Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2021, 18:05   #11
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

Młodzieńcze serce biło w rytm pędzących myśli. Dieter niemal nie zwracał uwagę na innych rozmówców. Zresztą! co to było za miejsce? Urzędnik miejski obrał sobie podrzędny szynk, gdzie zgraja luda wszelakiego autoramentu mniej lub bardziej natarczywie usiłowała załatwić swe interesa. Znikąd szukać pisarzy, asesorów, gońców czy strażników miejskich. Wszystko to jawiło się jako wierutny teatr i każdy choć odrobinę bystry zmiarkował by.

A Dieter był bystry. Tego odmówić mu nie wolno. Lecz całą swą bystrość skupiał na Annie jak określił w myślach Lafeneannę. Wystarczyło jedno spojrzenie Jej zielonych oczu, to jak odgarnęła włosy, jej dłoń, ruch. I ich oczy się spotkały. Było w Niej coś nieziemsko ulotnego, niedostępnego. I Dieter bardzo chciał to coś złapać.

Chrząknięcie. Spojrzenia. Anna dyskretnie dała mu znać i już zmiarkował, że wszyscy patrzą na niego. Wyprostował się, nie wiedząc co zrobić z dłońmi zatknął je za rycerski pas. Był wysokim i postawny choć młody wiekiem. Rokował na dumnego rycerza, a już dziś nosił tunikę z symbolem Ulryka. Miał ten błysk w oku. Coś pomiędzy młodzieńczą bezczelnością, a brawurowym sprytem. Posłał jeszcze zawadiacki uśmiech w stronę Anny, po czem skłoniwszy się rzekł:
- Szlachetnie urodzony Dieter Volkingen z Giessen. Mam honor, zaszczyt i przyjemność służyć u boku pana mega Bernarda von Kesserlinga. Znamienitego rycerza zakonnego poprzysięgłego naszemu bogu Ulrykowi, bohaterowi rozlicznych bitew, obrońcy wiary oraz Imperium. Szlachetnie urodzonemu, wywodzącemu się z Kodderizsch.
Tu zrobił pauzę, raz jeszcze zerknął na elfkę po czym ciągnął.
- Mówię w imieniu moim jak i mego pana, gdyż w zaufaniu otrzymałem prawo ku temu. Tedy mówię że cnoty rycerskie jakimi nader wszystko jest bronić słabszych oraz niewiast. -tu zerknął w bok –Dlatego przyjmujemy misję oraz wyruszymy aby wspierać panienkę Lafenannę. Jako giermek przyjmę zapłatę w wysokości dziesięciu złotych koron, podczas gdy mój mistrz zadowoli się symboliczną kwotą jak na swą reputację czyli dwadzieścia złotych koron imperialnych.
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg Dieter the Giermek.jpg (17.7 KB, 106 wyświetleń)
lastinn player
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 28-03-2021, 21:35   #12
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację




Żebrak zasępił się po pytaniu sir Doriana.
— Nasi, Mości Rycerzu, polegli lub siem wycofali — rzekł gorzko. — Armia Hochlandu została zdziesiątkowana. Sługi ciemności suto podlali prowincję juchą, nie oszczędzając ni kobiet, ni dziatwy, ostawiając po sobie jeno spaloną ziemię. Robilimy, co mogli, ale sytuacja była tak beznadziejna, że ostatecznie nawet sam książe-elektor Ludenhof, aczkolwiek zdjęty wielce sromotą poddał się, uznając, że winien szukać schronienia pośród granitowych murów Taalbastonu. Dopiero niedawno powrócił w rodzime strony coby pomagać przy podnoszeniu swej domeny ze zgliszczy. Jakże nasza mała prowincja mogła dać odpór piekielnej nawale, która brutalnie przetoczyła się przez cały Kislev i Ostland?
Kiedy Bretończyk zwrócił się do Sluro, by się upewnić czy Hochlandczyk mówi prawdę, otrzymał potwierdzające kiwnięcie głową. Wyjątkowo ten nieco wścibski szynkarz zajęty był obsługiwaniem klientów, przez co nie miał zbytnio czasu na pogawędki ani ploteczki.
Wiarus zaś wysłuchawszy propozycji cudzoziemca, rzekł fatalistycznie.
— Jestem prostym człekiem. Nie mje rozstrzygać wyroki boskie. W każdem razie Wasza propozycja jest niezwykle hojna, Miłościwy Panie, lecz bez względu na nią i mą dozgonną wdzięczność, przyjąć jej nie sposób. Już pogodziłem się ze swem losem. Co mogłem, oddałem ojczyźnie, tera zostało mi jeno sczeznąć i ostawić miejsce młodym. Ma ręka lewa ręka niewprawna w wojaczce, zresztom straciła pewność i nie utrzymałaby miecza. Drzewiej żem był wspaniałym łucznikiem, jednak krwistoczerwony ogar boga rzezi odgryzł mi prawicę, więc i z niej kiepski byłby użytek. Codziennie modlę się do Shallyi o to, by zapewniła mje łagodną i szybką śmierć. Niczego szczególnego poza tym nie pragnę, może ino świętego spokoju. A co tam daje dzień, biorę z wdzięcznością. Niezależnie od skromności datku. Tu z kolei nie chciałbym nadużywać Waszej szczodrości, przeto zadowolę się ino ćwiartką wody i okruszkami od Sluro.
W międzyczasie zbudził się Bernard i zwrócił dość szorstko do byłego zwiadowcy.
— Nie wiem skąd u was ten piołun, szlachetny panie, ale ubolewam, iż was rankor toczy. Aliści każden jeden cierpi i sądzi swoją miarą. Zatem jedne co mogę wam odrzec, mości rycerzu, to bodaj was bogi ustrzegli od wszelkiego złego i nigdy tak koszmarnie nie doświadczyli.
Gdy Rycerz Białego Wilka zaczął nalegać na to, by żebrak sobie poszedł, ten odparł.
— Nie ma taki potrzeby. Przybyłem jeno prosić o jadło gospodarza, a nie coby waszmości niepokoić. Do waćpanów miałem ino pytanie odnośnie losów człeka, który uratował me życie. Skoro jednak są wam nieznane, a mą obecność uznajecie za dokuczliwą, to pozostaje mi was pożegnać. Bywajcie zdrowi.
Po tych słowach ukłonił się należycie i udał w kierunku szynkwasu, za którym stał oberżysta.


