|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-01-2021, 12:05 | #21 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
16-01-2021, 13:17 | #22 |
Reputacja: 1 | Przedpołudnie; tawerna “Stary pirat” Gerchart Uber Wyróżniał się i to bardzo. Nie było to miejsce do którego zaglądali kapłani. No chyba że Ranalda. On jednak był przedstawicielem Młotodzierżcy a co za tym idzie przyciągał spojrzenia tych kilku osób, które akurat zasiadały przy stolikach. W tym także nieśmiało spoglądającego Fredricha. Niby się nie krył przed obliczem kapłana. Wykazywał jednak oznaki co najmniej zdziwienia. Gercharta zaś zaskoczyło to w jakim towarzystwie młody uczeń sztuki magicznej przebywał tutaj. Nie zamierzał jednak póki co ingerować. Nie widział podstaw. Z resztą w wojsku nawet obowiązywała pewna złota zasada: "Wpierw wywiad potem działanie". - Coś pieczystego w waszej ofercie się znajdzie? - skoro i tak tu był to postanowił wykorzystać okazję, która nie wiadomo kiedy mogłaby się powtórzyć a w świątyni znając życie znów na obiad ryba bądź jakaś inna potrawka z tutejszych warzyw. Kapłan sięgnął do sakiewki wyciągając z niej kilka monet, które następnie przesunął po blacie w kierunku oberżysty. - Kim jest towarzysz tego młodzieńca w kapturze? - obaj pasowali do siebie jak pięść do nosa. Gerchart zaś zastanawiał się czy kierowała nim bardziej ciekawość czy troska o tego pyskatego żółtodzioba. W każdym razie wolał wiedzieć. - Niestety wielebny obawiam się, że mamy tylko przekąski. Ale za to spory wybór trunków. - karczmarz był solidnych rozmiarów ale w głównej mierze dzięki nadmiarowi tłuszczu. Sprawiał jednak wrażenie odpowiedniej osoby do takiego miejsca. Czyli dość mroczne i ponure. A może to tylko aura tej dawnej ładowni tak go malowała? Jednak do duchownego zwrócił się dość poprawnie. Spojrzał w kierunku towarzysza ucznia Ambrosiusa. Wydawali się do siebie pasować jak pięść do nosa. Z czego to głównie Friedrich rozmawiał z tym mężczyzną w turbanie. Z tego co doleciało do Gercharta do coś o zorganizowaniu spotkania z kimś. Friedrich chyba płacił bo wyjął i dał sakiewke temu w turbanie. - To Kjell wielebny. Tutejszy Nors. Często tu przychodzi. - karczmarz odpowiedział na pytanie o tego zakapiora co towarzyszył blondynowi. W międzyczasie chyba jednak się nie dogadali z tym “turbanem” bo ten w końcu zagaił do oberżysty trochę jakby skarżąc się na Friedricha a w końcu zostawił jego sakiewkę na szynkwasie i jego samego podchodząc do Henry’ego. No a przy okazji do kapłana bo stanął ze dwa kroki od niego. - To ja tu mu tłumaczę jak krowie na miedzy, serce przed nim otwieram, nowy w mieście, od razu widać, życia nie zna, miasta nie zna, ja tu mu chcę pomóc jak koledze a ten mnie na dzień dobry od kanciarzy, naciągaczy i oszustów wyzywa. No jak tak stawia sprawę to niech sam sobie radzi. - mężczyzna w turbanie był zdecydowanie młodszy od Gercharta. I raczej podobnie drobniejszy. Był ubrany nieco na jakąś wschodnią modłę. Ale mówił w reikspiel bez naleciałości i akcentów. I pozwolił sobie na lamentowanie na to jak go potraktował blondyn. Chociaż nieco przesadne więc wyszło trochę komicznie. Możliwe, że celowo. Henry pokiwał ze zrozumieniem głową i dolał jakiegoś trunku do podstawionego kubka klienta. Mina Gercharta mówiła sama za siebie. Liczył, że skoro tak czy siak jest skazany na tą spelunę to chociaż jako tako skorzysta z tej wizyty i zje coś smaczniejszego. Niestety jedyne co przyszło mu skosztować to smaku rozczarowania i porażki na tej płaszczyźnie. Pokiwał więc głową iż przystawki go nie urządzają i zabrał część monet zostawiając jednak kilka z nich na blacie dla karczmarza. - Pozostaje mi więc napić się wina. - odparł z żalem - Kielich dla mnie i tego młodzieńca. - delikatnym ruchem głowy wskazał ma nieco rozdrażnionego Marka. - Skąd te nerwy synu? - podjął rozmowę z młodszym od siebie mężczyzną - Emocje to nie najlepszy doradcą. Zaś złość… - chwycił podsunięte mu naczynie z czerwonym trunkiem - ...piękności szkodzi. - zaśmiał się upijając nieco zaś kolejnym ruchem swojej łysej glacy wskazał iż drugi kielich jest chłopaka. - Oh to prawda wielebny. - młodszy mężczyzna uśmiechnął się z nieco wymuszoną wesołością ale jednak. Mówił jakby dopiero teraz dostrzegł, że ten starszy to przedstawiciel duchowieństwa. - No to zdrowie twoje i twoich mądrości wielebny. - powiedział unosząc podarowany trunek do toastu na cześć łysego gościa. - Ale przyznam szczerze, że chyba cię tu pierwszy raz widzę wielebny. Nowy w naszym pięknym mieście? - Mark spojrzał na postać sąsiada nieco uważniej zdradzając lekkie zaciekawienie postacią kapłana w lokalu co nie miał najlepszej opinii w mieście. Pulsująca na czole Marka żyła, która dość wyraźnie wyłaniała się spod turbanu znikła. - Nie dziwi mnie to zbytnio, choć nieco zasmuca. - rozłożył ręce na znak bezradności - Świątynia świeci pustkami a wiernych tyle co kot napłakał. Zapraszam jednak na liturgię to może choć trochę szybciej przyzwyczaisz się do mojej niezbyt urokliwej facjaty. - uśmiechnęła się choć w jego przypadku ciężko było zgadnąć czy to znak uprzejmości czy może raczej grymas bólu - Mieszkam tu ponad rok czasu synu. - dodał - To jednak dobrze obrazuje raczej dość marną pozycję najwyższego Sigmara w tak odległym zakamarku świata. Szczególnie biorąc pod uwagę, to że ja o tobie słyszałam a ty o mnie nie. - ponownie uniósł kielich - Mark Tramiel jak domniemam. Racja? - Tak, to ja. Czyżby wielebny mnie szukał? A w jakiej sprawie? - Mark pokiwał głową na te utyskiwania kapłana na warunki posługi w tym mieście. I wydawało się, że umie słuchać chociaż dyplomatycznie nie nawiązywał do tego tematu. Za to zainteresował się tym, że kapłan jakiego widział pierwszy raz w życiu wydawał się go znać. Gerchart był prostym człowiekiem, który nie lubił owijać w bawełnę. W jego domniemaniu najlepszym rozwiązaniem było to, które bezpośrednio prowadziło do celu. - Chodzi mi o tą dzikuskę. - z typową dla siebie bezpośredniością odpowiedział na pytanie dużo młodszego mężczyzny - Nie interesuje mnie jednak jej zakup. - niewolnictwo było czymś dla niego niezrozumiałym. Wprawdzie na starym lądzie wciąż dochodziło do pojedynczych przypadków to tutaj była to dość popularna praktyka. - Chciałbym ją zobaczyć z dala od wścibskich spojrzeń gapiów. - mówił spokojnie jak przystało na klera - Wyglądasz na sprytnego młodzieńca więc powinieneś się domyślać co mną kierują. - w rzeczywistości tak też było. Mark sprawiał wrażenie nie w ciemię bitego chłopaka. - Konflikt dopiero co zakończony. Po ciężkich i krwawych bojach dzięki łasce samego Sigmara udało się nam rozprawić z tym całym plugastwem. - znów prawił. Był w końcu kapłanem, który z resztą na własne oczy widział okrucieństwo wojny z chaosem. - Wróg jednak nigdy nie śpi. - jego głos był niczym stal, zimny i ostry zarazem - Czai się, zbiera siły i wyczekuje odpowiedniej okazji by zaatakować z zaskoczenia. Moim zadaniem zaś jest dbanie o wiernych. Wole dławić zło w zarodku niż walczyć z nim w pełnej krasie. - wzrok miał srogi jednak jego ton był coraz łagodniejszy - Więc chyba sam rozumiesz, że moim obowiązkiem jest przyjrzenie się ów dzikusce. Uspokoję cię jednak. Nie zależy mi na tym by spłonęła na stosie. W każdym razie w tej chwili. Wolałbym by w razie jej konszachtów z mrocznymi siłami doprowadziła nas do swoich pobratymców tak abyśmy mogli zwalczyć zło u źródła. - Tak, rozumiem wielebny, to zrozumiałe co wielebny mówi ale obawiam się, że mogą wystąpić pewne trudności w spełnieniu twojej prośby. - Mark pokiwał swoim turbanem na znak zgody ale jednak zaczął mówić tyle uprzejmie co ostrożnie. - Otóż to nie ja jestem właścicielem tej dzikiej kobiety. Nie trzymam jej ani pod łóżkiem ani w piwnicy. Więc nie mam do niej dostępu aby ją komuś pokazywać. Przykro mi wielebny. Jestem tylko wynajętym pośrednikiem, zapłacono mi bym jutro na aukcji reprezentował mojego klienta aby zaprezentować towar z jak najlepszej strony i osiągnąć jak najlepszą cenę. Chyba najłatwiej będzie jak wielebny przyjdzie jutro na aukcję i spróbuje porozmawiać z właścicielem czy też obecnym czy nowym który nabędzie to egzotyczne cudo. - Tramiel mówił uważnie aby nie urazić duchownego ale też chciał być pomocny i zaproponować jakieś rozwiązanie jakie może usatysfakcjonować wszystkich jak najmniejszym kosztem. W końcu jutro ta dzika będzie wystawiona na widok publiczny to każdy będzie mógł ją zobaczyć no i będzie wiadomo kto ją kupił i z nim porozmawiać. Kapłan kiwał łysą głową drapiąc się po niej. Mógł się tego spodziewać. Mimo wszystko liczył jednak iż jego autorytet zrobi swoje. Przeliczył się. Byli w Lustrii. Hierarchia społeczna na pierwszy rzut oka wyglądała tu niemal identycznie jak na Starym Kontynencie. Często. Zbyt często było to jednak złudzenie. - Rozumiem, rozumiem. - świat interesów rządził się swoimi prawami - Może więc w imię porządku zdradzisz mi personalia aktualnego… - westchnął - ...właścicielka tej zbłąkanej duszyczki. Lepiej chyba by jej sprawą zajął się kapłan Sigmara aniżeli charakteryzujący się dość specyficznym metodami pracy łowcy czarownic. - uśmiechnęła się ujawniając swoje pożółkłe zęby - Chyba zgodzisz się ze mną że tak dla wszystkich ze stron byłoby lepiej. - Rozumiem wielebny ale proszę i mnie zrozumieć. Przecież ja też mam swoich zwierzchników. I wymagania klientów. - Mark pokiwał głową ale ton zrobił mu się jeszcze ostrożniejszy. Jakby kapłan postawił mu na blacie jakieś rozżarzone węgle do przeniesienia gołymi rękami. - Nie mogę zdradzić kto jest klientem. Ale myślę, że tak szanowana osoba i uczciwa naturalnie, jak wielebny może wywrzeć odpowiednie wrażenie. Mogę