Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2021, 12:05   #21
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Sumienna Pilar, otwarte morze


Wiatr dął w żagle "Sumienna Pilar" posuwając galeon naprzód ku Nowemu Światu. Załoga uwijała się jak w ukropie wykonując polecenia.
Port w San Pedro de Sul znikał już dawno za horyzontem i jak okiem sięgnąć widać było wodę.
Baronessa de Azuara przechadzała się po pokładzie obserwując pracę marynarzy.
To było naprawdę imponujące gdy bez najmniejszego lęku wspinali się na wysokie maszty by je zwinąć lub rozwinąć.
Kapitan statku miał nie lada posłuch wśród swej załogi, gdyż każde jego polecenie było wykonane bez ścierania. To baronessa również zauważyła. Jak również to, że dbał o dobre samopoczucie swoich pasażerów, przynajmniej tych z wyższych sfer.

Przez pierwszych kilka dni Iolanda i Cezar wydawali się tylko na tych posiłkach u kapitana.

Aż w końcu baronessa zagadneła znajomego wujaszka Nuno gdy ten również był na pokładzie. Z daleka dawała znać o swojej obecności głośno stukając obcasami o drewnian pokład. A gdy już znalazła się dość blisko odchrząknęła
- Panie Arrarte? - Odezwała się.
- Baronesso - Wpatrzony jeszcze przez chwilę w kipiel morską Novareńczyk odwrócił się do Iolandy po czym po ukłonie spojrzał za jej plecy. Niezbyt wymownie, ale widocznie - Jak mija pani podróż?
- Dziękuję, bardzo dobrze -
powiedziała baronessa kierując swój wzrok w tamto miejsce. - Morze. Świeże powietrze. Szum fal. To naprawdę odprężające. A pan?
- Gdy już nawykłem do kołysania, jest zupełnie dobrze. -
odparł szczerze - Kapitan twierdzi, iż w ciągu paru dni wypłyniemy z volta do mar i dotrzemy do wschodnich granic morza sargassowego gdzie wody są spokojne. Dziw bierze jak szybko i łatwo tak odległe staje się coraz bliższym. Ale może to wina zbyt długiego przebywania w jednym miejscu. Od dawna ta podróż za Panią chodziła?
Co rzekłszy w oczekiwaniu na odpowiedź oparł dla wygody łokcie o nadburcie.
- Nie. To był impuls - uśmiechnęła się przy tym na wspomnienie swego impulsu. - Szybka decyzja. Trochę czasu na przygotowania, znalezienie odpowiedniego statku.
Twarz Cezara również po tych słowach rozjaśniło coś na kształt uśmiechu. Przyglądał się przez chwilę kobiecie zagadkowo nim odparł w końcu:
- Miewasz baronesso niebezpieczne impulsy. Nie nadużyję grzeczności jeśli zapytam, czy to rodzinne, czy nabyte?
- Zależy kogo zapytać panie -
odparła. - Tak jak to czy to wada czy zaleta.
- Pytam więc panią, baronesso -
cień uśmiechu nie zszedł z ust mężczyzny, ale patrzył bardzo poważanie.
- Rodzinne zatem panie Arrarte. I poczytują to sobie za zaletę - odparła całkiem poważnie.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Tak… Dewiza rodowa to coś więcej niż słowa. Jestem pewien, że kiedyś po samej kropli krwi będzie można człowieka na wskroś poznać. Kim jest, jak żyje i czemu piastuje. Cieszą mnie pani słowa.
- Zatem wierzy pan w potęgę nauki? -
Zapytała z podziwem Iolanda. - Człek mocno starający po ziemi?
- To pewnie też zależy od tego kogo spytasz pani -
zaśmiał się - Ale uprzedzając, tak. Choć nieprzesadnie tak chciałbym o sobie myśleć.
Wyprostował się i zaproponował swoje ramię.
- Czy to dobry moment na wyjawienie szczegółów pani ekspedycji, baronesso?
- Wszak obiecałam to panu. A ja zawsze dotrzymuję słowa.



Wesoły Kordelas


Spacer błotnistymi ulicami Portu Wyrzutków był utrapieniem. Utwardzona staroświatowym sposobem droga nie dawała rady odprowadzać wodnych potoków i trzeba było pogodzić się z ubłoceniem obuwia. Cezar nie miał z tym większego kłopotu. Ale świta Iolandy niełatwo godziła się z taką porażką. Jego natomiast nurtowało co innego. Jeśli baronessa miała zamiar dopiąć swego, a z pewnością bez tego nie wróci na okręt, to ekspedycja wicehrabiny była idealną okazją. Tylko czy fakt, że nagle zaczął się w to angażować nie będzie kolidować z tym po co go przysłał ojciec de Azuare? Nie miał takiego zamiaru z początku. Ale po paru rozmowach z Iolandą i po tym jak zobaczył dziki żywioł nieokiełznanego życia jakim była dżungla… Nie mógł się okłamywać. Coś ciągnęło człowieka w głąb jej trzewi. I na myśl o tym czymś, czuł dziwną ekscytację, o której już dawno zapomniał. Palce dłoni same szukały klingi. Oddech stawał się szybszy i głębszy. Zmysły się wyostrzały…

A wyczulone zmysły w Wesołym Kordelasie na pewno się przydawały. Lokal nie był kiepską speluną i się szanował. Ale przy doborze klienteli na oko kierował się bardziej opowieścią człowieka, niż jego zapachem. Żeglarze, konkwistadorzy, odkrywcy i wszelkiego autoramentu pionierzy tworzyli awanturniczy koloryt tego miejsca. A jego zwieńczeniem był stół, przy którym zasiadał Carlos de Rivera. Cezar nie widział go wcześniej na oczy, ale widząc zawadiacko gwarzącego mężczyznę, w kierunku którego jak do słońca lgnęły pełne zachwytu spojrzenia kobiet i mężczyzn nie miał wątpliwości, że dobrze trafili.
- Panie de Rivera - Cezar przerwał toczącą się rozmowę.
Kapitan wpierw spojrzał na niego nie wiedząc o kogo chodzi, ale zaraz jego oko zatrzymało się na baronessie i na jego twarzy pojawiła się lepsza by nie rzec perfekcyjna wersja maski jaką przywdziewał Ralf von Hindenmiet. Nawet Cezar był pod wrażeniem pewności siebie jaką wewnętrznie epatował ten awanturnik.
Po powitaniu i wymianie uprzejmości de Rivera przeprosił swoich kompanów i zaprosił Iolandę i Cezara do stołu oferując trunek.
Novareńczyk jako pierwszy przeszedł do meritum.

- Pozwolę sobie mówić w imieniu baronessy. Jeśli coś będzie miała do dodania, przerwie mi. - skinęła głową nie dając jednak poznać po sobie nic ponad to - Baronessa w planie ma własną wyprawę do serca dżungli. Jej cele są odmienne od tych jakie przyświecają wicehrabinie. Przynajmniej z tego co wiemy. Ale droga do osiągnięcia tych celów jest wspólna. Widzimy więc obopólną i oczywistą korzyść w połączeniu ekspedycji. Jeśli i pan ją dostrzega, chcielibyśmy ustalić warunki współpracy.

- Ah tak senior? - kapitan zamyślił się nad tymi słowami. Oprócz niego przy stole siedział jakiś krasnolud, mięśniak i blondynka. Oni jednak tyle się udzielali w rozmowie co świta baronessy czyli wcale. Widać było jednak, że stanowią jedność ze swoim kapitanem.

- Bardzo mi schlebia, że tak szacowne osoby okazały zainteresowanie naszą ekspedycją. -
kapitan co bardziej sprawiał wrażenia herszta bandytów czy wodza piratów okazał się być zaskakująco elokwentny pomimo tego pierwszego wrażenia i awanturniczej otoczki.
- Oczywiście chętnie bym przyjął pod swoje skrzydła tak dzielnych kawalerów i piękne kobiety ale obawiam się, że jestem jedynie pokornym sługą naszej wspaniałej dobrodziejki i muszę wypełniać jej wolę. - de Rivera skłonił się lekko z szacunkiem gdy mówił o wicehrabinie jaka była patronem i sponsorem całej ekspedycji chociaż wcale jej tutaj nie było. A on sam coś nie wyglądał by wiele miał wspólnego z pokorą. Okazywał jednak swojej zwierzchniczce należyty szacunek.
- Ale mogę wysłuchać co to macie za cele waszej ekspedycji. Być może rzeczywiście uda nam się to połączyć. Uprzedzam jednak, że nie stać mnie na tolerowanie niesubordynacji w moich szeregach. Proszę o zrozumienie. Takie zachowanie wprowadza tylko zamieszanie, chaos i obniża morale. Nie mogę sobie na to pozwolić w tak ważkiej sprawie. - kapitan mówił jakby chodziło o dowodzenie nad okrętem gdzie rzeczywiście każdy kapitan sprawował władzę absolutną nad swoim statkiem i załogą. I wyglądało na to, że podobnie zamierza podejść do sprawy lądowej ekspedycji więc gdyby ktoś zdecydował się dołączyć musiałby uznać jego zwierzchnictwo.

Cesar wymienił spojrzenia z Iolandą i uśmiechnął się ledwo zauważalnie do zawartości kubka, w którym połyskiwał jakiś alkohol. Nowy wspaniały Świat był miejscem odległym od królewskiej jurysdykcji. Szansą dla biedoty i zmorą dla szlachty. A za fasadą namiastek cywilizacji obowiązywało tu zwyczajnie prawo pięści. Novareńczyk z prawem tym nie miał problemu toteż słowa kapitana o tym czego nie toleruje, które w Estalii mogłyby go słono kosztować, uznał za zupełnie naturalne dla Portu Wyrzutków. Ciekaw był jednak jak zniesie taki ton baronessa. I jak zareaguje.

- Tak panie de Rivera -
głos Iolandy de Azuara był spokojny, melodyjny i stonowany. Nie podnosiła go, by przekrzyczeć panujący w tym przybytku zgiełk. - Zdaję sobie sprawę, że to do pańskiej patronki należy ostatnie zdanie.
Jeżeli nawet ton, słowa czy zachowanie kapitana czy jego ludzi baronessa uważała za urągające, to nie dała w żaden sposób poznać tego po sobie. Wykłócanie się o takie rzeczy przyniosłoby więcej ujmy niż pożytku.
- Ja lubię jednak przed dobiciem targu osobiście sprawdzić co dostanę. A już gdy chodzi o życie moich ludzi, wolę to sprawdzić nawet podwójnie. Na własnej skórze, że tak to ujmę, przekonać się czy skórka jest warta wyprawki.
- To pytanie signor - dodał Cezar - O rozpiętość pańskich skrzydeł.

- Nie jestem pewien czy się dobrze rozumiemy. -
kapitan przyjął te wszystkie wypowiedzi, ze spokojnym uśmiechem chociaż sądząc po zmarszczeniu brwi chyba rzeczywiście coś tu mu nie do końca się zgadzało.
- Jeśli macie ochotę zorganizować własną ekspedycję to mnie nic do tego. Proszę bardzo. Niech wam bogowie sprzyjają. Ale jak mówię mnie nic do tego. Jeśli tak jest to jednak obawiam się, że nie bardzo rozumiem dlaczego rozmawiacie ze mną. - pokręcił głową na koniec ale co do jakiejś sąsiedzkiej wyprawy do dżungli sprawiał wrażenie, że umywa od tego ręce i życzy jej jak najlepiej.
- Ja natomiast na życzenie mojej patronki w jakiej imieniu działam organizuję własną wyprawę odkrywczą i badawczą. Oraz po złoto naturalnie. Czy przychodzicie do mnie bo chcecie dołączyć do tej wyprawy? - popatrzył uważnie na nich oboje prosząc w ten sposób o klarowną odpowiedź która widocznie była mu niezbędna aby przejść do dalszych negocjacji.

Novareńczyk uśmiechnął się z uznaniem dla prostego stawiania sprawy.
- Przyszliśmy zapytać, co pan signor jako organizator rzeczonej wyprawy wicehrabiny - tu Cezar również skłonił się z tym samym szacunkiem dla wspomnienia da Limy - sądzi o tym, że będziemy wam towarzyszyć. Jako osobna ekspedycja z osobnym zapleczem. Widzimy w tym korzyść choćby i dla wspólnego bezpieczeństwa. Bo ponoć ostatnia wyprawa pana Rojo nie miała szczęścia. Nie musicie nas ochraniać, żywić nas i prowadzić za rękę. I wydawać poleceń. Odłączymy się gdy cele staną się odmienne.
- Wspólna wyprawa oznacza także niepodbieranie sobie jej członków. Zyskamy wszyscy -
dodała baronessa.

- Wspólna ekspedycja? - de Rivera popatrzył na nich z zastanowieniem. - Wybaczcie ale również nie zwykłem dobijać umów w ciemno. Dlatego chciałbym wiedzieć coś więcej o tej waszej wyprawie. Po co ta wyprawa, dokąd i kto właściwie miałby w niej wziąć udział. Zwłaszcza, że jesteście dość nowi w mieście. - oficer pokiwał głową i dał znać, że teraz on by wolał posłuchać czegoś co oferuje druga strona.

- Te pytania powinna stawiać mi wicehrabina. Jako patronka wyprawy, którą Pan ma zaszczyt organizować - powiedziała baronessa. - Pana pytamy wyłącznie o zdanie w zakresie organizacyjnym, do którego został Pan signor przez wicehrabinę wyznaczony. Żeby jednak nie być gołosłownym. Mam do dyspozycji kilkunastu zbrojnych. Bitnych i karnych. Ze swoim wyposażeniem i zapleczem. A cel? - zamyśliła się na chwilę. - Dla mnie wyprawy sama w sobie jest interesująca. Złoto czy kamienie szlachetne mogłyby być miłym dodatkiem. Nie wymagam od Pana, żeby Pan to zrozumiał.

- Macie kilkunastu zbrojnych. Bitnych i karnych. Muły i prowiant też zgaduje, że macie. -
de Rivera wysłuchał tego spokojnie, pokiwał w zadumie głową i pozwolił sobie na małe podsumowanie zasobów i możliwości jakimi dysponuje dwójka siedząca po drugiej stronie stołu.
- No cóż, więc powodzenia wam życzę. Idźcie, niech wam się wiedzie i bogowie wam sprzyjają. Obyście mieli tyle szczęścia co urody i odwagi. - lekko skłonił głową z szacunkiem dla pani i pana po drugiej stronie stołu.
- Obawiam się jednak, że nie mogę sobie pozwolić na jakiś zespół w mojej ekspedycji co będzie działał na własną rękę. To tylko zbędne zamieszanie i ryzyko na jakie nie odważę sobie pozwolić. To byłoby proszeniem się o kłopoty. A i bez tego ekspedycja będzie poruszać się w całkowicie dziewiczym terenie, na jakim nie postała stopa staroświatowca. A przynajmniej nie na tyle by wrócić i móc opowiedzieć. Poza pewnym wyjątkiem. Dlatego będzie to też ekspedycja badawcza, zabieramy kartografów i ludzi nauki. - kapitan pozwolił sobie na swobodny ton i lekki, przyjemny uśmiech gdy widocznie był pewny swoich racji.
- Naturalnie podziwiam waszą chęć przygody i odwagę. Nawet jeśli mój prosty umysł nie do końca jest w stanie to ogarnąć. - spojrzał ironicznie na baronessę gdy widocznie pomimo prostego umysłu to jednak właściwie przeczytał jej przytyk. - Dlatego bardzo chętnie przyjąłbym tak dzielnych i świetnie zorganizowanych ludzi do swojej ekspedycji. Pod moje skrzydła i komendę. Myślę, że jak to powiedziałeś Cezarze mam na to wystarczająco rozpięte skrzydła. No ale niestety wówczas musielibyście zaakceptować moją komendę. Naturalnie jako ludzie na poziomie nie zlecałbym wam pilnowania mułów czy kopania latryn. Od tego są już wyznaczeni ludzie. No ale skoro mnie wicehrabina powierzyła obowiązek kierowania tą ekspedycją czuję się zobowiązany danym słowem i honorem de Rivera spełnić jej oczekiwania do końca. Ale oczywiście nie zabraniam wam rozmówić się z hrabiną osobiście jeśli taka wasza wola. - szlachcic jaki był tutaj kapitanem i człowiekiem wyznaczonym przez hrabinę na kierownika ekspedycji bardzo szybko przedstawił swoje wyobrażenia na temat tej ekspedycji. Nie było mowy by zgodził się z kimś współdzielić władzę i tolerować działania samopas. Skoro miał być kapitanem tej wyprawy to wszyscy inni byli jego załogą. Aczkolwiek w tej załodze było miejsce i dla zwykłych marynarzy, bosmanów i dla oficerów.

- Nie pozostaje nam w takim razie signor nic innego jak na chwilę obecną podziękować za trunek i czas - odparł Novareńczyk po czym obaj wstali w ślad za Iolandą.



Opuszczając karczmę, wymienili jeszcze kilka uwag. Baronessa uważała czas w Kordelasie tak jak swoje buty na koturnach za stracony. Cezar jednak przeciwnie. Cieszyło go poznanie osobiście de Rivery. Osoba kapitana mogła uchodzić w Porcie Wyrzutków spokojnie za samozwańczego burmistrza. I choć pozycją było mu daleko do wicehrabiny, to wyprawa dochodziła do skutku wyłącznie za sprawą jego kaprysu. I był zapewne w promieniu tysiąca mil najbardziej odpowiednią osobą do przeprowadzenia takiej wyprawy. Niestety sprawiał też wrażenie osoby, która bawi się sprawowaną władzą i szalenie lubi ton swojego głosu. Co stawiało niezależną de Azuarę w kropce. I nie wprawiło jej w dobry nastrój. Cezar nawet zastanawiał się, czy nie oznacza to końca jej wyprawy. Ale póki co nie poddawała się. Postanowiła posłać sługę do rezydencji wicehrabiny celem umówienia spotkania, a w międzyczasie pójść na targ i nawiązać kontakt z kupcem, którego zaproponują halflingi by zorientować się w możliwości aprowizacji. Przy okazji zobaczyć amazonkę, która takie poruszenie wywołała. Cezar też rozważał to ostatnie. Stwierdził jednak, że odpuści ten temat, bo i tak o wszystkim usłyszy w karczmie później. A w tym czasie przejdzie się do Mamy Solange. Mała, stara półdzikuska nie przepadała za obcymi zza oceanu. Szczególnie tymi którzy twierdzili, że znają tajniki medycyny. Ale mogła okazać się bezcenna jeśli znała swoich z dżungli… Chciał sprawdzić, czy tak jest i jeśli tak to na czym by jej mogło zależeć. Posłał też Javiera to wspomnianej przez Ralfa woliery z ptakami. Nie interesowały go jednak te pstrokate i gadające. Raczej takie o silnym instynkcie stadnym, które zawsze by do siebie trafiły. W Starym Świecie były gołębie. Tu też mogły takie być.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-01-2021, 13:17   #22
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Przedpołudnie; tawerna “Stary pirat”


Gerchart Uber

Wyróżniał się i to bardzo. Nie było to miejsce do którego zaglądali kapłani. No chyba że Ranalda. On jednak był przedstawicielem Młotodzierżcy a co za tym idzie przyciągał spojrzenia tych kilku osób, które akurat zasiadały przy stolikach. W tym także nieśmiało spoglądającego Fredricha. Niby się nie krył przed obliczem kapłana. Wykazywał jednak oznaki co najmniej zdziwienia. Gercharta zaś zaskoczyło to w jakim towarzystwie młody uczeń sztuki magicznej przebywał tutaj. Nie zamierzał jednak póki co ingerować. Nie widział podstaw. Z resztą w wojsku nawet obowiązywała pewna złota zasada: "Wpierw wywiad potem działanie".

- Coś pieczystego w waszej ofercie się znajdzie? - skoro i tak tu był to postanowił wykorzystać okazję, która nie wiadomo kiedy mogłaby się powtórzyć a w świątyni znając życie znów na obiad ryba bądź jakaś inna potrawka z tutejszych warzyw.

Kapłan sięgnął do sakiewki wyciągając z niej kilka monet, które następnie przesunął po blacie w kierunku oberżysty.

- Kim jest towarzysz tego młodzieńca w kapturze? - obaj pasowali do siebie jak pięść do nosa. Gerchart zaś zastanawiał się czy kierowała nim bardziej ciekawość czy troska o tego pyskatego żółtodzioba. W każdym razie wolał wiedzieć.

- Niestety wielebny obawiam się, że mamy tylko przekąski. Ale za to spory wybór trunków. - karczmarz był solidnych rozmiarów ale w głównej mierze dzięki nadmiarowi tłuszczu. Sprawiał jednak wrażenie odpowiedniej osoby do takiego miejsca. Czyli dość mroczne i ponure. A może to tylko aura tej dawnej ładowni tak go malowała? Jednak do duchownego zwrócił się dość poprawnie. Spojrzał w kierunku towarzysza ucznia Ambrosiusa. Wydawali się do siebie pasować jak pięść do nosa. Z czego to głównie Friedrich rozmawiał z tym mężczyzną w turbanie. Z tego co doleciało do Gercharta do coś o zorganizowaniu spotkania z kimś. Friedrich chyba płacił bo wyjął i dał sakiewke temu w turbanie.

- To Kjell wielebny. Tutejszy Nors. Często tu przychodzi. - karczmarz odpowiedział na pytanie o tego zakapiora co towarzyszył blondynowi. W międzyczasie chyba jednak się nie dogadali z tym “turbanem” bo ten w końcu zagaił do oberżysty trochę jakby skarżąc się na Friedricha a w końcu zostawił jego sakiewkę na szynkwasie i jego samego podchodząc do Henry’ego. No a przy okazji do kapłana bo stanął ze dwa kroki od niego.

- To ja tu mu tłumaczę jak krowie na miedzy, serce przed nim otwieram, nowy w mieście, od razu widać, życia nie zna, miasta nie zna, ja tu mu chcę pomóc jak koledze a ten mnie na dzień dobry od kanciarzy, naciągaczy i oszustów wyzywa. No jak tak stawia sprawę to niech sam sobie radzi. - mężczyzna w turbanie był zdecydowanie młodszy od Gercharta. I raczej podobnie drobniejszy. Był ubrany nieco na jakąś wschodnią modłę. Ale mówił w reikspiel bez naleciałości i akcentów. I pozwolił sobie na lamentowanie na to jak go potraktował blondyn. Chociaż nieco przesadne więc wyszło trochę komicznie. Możliwe, że celowo. Henry pokiwał ze zrozumieniem głową i dolał jakiegoś trunku do podstawionego kubka klienta.

Mina Gercharta mówiła sama za siebie. Liczył, że skoro tak czy siak jest skazany na tą spelunę to chociaż jako tako skorzysta z tej wizyty i zje coś smaczniejszego. Niestety jedyne co przyszło mu skosztować to smaku rozczarowania i porażki na tej płaszczyźnie. Pokiwał więc głową iż przystawki go nie urządzają i zabrał część monet zostawiając jednak kilka z nich na blacie dla karczmarza.

- Pozostaje mi więc napić się wina. - odparł z żalem - Kielich dla mnie i tego młodzieńca. - delikatnym ruchem głowy wskazał ma nieco rozdrażnionego Marka.

