Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2023, 09:37   #161
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Falkenhorst tuż przed wyjazdem

Greta Herschel wytarła zakurzone dłonie w fartuch i odłożyła wykonaną z brzozowych gałązek miotłę na podłogę. Poświęciła niemal cały dzień na wysprzątanie domu, który upatrzyła sobie na własną posiadłość, a mimo to udało jej się wysprzątać jedynie parter. Przedostająca się do środka deszczowa woda pokryła kamienną posadzkę grubą warstwą czarnego nalotu i plamami grzybni. Solidna konstrukcja budowli co prawda nie ucierpiała w krytycznym stopniu, bo kamienica wzniesiona była z dobrej jakości skały, ale praktycznie cała ciesielska robota musiała być zrobiona na nowo, przede wszystkim przegniłe drzwi i okiennice.

Położona na placu studnia wciąż była pełna, więc Greta nie mogła narzekać na brak dostępu do wody. Niosąc cerber w obu rękach, dziewczyna przekroczyła próg parteru i wychlusnęła jego zawartość na poszczerbiony bruk. Krople brudnej wody rozprysnęły się po ulicy. I po butach nadchodzącego wzdłuż ściany kamienicy człowieka.

- Kur… żesz to! - sarknął mężczyzna o niemal całkowicie posiwiałych włosach, przyodziany w podróżny płaszcz i kurtkę z jeleniej skóry spiętą żelaznymi klamrami, na których wygrawerowano kwiat będący symbolem górskiej straży.

- Patrz, gdzie leziesz! - Greta wybuchnęła, nim jeszcze rozpoznała intruza, a wtedy dosłownie zmartwiała ze zgrozy. Znała tego człowieka i nie bez powodu lęk natychmiast sparaliżował jej członki.

Jegr nazywał się Lothar Acker i wędrował z Erykiem Steinbergerem po górach od ponad roku. Cichy i trzymający się na uboczu, zwykł bacznie obserwować okolicę i wydawał się niezmordowany w marszu, ale to nie te jego cechy zatrwożyły Gretę, tylko fakt, iż właśnie on poprosił ją podczas świątecznej biesiady do tańca. Tłok, ścisk, zapach spoconych ciał i dotyk obcych dłoni na ciele wywołały w głowie łowczyni kolosalny mętlik i istne trzęsienie ziemi, a nagłe pojawienie się Lothara przed kamienicą natychmiast te wspomnienia przywołało.

- Zgubiłeś się? - zapytała po chwili niezręcznego milczenia, odkładając ceber na bruk i wycierając wilgotne ręce w ubranie.

- Przechodziłem w pobliżu - odpowiedział jegr wodząc spojrzeniem po fasadzie piętrowego domu - Słyszałem jakiś hałas, pomyślałem, że to jakieś szkodniki. Jedziesz z nami do Lenkster?

- Należę do górskiej straży! - Greta uniosła podbródek w wyrazie urażonej dumy - Idę tam, gdzie wy. Ale teraz jestem dość… zajęta, więc jeśli wybaczysz…

Lothar podniósł ręce w przepraszającym geście, choć w jego ustach zamigotał przelotny uśmieszek zadający kłam temu gestowi.

- Nie będę przeszkadzał - powiedział mężczyzna spoglądając znacząco na ceber - Widać, żeś bardzo zajęta.

Nie mówiąc nic więcej Lothar odszedł w stronę końca ulicy, po czym zniknął za rogiem ostatniego budynku.

Dopiero później Greta złapała się na tym, że nie dość, iż odprowadziła go do końca wzrokiem, to jeszcze bezczynnie wsłuchiwała się w cichnący odgłos podkutych butów na bruku, zanim nie uspokoiła walącego szaleńczo serca.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 05-02-2023, 19:28   #162
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2520.04.31 wlt (1/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.31; Wellentag (1/8); ranek - południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, ziąb



Wszyscy



Dzień zaczął się pięknie. Jakby ktoś chciał opisywać piekno gór to taki dzień jak dzisiaj byłby idealny. Od rana świeciło słońce a towarzyszły mu bezkresny błękit nieba upstrzony delikatnymi, białymi chmurami. Wiosenne słońce nadawało trawie świeżej, soczystej zieleni. Gołe do niedawna drzewa na masową skalę wypuszczały młode, jeszcze małe liście. Jednym słowem przez te dwa tygodnie od festynu z okazji Dnia Sigmara, z dnia na dzień Taal i Rhya coraz wyraźniej zaznaczały swoją obecność w tej krainie. Może nieco później niż na nizinach ale za to nieuchronnie. Dnie robiły się coraz dłuższe i cieplejsze. Tylko ten górski wiatr był niezmienny. Wydawał się być nieczuły na zmiany pór roku i o każdej porze dnia czy nocy potrafił wiać tak, że zatykało dech w piersiach. Choćby dzisiaj w nocy tak mocno wiało, że aż gwizdały wszelkie szpary w dachach i ścianach przez jakie zdołał się przecisnąć. A echo takich odgłosów jakimi wyło całe, bezludne jeszcze miasto sprawiało wrażenie wycia duchów przeklętych. Na szczęście rano już była ładna pogoda i wiatr zelżał.

Greta przyszła pod donżon. Bo Lothar przyszedł do niej i dał znać, że Eryk wszystkich wzywa a jego z kolei wezwała Petra. To nie było dziwne bo wczoraj na mszy siostra Yvonne zapowiedziała, że w nowym tygodniu wyruszy wyprawa do Lenskter. Ale już nie taka wielka jak ta co przyszła tutaj tylko niewielka grupka. W końcu chodziło o to aby wrócić do przygranicznej twierdzy z wieściami o odnalezieniu Bastionu i sprowadzić następną falę osadników, zakupić potrzebne materiały jakich nie dało się wytworzyć na miejscu no a po drodze skontrolować te pojedyncze wysepki cywilizacji w poszczególnych stanicach i tam też zanieść radosną nowinę o odnalezieniu Bastionu. Po mszy z góralami i paroma innymi osobami rozmawiały Inez i Petra nieco precyzując, że jak nic nie stanie na przeszkodzie to wyruszą 1-go. Właśnie one obie znów miały być liderkami tej grupy powrotnej. Więc jak dzisiaj Petra wezwała ich pod donżon to raczej nie było dla nikogo niespodzianką. Zwykle do tej pory spotykali się w jadalni. Poza posiłkami to było pomieszczenie aż za duże na jakieś rozmowy. Ale odkąd robotnicy z tydzień temu wstawili bramę to prawie byli rozrywani co dalej. Siostra Yvonne nalegała na odnowienie domu bożego jej patrona, magister Hela zwracała uwagę, że i w donżonie jest mnóstwo do zrobienia, do tego większość rodzin już miała upatrzone swoje domy i zakłady na mieście jakie miała ochotę zamieszkać i wyremotnować jak najprędzej. W końcu więc głos margrabiego zadecydował. Podzielił ekipy remontowe między donżon i ten dom gościnny który na razie był wielką, wspólną izbą mieszkalną i sypialną dla wszystkich osadników. W uznaniu dla ich zasług Eryk, Greta, Davandrell i jej towarzysze dostali osobne izby na piętrze. Więc przynajmniej mieli własny kąt w jakim mogli się odciąć od reszty świata jeśli mieli na to ochotę. Większość osadników bowiem nadal bytowała w wielkiej sali na parterze sąsiadującej z jadalnią budując jedynie impriowizowane parawany i przepierzenia aby chociaż symbolicznie zaznaczyć swój własny wycinek terenu. Po części i dlatego wielu z nich czuło potrzebę przeniesienia się na własne cztery kąty których przecież w bezludnym mieście było całe mnóstwo. Tym bardziej jakby mieli przybić kolejni przybysze z nizin to już dobrze było mieć zaklepane swoje cztery kąty. Wiadomo, kto pierwszy ten lepszy. Ale skoro wola margrabiego zdecydowała, że po wstawieniu bramy najpierw trzeba naprawić donżon i dom wspólny to tak się właśnie stało.

- Poza tym jak wy się przeniesiecie już do swoich domów to musimy mieć jakieś miejsce dla nowych osadników. Chcecie ich gościś u siebie i gnieździć się tam tuzinami na każdym kącie? - stary skryba górskiego lorda przytomnie argumentował jego decyzję. W końcu wszyscy to zaakceptowali napędzani nadzieją, że to wszystko są chwilowe niedogosności i wkrótce pójdą na swoje. I to takie wybrane i wymarzone. Każda zwykła rodzina co na nizinach miała gospodarstwo na czynszowej ziemi jakiegoś pana albo skromną izbę na Podzamczu Lenkster teraz bez skrupułów mogło posiadać całą kamienicę a do tego kuźnię, stodołę, sklep, karczmę czy kto tam czego potrzebował. Cóż za szczodrość! Cóż za bogactwo! Zwłaszcza, że to wszystko było właściwie za darmo. Wystarczyło tu przyjechać. No co prawda sporo pracy trzeba było włożyć w odnowienie takiego adresu ale krzepkie ręce i fach w ręku, pomoc sąsiadów zwykle do tego wystarczały z nawiązką. Tylko trzeba było czasu, całych tygodni i miesięcy aby odremontować kolejne budynki i fragmenty murów. Bo teraz po czasie, jak lord postawił na swoim i w pierwszej kolejności wstawiono nową bramę w wieżę bramną to chyba wszyscy poczuli się jakoś bezpieczniej. W końcu w razie jakiegoś niebezpieczeństwa można było skryć się za murami, zatrzasnąć bramę i czekać. Mury chociaż tam czy tu się obsypały, nadkruszyły, porosły trawą i mchem to jednak wciąż posępnie wznosiły się pod niebo a za ich zębatymi blankami można było stawić aktywny opór nieprzyjacielowi. Bez drabin i podobnego sprzętu oblężniczego trudno byłoby dostać się z zewnątrz do środka. A wcześniej wystarczyło sforsować tunel pod bramą dość symbolicznie tylko zatarasowany drewnianymi kozłami.

Przez te dwa tygodnie sporo się działo i wszyscy mieli dużo roboty. Każdy miał swoją dolę do zrobienia. Stolarze, drwale zdołali postawić wiatę nad rąbanymi i rżniętymi pniami drzew co symbolicznie nazywano tartakiem. Ścinano te drzewa jakie porastały wzgórze na zewnątrz murów miasta. Raz, że były najbliżej a dwa, że pozwalało to oczyścić przedpole do murów. Bo póki co las przez te stulecia zdążył wyrosnąć tuż za murami a pojedyncze drzewa rozrosły się nawet na terenie zrujnowanego miasta.

Zwiadowcy z których trzon zwykle stanowili góale Eryka mieli za zadanie dokończyć zwiadu okolicznych wież strażniczych. Zajęło im to nieco ponad tydzień. Bo te budowle były umiejscowione na okolicznych szczytach, było ich z jakieś pół tuzina poza tymi dwiema co sprawdzili przed Dniem Sigmara a od każdej z nich najczęsciej potrzebowali dzień drogi na przełaj, przez zbocza gór porośnięte dziewiczym lasem i pociętych strumieniami. To jak wrócili z ostatniej to był prawie ostatni Festag. Po części dlatego też nie planowano wcześniej tego powrotu do Lenkster bo margrabia najpierw chciał mieć rozeznanie w lokalnej sytuacji.

Te wieże były w różnym stanie. Wszystkie były zaniedbane i zrujnowane gdzie rzadko kiedy zachowały się drewniane elementy. A nawet jeśli to były tak wysuszone, spróchniałe lub przegniłe, że i tak trzeba by je usunąć i zamontować nowe. Pod tym względem kamienie z jakich były postawione mury przetrwały tą surową próbę o wiele lepiej. Ale i one w jednych konstrukcjach zachowały się na tyle dobrze, że gdyby podlepić tam i tu, wstawić nowe podłogi, drzwi i okna z drewna to by mogły znów pełnić swoją funkcję. A z innych to zostały tylko mało czytelne ruiny.

Jednak w jednej z nich Goli odkrył zaskakującą rzecz. To była ściana zbudowana z oszlifowanych kamieni. Rzucało się w oczy każdemu, że kamienie były równe, z płaskimi powierzchniami. Ale oko khazada wypatrzyło na nich znajome runy w klazalidzie. Niestety ludzie zapewne je skądeś wzięli i wmontowali tak aby pasowało w ścianę. Więc fragmenty tekstów i rycin wyrytych w kamieniu były chaotycznie rozrzucone po całej ścianie. Więc trudno było mu odtworzyć jak to było złożone pierwotnie. Chociaż coś udało mu się odcyfrować.

- Ten wizerunek… Nie pasuje mi do Grmnira ani Grungniego… Ani żadnego innego. Ale za duży na zwykłego khazada… Może to jakiś Przodek tutejszych klanów… Albo ich władca… - zastanawiał się gdy stał przed nieco przekrzywionym wizerunkiem jakiegoś pancernego krasnoluda. Jednak rzucał się w oczy jego wielkość bo u jego stóp stały inne wizerunki krasnoludów. Byłu ze dwa czy trzy razy mniejsze od tego dużego. Więc Goli wnioskował, że to pewnie wizerunek któregoś z bogów khazadów lub jego pomnik. Tylko, że wizerunek nie miał żadnych atrybutów dzięki którym można było go przypisać do któregoś z bóstw opiekuńczych krasnoludów. Dlatego rozmyślał, że może to jakiś posąg przodka bo każdy klan czcił jakiegoś przodka - założyciela. A ta różnica w przedstawianej wielkości to pewnie miała podkreślić, że to ktoś wyjątkowy a nie jakiś zwykły przedstawiciel brodatego ludu. Niestety skromna ilość zachowanych run nie pozwalała odcyforwać jak był opisany ten wizerunek.

