzie jutro w obiad wrócimy. - poinformowała go ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery.

- Szkoda. A miałem nadzieję nocować w łóżku. - zaśmiał się cicho Toras. Ale sądząc po minie to wolałby nocować za względnie bezpieczną palisadą na wyspie niż w dżungli.

- Myślicie, że jak nam poszło tam na wzgórzu? Dużo ich mogło odlecieć? Niektóre chyba odleciały. -Sabatini zagaił o nocną rozprawę z latającymi gadami. Rano te pobojowisko zasłane stratowaną trawą, okrągłymi gniazdami i gadzimi truchłami robiło wrażenie. Ale trochę trudno było oszacować jaką część przeciwnika udało im się załatwić.

- Policzyłem gniazda. Było ich tam z ponad pół setki. A trucheł może ze dwie albo trzy dziesiątki. Ale mogłem się pomylić i policzyć któreś ze dwa razy albo jakies pominąć. Trochę to wszystko było stratowane i pomieszane. Niektóre gadziny pospadały w dżunglę albo gdzieś na stoku. - elf podał swoje szacunki ale chyba zdawał sobie sprawę, że przez tak mało pewną metodę liczenia trudno było być tego pewnym.

- Tam były stare gniazda. Niekóre. One od dawna używają tego wzgórze do gniazdowania. Nie wszystkie były pełne. Nowe. - Majo pokiwała głową ale zwróciła uwagę, że sama ilość gniazd może być myląca.

Rozmowa przy ognisku i szumie strumienia trwała w najlepsze gdy w pewnym momencie dał się słyszeć potężny ryk jakiejś bestii jaki przetoczył się przez dżunglę. Wszystkie głowy w obozie najpierw zamarły a potem zaczęły się rozglądać. Ptactwo i małpy które bez przerwy skrzeczały i piszczały nagle zamilkły albo poderwały się do lotu.

- Co to było? - Sabatini zapytał jakoś odruchowo ściszając głos. Amazonki chwilę ze sobą szeptały bo też wydawały się zaniepokojone i zaskoczone jak ludzie zza oceanu. W końcu pokręciły głowami, że nie wiedzą. Coś co wydało ten ryk nie było na tyle blisko aby było widać co to ale jednak nie aż jakoś strasznie daleko bo ryk był słyszalny całkiem wyraźnie.




Czas: 2525.XII.26 bct; południe
Miejsce: 0,5 dni konno od głównego obozu, dżungla, ciała elfów
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, gorąco (-5)



Iolanda



- Obawiam się moja droga Iolando, że po opuszczeniu obozu będziecie zdani sami na siebie. To zbyt daleko abyśmy mieli realne szanse wam pomóc. - kapitan nie ukrywał, że patrol jaki miała poprowadzić baronessa jest wyprawą w tropikalną dzicz. Na tyle głęboko, że nie było szans aby w obozie odebrano wezwanie o pomoc. Jakby wyszli poza zasięg z jakiej dało się usłychać strzelaninę czy trąbki to właściwie nie było możliwości komunikacji innej niż przez jakiś posłańców. Ale właśnie na takie patrole chodzili żołnierze ekspedycji badając teren dookoła. Jak do tej pory wszystkie patrole wracały bez natknięcia się na coś co by im zagrażało. A jeden z nich właśnie natrafił na owe elfie ciała. Akurat byli to kilku ludzi z jinetes jakich po powrocie kapitan używał właśnie do tego celu.

- Mam nadzieję, że nic nie zeżarło tych elfów. I, że je odnajdziemy. - powiedział porucznik de Avilla gdy wyjeżdżali z obozu. Obawy wydawały się uzasadnione. W końcu do celu nie prowadziła żadna droga ani szlak. Trzeba było jechać na przełaj przez dżunglę w której nie było łatwo o jakieś punkty orientacyjne jak było coś widać na kilkadziesiąt do kilku setek kroków dookoła. Im wyżej koron tym dalej je było widać. Ale najczęściej widać było tylko niekończące się kolejne drzewa. Brakowało widoku na jakieś wzgórza, miasta, drogi i inne tego typu punkty jakie w Starym Świecie pomagały w nawigacji. Nawet nie było widać słońca i gwiazd jakie pomagały w takich sprawach na otwartym terenie.