- Skąd te nerwy synu? - podjął rozmowę z młodszym od siebie mężczyzną - Emocje to nie najlepszy doradcą. Zaś złość… - chwycił podsunięte mu naczynie z czerwonym trunkiem - ...piękności szkodzi. - zaśmiał się upijając nieco zaś kolejnym ruchem swojej łysej glacy wskazał iż drugi kielich jest chłopaka.

- Oh to prawda wielebny. - młodszy mężczyzna uśmiechnął się z nieco wymuszoną wesołością ale jednak. Mówił jakby dopiero teraz dostrzegł, że ten starszy to przedstawiciel duchowieństwa.

- No to zdrowie twoje i twoich mądrości wielebny. - powiedział unosząc podarowany trunek do toastu na cześć łysego gościa. - Ale przyznam szczerze, że chyba cię tu pierwszy raz widzę wielebny. Nowy w naszym pięknym mieście? - Mark spojrzał na postać sąsiada nieco uważniej zdradzając lekkie zaciekawienie postacią kapłana w lokalu co nie miał najlepszej opinii w mieście.

Pulsująca na czole Marka żyła, która dość wyraźnie wyłaniała się spod turbanu znikła.

- Nie dziwi mnie to zbytnio, choć nieco zasmuca. - rozłożył ręce na znak bezradności - Świątynia świeci pustkami a wiernych tyle co kot napłakał. Zapraszam jednak na liturgię to może choć trochę szybciej przyzwyczaisz się do mojej niezbyt urokliwej facjaty. - uśmiechnęła się choć w jego przypadku ciężko było zgadnąć czy to znak uprzejmości czy może raczej grymas bólu - Mieszkam tu ponad rok czasu synu. - dodał - To jednak dobrze obrazuje raczej dość marną pozycję najwyższego Sigmara w tak odległym zakamarku świata. Szczególnie biorąc pod uwagę, to że ja o tobie słyszałam a ty o mnie nie. - ponownie uniósł kielich - Mark Tramiel jak domniemam. Racja?

- Tak, to ja. Czyżby wielebny mnie szukał? A w jakiej sprawie? - Mark pokiwał głową na te utyskiwania kapłana na warunki posługi w tym mieście. I wydawało się, że umie słuchać chociaż dyplomatycznie nie nawiązywał do tego tematu. Za to zainteresował się tym, że kapłan jakiego widział pierwszy raz w życiu wydawał się go znać.

Gerchart był prostym człowiekiem, który nie lubił owijać w bawełnę. W jego domniemaniu najlepszym rozwiązaniem było to, które bezpośrednio prowadziło do celu.

- Chodzi mi o tą dzikuskę. - z typową dla siebie bezpośredniością odpowiedział na pytanie dużo młodszego mężczyzny - Nie interesuje mnie jednak jej zakup. - niewolnictwo było czymś dla niego niezrozumiałym. Wprawdzie na starym lądzie wciąż dochodziło do pojedynczych przypadków to tutaj była to dość popularna praktyka.

- Chciałbym ją zobaczyć z dala od wścibskich spojrzeń gapiów. - mówił spokojnie jak przystało na klera - Wyglądasz na sprytnego młodzieńca więc powinieneś się domyślać co mną kierują. - w rzeczywistości tak też było. Mark sprawiał wrażenie nie w ciemię bitego chłopaka.

- Konflikt dopiero co zakończony. Po ciężkich i krwawych bojach dzięki łasce samego Sigmara udało się nam rozprawić z tym całym plugastwem. - znów prawił. Był w końcu kapłanem, który z resztą na własne oczy widział okrucieństwo wojny z chaosem.

- Wróg jednak nigdy nie śpi. - jego głos był niczym stal, zimny i ostry zarazem - Czai się, zbiera siły i wyczekuje odpowiedniej okazji by zaatakować z zaskoczenia. Moim zadaniem zaś jest dbanie o wiernych. Wole dławić zło w zarodku niż walczyć z nim w pełnej krasie. - wzrok miał srogi jednak jego ton był coraz łagodniejszy - Więc chyba sam rozumiesz, że moim obowiązkiem jest przyjrzenie się ów dzikusce. Uspokoję cię jednak. Nie zależy mi na tym by spłonęła na stosie. W każdym razie w tej chwili. Wolałbym by w razie jej konszachtów z mrocznymi siłami doprowadziła nas do swoich pobratymców tak abyśmy mogli zwalczyć zło u źródła.

- Tak, rozumiem wielebny, to zrozumiałe co wielebny mówi ale obawiam się, że mogą wystąpić pewne trudności w spełnieniu twojej prośby. - Mark pokiwał swoim turbanem na znak zgody ale jednak zaczął mówić tyle uprzejmie co ostrożnie.

- Otóż to nie ja jestem właścicielem tej dzikiej kobiety. Nie trzymam jej ani pod łóżkiem ani w piwnicy. Więc nie mam do niej dostępu aby ją komuś pokazywać. Przykro mi wielebny. Jestem tylko wynajętym pośrednikiem, zapłacono mi bym jutro na aukcji reprezentował mojego klienta aby zaprezentować towar z jak najlepszej strony i osiągnąć jak najlepszą cenę. Chyba najłatwiej będzie jak wielebny przyjdzie jutro na aukcję i spróbuje porozmawiać z właścicielem czy też obecnym czy nowym który nabędzie to egzotyczne cudo. - Tramiel mówił uważnie aby nie urazić duchownego ale też chciał być pomocny i zaproponować jakieś rozwiązanie jakie może usatysfakcjonować wszystkich jak najmniejszym kosztem. W końcu jutro ta dzika będzie wystawiona na widok publiczny to każdy będzie mógł ją zobaczyć no i będzie wiadomo kto ją kupił i z nim porozmawiać.

Kapłan kiwał łysą głową drapiąc się po niej. Mógł się tego spodziewać. Mimo wszystko liczył jednak iż jego autorytet zrobi swoje. Przeliczył się. Byli w Lustrii. Hierarchia społeczna na pierwszy rzut oka wyglądała tu niemal identycznie jak na Starym Kontynencie. Często. Zbyt często było to jednak złudzenie.

- Rozumiem, rozumiem. - świat interesów rządził się swoimi prawami - Może więc w imię porządku zdradzisz mi personalia aktualnego… - westchnął - ...właścicielka tej zbłąkanej duszyczki. Lepiej chyba by jej sprawą zajął się kapłan Sigmara aniżeli charakteryzujący się dość specyficznym metodami pracy łowcy czarownic. - uśmiechnęła się ujawniając swoje pożółkłe zęby - Chyba zgodzisz się ze mną że tak dla wszystkich ze stron byłoby lepiej.

- Rozumiem wielebny ale proszę i mnie zrozumieć. Przecież ja też mam swoich zwierzchników. I wymagania klientów. - Mark pokiwał głową ale ton zrobił mu się jeszcze ostrożniejszy. Jakby kapłan postawił mu na blacie jakieś rozżarzone węgle do przeniesienia gołymi rękami.

- Nie mogę zdradzić kto jest klientem. Ale myślę, że tak szanowana osoba i uczciwa naturalnie, jak wielebny może wywrzeć odpowiednie wrażenie. Mogę zapytać mojego klienta czy nie zgodziłby się na wizytę wielebnego. I chyba nie ma potrzeby mieszać do tego kogoś jeszcze prawda? - Tramiel dodał polubownym tonem zerkając z uwagą na reakcję o pokolenie starszego od siebie kapłana.

Takie rozwiązanie było zadowalające choć nie w pełni usatysfakcjonowało ona kleryka. Wiedział jednak, że na tą chwile nie uda mu się więcej dowiedzieć od młodszego od siebie Marka.

- Niech więc i tak będzie. - pokiwał głową na znak akceptacji złożonej przez rozmówcę propozycji - Ponoć liczą się dobre chęci. Choć z drugie strony mawiają, że to wlaśnie nimi wybrukowane jest piekło. Powiedz mi więc synu. Kiedy mogę się spodziewać informacji zwrotnej od ciebie? Wszak jak sam mówiłeś aukcja ma odbyć się już jutro. - patrzył pytająco na chłopaka z turbanem na głowie nie wiedząc jak zamierza on wdrożyć w życie zaproponowane przez siebie rozwiązanie.

- A czy wielebny nie zechciałby zaczekać do jutra? Jutro wszystko byłoby o wiele prostsze. Mógłby ojciec porozmawiać z tym kto nabędzie tą dziką i na pewno by nie omieszkał spełnić życzenia czcigodnego kapłana. - mężczyzna w turbanie uprzejmie i nieco trwożliwie zapytał jak kapłan zapatruje się na jego propozycja jaka jawiła mu się jako znacznie prostsza do zrealizowania.

- Hmmm… Chłopcze. Sam dobrze wiesz jak wielka jutro będzie wrzawa. - Gerchart nie był świadkiem zbyt wielu tego typu aukcji. Domyślał się jednak jak wielkie poruszenie wśród mieszkańców miasta wywoła ta niewątpliwie największa od miesięcy atrakcja.

- Ja zaś mam już swoje lata i nie dla mnie przepychanie się przez tłum poruszonej gawiedzi. - zauważył sięgając po kubek - Z resztą to aukcja. Nie wiadomo kto ją wygra i czy na pewno będzie mieć chęci i czas na moja wizytę. Swoją drogą podejrzewam, że nie tylko mi zależy na zobaczeniu z bliska tej zbłąkanej owieczki.

- Wierzę, że niewielu byłoby w stanie oprzeć się silnej osobowości wielebnego i jego prośbom. - skłonił nieco głowę ale Gerchart nie do końca był pewny czy nie dostrzegł tu jakiegoś ironicznego podtekstu co do obecnych metod stosowanych przez kapłana.

- No skoro jednak tak ojcu zależy na tym spotkaniu to zajmę się tym niezwłocznie. Gdzie mogę później ojca zastać? Wydaje mi się, że powinienem wrócić z wiadomością przed zmierzchem. - pośrednik chyba wolał jak najszybciej załatwić kłopotliwą sprawę bo już tylko pytał jak miał się skontaktować z rozmówcą po powrocie od właściciela Amazonki.

- Niech ci Sigmar to wynagrodzi synu. - wykonał ręką w powietrzu gest błogoslawiąc załatwiacza w turbanie. Wieczorem odprawiać będą mszę. - odparł oczywistym tonem nieco nawet zdziwiony na tak absurdalne pytanie. - Zapraszam na liturgię i kazanie.

---


Mecha 02

Gerchart; podsłuchiwanie rozmowy Friedricha i Marka; (ZRĘ + czuły słuch); 40+20=60; rzut: Kostnica 29 > 60-29=31 > śr.suk = słyszy ok 40% (co drugie słowo/połowę).

Mecha 02

Gerchart; zastraszanie Marka Tramiela; OGŁ vs SW 40+10+10-10=50 vs 40-10=30; rzut: Kostnica 38 > 50+50-30=70; 70-38=32 > śr.suk = bez przekonania i zapału ale niech będzie
 
Pieczar jest offline  
Stary 16-01-2021, 14:07   #23
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


przedpołudnie; pensjonat “Złote wybrzeże”


- Iolanda to mądra kobieta, wie czego chce. Nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji udziale w wyprawie, twierdzi że odczuwa ekscytację perspektywą tej przygody. Ale myślę że ma jakieś dodatkowe motywy, może podobnie jak my potrzebuje pieniędzy. - Bertrand odpowiedział siostrze po czym westchnął i wbił w nią spojrzenie:

- Isabelo, doceniam twoją pomóc, po prostu martwię się o ciebie, sam nie do końca wiem jakie mogą kryć się w dżungli niebezpieczeństwa, a jesteś przecież moją jedyną siostrą i nie wiem co bym zrobił gdyby spotkało cię coś złego. No ale się zgodziłem żebyś wyruszyła ze mną, baronowa też mnie do tego wczoraj przekonywała, rozumiem że jesteś gotowa cały dzień iść przez dżunglę? Jak słyszałaś nie wiadomo czy będzie możliwość jazdy konnej.

- Oczywiście! Zobaczysz, nie przyniosę ci wstydu ani naszemu nazwisku! - brunetka siedząca po drugiej stronie stołu momentalnie się rozpromieniła biorąc widocznie słowa brata za dobrą wróżbę i monetę. Jej drobny foszek z rana gdzieś prysnał i znów zrobiła się najsłodszą i najukochańszą siostrzyczką.

Kiedy rozmowa zeszła na temat pobytu siostry w “Syrence” Bertrand żachnął się.

- Dziękuje, że zbadałaś sprawę, ale nie na pewno nie powinnaś chodzić sama po takich miejscach. Rozumiem, że jak prosiłem wczoraj był z tobą Emilio lub inny z naszych gwardzistów?

- Oj chyba nie bierzesz mnie za jakąś niemądrą panienkę? Oczywiście, że poszłam z Emilio. Sprawdził się znakomicie. - siostra nieco się żachnęła na taki pomysł brata ale bardzo lekko. Wciąż uszczęśliwiona wcześniejszymi słowami nadal była miła i kochana.

- Jeśli chodzi o plany na dzisiejszy dzień, proponuje wybrać się poszukać tego Marka Tramiela, a potem chciałbym odwiedzić Dom Łowców, by dowiedzieć się więcej o dźungli i co może nas tam spotkać. Słyszałem że główny łowczy Lerg Holtz jest doświadczony w wyprawach po okolicy.

- Słyszałam o nim. Podobno ma znajomości w samym Altdorfie. I niektóre stworzenia to łapie na specjalne zamówienie. Bardzo chętnie go poznam osobiście. Jestem go bardzo ciekawa. - siostra wdzięcznie poparła pomysł brata na taki plan dzisiejszego zwiedzania miasta oddając się do jego dyspozycji.
************************************************** ************************************************** *****

Południe, Stary Pirat

Ciesząc się z dobrej, słonecznej pogody rodzeństwo de Truvilów dotarło do “Starego Pirata”. Jak zwykle towarzyszyło im dwóch gwardzistów Bertranda, tym razem jednym z nich był jednooki Guilo, brat Emilia, który mocno się od niego różnił usposobieniem - podczas gdy tamten zawsze tryskał dobrym humorem i żartami, ten był ponurym mrukiem. W swojej opasce na oku wyglądał bardziej jak zbój niż żółnierz. Drugi z ochroniarzy, Pierre, był krępym bretończykiem w średnim wieku i miłośnikiem dobrej kuchni.

- Ciągle jemy bretońskie i estaljskie jedzenie, słyszałem że mięso tych wielkich jaszczurów na które odważni łowcy polują w dżungli to prawdziwy rarytas - Pierre wkroczył na swój ulubiony temat, czyli jedzenia.
- Otrujesz się czymś i wykitujesz, choć może i niewielka strata… - burknął jak zawsze “czarujący” Guilo.
- Panowie, dotarliśmy do celu, sprawdźmy czy znajdziemy tutaj tego Tramiella - przerwał im Bertrand, wskazując gestem by otworzyli mu drzwi.

Wnętrze okazało się mroczne. Jak w niektórych świątyniach albo zamkach, z tego samego powodu - zbyt mało okien jak na wielkość pomieszczenia. Ale efekt mógł być nawet przyjemny wizualnie gdy przez wyrżnięte w burtach bulaje wpadały snopy światła dnia. Większość światła zapewniały jednak świece i lampy więc nawet w środku dnia wydawało się jakby było po zmroku. Jednak w środku dnia daleko było do wieczornego szczytu jaki kumulował ruch i gwar we wszelkich karczmach i tawernach więc przy stołach siedziało ledwo parę osób. Nie było dziwne, że chyba wszyscy odwrócili głowy gdy po kolei przez dość niskie drzwi przechodziła po kolei cała grupka Bertranda. Drzwi były na tyle wąskie i niskie, że dało się przechodzić tylko pojedynczo.

- Zapytajcie się przy barze czy jest tu Tramiel, my poszukamy odpowiedniego stolika. - Bertrand polecił swoim gwardzistom, przyglądając się dość sceptycznie zaciemnionemu pomieszczeniu.

Dwaj ochroniarze pokiwali głowami i poszli w stronę szynkwasu i wielkoluda o wytatuowanych ramionach by złapać języka. Pozostali bez trudu znaleźli sobie wolny stół w tej dawnej ładowni statku. W końcu większość stołów świeciła pustkami o tej dość wczesnej porze doby. Po chwili wrócili do nich obaj gwadziści.

- Mówi, że jest. Posłał po niego dziewczynę. Zaraz ma przyjść. - streścił krótko jednooki Gulio. Po czym też rozsiedli się przy tym stole. Czekali tak chwilę we własnym towarzystwie gdy nic specjalnego się nie działo. Aż w pewnym momencie do ich stołu skierował się jakiś młody mężczyzna w turbanie i ubrany na wschodnią modłę. Wcześniej podszedł do szynkwasu i rozmawiał chwilę z oberżystą. Teraz zaś stanął przy stole lustrując szybko całą grupkę jaka tu siedziała.

- Witam państwa. Jestem Mark Tramiel podobno mnie szukacie. - przedstawił się całkiem grzecznie jeszcze chyba nie do końca wiedząc do kogo się powinien zwracać i z kim rozmawia.

- Bertrand de Truvile i moja siostra Isabella, miło nam Pana poznać - szlachic nieznacznie skinął głową, nie wstając od stołu.
- Interesuje nas jeden z towarów które Pan oferuje.

- Miło mi poznać, kłaniam się w pas. - Mark może nie ukłonił się w pas ale nadal dość znacznie. A gdy się wyprostował ciągnął dalej. - A cóż takiego państwa interesuje? - zagaił patrząc raczej na Bertranda niż na jego siostrę widocznie jego uznając za głównego rozmówcę.

- Tajemnicza Amazonka, która podobno będzie jutro wystawiona na sprzedaż, jesteśmy z siostrą niezwykle jej ciekawi.

- Ah, no tak, ta Amazonka, no tak… - Mark uśmiechnął się ze zrozumieniem jakby pytanie aż tak go nie dziwiło. - Tak to prawda ale nie do końca. - spojrzał na chwilę na Isabellę jakby sprawdzał czy ona też słucha.

- Ja nie posiadam tej Amazonki ani nie mam do niej dostępu. Jedynie reprezentuję właściciela i w jego imieniu będę jutro prowadził aukcję na targu. Jestem jedynie skromnym pośrednikiem. - lekko się skłonił skromnie określając swoją rolę w tym przedsięwzięciu.

- Aha, rozumiem czyli o wszystkim zdecyduje jutrzejsza aukcja. - Bertrand podrapał się w zamyśleniu po bródce widać że ma niepełne informacje. Był ciekaw ile jeszcze osób mających pieniądze było zainteresowanych.
- A możesz przynajmniej zdradzić kto jest właścicielem i czy widziałeś w ogóle tę barbarzyńską kobietę na oczy?

- Co do mojego klienta to państwo wybaczą ale życzył sobie zachować anonimowość. Wszystko wyjaśni się na jutrzejszej aukcji. - mężczyzna w turbanie lekko skłonił się i przyjął przepraszający ton, że tajemnica handlowa zmusza go do utajnienia personaliów kogoś kto go wynajął.

- Natomiast tą kobietę tak, miałem przyjemność oglądać. A zapewniam, że było co oglądać. Tyleż w niej piękna co dzikości. Niczym pantera skryta pod ludzką skórą. Drapieżna i wspaniała. Oraz niebezpieczna. Zapraszam państwa na jutrzejszą aukcję nawet jeśli nie zamierzacie jej kupić to chociaż przyjść i podziwiać widowisko. Przecież to Amazonka! Od lat nie było żadnej w mieście a nie pamiętam by jakaś była wystawiana na sprzedaż! A można troszkę odżałować złota i nabyć ten cenny, zywy klejnot nieziemskiej urody jaki będzie koroną każdej kolekcji. - Mark niespodziewanie ożywił się gdy mówił o tej Amazonce i to z takim przekonaniem jakby już zaczynał prowadzić tą akcję. Na pewno musiał być świetnym mówcą i wydawał się odpowiednim człowiekiem do zachwalania swojego czy czyjegoś towaru.

Isabella była pod wrażeniem słów Marka:

- Oh, w takim razie koniecznie musimy ją zobaczyć jeśli nie kupić, pójdziemy tam jutro jak najwcześniej, prawda mój najdroższy bracie? Ciekawe w co będzie ubrana, bo chyba zupełnie nagiej jej nie wystawią, prawda? - Zaczerwieniła się zawstydzona swoją myślą.
Bertrand westchnął i tylko skinął siostrze głową.

- Tak do końca to nie wiem co będzie miała jutro na sobie. Ale nie sądzę by wystawiano ją nago. Nawet zwykłe nałożnice jeśli się ogląda ich wdzięki przez zakupem to raczej nie na głównej scenie tylko bardziej kameralnie. - pośrednik uśmiechnął się wyrozumiałym uśmiechem dla tak młodzieńczej ciekawości i chyba chciał oszczędzić dalszego pąsowienia młodej damie więc udał, że tego nie widzi.

- Można kupić tutaj nałożnice?! - Isabelle jednak nie wytrzymała i ciekawość znów popchnęła ją do pochopnego pytania.

- No zwykle można jakąś kupić. Nie zawsze ale zazwyczaj jest jakaś do kupienia. Będą pewnie jutro prezentowane jako przedsmak dla głównej aktorki jutrzejszego przedstawienia to będą mogli państwo samo się przekonać. - Tramiel szybko wrócił na względnie standardowy trybu mówienia jakby mówił o targu koni, broni czy owoców.

- A wracając do pytania panienki no nie wiem co będzie jutro ta królowa dżungli miała na sobie ale nie sądze by coś na tyle dużego by przykryć jej ponętne wdzięki. A zapewniam, że jest na co popatrzeć. Jakiś amator kobiecego piękna jaki ją nabędzie na pewno będzie miał rozkosz dla oczu. I zapewne nie tylko oczu. - mężczyzna w turbanie płynnie wrócił do swojego handlowego tonu jakim zawczasu tak umiejętnie zachwalał towar jakim obracał.

- No to nas naprawdę zaciekawiłeś, ale zakładam że oprócz hmm..
walorów o których wspomniałeś taka kobieta z dziczy może też mieć wiedzę przydatną dla wybierających się tam podróżników? - wtrącił się Bertrand.

- Zapewne. Przecież one mieszkają w tej dziczy. Dlatego są takie dzikie. No ale co z tego jak nikt nie mówi po ichniemu a ona po naszemu. Więc na bogate dialogi z nią raczej nie ma co liczyć. - głowa w turbanie pokiwała się twierdząco na znak, że domysły rozmówcy są słuszne no ale jednak bariera językowa o jakiej wspomniał mocno musiała ograniczać tą komunikację.

- Nikt tutaj nie zna języka tych dzikusek? -zaciekawił się szlachcic.

- Raczej nie. Bo skąd? One żyją tam a my tu. Onie nie przychodzą tu a my tam. - Mark w dość prosty sposób zilustrował jak to wyglądają relacje pomiędzy staroświatowcami z miasta a dzikuskami z dżungli. Wyglądało na to, że nie wyglądają.

- Czyli to zaiste prawdziwe dzikuski, cywilizacją nieskalane - Bertrand, choć zachowujący się nieco bardziej powściągliwie od siostry podzielał jej zainteresowanie tą egzotyką.
- Jeśli są takie wyizolowane to nie może to być plemię samych kobiet, bo by wyginęły… - w każdym razie jak rozumiem widzimy się jutro na targu?

