Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2021, 20:29   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Żądza pieniądza



“Biznes jest biznes.”
Nieoficjalne motto Marienburga


15. Sigmarzeit 2524 KI
Marienburg


Zima odchodziła w zapomnienie. Ustępowały mroźne wiatry znad Norsci, topniejące zaspy zamieniały drogi w błotniste breje, odwilże pompowały w Reik coraz więcej wody. Marienburskie wały przeciwpowodziowe, śluzy i wzmacniane kanały wstrzymywały wzbierający poziom rzeki, grożący podtopieniem miasta. Kunszt inżynieryjny zapobiegał tragedii, którą zwiastował żywioł... Nie licząc Płaszczek, ale kto by się przejmował Płaszczkami? Slumsy nad slumsy, okalające północne rubieże miasta, wrzód na marienburskim tyłku i cierń w oku mieszkańców przylegających doń bogatszych dzielnic. Płaszczki nazwę swą brały nie tylko od podstawy diety tutejszych, ale i ze swego nizinnego położenia, przez które podtapiane były regularnie. Ot, uroki życia w dzielnicy biedoty, opierającej się gentryfikacji i zapomnianej przez filantropów.

Co innego Guilderveld! Guldeny były życiodajną krwią Marienburga, pompowaną weń przez licznych kupców, biznesmenów i przedsiębiorców, a Guilderveld było ich domeną i stolicą. Eleganckie kamienice, rzemieślnicze warsztaty, kupieckie biura, schludne alejki, czyste kanały, parki, place, zajazdy i lokale. Dzielnicy może i brakowało do przepychu Złotego Kopca, czy elegancji Elfiego Kwartału, ale jej względna młodość i kupieckie interesy skutecznie utrzymywały Guilderveld na wygodnej pozycji terytorium szeroko rozumianej klasy średniej.

“Bażant” był często odwiedzanym lokalem, cieszącym się popularnością wśród mieszkańców Guilderveldu. Ulokowany w trzypiętrowej kamienicy był zarówno tawerną, zajazdem i miejscem spotkań. Najnowsza inwestycja Gabriela Vissera, odrestaurowana i jeszcze pachnąca nowością, przynosiła kupcowi zyski i cieszyła swych gości. Czy to wymyślnymi daniami mistrza kuchni, czy występami trup aktorskich, czy też piwnicznym hazardem. Tyle że im nie było dane kosztować tychże atrakcji.

Wciśnięci w magazyn, czekali na gospodarza i pryncypała. “Bażant”, wciśnięty nad jedną z jakże licznych wodnych arterii, mógł poszczycić się tym, że do jego składu szło wpłynąć wprost z kanału, jak zresztą stawili się na wezwanie. Wiedzieli lepiej. Ze zleceniami, na które byli najmowani, nikt o zdrowych zmysłach i żyłce przedsiębiorcy otwarcie się nie afiszował. Siedzieli więc i czekali, przy akompaniamencie pluskającej wody i przytłumionej muzyki gdzieś z sali głównej. Gabriel nie kazał na siebie długo czekać. Wszak czas to pieniądz.

Gabriel Visser, wschodząca gwiazda kupieckiego świata Marienburga, był mężczyzną w sile wieku. Czarne włosy przylizane do tyłu pomadą, elegancka koszula o bufiastych rękawach wedle najnowszej mody, bryczesy i pantofle wypolerowane na błysk. Bystre spojrzenie, haczykowaty nos i upierścienione palce. Człowiek interesu, zasiadający w komitecie Guilderveldu i Burgerhofie, niższej izbie Stadsraadu. Zaiste wschodząca gwiazda, chociaż w co poniektórych kręgach szeptano o jego spadających akcjach z racji małżeństwa z Amalią de Witt - czarną wdową, trzymającą w ryzach lwią część półświatka i cieszącą się złą sławą, z racji skróconego żywotu jej dotychczasowych małżonków.

- No - Gabriel klasnął w dlonie, sadowiąc się na skrzynce - nie ma co mitrężyć, panowie. Jest dla was robota. Szybka i prosta. Jeden z moich kolegów, Hannes Hartmann, najął na swą służbę niejakiego Profesora, geniusza alchemii i naukowca. Wspaniały człowiek, uczony i ułożony, tylko że...

Visser załamał teatralnie ręce, ze smutnym wyrazem twarzy.

- Nie po drodze nam. Jego receptury i ekspertyza niestety stanowią zagrożenie dla moich interesów w ramach handlu substancjami rekreacyjnymi - puścił oko, jakby zdradził im wielką tajemnicę. - Moi przyjaciele poinformowali mnie, że Profesor obecnie melinuje się w faktorii Hartmanna pod miastem, modernizując osprzętowanie i proces twórczy.

- Mamy go namówić na zmianę pracodawcy? - Zapytał Bernolt.

- O, to by było świetne! - Oznajmił Gabriel. - Ale zadowolę się jego... zniknięciem.

- Znaczy się zajebać Profesora - odezwał się Korin. - Rzeczywiście prosta robota.

- Ma zniknąć - przytaknął Visser - ale to nie wszystko. Profesor ma w swoim posiadaniu papiery, na których nam zależy. Trzyma je podobno w jakiejś dziwnej skrzyneczce z ciemnego drewna, podobno nieludzkiej roboty, bo dziwnie się ją otwiera. Ale tym się nie frasujcie.