Jechali tak spokojnym tempem przez pierwszą połowę dnia. Było gorąco i duszno ale dzień wydawał się być słoneczny. Na dnie oceanu dżungli jednak i tak panował cień a miejscami półmrok. Przez tą podróż nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Aż dojechali do “to było gdzieś tutaj”. Ci kawalerzyści jacy uczestniczyli w poprzednim patrolu zarzekali się, że już są blisko. Jednak mieli kłopoty z trafieniem prawie dosłownie w punkt. W końcu coś tak małego jak miejsce potyczki na kilka osób mogła się kryć dosłownie za następnym krzakiem albo drzewem i w bezkresie dżungli była łatwa do przegapienia. Aby to sobie ułatwić kawalerzyści nacinali co jakiś czas mijane gałęzie. To jednak nie był niezawodny sposób i nawet jak jechali mniej więcej tą samą trasą co wczoraj w ciągu tej połowy dnia po kilka razy nie mogli odnaleźć tych nacięć a potem je odnajdywali. Lub jak jakieś odnaleźli nie byli pewni czy to ich własne czy jakieś powstałe w inny sposób.

- Udało się. Mamy to. - powiedział uśmiechnięty z ulgą kawalerzysta który podjechał do porucznika i baronessy. Ten skinął mu głową i ruszyli za przewodnikiem. Podjechali jeszcze kawałek nim dosłownie “nigdzie”, zza kolejnych pni i krzaków jakich od rana mijali mnóstwo dało się dostrzec dziwne starty gałęzi. Wyglądały jakby ktoś szykował wielkie ognisko ale zmienił zdanie albo nie zdążył go podpalić.

- Przykryliśmy ich gałęziami przed odjazdem. - wyjaśnił dowódca wczorajszego patrolu jaki odnalazł te ciała.

- Odwalcie je, chcemy zobaczyć ciała. - powiedział de Avilla i kilku jego ludzi zsiadło z siodeł, podeszło do tego stosu i zaczęli odrzucać gałęzie jakie miały chociaż symbolicznie chronić przed padlinożercami i stanowić chociaż namiastkę nagrobka. W miarę jak gałęzi ubywało stopniowo widać było spod nich coraz większe fragmenty ciał. W końcu się z tym uporali i stanęli obok pozwalając innym też rzucić okiem.

Nawet z siodła widać było cztery, leżące na wznak ciała elfów. Miały ze sobą sporo wspólnego. Wszystkie należały do elfów, wszystkie miały związane ręce na plecach i wszystkie miały ciemnoszerwone krechy na szyi. Ktoś im wszystkim fachowo poderżnął gardła. Brakowało im butów. Byli w samych spodniach i koszulach. Nie było też widać żadnych pasów, broni ani pancerzy.

- Wcześniej leżeli trochę porozwalani tu i tam. Ściągnęliśmy ich tutaj w jedno miejsce aby łatwiej było ich przysypać. Na moje oko to ktoś ich załatwił może dobę temu. Nie sądze aby więcej niż dwie. Dopiero zaczynają puchnąć i śmierdzieć. - powiedział jeden z kawalerzystów jacy odwalali te gałęzie i który był wczoraj na patrolu jaki znalazł te ciała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-11-2021, 18:41   #220
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wyprawa do piramidy


- Tiaa.. jesteś waleczna i nieźle sobie radzisz na tym drzewie, więc zadatki na Amazonkę masz... – nie wiedział czy zabrzmi to śmiesznie, ale spróbował dowcipu. Rozproszył tym samym natłok chmurnych myśli związanych z pełnieniem obowiązków nadanych mu przez Riverę. Miejsce i czas wydały się ku temu odpowiednie.

- Oddam wszelkie skarby za źdźbło nadziei dla kogoś niezmiernie ważnego, który został po drugiej stronie oceanu. – Sylvańczykowi na powrót wrócił poważny ton. – Właśnie... – zrobił minę jakby nagle sobie o czymś przypomniał. - Zojo, rozglądaj się proszę za kolorowym kwiatami, wielkości nawet główki kapusty, ponoć wabią one ptaki i karmią się nimi. Rosną wysoko na drzewach… Co tak patrzysz? Wiem to od tego badacza Hostero, a sprawa jest dla mnie śmiertelnie ważna.