Hohenloche z pewnym zainteresowaniem wysłuchał opowieści „Bohaterów z Dreetz”, kiwając kilkakrotnie z uznaniem. Z kolei Lafeneanna taktownie udawała, że nie widzi kiepsko maskowanego przez Dietera zauroczenia jej osobą. Sędzia po usłyszeniu zgody na jego propozycję ze strony większości gości klasnął zadowolony w dłonie. Tylko giermkowi odrzekł chłodno.
— Ta propozycja jest niedopuszczalna, młodzieńcze. Ale twa wola. Za tyle złota mógłbym spokojnie wynająć dwa tuziny elitarnych najemników. Zresztą, nie mówiłem nigdzie, że nagroda podlega negocjacjom. Jeśli ci ona nie odpowiada, to z całym szacunkiem, możesz udać się w swą stronę i przekazać swojemu seniorowi me słowa.
Następnie przeniósł wzrok na Melissę i Roberta.
— A co do was, moi mili… To lepiej gotujcie się, bowiem jutro wyruszacie skoro świt. Dokładnie sprzed tej tawerny — po tym wyjaśnieniu skinął na jednego z asystentów, który wypłacił parze poszukiwaczy przygód po jednej złotej koronie wprost z opasłej sakiewki. — Sądzę, że po tym co od was usłyszałem, jedynie zbędną formalnością będzie wspomnienie, że jakbyście jakimś cudem mnie zwiedli, to znajdę was wszędzie i obedrę żywcem ze skóry... Mam jednakoż nadzieję, iż to w pełni pojmujecie i nadal jesteście chętni.
Widząc zdecydowanie wyrysowane na obliczach zleceniobiorców, i jego wyraz twarzy nieco się zmienił, wyraźnie złagodniał. Asesor podziękował im za przybycie i przeprosił, z racji, że nie mógł dłużej z nimi zabawić. Tłumacząc się służbistycznie, że gonią go obowiązki. Potem pożegnał ich i wrócił na swoje stanowisko. W międzyczasie ten sam asystent, który wręczał przybyszom zaliczki, odprowadził elfkę i bohaterów do wyjścia.

Kiedy już wszyscy byli na zewnątrz Lafeneanna zwróciła się do biczownika i medyczki.
— Zatem widzimy się jutro. Dziękuję wam wielce za okazane wsparcie i chęć pomocy. Traficie chyba z powrotem? W takim razie bywajcie zdrowi i strońcie od kłopotów.
Po tych słowach skinęła im głową z szacunkiem i ruszyła w stronę doków. Pozostawiając ich samym sobie.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:52.
Alex Tyler jest offline  
Stary 09-04-2021, 12:51   #13
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
- Cieszę się, że się zgodziłaś - Robert wypalił niezręcznie do medyczki, gdy szli pośród magazynów. - Myślę, że brakowałoby mi twojego wsparcia. Tak sądzę - biczownik zdawał się szukać dobrych słów dla swoich odczuć. - Myślisz, że Dorian pójdzie z nami? Na Bernarda chyba nie ma co liczyć.

Medyczka odpowiedziała Robertowi uśmiechem.
- Obiecałam ci pomóc, nie byłabym w stanie, gdyby nasze drogi się rozeszły, czyż nie? Poza tym, pomoc uchodźcom, to jeden z powodów, dla których opuściłam moje rodzinne strony. Nie wiem co zrobi sir Dorian, wydaje mi się, że serce ma po właściwej stronie, tylko duma go za bardzo czasem uwiera. Podobnie jak pana Bernarda, choć tutaj to już poważniejszy przypadek, jak sądzę. - Dodała ze śmiechem. - Z pewnością przydałaby się nam ich pomoc, ale obawiam się, że Sędzia za mało płaci, by ich skusić.

- Dieter, ty bardziej znasz swojego Pana, jest cień szansy, że wyruszy z nami?

Dieter jedynie wzruszył ramionami.
- Nie mnie wyrokować. Zresztą Robercie mam wrażenie że sędziemu nie zależało zbytecznie. Nie pofatygował się osobiście. A nader to podczas rozmowy on i ona… Ech. - Dieter raz jeszcze wzruszył ramionami. Widać było że w młodzieńczym sercu burza, ale młodzieniec starał się być ponadto i bagatelizować całe spotkanie.

- A wielki rycerz wysłał swojego giermka, również można mu ująć ogłady w tym wypadku. A powiedz mi co gdyby twoja oferta została przyjęta przez sędziego, a Bernard wyśmiał twoją decyzje? Skąd pomysł, że mógłbyś podjąć decyzję godną uwagi twojego mentora? - zaciekawiony biczownik dalej wypytywał.

- Bernard von Kesserling faktycznie jest wielkim rycerzem. Ratował Imperium broniąc go własną piersią. Jest więc wielkim rycerzem, ale nader to jest szlachetnie urodzony. Czego nie można powiedzieć o sędzim. Jeśli on faktycznie jest urzędnikiem, bom nie słyszał nigdy o urzędach utrzymywanych w zajazdach. - Dieter momentalnie spiął się. Jego młodzieńczy entuzjazm gdzieś zniknął. Spojrzał na Roberta jakby go pierwszy raz w życiu widział.
- A teraz wybacz. - po czym skinął i pognał za znikającą w oddali elfką.

Widząc to, Melissa wzruszyła tylko ramionami.
- Widać nasz Dieter jest czymś bardzo rozproszony. - Powiedziała rozbawiona zachowaniem młodego giermka. - Pozostaje nam porozmawiać z jego pryncypałem i panem Dorianem w karczmie. Nie traćmy więcej czasu i szybko wróćmy do gospody. - Mówiąc to, ruszyła zdecydowanym krokiem przed siebie. Pozostając dłużej w tym tłumie, kusili tylko los.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...

Ostatnio edytowane przez Lua Nova : 12-04-2021 o 23:14.
Lua Nova jest offline  
Stary 14-04-2021, 17:11   #14
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

Dieter potarł brew. Chwilę jakby zastanawiał się co odrzec. Miał już na końcu języka zabawną puentę o elitarnych wojownikach. Myślał też o tym, aby oczarować elfkę bagatelizując spór, z lekka tylko nachodząc na temat jej bezpieczeństwa w podróży. Zamiast tego jedynie wzruszył ramionami. Nie sądził, aby Bernard indagował go o przebieg spotkania. Zresztą sam sędzia, jeśli istotnie nim był, wyrażał wiele mniejsze zainteresowanie najęciem rycerstwa.

Wszyscy poczęli wychodzić. Dieter z uwagą obserwował elfkę. To jak stąpała, poruszała się. Jej gesty, spojrzenia. Intrygowała. A przy tym była osobą nader ważną! Coś tu było nie tak. Sędzia nawet nie skomentował oferty Dietera. Zamiast tego uczyniła to elfka. Kto więc tu jest przy władzy? Młodzieniec nie interesował się tym nader. Jego uwagę zaprzątały kwestie bardziej przyziemne.