- Hmm… To runa strażnicza… Oznacza straż, stanie na straży, ochronę przed jakimś niebezpieczeństwem… To chyba o nich. Chyba byli tu strażnikami. A ta to właśnie niebezpieczeństwo. Wielkie niebezpieczeństwo. Coś większego niż jakiś troll czy banda orków. Coś co by zagrażało całej twierdzy. Może dlatego się niegdyś stąd wynieśli nasi przodkowie. Dawno temu, jeszcze przed waszym Sigmarem. - Goli był na całego pochłonięty tymi wizerunkami ale były zbyt szczątkowe aby mógł je jakoś ułożyc w całość. Zwłaszcza, że można było je dopasowywać do siebie w różny sposób i z każdym zestawem możliwości tworzył się inny zestaw słów i znaczeń. Bez znajomości o co mogło chodzić to trudno było złapać kontekst. Może jeszcze jakby te kamienie były ułożone jak oryginalnie w jakiejś krasnoludzkiej budowli ale ludzie pewnie wydobyli pradawne kamienie i wykorzystali do budowy własnej wieży. Zresztą też pewnie strasznie dawno temu w czasach świetności Falkenhorst. Całe wieki po tym jak stąd wyniosła się brodata rasa.

W międzyczasie osadnicy zaczęli wypuszczać swoje skromne jeszcze stada na odkryte przez zwiadowców hale. Co rano ta szczekajaca, becząca, mecząca, brzecząca dzwonkami hałastra przewalała się przez bramę zamkową aby przejść przez wyludnione miasto, minąć tartak i zejść z góry do tych hal. A przed zmrokiem wycieczka się powtarzała tylko w odwrotną sprawę. Aż po tygodniu pasterze wybudowali sobie szałasy i zaczęli kopać ziemianki aby nie musieć tracić tych kilku dzwonów dziennie na przemarsz ze stadami w jedną i drugą stronę.

Właśnie z nimi wyszła pewna dramatyczna sprawa. Któregoś ranka jeden z nich przybiegł z okropnymi wieściami, że w nocy coś porwało i rozszarpało jedną z owiec. Pasteże byli przerażeni, nie tylko tą stratą ale także tym, że to może sie powrócić. Akurat większość górali i reszta zwiadoców była poza miastem na tym sprawdzaniu wież strażniczych to ani nie byli świadkami tych wydarzeń i znali je tylko z relacji innych. Pasterze bowiem byli tak przerażeni, że w nocy widzieli jakiś wielki cień, wielki jak nieźdżwiedż i ryki jakiejś strasznej bestii. A rano znaleźli takie wielkie ślady, pewnie dwunoga tak wielkiego jak ich ogry czy trolle albo niedźwiedź co stanie na dwóch łapach. Tylko niedźwiedź nie mógł na stałe tak chodzić a najwyżej kawałek.

Ku zdumieniu wszystkich wieczorem margrabia nie tylko ogłosił, że sam się tym zajmie ale pokazał sie wszystkim w pełnej zbroi i na pięknym rumaku. Oświadczył, że odnajdzie i zabije potwora. Wszyscy byli zdumieni. Może i to górskie powietrze poprawiało stan zdrowia ich władcy ale nadal chodził z zakrytą szalem twarzą i rękawiczkach. Co budziło pewne podejrzenia i niejasności ale w sumie to już chyba wszyscy się do tego przyzwyczaili. Tego, że wielki pan sam wyruszy na polowanie i to nocą jednak wszystkich zaskoczył. Ludzie szeptali, że może lepiej aby poczekał na powrót górali i reszty zwiadowców i z nimi ruszył na obławę i polowanie na potwora. Jednak Thomas uspokoił ich, że pan wie co robi a zwiadowcy nie wiadomo kiedy wrócą a poza tym mają swoje zadanie. Ostatecznie więc ich margrabia wyjechał żegnany niepewnymi i trwożliwymi spojrzeniami jedynie w towarzystwie magister Heli. Ona też dała nieco wcześniej popis swoich mocy więc wierzono, że jest nie byle kim. Stało się jasne dlaczego jest mistrzynią Inez a nie na odwrót.

Sama magister o białych i czarnych włosach dała się poznać parę dni wcześniej. Nikt nie był do końca pewny jak mały chłopiec znalazł się w rękach ogrów. Czy sam podszedł z dzieciecej ciekawości nie znającej lęku czy obrzydzenia jaka wykształca się z wiekiem czy ogry jakoś go capnęły. Nawet nie do końca było wiadomo czy brutale też były zaciekawione maluchem czy chciały go swoim zwyczajem pożreć. Bo ktoś to dojrzał i narobił larum. Ludzie się zbiegli, zaczeli krzyczeć i nawet rzucać kamieniami w oba olbrzymy aby puściły malucha. Te wydawały się coraz bardziej rozzłoszczone tymi wrzaskami i nie wiadomo jakby to się skończyło. Od początku było widać, że większość osadników obawia się obu ogrów i stara się trzymać od nich z daleka. Doceniano ich siłę i pomoc w ciężkich pracach przy wyrębie lasu, w tartaku czy w roli żywych dźwigów. Taki ogr mógł podnieść spory pieniek dwoma łapami jak człowiek unosił zwykłą deskę. Ich siła, odporność i żarłoczność robiła ogromne wrażenie.

W każdym razie ten cały rwetes wywabił z donżony czarno - białą magister. Wyszła jak burza idąc szybkim krokiem, wyciągnęła dłoń w stronę ogrów i coś krzyknęła. A ten który trzymał chłopca nagle zaczął się łapać za szyję, krztusić, dławić i w końcu puścił chłopca. A magister docisnęła go jeszcze i tego drugiego też. A potem kazała im iść precz przez bramę. Zaś wieczorem Thomas ogłosił, że oba ogry mają zakaz wstępu na zamek. Zaś rodzicom i strażnikom bramy kazał nie wypuszczać dzieci na miasto. Choćby z powodu ogrów właśnie. Ale i tak było tam tyle dziur i ruin, że i bez nich łatwo było się zgubić czy odnieść jakąś krzywdę. W każdym razie od tamtej pory nie tylko ogry spoglądały z lekiem na dostojną i małomówną panią o czarnych i białych włosach. I właśnie ona towarzyszyła margrabiemu gdy ten wybrał się na nocne polowanie. Chyba wszyscy wątpili czy ich jeszcze zobaczą albo czy coś zwojują po takim nocnym pałętaniu się po lesie.

Co się stało w tym lesie to dokładnie nie wiadomo. Wiadomo było tyle, że oboje wrócili ze dwie godziny przed świtem jak jeszcze większość ludzi spała. Niektórych obudziło skrzypienie otwieranej bramy ale niewielu poza strażnikami widziało ich powrót. Ale wszyscy widzieli wbity na pal łeb wielkiej bestii o prawie białym futrze. Zaś potem w obiad, dziewki służebne z donżonu opowiadały, że musiały czyścić zbroję i ubranie margrabiego z błota i juchy. To zrobiło wielkie wrażenie na poddanych.

- Co za wspaniały pan! Taki szczodry, hojny i jeszcze jaki zacny rycerz i obrońca! Nie czekał tylko sam pojechał potwora ubić! Jak rycerze z legend! - powtarzano coś takiego za każdym razem gdy tylko ktoś opowiadał o tym wydarzeniu. Zdawało się, że ich pan może ma swoje dziwactwa z tym szalem i rękawiczkami, trochę się zapowietrza przy mówieniu chociaż mniej niż na początku gdy go poznali no ale swoje obowiązki wielkiego pana traktuje poważnie i nie tylko wymaga od nich ale i od siebie też. No i jakby już obławę zorganizował, Eryka i resztę ściągnął to już by mu byli wdzięczni ale, że tak sam, tylko z magister Helą pojechał w ten straszny, nocny las i poczwarę ubił no to no no… To robiło ogromne wrażenie.

A, że okolica nie jest całkiem bezpieczna to dało się zauważyć. Co jakiś czas widywano krążące na niebie wielkie coś. Czasem w dzień a czasem w nocy. Ale zwykle zbyt daleko albo wysoko aby dało się dostrzeć szczegóły czy choćby oszacować wielkość. Zgadywamo, że może to jakiś wielki ptak albo gryf jakie tu ponoć żyły w górach. A może jeszcze coś innego. Znajdywano też tropy goblinów. Całkiem świeże więc musiały penetrować te okolicę. Bardzo możliwe, że to ludzka obecność w tej bezludnej do tej pory okolicy je zwabiała. Na razie obyło się bez jakichś incydentów ale trzeba było mieć się na baczności. Zwłaszcza pasterze co coraz częściej zostawali na noc w swoich ziemiankach razem ze swoimi stadami byli narażeni na różne ataki. Albo zwiadowcy jacy robili obchód od jednej wieży strażniczej do kolejnej i też rzadko wracali do miasta. Nie opłacało się tracić kilka dzwonów marszu do miasta pod koniec dnia i maszerować od nowa kolejnego dnia rano do następnej budowli.

Z tego względu margrabia zarządził ćwiczenia milicji. W każdy Festag po mszy. Pod kierunkiem górali każda rodzina musiała wystawić dwie dorosłe osoby do tych ćwiczeń. Więc uzbierało się z tego jakiś tuzin ochotników. To miał być zaczątek milicji. Z tej milicji też rekrutowano strażników na murach. Rotowano ich regularnie aby nikt tego za bardzo nie odczuł. W przyszłości jak przybędzie więcej osadników każda grupa dostanie swój odcinek murów do obrony ale na razie z tuzina ochotników to trudno by było uzbierać nawet na jedną zmianę obsadzającą te mury i wieże. Niemniej chodziło o trening właściwych odruchów i powinności. Dlatego górale uczyli kolonistów strzelania z łuku a Greta dostałe nowe zajęcia bo do tych szkoleń potrzebne były strzały do treningu. Górale niechętnie użyczali własnych do szkoleń. Do tego było też nieco ćwiczeń od kłucia włócznią i walki czekanem ale tutaj było widać, że przydałby się jakiś prawdziwy szkoleniowiec. Eryk ze swoimi zbójami świetnie się sprawdzał w roli zwiadowców, rabusiów i rozpoznaniu ale do regularnej piechoty, walki w szyku, manewrów, wojskowego drylu to mu jednak sporo brakowało. Więc niejako stąd też wykluło się zapotrzebowanie aby w Lenkster zwerbować takiego szkoleniowca co miałby w tym wszystkim wprawę.

Sam Eryk z góralami okazali się szorstko życzliwi dla Grety. Traktowali ją trochę jak jakąś maskotkę a trochę jak młodszą siostrę. Taki kwiatek przy ich baranim kożuchu. Ale łuczniczka czuła, że cały czas ją obserwują i oceniają. Sprawdzają jak sobie poradzi w różnych sytuacjach podczas tych wspólnych wędrówek, bytowania i obozowania po górskich, dzikich okolicach miasta. Stopniowo nauczali ją swojego górskiego rzemiosła. Bo skradać się, podchodzić zwierzynę, tropić czy strzelać z łuku to już umiała wcześniej. Co niejako było chyba sporą dozą decyzji gdy Eryk powiedział “tak” gdy zgodził się ją przyjąć do oddziału. Nawet zrobili dla niej czekan. Z poroża kozicy. Oberżnęli go jakoś tak, że zrobiło się spory hak z nadziakiem. Może nie tak ostry i twardy jak ze stali no ale jak jej podpowiedzieli aby się na nim zahaczyła i podciągnęła to jakoś dawał radę. Jednak potem Eryk powiedział jej, że to jednak niebezpieczna zabawa. Poroże to nie solidne drewno i stal z jakich zrobione były ich czekany no ale nie godzi się aby Gebirgsjaeger chodził bez czekanu. A jak pojedzie do Lenkster to kupi albo zamówi sobie swój. Ten z poroża to na razie mogła nosić jako świeżak, pewnie przywalić nim komuś mogła ale on sam niekoniecznie powierzyłby mu życie gdyby miał się na nim zawiesić.

A górale potrafili się na tych ręcznych hakach zawieszać. Czasem chyba specjalnie dla niej Eryk wybierał jakąś ściankę aby się trzeba było po niej wspinać. I pokazać jej jak to się robi. Jak się używa tych czekanów, jak je obwiązać liną i zarzucać jak kotwicą, jak się na nich podciągać, jak oceniać solidność chwytów, jak oceniać z dołu którędy się wspiąć po żlebie… Sporo tego było. Mnóstwo detali na jakie do tej pory w ogóle nie zwracała uwagi traktując jako część otoczenia. A te zbójecko, rubaszne chłopaki a zwłaszcza Lothar, całkiem chętnie jej tłumaczyli i pokazywali co i jak. Czasem można było wręcz odnieść wrażenie, że się popisują i chcą na niej zrobić wrażenie. Na szczęście była całkiem gibka i krzepka więc siłowo i wytrzymałościowo najczęściej nie przynosiła sobie wstydu chociaż oczywiście nadal górowali nad nią znajomością tych wielu technicznych i przyrodniczych detali jakich ją dopiero uczyli.