Popatrzył jakoś tak tkliwiej w oczy wojowniczki i powtórzył z naciskiem:
– Śmiertelnie...

***

Wyjaśnienia Vvian rzuciły sporo światła na domysły Carstena. Kobieta wiedziała zaskakująco dużo o przeznaczeniu piramidy. Wzmianka o twardym podłożu między budowlami wydawała się niezwykle cenna w kontekście planowanej potyczki z siłami Jaszczurów. Ucieszyło go, że wejścia do piramidy są raczej ciasne i uniemożliwiają atak większej grupy z zasadzki. To też dawało do myślenia przy planowaniu przyszłych działań wojskowych. Tym jednak zajmą się już stratedzy i doradcy kapitana. On miał jedynie dostarczyć wiedzy o okolicy i siłach wroga. Niestety nadal liczbę jaszczurowatych mieszkańców mógł jedynie szacować. Rachunek jednak wydawał się większy, niż podejrzewali wcześniej. W miarę upływu dnia jaszczuroludzie stawali się jeszcze bardziej aktywni, co tworzyło złudne wrażenie, że jest ich więcej. A może tak było w istocie? Z punktu, w którym się znajdowali nie sposób było precyzyjnie tego ocenić.

Meda wykazała zrozumienie dla słów Eisena i wstępnie przystała na ten jego pomysł zmiany drzewnego posterunku, ale przedstawiła swój zamysł. Ryzykowna droga pośród koron drzew, nietutejszym wydała się karkołomna i rokująca kłopoty, a może nawet poważny uszczerbek, gdyby ktoś ześlizgnął się z konarów i zdradliwych lian, zwisających jak mosty nad przepaścią.


Z zadumy przed podjęciem decyzji wyrwały go słowa Kislevitki.
- Tam się chyba coś dzieje. - Zoja podniosła głowę do tej pory leniwie opartą o pień drzewa.

Ochroniarz, mrużąc oczy, powiódł wzrokiem w stronę piramidy. Kobieta miała rację. Grupa niskich gadzin poruszała się w stronę szczytu, z daleka wyglądali, niczym ruchliwy owad wędrujący po pniu drzewa. Do tego skrzydlaty Terradon majestatycznie krążył nad wierzchołkiem i wylądował poza zasięgiem ich obserwacji. Przynajmniej z miejsca, gdzie się aktualnie znajdowali.

- Może więc zaryzykujemy i spróbujemy przenieść się w dogodniejsze siedlisko? Mamy kilka godzin do zmierzchu, warto odważyć się na tę przygodę. Potrzebuję ochotników. Dla marynarzy te pnącza i konary to prawie jak balansowanie na linach i rejach, prawda? A ty Zoi jesteś gotowa podjąć wyzwanie?

Spojrzał również na Medę, która bez trudu wyczytała z mowy ciała, że sam ochroniarz jest zdecydowany na brawurowy czyn, by spróbować znaleźć lepsze miejsce na ogląd budowli, a przy odrobinie szczęścia dostrzec coś, co wydatnie zwiększy szansę na powodzenie wyprawy. Kilkugodzinne trwanie w jednym miejscu do zmroku, wydawało się marnotrawieniem nadarzającej się okazji. A tego Carsten nie miał w zwyczaju…

Uśmiech wykwitły na ustach hebanowej dzikuski potwierdzał akceptacje zamierzeń zwiadowców i jej gotowość do pomocy.

***

- Jakieś rady dla początkujących? – skierował pytanie w stronę Medy, za pośrednictwem Togo, kiedy już pozbywszy się ciężkiego płaszcza, rozcierał dłonie, owinąwszy pierwej przedramię oplotem dzikich pnączy. Pociągnął je kilka razy, jakby nie dowierzając, że mogą unieść jego ciężar. Szykował się do szalonego skoku w dominującą gęstwinę zieleni. Czekający na swą kolej współtowarzysze obserwowali go czujnie, miny mając nietęgie. Amazonka odrzekła coś naprędce w narzeczu swego plemienia.

- O tak, tak! Mówi ty uważać, by nie spaść!– wyszczerzył się Pigmej, w swoim stylu zanosząc się bliskim obłąkania rechotem.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 15-11-2021 o 19:03.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172