- Bardzo chętnie, zapraszam państwa serdecznie. - Mark skłonił się uprzejmie czując, że załatwili już co mieli załatwić i zaczął z taktem się żegnać z młodymi Bretończykami.




************************************************** ************************************************** *************

Wczesne popołudnie, Dom Łowców.



Po obiedzie Bertrand wraz z siostrą i ochroniarzami zawitał pod Dom Łowców.
- Ciekawe z jakich to bestii mają tam trofea! - Isabella wydawała się podekscytowana. Bretończyk skinał głową, sam też był ciekaw.

Chata łowcy z jednej strony nie wydawała się jakoś szczególnie rozbudowana czy imponująca. Zdecydowanie nie była to rezydencja szlachecka ale nawet nie kamienica. Ot nieco większa chłopska chata. Chociaż piętrowa i z wysokim dachem a więc pewnie i strychem. Pod tym względem raczej nie imponowała. Ale jednak liczne poroża, czaszki, szczęki, skóry jakimi były ozdobione ściany i płot już jednakz zdradzał, że jednak mieszka tu nie byle kto. I to ktoś związany z naturą i domeną Taala, patrona dziczy, zwierzyny, łowów i myśliwych. Robiło to odpowiednie wrażenie, zwłaszcza jak ktoś był tu po raz pierwszy.

Oprócz chaty były też budynki gospodarcze, jakieś stajnie, szopy, stodoła. Chociaż sądząc po odgłosach to chyba nie tylko konie tam trzymano. Pod okapem chaty było kilka klatek z ptakami i małpami. Takimi w sam raz jako domowe maskotki dla kupców czy szlachetnie urodzonych, jako prezent czy pamiątka z wyprawy do odległej Lustrii. Widocznie główny łowczy zajmował się nie tylko chwytaniem ogromnych zwierząt i bestii.

- Zobacz Bertrandzie jakie one są kolorowe. - Isabella przystanęła przed frontowym wejściem aby z bliska obejrzeć te skrzeczące, gwiżdżące czy piszczące praki i małpki. Te jakby wyczuwając, że na nich skupia się uwaga, zaczęły skrzeczeć i piszczeć jeszcze głośniej. Przedstawienie przerwało skrzypnięcie drzwi i wyszedł przez nie postawny, brodacz ubrany raczej na imperialną modłę. Trudno było powiedzieć czy ich dostrzegł z wnętrza chaty, usłyszał rozmowę czy zwyczajnie akurat wychodził.

- Lepiej niech panienka nie wtyka tam palców. Mogą dziobnąć czy ugryźć. Krzywdy z tego wielkiej być nie powinno no ale po co ryzykować prawda? - brodacz poradził siostrze Bertranda by zachowała należytą ostrożność w postępowaniu z tymi okazami.

- To one są niebezpieczne? Jadowite? - Isabella spojrzała na niego z zafascynowaną miną ciekawa tego wszystkiego.

- Akurat te nie. Ale sporo innych tak. W tym klimacie jednak każde skaleczenie goi się dłużej niż u nas. A tak przy okazji to jestem Lerg Holtz. Główny łowczy. W czymś mogę pomóc? - gospodarz widocznie uznał, że jak przyszli to pewnie w jakimś celu więc przedstawił się no i zapytał właśnie o to.

- Niezwykle interesujące kolekcja - Bertrand nie okazywał tak wyraźnie entuzjazmu jak jak jego siostra, jedna również był pod wrażeniem.
- Słyszeliśmy o twojej wiedzy na temat dżungli Panie Holtz. Ponieważ planujemy wybrać się tam na dłuższą wyprawę, chcieliśmy dowiedzieć się więcej o kryjących się w niej zagrożeniach i jak się do nich przygotować.

- Wyprawić się do dżungli? Znaczy na jakieś polowanie? - gospodarz zmrużył oczy trochę chyba nie do końca wiedząc jak interpretować słowa gości. Ale z pomocą przyszła mu młoda szlachcianka.

- Nie, nie, nam chodzi o wyprawę! Taką w głąb dżungli. Taka dłuższa. - powiedziała szybko Isabelle wciąż z tym młodzieńczym entuzjazmem czytelnym w głosie i na twarzy.

- Aha… Taka dłuższa… - Holtz powoli skinął głową i obrzucił uważnym spojrzeniem obie sylwetki jakie przed nim stały jakby zastanawiał się nad ich możliwościami.

- No tak w parę chwil to ja was niczego nie nauczę. Od ręki to mogę wam doradzić byście nie pili surowej wody. Zawsze trzeba ją przegotować. Jak już trzeba to łapcie tą co spada z deszczem a nie tą z ziemi czy strumieni. - łowca nieco westchnął jakby zdawał sobie sprawę o jaki ogrom wiedzy pytają a jak niewiele jest czasu do jej przekazania.

- Konkretnie mówimy o większej wyprawie, która organizują wicehrabina i Carlos de Rivera, o którym pewnie waszmość słyszał. Ruszy ona najwcześniej za parę dni, więc trochę czasu mamy. Przyznam, że ja i moi gwardziści mamy więcej doświadczenia w walce z ludźmi niż dzikimi bestiami, więc porada znawcy w co się zaopatrzyć i jakie są główne zagrożenia byłaby przydatna. Oczywiście możemy się odwdzięczyć… - Szlachcic stwierdził że za szkolenie łowca pewnie będzie oczekiwać wynagrodzenia.

- Ah tak, ta ekspedycja wicehrabiny… - brodacz powoli uniósł i opuścił głowę gdy widocznie coś też już słyszał na ten temat. Spojrzał jeszcze raz na oboje swoich rozmówców. - Ale to właściwie czego oczekujecie po mnie? - zapytał gdy już widocznie mniej więcej wiedział po co go odwiedzili.

- Po pierwsze interesuje nas twoja porada co wziąć ze sobą na wyprawę poza takimi oczywistymi rzeczami jak żywność czy woda pitna, o które zresztą ma się zatroszczyć organizator wyprawy. Po drugie, jeśli byłbyś łaskaw wymienić trzy największe twoim zdaniem zagrożenia dla podróżujących przez dżunglę i jak ich unikać?

- No i może byśmy kupili jednego z tych kolorowych ptaków? Podobno umieją mówić- wtrąciła się Isabella.

- Tak, tak umieją mówić ale nie wszystkie. - brodacz przytaknął i spojrzał na te klatki zawieszone pod okapem. Podszedł do nich i wskazał na trzy z nich w których były jakieś ptaki o barwach nie spotykanych w Starym Świecie. Wyglądały też inaczej.

- Te można nauczyć mówić. Właściwe to one same się uczą. Potrafią powtórzyć dźwięk jaki słyszą. Te jednak są świeżo złapane to na razie tylko skrzeczą. Ale mogą się nauczyć zwroty i słowa. - łowca zaczął od czegoś bardziej oczywistego a może chciał sprawić uprzejmość młodej damie by wpierw odpowiedzieć na jej pytanie. Nad kolejnym się zastanowił głębiej trochę machinalnie przesuwając palcem po drucikach jednej z klatek chyba nie zwracając uwagi jak to płoszy kolorowego ptaka w środku.

- A co zabrać… Hamaki zabierzcie. Lepiej je rozwiesić i w nich spać niż na ziemi. A jak już musicie na ziemi to rozbijcie się na trawie i gałęziach. Podłożyć trzeba pod namiot czy derkę byle nie spać na samej ziemi. Robactwo was wtedy zeżre na samej ziemi. - powiedział po tej chwili zastanowienia. Potem podniósł głowę spoglądając gdzieś ponad najbliższymi dachami i znów chwilę milczał.

- Coś od deszczu. Płaszcze czy takie narzuty. Ponczo na to tutaj mówią. Bo nawet w zimie będzie często padać. Jak macie broń palną to olej. Tutaj wszystko rdzewieje jak głupie. Miecz czy kilof to najwyżej patyną się pokryje ale lufa i proch to już bardziej wrażliwe. Proch też trzeba trzymać w czymś szczelnym bo wszystko wilgotnieje. I zapasowe cięciwy do łuku bo jak deszcz i wilgoć to łatwo rozmiękają i z łuku też trudno strzelać albo w ogóle. Najbardziej odporne to chyba kusze i to co się po prostu rzuca. - powiedział nieco więcej jakby jedna myśl przypominała mu kolejną jak trudno jest bytować, zwłaszcza dłuższy czas w tej tropikalnej krainie.

- A czego unikać, no wszystkich węży, pająków, mrówek, skorpionów. To jest wszędzie. Bezpieczniej jest założyć, że jeśli nie są jadowite to ukąszenie jest bolesne. Nawet jak nie zabije to osłabi, boli albo po prostu przeszkadza. Tak naprawdę i tak was coś użre no ale to chociaż można się starać to minimalizować. Te hamaki no i moskitery. Takie rzeczy. Jest oczywiście jeszcze wiele różnych rzeczy ale spotkacie je a może nie. A te problemy z wodą, bronią, prochem i robactwem to czekają każdego kto wybiera się tam na dłuższą wycieczkę. - brodacz popatrzył gdzieś na widoczne korony drzew jakie otaczały miasto w dość bezpiecznej odległości. W końcu jednak wrócił do swoich rozmówców.

Bertrand zastanowił się. Łowczy powiedział o kilku rzeczach o których nie pomyślał, na przykład ta broń palna.
- Dziękuje. A co z większymi zwierzętami, słyszałem na przykład o drapieżnych kotach, jaguarach. Rozumiem, że jak ktoś się nie będzie oddalał to będą unikać dużej grupy?- Bertrand wydawał się bardziej zainteresowany stworzeniami na które można było zapolować.

- A koty. Tak koty są. Całkiem sporo i całkiem spore. Piękne skóry mają, wspaniałe trofea. - pokiwał głową uśmiechając się z rozrzewnieniem jakby bez trudu mógł zrozumieć zainteresowanie tymi pięknymi drapieżnikami.

- Ale z tymi kotami to trochę jak u nas z wilkami. Czyli póki obie strony nie wchodzą sobie w drogę to raczej się omijają. I tak, masz rację młodzieńcze, jeśli już to raczej nie atakują całej grupy. Właściwie to dość rzadko atakują ludzi. Ale jednak się zdarza. Jeśli spotkacie takiego kota to przypadkiem albo z dalszej odległości. Bo jak będzie chciał zaatakować to widać dopiero jak wyskakuje z krzaków albo skacze z drzewa. Wtedy już raczej niewiele da się zrobić. - pokiwał głową na znak, że z tymi drapieżnikami to nie jest taka prosta sprawa.

- Niemniej skupuję tak żywe okazy jak i skóry jeśli by wam się jakieś trafiły. - dodał jeszcze tak na wszelki wypadek a propos swojej zawodowej działalności.

Bertrand przetrawiał informację z mieszanką ekscytacji i niepokoju związanego z tym że jego siostra będzie wystawiona na takie niebezpieczeństwa…

- Dziękujemy, przydatne informacje nam przekazałeś, możemy też kupić jednego z tych niesamowitych kolorowych ptaków które można nauczyć mówić. Mam jeszcze taki pomysł, że skoro do wyprawy jest wciąż czas, może mógłbyś nas zabrać na jeden dzień na wycieczkę w dżunglę, żebyśmy byli lepiej przygotowani?

- Zabrać? Was? Do dżungli? - Holtz po raz kolejny obrzucił ich sylwetki spojrzeniem jakby znów szacował ich siły, możliwości i słabości. Po czym zastanawiał się chwilę widząc, że siostra energicznie poparła pomysł starszego brata a ona zdawała się być słabszym ogniwem.

- No mógłbym. Zamierzam w Backertag przejść się do dżungli. Taki mały rekonesans. Jeśli macie ochotę możecie mi towarzyszyć. Ale wówczas zdajecie się na moją komendę. Będziecie moimi podwładnymi i macie wykonywać moje polecenia. Jeśli wam to nie pasuje znajdźcie sobie kogoś innego. - główny myśliwy z Imperium po zastanowieniu wyraził zgodę ale postawił swoje warunki.

- Czyli pojutrze, czemu nie? No i rozumiemy, to twój teren więc w dżungli dowodzisz, w granicach rozsądku oczywiście. - Bertrand nie wydawał się zachwycony perspektywą słuchania się poleceń nieszlachcica ale postanowił na razie schować dumę do kieszeni.

- Dobrze. Wyruszam z samego rana, zaraz po śniadaniu. Czekam do 8-go dzwonu. Potem ruszam z wami lub bez was. - brodacz przyjął do wiadomości taką decyzję młodego szlachcica.

- Powinniśmy coś zabrać? - Isabella pokiwała głową na zgodę ze słowami obu mężczyzn i wyglądała na całkiem podekscytowaną taką przygodą.

- Spodnie. - rzekł lakonicznie Holtz wymownie rzucając spojrzenie na jej długą suknie.

- Spodnie? Ja też? Mam ubrać spodnie jak mężczyzna? - nawet brat nie był do końca pewny czy siostra jest tym pomysłem bardziej zaciekawiona czy zgorszona. W końcu spodnie były domeną mężczyzn a damom, wypadało chodzić w sukniach do samej ziemi. To co skryte pod nimi było przecież zarezerwowane dla tego jednego i wybranego mężczyzny. Przynajmniej tak oficjalnie.

- Spódnice nie są zbyt praktyczne do chodzenia po błocie i krzakach. Pętają nogi i spowalniają, zaczepiają się o krzaki i rwą. Chyba, że ma panienka jakąś krótką spódnicę, tak góra do kolan. - łowczy wyjaśnił skąd taka sugestia na temat spodni i mówił jakby to wynikało z praktyki chodzenia po zarośniętej dziczy. Jednak było to mocno sprzeczne z etykietą panującą na salonach i chyba zdawał sobie z tego sprawę więc nie upierał się a jedynie sugerował.

- Poza tym a chcecie na coś zapolować to możecie wziąć broń. Właściwie to jak nie to też lepiej weźcie. Pancerzy odradzam. Ugotujecie się w nich. I trudno w nich podejść zwierzynę. - dodał kolejną sugestię. Mówił spokojnym, wręcz rutynowym tonem jakby przerabiał ten schemat już nie wiadomo ile razy.

- No to jesteśmy umówieni. Jutro zrobimy zakupy w niezbędnym zakresie, wezmę dwóch moich gwardzistów więc nas będzie czwórka. A teraz możemy jeszcze wybrać papugę dla mojej siostry - Podsumował Bertrand.

- Oczywiście. Niech młoda dama się przyjrzy i wybierze sobie coś odpowiedniego. - brodacz zaprosił gestem w stronę zawieszonych pod okapem klatek nie mając nic przeciwko takiej propozycji. A ucieszona siostra bretońskiego szlachcica z ochotą z tego skorzystała.

************************************************** *********

Kiedy wracali z kolorową papugą w klatce, Isabella była ukontentowana i nie mogła się doczekać by zacząć nauczać mówić to kolorowe ptaszydło. Bertrand stwierdził z nutą irytacji że wydawała się tutaj bardziej szczęśliwa niż w domu, chociaż z Bretonii musieli przecież uciekać a nie wyjechali na jakąś wycieczkę. Może ojciec za bardzo ograniczał jej wolność, która teraz uderzyła jej do głowy?

-Słyszałem, że dzisiaj to ty spotykasz się z baronessą u niej. Nie mów jej wszystkiego o nas może, nie jestem pewien jej intencji, ale pewnie na wyprawie jej ludzie byliby wsparciem. Ja przejdę się wieczorem do El Pomodoro.
Nie dodał, że będzie tam się widzieć ze swoją aktualna kochanką, pracującą w tej karczmie Elizą, która choć była z pospólstwa potrafiła być naprawdę urocza....

- A jutro rano pójdźmy na targ przed aukcją Amazonki. Po aukcji możemy zrobić też zakupy na podróż do dżungli i zobaczymy co dalej ten dzień przyniesie.


************************************************** *********************

Wieczór, odwiedziny Isabelli de Truville u baronowej Iolandy

Baronessa uśmiechnęła się promiennie na widok młodej przedstawicielki rodu de Truville. Gdy tylko Isabella przekroczyła progi "Rogu Obfitości " Iolanda ujęła ją pod ręką, wpierw tradycyjnie obcałowując powietrze koło uszu.
- Cieszę się, że przyjechałaś - powiedziała z uśmiechem na twarzy i zaprowadziła swojego gościa do loży. Karczma to nie dom, ale jakieś namiastki prywatności dawała.
W sporej izbie, którą baronessa zarezerwowała na ten wieczór czekał już suto zastawiony stół. Lekkie potrawy jakie najlepiej było spożywać w tej części świata.

-Ah, jak miło, droga Iolando! - rozpromieniła się Isabella. -Wiem, że wczoraj byłaś na kolacji u mojego brata, szkoda że mnie nie zaprosił.

- A jego dzisiaj - uśmiechnęła się baronessa.
Gdy obie kobiety wygodnie usiadły w wielkich, czy wygodnych krzesłach z cienia wyłoniła się młoda dziewczyna o egzotycznej urodzie i takim ubraniu. Uzupełniła kielichy obu dam i znów cofnęła się w cień by dać spokojnie porozmawiać.

- Dzisiaj możemy swobodniej porozmawiać. Wypijmy zatem za tę swobodę. Tu w Nowym Świecie jest jej więcej niż na Starym Kontynencie.
- Tak zupełnie inaczej niż w domu….-Izabella uśmiechnęła się tajemniczo odprowadzając wzrokiem oddalającą się służkę.
- Ona też nie jest że Starego Świata, prawda?
- Pilar? Ależ jest - odpowiedziała Iolanda. - Chyba z Arabii. Ale jest ze mną już tak długo, że uważa się za Estalijkę.
- Arabia...słyszałam o tej egzotycznej krainie piasku i dżinnów, odwiedzałaś ją?
- Nie. Mój ojciec, który tam często bywał nie opisywał jej zbyt, hmmm…, jako krainy wartej zobaczenia. Piasek, kurz, gorąco. Ale może? Po tej wyprawie? - Baronessa zamyśliła się na chwilę. - To też dobre miejsce na roztrwonienie odrobiny pieniędzy - dodała wesoło.
- No tak, wyprawa, nie mogę się doczekać, nigdy nie sądziłam że przeżyje taką przygodę...dziękuje że przekonałaś brata by mnie zabrał. - dziewczyna odpowiedziała z przyjaznym uśmiechem, popijając łyk wina.
- Jeżeli miałam w tym swój udział, to niewielki - powiedziała Iolanda starając się zmniejszyć swoją zasługę, która w oczach młodszej kobiety zdawała się być ogromną. - Twój brat to bardzo roztropny człowiek, który bardzo się przejął rolą twego opiekuna. Co mu oczywiście za zaletę poczytuję - z tonu wypowiedzi wynikało, że baronessa szczerze wychwala zalety Bertranda.

- No tak, nasza rodzina miała ostatnie trochę problemów i biedny Bertrand ma sporo na głowie, dużo się tym przejmuje. Może to ja powinnam się dla odmiany nim zaopiekować i znaleźć mu jakąś żonę? - zachichotała - Wiem że ostatnio spotyka się z jakąś dziewką karczemną z El Pomodoro, nawet ładna ale oczywiście to nie jest dla niego żadna partia. A pomyśleć że miał pretensję jak tańczyłam na balu z de Rivierą, który jest przecież szlachcicem, choć nie takim jak my, prawda? - Zmrużyła oczy, skarżąc się na podwójne standardy obowiązujące kobiety i mężczyzn w ich świecie.

- O tak. Powinnaś to zrobić - również zachichotała. - On sam, zajęty tyloma sprawami nie ma czasu o tym pomyśleć. Jesteś tu wystarczająco długo by wiedzieć kto byłby odpowiedni dla niego - Iolanda nałożyła sobie na talerz kilka smakołyków przygotowanych przez niziołki. - Taniec to nic zdrożnego. A ze szlachetnie urodzonym tym bardziej. Nawet jeżeli ów szlachcic nie może pochwalić się tak znamienitym rodem. A właśnie. Co myślisz o kapitanie de Riverze?

Isabella zawahała się na moment zanim odpowiedziała, inaczej niż wcześniej:
-Rivera jest szarmancki i wie jak odzywać się do damy, ale z drugiej strony…. jest w nim też taka dzikość, której nie ma w szlachcicach z moich stron, no i dowodzi takimi różnymi śmiałymi awanturnikami, widziałam nawet krasnoluda i kobietę. Trochę jak bohater z książki, którą kiedyś czytałam. Myślę, że jak on i mój brat będą z nami na wyprawie to damy sobie radę.

- Hmmm…- starsza z kobiet zamyśliła się na chwilę smakując wino, które znalazło się w jej kielichu i tym samym dając sobie nieco czasu na odpowiedź.
Analiza przymiotów de Rivery była krótka i nacechowana osobistym nastawieniem młodej szlachcianki do owego awanturnika. Życie to niestety nie książka. A bohaterowie jak z książek mieli zwykle jakieś skazy. Pytaniem było jakie.
- Umiejętności i przymioty kapitana będzie można zweryfikować w trakcie wyprawy.
- No, na pewno będzie dużo czasu żeby go lepiej poznać -Isabella wydawała się zadowolona z tej perspektywy.

-A to kto tu uważasz byłby odpowiedni dla Betranda?

- Tu? - Upewniła się dziedziczka fortuny de Azaurów.

- W Port Reaver niewiele jest panien na wydaniu, których pochodzenie dorównywałoby waszemu droga Isabello. Na palcach jednej ręki można je policzyć - dla podkreśla tych słów pokazała swoją dłoń zdobną w pierścienie i poruszała palcami. - Kilka więcej znalazłoby się rodów kupieckich, które swoją fortunę chętnie związałyby z tak znakomitym rodem.

-Tak właśnie myślałam, chociaż na przykład wicehrabina byłaby świetną partią dla Bertranda, może jak odniesiemy sukces na wyprawie to będzie łatwiej. - Isabella uśmiechnęła się z optymizmem.

- No - powiedziała z podziałem w głosie de Azuara. - To bardzo dobra partia. Zdajesz sobie sprawę, że w kolejce do jej ręki stoi cała reszta mniej lub bardziej szlachetnych mężów?

- A kto tutaj może dorównać nam pochodzeniem? - Isabella nagle uniosła się dumą.
- No a poza tym jakby to wyprawa się powiodła, to mielibyśmy tez bogactwo i sławę, prawda?

- Jestem tu kilka dni i nie zdążyłam poznać jeszcze towarzystwa - zauważyła rzeczowo baronessa. - A bogactwo i sława to nie wszystko. Nie dla każdego. Nie wiem ilu ludzi musiałoby przynieść złoto z tej wyprawy, żeby ród de Truville mógł mówić, że się znacznie wzbogacił - dodała pół żartem.