zapytać mojego klienta czy nie zgodziłby się na wizytę wielebnego. I chyba nie ma potrzeby mieszać do tego kogoś jeszcze prawda? - Tramiel dodał polubownym tonem zerkając z uwagą na reakcję o pokolenie starszego od siebie kapłana. Takie rozwiązanie było zadowalające choć nie w pełni usatysfakcjonowało ona kleryka. Wiedział jednak, że na tą chwile nie uda mu się więcej dowiedzieć od młodszego od siebie Marka. - Niech więc i tak będzie. - pokiwał głową na znak akceptacji złożonej przez rozmówcę propozycji - Ponoć liczą się dobre chęci. Choć z drugie strony mawiają, że to wlaśnie nimi wybrukowane jest piekło. Powiedz mi więc synu. Kiedy mogę się spodziewać informacji zwrotnej od ciebie? Wszak jak sam mówiłeś aukcja ma odbyć się już jutro. - patrzył pytająco na chłopaka z turbanem na głowie nie wiedząc jak zamierza on wdrożyć w życie zaproponowane przez siebie rozwiązanie. - A czy wielebny nie zechciałby zaczekać do jutra? Jutro wszystko byłoby o wiele prostsze. Mógłby ojciec porozmawiać z tym kto nabędzie tą dziką i na pewno by nie omieszkał spełnić życzenia czcigodnego kapłana. - mężczyzna w turbanie uprzejmie i nieco trwożliwie zapytał jak kapłan zapatruje się na jego propozycja jaka jawiła mu się jako znacznie prostsza do zrealizowania. - Hmmm… Chłopcze. Sam dobrze wiesz jak wielka jutro będzie wrzawa. - Gerchart nie był świadkiem zbyt wielu tego typu aukcji. Domyślał się jednak jak wielkie poruszenie wśród mieszkańców miasta wywoła ta niewątpliwie największa od miesięcy atrakcja. - Ja zaś mam już swoje lata i nie dla mnie przepychanie się przez tłum poruszonej gawiedzi. - zauważył sięgając po kubek - Z resztą to aukcja. Nie wiadomo kto ją wygra i czy na pewno będzie mieć chęci i czas na moja wizytę. Swoją drogą podejrzewam, że nie tylko mi zależy na zobaczeniu z bliska tej zbłąkanej owieczki. - Wierzę, że niewielu byłoby w stanie oprzeć się silnej osobowości wielebnego i jego prośbom. - skłonił nieco głowę ale Gerchart nie do końca był pewny czy nie dostrzegł tu jakiegoś ironicznego podtekstu co do obecnych metod stosowanych przez kapłana. - No skoro jednak tak ojcu zależy na tym spotkaniu to zajmę się tym niezwłocznie. Gdzie mogę później ojca zastać? Wydaje mi się, że powinienem wrócić z wiadomością przed zmierzchem. - pośrednik chyba wolał jak najszybciej załatwić kłopotliwą sprawę bo już tylko pytał jak miał się skontaktować z rozmówcą po powrocie od właściciela Amazonki. - Niech ci Sigmar to wynagrodzi synu. - wykonał ręką w powietrzu gest błogoslawiąc załatwiacza w turbanie. Wieczorem odprawiać będą mszę. - odparł oczywistym tonem nieco nawet zdziwiony na tak absurdalne pytanie. - Zapraszam na liturgię i kazanie. --- Mecha 02 Gerchart; podsłuchiwanie rozmowy Friedricha i Marka; (ZRĘ + czuły słuch); 40+20=60; rzut: Kostnica 29 > 60-29=31 > śr.suk = słyszy ok 40% (co drugie słowo/połowę). Mecha 02 Gerchart; zastraszanie Marka Tramiela; OGŁ vs SW 40+10+10-10=50 vs 40-10=30; rzut: Kostnica 38 > 50+50-30=70; 70-38=32 > śr.suk = bez przekonania i zapału ale niech będzie |
16-01-2021, 14:07 | #23 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 16-01-2021 o 19:57. |
16-01-2021, 23:17 | #24 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Targ Wydawało się, że od samego rana całe miasto żyje targiem jaki się zaczął skoro świt. Już wczoraj wieczorem albo dzisiaj przed świtem handlarze zajmowali jak najlepsze miejsca rozstawiając swoje wozy i stragany. I w ten sposób tak samo jak za oceanem w rodzimych krainach tutejszych mieszkańców, w ciągu kilku godzin pusty zazwyczaj przekształcił się w ruchliwe i gwarne serce miasta. Wydawało się, że całe miasto ożyło i plac niezrozumiałą siłą ściągał ku sobie pstrokaty, hałaśliwy tłum ludzi, nieludzi i zwierząt. Jak w soczewce kumulowały się wszelkie barwy, nacje, herby i slangi jakie zamieszkiwały to największe miasto staroświatowców w tym nowym, egzotycznym kontynencie. Który coraz częściej nazywano Nowym Światem. Rzeczywiście z tego kotła kultur i nacji zdawało się wytapiać coś nowego. Ale co to jeszcze było zbyt wcześnie aby oceniać. Targ miał swoją filozofię. Czyli poszczególne rejony placu były zazwyczaj okupowane przez przedstawicieli poszczególnych nacji. Tam stanowiska z rybami, tu z owocami, jeszcze dalej zagrody dla koni i bydła a tam i tu uwijali się sprzedawcy słodkich bułek, napitków i słodyczy którzy za parę miedziaków służyli klientom czymś na przekąskę czy do zwilżenia gardła. W takim tłumie łatwo było zapomnieć, że Port nie umywa się wielkością do tych naprawdę wielkich miast Estalii, Tileii, Bretonii czy Imperium. Bo tłum był tak hałaśliwy co barwny i gęsty. A do tego w tym tygodniu dzień handlowy zbiegł się, ze świętowaniem przesilenia zimowego. A przesilenie zimowe było powszechnym świętem chyba w każdej, cywilizowanej nacji. Bretończycy może inaczej je nazywali i obchodzili niż ludzie z Kisleva czy Imperium ale wszyscy jakoś celebrowali ten dzień gdy symbolicznie mrok i zimno zaczynało przegrywać z ciepłem i światłem. Co prawda w tym kraju zima i śnieg było dość pustymi tradycjami, najstarsi mieszkańcy nie pamiętali aby spadł tutaj śnieg. Ale tradycja tego święta była silna. Więc oprócz tego, że dziś był dzień targowy to miał on szczególny rozmach. Przemienił się wręcz w coroczny festyn. Więc występy dawali różni cyrkowcy, aktorzy i trupy artystyczne jakie na co dzień dawali występy tu i tam. A dzisiaj okupowali główną scenę na jakiej miała być też przeprowadzona najważniejsza aukcja dzisiejszego dnia. A po sąsiedzku powoli rozkładali swoje tajemnicze zabawki sztukmistrze jacy wieczór mieli uświetnić pokazami rac i fajerwerków. Co było rozrywką albo dla bogaczy albo właśnie na takie wyjątkowe dni jak dzisiaj. I jak się dało usłyszeć to właśnie bogacze tego miasta, w tym dobroduszna i wspaniałomyślna wicehrabina Corona de Lima zafundowały mieszkańców tą rozrywkę. W tym tłumie i hałasie łatwo było się zgubić. I wydawało się, że co ktoś nie rzuci okiem to czeka go coś całkiem innego. Tu płakało jakieś pozostawione czy zgubione dziecko, tam żebrak bez nóg siedział i prosił o łaskę do swojej miseczki. Gdzieś przeszła grupka wesolutkich, wytatuowanych marynarzy śpiewająca jakieś sprośne szanty a tam wędrowny prorok nauczał i namawiał do pokuty. W karczmach przy placu stały kolorowo ubrane i wydekoltowane ladacznice wabiąc uśmiechem i słowami zachęty potencjalnych klientów a trochę dalej sprzedawca koni zachwalał swoje piękne konie i rumaki na każdą okazję nie mniej niż niziołek przy straganie obok swoje obwarzanki. A bogowie byli łaskawi i pogoda tego dnia była idealna. Było ciepło ale nie gorąco, od wczoraj nie padało to kałuże i błoto chociaż trochę zdążyły przeschnąć a słaby wiatr stwarzał wrażenie przyjemnej bryzy wiejącej znad oceanu więc dzień okazał się całkiem przyjemny. Nawet powoli sunące znad horyzontu chmury jakoś nie psuły nikomu humoru. Ale w miarę jak zbliżało się południe tłum pod główną sceną zdawał się gęstnieć. Wiadomo było, że w południe będą najciekawsze aukcje ludzi i zwierząt wystawionych na sprzedaż oraz ta na wpół mityczna Amazonka jaka idealnie się wpisywała w uświęcenie tak uroczystego dnia. W intuicyjny sposób wydawała się wzbudzać ciekawość i fascynację i zapewne spora część zebranych ludzi przyszła chociaż po to aby zobaczyć jak ona wygląda. W końcu nawet jak ktoś tu mieszkał od lat to mogła być pierwsza okazja by zobaczyć taką tubylczą dzikuskę na własne oczy. W tłumie dało się słyszeć różne spekulacje na jej temat. Podobno ma rogi, słyszałem od kumpla co bardzo dobrze zna… Ciekawe w czym będzie. Słyszałem, że one biegają nago po tej dżungli… A mnie kolega mówił, że one pożerają tych co złapią żywcem… Nie wierzę w to, znam człowieka. Mówił, że to kobieta od tych kurdupli z lasu a nie żadna Amazonka… Podobno jak chcą to są niewidzialne i możesz w lesie przejść o krok od takiej i jej nie dojrzeć. A potem taka wbija ci nóż w plecy… Nie wierzę w to, że tam u nich są same kobiety. Bo skąd by się brały te nowe? Tłum nieco się poruszył i uciszył gdy ze sceny zeszli artyści umilający czas śpiewem i muzyką a wyszedł herold jaki sygnałem trąbki dał znać, że zaraz coś będą ogłaszać. I rzeczywiście na scenę wyszedł mężczyzna ubrany na wschodnią modłę, w turbanie, raczej młody niż stary i przywitał się z widownią czując się tutaj jak ryba w wodzie. Skłonił się w pas jak gwiazda estrady przed swoją widownią po czym rozłożył ramiona jakby chciał objąć ją całą w serdecznym uścisku. - Witam serdecznie publiczność! Panie i panowie! Mam niezmierną przyjemność zaprosić was na początek tegorocznej aukcji! Ostatnia taka szansa w tym sezonie! Będziemy kupować, sprzedawać, przekrzykiwać się i zachwalać swoje towary! Jak co tydzień! - wodzirej znał się na rzeczy i miał wprawę. Ten bezpośredni wstęp wywołał falę śmiechów, aplauzu i życzliwości wśród widowni. Ktoś coś krzyknął wesoło, parę osób giwzdnęo, parę zaklaskało ale odbiór był zdecydowanie pozytywny. A sam Mark Tramiel po tych wstępnych uprzejmościach otworzył aukcję i z wprawą prowadził licytację. Piękne ogiery, piękne precjoza, klejnoty, silni niewolnicy zdolni do ciężkiej i uczciwej pracy czy piękne nałożnice jakich nigdy nie bolała głowa i mogły spełnić potrzeby każdego łoża. Mark miał do tego dryg i talent i nieważne czy reklamował srebrną zastawę czy dziewczynę o perłowych włosach wszystko brzmiało pięknie, ciekawie i poruszająco aż palce same sięgały do sakiewki aby nabyć to czy inne cudo. Wydawało się, że to jest odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Potrafił zareklamować wszystko i każdego uwypuklając zalety takiego nabytku. A i tłum rozgrzewał się coraz bardziej zdając sobie sprawę, że powoli zbliża się punkt kulminacyjny tej aukcji. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Thomas Dla takiego obrotnego młodzieńca jak Thomas taki dzień był jak złoto. Wydawało się, że od wczoraj każdy coś od niego chce. Dowiedz się czy… A nie wiesz może czy… Leć i przekaż temu durniowi gdzie na niego będę czekać! I tak dalej. W końcu dzisiaj ten targ to takie krzyżówki do których przez ostatnie dni wiodło wiele ścieżek i spraw. A im bliżej tym bardziej gęstniały. Coraz więcej osób potrzebowało coś pilnie się dowiedzieć, spotkać czy przesłać wiadomość. A naturalnie każdemu się wydawało, że Thomas to załatwia tylko jego sprawę nie biorąc do głowy, że to tylko kolejna do załatwienia. Dlatego jak wczoraj poszedł pod ten adres pod jakim miała być ta Amazonka to nawet miał nieco czasu w spokoju. Chwila zawieszenia nim znów ruszy biegać za czyimiś sprawami, jako czyjś kurier i posłaniec. Jak już znał adres pod jaki trzeba iść to znaleźć się tam nie było trudno. Ot jakiś pacierz marszu przez miasto. Nawet trochę dłużej. Wcześniej jakoś nie miał za bardzo okazji spraw do załatwienia to chociaż mniej więcej wiedział kto tu mieszka to dopóki się nie dowiedział nie miał pojęcia, że to właśnie oni schwytali i przetrzymują tą Amazonkę. A z pozoru to wyglądało jak kolejna wiejska chata i zagroda niewarta uwagi i drugiego rzutu oka. Nic nie wskazywało na to by wewnątrz była tajemnica jaka tak podgrzewała atmosferę miasta od paru dni. Jak patrzeć pod kątem włamania to samo ogrodzenie nie wyglądało na takie nie do sforsowania. Ot płot z żerdzi, czasem jakiś garnek, dzbanek czy rogata czaszka nałożona na którąś żerdź. Nic specjalnego. Raczej przeskoczenie przez taki płotek nie stanowiło zbyt wielkiego wyzwania. Gorzej się robiło za płotem. Tam był naturalny wróg każdego włamywacza. Psy. I to spuszczone ze smyczy, dwa kundle, biegały albo spały sobie to tu to tam. Były marne szanse, że przegapią intruza na własnym terenie. Póki stał po drugiej stronie ulicy to go ignorowały ale gdyby dał susa na podwórze to nie byłoby je tak łatwo nabrać. Do tego na podwórku jakiś rozebrany do pasa brodacz bez większego czy raczej bez żadnego pośpiechu rąbał drewno. A ze swojego miejsca miał widok na większość podwórza. A jak poszła z drugiej strony, gdzie nie było go widać ani on nie powinien widzieć jego bo oddzielała ich chata to tutaj zastała ganek a na nim kolejnego mężczyznę. Ten siedział i dłubał chyba nowe strzały. A przy okazji też trudno było liczyć, że przegapi jakby ktoś przeskakiwał płot. Przypadek? Nie wyglądali na strażników. Ot zwykli gospodarze na swoim gospodarstwie. No ale obaj robili swoje prace w takich miejscach, że jak ktoś by próbował dostać się do środka raczej by musiał natrafić pod oko jak nie jednego to drugiego. No i te psy luzem. Niby nic. Ale w dzień większość ludzi psy trzymała na uwięzi a spuszczała je dopiero na noc. Samej Amazonki jednak nie widziała. Ani żadnego śladu, że mogła być gdzieś w tej chacie. Może tamci w końcu skończyliby swoją robotę i się zwinęli albo nie. Musiałaby zostać znacznie dłużej niż miała czasu do dyspozycji. A miała jeszcze masę spraw do załatwienia. Na przykład z kapitanem de Riverą w “Kordelasie”. - Tak, tak, no tak, przydałby nam się ktoś taki… Ale czy podołasz trudom chłopcze? To nie jest wyprawa na piknik czy jeden nocleg. Może okazać się, że trzeba tam spędzić kilka tygodni. W deszczu, błocie i robactwie. - kapitana nie było trudno odnaleźć Thomasowi. Właściwie wcale. W końcu człowiek hrabiny “troszkę” się postarał aby kto chce mógł go odwiedzić w “Kordelasie”. Mimo, że przy Thomasie wydawał się wielkim panem i panem kapitanem i w ogóle szychą. To rozmawiał z nim całkiem uprzejmie. No może z tą nutką wyższości jaką zwykle dorośli okazywali tym jeszcze nie całkiem dorosłym. I właściwie taki kurier i posłaniec no nawet by im się przydał. Ale chyba miał pewne wątpliwości czy chłopak jaki siedział po drugiej stronie stołu podoła trudom wyprawy jaka już teraz zapowiadała się na ciężką. - Będę jutro na targu. Muszę dokupić jeszcze parę mułów i innych drobiazgów. Znasz jakiegoś dobrego sprzedawcę co ma mocne i zdrowe muły? - właściwie na koniec zapytał jakby się chciał przekonać co ten młodzieniec w rzeczywistości potrafi. Pytał tak trochę żartobliwie ale kto wie? Może właśnie to był jakiś sprawdzian jego umiejętności? W każdym razie dzisiaj rzeczywiście zobaczył jego wraz ze swoją pstrokatą świtą jakby każde było z innej bajki. Oglądali te muły chyba z zamiarem kupna. Więc to wczoraj to chyba jednak nie żartował. Wczoraj też dał mu czas do namysłu. Przed Festag nie wyruszą. W Festag będzie zebranie i podsumowanie. Jak się do Festag nie rozmyśli to niech się zgłosi. Trochę mówił jakby nie chciał mieć jego młodego życia na sumieniu gdy je pochłonie któreś z licznych niebezpieczeństw dżungli. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Carsten - No tak. Niby to takie oczywiste. A jak człowiek na to natrafia to jest niezmiennie zdziwiony. Dobrze, że chociaż nie pada to błota nie ma. - lady Eliana wachlowała się ładnie zdobionym wachlarzykiem jakiego nie powstydziłaby się żadna szlachcianka. W “Świecy” chodziły słuchy, że to cacko z prawdziwej kości słoniowej z samego mitycznego Cathay’u. No ale to trudno było zweryfikować. Ale na pewno wachlarz był bardzo misternej roboty. Dzisiaj nie tak znowu z rana ale raczej przedpołudniem mała grupka wyjechała powozem w kierunku targu. Oczywiście w tym dniu i o tej porze nie było szans wjechać na sam targ więc podjechali ile się dało a potem wysiedli. Eliana oprócz Carstena zabrała jeszcze czterech ochroniarzy. Pozostała czwórka została przy powozach. Milady uznała, że poza Carsenem przyda jej się mocniejsza ochrona to raz a dwa przyda się gdyby mieli wracać z tą bezcenną Amazonką. Dla ochroniarzy taki dzień i tłum to był koszmar. W każdej chwili z tłumu mogła wynurzyć się dłoń ubzrojona w sztylet czy pistolet. I takie zagrożenie dało się dostrzec jedynie w ostatniej chwili. Zwłaszcza, że co chwila ktoś coś krzyczał, darł się, zachwalał, przepychał czy nawet uciekał. Psy szczekały, konie rżały, kozy beczały no chaos i hałas. Poza szefową pozostali ochroniarze zdradzali oznaki poddenerwowania zdając sobie sprawę, że teren i okoliczności zdecydowanie działają na korzyść zamachowców a nie ochrony. Nieco się uspokoiło gdy dotarli wreszcie pod scenę. Czterech kolegów wytworzyło wokół szefowej względną strefę bezpieczeństwa nie dopuszczając i zawracając zbyt ślepych czy namolnych. Carsten został w pobliżu szefowej jako jej osobisty ochroniarz i ostatnia linia obrony. A trafili na aukcję w sam raz. Akurat by popatrzeć co jest do kupienia jako przedsmak przed głównym daniem dzisiejszego dnia. - Ta blondynka też jest niezła. - Hugo co był doradcą szefowej i był typowym liczykrupą pozwalał sobie na komentarz widzianych okazów. - Owszem. Interesująca. Ładne piersi. Buzia nie porywa ale jak ją umalować byłaby powalająca. - Eliana nawet z tej odległości zdawała się w lot oceniać kobiece walory tak jak kawalerzysta zalety i wady oglądanego rumaka. - Nawet nie tak drogo chcą za nią. Może kupimy? - doradca finansowy szefowej był wyraźnie zainteresowany ową smukłą blondynką. I chyba nie tylko on sądząc po komentarzach i tym jak kolejny chętni windowali jej cenę w górę. - Może. Jak nikt jej nie kupi i zostaną mi jakieś karliki. Ale nie kupuję nic dopóki nie będę miała Amazonki. Wtedy zobaczymy. - szefowa mówiła jakby nawet miała ochotę kupić tą blondynkę z pięknym warkoczem no ale na dzisiaj miała inne priorytety. No a czy to naprawdę jest Amazonka tak do końca pewności nie było. Ale z wczorajszej porannej wizyty w pewnej chacie na obrzeżach miasta Carsten mógł się przekonać, że raczej tak. A przynajmniej nie znalazł żadnego dowodu wskazujące na fałszerstwo. Wczoraj po śniadaniu poszedł na ten adres jaki zdradził mu Thomas. Obejście Traperów Svensona jakoś nie imponowało pod żadnym względem. Ot, taka tam sobie zagroda z taką tam sobie chatą. I z początku wydawało się, że nic nie wskóra. - Amazonka? Ale gdzie? Tutaj? Nie no co ty… Cholera jakiś dowcipniś rozgadał o tej Amazonce i teraz co chwila jakiś biedak przychodzi i jej tu szuka. No co ty, sam zobacz, czy ja wyglądam jakbym trzymał tu gdzieś taką dzikuskę? - gospodarz jakiego zastał na podwórku podszedł do płota widząc, że go woła. Ale całkiem przekonywująco tłumaczył, że to jakiś żart i pomyłka. Jak chwilę rozmawiali to pewnie zwabiony rozmową na ganek wyszedł kolejny ale na razie przysłuchiwał się rozmowie z większej odległości. No i tak na pierwsze wrażenie to wydawało się, że Carson odbije się od tego płotu albo będzie musiał iść na udry z tym co rozmawiał, tym z ganku i nie wiadomo kto jeszcze tutaj był. Ale wzmianka o “Świecy” i lady Elianie co była zainteresowana tą Amazonką sprawiła, że ten przy płocie jakby się zawahał. - Lady Eliana? Ta ze “Świecy”? No ale kolego, to ja mogę powiedzieć, że mnie Imperator wysyła i robię dla niego misję. - dość szybko ten wygadany odzyskał rezon i wydawało się, że wrócą do punktu wyjścia gdy w końcu podszedł bliżej ten z ganku. - Poczekaj Oleg, ja go znam. On naprawdę pracuje w “Świecy”. Jest ochroniarzem. - powiedział ten nowy niespodziewanie potwierdzając słowa Carstena. Chociaż ten nie kojarzył go kompletnie. Widocznie nie był stałym klientem albo nie sprawiał kłopotów na tyle by dać ochroniarzom zajęcie. Obaj gospodarze nieco cofnęli się od płotu i coś ze sobą szeptali chwilę. W końcu chyba zgodzili się zaryzykować i wpuścili go do środka. Przeszli do chaty i tam, otworzyli do jednej z mniejszych izb bez okien. Wcześniej