- Dostarczyć skrzynkę i papiery - upewnił się khazad Kasztaniak. - Profesora się pozbyć, albo dostarczyć w całości, tak?

- Tak, właśnie tak. Tylko nie tutaj, panowie. W jednym z moich magazynów na Tragarskim Wale będą czekać na was moi ludzie z zapłatą. Oni przejmą pakunek i mi go dostarczą. Pytania?

Zgromadzeni spojrzeli po sobie. Korin Bielau, tudzież Szczur. Bernolt Dorr. Khazad Kasztaniak. Vimitr Igorowicz Kulikow, milczący dotąd Kislevita. Magnus z domieszką norsmeńskiej krwi, rudy Rocco i chudy Norbert. Pytań nie mieli. Gabriel Visser był solidnym pryncypałem, wyłożył im wszystko zwięźle i przejrzyście. Pożegnali się i władowali do łodzi.


***


Rejs poza mury miejskie i w górę Reiku nie trwał długo. Minęli strażnice i podgrodzie w spokoju, oddychając głęboko wiosennym powietrzem i oddalając się od miejskiego zgiełku, wszechobecnego w Marienburgu. Cisza przerywana była jedynie uderzeniami wioseł, pluskiem wody, śpiewem ptaków i cykaniem świerszczy. Dopiero gdy cienie zaczęły się już wydłużać, odbili na bok z głównego nurtu i skryli łódź w gęstych szuwarach. Resztę drogi musieli już przebyć na piechotę.

Do faktorii dotarli nieniepokojeni, przedzierając się przez liczne chaszcze i podmokłą glebę. Ostatek drogi prewencyjnie pokonali, przemykając się między naturalnymi osłonami w postaci głazów, drzew i krzaków. Przycupnęli paręnaście kroków w cieniach, zerkając na zbity z desek budynek. Prosty i dwupiętrowy, ze spiczastym dachem - faktoria jakich wiele. W obrębie światła rzucanego przez zawieszone latarnie widzieli przechadzających się wte i wewte zbrojnych. Dwóch spacerowało, dyskutując o czymś zawzięcie. Kolejnych dwóch siedziało na wywleczonych na zewnątrz taboretach, grając w kości. Nieco dalej był kolejny, odlewający się do rzeki.

Przez uchylone okna i rozwarte okiennice dostrzegali też sylwetki w środku budynku, ale nie sposób było zliczyć, ilu ich tak naprawdę tam było. Z orężem w dłoniach spojrzeli po sobie. Front był dobrze obstawiony, jak należało się spodziewać. Mogli też przemknąć się między cieniami ku, jak miarkowali, tylnim drzwiom. Mogli też... Cóż, możliwości mieli parę.

Bez wątpienia jednak krew miała za niedługo wyrwać się z żył, jakkolwiek by nie zadziałali.


_______________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-11-2021 o 20:47.
Aro jest offline  
Stary 24-11-2021, 09:17   #2
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Przy całej sympatii jaką Korin czuł do świata, zwłaszcza po kilku głębszych, jakoś nie znalazło się miejsce dla Gabriela Vissera. Visser był nuworyszem i tak się zachowywał. I tak działał. I działał tym działaniem Korinowi na nerwy. Tyle, że płacił zacnie, rozliczał się sumiennie i w zasadzie nie można było mu nic zarzucić. I to też działało Korinowi na nerwy. Podświadomie, niemal nie mogąc wytłumaczyć swoich irracjonalnych przeczuć, czuł że Gabriel jest gorszą kanalią niż każdy z nich. I to z tych najgroźniejszych. Bał się go chyba trochę co nie przeszkadzało mu dlań pracować i czerpać z tej pracy całkiem pokaźne zyski. O niebo lepsze niż ze swoich żonglerskich popisów.

Korin Bielau, nazywany przez kolegów „Szczur” od tego że wciśnie się w każdą szczelinę i przetrwa wszystko, wcześniej żył ze swego wygimnastykowanego ciała, podświadomego czucia przestrzeni i zręcznych palców. Z żonglerki i akrobatyki. Swoich popisów dokonywał na licznych placykach, w oberżach, zamtuzach, karczmach i kupieckich domach. Kilka razy nawet na rozhuśtanym pokładzie pełnomorskich żaglowców, które zawijały do Marienburga. Z małpią zwinnością potrafił fikać koziołki, ciskać kolorowymi kulami, bawić gawiedź i dostojnych widzów popisując się rzucaniem noży w różne wskazywane cele. Czasami nawet z zawiązanymi oczyma. Zwykle trafiał w to co planował, ale było swego czasu, zwłaszcza po długim pijaństwie od czego nie stronił, kilka wypadków. Nieszczęśliwych. Bo z tych kilku tylko dwa były faktycznie celowe, zaplanowane. Dość powiedzieć, że musiał czasami na dłuższy czas zniknąć a żyć przecież trzeba. To właśnie w takiej trudnej chwili, kiedy grunt się mu palił pod nogami, poznał Gabriela. A ten poznał się na jego talencie. Tak rozpoczęła się współpraca, która trwała do dziś. A zaowocowała kilkoma nocnymi wizytami w domach tych, którym zdawało się, że kraty w oknach na parterze i opłacanie własnych ochroniarzy gwarantuje im bezpieczeństwo i bezkarność. Cóż, ludzie uczą się na błędach. Nocne wspinaczki i włamy nie były wszystkim, czym teraz popisywał się Korin w służbie u Gabriela. Nadal dokazywał żonglując, tyle że teraz o wiele częściej żonglował nożami. Albo informacjami. Odpowiednie słówko szepnięte odpowiedniej osobie w odpowiedniej chwili potrafiło siać w mózgu ofiary nie mniejsze spustoszenie niż ostrze stali wbite głęboko w oczodół. Cóż, Korin nie wybierał sobie celów na chybił trafił. Zwykle robił to, co uzgodnił z chłopakami których poznał u Vissera z którymi chodził „na robotę”. Z którymi później, lub wcześniej, pił i bawił się. Którzy po trosze, zastąpili mu brakującą rodziną. Tak było i tym razem.