Isabella napiła się wina, zastanawiając się nad słowami baronessy.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 16-01-2021 o 19:57.
Lord Melkor jest offline  
Stary 16-01-2021, 23:17   #24
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło






Targ



Wydawało się, że od samego rana całe miasto żyje targiem jaki się zaczął skoro świt. Już wczoraj wieczorem albo dzisiaj przed świtem handlarze zajmowali jak najlepsze miejsca rozstawiając swoje wozy i stragany. I w ten sposób tak samo jak za oceanem w rodzimych krainach tutejszych mieszkańców, w ciągu kilku godzin pusty zazwyczaj przekształcił się w ruchliwe i gwarne serce miasta. Wydawało się, że całe miasto ożyło i plac niezrozumiałą siłą ściągał ku sobie pstrokaty, hałaśliwy tłum ludzi, nieludzi i zwierząt. Jak w soczewce kumulowały się wszelkie barwy, nacje, herby i slangi jakie zamieszkiwały to największe miasto staroświatowców w tym nowym, egzotycznym kontynencie. Który coraz częściej nazywano Nowym Światem. Rzeczywiście z tego kotła kultur i nacji zdawało się wytapiać coś nowego. Ale co to jeszcze było zbyt wcześnie aby oceniać.

Targ miał swoją filozofię. Czyli poszczególne rejony placu były zazwyczaj okupowane przez przedstawicieli poszczególnych nacji. Tam stanowiska z rybami, tu z owocami, jeszcze dalej zagrody dla koni i bydła a tam i tu uwijali się sprzedawcy słodkich bułek, napitków i słodyczy którzy za parę miedziaków służyli klientom czymś na przekąskę czy do zwilżenia gardła. W takim tłumie łatwo było zapomnieć, że Port nie umywa się wielkością do tych naprawdę wielkich miast Estalii, Tileii, Bretonii czy Imperium. Bo tłum był tak hałaśliwy co barwny i gęsty. A do tego w tym tygodniu dzień handlowy zbiegł się, ze świętowaniem przesilenia zimowego.

A przesilenie zimowe było powszechnym świętem chyba w każdej, cywilizowanej nacji. Bretończycy może inaczej je nazywali i obchodzili niż ludzie z Kisleva czy Imperium ale wszyscy jakoś celebrowali ten dzień gdy symbolicznie mrok i zimno zaczynało przegrywać z ciepłem i światłem. Co prawda w tym kraju zima i śnieg było dość pustymi tradycjami, najstarsi mieszkańcy nie pamiętali aby spadł tutaj śnieg. Ale tradycja tego święta była silna. Więc oprócz tego, że dziś był dzień targowy to miał on szczególny rozmach. Przemienił się wręcz w coroczny festyn. Więc występy dawali różni cyrkowcy, aktorzy i trupy artystyczne jakie na co dzień dawali występy tu i tam. A dzisiaj okupowali główną scenę na jakiej miała być też przeprowadzona najważniejsza aukcja dzisiejszego dnia. A po sąsiedzku powoli rozkładali swoje tajemnicze zabawki sztukmistrze jacy wieczór mieli uświetnić pokazami rac i fajerwerków. Co było rozrywką albo dla bogaczy albo właśnie na takie wyjątkowe dni jak dzisiaj. I jak się dało usłyszeć to właśnie bogacze tego miasta, w tym dobroduszna i wspaniałomyślna wicehrabina Corona de Lima zafundowały mieszkańców tą rozrywkę.

W tym tłumie i hałasie łatwo było się zgubić. I wydawało się, że co ktoś nie rzuci okiem to czeka go coś całkiem innego. Tu płakało jakieś pozostawione czy zgubione dziecko, tam żebrak bez nóg siedział i prosił o łaskę do swojej miseczki. Gdzieś przeszła grupka wesolutkich, wytatuowanych marynarzy śpiewająca jakieś sprośne szanty a tam wędrowny prorok nauczał i namawiał do pokuty. W karczmach przy placu stały kolorowo ubrane i wydekoltowane ladacznice wabiąc uśmiechem i słowami zachęty potencjalnych klientów a trochę dalej sprzedawca koni zachwalał swoje piękne konie i rumaki na każdą okazję nie mniej niż niziołek przy straganie obok swoje obwarzanki. A bogowie byli łaskawi i pogoda tego dnia była idealna. Było ciepło ale nie gorąco, od wczoraj nie padało to kałuże i błoto chociaż trochę zdążyły przeschnąć a słaby wiatr stwarzał wrażenie przyjemnej bryzy wiejącej znad oceanu więc dzień okazał się całkiem przyjemny. Nawet powoli sunące znad horyzontu chmury jakoś nie psuły nikomu humoru.

Ale w miarę jak zbliżało się południe tłum pod główną sceną zdawał się gęstnieć. Wiadomo było, że w południe będą najciekawsze aukcje ludzi i zwierząt wystawionych na sprzedaż oraz ta na wpół mityczna Amazonka jaka idealnie się wpisywała w uświęcenie tak uroczystego dnia. W intuicyjny sposób wydawała się wzbudzać ciekawość i fascynację i zapewne spora część zebranych ludzi przyszła chociaż po to aby zobaczyć jak ona wygląda. W końcu nawet jak ktoś tu mieszkał od lat to mogła być pierwsza okazja by zobaczyć taką tubylczą dzikuskę na własne oczy. W tłumie dało się słyszeć różne spekulacje na jej temat.

Podobno ma rogi, słyszałem od kumpla co bardzo dobrze zna…

Ciekawe w czym będzie. Słyszałem, że one biegają nago po tej dżungli…

A mnie kolega mówił, że one pożerają tych co złapią żywcem…

Nie wierzę w to, znam człowieka. Mówił, że to kobieta od tych kurdupli z lasu a nie żadna Amazonka…

Podobno jak chcą to są niewidzialne i możesz w lesie przejść o krok od takiej i jej nie dojrzeć. A potem taka wbija ci nóż w plecy…

Nie wierzę w to, że tam u nich są same kobiety. Bo skąd by się brały te nowe?


Tłum nieco się poruszył i uciszył gdy ze sceny zeszli artyści umilający czas śpiewem i muzyką a wyszedł herold jaki sygnałem trąbki dał znać, że zaraz coś będą ogłaszać. I rzeczywiście na scenę wyszedł mężczyzna ubrany na wschodnią modłę, w turbanie, raczej młody niż stary i przywitał się z widownią czując się tutaj jak ryba w wodzie. Skłonił się w pas jak gwiazda estrady przed swoją widownią po czym rozłożył ramiona jakby chciał objąć ją całą w serdecznym uścisku.


- Witam serdecznie publiczność! Panie i panowie! Mam niezmierną przyjemność zaprosić was na początek tegorocznej aukcji! Ostatnia taka szansa w tym sezonie! Będziemy kupować, sprzedawać, przekrzykiwać się i zachwalać swoje towary! Jak co tydzień! - wodzirej znał się na rzeczy i miał wprawę. Ten bezpośredni wstęp wywołał falę śmiechów, aplauzu i życzliwości wśród widowni. Ktoś coś krzyknął wesoło, parę osób giwzdnęo, parę zaklaskało ale odbiór był zdecydowanie pozytywny.

A sam Mark Tramiel po tych wstępnych uprzejmościach otworzył aukcję i z wprawą prowadził licytację. Piękne ogiery, piękne precjoza, klejnoty, silni niewolnicy zdolni do ciężkiej i uczciwej pracy czy piękne nałożnice jakich nigdy nie bolała głowa i mogły spełnić potrzeby każdego łoża. Mark miał do tego dryg i talent i nieważne czy reklamował srebrną zastawę czy dziewczynę o perłowych włosach wszystko brzmiało pięknie, ciekawie i poruszająco aż palce same sięgały do sakiewki aby nabyć to czy inne cudo. Wydawało się, że to jest odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Potrafił zareklamować wszystko i każdego uwypuklając zalety takiego nabytku. A i tłum rozgrzewał się coraz bardziej zdając sobie sprawę, że powoli zbliża się punkt kulminacyjny tej aukcji.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Thomas



Dla takiego obrotnego młodzieńca jak Thomas taki dzień był jak złoto. Wydawało się, że od wczoraj każdy coś od niego chce. Dowiedz się czy… A nie wiesz może czy… Leć i przekaż temu durniowi gdzie na niego będę czekać! I tak dalej. W końcu dzisiaj ten targ to takie krzyżówki do których przez ostatnie dni wiodło wiele ścieżek i spraw. A im bliżej tym bardziej gęstniały. Coraz więcej osób potrzebowało coś pilnie się dowiedzieć, spotkać czy przesłać wiadomość. A naturalnie każdemu się wydawało, że Thomas to załatwia tylko jego sprawę nie biorąc do głowy, że to tylko kolejna do załatwienia.

Dlatego jak wczoraj poszedł pod ten adres pod jakim miała być ta Amazonka to nawet miał nieco czasu w spokoju. Chwila zawieszenia nim znów ruszy biegać za czyimiś sprawami, jako czyjś kurier i posłaniec. Jak już znał adres pod jaki trzeba iść to znaleźć się tam nie było trudno. Ot jakiś pacierz marszu przez miasto. Nawet trochę dłużej. Wcześniej jakoś nie miał za bardzo okazji spraw do załatwienia to chociaż mniej więcej wiedział kto tu mieszka to dopóki się nie dowiedział nie miał pojęcia, że to właśnie oni schwytali i przetrzymują tą Amazonkę. A z pozoru to wyglądało jak kolejna wiejska chata i zagroda niewarta uwagi i drugiego rzutu oka. Nic nie wskazywało na to by wewnątrz była tajemnica jaka tak podgrzewała atmosferę miasta od paru dni.

Jak patrzeć pod kątem włamania to samo ogrodzenie nie wyglądało na takie nie do sforsowania. Ot płot z żerdzi, czasem jakiś garnek, dzbanek czy rogata czaszka nałożona na którąś żerdź. Nic specjalnego. Raczej przeskoczenie przez taki płotek nie stanowiło zbyt wielkiego wyzwania. Gorzej się robiło za płotem. Tam był naturalny wróg każdego włamywacza. Psy. I to spuszczone ze smyczy, dwa kundle, biegały albo spały sobie to tu to tam. Były marne szanse, że przegapią intruza na własnym terenie. Póki stał po drugiej stronie ulicy to go ignorowały ale gdyby dał susa na podwórze to nie byłoby je tak łatwo nabrać.

Do tego na podwórku jakiś rozebrany do pasa brodacz bez większego czy raczej bez żadnego pośpiechu rąbał drewno. A ze swojego miejsca miał widok na większość podwórza. A jak poszła z drugiej strony, gdzie nie było go widać ani on nie powinien widzieć jego bo oddzielała ich chata to tutaj zastała ganek a na nim kolejnego mężczyznę. Ten siedział i dłubał chyba nowe strzały. A przy okazji też trudno było liczyć, że przegapi jakby ktoś przeskakiwał płot. Przypadek? Nie wyglądali na strażników. Ot zwykli gospodarze na swoim gospodarstwie. No ale obaj robili swoje prace w takich miejscach, że jak ktoś by próbował dostać się do środka raczej by musiał natrafić pod oko jak nie jednego to drugiego. No i te psy luzem. Niby nic. Ale w dzień większość ludzi psy trzymała na uwięzi a spuszczała je dopiero na noc.

Samej Amazonki jednak nie widziała. Ani żadnego śladu, że mogła być gdzieś w tej chacie. Może tamci w końcu skończyliby swoją robotę i się zwinęli albo nie. Musiałaby zostać znacznie dłużej niż miała czasu do dyspozycji. A miała jeszcze masę spraw do załatwienia. Na przykład z kapitanem de Riverą w “Kordelasie”.

- Tak, tak, no tak, przydałby nam się ktoś taki… Ale czy podołasz trudom chłopcze? To nie jest wyprawa na piknik czy jeden nocleg. Może okazać się, że trzeba tam spędzić kilka tygodni. W deszczu, błocie i robactwie. - kapitana nie było trudno odnaleźć Thomasowi. Właściwie wcale. W końcu człowiek hrabiny “troszkę” się postarał aby kto chce mógł go odwiedzić w “Kordelasie”. Mimo, że przy Thomasie wydawał się wielkim panem i panem kapitanem i w ogóle szychą. To rozmawiał z nim całkiem uprzejmie. No może z tą nutką wyższości jaką zwykle dorośli okazywali tym jeszcze nie całkiem dorosłym. I właściwie taki kurier i posłaniec no nawet by im się przydał. Ale chyba miał pewne wątpliwości czy chłopak jaki siedział po drugiej stronie stołu podoła trudom wyprawy jaka już teraz zapowiadała się na ciężką.

- Będę jutro na targu. Muszę dokupić jeszcze parę mułów i innych drobiazgów. Znasz jakiegoś dobrego sprzedawcę co ma mocne i zdrowe muły? - właściwie na koniec zapytał jakby się chciał przekonać co ten młodzieniec w rzeczywistości potrafi. Pytał tak trochę żartobliwie ale kto wie? Może właśnie to był jakiś sprawdzian jego umiejętności? W każdym razie dzisiaj rzeczywiście zobaczył jego wraz ze swoją pstrokatą świtą jakby każde było z innej bajki. Oglądali te muły chyba z zamiarem kupna. Więc to wczoraj to chyba jednak nie żartował. Wczoraj też dał mu czas do namysłu. Przed Festag nie wyruszą. W Festag będzie zebranie i podsumowanie. Jak się do Festag nie rozmyśli to niech się zgłosi. Trochę mówił jakby nie chciał mieć jego młodego życia na sumieniu gdy je pochłonie któreś z licznych niebezpieczeństw dżungli.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Carsten



- No tak. Niby to takie oczywiste. A jak człowiek na to natrafia to jest niezmiennie zdziwiony. Dobrze, że chociaż nie pada to błota nie ma. - lady Eliana wachlowała się ładnie zdobionym wachlarzykiem jakiego nie powstydziłaby się żadna szlachcianka. W “Świecy” chodziły słuchy, że to cacko z prawdziwej kości słoniowej z samego mitycznego Cathay’u. No ale to trudno było zweryfikować. Ale na pewno wachlarz był bardzo misternej roboty.

Dzisiaj nie tak znowu z rana ale raczej przedpołudniem mała grupka wyjechała powozem w kierunku targu. Oczywiście w tym dniu i o tej porze nie było szans wjechać na sam targ więc podjechali ile się dało a potem wysiedli. Eliana oprócz Carstena zabrała jeszcze czterech ochroniarzy. Pozostała czwórka została przy powozach. Milady uznała, że poza Carsenem przyda jej się mocniejsza ochrona to raz a dwa przyda się gdyby mieli wracać z tą bezcenną Amazonką.

Dla ochroniarzy taki dzień i tłum to był koszmar. W każdej chwili z tłumu mogła wynurzyć się dłoń ubzrojona w sztylet czy pistolet. I takie zagrożenie dało się dostrzec jedynie w ostatniej chwili. Zwłaszcza, że co chwila ktoś coś krzyczał, darł się, zachwalał, przepychał czy nawet uciekał. Psy szczekały, konie rżały, kozy beczały no chaos i hałas. Poza szefową pozostali ochroniarze zdradzali oznaki poddenerwowania zdając sobie sprawę, że teren i okoliczności zdecydowanie działają na korzyść zamachowców a nie ochrony. Nieco się uspokoiło gdy dotarli wreszcie pod scenę. Czterech kolegów wytworzyło wokół szefowej względną strefę bezpieczeństwa nie dopuszczając i zawracając zbyt ślepych czy namolnych. Carsten został w pobliżu szefowej jako jej osobisty ochroniarz i ostatnia linia obrony. A trafili na aukcję w sam raz. Akurat by popatrzeć co jest do kupienia jako przedsmak przed głównym daniem dzisiejszego dnia.

- Ta blondynka też jest niezła. - Hugo co był doradcą szefowej i był typowym liczykrupą pozwalał sobie na komentarz widzianych okazów.

- Owszem. Interesująca. Ładne piersi. Buzia nie porywa ale jak ją umalować byłaby powalająca. - Eliana nawet z tej odległości zdawała się w lot oceniać kobiece walory tak jak kawalerzysta zalety i wady oglądanego rumaka.

- Nawet nie tak drogo chcą za nią. Może kupimy? - doradca finansowy szefowej był wyraźnie zainteresowany ową smukłą blondynką. I chyba nie tylko on sądząc po komentarzach i tym jak kolejny chętni windowali jej cenę w górę.

- Może. Jak nikt jej nie kupi i zostaną mi jakieś karliki. Ale nie kupuję nic dopóki nie będę miała Amazonki. Wtedy zobaczymy. - szefowa mówiła jakby nawet miała ochotę kupić tą blondynkę z pięknym warkoczem no ale na dzisiaj miała inne priorytety.

No a czy to naprawdę jest Amazonka tak do końca pewności nie było. Ale z wczorajszej porannej wizyty w pewnej chacie na obrzeżach miasta Carsten mógł się przekonać, że raczej tak. A przynajmniej nie znalazł żadnego dowodu wskazujące na fałszerstwo.

Wczoraj po śniadaniu poszedł na ten adres jaki zdradził mu Thomas. Obejście Traperów Svensona jakoś nie imponowało pod żadnym względem. Ot, taka tam sobie zagroda z taką tam sobie chatą. I z początku wydawało się, że nic nie wskóra.

- Amazonka? Ale gdzie? Tutaj? Nie no co ty… Cholera jakiś dowcipniś rozgadał o tej Amazonce i teraz co chwila jakiś biedak przychodzi i jej tu szuka. No co ty, sam zobacz, czy ja wyglądam jakbym trzymał tu gdzieś taką dzikuskę? - gospodarz jakiego zastał na podwórku podszedł do płota widząc, że go woła. Ale całkiem przekonywująco tłumaczył, że to jakiś żart i pomyłka. Jak chwilę rozmawiali to pewnie zwabiony rozmową na ganek wyszedł kolejny ale na razie przysłuchiwał się rozmowie z większej odległości. No i tak na pierwsze wrażenie to wydawało się, że Carson odbije się od tego płotu albo będzie musiał iść na udry z tym co rozmawiał, tym z ganku i nie wiadomo kto jeszcze tutaj był. Ale wzmianka o “Świecy” i lady Elianie co była zainteresowana tą Amazonką sprawiła, że ten przy płocie jakby się zawahał.

- Lady Eliana? Ta ze “Świecy”? No ale kolego, to ja mogę powiedzieć, że mnie Imperator wysyła i robię dla niego misję. - dość szybko ten wygadany odzyskał rezon i wydawało się, że wrócą do punktu wyjścia gdy w końcu podszedł bliżej ten z ganku.

- Poczekaj Oleg, ja go znam. On naprawdę pracuje w “Świecy”. Jest ochroniarzem. - powiedział ten nowy niespodziewanie potwierdzając słowa Carstena. Chociaż ten nie kojarzył go kompletnie. Widocznie nie był stałym klientem albo nie sprawiał kłopotów na tyle by dać ochroniarzom zajęcie. Obaj gospodarze nieco cofnęli się od płotu i coś ze sobą szeptali chwilę. W końcu chyba zgodzili się zaryzykować i wpuścili go do środka.

Przeszli do chaty i tam, otworzyli do jednej z mniejszych izb bez okien. Wcześniej to chyba musiała być spiżarnia czy coś takiego. Ale przerobiono to na cele. I tam właśnie była ona. Ciemnowłosa, smukła, o miedzianej skórze i ostrym spojrzeniu. O całkiem egzotycznej urodzie. Co można było poznać bo poza malunkami i tatuażami to odzienie miała dość skromne. I pod względem atrakcyjności to szefowa “Świecy” na pewno miała rację. To naprawdę mógł być hit sezonu taka egzotyczna piękność.

Jednak nie dało się nie dostrzec pęt jakimi miała związane nadgarstki i pętli na szyi zamocowanej gdzieś do ściany. Była więźniem. Niebezpiecznym więźniem. Nie miał pojęcia czy stała cały czas czy dopiero jak się zorientowała, że idą po nią ale gdy otworzyli drzwi była gotowa do walki. Pomimo tego, że była w pętach i nie miała broni a jej pogromcy prowizorycznie wzięli kije w ręce.

- Kopie i gryzie więc lepiej zostań tutaj. - poradzili mu zawczasu i właściwie to był warunek na jaki zgodzili się na te odwiedziny. Więc ta kobieta o dzikim spojrzeniu i obcych malunkach na ciele tam była. Nie wyglądała jak jakakolwiek kobieta jaką spotkał Carsten wcześniej. Ale mimo wszystko stuprocentowej pewności nie miał. Myśliwi jednak twierdzili, że to Amazonka. Spotkali ją ogłuszoną w dżungli niedaleko miasto to skorzystali z okazji by ją związać i przywlec tutaj. Nie mieli pojęcia co się stało ale gwarantowali, że tej kolorowej pannie nie spodobała się ta gościna. Dlatego chętnie ją jutro komuś opchnął za kupę kasy. Obojętnie komu byle dostali dużo karlików. No i te jutro to właśnie było dzisiaj. Moment gdy ją wyprowadzą na scenę by ją sprzedać zbliżał się nieuchronnie.

Wieczorem zaś odwiedził “Kordelasa”. Tam bez większego trudu dotarł do kapitana de Rivera. Z początku negocjacje przebiegały dość standardowo. Kapitan chętnie by widział w swoich szeregach kogoś tak krzepkiego i obytego z bronią. No ale to jak ochroniarz ze “Świecy” postawił sprawę chyba zabiło kapitanowi ćwieka.

Spojrzał na leżącą na stole sakiewkę jakby podejrzewał, że jest pełna jadowitych skorpionów czy czegoś takiego. Ale w końcu sięgnął po nią, potrząsnął i zważył w dłoni w końcu rozwiązał i zajrzał do środka. Znów potrząsnął sprawdzając czy są tam same brzdęki czy coś jeszcze a w końcu sięgnął do środka i wyjął jedną monetę. Obejrzał ją, przewrócił na drugą stronę i na twarz wypełzł mu wyraz zastanowienia.

- A właściwie to co chcesz za to kupić? - zapytał jeszcze nie dając znać czy się zgadza czy nie. A raczej wydawało się, że już prawie się zgodził przyjąć Carstena na swój pokład no ale pojawiła się ta zaskakująca sakiewka. I to nie z samymi drobniakami. W końcu jednak wyglądało na to, że o ile Carsten nie ma kłopotów z przyjmowaniem rozkazów od kapitana i nie będzie robił go w wała to raczej może liczyć na miejsce w tej ekspedycji. Połowa zyskanych łupów była do podziału między pozostałych członków ekspedycji. I do najbliższego Festag trwało kompletowanie członków i ekwipunku do tej wyprawy. Więc jeśli Carsten się nie rozmyśli to kapitan zaprasza na Festag na to zbiorcze podsumowanie tych przygotowań. A gdyby coś się urodziło to de Rivera urzędował tu w “Kordelasie” a jakby go nie było to można było zostawić wiadomość.

No ale to też było wczoraj. Wyglądało na to, że udało mu się zaklepać miejsce w tej ekspedycji dowodzonej przez de Riverę. Miał jeszcze większość tygodnia na przygotowania i załatwienie swoich spraw. A na razie stał niedaleko głównej sceny z wahającą się szefową jaka niecierpliwie wyprowadzą na nią tą kobietę jaką widział wczoraj. Z pewną przyjemnością mógł obserwować występ Agnes zanim zaczęła się aukcja. Motylek razem z innymi dawała koncert dla publiczności by jej umilić czekanie. I chyba go dostrzegła wśród tego tłumu, może dlatego, że stał w środku pustej strefy kreowanej przez czwórkę ochroniarzy. Pomachała mu nawet dłonią w niemym pozdrowieniu. Ale wyszło nieco niezręcznie. Albo zabawnie. Bo przed nim stała lady Eliana i chyba myślała, że Motylek machnęła do niej. Zamrugała zaskoczona oczami ale po chwili posłała jej uprzejmy uśmiech i też jej odmachnęła. Carsten nie był pewny dobrze widzi ale Agnes chyba mocniej zasznurowała usta by się nie roześmiać z tej zabawnej pomyłki. Jednak grzecznie dygnęła i skinęła głową na to pozdrowienie od milady.

- Kto to jest ta dziewczyna? Czy ona przypadkiem nie grała u nas ostatnio? - szefowa zapytała półgłosem swoich doradców chyba zaintrygowana zachowaniem minstrelki. I całkiem nieźle musiała ją kojarzyć chociaż chyba nie do końca była pewna czy właściwie. W końcu nie załatwiała wszystkich spraw firmy osobiście. W wielu sprawach wyręczali ją tacy ludzie jak Hugo albo Carsten. Tylko każdy z nich był specem w innej dziedzinie.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Friedrich



Gwarno i tłoczno było na tym targu. I pstrokato. Trochę jakby na pocieszenie wczorajszego nie tak pogodnego i udanego dnia dzisiaj było pogodnie, ciepło i słonecznie. Pogoda zarządzana wolą bogów nic sobie nie robiła z wyjątków jakie nie przepadały za słonecznym blaskiem. Dzisiaj był dzień targowy, dzień handlu, dzień kupców ale też i dzień święty. Dzisiejsza noc była najdłuższa w roku. Od jutra każdy kolejny dzień będzie troszeczkę dłuższy. Chociaż nawet w tygodniowym rytmie to nie było takie łatwe do zauważenia. Zmiany następowały zbyt powoli jak dla ludzkiej percepcji.

W każdym razie z wczorajszych planów zobaczenia Amazonki przed aukcją nic nie wyszło. Z Markiem się nie dogadał z innymi też nic nie wyszło. Zostało mu dostosować się do obecnej sytuacji. Ostatecznie dzisiaj, już za parę pacierzy, wszyscy zobaczą tą Amazonkę. I ktoś ją pewnie w końcu kupi. Niby wystarczyło pójść i negocjować warunki z nowym właścicielem. Może się okazać bardziej pojętny od tego Tramiela.

Dzisiaj nie dało się nie widzieć i nie słyszeć tego załatwiacza. W końcu był głównym reżyserem i aktorem tej sceny. I naprawdę był dobry w te klocki. Jego słowa potrafiły zmieniać towar w złoto. Miało się wrażenie, że nie nabyć tego czy tamtego to będzie sobie ktoś pluł w brodę jeszcze długo za stratę takiej niepowtarzalnej okazji. Teraz nie było takie dziwne dlaczego ktoś go wybrał by poprowadził aukcję Amazonki. Nie było wiadomo po ile ona pójdzie ale co drożsi niewolnicy i niewolnice chodzili po 100 i 200 monet. Chociaż chyba żadne nie przekroczyło 500, może jedna ślicznotka poszła po około 4 stówki. A główna gwiazda dzisiejszej estrady powinna być jeszcze droższa.

Spotkał parę znajomych twarzy dzisiaj na targu. Jak choćby kapitana jaki miał kierować ową ekspedycją hrabiny. Razem ze swoją świtą i jakimś ciemnym niziołkiem oglądali muły i to tak na poważnie. Widocznie mieli zamiar jakieś kupić.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Dżungla, okolice Portu Wyrzutków, dżungla
Warunki: półmrok, odgłosy dżungli, pogodnie, umi.wiatr, ciepło


Ekthelion



Dla myśliwego dżungla okazała się sporym wyzwaniem. Elfy, jak chyba każdy przed nimi co znalazł się tutaj w takiej sytuacji, odkryły, że dżungla ma dwa, zasadnicze aspekty. Jeśli ktoś chciał się ukryć to teren był idealny. Stojącego człowieka czy elfa czasem można było dostrzec z 50 kroków. Jak się trafiło na jakiś korzystny prześwit w tym zielsku. Ale jak się trafiła gęstwa to i z 5 kroków można było przegapić taką sylwetkę. Zdecydowanie więc ta mroczna, błotnista, tropikalna dżungla sprzyjała raczej komuś kto chciał się ukryć niż komuś kto go szukał.

Co dla zwiadowcy działającego na korzyść innych czy dla myśliwego nie było dobrą wiadomością. Tak było i dzisiaj. Dzień okazał się pogodny i słoneczny. Słoneczny blask był widoczny tam, wysoko w górze, pomiędzy konarami właściwie tylko wtedy gdy przechodzili obok jakiegoś powalonego drzewa jakie jeszcze nie zdołały zarosnąć młodsze drzewa. A tak to pojawiało się jako smugi światła prześwitujące między konarami. Ładnie to wyglądało. Jakby były w naturalnej świątyni natury z jej witrażami z liści, lian i gałęzi. Ale na dno dżungli już docierało niewiele tego światła. Więc nawet w taki piękny, słoneczny dzień panował tu półmrok.

Za to bez problemu na sam dół docierała woda. Wilgoć skraplała się i kapła z liści wszędzie. Nawet gdy od wczoraj nie padało. Wilgoci w tej dżungli było mnóstwo. Buty zagłębiały się w zbutwiałej ścółce wymieszanej z błotem. Korzenie niektórych drzew niczym wsporniki potrafiły stopniowo wznosić się powyżej elfich głów nim stopniowo ginęły w ziemi nawet ze dwa kroki od głównego pnia. To wszystko sprawiało, że polowania z łukiem były trudne. Po prostu trzeba w tym gąszczu było podejść bardzo blisko zwierzynę by zarośla odsłoniły ją na tyle by dało się wycelować i wypuścić strzałe. A płochliwa zwierzyna reagowała ucieczką na każdy podejrzany szelest. Nawet dla elfów było trudno podejść taką zwierzynę by wycelować strzałę. Dlatego większe szanse były na większych przestrzeniach. Przy rzekach, jeziorach, bagnach, polanach tam gdzie był chociaż kawałek w miarę pustej przestrzeni by dało się wycelować łuk z tych kilkudziesięciu a nie kilkunastu kroków.

Dzisiaj dopisało im szczęście. Nie było deszczu więc zachowały się te wczorajsze tropy tapirów. I dzisiaj mogli pójść tym tropem. Udało się je odnaleźć, zająć dogodną pozycję, wymierzyć strzały i wypuścić. Cięciwy brzękły w jednej salwie a pierzaste pociski zafurkotały w powietrze alarmując guźce grzebiące za czymś na polanie. Ale zanim zwierzaki zdołały zlokalizować źródło dźwięku strzały wbiły się w ich ciała. Rozległy się kwiczenie strachu i bólu po czym stado rozpierzchło się po krzakach i zaroślach. Tylko jedno trafienie ubiło wieprzka prawie na miejscu. Pozostałe postrzałki zostawiały za sobą krwawy trop ale dech jeszcze trzymał się ich płucach więc zgodnie z instynktem próbowały uciec przed drapieżnikiem. Rozpierzchły się po dżungli a za nimi i myśliwi gdy każdy ruszył za jednym.

Ten za którym ruszył dowódca elfiego komanda albo nie był zbyt dokładnie trafiony albo był jakiś żywotniejszy niż inne. Ulthuańćzyk szedł jego tropem już dobry kawałek. Dla wprawnego myśliwego nie było to aż tak trudne. Ślady racic i krwi na liściach, trawach i błocie wyznaczały dość wyraźny ślad. Widział, że zwierzak mimo wszystko słabnie. I pewnie w końcu padnie. Ale zapowiadało się, że wcześniej trochę go jednak przegoni przez tą dżunglę.

W końcu wreszcie znalazł go leżącego na boku, z pianą na pysku i drzewcem złamanej strzały tkwiącej z boku. Dogorywał. Nóż myśliwego dokończył sprawę ale gdy sprawa ucichła Ekthelion zorientował się, że nie był tu sam. Słyszał jakieś trzaski i warczenie. Gdy się podniósł zorientował się, że niedaleko jakieś dwa jaszczury wielkości sporego psa żerują na jakimś truchle. Truchło było większe o każdego z nich. Korpus był grubszy niż u elfa czy człowieka. Ale to coś miało też duży łeb z na krótkiej, masywnej szyi. Ten łeb był zakończony dziobem. Dziób robił wrażenie. Pewnie nie byłoby dobrze oberwać takim dziobem. No i właśnie ten dziób odbijał nieco światła i coś tam było jakby paski. Gdyby to był trup konia to pewnie by można uznać za cugle. Ale czymkolwiek było to stworzenie za życia Ekthelion nie miał pojęcia. A te wszystkie krzaki i trawy nie pozwalały mu się dokładniej przyjrzeć tej padlinie szarpanej przez dwa warany. Te albo nie zdawały sobie jeszcze sprawy z jego obecności albo niewiele je to obchodziło.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Iolanda



Jeśli ktoś chciał coś kupić to ten dzisiejszy targ był idealnym miejsce. Chyba całe miasto skumulowało się na tym Placu Targowym aby coś kupić, sprzedać, porozmawiać, spotkać się, załatwić sprawy czy chociaż pooglądać to wszystko. Zwłaszcza, że dzisiaj przypadała noc przesilenia zimowego więc szykował się festyn. Właściwie to nawet trwał on od rana.

Rano na śniadanie w “Obfitości” znów odwiedził ich Ralf. Był szarmancki i pełen galanterii jak zwykle. A do tego wrócił z jakimiś wieściami na temat owego estalijskiego konkwistadora jaki miesiąc temu wyruszył i przepadł gdzieś w trzewiach deszczowej dżungli. Powód tak wielomiesięcznej zwłoki okazał się bardzo prozaiczny. Pieniądze. A raczej ich brak.

Otóż tak samo jak kapitan de Rivera był przedstawicielem hrabiny tak senor Rojo też miał swojego sponsora. Różnica była taka, że ów sponsor pozostał za oceanem. Niestety Ralfowi nie udało się dowiedzieć kto nim jest. Tak samo jak nie był pewny co było celem tej wyprawy. Domyślał się, że pewnie złoto i inne takie co zazwyczaj motywowały staroświatowców do zagłębienia się w trzewia kontynentu ale czy tak było i tym razem to przyznawał, że nie wie. Ponieważ Rojo zdawał sobie sprawę z ryzyka takiej wyprawy to nie zamierzał nadstawiać karku swojego i swoich ludzi na darmo. Więc cieszyli się życiem aż właśnie z miesiąc temu ów sponsor nie przysłał im zaległego żołdu i podobnych funduszy. Dopiero wówczas dzielni odkrywcy zebrali się do kupy i powędrowali na ową wyprawę.

- Swoją drogą dowiedziałem się, że senor Rojo rozmawiał z kapitanem de Riverą by dołączył do tej wyprawy. No ale widocznie się nie dogadali. Chociaż jeśli już wówczas kapitan planował z hrabiną tą wyprawę co teraz ma ruszać to nie jest takie dziwne. - najciekawszą plotkę Ralf zostawił na koniec. Z samym kapitanem rozmowy dwójce Estalijczyków wyszły jak wyszły. Na razie nie osiągnęli konsensusu. De Rivera widocznie nie zamierzał z nikim dzielić się władzą nad ekspedycją a ją samą traktował jak swój okręt i załogę. No ale była jeszcze jego patronka. Ta zgodziła się przyjąć baronessę dzisiaj przed zmierzchem. Więc Iolanda zyskała okazję by porozmawiać osobiście z dziedziczką fortuny. Ale do tego popołudnia jeszcze było dobre pół dnia.

Na razie główna scena gdzie przeprowadzano akcję niczym magnes ściągała coraz większą publiczność. Wszyscy zdawali się rozkoszować tym oczekiwaniem na główne przedstawienie dzisiejszej aukcji która zbliżała się z każdym sprzedanym precjozem i niewolnikiem. Niziołki poleciły jej kupca na każdą okazję. Od ubrań, od mułów, od prowiantu od wyrobów z impregnowanej skóry. Ale w tym tłumie jak się pierwszy raz było na tym targu nawet z takim namiarem wcale nie było tak łatwo ich odnaleźć. Na szczęście straganów i wozów było tutaj pełno więc chyba by się dało kupić naprawdę wiele na tą ekspedycję, trzeba było tylko wybrać co i ile.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, chata Mamy Solange, wnętrze chaty
Warunki: półmrok, cisza, zapach ziół na zewnątrz pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Cesar



Trzeba było przyznać gospodyni, że ma swój specyficzny urok. I charakter. Ledwo brodacz zastukał w drzwi jej chaty, te się otworzyły no i pokazała się w nich gospodyni. I chyba nie zależało jej na klientach. Albo na nim jako kliencie. A może naprawdę jak tak pluła i skrzeczała coś po swojemu to rzucała na niego klątwę? Przecież wcześniej jakoś nikt nigdy nie rzucał na niego klątwy. To skąd miał wiedzieć jak to wygląda?

No ale jak po takim “powitaniu” sobie nie poszedł to stara coś tam poburczał, zamarudziła markotnie, splunęła za próg, prawie na jego buty ale wreszcie się odsunęła i wpuściła do środka. A w środku to wyglądało jakby stara usiłowała jak najbardziej zbliżyć się do stereotypu wiedźmy i guślarki. Dominował zapach ziół i półmrok. Przez niewielkie okna do wnętrza nawet w dzień wpadało niewiele światła. Tam wisiały jakieś skalpy, tu czaszki z rogami, tam kępy ziół albo ucięte kurze łapki. Jakby to miejsce znalazł jakiś nadgorliwy łowca czarownic to pewnie by wypalił je ogniem do gołej ziemi. Chociaż jakichś gwiazd Chaosu tutaj nie dostrzegł. Niemniej nawet człowiekowi nauki mogła ścierpnąć skóra bo to wszystko tutaj kojarzyło się z czymś mrocznym i tajemniczym. Chociaż nawet myślom było trudno sprecyzować z czym konkretnie. Stara kazała mu usiąść na topornej ławce zrobionej z rozciętego pnia. I jakoś wtedy zorientował się, że nie są tutaj sami. Ta druga postać chyba była kobietą. Dało się poznać po gładkim licu jej brody jaki wystawał z mroków kaptura. I musiała mieć jakąś ciemną karnację tej skóry. Ani się nie przedstawiła ani nie zrobiła tego gospodyni. Zresztą brodacza też nikt nie pytał o imię ani nie przedstawiał.

- Wygniją ci oczy! A potem wydziobią je kruki a co zostanie zjedzą mrówki! - zasyczała wiedźma celując w niego sękatym paluchem. I to chyba było tak w ramach wspólnego powitania bo w końcu wzięła jakąś wielką, drewnianą łychę i zaczęła mieszać w garze. Potem sprawdziła zapach, postukała palcem, mlasnęła bezzębnymi ustami i pomruczała coś niezrozumiałego.

- Zaraz będzie. - mruknęła gniewnie a postać w kapturze skinęła twierdząco tym kapturem na znak zgody. - A ty czego tu? - zapytała Cesara niezbyt przyjaźnie. Jak zwykle zresztą. Może nie znał jej od lat, właściwie to widział ją może któryś tam raz z rzędu ale nie przypominał sobie by kiedykolwiek była miła czy przyjazna. Ale jak ponoć przeklęła imiennie z połowę miasta to nie mogła być zbyt sympatyczna. W międzyczasie wzięła jakiś lejek i chwilę gramoliła się z przelaniem tego co było w garze do jakiejś tykwy. Ale gar musiał być dość ciężki więc w końcu fuknęła na tą drugą postać.

- Nie gap się tak! Chodź tutaj! Przelej to! - widocznie jędza była jędzą nie tylko dla Cesara. Ta postać co siedziała na drugiej ławie, równie topornej jak ta brodacza jednak bez sprzeciwu wstała i złapała za ten gar. Była zdecydowanie wyższa od gospodyni i to prawie na pewno była jakaś młoda kobieta. Tak można było sądzić po zadbanych dłoniach o ładnych palcach jakie wysunęły się spod narzuty jaką miała na sobie gdy złapała za rączki gara. I tak przelewały we dwie jakiś gęsty płyn do przygotowanego dzbanka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-01-2021, 23:21   #25
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, zaplecze sceny
Warunki: jasno, przytłumiony gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Gerchart



Nauki Sigmara mówiły, że ten poddaje swoje dzieci a zwłaszcza sługi próbom. Próbom dnia codziennego. By sprawdzić siłę ich wiary i oddzielić ziarna od plew. Zresztą z tego co Gerchart pamiętał z seminarium to nie tylko bóg jakiego obrał sobie za patrona nauczał pokory i cierpliwości. Tak jak dzisiaj. Albo właściwie wczoraj. Jak nie wszystko poszło po jego myśli.

Wczoraj co prawda spotkał w “Piracie” Friedricha ale potem stracił go z oczu gdy rozmawiał z Tramielem. A gdy skończył to blondyna już nigdzie nie było widać. Ale przynajmniej jakoś dogadał się z załatwiaczem chociaż tyle, że obiecał przekazać jego prośbę o spotkanie. A potem była reszta, całkiem zajętego dnia. Przecież zbliżało się przesilenie zimowe co było jednym z niewielu dni świętych celebrowanych chyba przez wszystkich staroświatowców. Nawet jeśli nie celebrowali tego w ten sam sposób. W jego ojczyźnie to był czas zimy i wilków. Od tego przesilenia Pan Wilków zaczynał powolutku, kawałek po kawałku słabnąć i przygotowywać pole na dominację Taala i Rhyii. Tutaj ani śniegu ani wilków nie było ale tradycja była na tyle silna, że nawet w tych tropikach wierni obchodzili to święto. Więc na wczorajszej mszy było chyba więcej wiernych niż zazwyczaj było w Festag. Miał więc pole do popisu jako pasterz tak licznego stada.

Ale zanim wrócił do świątyni by przygotować mszę zaszedł do “Kordelasa”. Musiał przyznać, że kapitan de Rivera postarał się aby rozgłosić gdzie go można znaleźć więc to akurat nie było takie trudne. Oficer który raczej nie pochodził z Imperium chociaż reikspiel mówił całkiem płynnie. Więc mogli swobodnie rozmawiać. I wydawał się być takim samym tyglem sprzeczności jak całe to miasto. Wyglądał trochę jak herszt jakiejś bandy. Albo kapitan piratów. Zwłaszcza w towarzystwie swojej załogi co każdy wydawał się wyjęty z innej bajki. A jednak mimo tego pierwszego wrażenia nie mówił jak pierwszy lepszy cham z gminu ani jakiś opryszek. Przedrostek przed nazwiskiem sugerował szlacheckie pochodzenie chociaż kapitan jakoś się tym nie chwalił.

- I ojciec chce się przyłączyć do wyprawy? - kapitan zapytał trochę chyba zdziwiony, że pyta o to kapłan. A może chodziło i wiek. Przecież nie był to kapłan w sile wieku. Może dlatego zaraz potem uprzedzał, że wyprawa będzie ciężka. Pełno błota i robactwa. Właściwie to chyba uznał, że osoba duchowna i mająca chody u bogów by się przydała o ile będzie miała w pamięci, że wyprawa jest świecka i ma jak najbardziej materialny cel. Zdobycie łupów. No i z przyjmowaniem rozkazów od swojego kapitana. Ale na wszelki wypadek był jeszcze czas do namysłu. Dokładniej do Festag. W Festag w “Kordelasie” będzie zebranie ochotników jacy zdecydują się na dołączenie do ekspedycji.

Po spotkaniu z kapitanem udał się do jego patronki. Wicehrabina zgodziła się go przyjąć chociaż przyszedł bez zapowiedzi. A wypadało się w takim towarzystwie najpierw umawiać. Więc chociaż była wielką panią w tym mieście to jednak okazała mu życzliwość każąc go wpuścić na wizytę.

- Witam wielebny w ten ponury dzień. Cóż cię do mnie sprowadza? - przywitała się z nim uprzejmie chociaż nieco oficjalnie. Bawiła na swoim ulubionym, zadaszonym tarasie jaki dawał przyjemny cień w skwarne dni czy przed deszczem. Wystawiał też swoich gości na przyjemną bryzę jaka biła od oceanu oraz zapewniał miły dla oka widok na błękit tego oceanu, jasny pas plaży i wesołą zieleń dżungli jaka stąd wydawała się bardzo przyjazna i malownicza. A oficjalny ton gospodyni może był spowodowany właśnie tym, że przyszedł bez zapowiedzi więc nie wiedziała czego się spodziewać.

Po wizycie w rezydencji hrabiny nie miał już czasu na nic innego niż przygotowanie tej ważnej mszy. Trening z Zachariaszem musiał sobie darować. Bardziej mu się przydał pomagając przygotować tekst liturgii, potrzebne cytaty i tego typu rzeczy. I młodzieniec w tych sprawach był już bardzo zaawansowanym pomocnikiem i chyba nawet lubił tą część posługi. Jak kiedyś dożyje na tyle długo by jeszcze nauczyć się tak władać mieczem jak piórem i nie zbłądzi w trudnych ścieżkach wiary i posługi to się szykował niezły materiał na kapłana. No ale to kiedyś. Na razie jeszcze czekało ich mnóstwo pracy.

Po mszy podeszła do nich jakaś postać. Noc, nawet w tych tropikach, zapadała w zimie szybko więc po mszy było już ciemno. Postać podeszła wolno jakby z obawą. Pomimo ciemności Gerhart dojrzał, że ma puste ręce.

- Wielebny jeśli można na słówko… - w ciemności bladego owalu Marka Tramiela nie rozpoznał ale poznał jego głos. Załatwiacz wydawał się zakłopotany co zapowiadało, że nie ma dobrych wieści. Ale mimo wszystko przyszedł na to spotkanie. Nie udało mu się nakłonić właściciela Amazonki do zgody na tą wizytę. Nie było szefa a podwładni nie chcieli bez niego podejmować decyzji. Zwłaszcza jak mieli zabronione pokazywać komuś tą dzikuskę. No i nie udało się. Mężczyzna w turbanie z żalem rozłożył ręce w geście bezradności. Ale coś jednak załatwił. Chociaż dopiero na dzisiaj.

Dzisiaj obiecał, że wprowadzi Gerharta na zaplecze by chociaż zdążył rzucić okiem na tą dziką kobietę. I kapłan jak się przekonał dzisiaj załatwiacz słowa dotrzymał. Zanim wyszedł na scenę by prowadzić aukcję to jak sługa boży zjawił się pod umówionymi drzwiami to te się otworzyły i pojawił się uśmiechnięty Mark. Witał go jak stałego albo ulubionego klienta. I prowadził jakimiś korytarzami. Gerchart musiał przyznać w duchu, że gdyby gdzieś tam czekali na niego siepacze by go załatwić bez świadków to Mark idealnie prowadził go w tą pułapkę. I jakieś ponure i podejrzliwe zbiry faktycznie na nich czekały. Ale chociaż byli uzbrojeni to jednak nie mieli tej broni w łapach.

- To ten kapłan o jakim wam mówiłem. - powiedział Mark przedstawiając trzem ponurym zbirom Gerharta. - A to są panowie co schwytali ten jakże rzadki okaz. - mężczyzna w turbanie wydawał się być jedynym który nie dostrzega tych ponurych i podejrzliwych min.