Tak też, gdy wyszli na zewnątrz. Robert począł indagować. Ani ich forma ani treść nie była w smak giermkowi. Nagle zatęsknił za towarzystwem obozowym Białych Wilków. Trwało to jedynie chwilę, bo Lafeneanna przekroczyła próg i rzuciwszy słowa pożegnania ruszyła w swoją stronę. Dieter zastanawiał się jedynie chwilę. Pognał za nią.
- Mam szczerą nadzieję, żeś nie poczuła się dotknięta? Czasem rzeczy mają się za bardziej złożone niż wyglądają z pozoru. – Tu zrobił dwuznaczną minę. Doskonale pamiętał lekcję Uwe Ytlinga. Ten posiadł mistrzostwo w dwu sztukach. Operowania młotem dwuręcznym. Oraz kruszeniu niewieścich serc. Tak w jednych jak i drugich arkanach przykazał Dietrowi znaczne nauki. Niewiasty lubią chłopa – mawiał – pewnego siebie. Tedy nie spuszczaj głowy i przyj na przód. A jak dystyngowaną chcesz posiąść to uderzaj nie wprost, ale subtelnie. Okaż się męski, ale i niepoznany.
Dieter wziął sobie do serca każdą z nauk.
- Słuchaj. Może pójdziemy razem. Omówimy wszelkie kwestie w jakich nie zgodziliśmy się dotąd. Jak i te w których możemy zgodzić się całkowicie. -to mówiąc starał się nie patrzeć na elfickie krągłości Lafeneanny. W końcu spojrzał w jej wielkie oczy i uśmiechnął się szeroko. Lekko zawadiacko, lecz na pewno ładnie. W sercu ważąc czy na skali Uwe Ytlinga elfka była tych dystyngowanych.

***

Bernard zły dzień. Odburknął coś weteranowi. Może nazbyt oschle. Może, nie potrafił jednoznacznie wzbić się na wyrzuty sumienia. Po prawdzie powoli zapominał o nim. Miał zły dzień. Bolały go stare rany. Kłuła zbroja. Jadło nie smakowało, to też więcej jadł chleba niż innych potraw. Może to ten smród w koło? A może tęsknota za minionym? Teraz wyjęty ze swej zwyczajnej natury do niczego zdawał się nie pasować.
Spojrzał na bretończyka. Niespecjalnie miał ochotę z nim gadać.
- De Bruine. Napijmy się.

 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 20-04-2021, 10:39   #15
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację

Wszystkie słowa, które zostały wypowiedziane przez starego zwiadowcę, ociekały defetyzmem i przekonaniem, że lepsze jutro było wczoraj. Dorian nie lubił takich ludzi. Podświadomie czuł, że taki towarzysz podróży byłby mu ciężarem i psuł by mu humor na każdym kroku. I jeszcze ta zapijaczona morda, Bernard, dorzucił kilka słów które uzmysłowiły bretończykowi jak dalece Imperium różni się od rodzinnego Carcassonne. Tu nie było zwartych szeregów pancernego, zbratanego ze sobą rycerstwa i szeregów najeżonych pikami kmiotków barwnie odzianych w rodowe znaki. Tutejsza wojaczka przebiegała inaczej. Była taka… brudna. De Bruine nie chciał się jej tykać, ale z drugiej strony wiedział, że musi. Tego wymagała jego misja. Tego wymagał…

- De Bruine. Napijmy się. - słowa Bernarda wyrwały Doriana z drętwoty rozmyślań. Bez słowa sięgnął po dzban i dwa kielich, które opróżnił pod stół z ich dotychczasowej zawartości. Nalał z rozmachem rozchlapując nieco na drewniany blat, plamiąc go krwistą czerwienią wina. Bukiet poczuł niemal od razu. Wolał by go nie czuć, bo nijak się miały lokalne sikacze do słodyczy i aromatu bretońskich specjałów. Mimo tego, przełknął gorycz i przypił do zakonnika zderzając się z nim kielichem. - Twoje zdrowie, mój ty ponury druhu! Przygadałeś temu człekowi tak, że zmiotło go jak jesienny wiatr wywiewa liście. Ale myślę, żeś trafił kulą w płot, bo on praw był. Jak widzisz sam się pozbył naszego towarzystwa.

- Może i się pomyliłem tym razem, choć uwierz mi de Bruine, ci którzy chcieli walczyć, mieli tu roboty, że we krwi brodzili po kolana. I nie cofnęli się. Zostali tam, gdzie musieli, gdzie ich obowiązek był zostać. Nie czmychnęli przed wrogiem, by później na łzawe opowieści żebrać o jałmużnę. - Bernard choć nie chciał gadać, mówił. Widać było, że stary zwiadowca zbudził w nim dawne demony. Ot, takie właśnie były by skutki wzięcia hohlandczyka na służbę. Defetyzm, smutek, rozpacz. Ale też ostawienie go na przepadłe był czynem podłym i niegodnym.

- Wybacz, ale nie zgodzę się z tobą, Bernardzie. Widzisz, odwaga to cnota rycerska. Zwykły kmiot rzadko jej doświadcza. Nie można od wieśniaka żądać by na rycerski sposób stawał do orężnej rozprawy. - de Bruine mówił, ale oczami wyobraźni widział de Grasou, którego kmiotkowie zatłukli kłonicą w jego własnym, rodowym pancerzu. Pamiętał jak spod płyt wypływała krew, choć blacha wytrzymała. To ciało pękło. Albo Rupert, utopiony przez wieśniaków w płytkiej strudze w której koń pęcin by nie zamoczył. Albo Fulko de Roche stratowany przez podstępnie puszczone nań w wąwozie stado wołów. Albo… Mógłby wymieniać, bo sam dławił chłopskie bunty i naoglądał się okropieństw na zapas. Okropieństw, które z rycerskim zwyczajem nie miały nic wspólnego.

- Jebać, to, napijmy się Bernard! - de Bruine popadł w podobny rycerzowi Białego Wilka nastrój. Zasrany zwiadowca…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 23-04-2021, 23:12   #16
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Zaindagowana elfka pewnie zerknęłaby na roztrzepanego junaka z góry, gdyby nie to, że był wielki jak dąb. Ewidentnie jednak rzuciła mu tego typu spojrzenie, acz uczyniła to bardzo wytwornie. Mogło mieć na to wpływ to, jak zachował się podczas spotkania z asesorem oraz fakt, że od pierwszego wejrzenia nie przestawał taksować ją wzrokiem. W każdym razie młodzian mógł przez dłuższą chwilę raczyć się niezgłębioną tonią jej szmaragdowych oczu, kiedy to dumała co mu odrzec.
— Doprawdy? — zapytała w końcu, a uczyniła to w taki sposób, że barwa jej głosu mogła sugerować zarówno uszczypliwość, jak i pewne zainteresowanie. Dla nieobeznanego w intrygach chłopaka jednak nie sposób było zgadnąć, co chciała wyrazić naprawdę. Ewidentnie z nabytą wprawą umiała operować językiem oraz głosem, a i niewątpliwe zależało jej, by zabrzmieć w niejednoznaczny sposób. — Niestety, nie posiadam zbyt wiele czasu. Zbliża się ważne dla mnie spotkanie biznesowe, muszę też dopełnić pewnych formalności przed jutrzejszym wyjazdem. Ale może waść wyjaśnić, co ma na myśli, nim dotrzemy do Mostu Czarodziejów. Więcej uczynić nie mogę. Wszak samotna dama w ogóle nie powinna pokazywać się z nieznajomymi.
Zakończyła sugestywnie, acz w dystyngowanym tonie.


Hochlandzki wiarus otrzymał zawiniątko z resztkami od Sluro i pokornie oddalił się z przybytku. Bernard i Dorian zaś dalej raczyli się dobrodziejstwami imperialnej kuchni, nie stroniąc również od uciech kielicha. Wprawieni w wojaczce, słusznej postury mężowie potrzebowali ogromnej ilości pieczystego i alkoholu, coby się nasycić. Choć temu drugiemu ewidentnie nie podchodziła tutejsza strawa, ni napitek. Można by rzec, że niektóre przyzwyczajenia ciężko wyrugować, szczególnie dumnemu tradycjonaliście. Zwłaszcza że z jego krainy pochodził najdroższy i najsłynniejszy trunek w całej Bretonii, „Skarb Carcassonne”, a samo państwo oprócz z wina i rycerstwa słynęło również z bogatej i fantazyjnej kuchni. Nie byłoby też kłamstwem, gdyby rzec, że w jego krainie z każdej szlachetnie urodzonej osoby był niezgorszy sommelier. Za to w Imperium tylko Reikland i Averland w aspekcie uprawy winnych krzewów i wyrobów z nich mogły poszczycić się czymś, na co rodowity Bretończyk nie pokręciłby zbytnio nosem. W każdym razie obaj błękitnokrwiści zatopiwszy się w biesiadzie prawie nie zauważyli jak wrócił Robert wespół z Melissą.

Wymieniwszy się doświadczeniami, członkowie kompanii jeszcze do późnego wieczora spędzili czas we wspólnym gronie. Dopiero przed złożeniem głów do snu zgromadzeni wcześniej przy jednym stole, no może poza samym rycerzem zakonnym, poczęli na poważnie dumać gdzież podziewa się zadurzony giermek Middenlandczyka. Jego patrona powiadomiono o wcześniejszych poczynaniach młokosa, choć mógł je sam poniekąd wykoncypować, po tym, co zawczasu spostrzegł. Niezależnie od rozwoju wypadków, z rana oczywistym stało się, że Dieter nie wrócił. I być może zaginął.


Świtało już i minęło trochę od pierwszego piania kura. Posiliwszy się solidnym śniadaniem zdecydowani na współpracę Bohaterowie Dreetz przemierzali ciasne uliczki Taalagadu w drodze na umówione miejsce spotkania. Już z daleka dobiegła ich uszu kakofonia głosów, oznaczająca, że zmierzają w dobrym kierunku. Wkrótce zaś ich oczom ukazał się ponad stuosobowy tłum dorosłych plus kilkanaścioro dzieci, kłębiący się w wyznaczonej lokacji, czyli niedaleko gospody "Pod Węgorzem". Nie była to jednak spójna grupa, widać było, że nieco na uboczu trzymali się imperialni o nieco żałośniejszym wyglądzie i odmiennym akcencie, ewidentnie Hochlandczycy. Nieopodal zgromadzonych stało kilka wozów zaprzężonych w woły. Ładunek stanowiły domowe sprzęty i zapasy.


Uchodźców pilnowała grupa talabheimskich piechurów, najpewniej wezwanych do portowego miasta, by pomóc w oczyszczaniu doków. Melissa dostrzegła gdzieś na uboczu elfkę, która w danym momencie akurat zakończyła rozmowę z dwoma dość nieprzyjemnie wyglądającymi drabami. Kiedy osiłki się oddalali, do poszukiwaczy przygód akurat podbiegł jeden z asystentów sędziego i wręczył im jakiś pakunek, a następnie przekazał pozdrowienia oraz życzenia szerokiej drogi od swojego przełożonego. Po otworzeniu zawiniątka okazało się, że zawiera ono mapę okolic Talabheim (z zaznaczonym celem podróży) i datowany list z podpisem Sorlanda Hohenlohe, który to stwierdzał w nim, że okaziciele są na usługach miasta Talabheim i nie powinno się im przeszkadzać w wypełnianiu obowiązków.

Niedługo potem sierżant piechoty kiwnął głową do awanturników i przemówił.
— Lepiej wam będzie wyruszyć Starą Drogą Leśną, ku północy. Zejdzie wam może pół dzionka dłużej, a ominiecie zielonych, którzy według ostatnich doniesień czają się teraz na południe od Waldfährt. Poza tym, może dacie radę zatrzymać przepływającą łajbę, coby was kawałek podrzuciła. Jeśli was żadne licho nie tknie, to winno wam zejść w jedną stronę trzy i pół dnia.
Kiedy już wszyscy zebrali się gotowi do drogi, sierżant Arvid odwrócił się twarzą do zgromadzonych i zakrzyknął ćwiczonym w wojennym hałasie głosem. Od razu zwracając ich uwagę.
— Słuchajcie ludziska, te osoby zaprowadzą was do waszych nowych chałup. Macie się ich słuchać i pilnować dzieciaków. Mam nadzieję, że ja i moi ludzie zobaczymy was dopiero za jakiś długi czas, jasne?
Następnie kiwnął na bohaterów i odsunął się na bok. Jakby sugerując, że przyszedł czas na małe przemówienie i oficjalne zainicjowanie podróży.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 23-04-2021 o 23:45.
Alex Tyler jest offline  
Stary 05-05-2021, 15:48   #17
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

Bernard był wyraźnie sfrustrowany. Złościł się tym, że musi samemu dopinać zbroję. Od dawna miał przybocznego który mu asystował. Szybko zrezygnował z wdziewania naramienników, karwaszy i innych zbędnych elementów. Kolczuga była aż nadto w warunkach miejskich.
Złościł się, że musiał rozmawiać z karczmarzem. A ten irytująco usłużny w swym strachu był całkowicie nie przydatny.
Złościł się buczeniem muchy, która usilnie nie dawała się zabić.
Złościł się, że Dieter, którego lubił i cenił gdzieś zaginął. Oczywiście można było założyć, że urok miasta zwiodła go na manowce, ale dla Bernarda to nie był trop. Znał Dietera dość dobrze, a Dieter znał jego. Cokolwiek młodzian chciałby uczynić dostał by na to przyzwolenie. To też nie znikał by bez sława. Był odpowiedzialny ponad swój wiek.
Jedyne czego udało mu się dowiedzieć to że oddalił się z tę elfką. Ulrykanin splunął na ziemię. Czy kto, kiedy słyszał o czymś dobrym co elfy przyniosły? Powinno się ich pochować w jakiś zagrodach czy powybijać. A ta pożal się boże elfka miała niby reprezentować urząd burmistrza? Kto temu by dał wiarę?!
Wciąż zirytowany mieląc pod nosem przekleństwa skutecznie oddalał od siebie postronnych. Ludzie widząc rycerza sposobiącego się do drogi woleli schodzić mu z drogi. Ten sprawdził miecz u boku po czym nad wyraz sprawnie wspiął się na konia. Ruszył.
W Imperium, które wciąż trawiła wojenna zawierucha widok zbrojnych okrzepł. Ludzie przywykli, że traktem podążają oddziały, maruderzy kryją się za rogiem, córek nie wolno samemu posyłać po wodę do strumienia i takie tam. Normalna rzecz. Owe rozprężenie sprawiało, że ludziska nieraz zapominali o tym, że od miecza należy trzymać się z dala. Zbrojni tak samo bronili jak i stanowili zagrożenie. Teraz gdy najmici wbijali pod szynk kmiecie wciąż stały jakby nigdy nic. Zupełnie inaczej było widząc rycerzy. Ci nieśli na ramionach majestat wysokiego urodzenia. Więc prócz groźby nieśli w sobie pychę i bezkarność. Inny świat.
To też gdy z krzątaniny ulic nieopodal „Pod Węgorzem” wyjechał konny niosący się w barwach templariusza Ulryka ludzie czem prędzej schodzili mu z drogi. Ten szybkim kłusem przedzierał się w stronę gospody wyraźnie kogoś szukając. Znalazł. Bez ceregieli zatrzymał się przed elfką.
- Gdzie jest Dieter Volkingen? – spytał bez ceregieli.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 12-05-2021, 18:27   #18
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Melissa była w drodze od dłuższego czasu i zdążyła już przywyknąć do życia na tobołkach. Cały swój dobytek trzymała w wytartym już podróżą plecaku i torbie medyka, którą nosiła na ramieniu. Nie było więc dla niej problemem szybko wyszykować się rankiem i razem z towarzyszami ruszyć do przybytku zwanego “Pod Węgorzem”. Szli w milczeniu. Najwyraźniej zniknięcie Dietera, wszystkich wbiło w kiepski nastrój. Zwłaszcza Bernard, był w wyraźnie kiepskim nastroju i w sumie Melissa się mu nie dziwiła, a nawet współczuła.

Kiedy dotarli na miejsce, nie umknęło uwadze dziewczyny, jak elfka rozmawiała z jakimiś podejrzanymi typami. Medyczka zmarszczyła brwi. Najpierw dziwne plotki o protegowanej sędziego, potem zniknięcie Dietera, podczas, gdy ostatni raz widzieli go w jej towarzystwie, a teraz to. Panna Blitz miała złe przeczucia, tym bardziej, że nie mogła dostrzec również zmierzającego w stronę elfki chmurnego Bernarda. Westchnęła cicho.

Z zamyślenia wyciągnął ją głos asystenta sędziego, który przyniósł im mapę i dokument poświadczający, że pracują dla miasta Talabheim. Dziewczyna przyjęła pakunek, rzuciła szybkie spojrzenie na mapę i list, i schowała go ostrożnie do swojego plecaka. ledwo to zrobiła, a już podszedł do nich sierżant Arvid, który po udzieleniu kilku rad, zainicjował przemowę. Przemowę, którą powinno wygłosić któreś z nich. Melissa rozejrzała się po swoich towarzyszach. Bernard dopadł już elfkę, pozostali nie wyglądali jakby się kwapili do zabrania głosu. Wdrapała się na jeden z wozów, stojący w pobliżu. Cicho westchnęła i powierzyła się mądrości i opiece Vereny. Mówiła powoli, głośno i wyraźnie. Słychać było w jej słowach życzliwość, ale też pewność siebie. Zupełnie jakby przemawiała do swoich pacjentów, których starała się przekonywać, że wie co robi i są w dobrych rękach.
- Słuchajcie dobrzy ludzie, nazywam się Melissa Blitz i jestem medykiem z Bechafen, a to są moi towarzysze… - Wskazała na Roberta i Doriana. - Sir Dorian de Bruine i Robert Werfel, Jest też drugi rycerz, sir Bernard von Kesserling. Razem będziemy was prowadzić do waszego nowego domu. - Miała nadzieję, że się nie myli i Bernard do nich dołączy, ale nie miałaby mu za złe, jakby zdecydował się jednak zostać i szukać Dietera. - Zbierzcie się wszyscy razem, niedługo wyruszamy. Starajcie się trzymać w miarę zwartej grupie, uważajcie na dzieci. Ruszymy Starą Drogą Leśną i będziemy omijać niebezpieczeństwa. Ludzie mający jakieś doświadczenie w walce będą stali na czele i końcu kordonu, starcy, kobiety i dzieci w środku. W razie jakiś problemów zgłoście się do mnie lub Roberta, jeżeli ktoś zostanie ranny, albo zachoruje, również zgłoście to do mnie. - Celowo nie wspomniała o kontaktowaniu się z oboma rycerzami, gdyż uznała, że nie będą życzyć sobie kontaktów z pospólstwem. Wolała unikać niepotrzebnych napięć, już i tak będzie trudno ten tłum utrzymać w ryzach. - Idziemy prosto do celu, nie rozłazić się po drodze na boki ani na postojach. Jak bogowie pozwolą, to dotrzemy na miejsce w kompletnym składzie. A teraz ogarnijcie się, policzcie dzieciaki i swoich bliskich oraz swoje manatki, i czekajcie na znak do wyruszenia. - Mówiąc to, zeskoczyła z wozu i spojrzała na Roberta, jakby szukała w nim oparcia.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline  
Stary 16-05-2021, 15:38   #19
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Późny wieczór, bar „Bałałajka”. Pobudzający zapach blinów, rybnej zupy i północnej gorzałki mieszał się z przykrym odorem potu i łojowych świec. Do licznie zajmowanych stolików białogłowy o szerokich biodrach i różanych licach podawały jadło i napitek. W tle zaś przygrywała rzewna i melancholijna melodia, tutejsi bywalcy ostatnimi czasy nie życzyli sobie słuchać niczego innego. Choć ongiś lokal słynął ze skocznej muzyki, której dźwięk niósł się niemal po całym Małym Kislevie. Klienci, stanowiący wyłącznie mieszaninę Gospodarów i Ungołów, nie wyglądali na zbyt skorych do biesiady. Ilość zamawianych wiktuałów, a zwłaszcza alkoholu, była skromna jak na ich możliwości i potrzeby. Powodem była oczywiście sytuacja na rynku pracy, która wymuszała zaciskanie pasa, wpędzając wszystkich zgromadzonych w podły i smętny nastrój.

W końcu utwór urwał się po ostatniej, pełnej zgryzoty nucie. Tutejszy skomoroch, będący łysiejącym przysadzistym mężczyzną o ogorzałym licu i ostrych rysach czerstwej twarzy, wyraźnie pogłębionych przez ostry północny wiatr i mróz, odłożył swój instrument na bok i sięgnął po butelczynę wódki by zwilżyć gardło. W zasadzie nie przypominał typowego grajka, był dobrze uzbrojony i opancerzony. Brązowe oczy o posępnym spojrzeniu zdawały się widzieć wiele śmierci. Muzykant miał sumiaste wąsy i wystające z podgolonej czaszki szczątkowe włosy splecione w koński ogon. W uszach nosił nieduże kolczyki dla ozdoby. Skryte pod jego odzieniem gęste węzły mięśni nie utraciły nic ze swej dawnej sprawności.
— Onufry Pietrowiczu — zwrócił się w kierunku mężczyzny jakiś Kislevczyk z głębi sali. — Postawię ci kieliszek okowity. Zagraj ino dumkę o śniegach na stepach północnego obwodu.
Wtem do lokalu wparowała jakaś smukła, bogato ubrana kobieta w obstawie dwóch drabów. Wykidajłowie z początku chcieli ich zatrzymać, ale karczmarz skinął głową, coby ich przepuścić. Ostatnio nie przepadano tu za widokiem Imperialnych. Zwłaszcza napływowych. Dziwna trójka podeszła do szynkarza i zamieniła z nim parę słów. W zasadzie mówiła dziewka, towarzyszący jej mężczyźni musieli robić wyłącznie za ochroniarzy. Onufry przyjrzał się bliżej nieznajomej. Żadna ludzka kobieta nie mogła mieć tak doskonałej, ale jednocześnie obcej twarzy. Jednak wiarus nie poczuł się nieswojo, ani nie wyraził cienia zaskoczenia. Ongiś jego rota została wysłana do Erengradu w celu wsparcia obrony miasta przed naciągającą flotą norsmeńskich drakkarów. Tam też miał okazję widzieć podobne owej kobiecie istoty. Były to Morskie Elfy.

Były kozak rychło skonstatował, że widok przedstawicielki innej rasy, a może samej konkretnej niewieściej persony, musiał być nieobcy niektórym z zasiadających we wspólnej sali. Ich spojrzenia bowiem były unikające, bądź sztucznie wyrażały rzekomy brak zainteresowania wyraźnie niecodziennym jak na „Bałałajkę” towarzystwem. Tamta po dogadaniu się z oberżystą skierowała się w stronę samego Hrepiczuka, czym nie był zaskoczony, bowiem spostrzegł jak podczas pogawędki zerkali na niego sporadycznie. Mógł jedynie domniemywać, na jaki temat toczyła się owa dyskusja. Na szczęście wszystko miało się rychło wyjaśnić.
— Bądź pozdrowiony przezacny Onufry Hrepiczuku — przemówiła dostojnie elfka, jej głos był tak finezyjnie melodyjny, jakby stworzono go do recytowania wymyślnej poezji. — Podobnież szukasz zatrudnienia, a tak się szczęśliwie składa, że właśnie potrzebuję ochroniarza.
W międzyczasie do stołu doniesiono jadło i napitek dla weterana, niewątpliwie zamówione przez rozmówczynię, która jednocześnie pozwoliła się dosiąść do niego razem ze swoimi zausznikami. Widząc wymowne spojrzenie Kislevczyka po tychże, kobieta pospiesznie wyjaśniła.
— Potrzebuję kogoś, kto nie jest stąd. Dobrze zapłacę, a i obiecuję, że praca nie będzie polegać jedynie na nieodstępowaniu mnie na krok. Porobisz nieco mieczem i przysłużysz się jednocześnie miastu — ucichła na moment i rozejrzała się wymownie po sali. — oraz swojej społeczności.
Następnie położyła na stole złocistą, czyściutką koronę imperialną. Onufry spostrzegł jak niektórym z jego pobratymców wręcz zaświeciły się oczy. Niewielu z nich widziało na oczy taką monetę. Żeby tyle uzbierać musieliby pracować przynajmniej miesiąc, nie wydając ani grosza. Dla tak doświadczonego wojownika stanowiła jednak równowartość jednego tygodnia pracy w Imperium.

— To tylko zaliczka. Dostanie pan kolejne osiem po każdym Dniu Świątecznym*, dopóki nie zerwiemy umowy. Zainteresowany?
* – Festag, ostatni, ósmy dzień tygodnia.


Wolnym krokiem zbliżał się blady świt. Doprowadziwszy swoją grupę na przedpola Taalagadu Erik Kuntz rzucił ostatnie, pełne admiracji spojrzenie na majestatyczne, granitowe mury Taalbastonu, po czym przeszedł do pożegnań z podopiecznymi.
— Wypatruj swej dziewki, druhu — rzekł do rajtara, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu. — Pewnikiem ludu tam siła po tej całej wojennej zawierusze, ale wierzę, iż ją odszukasz. Bywaj zdrów i niechaj Taal cię prowadzi.
Gdy skończył, przeszedł do kolejnych osób. A kiedy nastąpił definitywny moment rozłąki, po prostu zawrócił. Był wiecznym wędrowcem. Jego dom stanowił trakt. Rzadko zatrzymywał się w miastach.



Wkraczając do Wychodków, dzielnicy położonej na północnym skraju Taalagadu, von Sauber srogo pożałował, że posiadał nos (a jeśli sądził tak ktoś, kto spędził wiele miesięcy w Altdorfie, to wiedział doskonale co myśli). Wszechobecny brud i smród nie przysposabiał optymistycznie do eksploracji tego żałosnego miejsca. Ludzie i zabudowania przedstawiali sobą obraz skrajnej nędzy. Sama dzielnica stanowiła ogromne pole zasłane mrowiem namiotów, byle jak skleconych chatek i bud. Znający życie ulicy Viktor z pewnością domyślał się, jak sprawy stoją w tym miejscu. Na szczęście postawna klacz i wysoko osadzony, dobrze uzbrojony jeździec samym wyglądem odstraszali drobnych rzezimieszków, również zapewniając względne bezpieczeństwo przed kieszonkowcami trzosowi. Dziady proszalne jednak zdawały się być nieulęknione i co jakiś czas kolejny z kolei niestrudzenie prosił go jałmużnę, niepomny groźby razów ze strony jeździeckiego bata. Po akcentach przyjezdny rozpoznał, że większość ze zgromadzonych stanowili Hochlandczycy, było też kilka rodzin z Ostermarku, które widocznie również nie miały się gdzie podziać. On jednak chciał znaleźć ludzi z Ostlandu. Jeśli Klara mieszkała w tym plugawym miejscu, to koniecznym było ją stąd czym prędzej wydostać.