to chyba musiała być spiżarnia czy coś takiego. Ale przerobiono to na cele. I tam właśnie była ona. Ciemnowłosa, smukła, o miedzianej skórze i ostrym spojrzeniu. O całkiem egzotycznej urodzie. Co można było poznać bo poza malunkami i tatuażami to odzienie miała dość skromne. I pod względem atrakcyjności to szefowa “Świecy” na pewno miała rację. To naprawdę mógł być hit sezonu taka egzotyczna piękność. Jednak nie dało się nie dostrzec pęt jakimi miała związane nadgarstki i pętli na szyi zamocowanej gdzieś do ściany. Była więźniem. Niebezpiecznym więźniem. Nie miał pojęcia czy stała cały czas czy dopiero jak się zorientowała, że idą po nią ale gdy otworzyli drzwi była gotowa do walki. Pomimo tego, że była w pętach i nie miała broni a jej pogromcy prowizorycznie wzięli kije w ręce. - Kopie i gryzie więc lepiej zostań tutaj. - poradzili mu zawczasu i właściwie to był warunek na jaki zgodzili się na te odwiedziny. Więc ta kobieta o dzikim spojrzeniu i obcych malunkach na ciele tam była. Nie wyglądała jak jakakolwiek kobieta jaką spotkał Carsten wcześniej. Ale mimo wszystko stuprocentowej pewności nie miał. Myśliwi jednak twierdzili, że to Amazonka. Spotkali ją ogłuszoną w dżungli niedaleko miasto to skorzystali z okazji by ją związać i przywlec tutaj. Nie mieli pojęcia co się stało ale gwarantowali, że tej kolorowej pannie nie spodobała się ta gościna. Dlatego chętnie ją jutro komuś opchnął za kupę kasy. Obojętnie komu byle dostali dużo karlików. No i te jutro to właśnie było dzisiaj. Moment gdy ją wyprowadzą na scenę by ją sprzedać zbliżał się nieuchronnie. Wieczorem zaś odwiedził “Kordelasa”. Tam bez większego trudu dotarł do kapitana de Rivera. Z początku negocjacje przebiegały dość standardowo. Kapitan chętnie by widział w swoich szeregach kogoś tak krzepkiego i obytego z bronią. No ale to jak ochroniarz ze “Świecy” postawił sprawę chyba zabiło kapitanowi ćwieka. Spojrzał na leżącą na stole sakiewkę jakby podejrzewał, że jest pełna jadowitych skorpionów czy czegoś takiego. Ale w końcu sięgnął po nią, potrząsnął i zważył w dłoni w końcu rozwiązał i zajrzał do środka. Znów potrząsnął sprawdzając czy są tam same brzdęki czy coś jeszcze a w końcu sięgnął do środka i wyjął jedną monetę. Obejrzał ją, przewrócił na drugą stronę i na twarz wypełzł mu wyraz zastanowienia. - A właściwie to co chcesz za to kupić? - zapytał jeszcze nie dając znać czy się zgadza czy nie. A raczej wydawało się, że już prawie się zgodził przyjąć Carstena na swój pokład no ale pojawiła się ta zaskakująca sakiewka. I to nie z samymi drobniakami. W końcu jednak wyglądało na to, że o ile Carsten nie ma kłopotów z przyjmowaniem rozkazów od kapitana i nie będzie robił go w wała to raczej może liczyć na miejsce w tej ekspedycji. Połowa zyskanych łupów była do podziału między pozostałych członków ekspedycji. I do najbliższego Festag trwało kompletowanie członków i ekwipunku do tej wyprawy. Więc jeśli Carsten się nie rozmyśli to kapitan zaprasza na Festag na to zbiorcze podsumowanie tych przygotowań. A gdyby coś się urodziło to de Rivera urzędował tu w “Kordelasie” a jakby go nie było to można było zostawić wiadomość. No ale to też było wczoraj. Wyglądało na to, że udało mu się zaklepać miejsce w tej ekspedycji dowodzonej przez de Riverę. Miał jeszcze większość tygodnia na przygotowania i załatwienie swoich spraw. A na razie stał niedaleko głównej sceny z wahającą się szefową jaka niecierpliwie wyprowadzą na nią tą kobietę jaką widział wczoraj. Z pewną przyjemnością mógł obserwować występ Agnes zanim zaczęła się aukcja. Motylek razem z innymi dawała koncert dla publiczności by jej umilić czekanie. I chyba go dostrzegła wśród tego tłumu, może dlatego, że stał w środku pustej strefy kreowanej przez czwórkę ochroniarzy. Pomachała mu nawet dłonią w niemym pozdrowieniu. Ale wyszło nieco niezręcznie. Albo zabawnie. Bo przed nim stała lady Eliana i chyba myślała, że Motylek machnęła do niej. Zamrugała zaskoczona oczami ale po chwili posłała jej uprzejmy uśmiech i też jej odmachnęła. Carsten nie był pewny dobrze widzi ale Agnes chyba mocniej zasznurowała usta by się nie roześmiać z tej zabawnej pomyłki. Jednak grzecznie dygnęła i skinęła głową na to pozdrowienie od milady. - Kto to jest ta dziewczyna? Czy ona przypadkiem nie grała u nas ostatnio? - szefowa zapytała półgłosem swoich doradców chyba zaintrygowana zachowaniem minstrelki. I całkiem nieźle musiała ją kojarzyć chociaż chyba nie do końca była pewna czy właściwie. W końcu nie załatwiała wszystkich spraw firmy osobiście. W wielu sprawach wyręczali ją tacy ludzie jak Hugo albo Carsten. Tylko każdy z nich był specem w innej dziedzinie. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Friedrich Gwarno i tłoczno było na tym targu. I pstrokato. Trochę jakby na pocieszenie wczorajszego nie tak pogodnego i udanego dnia dzisiaj było pogodnie, ciepło i słonecznie. Pogoda zarządzana wolą bogów nic sobie nie robiła z wyjątków jakie nie przepadały za słonecznym blaskiem. Dzisiaj był dzień targowy, dzień handlu, dzień kupców ale też i dzień święty. Dzisiejsza noc była najdłuższa w roku. Od jutra każdy kolejny dzień będzie troszeczkę dłuższy. Chociaż nawet w tygodniowym rytmie to nie było takie łatwe do zauważenia. Zmiany następowały zbyt powoli jak dla ludzkiej percepcji. W każdym razie z wczorajszych planów zobaczenia Amazonki przed aukcją nic nie wyszło. Z Markiem się nie dogadał z innymi też nic nie wyszło. Zostało mu dostosować się do obecnej sytuacji. Ostatecznie dzisiaj, już za parę pacierzy, wszyscy zobaczą tą Amazonkę. I ktoś ją pewnie w końcu kupi. Niby wystarczyło pójść i negocjować warunki z nowym właścicielem. Może się okazać bardziej pojętny od tego Tramiela. Dzisiaj nie dało się nie widzieć i nie słyszeć tego załatwiacza. W końcu był głównym reżyserem i aktorem tej sceny. I naprawdę był dobry w te klocki. Jego słowa potrafiły zmieniać towar w złoto. Miało się wrażenie, że nie nabyć tego czy tamtego to będzie sobie ktoś pluł w brodę jeszcze długo za stratę takiej niepowtarzalnej okazji. Teraz nie było takie dziwne dlaczego ktoś go wybrał by poprowadził aukcję Amazonki. Nie było wiadomo po ile ona pójdzie ale co drożsi niewolnicy i niewolnice chodzili po 100 i 200 monet. Chociaż chyba żadne nie przekroczyło 500, może jedna ślicznotka poszła po około 4 stówki. A główna gwiazda dzisiejszej estrady powinna być jeszcze droższa. Spotkał parę znajomych twarzy dzisiaj na targu. Jak choćby kapitana jaki miał kierować ową ekspedycją hrabiny. Razem ze swoją świtą i jakimś ciemnym niziołkiem oglądali muły i to tak na poważnie. Widocznie mieli zamiar jakieś kupić. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Dżungla, okolice Portu Wyrzutków, dżungla Warunki: półmrok, odgłosy dżungli, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Ekthelion Dla myśliwego dżungla okazała się sporym wyzwaniem. Elfy, jak chyba każdy przed nimi co znalazł się tutaj w takiej sytuacji, odkryły, że dżungla ma dwa, zasadnicze aspekty. Jeśli ktoś chciał się ukryć to teren był idealny. Stojącego człowieka czy elfa czasem można było dostrzec z 50 kroków. Jak się trafiło na jakiś korzystny prześwit w tym zielsku. Ale jak się trafiła gęstwa to i z 5 kroków można było przegapić taką sylwetkę. Zdecydowanie więc ta mroczna, błotnista, tropikalna dżungla sprzyjała raczej komuś kto chciał się ukryć niż komuś kto go szukał. Co dla zwiadowcy działającego na korzyść innych czy dla myśliwego nie było dobrą wiadomością. Tak było i dzisiaj. Dzień okazał się pogodny i słoneczny. Słoneczny blask był widoczny tam, wysoko w górze, pomiędzy konarami właściwie tylko wtedy gdy przechodzili obok jakiegoś powalonego drzewa jakie jeszcze nie zdołały zarosnąć młodsze drzewa. A tak to pojawiało się jako smugi światła prześwitujące między konarami. Ładnie to wyglądało. Jakby były w naturalnej świątyni natury z jej witrażami z liści, lian i gałęzi. Ale na dno dżungli już docierało niewiele tego światła. Więc nawet w taki piękny, słoneczny dzień panował tu półmrok. Za to bez problemu na sam dół docierała woda. Wilgoć skraplała się i kapła z liści wszędzie. Nawet gdy od wczoraj nie padało. Wilgoci w tej dżungli było mnóstwo. Buty zagłębiały się w zbutwiałej ścółce wymieszanej z błotem. Korzenie niektórych drzew niczym wsporniki potrafiły stopniowo wznosić się powyżej elfich głów nim stopniowo ginęły w ziemi nawet ze dwa kroki od głównego pnia. To wszystko sprawiało, że polowania z łukiem były trudne. Po prostu trzeba w tym gąszczu było podejść bardzo blisko zwierzynę by zarośla odsłoniły ją na tyle by dało się wycelować i wypuścić strzałe. A płochliwa zwierzyna reagowała ucieczką na każdy podejrzany szelest. Nawet dla elfów było trudno podejść taką zwierzynę by wycelować strzałę. Dlatego większe szanse były na większych przestrzeniach. Przy rzekach, jeziorach, bagnach, polanach tam gdzie był chociaż kawałek w miarę pustej przestrzeni by dało się wycelować łuk z tych kilkudziesięciu a nie kilkunastu kroków. Dzisiaj dopisało im szczęście. Nie było deszczu więc zachowały się te wczorajsze tropy tapirów. I dzisiaj mogli pójść tym tropem. Udało się je odnaleźć, zająć dogodną pozycję, wymierzyć strzały i wypuścić. Cięciwy brzękły w jednej salwie a pierzaste pociski zafurkotały w powietrze alarmując guźce grzebiące za czymś na polanie. Ale zanim zwierzaki zdołały zlokalizować źródło dźwięku strzały wbiły się w ich ciała. Rozległy się kwiczenie strachu i bólu po czym stado rozpierzchło się po krzakach i zaroślach. Tylko jedno trafienie ubiło wieprzka prawie na miejscu. Pozostałe postrzałki zostawiały za sobą krwawy trop ale dech jeszcze trzymał się ich płucach