- Kapłan nie kapłan. Broń zostawiasz tutaj. Pokażemy ci ją ale masz nie wchodzić do jej celi. Możesz pogadać do niej, popatrzyć i tyle. Ona nie mówi po naszemu więc nie licz, że ci odpowie. - oznajmił jakiś brodacz co wyglądał na szefa tej trójki. Przedstawił warunki na jakich ma się odbyć widzenie. Od niego i całej trójki wyzierała nieufność i niechęć do tego wymuszonego spotkania.

- No. To wy już tu sobie porozmawiajcie i ustalcie wszystko. A ja lecę zarabiać dla nas karliki. - pośrednik klasnął w dłonie, skłonił się lekko po czym wyszedł zostawiając trójkę mężczyzn by sobie omówili wszystko co uznają za stosowne.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Bertrand



- Wydaje mi się, że dziś powiedział twoje imię. Myślisz, że to on czy ona? Bo nie wiem jakie imię by było odpowiednie. A nie zapytaliśmy wczoraj pana Holtz’a. - brat nie był pewien ile czasu potrwa fascynacja siostry nową zabawką. Czyli tym kolorowym ptakiem jaki wczoraj sobie wybrała w domu łowców. Ale dzisiaj od śniadania do momentu gdy nie wyruszyli na targ wydawała się zachwycona. Jemu nie wydawało się aby w tych skrzekach usłyszał swoje imię. Albo jakieś inne. Czy w ogóle coś co by można uznać za ludzką mowę. Z drugiej strony nie przesiadywał z tym ptakiem tyle czasu co siostra.

- A w ogóle to nie wpadła ci w oko jakaś nadobna panna z dobrego domu? Z posagiem i w ogóle? - zapytała bez ostrzeżenia jak tak wędrowali przez ten rozkrzyczany i pstrokaty tłum ludzi i zwierząt. Był taki gwar, że nawet idąc obok siebie trzeba było podnieść głos by się nawzajem słyszeć.

- A przyjrzałeś się naszej baronessie? Wiesz, że ona jest chyba wolna. Coś mi się nie chwaliła żadnym mężem ani narzeczonym. Co myślisz? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem. Ale chyba nie czekała na odpowiedź bo zaraz ćwierkała dalej.

- Albo taka Leta. Jest taka kochana! No i piękna. A widziałeś rezydencję? No sam powiedz. Nie chciałbyś tam mieszkać? Chyba nie kazałbyś mieszkać swojej ukochanej siostrze w jakiejś karczmie jak sam przeniósłbyś się do takiego pałacu co? Bo ona jest naszą kuzynką ale dość odległą prawda? To już można się w nią wżenić. Ja na twoim miejscu nie traciłabym czasu tylko starała się o jej rękę. Szkoda, że kobiety nie mogą zawierać małżeństw. Wtedy ja bym się z nią ożeniła i zamieszkała w tym pałacu. No ale jak ja nie mogę to jest to szansa dla ciebie. - mówiła szybko i z pełnym przekonaniem jakby miała już wszystko starannie przemyślane i zaplanowane.

- No bo taka piękna i bogata kobieta na pewno nie cierpi na brak adoratorów. Przyszło ci może do głowy czemu Carlos tak się przy niej kręci? Widziałeś jak ją hołubi? Nawet jak jej nie ma. No kto wie co on tam sobie roi w głowie. Tam za oceanem to on może wrażenia by nie robił. Ale tutaj? Tutaj to wielki pan jest. Na pewno większy niż my. A jak wróci z tej ekspedycji i jeszcze obsypie ją złotem? Jak się jej oświadczy? I jak ona przyjmie te oświadczyny? Która dziewczyna by takiemu odmówiła? Przystojny, szarmancki, odważny z wierną załogą na zawołanie, majątkiem i do tego jeszcze zdobywca i odkrywca nowych lądów z kieszeniami pełnymi złota. - Isabella mówiła coraz szybciej i coraz gwałtowniej. Gdy zaczęła wyliczać zalety jakimi w jej oczach mienił się de Rivera to odliczała na swoich palcach. I dało się wyczuć, że bardzo martwi ją taki potencjalny rozwój wypadków. Tylko jej brat trochę nie do końca był pewny czy bardziej się niepokoi o Letę czy Carlosa.

- Mówię ci, że trzeba coś z tym zrobić zanim nie będzie za późno. O. Zobacz. Tam są ubrania. Myślisz, że będą mieli spodnie takie jak dla mnie? Chodź zobaczymy. Ciekawe kiedy będą wystawiać tą Amazonkę. To byłoby straszne jak byśmy byli tuż obok i to przegapili. Myślisz, że my też powinniśmy kogoś sobie kupić? Jakoś nie zwróciłam wcześniej uwagi. To wypada czy nie mieć takiego niewolnika? No bo zobacz, tam ich wystawiają i cały czas ktoś ich kupuje. Czy są spodnie takie jak dla mnie? - młodsza część rodziny de Truville była jak żywe srebro gdy tak przeskakiwała z tematu na temat prowadząc brata w kierunku stoiska z ubraniami. No rzeczywiście spodnie tu też mieli. I możliwe, że nawet któreś by były akurat jak dla niej. Widocznie na poważnie wzięła wczorajsze słowa łowczego i naprawdę zamierzała kupić sobie spodnie na tą wędrówki po dżungli. No ale przynajmniej skończyła swatać swojego brata. Ponad głowami i straganami prześwitywała scena na jakiej toczyła się aukcja. Więc trochę tam było coś widać. No właśnie to, że oprócz zwierząt i rzeczy w obrót szli też i ludzie. Mężczyźni i kobiety sądząc po ubiorze. Ale z tego miejsca nie było widać zbyt wielu detali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-01-2021, 00:24   #26
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; południe

Czas: 2525.XII.01 mkt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco



- Paaanieee i panowie! A teraz coś na co wszyscy czekaliście! Najważniejsza aukcja dzisiejszego dnia! Co ja mówię! Najważniejsza aukcja tego roku! Szykujcie złoto! Szykujcie sakiewki! Wyciągajcie zaskórniaki! Trafia się wam wyjątkowa i niepowtarzalna okazja! Prawdziwa Amazonka! Unikat w skali historii tego miasta a nawet kontynentu! Jeszcze tego nie było! Po żadnej stronie oceanu jeszcze nikt, nigdy nie miał własnej, osobistej Amazonki we własnym domu! A wy! Tak wy! Właśnie wy! Wy macie szansę! Jedną na całe życie! Wystarczy wysupłać nieco grosza i ta dzika kocica stanie się ozdobą każdego domu! A teraz już moi kochani oto ona! Jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna Księżniczka z Dżungli! - Mark Tramiel przechodził samego siebie. Wspiął się na wyżyny kunsztu oratorskiego. Umiejętnie podgrzewał publiczność od początku aukcji czekając właśnie na ten moment. Aż wreszcie osiągnęli swego rodzaju zespolenie jak serce bijące jednym rytmem, coraz szybszym aż wreszcie nadszedł ten moment gdy na scen weszła najważniejsza aktorka dzisiejszego przedstawienia. Właściwie to została wprowadzona. Miała związane nadgarstki a linę do nich ciągnął jakiś strażnik zmuszając ją do wystąpienia na scenie. Ale w końcu stanęła na środku sceny i spojrzała na widownię a widownia spojrzała na nią.



https://i.pinimg.com/564x/d1/e5/5d/d...49d897883c.jpg


- Tak jest! Oto ona! Oto nasza Księżniczka Dżungli! Przyjrzyjcie się uważnie! Spójrzcie na te piękne, jedwabne włosy! Któż nie miałby ochoty zanurzyć w nich palców! I ten aromat! Wierzcie mi, oszałamiający! - wodzierej całej aukcji zbliżył się do egzotycznej piękności i tak jak mówił zanurzył palce w jej włosy. A potem zaciągnął się ich zapachem. Trochę może przesadnie ale subtelniejszy gest byłby słabo widoczni dla licznej widowni.

- I ta buzia! Któż by się w niej nie zakochał!? A to co ma poniżej? Spójrzcie na te dwa skarby z przodu, na ten zgrabny brzuszek i bioderka! Ale! Ale moi drodzy nie oszukujmy się! Widzicie tą linę? Nasza Księżniczka to prawdziwa tygrysica! Nie dla każdego tylko dla kogoś kto będzie potrafił okiełznać jej ognisty temperament! No ale już dość tego wszystkiego. Zaczynamy! Cena wywoławcza to 500 złota! Zaczynamy! 500 złota na początek za to piękne, egzotyczne cudo z nie z tej ziemi! Ledwie 500! Cóż to jest?! Nic! Nic w porównaniu do prawdziwej wartości jaką skrywa w sobie ta przepiękna kobieta! - no i jeden z najlepszych ogłaszaczy w tym mieście zaczął najważniejszą aukcję tego dnia a nawet roku. Chociaż cena wywoławcza była większa niż ta za jakie kupowano też bardzo piękne kobiety i dorodnych niewolników to aura egzotyki zrobiła swoje. Praktycznie z miejsca pojawiły się kolejne oferty i cena błyskawicznie poszła w górę. Wydawało się, że widownia oszalała na punkcie tej Księżniczki Dżungli i każdy chciał ją mieć. A jak nie miał szans to chociaż ekscytował się widowiskiem.

Stawki rosły piorunem ale dość szybko kolejni licytujący odpadali. Jak stawka przekroczyła magiczny 1 000 zostało może z pół tuzina zawodników. Gdzy przekroczyła 1 500 została już tylko trójka. Lady Eliana, kapitan de Rivera i jakiś gruby Arab. W tym momencie auckja zaczeła przypominać grę w karty za naprawdę wysokie stawki. Takie gdzie rezydencje, statki i pałace mogły w ciągu nocy zmienić właściciela. Publiczność z kolei kibicowała swoim faworytom bawiąc się w całkiem niezależną aukcję kto ostatecznie kupi tą Amazonkę. Trójka zawodników szła łeb w łeb, żadne nie chciało ustąpić i nie było wiadomo które z nich odpadnie pierwsze albo kto zostanie zwycięzcą tego pojedynku. Musieli się jednak zbliżać do swoich limitów bo każdy z tej trójki, z początku nonszalancki i pełen dobrego humoru wydawał się teraz spięty i nerwowo zerkał na pozostałą dwójkę. Gdy suma skoczyła do 1 800 brzdęków de Rivera poprosił o przerwę a prowadzący się na to zgodził.

- Witam przepiękna Eliano, z bliska okazujesz się jeszcze piękniejsza niż chodzą słuchy na mieście. - Carlos nonszalancko i z pełną kurtuazją zwrócił się do swojej przeciwniczki.

- Może nie trzeba wierzyć plotkom mości kapitanie. - odparła opiekunka najsławniejszego zamtuza w mieście wachlując się swoim wachlarzykiem.

- Zaprawdę mądrość wieków spływa z w tych pięknych ust moja pani. Ale możemy na chwilę porozmawiać? - de Rivera podszedł na tyle blisko, że oboje mogli rozmawiać na spokojnie. On zostawił swoją załogę parę kroków dalej a ona dała eskorcie znać by nie interweniowali. Oboje spojrzeli w kierunku Araba a ten odwzajemnił im się podejrzliwym spojrzeniem.

---


- Mam pewną propozycję piękna pani. W pojedynkę możemy nie wygrać tej bitwy. Każde z nas przegra. Ale możemy połączyć nasze siły. Myślę, że ten spaślak nie da rady naszej połączonej flocie karlików. Co ty na to moja pani? - Carlos ściszył głos, że nawet stojący niedaleko widzowie nie słyszeli o czym szepczą.

- A jak się nią podzielimy mój dzielny milordzie? Ona jest tylko jedna. A jakoś nie widzi mi się wypożyczanie jej na ten czy inny dzień. - Eliana zrewanżowała się kapitanowi równie szlachetnym stylem. Ale jak zwykle okazała się całkiem rzeczową kobietą interesu.

- Bardzo prosto. Nie potrzebuję jej na stałe. Potrzebuję ją całą jako przewodniczki na ekspedycję jaką. Jak tylko wrócimy zwrócę ci ją całą i zrzekam się do niej wszystkich praw. Będzie całkowicie twoja. Ale dopiero jak wrócimy w wyprawy. - szlachcic też nie owijał w bawełnę i szybko przeszedł do konkretów jak sobie wyobraża taką umowę. Wachlarz Eliany zamarł na moment gdy właścicielka usłyszała taką ofertę.

- Mój sławny milordzie chyba żeś udaru morskiego dostał jeśli sądzisz, że oddam ci swoje złoto po to byś mógł zniknąć z moją Amazonką gdzieś w dżungli. - kobieta zacisnęła usta w wąską, zaciętą linię i znów zaczęła się wachlować. Znacznie szybciej jakby propozycja wytrąciła ją z równowagi.

- Zapewniam cię moja pani o swoich najszczerszych intencjach. Oczywiście nie mogę zagwarantować, że Amazonka wróci z tej wyprawy. Słyszałem jakie one są. Ale wówczas dostarczę ci inną. Albo zwrócę ci całe twoje i moje złoto za jaką ją dzisiaj kupimy. Co ty na to? - mężczyzna uśmiechnął się widząc, że pogłoski o tym, że rozmówczyni ma głowę na karku i do interesów nie okazały się tylko plotką.

- Brzmi jakbym już mogła się pożegnać z tą Amazonką i moim złotem. Wyjaśnij mi zacny panie skąd weźmiesz drugą Amazonkę jak ta gdzieś ci się zawieruszy. - brunetka pokręciła głową na znak, że nadal ma mnóstwo wątpliwości co do tego wszystkiego.

- A bo najmędrsza z pięknych wiem gdzie szukać ich wioski. Więc jak nie ta to tamta ale z jakąś mam nadzieję wrócić. - Carlos uśmiechnął się jak lis na widok nie bronionego kurnika i tak bardzo zbliżył usta do ucha rozmówczyni jakby zamierzał je pocałować. I kto wie czy tego nie zrobił.

- Doprawdy? - opiekunka “Świecy” spojrzała na niego nadal sceptycznie chociaż już mniej. Widać było, że zaczęła się wahać.

- Kto wie? Może uda mi się nawiązać jakieś przedstawicielstwo? Wymianę? Ucywilizować jakoś te dzikuski? Wówczas pamiętałbym naturalnie o przyjaciółce co mi pomogła w trudnej chwili i przydałaby się jej taka egzotyczna ślicznotka w menażerii. A może i sama miałaby ochotę odwiedzić i nawiązać kontakty na miejscu? Wszystko jest możliwe. O ile tam się dostanę. A do tego bardzo by mi się przydała właśnie ta Księżniczka Dżungli co na nas właśnie patrzy. A ten grubas jak wygra to wywiezie ją z miasta. Znam go. Urzęduje w Swamp Town. Będzie jej używał aż ją zajeździ albo zrobi coś podobnego. Ale nie tutaj tylko w Swamp Town albo nawet w tej swojej Arabii. Wtedy nici z naszych planów ma królowo. - Carlos znów skierował spojrzenie na grubego Araba o wyglądzie kupca. Eliana też przeniosła na niego spojrzenie. Zastanawiała się jeszcze kilka machnięć wachlarza.

- Dobrze. Ale jeśli nie wrócisz mi z jakąś Amazonką wówczas chcę trzykrotność dzisiejszej sumy. Za stracone nadzieję i zawiedzione plany. - brunetka popatrzyła na de Riverę czekając na jego reakcję. Ten skrzywił się boleśnie jakby dała mu do wypicia sok z cytryny.

- Twardo się targujesz piękna pani. Ale dla dobra naszych interesów i idei poświęcę się dla nas obojga. - Carlos złapał się za serce jakby miał je wyrwać i zostawić w zastaw. Ale ostatecznie podali sobie dłonie na znak zawarcia umowy co jeszcze bardziej zaniepokoiło arabskiego kupca.


---



- Możemy wracać do interesów! - kapitan jaki przez chwilę się naradzał czy rozmawiał z lady Elianą z promiennym uśmiechem zwrócił się do Tramiela jaki prowadził tą licytację.

- Świetnie! Wyśmienicie? Na czym to stanęliśmy? A tak! 1 800! Śmiało kochani, śmiało! 1 800 po raz pierwszy! - wywoływacz klasnął w dłoni ciesząc się, że interes znów się kręci po tej krótkiej przerwie. I aukcja zaczęła się od nowa. Tym razem jednak już punktowało tylko dwóch zawodników. Kapitan de Rivera i kupiec Baszir.

Pojedynek pomiędzy nimi nabrał rumieńców. Od dawna aukcja nie osiągnęła takich sum jakimi teraz przerzucali się ci dwaj. Przekroczyli 2 000 i 2 500. Przy 2 800 lady Eliana zaczęła nerwowo wachlować się wachlarzem. Nawet widowni zaparło dech w piersiach gdy obaj nabywcy dotarli do 3 000. Ale tego co stało się potem chyba nie przewidział nikt.

- 3 800 po raz drugi! Pan Baszir daje 3 800 za tą piękną i dziką wojowniczkę! Daje po raz drugi! - Tramiel rozgorączkowany tak samo jak publiczność krzyczał rozemocjonowanym głosem patrząc wyczekująco na de Riverę. Ten odwrócił się pytająco w stronę lady Eliany. Ale ta lekko wykonała przeczący ruch głową. Wyglądało na to, że nawet wspólnymi siłami dotarli do swoich limitów jakie mieli na tą aukcję.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-01-2021, 14:40   #27
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Aubentag, Siedziba Traperów Svensona, przedpołudnie

Ochroniarz był zbyt doświadczony, aby łatwo dać zwieść się pozorom. Budynek może nie rzucał się w oczy, przy tym nie wyglądał zbyt okazale, lecz można było dostrzec, że gospodarz jest lekko podenerwowany. Zachowywał się aż nazbyt naturalnie i zwyczajnie, maskując emocje. Carsten uważnie zlustrował obejście i środki bezpieczeństwa, szósty zmysł podpowiadał mu, że źródło Thomasa były wiarygodne. Kiedy pojawił się kolejny traper, Eisen był już niemal pewien, że trop był właściwy. Argumenty siłowe, nie były wskazane zwłaszcza, że miał pewne koneksje. Użył więc bez wahania atutowej karty, którą posiadał w zanadrzu.

- Pani Eliana, szefowa „Czerwonej Świecy” posłała mnie, bym przyjrzał się tej dzikusce. Oczywiście nie za darmo. Kiedy odwiedzicie zamtuz, na pewno możecie liczyć na miłą obsługę ze strony naszych „świeczuszek” w przystępnej cenie.

Spostrzegł grymas zawahania na twarzy mężczyzny, wyraźnie zanęta poskutkowała, tyle że obietnica rozkoszy nie wyzuła gospodarza z podejrzliwości. Jeszcze nie połknął haczyka i zapowiadało się, że będzie oporny w tej materii. Na szczęście jego towarzysz, potwierdził słowa, a zarazem tożsamość wykidajły. Po krótkiej naradzie, wpuścili go do środka.

- Tam nie lza wejść z bronią, zostaw ją na ganku. - powiedział stanowczo ten młodszy. Cars bez mrugnięcia okiem odpiął pas, podając mu miecz w skórzanej oprawie.

Przeszli do ukrytej izby, która skrywała powód niebywałej ekscytacji i plotek mieszkańców Poru Wyrzutków wraz z przyległościami.

Minęła chwila, nim wzrok ochroniarza przystosował się do półmroku. Dojrzał gibkie ciało, napięte jak cięciwa. Nie zwiodły go pozory, dziewczyna była przyczajona, niczym zwierzę gotowe, by rozszarpać natręta. Nie dziwił się zapobiegliwości i nadmiernej ostrożności traperów. Amazonka emanowała zewem wolności, jej oczy błyskały w półmroku, z nienawiścią godząc w barczystą postać. Postąpił krok bliżej, a dzikuska, jakby zasyczała i natychmiast spięła się jeszcze bardziej, uwydatniając mięśnie grające na udach. Nie miał wcześniej do czynienia z taką naturą. Zdecydowanie nawet egzotyczna Koko, nie mogła w żadnej mierze równać się z więzioną tutaj kobietą. Wiedział, że walory zostaną dopiero wyeksponowane przed licytacją, lecz mimo tego dziewczyna w lichym stroju, wywoływała ogromne wrażenie, najbardziej przez tę tajoną dzikość i nieprzewidywalność. Rzeczywiście była w pełni obca, nieprzystępna i groźna. Wyrwana ze swojego świata, nie pasowała do tutejszych realiów. Musiał przyznać to nawet przed sobą, że w zamtuzie, byłoby więcej kłopotów, niż korzyści, z takiej osobliwej świeczuszki. Lecz w tej kwestii decydowała Eliane i ochroniarz przyglądał się dzikusce, myśląc już o tym, co przekaże swojej przełożonej.

- No dobra, starczy już tego występu. - chrząknął wymownie Oleg. - Zbieraj się, kolego. - nie odważył się jednak szturchnąć Carstena.

Ten wycofał się wolno, nie wykonując drażniących ruchów. Dziewczyna nie spuszczała z niego wzroku, czuł to podskórnie, mimo burzy włosów częściowo zasłaniających jej oblicze. Wiedział, że myśleć o tym spotkaniu będzie przez całą powrotną drogę, a być może nie zapomni go do końca życia...


Aubentag, "Wesoły Kordelas", wieczór


Eisen wszedł do karczmy, była mu znana, ale z wiadomych względów nieczęsto gościł w innych miejscach, niż przybytek Eliany. Nie pociągały go rozrywki, które oferowały tutejsze lokale. Odwykł od takiego spędzania czasu, smak alkoholu pozostawał dlań odległym wspomnieniem i nie pragnął go sobie przypominać. Nie tracąc czasu wzrokiem poszukiwał kapitana i wierzył, że instynktownie go rozpozna, gdyż była to charakterystyczna persona nawet jak na barwne realia Portu Wyrzutków. Nie chciał przeszkadzać w wieczerzy, więc cierpliwie zaczekał, aż nadejdzie odpowiedni moment, by wyłożyć swoją sprawę awanturnikowi.

- Kapitan de Rivera?
- szerokie ramiona i poznaczone oblicze ochroniarza, naturalnie musiały zwracać uwagę. Przykuły również wzrok pozornie znudzonej osobliwej kompanii otaczającej pirata, która otaksowała sylwetkę gościa.

- Tak, we własnej osobie. - odparł mężczyzna, w ostatnim czasie wielu najemników musiało zawracać mu głowę, lecz zupełnie nie okazywał złości lub niezadowolenia z tego tytułu.

- Wybacz, panie śmiałość, lecz wieści rozchodzą się szybko. Nazywam się Carsten Eisen i chciałbym dołączyć do planowanej wyprawy. - wolnym ruchem, aby nie prowokować mierzącej go spojrzeniami obstawy, wyciągnął pękatą sakiewkę, która po zetknięciu z blatem, swoją obficie brzęczącą zawartością wyraźnie przeczyła stanowi i profesji, którą reprezentował.

Kapitan spojrzał na leżącą na stole sakiewkę jakby podejrzewał, że jest pełna jadowitych skorpionów czy czegoś takiego. Ale w końcu sięgnął po nią, potrząsnął i zważył w dłoni w końcu rozwiązał i zajrzał do środka. Znów potrząsnął sprawdzając czy są tam same brzdęki czy coś jeszcze a w końcu sięgnął do środka i wyjął jedną monetę. Obejrzał ją, przewrócił na drugą stronę i na twarz wypełzł mu wyraz zastanowienia.