Przemierzając plątaninę podłych domostw Reiklandczyk w pełni pojął rozpacz i desperację ludzi, którzy tu mieszkali. Wzrok i słuch go nie zwodziły. Uchodźcy wyglądali jak mizerne, pozbawione ducha wraki. Kradzieże i napady były na porządku dziennym, a i w cieniu niektórych zabudowań dało się dostrzec ślady krwi, stanowiące ponure świadectwo zaszłych morderstw. Niektórzy spali wprost na ziemi, inni wydawali się spać, a tak naprawdę byli gnijącymi zwłokami tych, którzy skonali z głodu. Nędza, cierpienie i śmierć były egalitarne również wobec kobiet i dziatwy. Mężczyzna nader szybko wywnioskował, że większość tutejszych uchodźców nie pracowała. Przeważnie zasiadali oni tłumnie przy wygasłych ogniskach, popijając wątpliwej jakości księżycówkę. Dzieci zaś krzątały się bez celu.

Minęły przynajmniej dwa obroty klepsydry, ale dzięki charyzmie i hojnie rzucanym srebrnikom rajtar w końcu odnalazł w jakimś rozpadającym się baraku kogoś, kto znał Klarę. Starowinka o imieniu Sofia, która ongiś dzieliła z nią jedno domostwo, wręczyła mu nieco wymiętą, zapisaną kartkę papieru.


Wojak spojrzał pytająco na kobietę.
— Ano poprzedniego dnia mje to wręczyła, zabrała cały dobytek, ucałowała na pożegnanie, a potem zwyczajnie ostawiła, Serdeńko. Ale doszły mje słuchy, że nasze ludziska ruszają dzisiej skoro świt spod „Wyngorza” do nowych chałup, może tamuj jeji poszukaj?
Uświadomiwszy sobie wagę tych słów, szlachcic czym prędzej wskoczył na koń i ruszył pędem w kierunku lepszej części Taalagadu.

Ku irytacji jeźdźca Krowa miała niemałe kłopoty z szybkim przedostaniem się przez zatłoczone miasto. Największy problem pojawił się po minięciu rogatek (gdzie musiał uiścić opłatę szylinga od każdej nogi ludzkiej jak i końskiej) na Moście Czarodziejów. Bowiem przy Ścianie Robotników, fragmencie kamiennego muru połączonego z mostem, zgromadził się spory tłum krzepkich mężczyzn, szczelnie zagradzających przejście. Ponad nimi na drewnianych beczkach stali zleceniodawcy wybierający ludzi do pracy. Z tego co do tej pory podczas galopady zauważył Viktor, w porcie praca musiała nie ustawać ani na chwilę, zaś warunki spowodowane jakością zabudowy i straszliwym pośpiechem były na tyle niebezpieczne, że pewnie często zdarzały się wypadki, co sprawiało, że przez cały dzień musiano szukać ludzi. Daleko było temu do warunków panujących w dokach Altdorfu. Do tego widać było, że między zgromadzonymi się panuje niezwykle napięta atmosfera, konkurencja o zatrudnienie musiała być niezwykle zacięta. W końcu doszło do pierwszych kłótni.
— Co siem pcha hochlandzkaja swołocz! A paszli nazad k waszyj prowincyji larwy bezwstydnyje, byśta siem wstydzili poczciwym ludiom rabote brać. Za sobaczy grosz rabotać.
— Takie same nasze prawo tu stać co i wasze! Nas też głód morzy.
— Ha tfu! Jemigranty, wracajta na swoje. Nikt wasz tu ne prosil. My tu byli pierwyj.
— Ha, ha! A ty jaki niby? Imperialny? Widać, że cap z północy, ryj od samogona ogorzały, osełedec krowim moczem ulizany.
— A ty kurwi synu! Cóżeś skazał?!
— A to, że twoja matka ze knurem po kryjomemu legała, dlatego takiś warchoł!
Grupa Hochlandczyków zaśmiała się gromko na tę uwagę. Na co odpowiedziały gniewne okrzyki Kislevitów. Chwilę później doszło do wymiany ciosów i przepychanek. Rajtar skorzystał z okazji i przedarł się przez wyrwę pozostawioną przez szamoczącą się ciżbę.

Pędząc swą ukochaną klacz przez ciasne uliczki i pomiędzy tłumami ludzi w końcu udało mu się dotrzeć przed tawernę „Pod Węgorzem”. Błogosławieństwem Sigmara liczna grupa uchodźców pod kuratelą straży dopiero ruszała w drogę.


Przemówienie Melissy zostało całkiem pozytywnie odebrane przez zgromadzonych uchodźców. Aż Robert, dotychczas znany w drużynie jako ten złotousty, skinął jej z wyraźnym uznaniem. Po wymizerowanych obliczach Hochlandczyków dało się spostrzec, że jej słowa pozwoliły im odzyskać odrobinę woli walki. W każdym razie wszyscy solidarnie wykonali jej polecenia i wyrazili chęć do drogi. Widząc to, sierżant Arvid wydał zgromadzonym rozkaz do wymarszu, przyznając im tymczasową obstawę ze swoich ludzi, lecz wyłącznie dopóki nie opuszczą terenu Taalagadu. W tej samej chwili medyczka odwróciła się, bowiem nagle dobiegły jej uszu zbliżające się odgłosy podkutego konia galopującego wprost od strony doków.