więc zgodnie z instynktem próbowały uciec przed drapieżnikiem. Rozpierzchły się po dżungli a za nimi i myśliwi gdy każdy ruszył za jednym. Ten za którym ruszył dowódca elfiego komanda albo nie był zbyt dokładnie trafiony albo był jakiś żywotniejszy niż inne. Ulthuańćzyk szedł jego tropem już dobry kawałek. Dla wprawnego myśliwego nie było to aż tak trudne. Ślady racic i krwi na liściach, trawach i błocie wyznaczały dość wyraźny ślad. Widział, że zwierzak mimo wszystko słabnie. I pewnie w końcu padnie. Ale zapowiadało się, że wcześniej trochę go jednak przegoni przez tą dżunglę. W końcu wreszcie znalazł go leżącego na boku, z pianą na pysku i drzewcem złamanej strzały tkwiącej z boku. Dogorywał. Nóż myśliwego dokończył sprawę ale gdy sprawa ucichła Ekthelion zorientował się, że nie był tu sam. Słyszał jakieś trzaski i warczenie. Gdy się podniósł zorientował się, że niedaleko jakieś dwa jaszczury wielkości sporego psa żerują na jakimś truchle. Truchło było większe o każdego z nich. Korpus był grubszy niż u elfa czy człowieka. Ale to coś miało też duży łeb z na krótkiej, masywnej szyi. Ten łeb był zakończony dziobem. Dziób robił wrażenie. Pewnie nie byłoby dobrze oberwać takim dziobem. No i właśnie ten dziób odbijał nieco światła i coś tam było jakby paski. Gdyby to był trup konia to pewnie by można uznać za cugle. Ale czymkolwiek było to stworzenie za życia Ekthelion nie miał pojęcia. A te wszystkie krzaki i trawy nie pozwalały mu się dokładniej przyjrzeć tej padlinie szarpanej przez dwa warany. Te albo nie zdawały sobie jeszcze sprawy z jego obecności albo niewiele je to obchodziło. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Iolanda Jeśli ktoś chciał coś kupić to ten dzisiejszy targ był idealnym miejsce. Chyba całe miasto skumulowało się na tym Placu Targowym aby coś kupić, sprzedać, porozmawiać, spotkać się, załatwić sprawy czy chociaż pooglądać to wszystko. Zwłaszcza, że dzisiaj przypadała noc przesilenia zimowego więc szykował się festyn. Właściwie to nawet trwał on od rana. Rano na śniadanie w “Obfitości” znów odwiedził ich Ralf. Był szarmancki i pełen galanterii jak zwykle. A do tego wrócił z jakimiś wieściami na temat owego estalijskiego konkwistadora jaki miesiąc temu wyruszył i przepadł gdzieś w trzewiach deszczowej dżungli. Powód tak wielomiesięcznej zwłoki okazał się bardzo prozaiczny. Pieniądze. A raczej ich brak. Otóż tak samo jak kapitan de Rivera był przedstawicielem hrabiny tak senor Rojo też miał swojego sponsora. Różnica była taka, że ów sponsor pozostał za oceanem. Niestety Ralfowi nie udało się dowiedzieć kto nim jest. Tak samo jak nie był pewny co było celem tej wyprawy. Domyślał się, że pewnie złoto i inne takie co zazwyczaj motywowały staroświatowców do zagłębienia się w trzewia kontynentu ale czy tak było i tym razem to przyznawał, że nie wie. Ponieważ Rojo zdawał sobie sprawę z ryzyka takiej wyprawy to nie zamierzał nadstawiać karku swojego i swoich ludzi na darmo. Więc cieszyli się życiem aż właśnie z miesiąc temu ów sponsor nie przysłał im zaległego żołdu i podobnych funduszy. Dopiero wówczas dzielni odkrywcy zebrali się do kupy i powędrowali na ową wyprawę. - Swoją drogą dowiedziałem się, że senor Rojo rozmawiał z kapitanem de Riverą by dołączył do tej wyprawy. No ale widocznie się nie dogadali. Chociaż jeśli już wówczas kapitan planował z hrabiną tą wyprawę co teraz ma ruszać to nie jest takie dziwne. - najciekawszą plotkę Ralf zostawił na koniec. Z samym kapitanem rozmowy dwójce Estalijczyków wyszły jak wyszły. Na razie nie osiągnęli konsensusu. De Rivera widocznie nie zamierzał z nikim dzielić się władzą nad ekspedycją a ją samą traktował jak swój okręt i załogę. No ale była jeszcze jego patronka. Ta zgodziła się przyjąć baronessę dzisiaj przed zmierzchem. Więc Iolanda zyskała okazję by porozmawiać osobiście z dziedziczką fortuny. Ale do tego popołudnia jeszcze było dobre pół dnia. Na razie główna scena gdzie przeprowadzano akcję niczym magnes ściągała coraz większą publiczność. Wszyscy zdawali się rozkoszować tym oczekiwaniem na główne przedstawienie dzisiejszej aukcji która zbliżała się z każdym sprzedanym precjozem i niewolnikiem. Niziołki poleciły jej kupca na każdą okazję. Od ubrań, od mułów, od prowiantu od wyrobów z impregnowanej skóry. Ale w tym tłumie jak się pierwszy raz było na tym targu nawet z takim namiarem wcale nie było tak łatwo ich odnaleźć. Na szczęście straganów i wozów było tutaj pełno więc chyba by się dało kupić naprawdę wiele na tą ekspedycję, trzeba było tylko wybrać co i ile. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, chata Mamy Solange, wnętrze chaty Warunki: półmrok, cisza, zapach ziół na zewnątrz pogodnie, umi.wiatr, ciepło Cesar Trzeba było przyznać gospodyni, że ma swój specyficzny urok. I charakter. Ledwo brodacz zastukał w drzwi jej chaty, te się otworzyły no i pokazała się w nich gospodyni. I chyba nie zależało jej na klientach. Albo na nim jako kliencie. A może naprawdę jak tak pluła i skrzeczała coś po swojemu to rzucała na niego klątwę? Przecież wcześniej jakoś nikt nigdy nie rzucał na niego klątwy. To skąd miał wiedzieć jak to wygląda? No ale jak po takim “powitaniu” sobie nie poszedł to stara coś tam poburczał, zamarudziła markotnie, splunęła za próg, prawie na jego buty ale wreszcie się odsunęła i wpuściła do środka. A w środku to wyglądało jakby stara usiłowała jak najbardziej zbliżyć się do stereotypu wiedźmy i guślarki. Dominował zapach ziół i półmrok. Przez niewielkie okna do wnętrza nawet w dzień wpadało niewiele światła. Tam wisiały jakieś skalpy, tu czaszki z rogami, tam kępy ziół albo ucięte kurze łapki. Jakby to miejsce znalazł jakiś nadgorliwy łowca czarownic to pewnie by wypalił je ogniem do gołej ziemi. Chociaż jakichś gwiazd Chaosu tutaj nie dostrzegł. Niemniej nawet człowiekowi nauki mogła ścierpnąć skóra bo to wszystko tutaj kojarzyło się z czymś mrocznym i tajemniczym. Chociaż nawet myślom było trudno sprecyzować z czym konkretnie. Stara kazała mu usiąść na topornej ławce zrobionej z rozciętego pnia. I jakoś wtedy zorientował się, że nie są tutaj sami. Ta druga postać chyba była kobietą. Dało się poznać po gładkim licu jej brody jaki wystawał z mroków kaptura. I musiała mieć jakąś ciemną karnację tej skóry. Ani się nie przedstawiła ani nie zrobiła tego gospodyni. Zresztą brodacza też nikt nie pytał o imię ani nie przedstawiał. - Wygniją ci oczy! A potem wydziobią je kruki a co zostanie zjedzą mrówki! - zasyczała wiedźma celując w niego sękatym paluchem. I to chyba było tak w ramach wspólnego powitania bo w końcu wzięła jakąś wielką, drewnianą łychę i zaczęła mieszać w garze. Potem sprawdziła zapach, postukała palcem, mlasnęła bezzębnymi ustami i pomruczała coś niezrozumiałego. - Zaraz będzie. - mruknęła gniewnie a postać w kapturze skinęła twierdząco tym kapturem na znak zgody. - A ty czego tu? - zapytała Cesara niezbyt przyjaźnie. Jak zwykle zresztą. Może nie znał jej od lat, właściwie to widział ją może któryś tam raz z rzędu ale nie przypominał sobie by kiedykolwiek była miła czy przyjazna. Ale jak ponoć przeklęła imiennie z połowę miasta to nie mogła być zbyt sympatyczna. W międzyczasie wzięła jakiś lejek i chwilę gramoliła się z przelaniem tego co było w garze do jakiejś tykwy. Ale gar musiał być dość ciężki więc w końcu fuknęła na tą drugą postać. - Nie gap się tak! Chodź tutaj! Przelej to! - widocznie jędza była jędzą nie tylko dla Cesara. Ta postać co siedziała na drugiej ławie, równie topornej jak ta brodacza jednak bez sprzeciwu wstała i złapała za ten gar. Była zdecydowanie wyższa od gospodyni i to prawie na pewno była jakaś młoda kobieta. Tak można było sądzić po zadbanych dłoniach o ładnych palcach jakie wysunęły się spod narzuty jaką miała na sobie gdy złapała za rączki gara. I tak przelewały we dwie jakiś gęsty płyn do przygotowanego dzbanka.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-01-2021, 23:21 | #25 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, zaplecze sceny Warunki: jasno, przytłumiony gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Gerchart Nauki Sigmara mówiły, że ten poddaje swoje dzieci a zwłaszcza sługi próbom. Próbom dnia codziennego. By sprawdzić siłę ich wiary i oddzielić ziarna od plew. Zresztą z tego co Gerchart pamiętał z seminarium to nie tylko bóg jakiego obrał sobie za patrona nauczał pokory i cierpliwości. Tak jak dzisiaj. Albo właściwie wczoraj. Jak nie wszystko poszło po jego myśli. Wczoraj co prawda spotkał w “Piracie” Friedricha ale potem stracił go z oczu gdy rozmawiał z Tramielem. A gdy skończył to blondyna już nigdzie nie było widać. Ale przynajmniej jakoś dogadał się z załatwiaczem chociaż tyle, że obiecał przekazać jego prośbę o spotkanie. A potem była reszta, całkiem zajętego dnia. Przecież zbliżało się przesilenie zimowe co było jednym z niewielu dni świętych celebrowanych chyba przez wszystkich staroświatowców. Nawet jeśli nie celebrowali tego w ten sam sposób. W jego ojczyźnie to był czas zimy i wilków. Od tego przesilenia Pan Wilków zaczynał powolutku, kawałek po kawałku słabnąć i przygotowywać pole na dominację Taala i Rhyii. Tutaj ani śniegu ani wilków nie było ale tradycja była na tyle silna, że nawet w tych tropikach wierni obchodzili to święto. Więc na wczorajszej mszy było chyba więcej wiernych niż zazwyczaj było w Festag. Miał więc pole do popisu jako pasterz tak licznego stada. Ale zanim wrócił do świątyni by przygotować mszę zaszedł do “Kordelasa”. Musiał przyznać, że kapitan de Rivera postarał się aby rozgłosić gdzie go można znaleźć więc to akurat nie było takie trudne. Oficer który raczej nie pochodził z Imperium