Pewnego razu przy którymś posiłku Melissa zwierzyła się koleżankom, że żałuje iż nie umie sztuk mistycznych tak jak Inez. Bo chociaż się z nią całkiem dobrze zaprzyjaźniły i obie nawzajem chętnie uzupełniały swoją wiedzę to jednak tylko niektóre elementy ich sztuki się ze sobą zazębiały. Obie umiały wytwarzać różne eliksiry i mikstury ale niekoniecznie te same. Cyruliczka z grubym, kasztanowym warkoczem żałowała, że nie potrafi sporządzić eliksiru wzmacniającego tak jak Inez bo ona do tego używała swojej mistycznych talentów. Na tym polu Melissa nie mogła się równać z koleżanką. Inez co prawda chętnie zdradziła jej ten przepis ale jak go cyruliczka próbowała zrobić i sprawdzić potem jak smakuje, pachnie i działa to “to nie było to”. Widocznie ikry eliksirów dodawała ta mistyczna iskra jakiej nie potrafiła z siebie wykrzesać tak jak to czyniła Inez. A eliksir działał bo widziała te trzy dziewczęta co pracowały w donżonie. Takie z rana blade i przepracowane były bo tam sporo roboty było w tym donżonie. Ale jak im Inez zaserwowała ten swój eliksir to jakby znów od razu odzyskiwały siły i chęci do pracy i życia. Więc przydatna rzecz ale bez tych niecodziennych talentów niestety dla Melissy nieosiągalny. Musiała się zadowolić zbieraniem ziół, kory, liści, kwiatów i runa leśnego oraz robieniem z nich eliksirów w tradycyjny sposób.

Wczoraj zaś, wieczorową porą, siostra Yvonne poświęciła groby i odprawiła symboliczny pogrzeb nad grobami śledczej i jej ekipy jacy polegli tu w walce z górskimi potworami zeszłej jesieni. Margrabia kazał ich pochować no ale jak nie mieli żadnego kapłana w tej skromnej ekipie to nie dało się im sprawić porządnego, morryckiego pogrzebu. Siostra o pszenicznych lokach też co prawda nie była kapłanką Morra jakim zwykle powierzano ceremonie pogrzebowe ale była jedynym kapłanem jakiego mieli. I sama bez wahania przyjęła to zadanie, zgromadziła na tym pogrzebie większość ich zamkowej społeczności. Powiedziała nawet parę słów o śledczej Doreen Deacher którą znała z widzenia i miała ją za prawą służkę Sigmara i sprawiedliwości. Zacięcie ścigała wszelkich heretyków i renegatów więc to była wielka strata dla zamku Lenkster i okolic, że taka dzielna i wierna służka Sigmara i Imperatora odeszła z tego świata. A wraz z nią zginęła cały jej zespół, żołnierze i towarzysze. Laura i Uta też powiedziały o niej parę słów bo jako łowczynie nagród zdarzało im się współpracować ze śledczą chociaż nie wyrażały się o niej tak ciepło jak młoda kapłanka.

Na razie jednak Greta, Davadrell z towarzyszami, Eryk z góralami i obie łowczynie nagród zebrali się przed donżonem w leniwej atmosferze niezbyt ciepłego ale słonecznego dnia. Rozprawiali o różnych sprawach między sobą albo milczeli. Aż drzwi skrzypnęły i wyszły przez nie Petra i Inez. Od razu zwróciły na siebie uwagę całej tej pstrokatej grupki.

- Witajcie. Cieszę się, że przyszliście. Jak wiecie szykuje nam się wyprawa powrotna do Lenkster. Już za parę dni. Poza tym chcemy też sprawdzić co się działo w naszych stanicach po naszym rozstaniu. Tym razem wyruszymy małą grupką. Osadnicy zostaną tutaj. - Inez zaczęła mówić to czego chyba wszyscy się spodziewali. Więc powitali to twierdzącym kiwaniem głowami i pomrukami.

- Ale musimy się rozdzielić. Ktoś tu musi zostać. Ktoś kto wie jak trzymać łuk czy broń w ręku. Będzie w Festag szkolił milicje. No i patrolował okolice. A jak widzicie wcale nas, ludzi obytych z bronią i wojażami nie ma aż tak wielu. - Petra dorzuciła coś nowego. To nieco zaskoczyło grupę bo do tej pory nikt o tym nie mówił. Ale wydawało się rozsądne, żeby nie ogałacać zamku z wszystkich jacy jako tako znają się na polowaniu czy wojaczce. Najwięcej do powiedzenia miał Eryk bo on przewodził jedynej jako takiej zgranej grupie swoich górali. Obie szefowe dały wszystkim czas na zastanowienie jak się podzielą. Czy ktoś wolałby zostać na miejscu czy wracać do Lenkster.

- I zobaczcie na to. Poznajecie? - w pewnym momencie Inez przerwała ten szum rozmów wyciągając z torby jakiś papier. Rozwineła go i pokazała zebranym. Ci w większości ciekawie przyjrzeli się co tam jest bo wyglądało na jakis rysunek.

- To Gebirgsjager! To nasz herb! Górski sokół nad górami! I szarotka! To nasz herb! Zobaczcie! - Eryk rozpoznał symbol jako pierwszy. A przynajmniej pierwszy się wydarł a reszta jego chłopaków go poparła. Na koniec nieco odchylił się aby pokazać sprzączkę. Na niej rzeczywiście było wyryte coś podobnego. Chociaż o wiele bardziej prymitywnego. Jakby ktoś rył gwoździem w blasze albo coś równie prostego. Zamiast szarotki to była jakaś gwiazdka, góry to wyglądały jak jakieś kreski zagięć a ten górski sokół to wyglądał po prostu jak jakiś ptak z rozpostartymi skrzydłami. Równie dobrze to mógł być gołąb, mewa czy inna wrona. No miał spory, zakrzywiony dziób co sugerowało, że to jakiś drapieżny ptak. Ale na pewno nie wyglądał tak klarownie i elegancko jak ten na rysunku jaki trzymała Inez.

- Eryk… Czy ty pokazujesz rozporek szlachciankom? - Petra spojrzała na niego surowym wzrokiem całkowicie zbijając go z pantałyku. Tak się zapomniał a zwłaszcza z Petrą chyba się zżyli na tyle, że łatwo było zapomnieć, że teraz to ona już jest mianowana szlachcianka. Zwłaszcza, że w jej wyglądzie czy manierach trudno było dostrzec zauważalną różnicę. Ciąglę najczęsciej chodziła w swoich skórzanych, sznurowanych spodniach i kubraku w jakim wyglądała raczej jak jakaś najemniczka czy awanturniczka ze szlaku a nie szlachcianka.

- Oj daj spokój Petra… Ty jesteś nasza! Swojska! Nigdy nie będziesz jakaś cholerną szlachcianką! I dobrze, bo z takimi to nie ma co gadać. Tylko się pindrzą i zadzierają nosa. - odparł Eryk gdy się odpowietrzył. Przyjął rubaszny ton jakby chciał załatwić sprawę polubownie. Zresztą sądząc po kpiącym uśmieszku jaki się wkradł w kącik ust Petry to chyba mimo wszystko tylko żartowała i droczyła się a nie tak naprawdę go strofowała. I rzeczywiście roześmiała się wesoło gdy usłyszała jego słowa i po przyjacielsku trzepnęła go w ramię.

- No dobra, w końcu teraz nie jesteś hersztem bandy zbójników tylko oficerem górskiej piechoty to ci wybaczam! Ale weż, no chociaż sie staram zgrywać wielką panią. Mam już własną służkę! Jej! Jeszcze nigdy nie miałam własnej służby! A jak wrócę do Lenkster to jeszcze sobie kogoś znajdę! - oznajmiła mu wspaniałomyślnie rozbawiona na całego. Zresztą inni też już zdążyli się roześmiać słysząc, że Petra jak to często miała w zwyczaju wróciła do planowania tego co będzie robić jak już zostanie wielką panią.

- Czyli mogę ci pokazywać rozporek? Nie masz nic przeciwko? - zapytał chytrze góral zaskakując tym Petrę. Teraz ona się zapowietrzyła i przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Ale ubiegła ich Inez.

- Przestańcie się wygłupiać! Nie jesteście tu sami! Skupcie się, mamy tu sprawę do omówienia! - fuknęła na nich jak zwykle pilnując aby psotna koleżanka nie zapędziła się za bardzo.

- No właśnie. Racja. I jeszcze w Lenkster będziemy musieli rozejrzeć się za jakimś bogatym przytojniakiem na mojego nażeczonego. Inaczej będę musiała ożenić się z Inez bo tylko ona jest tu szlachcianką na wydaniu a sami widzicie jaka ona jest wredna. - Petra ściszyła głos kiwając zgodnie swoją niebieską głową jakby mówiła coś czego koleżanka nie powinna usłyszeć. Chociaż oczywiście nie dało się skoro stały obok siebie. Towarzystwo znów się roześmiało rozbawione tymi komediowymi talentami kuszniczki.

- Petra! - syknęła na nią zirytowana koleżanka.

- Dobra, dobra. A ten obrazek to wzór na sztandar. Pojedziemy do Lenskter i damy go do zrobienia. Nasz margrabia powiedział, że nie ma chorągwi bez chorągwi. Więc jak ma być górska chorągiew lekkiej piechoty to musi mieć swoją chorągiew. Więc trzeba ją uszyć. - w końcu Petra przestała się wygłupiać i zdradziła co ma wspólnego ten obrazek z wyprawą do Lenkster.

- Własny sztandar?! Będziemy mieć własny sztandar! O bogowie! To jak kiedyś! Tyle wieków poniewierki i walk pod obcymi sztandarami! A teraz będziemy mieć własny! Tak jak nasi przodkowie! - ta informacja na góralach wywarła piorunujące wrażenie. Wydawali się szczerze poruszeni i wzruszeni tą łaską jaką obdarzał ich górski arystokrata.

- No ja chciałam to ładniej i bardziej elegancko ogłosić. Ale o to chodzi. Nasz pan powiedział, że na razie jest nas mało. Ale przybędą kolejni. I jak nam przyjedzie walczyć to musimy mieć rozwinąć własne sztandary. - Inez dokończyła słowa koleżanki mając jej nieco za złe to, że ją ubiegła w tym ogłoszeniu ważnych wieści.

- No i zaciągi robi się pod sztandar. Łatwiej wtedy werbować. - rzuciła Laura swoją uwagą. Dla pół tuzina górali nie warto było robić sztandaru. Jednak margrabia widocznie miał wielkie plany na przyszłość i dalszą perspektywę. Taką w jakiej będzie dysponował całym oddziałem lekkiej, górskiej piechoty tak jak jego przodkowie.

- No właśnie. To przemyślcie to wszystko. Kto chce zostać a kto ruszać. I jak niebo nie zwali nam się na głowy to 1-go ruszamy. Przygotujcie się. Już wiecie jak się podróżuje przez góry i co nas tam może czekać. Zrobiło się trochę cieplej to powinno być nieco łatwiej niż poprzednio. Ale pewnie też nam podróż zajmie ze 3 tygodnie. - Petra zakończyła to zebranie dając konkretny termin za parę dni gdy miała się zacząć wyprawa powrotna do Lenkster. Tym razem powinno być o tyle łatwiej, że nie tylko obie szefowe znały drogę do celu ale wszyscy co już chociaż raz ją przebyli. No i przez te trzy tygodnie od przybycia tutaj pogoda zdążyła złagodnieć więc warunki powinny być korzystniejsze do podróży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-02-2023, 18:29   #163
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Ostatnie dni pobytu w Bastionie

Górzysta okolica wciąż przypominała intruzom, że pozostaje niebezpiecznym miejscem, ale Greta Herschel ku swojemu zdziwieniu odkryła, że coraz bardziej przywiązuje się do Doliny Liedergardu. Bastion zaczynał rozbrzmiewać dźwiękami ludzkiej mowy i odgłosy te krzepiły serce młodej łuczniczki podobnie jak poczucie bycia komuś potrzebną, kiedy z zapałem przygotowywała ćwiczebne strzały dla próbujących się z łukami rekrutów milicji.

Górska społeczność rosła w pewność siebie i nawet pożałowania godny incydent z ogrami nie mógł tego procesu zatrzymać, a rozszarpana na pastwiskach trzoda jedynie zwiększała w górskiej straży poczucie obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa osadnikom, którzy zaczynali budować w tym miejscu nowe życie.

Kiedy margrabia powrócił z nocnych łowów w towarzystwie czarodziejki oraz makabrycznego trofeum, łuczniczka poczuła nawrót zawstydzenia na samo wspomnienie swoich niedorzecznych podejrzeń względem suwerena tych ziem. Jak mogła sądzić, że ów podeszły wiekiem i schorowany mąż, a mimo to wciąż waleczny rycerz, może być odstręczającym krwiopijcą? Życia pewnie jej zbraknie, aby odpłacić się władcy Bastionu ciężką pracą za tak potworne przewinienie. Z tym większą wdzięcznością Greta spozierała zatem na swój pierwszy góralski czekan, ledwie naśladujący symboliczny oręż jegrów, ale już dający jej poczucie przynależności do grupy, której członkowie troszczyli się o siebie wzajemnie.

Ogrom rozmaitych wrażeń chwilami wręcz ją przytłaczał i wprawiał w głęboką konsternację, ale z każdym kolejnym dniem utrwalała się w przeświadczeniu, że dzięki wielkiej łasce Taala odnalazła swoje miejsce na świecie. I zarazem utrwalała się też w poczuciu konieczności odpłaty za ten akt miłosierdzia boga, a odpłata mogła być tylko jedna: przywrócenie życia w świątyni Taala w Bastionie. Pochłonięta produkcją strzał, udziałem w patrolach po okolicy, sprzątaniem upatrzonej sobie kamienicy i wizytami w opustoszałej świątyni Pana Dziczy, nawet nie zauważyła, kiedy upłynął czas dzielący ją od dnia, w którym przyszła pora na wyjazd do Lenkster.

Jeszcze miesiąc temu czułaby na myśl o tym wyjeździe szczere zalęknienie, a w głowie miałaby jedynie wspomnienie ostatniego wciąż żyjącego Lomma, ale teraz przepełniała ją jedynie coraz większa pewność siebie oraz ekscytacja na myśl o wyprawie.

Bastion obudził w duszy młodej łuczniczki nową Gretę i konsekwentnie ją formował na podobieństwo lepionej z gliny figurki człowieczka, w którego usta Bóg miał niebawem tchnąć nowe życie.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 12-02-2023, 23:08   #164
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - 2520.05.06 wlt (1/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Bastion - Liedergart; Liedergart
Czas: 2520.05.06; Wellentag (1/8); zmierzch
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, ziąb



Grupa powrotna



- No to chyba przestaje padać. - mruknął któryś z górali. Już dobrą chwilę nie dało się słyszeć charakterystycznego suchego stukania o brezent, ściany czy ziemię. Ale niebo kończącego się dnia wciąż było ponure i ciemniało coraz bardziej więc nie było takie pewne czy to tylko chwilowa przerwa w tym sypaniu gradem czy skończyło się na dobre pozostawiając po sobie, zimne, jasne kulki.




https://www.metoffice.gov.uk/binarie...the-ground.jpg


Ta pogoda to ostatnie dnie dały im do wiwatu. Pod koniec zeszłego tygodnia jak ruszali z Falkenhorst to już się robiło ładnie i wiosennie. Ale gdzieś dwa, trzy dni temu, gdy byli już bliżej Liedergart niż Falkenhorst nastąpiło załamanie pogody. Ten ostatni kawałek jaki przy lepszej albo chociaż średniej pogodzie pokonaliby pewnie w jeden, góra półtora dnia szli trzy dni. Znaczy zapewne ich obie liderki jak były konno to może by dały radę szybciej ale nie chcieli się rozdzielać. Poza tym właściwie za bardzo nic ich nie gnało aby się trzeba było śpieszyć na złamanie karku. I ta już nieco znajoma góra na jakiej wznosił się zamek Liedergart żegnał ich do snu dwa ostatnie wieczory i witał dwa kolejne poranki. Aż dzisiaj wreszcie doszli na szósty dzień od wyruszenia z Bastionu.

Tym razem szli o wiele mniejszą grupą niż gdy podróżowali z Lenkster wraz z pierwszą falą górskich osadników. Poza Inez i Petrą jakie znów były szefowymi wyprawy i ponownie miały reprezentować górskiego margrabiego tak po drodze jak i w samym Lenkster ruszył też Eryk, Lothar i dwóch górali. Reszta została w zamku jako szkoleniowcy milicji, zwiadowcy no i ci którzy jako tako znali się na dzierżeniu broni w ręku. Zostały też obie łowczynie nagród którym górski lord zaproponował posadę szeryfów. Były tym nieco zaskoczone bo szeryfami nigdy wcześniej nie były a łowca nagród to niekoniecznie to samo co oficjalny stróż prawa. Więc namyślały się parę dni. Ale ostatecznie “powiedziały tak”. Właściwie pod tym względem były bezkonkurencyjne bo w małej społeczności kolonistów nie było chyba nikogo kto by miał jakieś doświadczenie w takich sprawach. Poza tym mogły wzmocnić pozostałych tam górali na wypadek bliżej nie określonych kłopotów. Więc grupa jaka miała wrócić do Lenkster była o wiele mniejsza niż ta która ruszyła z tego ponurego zamku prawie miesiąc temu. Można by ją zapewne zliczyć na palcach obu rąk.

- To niekoniecznie plus. Jak byliśmy wielką chmarą to pewnie i to wystarczało aby odstraszyć napastników. Teraz będzie nas dużo mniej. Chociaż nie będziemy tak hałaśliwi jak ta cała hałastra z wozami i stadami. - herszt Gebirgsjeager jakoś tak to skomentował zanim jeszcze opuścili Bastion gdy już się wykrastylizowało kto jedzie a kto zostaje.

No a ci co jechali to mieli całą listę sprawunków i spraw do załatwienia. Ile to można było sobie tylko imaginować gdy Petra powiedziała, że znów trzeba będzie kupić jakieś juczne zwierzaki. Hrabia zarychtował dajmy na to zakup kusz dla milicji. Bo prosta w obsłudze broń, jak się ją oparło o blanki murów, w sam raz była dla takich niezbyt wyszkolonych obrońców a i siłę rażenia też miała sporą. Jedna kusza to nic ale jak trzeba było ich wiele no to właśnie trzeba było też kupić jakieś zwierzaki co by je przewoziły. Poza tym okazało się, że całkiem sporo osób prosiło aby przekazać komuś w Lenkster, że się żyje, że dotarli, że zapraszają. Inez i Yvonne przez parę ostatnich dni spisywały te wiadomości do przekazania. Ci co zostawali prosili też aby kupić im to czy tamto. Głównie rzeczy jakie na tym górskim pustkowiu trudno było zdobyć za to byle warsztat czy na targu w Lenkster można je było dostać.

W dniu wyjazdu wszyscy zebrali się przy niedawno wstawionej bramie aby pożegnać śmiałków jacy ponownie ruszali na górski szlak. Czarno - Biała magister żegnała ich niczym jakaś księżna i wielka pani swoich wysłanników życząc im szczęścia i dobrej pogody. No i bezpiecznego powrotu. Blondwłosa siostra Yvonne pobłogosławiła ich a nawet tak się rozczuliła, że każdego objęła i uściskała, życząc im szczęścia i powodzenia. Zrobiło się więc całkiem miło i rodzinnie. Chociaż Eryk ze swoimi chłopakami odgrywał twardziela jakiego to nic nie rusza i jakby co dzień go witały czy żegnały takie tłumy. To jednak potem przy pierwszym popasie w dolinie, jak jeszcze mieli górę i miasto Falkenhorst wyraźnie widoczne za plecami to przeżywali to która i jaka panna do którego pomachała, posłała uśmiech czy nawet całusa jakby byli jakimiś bohaterami wojennymi. Generalnie humory raczej wszystkim dopisywały. Dopiero te ostatnie trzy pełne słotnej, górskiej pogody ostudziły ten zapał przypominając dobitnie, że są w dzikich, bezludnych górach zdani na łaskę bogów, żywiołów i własnych umiejętności oraz wyposażenia.

Chociaż nie tak całkiem bezludne. Drugiego chyba dnia od wyruszenia z Petra z siodła wypatrzyła jakieś jaśniejsze kropki na zboczu. A parę pacierzy później wszyscy byli dość zgodni, że to chyba są jakieś kozy albo owce. Za daleko aby to były te należące do mieszkańców ich nowej ojczyzny więc zaintrygowani nieco zboczyli z trasy, zaczęli się wspinać aby sprawdzić co to za zwierzaki. Bo oczywiście mogły to być jakieś dzikie albo zdziczałe ale jakoś siłą rzeczy kojarzyły się z czyimś stadem. Tak poznali się z trójką pastuchów jacy byli nie mniej zaskoczeni spotkaniem. Do głowy nie brali, że ktoś tu może być jeszcze tak głęboko w górach. Jak Petra pytała o von Falkenhorsta to nic im to nazwisko nie mówiło. Ot, mieszkali w sąsiedniej dolinie a tutaj wiosną często przychodzili pasać swoje stada bo dobra trawa tu była. O całej akcji osadniczeg górskiego hrabiego nie mieli pojęcia.

- Jakiś hrabia tu przyjechał? Tu? W te góry? - pytali zdziwieni bo chyba szlachta kojarzyła im się z kimś delikatnym komu trudy podróży i bytowania w tej dzikiej krainie są obce. Poczęstowali ich serem, wydoili kozy i owce aby podać im mleko w zamian Petra obdarowała ich monetami jakie tutaj w górach wydawały się być nieco abstrakcyjnym zbytkiem. Raczej wymieniano się coś na coś albo za to co ktoś dla kogoś mógł zrobić. Ale pieniądze mimo wszystko zbierano z myślą na przyszłe czasy lub gdyby trafiła się okazja wydać je w Lenkster. Więc i ta trójka pastuchów oglądała ciekawie te srebnre krążki wiedząc co prawda co to jest ale zastanawiali się gdzie i na co je wydadzą jak większość życia spędzali tutaj w środku gór. Chociaż kojarzyli Zelbad i Lenkster a o reszcie niedawno ponownie zasiedlonych stanic i zamków wiedzieli, że są ale nie wiedzieli, że znów ktoś tam mieszka.

Któregoś dnia górale znaleźli w ruinach nie wiadomo czego, chyba jakiejś większej chaty czy rezydencji, kobiecą figórkę z jasnego kamienia. Znając gusta ich niebieskowłosej szefowej Eryk zrobił niewinną minę i zaczął ją czyścić tą figurkę przy ognisku. Petra oczywiście od razu ją dostrzegła i zapytała grzecznie czy może ją obejrzeć. Oczywiście Eryk się zgodził a szefowa od razu zapaliła się aby ją od niego odkupić bo taka nimfa na pewno będzie pasować do jej przybytku rozkoszy jaki zamierzała otworzyć. Targi o tą figurkę trwały prawie do samego Lidergart. Aż przyjemnie było obserwować jak się po drodze, przy posiłkach czy popasach targują, udowadniając sobie nawzajem, że jest tyle warta albo i więcej albo na odwrót, że taki badziew to powinno się oddawać za darmo. Niby mieli oboje o to straszną wojnę ale chyba w gruncie rzeczy to był sposób na zabicie rutyny tej podróży. W końcu dzisiaj w południe, jak już zanosiło się, że dotrą wreszcie do Liedergart oraz, że z tych ciemnych, ponurych chmur coś zaraz zacznie padać przybili targu i w zamian za niewiadomą ilość monet Petra stała się posiadaczką kamiennej tancerki jaką od razu nazwała nimfą.

Za to Petra właśnie, jeszcze w Bastionie znalazła jakiś dawny zajazd czy co. Miał wozownie na kilka wozów, stajnie, budynki gospodarcze oraz mieszkalne zdolne pomieścić pewnie i dwa a może i trzy czy cztery tuziny śpiących. A jakby zacieśnić prycze to nawet dwa czy trzy razy więcej. To miała być nowa siedziba Gebirgsjaeger. Na razie oczywiście była w równie kiepskim stanie jak reszta miasta ale i tak było to miłe i chłopaki się ucieszyli, że jak w końcu będą mieli sztandar to będą go mieli gdzie zawiesić no i w ogóle dokąd wrócić i osiąść jak wrócą z Lenkster. Przed wyjazdem jednak nie zdążono zbyt wiele tam zrobić więc Eryk ograniczył się do wydrapania nożem rysów gór i czegoś co w porywach dobrej woli można było uznać za ptaka z rozpostartymi skrzydłami. Chyba najlepiej wyszła mu gwiazdka na dole godła jaka symbolizowała kwiat szarotki.

Największa niespodzianka czekała ich jednak w samym Liedergarten. Tu gdzie parę tygodni z pewną obawą obie szefowe zostawiły dwa wozy z rodzinami po tym jak odkrytli zdewastowany cmentarz poniżej murów zamku. Chyba do końca nikt nie był wtedy pewien czy to dobry pomysł i czy jednak nie zabrać wszystkich i w kupie pojechać dalej do samego Bastionu. Okazało się jednak, że nie było tak źle. Tutejsze rodziny też zaczęły swoje życie osadnicze od zamontowania bramy w pustej do tej pory wieży. Tutejszy zamek był może obszarowo większy od samego Bastionu ale jeśli doliczyć miasto Falkenhorst to widać było od razu gdzie niegdyś była górska stolica.

Bramę przed nimi otwarto i zrobiło się znów całkiem miło i przyjemnie gdy obie strony się rozpoznały. Nie widziały się od paru tygodni więc jedny nie byli pewni co się stało z tymi których zostawili w tym zrujnowanym zamku a drudzy co się stało z tymi co pojechali dalej. Dopiero teraz szło to nadrobić. Ale ledwo niewielka grupka obu szefowych wjechała albo weszła na dziedziniec zamku od razu dało się poznać, że tłumek zwierząt, wozów i ludzi jest większy niż powinien.

- A to kto? - zapytała Inez patrząc na nich z takim samym zaciekawieniem jak oni na nią i całą ich grupę. Okazało się, że ostatni z pozostawionych w Lenkster wysłanników margrabiego nie próżnował. I lubujący się w fajkowym zielu kolega obu wysłanniczek zdołał zorganizować kolejną wyprawę. Co prawda dużo mniejszą, ledwo na cztery wozy. Ale jednak. W większości byli to chłopi oraz kamieniarze. Znali mniej więcej drogę do najdalej jak się wydawało położonej w górach osady czyli Zelbad. Z perspektywy Lenkster wydawała się ona na krańcu znanego świata, tam gdzie cywilizacja człowieka kończy się ostatecznie. Więc i tam dotarła wyprawa z czterech wozów. I właściwie nie mieli planu co dalej. Zamierzali się rozpytać na miejscu i co najwyżej poczekać na jakieś wieści. W końcu tylko wysłannik hrabiego czyli Peter znał drogę do Bastionu a ten został w Lenkster aby dalej agitować na rzecz górskiego osadnictwa. Radził im aby poczekali na powrót obu koleżanek bo ogólnie uzgodnili przed rozstaniem, że pewnie za dwa miesiące postarają się wrócić. Albo za trzy lub cztery. Trudno było to wtedy oceniać.

W Zelbad jednak jak to opowiadali nowi osadnicy podczas gdy na zewnątrz grad już tłukł równo o wszystko czego zdołał sięgnąć, wskazali im drogę. A raczej dolinę. Jaką wcześniej ruszyła wyprawa obu wysłanniczek. Nowi postanowili spróbować i tak dotarli do Steinwald. Już sądzili, że to ten Bastion widząc mury stanicy na szczycie góry ale okazało się, że jeszcze nie. Za to zastali dwie dzielne wyznawczynie Sigmara, ich odbudowywaną z mozołem świątynie i dwie rodziny wcześniejszych osadników. Tam pobyli trochę i wiara obu porzuconych zrobiła na nich ogromne wrażenie ale ostatecznie skoro tam też im wskazano w którą dolinę należy się udać bo tam pojechała większość wozów no to też ruszyli. I tak schemat się powtarzał aż dotarli tutaj, do Liedergarten. No i właśnie czekali na poprawę pogody, za dzień czy dwa pewnie ruszą w tą ostatnią dolinę aby wreszcie dotrzeć do Bastionu.

W zamian byli ciekawi wieści z tego Bastionu skoro wreszcie spotkali kogoś kto tam był i widział tam wszystko na własne oczy. Więc pytań mieli sporo. To ten Bastion naprawdę istnieje? To nie bujda? I jest tam ten hrabia? I jaki on jest? I jest miejsce? Jest gdzie się osiedlić? To prawda, że praca się tam znajdzie? Pytali chciwie i równie chętnie słuchali opowieści.

To, że margabia mianował obie swoje wysłanniczki szlachciankami z czego przynajmniej Petra w ogóle nie sprawiała wrażenia błękintokrwistej. Że odnowi regiment Gebirgsjaeger a tego tu zarośniętego hultaja zrobił oficerem. Że pojechał w noc z czarno białą czaruśką i jakąś białą poczwarę sam, osobiście ubił. No i że całe miasto puste, tylko czeka na swoich nowych mieszkańców, nic tylko brać. Każdy jak tu jeden siedzi co wraca właśnie z Bastionu zaklepał już sobie jakąś kamienicę albo i dwie, jak ktoś chciał to kuźnię, albo siedzibę na jakiś warsztat. Jak choćby Greta co sobie już zaczęła organizować warsztat do wyrobu strzał. No więc nowi słuchali bardzo chętnie i robiły te wieści na nich ogromne wrażenie. Bo widocznie w sporej mierze jechali w ciemno, niepewni co z tego wszystkiego co im naopowiadał Peter może być prawdą. I takie wieści wydawały się ich bardzo podbudowywać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-02-2023, 20:31   #165
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Popas w Liedergard

Greta wyruszyła z Bastionu w dobrym nastroju, chwilami ocierającym się wręcz o nieprzystającą niewieście żądzę niebezpiecznych przygód. Raz przetarty szlak nie był już budzącą niepokój tajemnicą, chociaż łowczyni nie wątpiła, że górskie okolice mogły wędrowcom przynieść niejedną niespodziankę. Pierwszą z nich byli oczywiście pasterze z sąsiedniej doliny, stanowiący jawny dowód na to, że Górska Marchia wcale nie była tak wyludnioną jak to się mogło wydawać w trakcie pierwszej wyprawy. Taal jeden wiedział, ile podobnych maleńkich sadyb mogło przycupnąć w cieniu strzelistych szczytów w niedalekich dolinach, pogrążonych w spokojnym życiu z dala od jakichkolwiek wieści z szerokiego świata. Przysłuchując się rozmowie Petry z góralami Greta wyraźnie czuła nieudawaną konsternację tych prostych ludzi, ogromnie zaskoczonych nagłą obecnością w górach jakiegoś obcego im szlachcica.

- Jeśli myślicie o poprawie żywota, winniście przenieść się do Bastionu - poradziła trójce pastuchów, kiedy jej grupa już zaczęła się oddalać w kierunku Liedergard - A jeśli znacie w okolicy więcej wam podobnych ludzi, zanieście im wieść, że władca tej ziemi powrócił i rządzi ze stolca w Falkenhorście. Moc tam ludu ciągnie z nizin, aby odbudować miasto, a jeśli kto z orężem obyty, może do górskiej straży wstąpić, a może nawet podoficerski patent zdobyć. Pakujcie tedy dobytek i gnajcie stada do Bastionu, a wielce na tym zyskacie.

Na kolejną niespodziankę nie trzeba było długo czekać, objawiła się wędrowcom sama w bramie zrujnowanego zamku pod postacią gromadki zupełnie obcych, ale przyjaznych twarzy. Słysząc o tym, że nowi osadnicy sami z siebie jęli podążać śladem pierwszej karawany, Greta poczuła się ogromnie pokrzepiona na duchu. Będąc prostą kobietą nie wyznawała się zbytnio na sprawach organizacyjnych, toteż chwilami wydawało jej się, że poplecznicy margrabiego co rusz będą musieli wędrować do Lenkster i innych miast na pogórzu, aby tam z mozołem rekrutować nowych chętnych do przesiedlenia, a następnie wieść ich znajomą już drogą ku Bastionowi - tymczasem obecność nowych obywateli na progu Bastionu jawnie dowodziła tego, że jeśli ktoś był chętny i zdeterminowany, nie czekał z wyjazdem do pojawienia się werbowników, jeno sam ruszał w drogę.

Wyśmienite to były wieści i wydatnie poprawiły łuczniczce humor. Nie chcąc odstawać od reszty grupy, puściła zatem z wysiłkiem w niepamięć swoją wrodzoną nieśmiałość i milkliwość, dołączając do opowieści snutych przez Eryka i jego górali na temat nowego życia czekającego na zmierzających do górskiej marchii osadników.

- Pewnie samiście już wpadli na ten pomysł, poruczniku, ale opowiem, cobyście nie myśleli, żem jeno głupia chłopka - rzekła w pewnej chwili do dowódcy jegrów stykając się z nim głowami w dyskretnej konwersacji - Myślę, że trzeba tutaj konnego, najlepiej z naszej górskiej straży, który by w zamku za posłańca robił i jeździł między Liedergard, a Bastionem. To ostatni przystanek przed miastem, trza by było mieć tu czujkę, która by z wyprzedzeniem raportowała, czy kto ku nam aby nie ciągnie, a i za przewodnika by robiła.

Przemawiając Greta skrzętnie pilnowała tego, aby w obecności obcych zwracać się do Eryka z zachowaniem odpowiedniego szacunku dla rangi, za nic w świecie nie chcąc narazić się dowódcy straży niewłaściwym zachowaniem. Przyjęcie w szeregi oddziału, co prawda żałośnie wręcz niewielkiego, miało zaowocować w przyszłości profitami, o których Greta ledwie nieśmiało fantazjowała, toteż zamierzała uczynić wszystko, aby w jego szeregach pozostać.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 19-02-2023, 02:04   #166
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - 2520.05.15 abt (2/8); ranek

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Steinwald - Zelbad; 3 d na wsch od Steinwald
Czas: 2520.05.15; Aubentag (2/8); ranek
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno


Grupa powrotna


- O… Słyszeliście? Znowu. - jeden z górali zatrzymał się i uniósł palec aby zwrócić na siebie uwagę. Pozostali też stanęli i zaczęli się rozglądać dookoła i nasłuchiwać. Dopiero co zwinęli nocleg i ruszyli w dalszą drogę. Tak na oko to byli gdzieś w połowie drogi między Steinwald a Zelbad. Trzy dni temu opuścili małą stanicę powoli zagospodarowywaną przez obie bogobojne kobiety jakie starały się jak mogły aby odnowić dom boży Sigmara jaki jesienią zastały w kompletnej ruinie. No ale od paru tygodni pomagały im dwie rodziny osadników jacy też tam pod wpływem wiary jaką one okazywały zdecydowali się tam zostać i nie jechać dalej do wówczas dość jeszcze mitycznego Bastionu. Właściwie to było dwa dni temu bo dziś był dopiero początek trzeciego dnia podróży. I za jakieś dwa, trzy, może cztery dni powinni dotrzeć do Zelbad. Zagubionej w górach osady jaka gdy ruszali z Lenkster wydawała się ostatnim okruchem ludzkiej cywilizacji w tych górach. Teraz jak już raz przebyli całą trasę od samego Lenkster do Bastionu czuli się znacznie pewniej. Petra żartowała, że teraz wiedzą jak one się czuły gdy we trójkę, bo jeszcze Peter z nimi wtedy był, szły tymi samymi dolinami do Lenkster. Jeszcze wtedy całkiem sporo śniegu wszędzie leżało. A teraz właśnie górale też pierwszy raz wracali do cywilizacji i mieli dać świadectwo, że ten zamek w górach istnieje, że ten margrabia też tam jest no i zaprasza i tak dalej. Obecnie górale faktycznie zdawali się rozumieć ich punkt widzenia i zdawało się to dziwne jak bardzo zmieniła się perspektywa, wiedza, nawet status społeczny przez te ostatnie kilka tygodni.

Wszystkim chyba podróżowało się znacznie raźniej gdy w pewnym sensie wracali po własnych śladach. A w tych paru stanicach i zamkach zdawałoby się rozrzuconych przypadkiem pośród górskich dolin i szczytów. Przynajmniej jak się tu było za pierwszym razem. To widok jakichs zapomnianych ruin smętnie sterczących w ponure, górskie niebo nie napawał optymizmem, nadzieją co najwyżej mógł rozpalać wyobraźnię jakimiś ponurymi historiami. Ale jak się już wracało to te same stanice czy bardziej charakterystyczne punkty wyglądały już bardziej znajomo. Jak je było widać wiadomo było, że wkracza się w już nie tak całkiem obcy teren. No a jeszcze osadnicy robili świetną robotę.

Bo jak tędy podróżowali pierwszy raz no to ostatni ciepły kąt pożegnali w Zelbad właśnie. Tam gdzie teraz zmierzali. A tak to wszystkie kolejne noclegi, nawet jak wypadały w jakichś ruinach to trzeba było rozbijać się tak samo jak w polu. Czyli namiot, derka, coś pod głowę i grzać się od żaru dogasającego ogniska. Nawet w ruinach dawnych zamków to hulał wiatr, dachów zwykle nie było bo drewno dawno spróchniało albo przegniło. W Steinwald to chociaż symboliczne mogły ugościć ich Gretchen i Ilsa. Ale jakie możliwości gościny miały dwie pustelniczki na ponad pół setki osób, wozów i zwierząt? No dość symboliczne właśnie. Ale teraz było inaczej. W każdym zamku, czasem samowolnie, czasem z przypadku, a czasem z polecenia szefowych została rodzina czy dwie. I po paru tygodniach jak ich odwiedzali to aż miło było popatrzeć na te świeżo budowane chaty, wstawiane dachy, ściany w pustych dotąd skorupach zamkowych murów. No i teraz było ich może z pół tuzina czyli znacznie mniej. Więc już mieli szansę się jakoś ścisnąć aby się pomieścić. Nawet jak trzeba było sobie rozkładać derki na podłodze to pod dachem i przy piecu albo kominku było to znacznie przyjemniejsze. Bo łóżek to mimo wszystko nie starczało dla wszystkich a gospodarze swoje najlepsze i tak odstępowali obu wysłanniczkom górskiego hrabiego aby nie było hecy, że kazali im spać na podłodze. W końcu teraz były już szlachciankami. Wstyd byłby jakby posłanniczkom pana i szlachciankom kazać spać na podłodze. Ale ogólnie sytuacja powtarzała się jak z Liedergarten czyli obie strony były ciekawe wieści od tej drugiej. Bo tak samo jak tam nie mieli ze sobą żadnego kontaktu od rozstania czyli przez parę tygodni. I mieszkańcy stanic byli przyjemnie zaskoczeni, że te opowieści o Bastionie okazały się prawdziwe albo chociaż nie mrzonką. Chyba większość z nich miała gdzieś z tyłu głowy, że to może być tylko jakaś bujda na resorach i jakieś nie wiadomo co to zgodnie z zasadą, że lepszy wróbel w garści to nawet chętnie zostawali w tej czy innej stanicy. Teraz to jednak Petra i Inez zachęcały ich do pozostania bo takie zagubione w górach okruchy cywilizacji były dobrym nasieniem na jakim powinien wyrosnąć regularny szlak między Lenkster a Falkenhorst. I nie tylko! Bo obie szefowe, inspirowane widocznie rozmowami z samym margrabią jeszcze w jego donżonie kreśliły przy wieczornym stole świetlane plany na przyszłość.

- Ten szlak do Lenkster to tylko początek. Po prostu do niego nam było najbliżej i jako tako znałyśmy drogę to od niego zaczęliśmy. Ale przecież jak taka tylko jedna nitka to łatwo przeciąć. Poza tym wtedy Falkenhorst wygląda jak jakieś zadupie na końcu świata… - Petra ochoczo tłumaczyła nie tylko góralom ale także i osadnikom jak to sobie ich pan ze swoją świtą umyślili. A, że miała dar opowiadania a wieści wydawały się ciekawe to słuchali całkiem chętnie. Inez chrząknęła znacząco jak to ostatnio miała w zwyczaju gdy chyba miała zamiar jakoś ucywilizować koleżankę aby chociaż trochę zachowywała się jak szlachcianka.

- A tak… Znaczy koniec świata… No i ten… Co ja mówiłam? A! Nitki! No tak i w ogóle to nam margrabia opowiadał, że dawniej to Falkenhorst to były krzyżówki. Oprócz szlaku na wschód do Lenkster, czyli właśnie tego co jesteśmy teraz, to jeszcze wiódł na południe, do Hochlandu i na zachód, do Middelnheim. No i to trzeba będzie odnaleźć i na nowo wytyczyć te szlaki. To zobaczycie, ludzie będą się zjeżdżać nie tylko z naszego Ostlandu ale i z innych prowincji też. I tym właśnie się zajmiemy jak wrócimy z Lenkster. - Petrę to chrząkanie koleżanki nieco zbiło z pantałyku ale tylko na chwilę. Szybko podjęła wątek i brzmiało jakby ich margrabia naprawdę szykował wielkoskalowe projekty i miał zamiar odrestaurować nie tylko własną dynastię ale całe miasto, twierdzę no i swoje górskie królestwo. No a pierwszym krokiem było nawiązanie łączności z sąsiednimi prowincjami a wytyczenie tych nowych szlaków miało spaść właśnie na niezawodnych Gebirgsjeager no i obie szefowe. Może kogoś jeszcze jakby się udało zwerbować w Lenkster. Ale, że to by były zapewne nie mniej ciężkie wyprawy niż ta pierwsza z Lenkster do Bastionu to by pewnie każda z nich mogła zabrać parę tygodni w jedną i drugą stronę. A pan chciał to załatwić jak najszybciej, najlepiej przed kolejną surową, górską zimą. Aby roznieść wieści zawczasu to potem po żniwach kto wie? Może by spłynęli jacyś nowi osadnicy z tej południowej i zachodniej prowincji.

- I dlatego nasz pan zamierza urządzić turniej. Nie teraz, po żniwach jakoś. Tak aby zaprosić tych wielkich panów i się pokazać. Aby nie tylko maluczcy tu przybywali. No i jak się zachęci tych wielkich no to oni mają służbę, pieniądze, swoją świtę no jeden taki pan jakby zdecydował się osiąść w Lenkster no to byłoby coś. A wiadomo. W każdej rodzinie jest ktoś dla kogo nie starcza ziemi, majątku i tytułów z ojcowizny prawda? No a nasz pan ma i ziemię, i tutuły, i stołki, wszystko gotowe do wzięcia tylko trzeba do nas pojechać, złożyć przysięgę wierności i można się gościć. I pierwsze 10 lat bez żadnych podatków! - Inez też chętnie dołączyła do ogłaszania planów ich patrona. A słuchacze byli zachwyceni. Zanosiło się, że czeka ich wiele pracy no ale takiej co może przynieść wymierne profity. A ich pan, nawet jak go jeszcze nie widzieli na oczy, zdawał się wszystkim kręcić i zarządzać jak dobry gospodarz. I szlaki nowe chciał otwierać, i osadników zapraszał, i wielkich panów, i turniej gdzieś tam majaczył na horyzoncie no i jeszcze z podatków zwalniał! No co prawda milicję kazał raz w tygodniu szkolić. Ale to było do przełknięcia. Chociaż w Liedergart i Steinwald a zapewne i w Zelbad to niezbyt chyba był kto w roli szkolącego. No i jeszcze robociznę kazał odrabiać raz w tygodniu. Zamiast pańszczyzny. Tą się odrabiało zwykle jeden dzień w miesiącu, czasem dwa a czasem raz na dwa miesiące. Zależało od pana i na jakich zasadach chłopi dzierżawili jego ziemię. Więc tego tutaj było wiecej no ale ta robocizna była jakaś bliższa bo chodziło o naprawę murów, dróg, domów czyli czegoś co mogło się przysłużyć wszystkim. A na nizinach to najczęściej obrabiało się pole albo las pana, albo jakieś rowy melioracyjne z których tylko on czerpał korzyści. Zresztą tutaj to większość czasu ludzie spędzali na budowaniu albo remontowaniu czegoś.

W każdym razie jakoś z tydzień temu, po dniu odpoczynku w zrujnowanym i sporym zamku Liedergart który w pełni zasługiwał na miano górskiej twierdzy grupa górali pod wodzą obu konnych szefowych ruszyła na wschód w kierunku Steinwald. Zaś te cztery wozy z nowymi osadnikami na zachód do zdawałoby się będącego tuż za rogiem Bastionu. Po relacjach wysłanniczek margrabiego i górali którzy świadczyli podobnie wydawali się mocno podbudowani. Niestety żaden z nich nie znał żadnego kapłana w pobliżu Lenkster. Jedna rodzina to była dobre parę dni jazdu na wschód od Lenkster i tam mieli w okolicach jednego kapłana Taala. Znaczy nie w ich wiosce oczywiście. Rezydował w takiej dużej wiosce, razem z kapłanką Rhyi. I oboje zwykle raz w miesiącu robili obchód po okolicznych wioskach a jak ktoś miał sprawę do nich no to się do nich wybierał albo czekał te parę tygodni aż znów zawitają. Ale to już oboje byli w średnim wieku więc nie był taki pewny czy by chcieli wyruszyć w tak daleką podróż. No i z samego Lenskter to było ze trzy, może cztery dni marszu w jedną stronę. Drugi wspomniał, że po drugiej stronie granicy, w Hochlandzie to słyszał, że tam gdzieś chyba ktoś od Taala jest. Ale wtedy go to niezbyt interesowało no to nie znał szczegółów.

Pierwszego dnia wznowionej podróży znaleźli stare kości orków. Już dawno zbielały i były rozwłóczone przez zwierzęta to widać była jakaś stara sprawa. Ale tam Lothar znalazł nóż jaki nie wyglądał na orczy. Właściwie to nóż był już do niczego. Ale rączka, zrobiona z jakiejś kości i wyrzeźbiona w jeleni kształt była całkiem obiecującoa. Lothar zatrzymał więc to znalezisko a wieczorami przy ognisku najpierw usunął to bezużyteczne ostrze a potem czyścił rękojeść aby się do czegoś nadawało ponownie.

Podobnie im mijały kolejne dni podróży górskimi dolinami. Dwa razy koń Petry miał pecha i wzbudził zaniepokojenie gdy zaczął kuleć. Nic dziwnego. Gdyby to było coś poważnego trzeba by go ubić a w tej górskiej dziczy najbliższe konie do kupienia były w Lenkster. Na szczęscie za każdym razem okazało się, że to tylko jakis kamień wszedł złosliwie w kopyto. Trochę mocowania się i udało się go wydobyć a koń wracał do normy.

Raz spotkali zasuszonego jegomościa jaki przedstawił im się jako Gotryk Pielgrzym. Był obwieszony symbolami najpopularniejszego boga w Ostlandzie czyli Sigmara. Szedł z pielgrzymką do owego Bastionu. Wiara jego musiała być wielka bo podróżował samotnie przez tą dzicz. Niemniej może nawet zbyt wielka bo chyba ani obu szefowym ani góralom jakoś nie przypadł do gustu. Jedynie Inez dzięki większej dozie cierpliwości czy dobrego wychowania była w stanie prowadzić z nim konwersację. Ale ten prawie na wszystko odpowiadał jakimiś cytatami świętych psalmów i mądrości albo mówił jakby prawił kazanie. Petra więc dość szybko wymówiła się, że mają jeszcze kawał drogi na dzisiaj i muszą już lecieć. A górale jakoś chętnie ją poparli. Jak się oddalili to Eryk nawet zażartował, że jakoś by nie płakał gdyby świątobliwego męża zeżarły górskie wilki czy tam inne trolle. A śmiechy z tej rubasznej uwagi potwierdzały, że pielgrzym chyba na pozostałych też nie zrobił zbyt dobrego wrażenia. Niestety jak zauważyła Inez jeśli dotrze cało do Bastionu to zapewne zastaną go tam po powrocie.

Potem dotarli do Steinwald. Tam też dało się dostrzec postepy w tej pracy osadniczej. Jak kilka tygodni temu stąd wyjeżdżali to stała tylko jedna, mała i licha chatka, wręcz lepianka, jaką przed zimą zdołały jakoś slecić Ilse i Gretchen. Teraz nadal stała. Ale w pustych jeszcze trzewiach jednego z budynków już wstawiono podłoge między parterem a piętrem. Więc powstała wspólna izba w jakiej można było się poczuć swojsko. Na dwie rodziny podzielono je przepierzeniem więc każda miała coś jakby wnętrze własnej chaty dla siebie. A w planach był remont komnat na piętrze i te zgodnie w pierwszej kolejności przyznano dla obu najwierniejszych córek Sigmara jakie tu przetrwały surową, górską zimę.

One obie też już nie były tak kościste jak gdy je widzieli ostatnio. Wtedy to wydawały się mocno wychudzone, z zapdnietymi z głodu policzkami. Widocznie górska, zimowa dieta nie sprzyjała zachowaniu masy i zdrowia jak się tu bytowało bez wcześniejszego przygotowania. Obie musiały wykazać się żelazną determinacją i wielką wiarą aby tu przetrwać te kilka miesiecy hulającego wiatru, śniegu i lodu. Teraz nadal były dość chude ale już nie takie mizerne i anemiczne jak ostatnio. Widocznie wspólne bytowanie z resztą osadników im się przysłużyło. Oczywiście były ciekawe tak jak i reszta co się dzieje w Bastionie. Ale co chyba nie było dziwne najbardziej interesował je los iostry Yvonne i czy jest tam świątynia Sigmara. Młoda, blondwłosa kapłanka była ostatnim kapłanem, do tego spod ich patrona z jaką miały kontakt więc wieści, że wciąż żyje i ma się dobrze no i wzywa ciągle do odbudowy świątyni podniosła je na duchu. Nawet zaczęły rozważać czy jej tam nie odwiedzić no ale nie chciały zostawiać swojej bez opieki.

Niemniej to właśnie one ostrzegły wysłanniczki i górali o śladach zielonoskórych w okolicy. Właśnie w tej dolinie do Zelbad jaką zamierzali jechać. Obie nawet zaproponowały, że mogą dołączyć do wyprawy bo do sprawców rzezi ich własnych rodzin odczuwały zapiekłą wręcz nienawiść, że były gotowe skorzystać z każdej okazji aby utoczyć im posoki. Ale szefowe wyprawy przyjęły to ostrzeżenie, podziękowały i poprosiły aby obie jednak zostały na miejscu. Bo kto będzie bronił domu bożego jeśli orki czy gobliny przyjdą tutaj? Przecież żadnego wojska ani wojowników tutaj nie było. Chociaż prastare, kamienne mury dawały nadzieję, że jak się zamknie bramę to da się przetrwać taki atak. Bez lin czy drabin to już nawet w takiej ruinie ciężko by było je sforsować. Nawet jakby ktoś dał radę wspinać się po skruszałych od upływu wieków szczelinach to byłby łatwym celem dla obrońców na blankach. No ale ostrzeżenie poskutkowało tym, że wysłannicy margrabiego mieli się na uwadze.

Właśnie na tą okoliczność Eryk zaczął rozmowę o tych ostrzeżeniach do Lenkster. I znów się okazało, że już kiedyś taki system był. W każdym zamku hrabiego był koń przeznaczony dla gońca z wieściami. W tej chwili to było “trochę nieaktualne” jak to z przekąsem zauważyła Inez. Ale to też było w planach do odbudowy. Tak samo jak system ognisk na szczytach wież dzięki czemu można było przekazywać sygnały. Tylko tu był mały klops bo jakieś ognisko czy coś to można było zorganizować dość łatwo ale z tymi sygnałami było gorzej. Trzeba było je dopiero je wymyślić a potem przeszkolić ludzi do ich obsługi a jeszcze potem chociaż po dwóch czy trzech umieścić ich w każdym zamku. Ta część renowacji systemu przekazywania informacji była więc w dość początkowym i teoretycznym stadium. Sam zaś Eryk chyba był zadowolony, że najmłodsza stażem Gebirgsjaeger zwraca się do niego jak należy. Wynagrodził ją tą kościaną rękojeścią do noża w kształcie jelenia. A ten zwierz był jednym z symboli Taala. Widocznie jakoś go wyjachmęcił od Lothara albo na coś się wymienili.

W samym Steinwald Eryk z góralami zastanawiali się czy nie wyskoczyć do tych mglistych ruin co poprzednio wzięli ze sobą Gretę i nieźle się obłowili. Aż zamierzali teraz w Lenkster nieźle się za to zabawić! Ale może było tam coś jeszcze? Zastanawiali się. Dzień był wolny, skryte we mgle ruiny na stoku sąsiedniej góry nie daleko więc chciwska i ciekawska natura górali kusiła ich do powrotu. W końcu ostatnio tam zostawili tą dziwną ścianę. Kto wie co za nią było? Może jakieś jeszcze większe skarby i fanty? A przecież jak tu ludzie się zaczną w końcu zjeżdżać albo nawet ci co tu się osiedlili mogą zacząć się tam kręcić i co? Jak odkryją te skarby to oni się wzbogacą a nie Eryk i jego banda. W końcu zastanawiali się nieco za długo i zdecydował kaprys bogów. Czyli pogoda. Rozpadało się tak, że im się odechciało takich wycieczek. I obiecali sobie, że najwyżej spróbują jak będą wracać z Lenkster. Bo szefowe pewnie też zarządzą dzień postoju na odpoczynek to znów powinna być okazja.

I ze Steinwald ostatecznie ruszyli swoją małą grupką trzy poranki i dwie noce temu. Teraz właśnie powinni byc gdzieś w połowie drogi do Zelbad. Gdy coś usłyszeli. Nie byli z początku pewni co. Poranek był słoneczny ale chłodny. A chmurzyło się jakby zbierało się na deszcz. Wiatr się wzmagał ale na razie był na tyle lekki, że nie przeszkadzał w strzelaniu z łuku.

- O. Zobaczcie tutaj. - rzekł Lothar wskazując na rzucające się w oczy jasne plamy świeżego drewna na pniu jednego z drzew. Podszedł bliżej i pozostali też. Petra podjechała na koniu i też rzuciła okiem.

- Świeże. Z wczoraj. Góra dwa czy trzy dni. - ocenił Eryk. Na oko Grety to jej wycena brzmiała podobnie. Wygladało to jak typowe znaczenie terenu przez zwierzęta. Ale takie dziwne bo nieco ponad głowę dorosłego człowieka. Jak Petra była konno to tak mniej więcej na wysokości jej twarzy. Górale zastanawiali się co to mogło być. Trochę za wysoko na poroże jelenia. Zresztą o tej porze roku to poroża dopiero im odrastały po zimie i jeszcze nie powinny mieć tak imponujących rozmiarów. Niedźwiedź? No jakby wstał na tylne łapy i ostrzył pazury to mógłby sięgnąć. Ale to by zostały porządne, grube rysy jego pazurów a te tutaj były dość niewielkie.

- Tu są takie małe ślady. Jak ukłucia od uderzenia czekanem. I tam wyżej też. - Petra z siodła dostrzegła coś co piechurom na pierwszy rzut oka umknęło. Ale jak o tym wspomniała i zadarli głowy to też dostrzegli te jasne punkciki. Zwłaszcza jak sie cofnęli parę kroków aby złapać lepszą perspektywę.

- Jakby coś chodziło po drzewie. Ale nie kot. Koty zostawiają inne ślady. O ile w ogóle. - mruknął Lothar zastanawiając się co mogło zostawić te dziwne ślady.

- Nie ma co tu stać i czekać na nie wiadomo co. Jedźmy dalej. - zaproponowała Inez która najmniej w ich grupie znała się na takich łowczych i tropicielskich śladach. Pozostali się z nią zgodzili. Wszystkich chyba ciarki przeszły po plecach na to co powiedziała Petra.

- To niedaleko naszego obozu. Jakby ktoś wlazł na drzewo to by pewnie mógł nas obserwować. - mruknęła cicho ale chyba i tak wszyscy to usłyszeli. Zrobiło się dość nieswojo. Górale szli rozglądając się czujnie a paru trzymało łuki w dłoniach. Eryk posłał Gretę i Lothara nieco do przodu. Tak na wszelki wypadek. A w tym miejscu doliny to szli tak jak zwykle, mniej więcej środkiem i wzdłuż strumienia. W każdej dolinie na samej dnie był strumień jakim jak rynną spływała woda z pobliskich wzgórz. Różniły się tylko szerokością, głębokością i siłą nurtu. Teraz na wiosnę to był woda w nich zwykle była obfita i silna. Zwykle jednak była jakaś naturalna przesieka wzdłuż tych strumieni dzięki czemu podrózowało się nieco lżej niż całkiem na przełaj przez las. Ale tutaj strumień właściwie przecinał ten las i żadnej przesieki nie było.

- Ilsa i Gretchen mówiły coś o śladach goblinów. Więc uważajcie. - rzuciła im z siodła Petra. Co prawda te ślady na drzewie nie wyglądały na goblińskie no ale to spostrzeżenie szefowej w spodniach jednak niepokojąco drążyło czaszki. Więc Lothar i Greta stopniowo wysforowali się do przodu w roli zwiadowców głównej grupy. Chociaż jak się odwracali to jeszcze ich widzieli. Szli tak z pacierz albo dwa. Poranek zaczął z wolna przechodzić w późny poranek. Drzewa zaczynały szumieć jakby bardziej oznajmiając, że stopniowo wiatr przybiera na sile.

- Jakoś jakby cicho nie? - szepnął Lothar idąc ostrożnie. Trzymał swój łuk w jednej dłoni ale jeszcze bez strzały. Rozglądał się i nasłuchiwał stawiajac na ostrożność kosztem prędkości. Greta też to zauważyła. Liście szumiały na wietrze, drobne gałązki też. Ale coś ptaki ucichły. Zwykle tak się zachowywały jak wyczuły jakieś zagrożenie. Niemniej zwiadowcy nadal nic nie dostrzegali. Przeszli jeszcze kawałek nim coś jednak dostrzegli.

Lothar skitrał się za pniem jakiegoś drzewa. Tym razem wyjął strzałę z kołczana. Ale jeszcze nie nakładał jej na cięciwę. Wyjrzał jeszcze raz i wskazał tą strzałą przed siebie. Jakieś trzy, może cztery dzisiątki kroków było tam coś. Coś na trawie. Coś podłużnego. Co przypominało związanego człowieka jaki się trochę rusza. Trochę. Jakby był już bardzo słaby albo jakoś zamroczony. Z tej odległości trudno było dostrzec detale. Dziwnie to wyglądało taki związany, zamroczony człowiek pośrodku lasu w środku bezludnej doliny górskiej.

~ Tam chyba coś się rusza. ~ szepnął do niej Lothar wskazując strzałą kierunek. Rzeczywiście widziała jak jedna z gałęzi podejrzanie się poruszyła jakoś całkiem niezgodnie z ruchem wiatru. Ze trzy, może cztery dzisiątki kroków od nich. Zupełnie jakby ktoś czy coś ją przed chwilą potrąciło.

Tylko ona w przeciwieństwie do niego dostrzegła to ciut wcześniej tylko nie zdążyła mu jeszcze tego powiedzieć. Więc dojrzała jakiegoś chyba jeźdźca. Na jakiejś pokrace. Musiała być dość niska bo zasłaniały ją zwykłe krzaki o młodych jeszcze i drobnych listkach. Więc nie mógł to być koń. Jak widziała przemykający kształt to uznała, że na wilka, chociaż te były niższe od koni to to też nie pasuje. Tak samo jak jeździec. Dojrzała jakąś futrzaną, trochę spiczastą czapkę na jego głowie. Ale był dość niski. Jak dziecko. Albo goblin. I coś dzierżył w dłoni ale nie widziała co. Może łuk, może włócznię, może jakiś kij. A gdy już tam patrzyła dojrzała kolejnego. Przemykał się chyżo a cicho nieco dalej. Jak się rozejrzała szybko dostrzegła jeszcze dwa kolejne. Z przeciwnej strony! Chciały ich wziąć w kleszcze!

~ Tu się chyba ktoś na nas kitra. ~ szepnął cicho Lothar chyba jeszcze nie dostrzegając co mogło poruszyć tamtą gałąź jaką dostrzegł ale chyba domyślił się, że to coś podejrzanego chociaż jeszcze nie wiedział co bo nałożył strzałę na cięciwę i rozglądał się dookoła.


---


Mecha 45

Percepcja przy podkradaniu (ZRĘ + skille)

ZRĘ = Greta 35; Lothar = 35
Spostrzegawczość* - Greta +0; Lothar +10
Skradanie Greta +10; Lothar +10
Ukrywanie Greta +10; Lothar +10
B.wzrok Greta +10
C.słuch Greta +10
Szósty zmysł** Greta +10

razem: Greta 85; Lothar 65

Greta: rzut: https://orokos.com/roll/969451 47; 85-47=38 = śr.suk > wykrywa 4 jeźdżców

Lothar: rzut: https://orokos.com/roll/969452 78; 65-78=-13 = ma.por > coś chyba jest nie tak; ruch po jednym z jeźdźców
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-02-2023, 23:30   #167
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Lesista dolina w drodze do Zelbadu

Greta w jednej chwili poczuła jak tężeje jej krew w żyłach, a ciało pokrywa się gęsią skórką. Mali nikczemni zielonoskórzy, ohydne pokraki żerujące na biednych i słabych, a przy byle okazji nie stroniące też od pożerania siebie nawzajem. W umyśle łowczyni pojawiły się żywe wspomnienia z odsłoniętej przypadkiem pieczary pod Lenkster, gdzie kilka tygodni temu przyszło jej zmierzyć się z goblinami strzegącymi wędrownego uczonego i kozy.

Starając się nie czynić żadnego hałasu wyjęła strzałę z własnego kołczanu, wcisnęła ją między palce trzymające łuk, wolną zaś dłonią poczęła czynić znaki na sposób jakiego uczył ją nie kto inny jak sam Lothar.

Niebezpieczeństwo. Kupa ich. Odwrót. Po cichu.

W gęstym leśnym poszyciu kryło się znacznie więcej poczwar, Greta była tego pewna. Gobliny zwykły włóczyć się całymi gromadami, zwłaszcza za dnia, kiedy ich tchórzliwa natura paraliżowała z byle powodu członki - czuli się na takie wyprawy dość pewni jedynie w wielkiej kupie.

Łuczniczka nie widziała wystarczająco wiele, aby być pewną natury stworzeń, których dosiadali mali drapieżcy, ale nie wydawało jej się, aby to były wilki. Ani tym bardziej kozy.

Wciąż dokładając wszelkich starań, aby nie zdeptać żadnej gałązki, Greta zaczęła się wycofywać krok za krokiem w stronę idącej w tyle grupy.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 25-02-2023, 21:36   #168
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - 2520.05.15 abt (2/8); ranek

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Steinwald - Zelbad; 3 d na wsch od Steinwald
Czas: 2520.05.15; Aubentag (2/8); ranek
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno


Grupa powrotna



- Petra! Stój! Zaczekaj! - postać na koniu krzyknęła zaskakująco kobiecym głosem. Co mogło dziwić biorąc pod uwagę, że zamiast głowy Inez miała jakąś wyszczerzoną czaszkę maszkarona z gorejącymi piekielnym ogniem oczodołami. Straszne! Gdyby Greta nie rozpoznała konia no i sukni Inez to można by pomyśleć, że to jakaś maszkara na koniu wjechała w te gobliny zaraz za swoją kamratką. Pierwsza bowiem w tej odsieczy pojawiła się Petra. Wjechała z impetem w ten goblińsku krąg wprowadzając w nim zamieszanie. Gobliny wrzasnęły, zaskrzeczały i zasyczały ni to z gniewu ni zaskoczenia albo może strachu. Gdy wysłanniczka margrabiego zastopowała tak mniej więcej chociaż konia, uniosła i wycelowała swoją kuszę cał okazał się celny. I to jak! Bełt z tych dwóch czy trzech dziesiątek kroków miał ogromną siłę przebicia, w końcu była to broń pomyślana do przebijania opancerzonych przeciwników. Gobliny nie miały pancerzy a tym razem bełt trafił jednego z jeźdźców tuż pod szyję. Siła uderzenia była tak duża, że wyleciał między łopatkami w krwawym rozbryzgu i skrzeku spadającego z siodła goblina. Zanim reszta zdecydowała się co zrobić do Petry dołączyła Inez z tą przerażającą projekcją zamiast głowy. Tego widocznie goblinom było zbyt wiele bo rozproszyły się do reszty i prysnęły stąd. A już w oddali majaczyły sylwetki nadbiegających górali. Na piechotę nie byli tak szybcy jak obie niedawno mianowane szlachcianki co były konno więc dopiero nadbiegali. Zaś Petra nie miała okazji ani za bardzo możliwości aby konno przeładować kuszę ale wsadziła ją w olstro przy siodle a sama dobyła nadziaka i ruszyła za uciekającymi goblinami. Inez nie bardzo wiedząc co zrobić ruszyła za nią.

Bo widocznie goblińskie wrzaski i odgłosy walki ściągnęły je tu obie tak samo jak nadbiegającego Eryka z chłopakami. Bo Grecie i Lotharowi nie udało się przekraść do swoich. Lothar zrozumiał co mu pokazywała i skinął głową. Jak mu wskazała objeżdżające ich sylwetki to też trzymał łuk w pogotowiu. Dał znać aby szła pierwsza i sprawnie wracali do głównej grupy. Ale chyba gobliny albo ich dostrzegły jak się przemykali a może od początku ich wypatrzyły i tylko starały się wziąć w okrążenie odcinając ich od głównej grupki. Bo jak zorientowały się, że dwójka zwiadowców wraca do reszty to odrzuciły te podchody, zaskrzeczały coś bojowo i ruszyły w ich kierunku. I tak jak podejrzewała Greta to nie były wszystkie. Łącznie atakowało ich chyba z jakieś pół tuzina. I jechali na jakichś gigantycznych pająkach! O tym, że goblinom zdarza się jeźdźcić na wilkach to już słyszała a pod Lenkster pewnie też tak było bo w tych jaskiniach znaleźli przecież zdegenerowane i zaszczute wilki jakich zielonoskórzy używali do walki. Ale o pająkach to do tej pory nie słyszała. A teraz na nich pędziły!




https://i.imgur.com/LRqw1F4.jpg


Jednak nie dotarły do nich. Trzymały dystans kilkudziesięciu kroków, jeżdżąc między drzewami, wyjąc dziko i strzelając z łuków do dwójki zwiadoców. Wyglądało na to, że nie byli najlepszymi strzelcami ale nadrabiali ilością. Wzięli ich w coś w rodzaju ruchomego kręgu więc z którejkolwiek dwójka pieszych łuczników by się nie kryła za jakimś drzewem to zawsze z innej była odsłonięta na świszczące pociski.

- Nie uciekniemy im! Musimy wytrwać! Eryk na pewno nam pomoże! - krzyknął Lothar do swojej partnerki po czym widząc, że i tak są w okrążeniu posłał pierwszą strzałę. Rzeczywiscie gdy podchody się skończyły to zrobił się taki tumult, że ci z większej grupy powinni to usłyszeć. I trzeba było mieć nadzieję, że przybędą z pomocą. Do tego momentu jednak musieli wytrwać w tej strzeleckiej wojnie.

Wcale się tak łatwo nie strzelało. Gobliny na swoich pająkach cały czas były w ruchu, do tego od czasu do czasu zasłaniały ich pnie drzew albo krzaki pomiędzy jakimi przejeżdżali. Ale im z tych samych powodów też powinno to utrudniać trafienie dwójki zwiadowców. Nadal jednak liczebnie stosunek sił nie przedstawiał się korzystnie dla piechurów. Mieli dwa łuki przeciwko jakiemuś pół tuzina goblińskich. Nawet jeśli indywidualnie byli lepszymi strzelcami to zmasowany efekt z wielu stron powoli zaczął przynosić efekty.

Greta posłała kilka strzał ale chyba tylko jedną trafiła w jednego z goblińskich łuczników. Bo ten zaskrzeczał gdy jej strzała utkwiła mu w udzie. Pogroził jej pięścią skrzecząc coś ale chyba to było za mało aby go zniechęcić do dalszej walki. Lothar podobnie, trafił chyba jednego czy dwóch bo też tam któryś zaskrzeczał ale żaden nie rezgynował. Zdawali się być złośliwie świadomi, że są na silniejszej pozycji i, że wkrótce dopadną nowe ofiary. Co miało rację bytu.