Zakuty od stóp do głów w stal Bernard poruszając się na swym potężnym koniu wzbudzał taki postrach i podziw, że nikt nie śmiał zatąpić mu drogi. W zasadzie nie tylko zaprzysiężony Ulrykowi rycerz zakonny, ale i sam masywny rumak stanowił znaczne niebezpieczeństwo oraz symbol wysokiego statusu i majestatu. Niektórzy z żołdaków wręcz z pobożnością chwytali swe amulety z wilczymi łbami, widząc jednego z wybranych synów boga wojny. Jednak kiedy von Kesserling rzucił swe zuchwałe pytanie w kierunku elfki, na jego drodze stanął ktoś, kogo widocznie nie byle co wprawiało w lęk i kto nie czuł respektu przed jego bogiem, ani autorytetem. Był to obdarzony surowym obliczem krępy Kislevita w kolczym pancerzu. Nie ustąpił on pola ani na cal, tylko wpatrywał się niewzruszenie w Middenlandczyka. Z kolei Lafeneanna wyraziła szczere zaskoczenie pytaniem tegoż i położyła uspokajająco dłoń na ramieniu swojego ochroniarza. Wydawała się nie być dotknięta brakiem kurtuazji ze strony pytającego.
— Nie mam pojęcia o czym prawisz Możny Panie — przemówiła w sposób nie budzący wątpliwości. — Ów... — zrobiła przerwę, jakby chciała powiedzieć coś niestosownego. — młodzian odstąpił ode mnie koło Mostu Czarodziejów. Odprawiłam go wtedy, nie mając więcej czasu na jego szczeniackie konkury. Gdzie się teraz podziewa nie mam pojęcia, chociaż...
Zastanowiła się przez moment, a jej twarz wyraźnie spochmurniała.
— Dziś rano terierzy** znaleźli jakieś potwornie okaleczone ciało, a dokładnie mówiąć — wzdrygnęła się. — Sam korpus... przywiązany do jednego z pali podtrzymujących najdalej na południe wysuniętą przystań. Nie mówię, że to był on... Ale skoro zaginął, to o ile nie zabawił w jakiejś tawernie bądź lunaparze, to istnieje jakaś szansa, że jest ofiarą tego okropnego mordu. Ale to nie wszystko. Okaleczony zewłok był pokryty licznymi i bluźnierczymi symbolami bóstw Chaosu. To nie pierwszy taki przypadek w Taalagadzie. Każdy miejscowy dobrze wie, że lepiej obcym nie kręcić się po mieście w pojedynkę...
** – jedna z formacji straży miejskiej Talabheim, znani z uwielbienia do Ulryka
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:51.
Alex Tyler jest offline  
Stary 16-05-2021, 17:52   #20
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Nie wiedział, jak poradziłby sobie bez pomocy Erika Kuntza, doświadczonego zwiadowcy, który poprowadził jego oraz grupkę uchodźców przez lasy, gubiąc pogoń bandy Chaosu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że stracił Klarę z oczu; rozdzielili się w czasie ataku. Zwykle nie modlił się do Sigmara, ale teraz w myślach błagał Młotodzierżcę, by kobieta wciąż żyła i miała się dobrze.
— Z całych sił szukał będę, aż odnajdę - powiedział pewnie do mężczyzny. - Dziękuję za wszystko, Eriku, wiedz, że jakem von Sauber, nie zapomnę ci tego. Daj Sigmar, żeby ci się dobrze wiodło i oby jeszcze kiedyś nasze życiowe ścieżki się skrzyżowały. Szerokiej drogi!
Pożegnał się ze zwiadowcą, po czym spiął Krowę i ruszył w stronę Talabheim. Cel miał tylko jeden.


Przedmieścia Oka Lasu zastał śmierdzące, gwarne i gęsto zaludnione. Nie dziwił się temu ostatniemu, wszak uchodźcy ciągnęli po Burzy do wielkich miast, gdzie można było łatwiej i szybciej zacząć nowe życie. Stare zwykle nie istniało, spalone i zniszczone przez bandy Chaosu. Z tłumu wyławiał paskudne gęby rzezimieszków i innych typów spod ciemnej gwiazdy, którzy żerowali na słabszej i bezbronnej tkance miasta. Jego postać była na tyle charakterystyczna, że nie miał problemu, by ktoś go zaczepił.

Srokata, lekka klacz bojowa o imieniu Krowa przedzierała się powoli przez zatłoczone uliczki, niosąc w siodle dość wysokiego, żylastego mężczyznę. Odziany był w skórznię dobrej jakości, nogawice i czepiec kolczy a na to narzucony miał czarny płaszcz z kapturem. W olstrach na froncie pasa znajdowały się dwa bliźniacze pistolety skałkowe, z których rajtar potrafił zrobić odpowiedni użytek, gdy zachodziła potrzeba. Z boku, przy pasie wisiała szabla, tuż obok niej lewak i sztylet. Ekwipunku dopełniały wypchany plecak z różnymi klamotami na nim zawieszonymi oraz sakwa podróżna znajdująca się za siodłem.

Był mężczyzną o kruczoczarnych włosach, zaroście tego samego koloru oraz niebieskich oczach. Całkiem przystojnym, choć rysę na jego szlacheckiej urodzie stanowiła paskudna blizna biegnąca od lewego oka aż do podbródka - jeden z “prezentów”, jaki zostawili mu po sobie zwierzoludzie. Klara robiła, co mogła, by nie stracił oka i udało jej się to, ale blizna źle się zrosła i naszła dziwnymi, fioletowymi żyłkami, przez co Viktor wyglądał jak na weterana Burzy przystało. Czasami policzek bolał, gdy pogoda gwałtownie się zmieniała, ale zdążył już do tego przywyknąć.

Ulice Taalagadu przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. Dosłownie. Gdzie nie spojrzeć tam żebracy, wychudzone kobiety z dziećmi, szaleńcy zwiastujący nadejście końca świata i ci, którzy na tym marazmie próbowali szybko się dorobić. Może i pokonano Archaona, ale ciężkie czasy dopiero nadchodziły, czuł to. Sam musiał sięgnąć do kieszeni, gdy wypytywał o Klarę, ale w końcu, po dłuższych próbach dowiedzenia się czegokolwiek, opłaciło się. Odnalazł Starą Sofię, a ta wręczyła mu wiadomość od medyczki. Viktorowi aż serce podskoczyło do gardła, gdy przeczytał list. Żyła! Była cała i zdrowa. I była szansa, że jeszcze dzisiaj się z nią zobaczy.
— Dziękuję, Sofio! - rzucił tylko w biegu, wskakując w siodło Krowy i ruszając w stronę gospody pod którą mieli zebrać się uchodźcy.

Zgrzytał zębami za każdym razem, gdy musiał zwalniać, aż w końcu klacz przedzierała się przez tłum swobodnym stępem, bo inaczej nie można było. Nie zwrócił nawet zbytniej uwagi na kłócących się z Kislevitami Hohlandczyków, gdyż rozmyślał o Klarze a myśl o tym, że znów się spotkają sprawiała, że dziwna radość niosła mu się po trzewiach. Chłopy przed nim przeszły od słów do czynów, więc Krowa szybko wykorzystała szansę, by przecisnąć się obok i był w dalszej drodze.

W końcu, zapytawszy parę razy o drogę, udało mu się dotrzeć pod karczmę “Pod Węgorzem”. Przejechał wzrokiem po zgromadzonym tłumie zebranym przy budynku gospody, ale nie wychwycił nigdzie blond czupryny Klary. Podjechał więc do jednego ze strażników stojących nieopodal.
- Witaj, dobry człowieku. Szukam pewnej kobiety, powiedziano mi, że będzie wśród grupy, która wyrusza do Breitblatt. Nazywa się Klara Hauser. Niskawa, ładna, ma jasne włosy i niebieskie oczy. Jest medyczką, może o niej słyszałeś? Albo gdzieś ją widziałeś, gdy ten tłumek się zbierał?
Jeśli strażnik nic nie wiedział, wypytał też jego kolegów i ludzi w tłumie. A gdyby i to nie przyniosło rezultatu, zamierzał wydrzeć się, ile miał sił w płucach:
— KLAAARA?! KLAAARA! TO JA, VIKTOR!
 

Ostatnio edytowane przez Quantum : 17-05-2021 o 09:40.
Quantum jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172