***

Wyraźnie skacowany, wypluty nieco, „Szczur” smarknął w palce po czym z zainteresowaniem spoglądał na zielonego gluta, jakby doszukiwał się w nim jakiejś głębszej treści. Nie zrażony zniesmaczonym spojrzeniem Rocco zlepił dwa palce i rozkleił bawiąc się flegmą dla zabicia czasu. Chłopaki rozłożyły się pośród paproci obsadzając trzy zwalone pnie tak, by nie moczyć portek na podmokłej ziemi. Korin wytarł w końcu palec w liść jakiegoś krzaku mrucząc do niego swoim niskim głosem pieszczotliwie - Tu se siednij. - Powiódł wzrokiem po chłopakach. Każdy z nich był „specjalistą” w swoim fachu. Lepszym, bądź gorszym. Ale łączyła ich od dawna współpraca z Gabrielem, jechali więc na jednym wózku.

-Za dużo tu niewiadomych, za mało informacji. - zagaił cicho a widząc potakiwania kontynuował - No bo tak, nie wiemy ilu ich tam jest w środku. Wiemy, że starają się trzymać warty, czyli ktoś im to kazał. Profesor? Wątpię. On się zajmuje czymś innym. Mają psy? Oby nie mieli, bo jak tak to … będzie trudniej. Musimy ich poobserwować z ukrycia. Teraz kolej „Chudego”, jak wróci to będziemy mądrzejsi. Ja obejdę sobie tę ich faktorię i pooglądam z każdej strony, zobaczę, może jest inne wejście. Tak czy siak musimy ustalić wstępnie jakiś plan. Poszedł bym nocą, bo to człowiek wtedy mniej czujny, zwłaszcza jak nie spodziewają się kłopotów. Z dwóch stron, dla pewności. Można by próbować wywabić straże, ale wiecie to na dwoje babka wróżyła. Może się nabiorą, ale może wzniecą larum i skryte podejście pójdzie w pizdu. No więc raczej dyskretne pozbycie się strażników. No a potem do środka. Wejść wejdę, tu nie ma obaw, tylko że jakby zrobiło się zamieszanie jakie, to może by Profesorek został sam a wtedy byśmy go z Rocco capnęli, zajebali, wzięli papiery i hyc przez okno…

-Jak ich więcej zostanie na straży, to nic z tego nie wyjdzie i będziemy w pułapce. - Rocco zawsze bardzo dbał o swoją skórę. Cóż, wiele więcej nie miał do stracenia bo zadłużony był u różnych buków na setki, jeśli nie tysiące.

-Fakt, ale rozważyć taką ewentualność trzeba. Można by zrobić zamieszanie podpalając budynek, no ale Gabriel pierdolił coś o tych jakichś papierach, że to ważniejsze nawet. Jak na mój gust to ogień by im mógł nie posłużyć.

-Bez ognia.
- powiedział krótko Bernold. Pokiwali głowami ze zrozumieniem. Miał prawo nie lubić ognia.

-Albo inaczej, podpalić budynek i wyłuskiwać po kolei tych co będą wyskakiwali salwując się ucieczką. Bo…

-Bez ognia! Zamieszanie tak, ale bez ognia.


-Dobra, dobra, jasne, bez ognia. - Korin pojednawczo uniósł w górę dłonie po czym zastanowił się raz jeszcze. - Dobra, ale ruszamy nocą. Tak po trzecim zegarze? No, najlepiej ustalmy obserwując jak często zmieniają się straże. Uderzymy na nich gdy będziemy pewni, że odwach się ułożył już do snu. Tamtym też minie otrzeźwienie ruchem i pewnie zaczną kimać. Ja się zgłaszam, wiadomo. Ale do mokrej roboty nadała by się pomoc. Który?

Korin zawiesił to pytanie w próżni. Wiedział, że do takiej roboty pewnie pierwszym wyborem był on. W nocy poruszał się równie sprawnie jak za dnia, lubił i umiał pracować w cieniu a ostry nóż, jeden z rodzinki mieszkającej w jego bandolecie na piersi, powinien poradzić sobie ze strażnikiem lub dwoma. Ale chłopaki przecież też mieli ukryte talenty. I nie chciał im narzucać niczego. Mokra robota zawsze pachniała trupem, nie zawsze cudzym.

-Ale jak podniesie się harmider to ruszajcie na pełnej kurwie, bo ich tam więcej siedzi i może mi braknąć kozików. - zażartował. Ale tak po prawdzie nie żartował. Tylko współpraca i pewne wsparcie druhów w takich akcjach gwarantowało ich skuteczność.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 24-11-2021, 17:03   #3
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Kac męczył niemiłosiernie, a to przecież już wieczór. Nie miał pojęcia, gdzie i z kim tak zachlał wczoraj, ale skoro obudził się w rynsztoku, śpiąc ramię w ramię ze świnią, pozbawiony nie tylko sakiewki, ale także spodni, to zabawa być musiała przednia. Warto było przejebać całą wypłatę.

Kasztaniak był jednym z tych cyngli Vissera, który brał każdą robotę i zawsze był dostępny, przynajmniej w chwilach, gdy brakowało mu pieniędzy. A brakowało często, bo młody krasnolud, który ledwie co uciekł z rodzinnej chałupy na wsi, miał wielkie potrzeby, pochłaniające wielkie zasoby pieniężne. Jego dewizą było „jedna robótka, miesiąc wódka”, ale niestety na ogół rzeczywistość weryfikowała jego plany o wiele szybciej i już po kilku dniach pukał skruszony do drzwi Vissera, pytając o możliwość podjęcia pracy. To był jego główny zleceniodawca, więc starał się dbać o dobre kontakty z Gabrielem, choć ciężko było określić Kasztaniakowi, czy Visser go lubi, czy też nie. Chociaż, dopóki płacił, miał to w dupie.

- Hympf… – czknął Kasztaniak w odpowiedzi na pytanie Korina. – Kurważ mać…

Miał nadzieję, że ta robota się szybko skończy. W takich sytuacjach stary zawsze mówił, że „czym się strułeś, tym się lecz”. Kasztaniak nienawidził swojego starego, ale akurat na chlaniu to on się znał, poszedł więc za jego radą. Wyciągnął zza pazuchy butelkę z gorzałczyną i upił z niej trochę, by rozjaśnić myślenie. Bo chyba jakaś narada tu miała być.

- Szczurek dobrze gada… ten, poczekamy aż siem kurwiom spać zachce… – spojrzał na trzymaną w ręce flaszkę. – Te, a jakby im tak pomóc? Trochem upił, ale jest jeszcze. Pochlejom siem, to łatwij ich powyszczelać bendzie. No. A nocom mogiem podkurwić kilku, coby odciągnąć od budy. Jestem w tym dobry, hehe.

Lubił nawet tę zgraję. Hultaje podobne całkiem do niego, w odróżnieniu od domu rodzinnego, nikt go tutaj nie napierdalał, więc było znośnie. A podczas pijatyk to nawet zabawnie. Liczył więc, że łatwo pójdzie, opędzlują pajaca i do gospody, wprowadzać w życie dalsze nauki jego starego, oby mu się kurwa łeb na sufit spadł.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 25-11-2021, 16:52   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bernolt człekiem zbyt wylewnym nie był, więc kompani nie wiedzieli o nim zbyt wiele. Był przyjezdnym, znalazł sobie jakąś kwaterę i, zamiast ponownie ruszyć na szlak, pozostał w mieście... z nieznanych innym powodów.
Alkoholu nie unikał, panienek również... podobnie jak i roboty, która czarnym psom nie przypadłaby do gustu. Dla Vissera pracował od jakiegoś czasu, ale wszycy wiedzieli, że można na nim polegać.

* * *

Profesor musiał być dla kogoś cennym nabytkiem, bowiem ilość tych, co dbali o jego spokojny sen była dość spora, przynajmniej jeśli chodziło o łażących dokoła strażników.

- Prócz tych, co się włóczą wokół domu - powiedział Bernolt, nawiązując do słów Szczura - musi być ktoś w środku. Zapewne paru ktosiów, żeby zmienić tych tutaj zanim zasną z nudów.

Pomysł, by ogniem wykurzyć wszystkich, zdecydowanie nie przypadł mu do gustu, z różnych powodów. A najważniejszym był nawet nie przepadek papierów. Pożar wywołałby zbyt wielkie zainteresowanie, które nikomu do niczego nie było potrzebne, a im w najmniejszym stopniu.

Z niedowierzaniem pokręcił głową, gdy Kasztaniak rzucił propozycją upicia strażników.

- Taaa... przebierz się za nadobną panienkę z dzbankiem wina - zaproponował z ironią. - Z pewnością rzucą się na taką okazję.

- Trzeba wejść i rozejrzeć po cichu - dodał - a to nie dla mnie mnie, jak wiecie. - Poklepał kolbę garłacza. - Ja tam bardziej lubię z przytupem - dodał. - Ale jak drogę przetrzecie, to do was dołączę - obiecał - by pozbyć się tych, co się wylegują w środku.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2021, 17:16   #5
 
wooku's Avatar
 
Reputacja: 1 wooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputację
Vimitr miał dość obojętny stosunek do aktualnego pracodawcy i grupy, z którą teraz przyszło mu współpracować. Od czasów opuszczenia rodzinnego Kislevu nie raz brał udział w podobnych operacjach, jak to sam lubił nazywać. W myślach unikał słów rabunek, rozbój czy plądrowanie, chociaż zazwyczaj te "operacje" na tym polegały. Chyba nigdy do końca nie pogodził się z myślą, że skończył jak zbój do wynajęcia, chociaż miał kiedyś szansę na karierę w kislevickiej armii. Do samych towarzyszów nic nie miał, w końcu skoro sam wybrał taki żywot to inni też mieli do tego pełne prawo. Lubił się z nimi napić po "operacjach", ale dobrze wiedział, że dla wszystkich liczyło się tylko co trzeba zrobić dla Vissera i ile się na tym zarobi. Jakby się dobrze zastanowić, to w sumie tak wygląda też życie w wojsku, przynajmniej tak to Vimitr sobie tłumaczył.