- A właściwie to co chcesz za to kupić?
- zapytał jeszcze nie dając znać czy się zgadza czy nie.

- To mój wkład na poczet wyprawy.
- ochroniarz wyjaśnił swój gest.
- Na pewno przyda się w organizacji przygotowań. Zapewniam, iż zadbam o siebie i nie będę dla nikogo ciężarem. Do dziczy nie gna mnie też żądza zysku, więc potencjalne łupy mnie nie interesują.

- Co zatem, cię tam wiedzie? - wyraz twarzy de Rivery mógł oznaczać wszystko.

- Coś, w co wierzę, że odmieni moje życie i przywróci mi kogoś, kogo niemal na zawsze utraciłem... - odpowiedź Carstena była tajemnicza i zagadkowa. - Jest to warte każdej ceny.

- Niecodzienne zachowanie. - mruknął pirat. - Szaleństwo, odwaga albo zgoła coś innego... - zamyślił się. - Dobrze więc, lecz jest jeden podstawowy warunek - nie toleruję i nie zniosę niesubordynacji. Rozkazy wydaję ja, kto tego nie akceptuje, nie ma szans na udział w przedsięwzięciu.

- Oczywiście, szanuję pańskie przywództwo.
- popatrzył prosto w oczy Rivery, wytrzymując spojrzenie. - Bezspornie pan tu dowodzi, Kapitanie. - ochroniarz był przyzwyczajony, aby w przekonujący sposób oddawać respekt wyższym rangą.

Marktag, pensjonat „Trzy palmy”, ranek

Carsten skończył pisać list, złożył kartkę i zapieczętował zawartość koperty. Jego testamentum na wypadek śmierci. Rozliczenie, przesłanie i pożegnanie. Zamyślony spoglądał na sylvański herb. Powróciły wspomnienia służby w tej prowincji, która boleśnie naznaczyła los jego rodziny i sprawiła, że znalazł się właśnie w tym miejscu. Dzisiaj Johan obchodził 14 urodziny. Dzielił ich przestwór oceanu oraz niezmierzone połacie ziemi. Łączyła krew, nadzieja i ojcowska miłość. Starał się przywołać wygląd syna, jego uśmiech, szczęśliwe chwile, lecz miast tego umysł zdominowały widoki nienaturalnej bladości ciała i tajemniczego letargu. Miał przygnębiające wrażenie, że z każdym dniem, namiastka życia jego jedynego potomka gaśnie, roztapia sie, niczym wosk ze świecy. Zastyga skorupą, przez którą nie przedostaną się uczucia, nie przypomina już żywego płomienia nadziei. Zacisnął dłonie w pięści w odruchu głuchej rozpaczy. Wzrok mężczyzny skupił się na leżącej na biurku tubie. Carsten gwałtownie wyciągnął z niej pergaminy i szkice. Spoglądał na nie uważnie, choć znał je na pamięć i potrafiłby bezbłędnie odwzorować. Przed nim jawiła się droga w przepastną, groźną przestrzeń dżungli Lustrii. Przez miejsca i ziemie nigdy nie widziane, nie słyszane, nawet nie śnione... Jego orężem była zaciętość, nieustępliwość i szalona desperacja. Czy to wystarczy? Możliwe, że jedynie Bogowie znali na to odpowiedź. Jednak na przedsionku Nowego Świata ich wpływ wydawał się znikomy, a wiedza ograniczona. Do głosu dochodziły inne kulty, nieokiełznany pierwotny zew, który wzbudzał lęk i stanowił o istocie tutejszych ziem. Doświadczył go namacalnie wczoraj, patrząc na dzikuskę. I choć nie był człowiekiem strachliwym, miał świadomość, że niebawem wkroczy na ścieżkę, której cel jest tak niewyraźny , jak opary mgły spowijające soczysto-zielony bezmiar dżungli...


Marktag, rynek w Porcie Wyrzutków, południe

Różnokolorowy i niezwykle różnorodny targ nie zaprzątał uwagi Carstena. Przybył tu jako ochroniarz, nie z myślą o zakupach. Te przezornie wcześniej zlecił swojemu przyjacielowi, przeczuwając, iż sam nie zdoła pogodzić obowiązków z przyjemnościami. Eisen nie dał się omamić atmosferze święta, rozkołysanemu tłumowi i wszechobecnemu gwarowi. Nie skupiał też uwagi na przebogatej ofercie handlowej. Zarządczyni „Czerwonej Świecy”, której dziś obiecał swoją służbę miała jasno określony plan zakupów.

Nie dała się zwieść opiniom swojemu doradcy, który oceniał potencjał prezentowanych dziewczyn w zamtuzowym interesie. Wyraźnie to ona podejmowała decyzje, a zaiste mierzyła naprawdę wysoko.

- To Agnes Antille zwana „Motylkiem”, tutejsza pieśniarka i artystka.
- odpowiedział z dozą chłodu. - Ma talent, ale niespecjalnie odpowiada jej atmosfera zamtuza. Raczej będzie tam okazjonalnym gościem... - nie udało mu się w pełni udawać obojętności. Eliana spojrzała na niego czujnie i przenikliwie, po czym delikatny uśmiech objawił się w kąciku jej ust. Carsten powściągliwie stał obok, tak by nie zwracać na siebie dalszej uwagi. Znał jednak Lady i doskonale wiedział, że kobieta zazwyczaj dostaje to, czego chce, bez względu na okoliczności.

Dziś jednak licytowano ostro, bodaj najostrzej w historii targu. Ochroniarz był świadkiem rozmowy i choć słowa były niemożliwe do podsłuchania, to mowa ich ciał zdradziła mu więcej, niźli Pani Eliana i Kapitan Rivera mogli przypuszczać. Z perspektywy Eisena, kupno Amazonki sprawiłoby, że ten dzień mógł jeszcze obfitować w nieobliczalne wydarzenia. A darmowa ochrona, którą nieroztropnie zaoferował wiedziony lojalnością wobec szefowej, mogła go jeszcze dziś kosztować naprawdę wiele... wysiłku...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 17-01-2021 o 19:11.
Deszatie jest offline  
Stary 22-01-2021, 00:33   #28
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
11.33 abt; popołudnie; Karczma "Kordelas"; Gerchart Uber, de Rivera


- Właściwie to ja i pewien młody akolita, nad którym trzymam pieczę. - przyznał widząc raczej zdziwiona minę kapitana - Nie rozumiem jednak twojego zaskoczenia chłopcze. Jako pasterz zobowiązany jestem pilnować swoich owieczek aby te nie wpadły w tarapaty.

Dobry humor zdawał się nie opuszczać załogantów de Rivery. Obecność kapłana Sigmara zdawała się jednak ich nieco strofować. Wciąż pili i dowcipkowali. Robili to jednak zdecydowanie dyskretniej niż w momencie, w którym to łysy weteran o jednym oku wszedł do środka.

- Skoro już kwestie obecności mamy za sobą. - kontynuował gdyż nie tylko chęć zgłoszenia swojej i Zachariasza kandydatury sprowadziła go tu - Zamierzasz chłopcze kupić tą całą Amazonkę? Mogłaby się zdać w tych tropikach. - znów z typową dla siebie bezpośredniością zapytał i zauważył zarazem ten interesujący detal.

- Jeden pomocnik? Nie powinno chyba być problemu. O ile podoła trudom podróży. A z Amazonką rozważam taki pomysł wielebny. A jeśli wielebny byłby łaskaw nie nazywać mnie chłopcem to by mi sprawił ogromną przyjemność i uprzejmość w swojej wspaniałomyślności. - de Rivera uniósł brew jak usłyszał to “chłopcze”. Jego kamraci też jakby postawili uszy. Ale widząc, że dowódca zachował spokój nie wtrącali się czekając na wynik tej rozmowy.

Gerchart w milczeniu pokiwał akceptująco głową na prośbę kapitana.

- Pytam gdyż i mnie ona nieco zainteresowała. - kontynuował - Dzikuska z trzewi dżungli. Sigmar jeden wie w kogo tacy jak ona wierzą i komu służą. Zamierzam więc jutro przed tą cała aukcją przyjrzeć się jej z bliska i upewnić czy aby nie konszachtuje sam wiesz z kim drogi panie kapitanie. - popatrzył po załogantach de Rivery chcąc dostrzec ich reakcję na taki obrót spraw - Jeżeli jednak okazałaby się być czysta w wierze. Chciałbyś abym widząc ją z bliska na coś szczególnego zwrócił uwagę?

Krasnolud, blondynka i wytatuowany mięśniak milczeli. I wyraźnie oddawali kapitanowi pole do działania. Jak w sprawnej załodze on był od załatwiania spraw. Dlatego niewiele dało się z ich reakcji wyczytać poza tym, że uważnie przysłuchiwali się dyskusji.

- Czy może chodzić. Czy jest zdrowa. Czy może wrócić do dżungli. - kapitan odpowiedział po chwili zastanowienia na te pytania sigmaryty. Widocznie nie miał tutaj zbyt wielkich wymagań albo nie oczekiwał zbyt wiele. Z drugiej strony jak rozważać wyprawę do dżungli to była to dość kluczowa kwestia.

Kapłan ponownie kiwnął głową.

- Powiedz mi więc kapitanie jedno. - zmarszczył czoło posyłając kapitanowi pytające spojrzenie - Jak zamierzasz się z nią komunikować gdy już uda ci się wygrać tą całą aukcję? Mało prawdopodobny by ktoś w mieście władał jej językiem.

- A mam na to pewien pomysł. - pytanie chyba i ucieszyło i rozbawiło rozmówcę bo się wesoło uśmiechnął. Ale dalej był pewny siebie jakby był także pewny tego pomysłu o jakim mówił. Nawet jeśli nie zdradzał co to za pomysł.

- Raduje moje serce fakt, iż cała wyprawą dowodzić będzie tak roztropny kapitan jak pan. - wzbił się na wyżyny swojej elokwencji zauważając jak delikatnego ego posiada jego rozmówca.

- Czy prócz modlitwy za wstawiennictwo samego Sigmara w powodzenie tej eskapady jest coś czym mógłbym się przysłużyć? - zapytał grzecznie.

Pytanie wzbudziło zastanowienie oficera. Podrapał się po niezbyt zadbanej brodzie i spojrzał na swoich kamratów. Trudno było sigmarycie ocenić czy coś wyczytał z ich twarzy bo głosu żaden z nich nie zabrał.

- Wystarczy, że się wielebny pomodli za nas w intencji. Przydałby nam się kapłan. To zawsze dobrze mieć kogoś kto ma chody u bogów. No i jak się ojciec nie rozmyśli to w Festag mamy zebranie. W południe. To już powinni być ci co naprawdę zamierzają wyruszyć. Do tego czasu radzę się przygotować do drogi. Mam nadzieję, że nie ma wielebny kłopotów z nogami. Bo zapowiada się, że większość drogi przejdziemy na własnych nogach. Radzę zainwestować w wygodne buty. Bo w dżungli nie ma dróg i traktów. - powiedział nawet całkiem życzliwym tonem jakby grzecznie doradzał na co zwracać uwagę podczas tych paru dni jakie zostały do tego zebrania ochotników w Festag.

- Pochlebia mi twoja troska kapitanie. - równie grzecznie odparł na troskę o jego kondycję - Sądzę jednak, że swoją tężyzną zawstydziłbym nie jednego, dużo młodszego od siebie marynarza. - zaznaczył - Póki co jednak wrócę do swoich obowiązków. Z Sigmarem.

---

11.33 abt; popołudnie; Rezydencja wicehrabiny; Gerchart Uber, wicehrabina

- Witaj dziecko. - stojąc już na wprost jednej z najbardziej wpływowych kobiet tego miasta dojrzały kapłan delikatnie się pokłonił - Wybacz to niezapowiedziane najście. Jednak sprawa która mnie sprowadza jest dość ważna i niecierpiąca zwłoki. Zapewne słyszałaś o jutrzejszej aukcji, na której będą licytować tą dzikuskę. - przeszedł do konkretów po uprzednim oddaniu godności damie - Zamierzasz się jutro na nią wybrać i wziąć udział w tych przetargach?

https://i.pinimg.com/originals/81/48...61fc98e811.jpg

- Ah to. - szlachetnie urodzona dama machnęła lekceważąco dłonią jakby nie zaprzątała sobie głowy takimi błahostkami. - Obawiam się ojcze, że nie dało się o tym nie słyszeć. Wszędzie o tym trąbią już od dobrych paru dni. Ale nie zamierzam tam wizytować w tym kurzu i pospólstwie. - pokręciła głową na znak, że widocznie nie widzi dla siebie zbyt wiele atrakcji na jutrzejszym festynie.

- A dlaczego o to pytasz wielebny? - wicehrabina zwróciła nadawcy podobne pytanie jakie jej zadał.

- Mianowicie postać tej Amazonki interesuje mnie pod kilkoma względami. - mówił spokojnie nie wykonując zbędnych ruchów - Zarówno duchowym jak i… hmmm… - zadumał szukając odpowiedniego słowa - Powiem to inaczej. W dżunglę rusza wyprawa. Ta zaś zapewne zna ją jak własną kieszeń. - patrzył na damę chcąc się zorientować czy ta wie co chodzi mu po głowie - I o ile ta dzikuska okazałaby się być wyznawczynią mrocznych sił co naturalnie zamierzam sprawdzić. Wtedy jej sprawą zajmie się mój zakon jak i panowie w kapeluszach. - miał tu na myśli łowców czarownic i ich charakterystyczny element ubioru - O tyle, jeżeli nie wykazywała by oznak współpracy z wrogiem wtedy już me ręce pozostałyby związane a tam gdzie nie sięga ręka boska, sięga pieniądz. - tym razem zrezygnował z typowej dla siebie bezpośredniości nie chcąc drażnić fundatorki wyprawy. Liczył jednak, że ta pojmie co jej sugeruje.

- Nie sądziłam, że taki czcigodny ojciec też jest zainteresowany tą dzikuską. - przyznała kiwając głową i spoglądając na ten malowniczy widok poza balustradą tarasu. - Mnie osobiście ona nie interesuje. Więc jeśli wielebny chce coś u niej sprawdzać to proszę działać. - dała znać, że nie widzi dla siebie miejsca w tym planie jaki przedstawił jej właśnie kapłan. - Ja natomiast mam ową wyprawę na głowie i mnóstwo z nią związanych spraw i kosztów. Nie stać mnie na kupowanie sobie takiego zbytku jaki na pewno nie będzie tani sądząc po poruszeniu jakie już wywołała jej aukcja. - wicehrabina sięgnęła po kielich i upiła z niego wina przypominając, że jako patronka całej ekspedycji ponosi jej główny ciężar finansowy.

- Tak jak mówiłem przed chwilą drogie dziecko. - zwracał się do niej niemal tak jak ojciec do córki - Mnie jedynie interesuje to czy ta dzikuska nie jest wyznawczynią sił nieczystych. Nic poza tym - podkreślił raz jeszcze swoje stanowisko - Pozwól jednak że coś zasugeruje gdyż i mi zależy na powodzeniu twojej wyprawy. Na którą z resztą i ja mam zamiar się wybrać. - tak grzecznie jak tylko potrafił zaznaczył ten dość istotny fakt - Ta kobieta pochodzi z dżungli. Dzicz jest dla niej domem. Jest to jej środowisko naturalne, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Zna więc zapewne wiele ścieżek, skrótów i niebezpieczeństw, które dla nas mieszczuchów są zupełnie obce. - kontynuował myśl uprzejmym choć mentorskim tonem - Pomyśl więc pani a wiem, że mądrość i roztropność twa wielka. Czy nie warto by było zrekrutować przewodnika, w postacie tej Amazonki? Po co tuzin koni pociągowych jeżeli pogubimy się w trzewiach dżungli.

- Owszem. Roztropność przez ciebie przemawia ojcze. Ale tym już się zajął mój człowiek. - hrabina skinęła głową na znak zgody albo chociaż przyjęcia do wiadomości słów kapłana. Odparła jednak krótko jakby nie bardzo miała ochotę rozwijać ten temat.

- Rozumiem więc pani, że kapitan de Rivera otrzymał od ciebie stosowne wsparcie w tej sprawie? - zapytał grzecznie nie chcąc wystawiać cierpliwości arystokratki na próbę - Wszak o to chciałem prosić. Świątynny skarbiec mówiąc wprost nie pęka w szwach. Gdyby nie to sami byśmy o to zadbali. - kładąc rękę na klatce piersiowej delikatnie się pokłonił.

- Tak. Był dość natarczywy w tej sprawie. Ale chociaż boli to moją sakiewkę uznałam rację jego argumentów. Bardzo jestem ciekawa czy gdyby nie chodziło o półnagą dzikuskę też by okazywał tyle zapału. - sądząc z tonu o jakim mówiła hrabina jak większość kobiet wydawała się mocno podejrzliwa gdy chodziło o zainteresowanie mężczyzn innymi kobietami. Do tego o tak podejrzanej reputacji. Mimo wszystko jednak wyglądało na to, że kapitanowi udało się jednak jakoś przekonać ją do wsparcia jego wysiłków na jutrzejszej aukcji.

- Ale przyznam, że przedstawił rozsądne argumenty i dotąd nie zawiódł mojego zaufania. Więc zaufałam jego doświadczeniu w takich sprawach. - rozłożyła dłonie na znak, że dostrzegła więcej zalet niż wad w propozycji estalijskiego kapitana.

- Pozostaje więc liczyć na to, że wszystko potoczy się po naszej myśli o pani. - odparł - W takim razie nic tu po mnie. Czy mogę w takim razie jakoś pomóc? Jeżeli nie to pozwoli milady, że wrócę do siebie.
 
Pieczar jest offline  
Stary 22-01-2021, 12:04   #29
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco


Friedrich, Bertrand i Isabella


Czarodziej przeglądał stoiska. Miał w planach pójście, nazwijmy to, krok dalej w pewnych sprawach. Oczywiście były to plany na później, ale kto zabroni człowiekowi popatrzeć? Biżuteria, ubrania i akcesoria wyższej klasy. Jedwab, satyna… a nawet perfumy i środki do makijażu. Orientował się w cenach i poznawał sprzedawców którzy większość towaru puszczali za niebotyczne pieniądze, bo niemalże wszystko przychodziło zza oceanu. ***

W międzyczasie Bertrand de Truville spacerował przez targ w towarzystwie siostry i tym razem aż czwórki ochroniarzy, którzy również byli ciekawi wydarzenia - starego wiernego Thomasa, braci Tileańczyków Guilo i Emilia i lubiącego dobrze zjeść Pierre. Od tego ćwierkotania Isabelli zaczynał boleć go głowa, choć przecież nie mówiła całkiem bez sensu.

- Masz w sumie rację że wicehrabina byłaby dla mnie naprawdę dobrą partią, choć póki nie wyklaruje się sytuacja polityczna w ojczyźnie to nie będzie łatwe, może się z nią spotkam jeszcze przed naszą wyprawą. Nie wiem czy Rivera ma wobec niej takie plany, pewnie warto się dowiedzieć, podobno jest też tobą zainteresowany, a na wspólnej wyprawie poznamy go lepiej….. A co do tych spodni to jesteś pewna? Łowczy mówił że to albo krótka spódnica, nie wiem co gorsze. - Westchnął, rozglądając się po targu, który był zaiste ciekawym i barwnym wydarzeniem….

- Krótka spódnica? No nie wiem. Chyba mało dostojnie się wygląda w takiej krótkiej spódnicy. Wszystko przecież widać. Spodnie to chyba tak bardziej wyglądają. A nie wiesz może w czym by wybierała się Iolanda? - siostra właśnie dotykiem sprawdzała jakieś prezentowane przez handlarza spodnie gdy ta uwaga co do ubioru wprawiła ją w konsternację.

- No nie wiem, co do naszej drogiej baronessy, to przecież ty się z nią wczoraj widziałaś, czyżbyście rozmawiały tylko o moim ożenku? - Pozwolił sobie na drobną uszczypliwość, siostra zaczynała trochę za bardzo wchodzić mu na głowę…..

Kiedy podeszli do stoisk z ubraniami, jego uwagę zwrócił młodzieniec o blond włosach, przyglądający się podobnie jak oni ubraniom podróżnym...czyżby były to szaty czarodzieja? Choć taki młody chłopak pewnie był tylko uczniem.

- Dzień dobry Panu, jestem Bertrand de Truville, a ta czarująca młoda dama to moja siostra Isabella. Czyżbym miał do czynienia z adeptem Kolegium?

- W istocie dobry Panie de Truville, droga Pani Isabelle.. - mag skinął głową mężczyźnie i obdarował delikatnym, uroczym uśmiechem jego siostrę również ze skinieniem, ale nieśpieszniejszym.

- Friedrich Zimmer, Sonnenblume zwany, Adept Kolegium Życia. W czym mogę służyć?

- Zawsze miło porozmawiać z kimś na poziomie pośród tego motłochu, na przykład uczonym adeptem Sztuk Tajemnych….Kolegium Życia, czyli pewnie badasz tutejszą przyrodę? Temat chyba interesujący dla każdego kto odwiedza tę dziką tutejszą dżunglę, czyż nie? - odparł szlachcic.

- W istocie. Żywimy duże nadzieje ze zbliżającą się Ekspedycją.. - odpowiedział z lekkim uśmiechem Friedrich - Cóż was sprowadza w te niegościnne progi? Jeśli można zapytać, oczywiście.

- Ekspedycją? - zaciekawił się Bertrand. - A co nas sprowadza tutaj, czyli jak rozumiem do Lustrii...trochę polityka, a trochę perspektywa egzotycznej przygody - odparł.

- Zapewniam was dobry Panie, iż egzotyką nagradzamy hojnie każdego przybysza. - odpowiedział czarodziej - Nie ma drugiego takiego miejsca jak Port Wyrzutków… a tym bardziej to co kryje się poza jego sferą wpływów niewielkich.

-Zaiste, właśnie szykujemy się do wyprawy do dżungli, macie w tej kwestii może doświadczenie czy zajmujecie się bardziej teorią?

- Jestem zarówno praktykiem, jak i teoretykiem we wszystkim co w życiu i od życia pochodzi panie de Truville. Przyznam, że również jesteśmy osobiście zainteresowany tą wyprawą wielce. Jest to… okazja wysokiego ryzyka, choć w moim kręgu zamiłowań nie leżą bogactwa i złoto… Rozumiem, że planujecie państwo w niej udział?

-Tak, jesteśmy po słowie już z organizatorem i wszystko zmierza ku temu że weźmiemy udział w ekspedycji organizowanej przez szlachetną wicehrabinę De Lima, notabene moją krewniaczkę...

Zaciekawiona Isabella wtrąciła się bratu:

- Kolegium Życia tak, czyli jak coś się stanie na wyprawie to nas będziesz mógł uleczyć swoją magią?

Głos Friedricha był łagodny i pogodny, ale wkradły się nuty powagi. Szczególnie i wyraźnie, gdy mówił o magii.

- Blisko, Pani Isabello, choć może nie magią. Jestem przede wszystkim znawcą roślin, ziół, uprawy i procesów życiowych, oraz.. sztuk medycznych. Ogólnie moje zdolności leżą w zapewnieniu zdrowia naturalnymi metodami. Wiatry magii są zbyt... niebezpieczne i nie wolno z nimi igrać bez wyraźnej potrzeby. W armii kiedy służyłem w czasie Burzy Chaosu moje talenty odnalazły się w aprowizacji wojska, oraz posłudze lekarskiej. Jednak jest to nowy świat z nowymi roślinami. Będąc szczerym, liczę iż uda się pozyskać dzisiejszą Amazonkę na rzecz ekspedycji.