chociaż reikspiel mówił całkiem płynnie. Więc mogli swobodnie rozmawiać. I wydawał się być takim samym tyglem sprzeczności jak całe to miasto. Wyglądał trochę jak herszt jakiejś bandy. Albo kapitan piratów. Zwłaszcza w towarzystwie swojej załogi co każdy wydawał się wyjęty z innej bajki. A jednak mimo tego pierwszego wrażenia nie mówił jak pierwszy lepszy cham z gminu ani jakiś opryszek. Przedrostek przed nazwiskiem sugerował szlacheckie pochodzenie chociaż kapitan jakoś się tym nie chwalił. - I ojciec chce się przyłączyć do wyprawy? - kapitan zapytał trochę chyba zdziwiony, że pyta o to kapłan. A może chodziło i wiek. Przecież nie był to kapłan w sile wieku. Może dlatego zaraz potem uprzedzał, że wyprawa będzie ciężka. Pełno błota i robactwa. Właściwie to chyba uznał, że osoba duchowna i mająca chody u bogów by się przydała o ile będzie miała w pamięci, że wyprawa jest świecka i ma jak najbardziej materialny cel. Zdobycie łupów. No i z przyjmowaniem rozkazów od swojego kapitana. Ale na wszelki wypadek był jeszcze czas do namysłu. Dokładniej do Festag. W Festag w “Kordelasie” będzie zebranie ochotników jacy zdecydują się na dołączenie do ekspedycji. Po spotkaniu z kapitanem udał się do jego patronki. Wicehrabina zgodziła się go przyjąć chociaż przyszedł bez zapowiedzi. A wypadało się w takim towarzystwie najpierw umawiać. Więc chociaż była wielką panią w tym mieście to jednak okazała mu życzliwość każąc go wpuścić na wizytę. - Witam wielebny w ten ponury dzień. Cóż cię do mnie sprowadza? - przywitała się z nim uprzejmie chociaż nieco oficjalnie. Bawiła na swoim ulubionym, zadaszonym tarasie jaki dawał przyjemny cień w skwarne dni czy przed deszczem. Wystawiał też swoich gości na przyjemną bryzę jaka biła od oceanu oraz zapewniał miły dla oka widok na błękit tego oceanu, jasny pas plaży i wesołą zieleń dżungli jaka stąd wydawała się bardzo przyjazna i malownicza. A oficjalny ton gospodyni może był spowodowany właśnie tym, że przyszedł bez zapowiedzi więc nie wiedziała czego się spodziewać. Po wizycie w rezydencji hrabiny nie miał już czasu na nic innego niż przygotowanie tej ważnej mszy. Trening z Zachariaszem musiał sobie darować. Bardziej mu się przydał pomagając przygotować tekst liturgii, potrzebne cytaty i tego typu rzeczy. I młodzieniec w tych sprawach był już bardzo zaawansowanym pomocnikiem i chyba nawet lubił tą część posługi. Jak kiedyś dożyje na tyle długo by jeszcze nauczyć się tak władać mieczem jak piórem i nie zbłądzi w trudnych ścieżkach wiary i posługi to się szykował niezły materiał na kapłana. No ale to kiedyś. Na razie jeszcze czekało ich mnóstwo pracy. Po mszy podeszła do nich jakaś postać. Noc, nawet w tych tropikach, zapadała w zimie szybko więc po mszy było już ciemno. Postać podeszła wolno jakby z obawą. Pomimo ciemności Gerhart dojrzał, że ma puste ręce. - Wielebny jeśli można na słówko… - w ciemności bladego owalu Marka Tramiela nie rozpoznał ale poznał jego głos. Załatwiacz wydawał się zakłopotany co zapowiadało, że nie ma dobrych wieści. Ale mimo wszystko przyszedł na to spotkanie. Nie udało mu się nakłonić właściciela Amazonki do zgody na tą wizytę. Nie było szefa a podwładni nie chcieli bez niego podejmować decyzji. Zwłaszcza jak mieli zabronione pokazywać komuś tą dzikuskę. No i nie udało się. Mężczyzna w turbanie z żalem rozłożył ręce w geście bezradności. Ale coś jednak załatwił. Chociaż dopiero na dzisiaj. Dzisiaj obiecał, że wprowadzi Gerharta na zaplecze by chociaż zdążył rzucić okiem na tą dziką kobietę. I kapłan jak się przekonał dzisiaj załatwiacz słowa dotrzymał. Zanim wyszedł na scenę by prowadzić aukcję to jak sługa boży zjawił się pod umówionymi drzwiami to te się otworzyły i pojawił się uśmiechnięty Mark. Witał go jak stałego albo ulubionego klienta. I prowadził jakimiś korytarzami. Gerchart musiał przyznać w duchu, że gdyby gdzieś tam czekali na niego siepacze by go załatwić bez świadków to Mark idealnie prowadził go w tą pułapkę. I jakieś ponure i podejrzliwe zbiry faktycznie na nich czekały. Ale chociaż byli uzbrojeni to jednak nie mieli tej broni w łapach. - To ten kapłan o jakim wam mówiłem. - powiedział Mark przedstawiając trzem ponurym zbirom Gerharta. - A to są panowie co schwytali ten jakże rzadki okaz. - mężczyzna w turbanie wydawał się być jedynym który nie dostrzega tych ponurych i podejrzliwych min. - Kapłan nie kapłan. Broń zostawiasz tutaj. Pokażemy ci ją ale masz nie wchodzić do jej celi. Możesz pogadać do niej, popatrzyć i tyle. Ona nie mówi po naszemu więc nie licz, że ci odpowie. - oznajmił jakiś brodacz co wyglądał na szefa tej trójki. Przedstawił warunki na jakich ma się odbyć widzenie. Od niego i całej trójki wyzierała nieufność i niechęć do tego wymuszonego spotkania. - No. To wy już tu sobie porozmawiajcie i ustalcie wszystko. A ja lecę zarabiać dla nas karliki. - pośrednik klasnął w dłonie, skłonił się lekko po czym wyszedł zostawiając trójkę mężczyzn by sobie omówili wszystko co uznają za stosowne. Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło Bertrand - Wydaje mi się, że dziś powiedział twoje imię. Myślisz, że to on czy ona? Bo nie wiem jakie imię by było odpowiednie. A nie zapytaliśmy wczoraj pana Holtz’a. - brat nie był pewien ile czasu potrwa fascynacja siostry nową zabawką. Czyli tym kolorowym ptakiem jaki wczoraj sobie wybrała w domu łowców. Ale dzisiaj od śniadania do momentu gdy nie wyruszyli na targ wydawała się zachwycona. Jemu nie wydawało się aby w tych skrzekach usłyszał swoje imię. Albo jakieś inne. Czy w ogóle coś co by można uznać za ludzką mowę. Z drugiej strony nie przesiadywał z tym ptakiem tyle czasu co siostra. - A w ogóle to nie wpadła ci w oko jakaś nadobna panna z dobrego domu? Z posagiem i w ogóle? - zapytała bez ostrzeżenia jak tak wędrowali przez ten rozkrzyczany i pstrokaty tłum ludzi i zwierząt. Był taki gwar, że nawet idąc obok siebie trzeba było podnieść głos by się nawzajem słyszeć. - A przyjrzałeś się naszej baronessie? Wiesz, że ona jest chyba wolna. Coś mi się nie chwaliła żadnym mężem ani narzeczonym. Co myślisz? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem. Ale chyba nie czekała na odpowiedź bo zaraz ćwierkała dalej. - Albo taka Leta. Jest taka kochana! No i piękna. A widziałeś rezydencję? No sam powiedz. Nie chciałbyś tam mieszkać? Chyba nie kazałbyś mieszkać swojej ukochanej siostrze w jakiejś karczmie jak sam przeniósłbyś się do takiego pałacu co? Bo ona jest naszą kuzynką ale dość odległą prawda? To już można się w nią wżenić. Ja na twoim miejscu nie traciłabym czasu tylko starała się o jej rękę. Szkoda, że kobiety nie mogą zawierać małżeństw. Wtedy ja bym się z nią ożeniła i zamieszkała w tym pałacu. No ale jak ja nie mogę to jest to szansa dla ciebie. - mówiła szybko i z pełnym przekonaniem jakby miała już wszystko starannie przemyślane i zaplanowane. - No bo taka piękna i bogata kobieta na pewno nie cierpi na brak adoratorów. Przyszło ci może do głowy czemu Carlos tak się przy niej kręci? Widziałeś jak ją hołubi? Nawet jak jej nie ma. No kto wie co on tam sobie roi w głowie. Tam za oceanem to on może wrażenia by nie robił. Ale tutaj? Tutaj to wielki pan jest. Na pewno większy niż my. A jak wróci z tej ekspedycji i jeszcze obsypie ją złotem? Jak się jej oświadczy? I jak ona przyjmie te oświadczyny? Która dziewczyna by takiemu odmówiła? Przystojny, szarmancki, odważny z wierną załogą na zawołanie, majątkiem i do tego jeszcze zdobywca i odkrywca nowych lądów z kieszeniami pełnymi złota. - Isabella mówiła coraz szybciej i coraz gwałtowniej. Gdy zaczęła wyliczać zalety jakimi w jej oczach mienił się de Rivera to odliczała na swoich palcach. I dało się wyczuć, że bardzo martwi ją taki potencjalny rozwój wypadków. Tylko jej brat trochę nie do końca był pewny czy bardziej się niepokoi o Letę czy Carlosa. - Mówię ci, że trzeba coś z tym zrobić zanim nie będzie za późno. O. Zobacz. Tam są ubrania. Myślisz, że będą mieli spodnie takie jak dla mnie? Chodź zobaczymy. Ciekawe kiedy będą wystawiać tą Amazonkę. To byłoby straszne jak byśmy byli tuż obok i to przegapili. Myślisz, że my też powinniśmy kogoś sobie kupić? Jakoś nie zwróciłam wcześniej uwagi. To wypada czy nie mieć takiego niewolnika? No bo zobacz, tam ich wystawiają i cały czas ktoś ich kupuje. Czy są spodnie takie jak dla mnie? - młodsza część rodziny de Truville była jak żywe srebro gdy tak przeskakiwała z tematu na temat prowadząc brata w kierunku stoiska z ubraniami. No rzeczywiście spodnie tu też mieli. I możliwe, że nawet któreś by były akurat jak dla niej. Widocznie na poważnie wzięła wczorajsze słowa łowczego i naprawdę zamierzała kupić sobie spodnie na tą wędrówki po dżungli. No ale przynajmniej skończyła swatać swojego brata. Ponad głowami i straganami prześwitywała scena na jakiej toczyła się aukcja. Więc trochę tam było coś widać. No właśnie to, że oprócz zwierząt i rzeczy w obrót szli też i ludzie. Mężczyźni i kobiety sądząc po ubiorze. Ale z tego miejsca nie było widać zbyt wielu detali.