Lotharowi miał wojenny fart z początku walki. Bo trafiła go jedna z goblińskich strzał ale na szczęście weszła pod ostrym kątem i ugrzęzła gdzieś pod jego pachą w przeszywalnicy. Potem jeszcze ze dwa razy oberwał ale dość płytko. Strzały zostawiły tylko płytkie nacięcia na udzie czy ramieniu. Potem jeszcze raz gruby kubrak uratował go przed strzałami ale w końcu dostał prosto w brzuch. Zajęczał boleśnie łapiąc się za trafione miejsce. Zgiął się w pół ale po chwili wyprostował. Uniósł łuk i sięgnął do kołczana za kolejną strzałę. Już widać było jak pomiędzy drzewami nadjeżdżają dwie konne sylwetki ale jeszcze trochę trzeba było wytrzymać.

Greta miała podobnie. Ze dwa czy trzy razy strzały wbiły się w jej kubrak, utkwiły w nim, rozszarpały ale wyleciały gdzieś dalej nie czyniąc jej właściwie krzywdy. Ale w końcu i ona dostała strzałą między żebra. Zabolało! Ale na szczęście strzała nie weszła strasznie głęboko i ją to osłabiło i spowolniło. Bolało przy każdym ruchu. Ale dalej była zdolna do walki. Wtedy właśnie na scenę wjechały obie szefowe, jedna z kuszą a druga z przerażającą maską. Jedna trafiła goblińskiego jeźdźca zwalajac go z siodła a bezpański pająk pomknął gdzieś w las a druga siała grozę na każdego kto na nich spojrzał. Do tego dwójka zwiadowców wciąż się odstrzeliwała ze swoich łuków i znów któregoś z pajęczych jeźdźców udało się trafić co zniechęciło go do dalszej walki, zwłaszcza, że było widać już jedną, wystającą z niego strzałę. A jeszcze nadbiegali górale krzycząc aby odwrócić uwagę i może dodatkowo przestraszyć goblinów. Chyba to wszystko razem spowodowało, że tchórzliwe gobliny ustąpiły skoro nie udało się na szybko załatwić sprawy z zasadzki na znacznie słabszą ofiarę. A obie konne pojechały za nimi w pościg.

- Jesteśmy! Już jesteśmy! Trzymajcie się! - krzyczał do nich Eryk biegnąc z chłopakami co sił w nogach. W końcu dobiegli. - Co z wami? - zapytał zziajany herszt widząc wystające z ciał strzały.

Zaraz potem jednak dał się słyszeć nowy rwetest. Jak podnieśli tam głowy to dojrzeli dwie konne szefowe. Jakieś kilkadziesiąt kroków dalej więc w tym pościgu nie zajechały jakoś strasznie daleko. Ale jednak gobliny na pająkach nie tak całkiem ustąpiły. Okazało się, że zaatakowały dwie oddzielone od głównej grupy konne kobiety. Tym razem bezpośrednio a nie za pomocą łuków. Petra i Inez zostały otoczone przez pół tuzina pajęczych jeźdźców. Do tego kilka dalszych krążyło w pobliżu z łukami nie mając już za bardzo miejsca do ataku albo chcąc ostrzelać ewentualną odsiecz.

- Psia krew! Za mną! Nie ma czasu do stracenia! - krzyknął Eryk znów zrywając się do biegu. Co prawda była to taka odległość, że łuk by spokojnie sięgnął. Ale liczne pnie drzew i krzaki ograniczały swobodę celowania. Do tego wszystko się tam kotłowało i ruszało gdy dwie konne próbowały się przebić przez ten domykający się właśnie pierścień okrążenia. Łatwo można było trafić którąś z nich zamiast goblina. Pewnie dlatego Eryk nie chciał ryzykować i pobiegł skrócić dystans.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-03-2023, 17:10   #169
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Goblińska zasadzka w dolinie Zelbadu

Wbita w skórzany kubrak strzała dźgała Gretę przy każdym ruchu, przeszywała umysł jaskrawymi spazmach bólu - ale kipiąca w sercu łuczniczki wściekłość nie pozwalała jej opaść z sił. Łuk kobiety pracował w rytmicznym tempie, posyłając przy wtórze dźwięku zwalnianej cięciwy strzałę za strzałą.

Zapowiedziana tętentem kopyt odsiecz odepchnęła gobliny w tył, przełamała pierścień okrążenia wokół pary zwiadowców dając im chwilę desperacko potrzebnego oddechu. Wyciągając zza pasa myśliwski nóż Greta przytrzymała drugą dłonią sterczące z ciała drzewce, przepiłowała je kilkoma szybkimi ruchami ostrza chcąc pozbyć się nadmiaru drewna podatnego na poruszenie, a przez to narażonego na głębsze wbicie przez przypadek w ranę.

- Lothar, ustoisz?! - obejrzała się pośpiesznie w stronę swojego towarzysza, lecz zanim zdążył odpowiedzieć, do uszu łuczniczki dobiegł czyjś zduszony okrzyk od strony głównej potyczki.

Świat w oczach Grety zmętniał za warstwą czerwonawej mgiełki. Pojęła w jednej chwili, że właśnie spłynęło na nią błogosławieństwo Kharnosa, a jemu nie wolno się było opierać. Wsunąwszy nóż do pochwy złapała z całych sił czekan i popędziła w kierunku miejsca, do którego zmierzali gnający na złamanie karku górale Eryka.

W umyśle łuczniczki kipiała domagająca się natychmiastowego uwolnienia furia, możliwa do ugaszenia tylko krwią goblinów.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 05-03-2023, 23:52   #170
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - 2520.05.15 abt (2/8); ranek

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Steinwald - Zelbad; 3 d na wsch od Steinwald
Czas: 2520.05.15; Aubentag (2/8); ranek
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno



Grupa powrotna



Czerwona mgła schodziła z oczu a w zamian pozostawiając obolałe, poranione i krwawiące ciało. Przy okazji umysł chwilowo zemknięty gdzieś w mroczny kąt znów przejmował kontrolę nad myślami i postrzeganiem świata. Do Grety docierało, że boli. Bolą ją świeżo zranione miejsca. Te gdzie uktwiły goblińskie strzały i te gdzie ją dziabną goblin na pająku. I jego pająk. Na szczęscie chyba niezbyt groźnie bo wciąż stała na własnych nogach. Ale była zmęczona. I obolała. Ciężko oddychała jak po biegu. Walka zwykle była bardzo wyczerpująca. Im dłuższa tym bardziej. Ta na szczęście nie była taka długa. Chyba. Tak jej się zdawało gdy stała oparta o jakieś drzewo.

Trudno jej się wracało do tego co się właśnie zakończyło. Najpierw osaczyły ich gobliny i strzelały do nich z łuku nie angażując się w bezpośrednią walkę. A ona i Lothar strzelali do nich. Ale gobliny spłoszyły się odsieczą dwóch, konnych wysłanniczek górskiego margrabiego jakie wjechały w nie z całym imptem. To znaczy wjechałyby zapewne gdyby gobliny przyjęły szarżę. No ale zrejterowały. A jeszcze za obiema szefowymi na koniach nadbiegał Eryk z dwoma kolegami. Więc to pewnie też pomogło goblinom w podjęciu decyzji. No i zwiały. Ale Petra ruszyła za nimi w pogoń. Inez za Petrą. I wtedy do Grety i Lothara dobiegł Eryk i chłopaki. Gdzieś do tego momentu łuczniczka mniej więcej pamiętała dość detalicznie co się stało. A potem? Cóż… To już pamięć zaczynała jej szawnkować a obrazy się mieszać.

Plecy biegnących kolegów przed nią… Widok desperacko szarpiącej się w okrążeniu Petry… Inez krzycząca z siodła jakieś zaklęcia… Świst lotharowej strzały zza pleców gdy ta przeleciała nad ich głowami ale nie uktwiła w żadnym z goblinów… Goblin zawracający swojego pająka i w panice uciekający w leśną głuszę po tym jak Inez skierowała na niego jakieś przerażąjące zaklęcie… Koń Petry rżący przeraźliwie gdy goblińskie włócznie i pajęcze szczęki kroiły go żywcem… Sama Petra chwiejąca się już w siodle i wyraźnie słabnąca ale tak otoczona przez goblińskich jeźdźców, że nie mogła się wycofać nawet jakby chciała.

Wreszcie szarża Eryka, dwóch jego kamratów no i jej gdy gobliny w ostatniej chwili przekierowały część swoich sił z atakowania Petry i Inez na odsiecz jaka do nich zmierzała. Starli się ze sobą w bezpośredniej walce. Jeden z młodych górali razem z Gretą zaatakował czekanem goblina z dużą czapką jaki ruszył do kontrszarży.

Grecie udało się ominąć pajęcze odnóża i w którymś ataku doskoczyć na tyle bliski tułowia aby wrażyć jeleni czekan w bok jeźdźca. Goblin zawył z bólu ale zwinnie przekierował swoją pajęczą bestię aby uniknąć kolejnych ataków. Ale na moment stracił z uwagi drugiego przeciwnika. Góralski kamrat wbił mu swój czekan z jego drugiej strony. Mimo to goblin nie odpuszczał. Obrał za cel łuczniczkę. Natarł na nią swoim pająkiem i tym razem pajęcze odnóza trzasnęły udo dziewczyny. Greta zakrzyknęła krótko ale rana nie wydawała się być poważna. Zaraz jednak włócznia goblina jaki wykorzystał moment jej nieuwagi wbiła jej się w ramię. Na szczęście dość płytko. Sam goblin wyglądał na poważnie zakrwawionego i zziajanego. Jak jeszcze jego towarzysze zaczęli rejterować nie mogąc zbyt długo zdzierżyć tej wyrównanej walki ze stawiającym opór przeciwnikiem to dali nogę. Jeszcze Lothar zdołał ustrzelić któregoś w plecy i tamten zwalił się ze swojej śmigającej zwinnie bestii na ściółke leśną. No i już. Było po wszystkim.

Teraz była okazja złapać oddech i rozeznać się w sytuacji. Właściwie to Inez pomogła jej wrócić myślami na ziemię gdy podeszła do niej. Też wyglądała na zdyszaną i zmęczoną.

- Oberwałaś. Usiądź, trzeba to opatrzyć. - powiedziała łagodnie ale stanowczo. Wyjęła z torby jakieś opatrunki i kazała podwinąć ubranie aby móc przemyć rany i sprawdzić jak one wyglądają. A potem zaszyć jeśli trzeba i opatrzyć. Chyba sporo z nich oberwało. Właściwie to tylko tych dwóch kamratów wyglądało na w miarę całych więc na prośbę Inez nosili wodę do obmywania ran albo pomagali pozostałym.

Eryk siedział na przewalonym pieńku ze ściągniętą koszulą. Widać było biel świeżych opatrunków na torsie. Lothar dowlókł się do nich z miejsca pierwszego starcia i usiadł obok niego. Też wyglądał na zmęczonego. Uciął swoje strzały i pewnie czekał aż Inez skończy z Gretą i nim się zajmie. Petra siedziała bez spodni i bez butów. Miała sporo opatrunków na nogach. I trzymała się za obolały bok. W samej koszuli to widocznie musiała wcześniej zdjąć kubrak to opatrywania. Siedziała obok swojego konia który leżał na boku i ciężko dyszał. To był zły znak. Koń powinien być w pionie. Póki było w nim wszystko dobrze albo chociaż nie tragicznie to konie stały, chodziły albo biegały. Ale nie leżały. Petra głaskała go czule po chrapach ale widać było, że jego los jest przesądzony. Widać było paskudne rany na bokach a z brzucha wylewały się wnętrzności. W końcu niebieskowłosa kuszniczk zacisnęła zęby, pogłaskała swojego wierzchowca ostatni raz i dobywszy noża poderżnęła mu gardło. A potem się rozpłakała. Mimo zwycięstwa chyba jakoś nikt nie odczuwał radości.

- Tam ktoś leżał. Widzieliśmy z Gretą zanim nas zaatakowały. W worku czy związany. Ruszał się jeszcze. O gdzieś tam. - Lothar chyba chciał jakoś zmienić temat na jakikolwiek inny. Bo chlipanie Petry działało dość przygnębiająco. Łkała, że to był jej pierwszy w życiu własny koń jaki kupiła za własne pieniądze i sama go wybrała i dbała o niego i tak jej wiernie służył a teraz nie żyje. Eryk spojrzał na Lothara pytająco a ten wskazał kierunek. Więc zarośnięty herszt górali dał znak kompanom i ci ruszyli to sprawdzić. Po jakimś czasie wrócili we trzech. Ten trzeci to był jakiś starszy mężczyzna w habicie albo czymś takim. Wyglądał na mnicha albo pielgrzyma.

- Dobrzy ludzie! Tall niech wam w łowach i lesie wynagrodzi! Już myślałem, że wybiła moja ostatnia godzina! - starszy człowiek z wdzięczności padł przed nimi na kolana wznosząc ręce do góry w dziękczynnym geście. Ale przerwał gdy zorientował się, że wśród wybawicieli atmosfera jest mało wesoła. A wszyscy noszą ślady świeżego opatrywania ran lub są właśnie opatrywani.

- Czy mogę jakoś pomóc? Znam się trochę na tym. - powiedział wstając z kolan i wodząc wzrokiem od twarzy do twarzy niepewny do kogo powinien się zwracać.

- Rzuć okiem na Lothara. Ja teraz zajmuję się Gretą. - poleciła mu krótko Inez która jako, że Petra wydawała się być chwilowo fizycznie i psychicznie niedysponowana przejęła rolę lidera ich grupy. Starszy pan pokiwał posłusznie głową i podszedł do górali a ci mu wskazali właściwego pacjenta. Zaczął się nie tak łatwy ani przyjemny proces wydobywania uciętych strzał z żywego ciała wśród stękań i jęków operowanego. A potem reszta obmywania i bandażowania ran.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172