Następne słowa które wypowiedział z lekkim uśmiechem wyraźnie wykazywały pozytywne nastawienie do zdawałoby się niemożliwego obrotu spraw

- Jestem pełen wiary w owocną współpracę naszych ludów. Dlatego jest dla mnie priorytetem, aby Amazonka została nabyta przez odpowiedniego człowieka.

-Owocną współpracę naszych ludów?- Bertrand ważył słowa młodego czarodzieja nieco rozbawiony.

- Z tego co słyszałem nikt tu nie mówi jej językiem i raczej skończy jako czyjaś nałożnica….

- Ponoć tak mówią Panie de Truville… - odpowiedział z uśmiechem i skinieniem głowy, by dodać poważnie - ...i dlatego aby zapobiec katastrofie należy mieć wszelką nadzieję, iż odpowiedni kupiec ją nabędzie. Taki, któremu zależy, a nie oddaje się tylko własnej... “przyjemności”.

- Jeśli ta Amazonka jest tak dzika jak mówią, to ten kto będzie jej chciał użyć dla “przyjemności” może na tym dobrze nie wyjść…. - zaśmiał się stojący niedaleko ochroniarz Bertranda.

- Emilio, mój wierny gwardzista - przedstawił go Bretończyk.

- Katastrofa, używasz panie mocnych słów, czy to trochę nie przesada…. - Bretończyk przeniósł spojrzenie z powrotem na młodego czarodzieja.

Friedrich uśmiechnął się na tą dość ciekawą wymianę zdań i skinął głową gwardziście.

- W istocie.. - powiedział zaledwie zdawkowo - ..dlatego potrzebne jest bardziej proste i bliskie naturze rzeczy podejście, niż wszelakie zalety brutalnej cywilizacji i przemożnej chęci dominacji.

- Czyli myślisz że powinniśmy się dogadać z tymi tubylcami, handlować z nimi? A wiesz cokolwiek o tych dzikusach? - Szlachcic podniósł brwi patrząc z zainteresowaniem na Friedricha.

- Trzeba założyć, że wszystko co moglibyśmy wiedzieć do tej pory może być źle zinterpretowane. Naszym najlepszym strzałem… - powiedział łagodnie magister Jadeitu - ...jest właśnie kobieta którą mają w południe wystawić na aukcji. Naszą jedyną i najpewniejszą szansą na cokolwiek.

-Z tym się zgadzam, sam zamierzam wziąć udział w jej licytacji. Choć z tego co widzę konkurencja może być spora.

- Zaiste, w takim żywię nadzieję na owocną współpracę jeśli powodzenie zakupu doszłoby do skutku. - powiedział pogodnie Friedrich - Nie, nie dzielmy jeszcze skóry na niedźwiedziu.


************************************************** *************************



Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco


Aukcja Amazonki cześć 1


Mag stał nieopodal, delikatnie z boku przyglądając się sytuacji. Po pierwszym ogłoszeniu kwoty spojrzał na parę która chyba doszła do pogodzenia i ruszył w ich kierunku. Przy drugim stał już tak, by nadziany arabski grubas nie widział tego co ma nadejść i już wręczał, a właściwie wpychał w dłoń de Rivery swoją sakiewkę złota. Całe dwie stówy monet. Cały jego oficjalny miesięczny dochód.

- Dwieście. Podbijaj. - rzucił do “pirackiego księcia” twardo i na tyle cicho, czy głośno, aby zrozumiał jego słowa. Jednak tak, by nie doszły dalej niż trzeba. Co nie było trudne ze względu na wrzawę.. Jego głos nadzwyczaj twardy jak na jego zwyczajowo i niezaprzeczalnie charakterystyczny łagodny ton. Teraz? Teraz był kupcem.

Niespodziewanym wspólnikiem… inwestorem, a nie tylko uczestnikiem. Jego nowy partner biznesowy raczej nie miał czasu na zastanawianie się ponad branie co los dawał. Kwestie jego inwestycji były jak najbardziej otwarte na negocjacje. De Rivera był świadomy, że Friedrich tym który mógł się dogadać z Amazonką, a jego wkład tylko potwierdzał jedną rzecz. Był zdeterminowany na sukces wyprawy. Zaiste, jak najbardziej niespodziewany i nieoczekiwany sojusznik…

- To może jednak rozważy pan, Panie de Rivera, współpracę? - Baronessa odezwała się do kapitana. - Nawet z tymi dodatkowymi dwiema setkami może być ciężko.

Nie dało się do kapitana podejść znienacka ani dyskretnie bo ten stał kilka kroków przed innymi, we względnie pustej strefie jaka wytworzyła się wokół trójki głównych rozgrywających jacy pozostali na placu boju. Nie był też sam. Ten wytatuowany mięśniak wtrącił się w plany młodego ucznia Ambrosiusa. Dokładniej nim podszedł do de Rivery złapał boleśnie nadgarstek młodzieńca udaremniając zamiar. Zupełnie jakby się prędzej noża niż sakiewki obawiał. Dopiero gdy tą zobaczył spojrzał pytająco na kapitana. Ten jednak skinął głową, spojrzał na sakiewkę, blondyna i bez większego zastanowienia przyzwał ręką. Ochroniarz więc wziął tą sakiewkę i podał ją swojemu kapitanowi.

- Dziękuję za ten datek młodzieńcze. - powiedział szybko i jeszcze szybciej zważył w dłoni mały woreczek po czym dłużej nie zwlekał. - 4 000! Daję 4 000! - krzyknął w kierunki sceny i stojącego tam ogłaszacza w turbanie wywołując przy tym wyraz złości u Araba który całą ich grupkę obdarzył nieprzychylnym spojrzeniem.

- Tak jest! Mamy 4 000! Kapitan de Rivera daje 4 000 za to egzotyczne cudo! Panie i panowie! Mamy 4 koła! Słyszycie to?! 4 000 koła! Kto da więcej?! - Tramiel z miejsca skorzystał z okazji i kontynuował tą aukcję rozpromienionym głosem. Przeszedł w poprzek sceny by lepiej widzieć i słyszeć reakcję publiczności. Jakby się niespodziewanie nie pojawił jakiś nowy czarny koń to chyba tylko ten Baszir mógłby podjąć jeszcze grę o tak wysokie stawki.

- Wybacz piękna pani ale o jakiej współpracy mówisz? - de Rivera mając chociaż chwilę oddechu spojrzał na stojącą kilka kroków dalej baronessę. Warunki dynamicznej sytuacji nie bardzo sprzyjały rozmowom innym niż szybka wymiana zdań.

- Hmmm… - zamyśliła się Iolanda kierując swój wzrok jak i kroki ku Baszirowi - chyba żadnej.

- Oczywiście. - powiedział z delikatnym uśmiechem widząc, że kobieta którą wcześniej poznał gra w jakieś gierki, a na nie czasu nie było. Odstąpił i stanął z boku w tłumie. Kupił mu chwilę, choć niewielką. To nie była jego rozmowa, ale na niego pora przyjdzie.. Z de Riverą rozmówi się później. Pozory trzeba było zachować. Tej kobiety? Nieznanej i aroganckiej? Nie polubił wcześniej i teraz również nie za bardzo.

Rodzeństwo de Truville początkowo próbowało wziąć udział w licytacji, niestety kwoty które zaoferowali Eliana i de Rivera przerosły ich możliwości i patrzyli rozczarowani i nieco zazdrośni jak finał tej rozgrywki toczy się bez nich.

- Chyba burdelmama i nasz nieustraszony konkwistador się dogadali i walczą razem przeciwko temu kupcowi, szefie - wyszczerzył się w swoim stylu Emilio, który wcześniej przybliżył się by podsłuchać.

- Bracie, chyba lepiej żeby Carlos ją kupił niż ten lubieżny Arab? Może pomoże nam w wyprawie? - Izabella przeniosła zafascynowane spojrzenie pomiędzy Amazonką a ostatnimi dwoma pozostałymi uczestnikami aukcji.
Bertrand westchnął, nerwowo bawiąc się piórem na swoim kapeluszu, sukcesy tego de Rivery wcale go do końca nie cieszyły, w czym on w ogóle był lepszy od niego? Może jedynie doświadczeniem... Z drugiej strony, jeśli pomoże zapewnić przydatną dla ich misji pomoc tubylczyni, to czy nie wzmocni tym samym swojej pozycji? Może powinien być teraz lisem, a nie lwem?

Po chwili wahania korzystając z zarządzonej przerwy podszedł do Rivery, po drodze z wdziękiem ukłonił się stojącej nieopodal baronessie zdejmując kapelusz i symbolicznie tylko skinął głową Lady Eilenie (nie był zachwycony że ta burdelmama przebiła go w aukcji).

- Carlosie, mój przyjacielu- uśmiechnął się do Rivery. - Rozumiem, że dzielnie stajesz do boju z tym poganinem żeby owa dzikuska była nam pomocna w wyprawie? W takim razie myślę że mogę cię wesprzeć jeśli potrzebujesz, mógłbym zaoferować powiedzmy 400 sztuk złota….

- A witaj Bertrandzie, moje uszanowanie Isabello. - szlachcic przywitał się z nieco roztargnionym uśmiechem i spojrzeniem. Mark Tramiel robił swoje a i przeciwnik wymagał uwagi i koncentracji. Zwłaszcza jak po krótkim zastanowieniu podniósł stawkę o kolejną setkę.

- Zaiste w samą porę przybywacie z odsieczą moi drodzy. Na jaką dokładnie pomoc mogę liczyć z waszej strony? Jak widzicie czas nagli niestety. - Carlos mówił poddenerwowanym głosem bo ogłaszacz znów wrócił na ten kraniec sceny gdzie stali oni i z góry patrzył głównie w kierunku estalijskiego oficera wywołując te 4 100 po raz pierwszy. Trzeba było przebijać i to szybko jeśli aukcja miała się nie zakończyć zwycięstwem arabskiego kupca.

- No mówiłem że 400 sztuk złota bez problemu wyłożę. Tyle ci wystarczy by go przebić, mogę dać jeszcze więcej? - odparł szlachic, szykując sakiewkę.

- Oby przyjacielu, oby. - Carlos w zniecierpliwieniu spojrzał na sakiewkę jaka pojawiła się w dłoni Bretończyka. Po czym chętnie ją przyjął znów wracając uwagę na scenę.

- 4 200! - krzyknął w stronę Tramiela zgłaszając krzykiem i uniesieniem ręki nową przebitkę. To wywołało żywiołową reakcję wśród rozgorączkowanej publiczności. Wszyscy spojrzeli na arabskiego kupca a ten skrzywił się z niechęcią ale zaraz przebił sumę na 4 300. Wzbogacony bretońskim złotem oficer podniósł cenę do 4 400 na co Arab zrewanżował się skokiem na 4 500.

- Na bogów! Ile on ma pieniędzy!? - pod wpływem gorączki zakupów de Rivera pozwolił sobie na jawne okazanie złości. Zwłaszcza, że znów wrócił do punktu wyjścia gdy nie miał już czym przebić tej nowej sumy oferowanej przez konkurenta.

- 5000 - rzuciła baronessa stojąca teraz parę kroków od grubego kupca.

- O! Słyszeliście państwo!? Mamy nowego gracza i nową sumę! Zawrotną! Ta piękna pani daje 5 000! Słyszeliście państwo!? Całe, okrągłe 5 000! Tak, tak jest! Brawa dla tej pięknej pani! I jak panowie?! Czy któryś z was ośmieli się podjąć to wyzwanie?! - Mark Tramiel krzyknął z zachwytu nad taką ofertą. Przez publiczność też przeszedł szmer zadowolenia i zaskoczenia. Chyba nikt już nie oczekiwał, że ktoś nowy wejdzie na tą aukcję i to z tak wysoką stawką. Zarówno de Rivera jak i Baszir popatrzyli na nią i na siebie nawzajem z konsternacją. Też chyba nie spodziewali się, że prócz nich dwóch może dołączyć ktoś jeszcze.

Iolanda w odpowiedzi posłała tak jednemu jak i drugiemu żałosny uśmiech godny panny co to się speszyła słowami zalotnika.

- Skąd ona ma aż tyle pieniędzy? - Mruknął pod nosem Bertrand rzucając zdziwione spojrzenie baronowej.

Kobieta z wrodzonym wdziękiem kiwnęła delikatnie głową w geście powitania. W geście tym dało się wyczuć, że to spotkanie cieszy jej serce. A może chodziło o towarzyszącą Bertrandowi Isabellę, której zdawało się posłała jeszcze ciepły uśmiech.

Friedrich uśmiechnął się lekko skryty pod kapturem obserwując całe zajście. Oj… będzie się działo… Skupił się na wiatrach magii zaczerpując energię i brutalną siłą woli ją naginając, by była mu posłuszna i uległa. Plan był nader prosty… ryzykowny? Śmiertelnie, ale jeśli się uda bez zwracania uwagi Pana Przemian… poprzysiągł sobie, że będzie bardziej powściągliwy...

Grunt to nie być złapanym, bo wątpił by Mistrz Ambrosio był oficjalnie, a nawet i nie zadowolony… a jego gniewu nie miał najmniejszego zamiaru na siebie ściągać. Skupił się sięgając do rękawa gdzie miał wszyty składnik i lekkim gestem zerwał linkę by go uwolnić i ukryć w dłoni. Szepnął magiczne słowa w narastającej wrzawie spoglądając spod kaptura na arabskiego kupca przez krótką chwilę.

Zaciekawiona i podekscytowana sytuacją Isabella podeszła do Iolandy:
- Chcesz sprzątnąć Carlosowi tę dzikuskę sprzed nosa?
Iolanda zrobiła minę niewiniątka. Wzruszyła ramionami i dodała.
- To tylko interes.
- Kosztowny… - zauważyła Isabella, nieco zazdrosna że nie mają z bratem dość funduszy by wygrać aukcję. Wynajem kamienicy i utrzymanie świty dużo ich kosztowało.

W międzyczasie Bertrand dał znak swoim ludziom by mieli na oku podest z Amazonką.
- Baronessa z tego co wiem bierze udział w naszej wyprawie? - spytał się Carlosa, zastanawiając się czy działa on w porozumieniu z Iolandą.
- Szczerze mówiąc nie jestem tego tak do końca pewny. - przyznał Carlos odpowiadając na pytanie młodego Bretończyka. Uważnie spoglądał na baronessę, Baszira i Marka Tramiela stojącego ponad tym wszystkim i skanującego kolejne odliczanie. Drugi raz już powtórzył tą samą sumę jakiej na razie nikt nie kwapił się przebić. Arabski kupiec zżymał się wyraźnie i coś szeptał z jednym ze swoich ludzi. Chociaż nie wiadomo dlaczego w pewnym momencie odwrócił się gwałtownie i jakoś się schylił jakby ktoś go miał uderzyć. Chociaż nikogo w pobliżu nie było poza tym z jakim rozmawiał i jego ochroniarzami. Ten rozmówca spojrzał na niego zdziwiony i ochroniarze też chyba nie bardzo wiedzieli co jest grane. Niemniej to zamieszanie tylko na chwilę przykuło uwagę estalijskiego kapitana. Spojrzał jeszcze raz w kierunku lady Eliany, też otoczonej przez swoich ochroniarzy dbających o jej bezpieczeństwo i komfort ale ta znów wykonała subtelny ale przeczący ruch głową.


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 22-01-2021 o 22:32.
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-01-2021, 22:25   #30
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Chata Mamy Solange
Przebrana młoda dziewczyna odwiedzająca czarownicę. Niby świat stary i szeroki nawet tu w Lustrii pewne rzeczy odbywały się utartym już przez setki takich dziewczyn i czarownic szlakiem.
Novareńczyk wstał z ławy odgarniając z włosów suszące się wszędzie zielsko i podszedł do trzymających gar kobiet. Jakkolwiek rycerskość i galanteria nie pasowała mu do pomagania paniom przy przelewaniu trucizn, czy innych miszkulancji, tak już sama miszkulancja go zaciekawiła.
- Pomogę z tym kotłem - powiedział gdy jędza zmierzyła go wrednym spojrzeniem.

- Dziękuję. - cicho odpowiedziała ta młodsza. W przeciwieństwie do gospodyni miała bardzo przyjemny dla ucha głos. Odsunęła się od pieca by zrobić dla niego miejsce. Stanął więc obok pieca i chwycił ten gar. Aż tak ciężki się nie wydawał ale jednak trzeba go było trzymać dłuższą chwilę nim ten gęsty, ciemny płyn o dziwnym zapachu przelał się przez lejek do stojącego dzbanka. Ale poszło dość gładko.

- Wystarczy. - burknęła stara dając znać głową, aby gość wracał na swoje miejsce. Sama wyjęła lejek i zaczęła zakręcać ten dzban.

Tak też Cezar uczynił. Zanotował też sobie w pamięci głos dziewczyny i nie przeszkadzając więcej poczekał aż wymiana dobiegnie końca.

Wymiana dość szybko dobiegła końca. Stara przekazała młodej ten pełen dzbanek a ta wręczyła jej sakiewkę. Po czym pożegnała się i wyszła. Stara gospodyni więc teraz mogła się skupić na tylko jednym kliencie i to właśnie zrobiła z typową dla siebie kurtuazją.

- No? Po co przylazłeś głowę zawracać zapracowanej kobiecie? - zapytała kładąc dłonie na swoich biodrach i obdarzając go surowym spojrzeniem.

- Znasz tych co mieszkają w głębi dżungli? - zapytał wprost gdy został już ze staruchą sam. Przyglądał się jej i jej domowi, ale nie potrafił na razie ocenić czego mogłaby chcieć w zamian. - Potrzebuję ich pomocy.

- A co ci do tego kogo znam a kogo nie? - prychnęła stara wiedźma nie bawiąc się w żadne uprzejmości. - Po co ci takie znajomości? - zapytała chwilę potem patrząc podejrzliwie na brodacza.

- Potrzebuję pójść w głąb lądu. - odpowiedział przeglądając kolejne składniki walające się pod powałą - Przecież wiesz czym miasto żyje. Co się na targu dzieje… Na pewno niejedno słyszałaś mieszając te dekokty na podagrę i mikstury poronne.

- Co słyszałam to słyszałam nic ci do tego. A ty chcesz gdzieś iść to idź. Nic mi do tego. - stara zielarka spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i podejrzliwość nie schodziła z jej twarzy. Na razie wyglądało, że nijak nie widzi siebie w planach Estalijczyka. On jednak dostrzegł wśród pęków suszonych ziół jedne całkiem swojskie, znane ze Starego Świata. Nie miał jednak pojęcia czy te tutaj są zza oceanu czy może stara jakoś zdobyła je już tutaj.

Pokiwał głową akceptując jej słowa, które niby zbywały, ale czuł, że jednocześnie sprawdzały go. Sondowały. Solange była nie tylko wredna. Była też chytra i cwana. Nie da się łatwo podejść o ile w ogóle. Ale na początek sprawdzi co jest na szali. Cezar więc zbyć się nie zamierzał dać. Przesunął kilka wiechci ziół by znaleźć w końcu takie, którego szukał. Ono pozwoli mu zbudować szalę. I może skusić jędzę…

- Digitalis - powiedział do nieporuszonej tym starej, która klasycznego języka przecież nie znała - Naparstnica. Odwar jest doskonałym przyjacielem otyłych wielbicieli wina i kobiet. Albo ich ostatnim wrogiem, prawda? Nie interesuje mnie to jednak. Mógłbym ci zorganizować trochę suszu różności zza wielkiej wody. Wrotycz, Glistnik, Biedrzeniec… Nie uświadczysz ich pod tutejszym słońcem. A statkiem mogłyby przypłynąć nawet sadzonki… Co więcej, znam herborystę u szpitalników Myrmidii, który z chęcią zaopatrzyłby się w część tego co to masz. Z opisem rzecz jasna… Mógłbym to zrobić. Ale do tego muszę wrócić żywy z dżungli. Muszę... Co bez pomocy jej mieszkańców będzie trudne.
Wyjął z sakiewki mieszek z dziesięcioma złotymi monetami i postawił go na stole.

- To w geście dobrej woli. Za wysłuchanie. Przyślę wieczorem chłopaka po odpowiedź. A Ty Solange pomyśl czego chcesz. Nie cierpisz portowych. A oni ciebie w ogóle nie dostrzegają. Jak już muszą, widzą starą wredną wariatkę i pędzą tylko gdy płód trzeba spędzić, lub napar miłosny zrobić… Bo po to do Estalijki nie pójdą. Ale jakby twoje sadzonki poszły w świat? Kupcy by do ciebie, a nie do niej chodzili. A za nimi portowi.
Co rzekłszy skinął starusze głową i ruszył do wyjścia.

- A ty to niby jesteś inny niż oni? Też do mnie przychodzisz tylko po to by coś zyskać. Nie oszukasz starej Solange. Wszyscy jesteście tacy sami. - stara prychnęła ironicznie nie dając się kupić na ładne słówka. Ale sakiewka przykuła jej uwagę. Otworzyła ją i sprawdziła. Wyjęła jedną monetę, zajrzała do środka sprawdzając co tam jest i obracała w swojej sękatej dłoni.

- Czego ty właściwie chcesz? Nie ględź mi tu, że nagle moje dobro stało się dla ciebie najważniejsze bo być może kiedyś wrócisz i być może będziesz o tym pamiętał. - stara zdradzała jawny brak zaufania, zwłaszcza do dobrych intencji rozmówcy który do niedawnia dla niej nie istniał póki nie wylądował w porcie.

Cezar zatrzymał się w drzwiach i odwróciwszy uśmiechnął się przez swoją przyciętą, acz nadal gęstą, siwiejącą brodę.
- Przecież oboje wiemy, że dobrem to się nikt nie naje. Muszę wkrótce pójść do dżungli. Po prostu muszę. I nie twoja sprawa dlaczego. Ale potrzebna mi pomoc tych którzy ją znają. A ty znasz ich. Mogę teraz kupić od ciebie tę wiedzę. Jeśli masz jakąś, która mi się przyda. Ale potem. Jeśli wrócę. Możemy zrobić interes, o którym ci mówiłem. Pod rozwagę Mamo Solange. Teraz muszę już iść.


Jeszcze w progu karczmy zdybał go zziajany Javier. Chłopak ledwo dech łapał i wyglądało na to, że skądś przybiegł. Uwalane błotem spodnie i koszula świadczyły o tym, że zaliczył przy tym kilka upadków na błocie.
- Panie…! - zawołał do Cesara i stając przy nim oparł się dłońmi o swoje kolana by odzyskać równy oddech. Po czym zaczął mówić. Ściszonym głosem opowiadać. A, że oko miał dobre i rozum jak na sługę lotny, wiedział co w relacji pomijać, a na czym się skupić. Uprzedzić pytania…
- Za ile?? - Przerwał mu Novareńczyk nie dowierzając w słowa młodzika. Zaraz jednak jego wyraz twarzy stracił znamiona zaskoczenia. Pokiwał głową - Jeszcze raz. Od początku. Mów gdy będziemy szli.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172