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-01-2021, 00:24 | #26 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; południe Czas: 2525.XII.01 mkt; południe Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco - Paaanieee i panowie! A teraz coś na co wszyscy czekaliście! Najważniejsza aukcja dzisiejszego dnia! Co ja mówię! Najważniejsza aukcja tego roku! Szykujcie złoto! Szykujcie sakiewki! Wyciągajcie zaskórniaki! Trafia się wam wyjątkowa i niepowtarzalna okazja! Prawdziwa Amazonka! Unikat w skali historii tego miasta a nawet kontynentu! Jeszcze tego nie było! Po żadnej stronie oceanu jeszcze nikt, nigdy nie miał własnej, osobistej Amazonki we własnym domu! A wy! Tak wy! Właśnie wy! Wy macie szansę! Jedną na całe życie! Wystarczy wysupłać nieco grosza i ta dzika kocica stanie się ozdobą każdego domu! A teraz już moi kochani oto ona! Jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna Księżniczka z Dżungli! - Mark Tramiel przechodził samego siebie. Wspiął się na wyżyny kunsztu oratorskiego. Umiejętnie podgrzewał publiczność od początku aukcji czekając właśnie na ten moment. Aż wreszcie osiągnęli swego rodzaju zespolenie jak serce bijące jednym rytmem, coraz szybszym aż wreszcie nadszedł ten moment gdy na scen weszła najważniejsza aktorka dzisiejszego przedstawienia. Właściwie to została wprowadzona. Miała związane nadgarstki a linę do nich ciągnął jakiś strażnik zmuszając ją do wystąpienia na scenie. Ale w końcu stanęła na środku sceny i spojrzała na widownię a widownia spojrzała na nią. https://i.pinimg.com/564x/d1/e5/5d/d...49d897883c.jpg - Tak jest! Oto ona! Oto nasza Księżniczka Dżungli! Przyjrzyjcie się uważnie! Spójrzcie na te piękne, jedwabne włosy! Któż nie miałby ochoty zanurzyć w nich palców! I ten aromat! Wierzcie mi, oszałamiający! - wodzierej całej aukcji zbliżył się do egzotycznej piękności i tak jak mówił zanurzył palce w jej włosy. A potem zaciągnął się ich zapachem. Trochę może przesadnie ale subtelniejszy gest byłby słabo widoczni dla licznej widowni. - I ta buzia! Któż by się w niej nie zakochał!? A to co ma poniżej? Spójrzcie na te dwa skarby z przodu, na ten zgrabny brzuszek i bioderka! Ale! Ale moi drodzy nie oszukujmy się! Widzicie tą linę? Nasza Księżniczka to prawdziwa tygrysica! Nie dla każdego tylko dla kogoś kto będzie potrafił okiełznać jej ognisty temperament! No ale już dość tego wszystkiego. Zaczynamy! Cena wywoławcza to 500 złota! Zaczynamy! 500 złota na początek za to piękne, egzotyczne cudo z nie z tej ziemi! Ledwie 500! Cóż to jest?! Nic! Nic w porównaniu do prawdziwej wartości jaką skrywa w sobie ta przepiękna kobieta! - no i jeden z najlepszych ogłaszaczy w tym mieście zaczął najważniejszą aukcję tego dnia a nawet roku. Chociaż cena wywoławcza była większa niż ta za jakie kupowano też bardzo piękne kobiety i dorodnych niewolników to aura egzotyki zrobiła swoje. Praktycznie z miejsca pojawiły się kolejne oferty i cena błyskawicznie poszła w górę. Wydawało się, że widownia oszalała na punkcie tej Księżniczki Dżungli i każdy chciał ją mieć. A jak nie miał szans to chociaż ekscytował się widowiskiem. Stawki rosły piorunem ale dość szybko kolejni licytujący odpadali. Jak stawka przekroczyła magiczny 1 000 zostało może z pół tuzina zawodników. Gdzy przekroczyła 1 500 została już tylko trójka. Lady Eliana, kapitan de Rivera i jakiś gruby Arab. W tym momencie auckja zaczeła przypominać grę w karty za naprawdę wysokie stawki. Takie gdzie rezydencje, statki i pałace mogły w ciągu nocy zmienić właściciela. Publiczność z kolei kibicowała swoim faworytom bawiąc się w całkiem niezależną aukcję kto ostatecznie kupi tą Amazonkę. Trójka zawodników szła łeb w łeb, żadne nie chciało ustąpić i nie było wiadomo które z nich odpadnie pierwsze albo kto zostanie zwycięzcą tego pojedynku. Musieli się jednak zbliżać do swoich limitów bo każdy z tej trójki, z początku nonszalancki i pełen dobrego humoru wydawał się teraz spięty i nerwowo zerkał na pozostałą dwójkę. Gdy suma skoczyła do 1 800 brzdęków de Rivera poprosił o przerwę a prowadzący się na to zgodził. - Witam przepiękna Eliano, z bliska okazujesz się jeszcze piękniejsza niż chodzą słuchy na mieście. - Carlos nonszalancko i z pełną kurtuazją zwrócił się do swojej przeciwniczki. - Może nie trzeba wierzyć plotkom mości kapitanie. - odparła opiekunka najsławniejszego zamtuza w mieście wachlując się swoim wachlarzykiem. - Zaprawdę mądrość wieków spływa z w tych pięknych ust moja pani. Ale możemy na chwilę porozmawiać? - de Rivera podszedł na tyle blisko, że oboje mogli rozmawiać na spokojnie. On zostawił swoją załogę parę kroków dalej a ona dała eskorcie znać by nie interweniowali. Oboje spojrzeli w kierunku Araba a ten odwzajemnił im się podejrzliwym spojrzeniem. --- - Mam pewną propozycję piękna pani. W pojedynkę możemy nie wygrać tej bitwy. Każde z nas przegra. Ale możemy połączyć nasze siły. Myślę, że ten spaślak nie da rady naszej połączonej flocie karlików. Co ty na to moja pani? - Carlos ściszył głos, że nawet stojący niedaleko widzowie nie słyszeli o czym szepczą. - A jak się nią podzielimy mój dzielny milordzie? Ona jest tylko jedna. A jakoś nie widzi mi się wypożyczanie jej na ten czy inny dzień. - Eliana zrewanżowała się kapitanowi równie szlachetnym stylem. Ale jak zwykle okazała się całkiem rzeczową kobietą interesu. - Bardzo prosto. Nie potrzebuję jej na stałe. Potrzebuję ją całą jako przewodniczki na ekspedycję jaką. Jak tylko wrócimy zwrócę ci ją całą i zrzekam się do niej wszystkich praw. Będzie całkowicie twoja. Ale dopiero jak wrócimy w wyprawy. - szlachcic też nie owijał w bawełnę i szybko przeszedł do konkretów jak sobie wyobraża taką umowę. Wachlarz Eliany zamarł na moment gdy właścicielka usłyszała taką ofertę. - Mój sławny milordzie chyba żeś udaru morskiego dostał jeśli sądzisz, że oddam ci swoje złoto po to byś mógł zniknąć z moją Amazonką gdzieś w dżungli. - kobieta zacisnęła usta w wąską, zaciętą linię i znów zaczęła się wachlować. Znacznie szybciej jakby propozycja wytrąciła ją z równowagi. - Zapewniam cię moja pani o swoich najszczerszych intencjach. Oczywiście nie mogę zagwarantować, że Amazonka wróci z tej wyprawy. Słyszałem jakie one są. Ale wówczas dostarczę ci inną. Albo zwrócę ci całe twoje i moje złoto za jaką ją dzisiaj kupimy. Co ty na to? - mężczyzna uśmiechnął się widząc, że pogłoski o tym, że rozmówczyni ma głowę na karku i do interesów nie okazały się tylko plotką. - Brzmi jakbym już mogła się pożegnać z tą Amazonką i moim złotem. Wyjaśnij mi zacny panie skąd weźmiesz drugą Amazonkę jak ta gdzieś ci się zawieruszy. - brunetka pokręciła głową na znak, że nadal ma mnóstwo wątpliwości co do tego wszystkiego. - A bo najmędrsza z pięknych wiem gdzie szukać ich wioski. Więc jak nie ta to tamta ale z jakąś mam nadzieję wrócić. - Carlos uśmiechnął się jak lis na widok nie bronionego kurnika i tak bardzo zbliżył usta do ucha rozmówczyni jakby zamierzał je pocałować. I kto wie czy tego nie zrobił. - Doprawdy? - opiekunka “Świecy” spojrzała na niego nadal sceptycznie chociaż już mniej. Widać było, że zaczęła się wahać. - Kto wie? Może uda mi się nawiązać jakieś przedstawicielstwo? Wymianę? Ucywilizować jakoś te dzikuski? Wówczas pamiętałbym naturalnie o przyjaciółce co mi pomogła w trudnej chwili i przydałaby się jej taka egzotyczna ślicznotka w menażerii. A może i sama miałaby ochotę odwiedzić i nawiązać kontakty na miejscu? Wszystko jest możliwe. O ile tam się dostanę. A do tego bardzo by mi się przydała właśnie ta Księżniczka Dżungli co na nas właśnie patrzy. A ten grubas jak wygra to wywiezie ją z miasta. Znam go. Urzęduje w Swamp Town. Będzie jej używał aż ją zajeździ albo zrobi coś podobnego. Ale nie tutaj tylko w Swamp Town albo nawet w tej swojej Arabii. Wtedy nici z naszych planów ma królowo. - Carlos znów skierował spojrzenie na grubego Araba o wyglądzie kupca. Eliana też przeniosła na niego spojrzenie. Zastanawiała się jeszcze kilka machnięć wachlarza. - Dobrze. Ale jeśli nie wrócisz mi z jakąś Amazonką wówczas chcę trzykrotność dzisiejszej sumy. Za stracone nadzieję i zawiedzione plany. - brunetka popatrzyła na de Riverę czekając na jego reakcję. Ten skrzywił się boleśnie jakby dała mu do wypicia sok z cytryny. - Twardo się targujesz piękna pani. Ale dla dobra naszych interesów i idei poświęcę się dla nas obojga. - Carlos złapał się za serce jakby miał je wyrwać i zostawić w zastaw. Ale ostatecznie podali sobie dłonie na znak zawarcia umowy co jeszcze bardziej zaniepokoiło arabskiego kupca. --- - Możemy wracać do interesów! - kapitan jaki przez chwilę się naradzał czy rozmawiał z lady Elianą z promiennym uśmiechem zwrócił się do Tramiela jaki prowadził tą licytację. - Świetnie! Wyśmienicie? Na czym to stanęliśmy? A tak! 1 800! Śmiało kochani, śmiało! 1 800 po raz pierwszy! - wywoływacz klasnął w dłoni ciesząc się, że interes znów się kręci po tej krótkiej przerwie. I aukcja zaczęła się od nowa. Tym razem jednak już punktowało tylko dwóch zawodników. Kapitan de Rivera i kupiec Baszir. Pojedynek pomiędzy nimi nabrał rumieńców. Od dawna aukcja nie osiągnęła takich sum jakimi teraz przerzucali się ci dwaj. Przekroczyli 2 000 i 2 500. Przy 2 800 lady Eliana zaczęła nerwowo wachlować się wachlarzem. Nawet widowni zaparło dech w piersiach gdy obaj nabywcy dotarli do 3 000. Ale tego co stało się potem chyba nie przewidział nikt. - 3 800 po raz drugi! Pan Baszir daje 3 800 za tą piękną i dziką wojowniczkę! Daje po raz drugi! - Tramiel rozgorączkowany tak samo jak publiczność krzyczał rozemocjonowanym głosem patrząc wyczekująco na de Riverę. Ten odwrócił się pytająco w stronę lady Eliany. Ale ta lekko wykonała przeczący ruch głową. Wyglądało na to, że nawet wspólnymi siłami dotarli do swoich limitów jakie mieli na tą aukcję.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-01-2021, 14:40 | #27 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Aubentag, Siedziba Traperów Svensona, przedpołudnie Ostatnio edytowane przez Deszatie : 17-01-2021 o 19:11. |
22-01-2021, 00:33 | #28 |