Natomiast jedyne co go irytowało u swojego pracodawcy, Vissera, to poczucie, że ten uważa się za lepszego, a łachudra z niego taka jak z ich wszystkich. Prawda, to on wysłał innych na robotę i on płacił, ale niech nie myśli, że skoro jego ręce są czyste to z niego jakiś wybitny przedsiębiorca, kupiec czy człowiek interesu. Zwykła kanalia, która wysługuje się pozostałymi. Wyżej sra niż dupę ma, ale płacił w terminie i to syto, więc Vimitr znosił jego słowa, zazwyczaj sam dużo nie komentując.

I tak trafił na kolejną "operację". Siedem osób, jeśli dobrze liczył. Czuł, że tym razem szykuje się coś grubszego, bo w przeszłości zazwyczaj pracował w trój-osobowych grupach, czasem trafiła się czwórka. Tak naprawdę do wymuszeń i różnego rodzaju rozboju nie potrzebne było więcej, ba, nawet do ściągania haraczu ze zwykłego handlarza wystarczyłaby dwójka. Czwórka natomiast na uboższego kupca, który jeszcze się nie dorobił więcej obstawy niż dwóch smarkaczy, którzy często nawet nie wiedzieli, jak poprawnie broń trzymać. I często już mieli się nigdy nie dowiedzieć.

Z zamyślenia wyrwała go wymiana zdań Szczura z Bernoldem.

-Bez ognia! Zamieszanie tak, ale bez ognia.

Był wdzięczny Bernoldowi, że się za niego wstawił. Vimitr panicznie bał się ognia, każdy to wiedział, Szczur może najmniej, ale tylko ślepiec nie zauważyłby oparzeń po lewej stronie twarzy Kislevity. Makabryczna pamiątka po walce z chaośnikami, którzy zamiast dobić Vimitra jak resztę rozbitego oddziału, znęcali się nad nim przypalając go ogniem. "Wolałbym zginąć wtedy z resztą, jak bohater" - wmawiał innym zapytany o historię tej szkaradnej blizny, ale było to kłamstwo. Vimitr cenił swoje życie wyżej niż wszystko inne i wszystkich innych, a dowiedział się o tym właśnie w tych dramatycznych okolicznościach, które zmieniły całkowicie jego późniejszy los. Zdezerterował z armii, ojczyznę porzucił nie łudząc się nawet, że da się ją obronić przed Chaosem, a szaleńcy, którzy myślą inaczej niech zostaną sobie w Kislevie i zgniją.

- Zgadzam się, bez ognia - powtórzył za Bernoldem Vimitr - Proponuję zostać tu do później nocy, to nie wojskowi, żeby potrafili nie usnąć na warcie.
 
wooku jest offline  
Stary 26-11-2021, 03:49   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Romantyczne spacery przy świetle Morrslieba były szałem wśród możnych i mieszkańców bogatych dzielnic - jeden z przywilejów, jakimi mogli się cieszyć. Spokojne okolice i bezpieczeństwo zapewniane przez służby porządkowe sprzyjały takim hobbystycznym przechadzkom czy to dla zdrowia, czy dla randkowania. Podmokły teren wokół faktorii Hartmanna na takie eskapady nadawał się słabo, a jeszcze mniej na piknikowanie. Tyle że oni, zgraja Vissera, nie byli z pierwszej łapanki i co to było dla nich, przesiedzieć po ciemnicy poza marienburską kolebką cywilizacji.

Większość rozsiadła się po kryjówce spowitej cieniami, gdy Korin i Rocco ruszyli na przeszpiegi. Przyświecał im Morrslieb i gwiazdy, a uskakujące przed lekko stawianymi butami żaby dopingowały ich rechotem. Ruszyli w prawo, przemykając wśród krzaków, cierni i krzewów, trzymając się i osłaniając zwartą ciemnością. Na lewo była rzeka i szuwary, tam nie szło by się przekraść bez wejścia w krąg światła. Okrążyli faktorię na spokojnie, niespiesznie, zerkając co i rusz w stronę snujących się wartowników.

Duet obszedł budynek, skrzętnie notując w myślach możliwe punkty wejścia/wyjścia i wypatrując dogodnych ścieżek do późniejszego podejścia. Rocco podczas mało romantycznego spaceru wlazł w kałużę i musiał nastąpić na wolno kontaktującą ropuchę, bo zachwiał się i zaklął pod nosem. Korin utrzymał kompana w pionie, ale kątem oka wyłapał ruch pod faktorią.

- Merde - Rocco zaklął po raz kolejny.

Wóz wjechał leniwie pod sam budynek, a wartownicy ożywili się na przybycie - jak miarkowali skryci po chaszczach ludzie Vissera - swych druhów. Zaraz zaczęli się witać i przekrzykiwać, klepać po plecach i dzielić gorzałką. Tyle że nowoprzybyłych do faktorii najwyraźniej sprowadziły interesy, bo zaraz frontowe drzwi rozwarto na oścież i wyległa reszta bandy. Korin i Rocco kąt obserwacji mieli mierny, ale ich towarzysze oglądali zajście uważnie, a gdy między środkiem budynku, a wozem zaczęły krążyć skrzynie i pakunki, brwi poszły ku górze.

- To oni te specyfiki wozem dowożą? - Zaciekawił się Vimitr. - Toż łodzią prędzej i bezpieczniej.

- Ale Hartmann ma swych ludzi w Czapach - oznajmił Norbert.

- A co mniej legalne i cenniejsze, to pewnie pochowane mają - dodał Bernolt. - I więcej na wozie upchają.

Pokiwali głowami między sobą. Lądem ryzyko może i wzrastało, ale widocznie tak narkotykowy przerzut kwitł. Z zyskami i profitem, jaki czerpał zeń Hartmann nie szło polemizować. Kupiec należał do tych możniejszych kupców, z zapędami politycznymi. I, co ważniejsze, z narzędziami oraz majątkiem pozwalającymi takie zapędy wprowadzać w życie. Trzask lejców wyrwał ich z zamyśleń. Załadowany po brzegi wóz zaczął wytaczać się powoli błotnistym podjazdem, a początkowy duet zmienił się w kwintet. Cierpliwość opłaciła się visserowym. Korin i Rocco wrócili do reszty niedługo po tym.

- Mają tylne wejście - Korin rozpoczął sprawozdanie. - Zalegają tam jakieś skrzynie i palety, a wysoko jest lufcik jakiś. Tamtędy możemy się wślizgnąć.

- Zelżał i potencjalny opór - czknął Kasztaniak, czerwonym nosem wskazując odległy trakt, na którym zniknął wóz.

- Naliczyliśmy dotąd dziesięciu - oznajmił Bernolt. - Profesor pewnie siedzi gdzieś w środku, bo żaden nam nie pasował do opisu.

- A trzech odjechało - milczący dotąd Magnus zadudnił basowo. - Czyli siedem, tak? Po jednym na łebka. Bułka z masłem.

- O ile w środku nie ma jakiejś niespodzianki - Vimitr nie podzielał optymizmu Norsmena.

- Przekonamy się - Korin rzucił zdawkowo. - Poczekamy, aż się położą, jak uradziliśmy.

Plan przyklepany, sytuacja klarowna. Zostało tylko czekać i obserwować.


***



16. Sigmarzeit 2524 KI
Faktoria Hartmanna
Środek nocy


Sowie pohukiwania i żabie rechoty były jedynym urozmaiceniem długich, nudnych godzin spędzonych na nużącej obserwacji. Podejście mieli jednak nader rozsądne, bo mimo że rozbójnicy jak oni znani byli przede wszystkim z awanturniczych opowieści i nożowych robót, to była to jedynie jedna strona medalu. Drugą były właśnie szeroko pojęte manewry przygotowawcze - marny materiał na opowieści, acz oddzielały ulicznych amatorów od hardych profesjonalistów, często stanowiąc też różnicę między sukcesem, a porażką przedsięwzięcia. A że porażki w ich zawodzie często skutkowały śmiercią czy uszczerbkami na zdrowiu... Innymi słowy - “gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”, jak mówiło kislevickie przysłowie.

- Znowu dziesięć - oznajmił Kasztaniak, sącząc gorzałkę. Kac minął, przegnał go rausz.

- Ale większość śpi - zauważył Korin, który w korze drzewa, podpatrzonym od ranaldowych kapłanów sposobem, żłobił kreski reprezentujące obstawę faktorii. - Plus Profesor.

Było, jak mówił. Faktoria ucichła zupełnie, a wartowników ubywało z każdą godziną. Początkowa piątka przeszła wpierw w czwórkę, później w dwójkę. Teraz był jedynie smarkacz, który wartę przejął nieco ponad godzinę temu. Przy początku obserwacji ruch wśród brygady Profesora jeszcze był - a to siku, a to kupę, a to fajkę zapalić - ale i on zmalał do zera. Został jedynie młodziak przy froncie, który wyciągnął długie nogi i wpatrywał się w gwieździste niebo.

- No, to ruszamy.

I ruszyli.


***



Korin i Rocco przemknęli się cichaczem na tyły budynku, wdzierając się przez lufcik tuż pod dachem. Rudy podsadził wpierw cyrkowca, który usiadł okrakiem w oknie, przytrzymując poziomą okiennicę jedną dłonią, a drugą wciągając towarzysza. Zasapali się nieco przy tym ekwilibrystycznym manewrze, ale wyszedł im zgrabnie. Korin przemknął susem na podstropową belkę, a później następną. Rocco brakowało cyrkowej płynności ruchów, ale hardy był z niego dachowiec i dzielnie parł w ślad za Szczurem.

Wnętrze faktorii spowite było w mroku, przebijanym jedynie dogasającym już paleniskiem. Ciemne kształty w dole chrapały donośnie i niektóre przewracały się z jednego boku na drugi, ale żaden z nich nie zdawał się być przytomny. Duet odczekał, aż oczy nieco bardziej przywykną do mroku. Ze swych miejsc pod sufitem widzieli śpiących zbrojnych, skupionych nieopodal paleniska na parterze. Lwią część pomieszczenia zajmowała dziwna maszyneria, której funkcja pozostawała jedynie w sferze domysłów.

Antresola oblekała trzy z czterech ścian budynku. Zawalona była biurkami i stołami, a rysujące się nań kształty przypominały alchemiczne przyrządy, moździerze i alembiki wszelkiej maści. Schody ginęły w cieniu po odległej stronie, na lewo od wejścia, a tuż pod lufcikiem, którym weszli do środka, było zabudowane pomieszczenie. Kąt uniemożliwiał bliższe zerknięcie, co to tam było, ale Korin był pewien, że to tam zapewne znajdą Profesora.

Pod samą antresolą dostrzegli skrawki worków, skrzynie i... Klapę. Faktoria widocznie miała i piwnicę, do której szło wejść jedynie ze środka. Korin złapał za drewniane złączenie i wychylił się nieco, uważniej lustrując gabinet Profesora. Kaganek w środku pomieszczenia tlił się jeszcze, tyle widział przez rybie pęcherze, ale widoczne mu sylwetki należały jedynie do umeblowania. Bez problemu mogli zeskoczyć wpierw na płaskie zadaszenie oficyny, a później obstawić drzwi z obu stron i wejść do środka, zwinąć papiery i przedstawić się Profesorowi.

Czy rzeczywiście miało być tak łatwo?


***



Ferajna zbliżyła się nieco do faktorii, nadal trzymając się jednak w ciemnościach. Jeden smarkaty wartownik był dla nich żadną przeszkodą, ale zawieszony na łańcuszku gwizdek skreślał możliwość sprintu i nokautu. Dźwięk takich piszczałek znali doskonale, były standardowym wyposażeniem straży miejskich i potrafiły skutecznie rozedrzeć ciszę w nader wrzaskliwy sposób. Spojrzeli po sobie, sposobiąc się do szybkiej narady, ale ich uwagę znowu prędko przykuł wartownik.

Chłopak najwyraźniej zdążył się już znudzić wartą, bo przeciągnął się ze stękiem i sięgnął za pazuchę. Wydobyty woreczek rozsupłał z uśmiechem, sproszkowana zawartość wylądowała w kubku z okowitą, a chudy palec posłużył jako prowizoryczna łyżeczka, który zaraz oblizał, niczym kiper testując jakość mieszanki. Kubek powędrował do ust, gdy chłopak łapczywie, duszkiem opróżnił naczynie i na powrót wyciągnął się na taborecie.

Ciekawi efektów mikstury nie ruszyli się ze swego miejsca, wbijając spojrzenia w junaka. Długo czekać nie musieli. Chłopak wyciągnął dłoń ku górze, intensywnie wpatrując się w nią i obracając, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. W chwilę później palce przejechały po pryszczatej twarzy, a jeszcze dalej wzdłuż całego korpusu. Pogłębiająca się błogość wymalowana na facjacie i krążące już pod materiałem koszuli dłonie sugerowały nieco, w jakim kierunku zmierzała autoeksploracja napędzana narkotykowym odurzeniem, a rozsznurowywane bryczesy dobitnie to potwierdziły.

- Mmm, Henrietto... Och, Friedrichu!

Przypadkowy wojeryzm, którego stali się udziałem, zbił ich z pantałyku i wybił z rytmu. Śmiech wezbrał gdzieś w trzewiach, a jedynie Magnus jakby spąsowiał i wbił spojrzenie w czubki butów. Ot, problem wartownika rozwiązał się sam. Dobiegające spod wejścia odgłosy utwierdziły visserowych pracowników, że nie musieli wysilać się na podchody. Smarkacz, oddany w pełni szczytnemu zajęciu samozadowolenia, czas reakcji miał skrócony.

O ile w ogóle jakiś miał.

 
Aro jest offline  
Stary 27-11-2021, 02:15   #7
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Gdy okowita uderzyła już do głowy, Kasztaniak pokraśniał. Zaczął nerwowo tupać w miejscu i smyrać dłonią trzonek toporka. Wreszcie zarechotał wesoło.

- Hehe, widać, że młody wi, co dobre.

Przypominało mu to, jak on sam kiedyś zaczajony w stogu za stodołą ślizgał maślaka do Grubej Zochy, co miała poślady jak dwa bochny pełnożytniego. Jedne z niewielu dobrych wspomnień z dzieciństwa.

Pociągnął nosem, charknął i poprawił skórzaną czapę na głowie. Popił jeszcze łyka, coby ręka nie zadrżała.

- To co… zgłuszym dziada i lecim z hecą, nie? Niech się wreszcie co dziać zacznie w tej smutnej jak pizda nocy – sięgnął po toporek, który miał przytroczony przy pasie i zaczął przeskakiwać z nogi na nogę. – Kto ze mnom, kompanija?!

Nawet nie zwrócił uwagi, czy ktoś ruszył za nim. Przemknął tak cicho, jak umiał, pod ścianę budynku i zakradł się nieopodal lubiącego sobie poużywać chłopaka. Wyszeptał z cienia:

- Pss.. ej, chłopcze, widziołeś tu gdziś mojego starego?

Chłopaczyna zastygł na chwilę w bezruchu, jakby nie wiedział, co się dzieje, i rozglądając się dookoła, spytał sam siebie nieprzytomnie:

- Co…?
- GÓWNO! – zduszonym głosem odwarknął Kasztaniak i przyrżnął młodemu toporkiem aż łeb odskoczył. – Przyjemności to po robocie, dzyndzlu.

Upewniwszy się, że młody zgłuszony, Kasztaniak dał znak reszcie, by do niego podeszli. Chlapnął jeszcze raz. Zapowiadała się dobra draka.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 27-11-2021, 17:41   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Okazało się, że Hartmann nie znał się za dobrze na ludziach. Liczba wartowników zmniejszała się z każdą chwilą, a ostatni znalazł sobie ciekawsze zajęcie, niż rozglądanie się dokoła i sprawdzanie, czy ktoś się nie skrada. Cóż, Bernolt też znał przyjemniejsze zajęcia, niż czajenie się w krzakach, ale nie płacono mu za posuwanie panienek. Takie rzeczy to po robocie, a teraz trzeba było zapracować na późniejsze zabawy. I cieszyć się, że ktoś im pracę ułatwia.

Zabrał leżącemu bez ducha młodzianowi gwizdek i schował go do kieszeni, a potem wkroczył do wnętrza budynku. Przez moment rozglądał się czekając, aż wzrok przyzwyczai się do zmiany oświetlenia.
Jak się okazało, wszyscy grzecznie spali. Wystarczyło zadbać o to, by nikt ze śpiących się nie obudził i nie narobił niepotrzebnego rabanu.

Bernolt podszedł do najbliższego legowiska, zatkał leżącemu usta, a potem przywalił mu w łeb rękojeścią miecza. Obdarowany potężnym ciosem zwiotczał i legł bez ruchu.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-11-2021, 20:21   #9
 
wooku's Avatar
 
Reputacja: 1 wooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputacjęwooku ma wspaniałą reputację
Wynudzony już oczekiwaniem Vimitr dobrze wiedział, że nadejdzie dogodny moment. Spodziewał się natomiast, że niedoświadczony młokos w końcu gdzieś przycupnie i przyśnie, ale scena, której byli świadkami, nawet go nie zaskoczyła. Nie dziwił się gołowąsowi, bo nie ma nic bardziej monotonnego niż powtarzające się nużące warty nocne, czego Kislevita sam doświadczył w wojsku.Tylko armia każe srogo każdego przyłapanego na niedopilnowaniu swoich obowiązków. I tym się właśnie różnił Vimitr od swoich ofiar. Dyscypliną. Wiedział kiedy jest czas na robotę i kiedy jest czas na rozrywkę. Teraz był czas na to pierwsze, więc ruszył do akcji jak tylko Kasztaniak dał znak, ale niezapominając, że przyjdzie czas i na to drugie, Vimitr, zaraz po tym jak Bernolt zabrał martwemu młokosowi gwizdek, przeszukał ciało w poszukiwaniu woreczka z używką. Znalezisko wyraźnie poprawiło mu humor, bo dawało perspektywę na dobrą zabawę później. Woreczek szybko schował za pazuchę i ruszył za resztą do środka.

Widząc, że Bernolt przytomnie zaczął napad od zajęcia się wartownikami, Vimitr uznał, że ruszy w nieznane mu jeszcze ciemności budynku, w poszukiwaniu ich głównego celu.
 
wooku jest offline  
Stary 29-11-2021, 06:41   #10
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
„Łatwo poszło” pomyślał Korin z nonszalancją wynikającą z zawodowstwa pełzł po belce starając się zapamiętać położenie poszczególnych strażników. Przyzwyczajone do nocnej roboty oczy łowiły każdy szczegół, który mógł potem zaważyć na powodzeniu misji. Dzięki swej skrupulatności właśnie wyłowił leżące na ziemi, pod ręką strażników kusze. Dwie ledwie, ale Korin miał świadomość, że o dwie za dużo. Ostrożnie spuścił się z belki zawieszając swe wprawione do gimnastycznych popisów ciało na samych końcówkach palców. W ten sposób bliski już był podłogi. Wciągnął powietrze i opadł na nią ostrożnie.

Nie obudził się nikt. Korin skinął ponaglająco na Rocco, który jak pająk sunął pod powałą. Sam podszedł na palcach niemal do najbliższego śpiącego kusznika i jednym cięciem przeciął cięciwę w jego kuszy. Słysząc opadającego na ziemię kompana szedł już do drugiego. W tym czasie na zewnątrz usłyszał cichą rozmowę, później łupnięcie i kroki zbliżających się kamratów. Niemal intuicyjnie wyczuł, że chłopaki są tuż tuż. Pochylił się nad drugą kuszą i przeciął cięciwę równie sprawnie jak w pierwszej. Zadowolony ze swojej dywersji odwrócił się ku Rocco i podniósł do góry kciuk. Teraz nadszedł czas zająć się składzikiem i Profesorem. W sumie to po niego przyszli a dokładniej po jego papiery. Mimochodem zastanawiał się, co począć z resztą śpiących, bo pewnym było, że wiecznie spać nie będą. Ale to był problem na później. Teraz…

… Teraz skupiony na skrytym podejściu przeoczył jakiś skopek, wiaderko do którego najpewniej jakiś leniwiec nie skory do opuszczania ciepłej izby naszczał w nocy. Ciżma weszła weń gładko i się zaklinowała! Stając śmiesznie na jednej nodze probował w akompaniamencie cichego chlupotania uwolnić się od ciężaru. Uryna chlapnęła raz i dwa. Raz jednak celnie, wprost na twarz śpiącego strażnika.

-Co jest? - zaspany głos obudzonego znienacka śmierdzącym prysznicem zbrojnego rozległ się w tej samej chwili w której Bernolt uporał się z pierwszym zbrojnym. Głuche uderzenie jego miecza było niczym z trzaskiem rozbijanego na głowie zbudzonego wiadra. Korin zaklął w duchu szpetnie i poprawił raz jeszcze w rozkrwawiony pierwszym ciosem nochal. Zadudniło a ten zwiotczał.

Jednak nieszczęście już się stało. Korin dobył dwóch noży gotów „uśpić” każdego, kto wlazł by mu w drogę. Tyle, że znalazł się w samym środku izby. Pośrodku budzących się do życia ochroniarzy…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172