Reputacja: 1 | 11.33 abt; popołudnie; Karczma "Kordelas"; Gerchart Uber, de Rivera - Właściwie to ja i pewien młody akolita, nad którym trzymam pieczę. - przyznał widząc raczej zdziwiona minę kapitana - Nie rozumiem jednak twojego zaskoczenia chłopcze. Jako pasterz zobowiązany jestem pilnować swoich owieczek aby te nie wpadły w tarapaty. Dobry humor zdawał się nie opuszczać załogantów de Rivery. Obecność kapłana Sigmara zdawała się jednak ich nieco strofować. Wciąż pili i dowcipkowali. Robili to jednak zdecydowanie dyskretniej niż w momencie, w którym to łysy weteran o jednym oku wszedł do środka. - Skoro już kwestie obecności mamy za sobą. - kontynuował gdyż nie tylko chęć zgłoszenia swojej i Zachariasza kandydatury sprowadziła go tu - Zamierzasz chłopcze kupić tą całą Amazonkę? Mogłaby się zdać w tych tropikach. - znów z typową dla siebie bezpośredniością zapytał i zauważył zarazem ten interesujący detal. - Jeden pomocnik? Nie powinno chyba być problemu. O ile podoła trudom podróży. A z Amazonką rozważam taki pomysł wielebny. A jeśli wielebny byłby łaskaw nie nazywać mnie chłopcem to by mi sprawił ogromną przyjemność i uprzejmość w swojej wspaniałomyślności. - de Rivera uniósł brew jak usłyszał to “chłopcze”. Jego kamraci też jakby postawili uszy. Ale widząc, że dowódca zachował spokój nie wtrącali się czekając na wynik tej rozmowy. Gerchart w milczeniu pokiwał akceptująco głową na prośbę kapitana. - Pytam gdyż i mnie ona nieco zainteresowała. - kontynuował - Dzikuska z trzewi dżungli. Sigmar jeden wie w kogo tacy jak ona wierzą i komu służą. Zamierzam więc jutro przed tą cała aukcją przyjrzeć się jej z bliska i upewnić czy aby nie konszachtuje sam wiesz z kim drogi panie kapitanie. - popatrzył po załogantach de Rivery chcąc dostrzec ich reakcję na taki obrót spraw - Jeżeli jednak okazałaby się być czysta w wierze. Chciałbyś abym widząc ją z bliska na coś szczególnego zwrócił uwagę? Krasnolud, blondynka i wytatuowany mięśniak milczeli. I wyraźnie oddawali kapitanowi pole do działania. Jak w sprawnej załodze on był od załatwiania spraw. Dlatego niewiele dało się z ich reakcji wyczytać poza tym, że uważnie przysłuchiwali się dyskusji. - Czy może chodzić. Czy jest zdrowa. Czy może wrócić do dżungli. - kapitan odpowiedział po chwili zastanowienia na te pytania sigmaryty. Widocznie nie miał tutaj zbyt wielkich wymagań albo nie oczekiwał zbyt wiele. Z drugiej strony jak rozważać wyprawę do dżungli to była to dość kluczowa kwestia. Kapłan ponownie kiwnął głową. - Powiedz mi więc kapitanie jedno. - zmarszczył czoło posyłając kapitanowi pytające spojrzenie - Jak zamierzasz się z nią komunikować gdy już uda ci się wygrać tą całą aukcję? Mało prawdopodobny by ktoś w mieście władał jej językiem. - A mam na to pewien pomysł. - pytanie chyba i ucieszyło i rozbawiło rozmówcę bo się wesoło uśmiechnął. Ale dalej był pewny siebie jakby był także pewny tego pomysłu o jakim mówił. Nawet jeśli nie zdradzał co to za pomysł. - Raduje moje serce fakt, iż cała wyprawą dowodzić będzie tak roztropny kapitan jak pan. - wzbił się na wyżyny swojej elokwencji zauważając jak delikatnego ego posiada jego rozmówca. - Czy prócz modlitwy za wstawiennictwo samego Sigmara w powodzenie tej eskapady jest coś czym mógłbym się przysłużyć? - zapytał grzecznie. Pytanie wzbudziło zastanowienie oficera. Podrapał się po niezbyt zadbanej brodzie i spojrzał na swoich kamratów. Trudno było sigmarycie ocenić czy coś wyczytał z ich twarzy bo głosu żaden z nich nie zabrał. - Wystarczy, że się wielebny pomodli za nas w intencji. Przydałby nam się kapłan. To zawsze dobrze mieć kogoś kto ma chody u bogów. No i jak się ojciec nie rozmyśli to w Festag mamy zebranie. W południe. To już powinni być ci co naprawdę zamierzają wyruszyć. Do tego czasu radzę się przygotować do drogi. Mam nadzieję, że nie ma wielebny kłopotów z nogami. Bo zapowiada się, że większość drogi przejdziemy na własnych nogach. Radzę zainwestować w wygodne buty. Bo w dżungli nie ma dróg i traktów. - powiedział nawet całkiem życzliwym tonem jakby grzecznie doradzał na co zwracać uwagę podczas tych paru dni jakie zostały do tego zebrania ochotników w Festag. - Pochlebia mi twoja troska kapitanie. - równie grzecznie odparł na troskę o jego kondycję - Sądzę jednak, że swoją tężyzną zawstydziłbym nie jednego, dużo młodszego od siebie marynarza. - zaznaczył - Póki co jednak wrócę do swoich obowiązków. Z Sigmarem. --- 11.33 abt; popołudnie; Rezydencja wicehrabiny; Gerchart Uber, wicehrabina - Witaj dziecko. - stojąc już na wprost jednej z najbardziej wpływowych kobiet tego miasta dojrzały kapłan delikatnie się pokłonił - Wybacz to niezapowiedziane najście. Jednak sprawa która mnie sprowadza jest dość ważna i niecierpiąca zwłoki. Zapewne słyszałaś o jutrzejszej aukcji, na której będą licytować tą dzikuskę. - przeszedł do konkretów po uprzednim oddaniu godności damie - Zamierzasz się jutro na nią wybrać i wziąć udział w tych przetargach? https://i.pinimg.com/originals/81/48...61fc98e811.jpg - Ah to. - szlachetnie urodzona dama machnęła lekceważąco dłonią jakby nie zaprzątała sobie głowy takimi błahostkami. - Obawiam się ojcze, że nie dało się o tym nie słyszeć. Wszędzie o tym trąbią już od dobrych paru dni. Ale nie zamierzam tam wizytować w tym kurzu i pospólstwie. - pokręciła głową na znak, że widocznie nie widzi dla siebie zbyt wiele atrakcji na jutrzejszym festynie. - A dlaczego o to pytasz wielebny? - wicehrabina zwróciła nadawcy podobne pytanie jakie jej zadał. - Mianowicie postać tej Amazonki interesuje mnie pod kilkoma względami. - mówił spokojnie nie wykonując zbędnych ruchów - Zarówno duchowym jak i… hmmm… - zadumał szukając odpowiedniego słowa - Powiem to inaczej. W dżunglę rusza wyprawa. Ta zaś zapewne zna ją jak własną kieszeń. - patrzył na damę chcąc się zorientować czy ta wie co chodzi mu po głowie - I o ile ta dzikuska okazałaby się być wyznawczynią mrocznych sił co naturalnie zamierzam sprawdzić. Wtedy jej sprawą zajmie się mój zakon jak i panowie w kapeluszach. - miał tu na myśli łowców czarownic i ich charakterystyczny element ubioru - O tyle, jeżeli nie wykazywała by oznak współpracy z wrogiem wtedy już me ręce pozostałyby związane a tam gdzie nie sięga ręka boska, sięga pieniądz. - tym razem zrezygnował z typowej dla siebie bezpośredniości nie chcąc drażnić fundatorki wyprawy. Liczył jednak, że ta pojmie co jej sugeruje. - Nie sądziłam, że taki czcigodny ojciec też jest zainteresowany tą dzikuską. - przyznała kiwając głową i spoglądając na ten malowniczy widok poza balustradą tarasu. - Mnie osobiście ona nie interesuje. Więc jeśli wielebny chce coś u niej sprawdzać to proszę działać. - dała znać, że nie widzi dla siebie miejsca w tym planie jaki przedstawił jej właśnie kapłan. - Ja natomiast mam ową wyprawę na głowie i mnóstwo z nią związanych spraw i kosztów. Nie stać mnie na kupowanie sobie takiego zbytku jaki na pewno nie będzie tani sądząc po poruszeniu jakie już wywołała jej aukcja. - wicehrabina sięgnęła po kielich i upiła z niego wina przypominając, że jako patronka całej ekspedycji ponosi jej główny ciężar finansowy. - Tak jak mówiłem przed chwilą drogie dziecko. - zwracał się do niej niemal tak jak ojciec do córki - Mnie jedynie interesuje to czy ta dzikuska nie jest wyznawczynią sił nieczystych. Nic poza tym - podkreślił raz jeszcze swoje stanowisko - Pozwól jednak że coś zasugeruje gdyż i mi zależy na powodzeniu twojej wyprawy. Na którą z resztą i ja mam zamiar się wybrać. - tak grzecznie jak tylko potrafił zaznaczył ten dość istotny fakt - Ta kobieta pochodzi z dżungli. Dzicz jest dla niej domem. Jest to jej środowisko naturalne, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Zna więc zapewne wiele ścieżek, skrótów i niebezpieczeństw, które dla nas mieszczuchów są zupełnie obce. - kontynuował myśl uprzejmym choć mentorskim tonem - Pomyśl więc pani a wiem, że mądrość i roztropność twa wielka. Czy nie warto by było zrekrutować przewodnika, w postacie tej Amazonki? Po co tuzin koni pociągowych jeżeli pogubimy się w trzewiach dżungli. - Owszem. Roztropność przez ciebie przemawia ojcze. Ale tym już się zajął mój człowiek. - hrabina skinęła głową na znak zgody albo chociaż przyjęcia do wiadomości słów kapłana. Odparła jednak krótko jakby nie bardzo miała ochotę rozwijać ten temat. - Rozumiem więc pani, że kapitan de Rivera otrzymał od ciebie stosowne wsparcie w tej sprawie? - zapytał grzecznie nie chcąc wystawiać cierpliwości arystokratki na próbę - Wszak o to chciałem prosić. Świątynny skarbiec mówiąc wprost nie pęka w szwach. Gdyby nie to sami byśmy o to zadbali. - kładąc rękę na klatce piersiowej delikatnie się pokłonił. - Tak. Był dość natarczywy w tej sprawie. Ale chociaż boli to moją sakiewkę uznałam rację jego argumentów. Bardzo jestem ciekawa czy gdyby nie chodziło o półnagą dzikuskę też by okazywał tyle zapału. - sądząc z tonu o jakim mówiła hrabina jak większość kobiet wydawała się mocno podejrzliwa gdy chodziło o zainteresowanie mężczyzn innymi kobietami. Do tego o tak podejrzanej reputacji. Mimo wszystko jednak wyglądało na to, że kapitanowi udało się jednak jakoś przekonać ją do wsparcia jego wysiłków na jutrzejszej aukcji. - Ale przyznam, że przedstawił rozsądne argumenty i dotąd nie zawiódł mojego zaufania. Więc zaufałam jego doświadczeniu w takich sprawach. - rozłożyła dłonie na znak, że dostrzegła więcej zalet niż wad w propozycji estalijskiego kapitana. - Pozostaje więc liczyć na to, że wszystko potoczy się po naszej myśli o pani. - odparł - W takim razie nic tu po mnie. Czy mogę w takim razie jakoś pomóc? Jeżeli nie to pozwoli milady, że wrócę do siebie. |
22-01-2021, 12:04 | #29 |
Reputacja: 1 | Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 22-01-2021 o 22:32. |
22-01-2021, 22:25 | #30 |
Reputacja: 1 | Chata Mamy Solange
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |