|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-09-2022, 23:48 | #31 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 09 - 2519.06.31; mkt; noc - popołudnie Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; obóz Czas: 2519.06.31; mkt; noc Warunki: - ; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ziąb Joachim Gdy Joachim oglądał ten nadal częściowo zanurzony w wodzie alabastrowy ołtarz to doszedł do wniosku, że większą część uwiecznionych na nim istot rozpoznaję. Chociaż sporo z nich było na w pół mityczne z legend i mitologii więc trudno je było spotkać na własne oczy. Dopatrzył się kilkoro ludzi. I mężczyzn i kobiet. Ochoczo angażowali się w to wielostronne pożycie. Być może część z nich to byli jacyś odmieńcy czego nie można było wykluczyć bo jedna z kobiet mogła mieć męskie przyrodzenie podobnie jak Lilly. Ale nie był pewny bo było umieszczone w takim miejscu, że równie dobrze mogła to być końcówka czyjegoś ogona, rogu czy jakiegoś przedmiotu. Skośne i nieco dłuższe uczy u jednej czy dwóch postaci sugerowały elfie pochodzenie. Do tego zwierzoludzie w różnych pozach i gatunkach jakby artysta chciał przedstawić możliwą ich róznorodność. Byli też ewidentni mutanci, nie wiadomego pochodzenia tylko z grubsza przypominających humanoidów. Małe kraby, pająki, węże czy podobne istoty i liczne mniejsze stworzenia, czasem trudne do zidentyfikowania jakich używano chyba w roli zabawek i wzmacniaczy doznań. Wreszcie rozpoznał dwie czy trzy rogate postacie jak zwykle przedstawiano najbardziej rozpoznawalne służki Slaanesha czyli demonetki. Wszystko to ochoczo spółkowało ze sobą a nad tym wszystkim panowała ta pajęcza królowa. Wedle Sorii to właśnie była jej matka, Soria. W swojej królewskiej, okazałej formie. I to jej był poświęcony ten monument. - Oh, Soria była najwspanialszą i najpiękniejszą istotą jaką znałam! - wężowa syrena bez oporów dała się pociągnąć za język w sprawie swojej matki i stworzycielki. A, że miała dar opowiadania to słuchało się tego przyjemnie jak jakiegoś zawodowego bajarza co snuje wspaniałe opowieści z pradawnych czasów. Świadomość, że ta pozornie zwyczajna dziewczyna może mieć całe stulecia na karku i nie jest zwykłą śmiertelniczką była dziwna. Jednak jej słowa sugerowały niecodzienne pochodzenie. Zaś kultyści już co nieco widzieli jej niezwykłe możliwości choćby zmiany kształtu. Z bliska zaś Joachim wyczuwał te stające na swoim karku włoski świadczące, że dziewczyna ma w sobie coś co zakłóca w delikatnym stopniu przepływ Eteru. Tak działały czary, magiczne przedmioty i istoty zrodzone za pomocą magii. Więc nawet jeśli Soria pozwoliła sobie puścić wodze fantazji przy tych barwnych opowieściach to jednak nie całkiem. I chociaż minęły stulecia i mielania to Soria dalej wydawała się bezgranicznie wielbić, miłować i pożądać swojej stworzycielki. Nie raz powtarzała, że odkąd ją straciła to już nic nie było takie same. Tylko namiastka przygód jakie przeżywała u boku Soren. Dlatego jak tylko pojawiła się szansa na jakiś ślad po niej to tu przypłynęła. A sądząc po przygodach jakie opowiadała tak barwnie i fascnująco to większość polegała na wyuzdanych zabawach i deprawacji niewinnych. Soren uwielbiała przeciągać prawych obywateli na swoją stronę. Jej potomkini z lubością opowiadała jak przekabaciła pewnego cnego rycerza na ich stronę podarowując go swojej stworzycielce. Ten zaś na jej życzenie rozsiekał swoją rodzinę a potem wielu pachołków władz jacy chcieli go ująć. Obie miały z tego mnóstwo radości i satysfakcji. Albo pewną młodą druidkę jak Soren doprowadziła do takiego szaleństwa z żądzy i miłości, że stała się jej ulubioną nosicielką wszelakiego stworzenia jakie zrodziła Soren lub przyczyniła się do tego. Uwielbiała kreować nowe stworzenia, rasy i gatunki. Więc zdaniem Sorii ten przydomek Matki lub Królowej Potworów nosiła całkiem zasłużenie i z dumą. Więc i jej potomkini nie uznawała go za uwłaczający. A spuścizna różnych stworzeń jest pewnie do dziś spotykana od Bretonii po Kislev. - Nie zawsze to jest widoczne na pierwszy czy drugi rzut oka. Czasem krew Soren jest tak rozrzedzona, że na zewnątrz nic nie widać. Gdyby to był człowiek to by wyglądał jak wszyscy inni. Ale byłby podatny na jej zew. W końcu w którymś tam pokoleniu byłby jej dzieckiem. Jak bym mogła spróbować czyjejś krwi to myślę, że mogłabym to rozpoznać. - kobieta i wężowych włosach i mieniących się złotym światłem oczach mówiła ze swadą i z werwą. Widocznie była dumna, że jest częścią tego dziedzictwa. Jak Łasica i Burgund to usłyszały od razu zacięły się nożem aby dać jej swoją krew do spróbowania. No ale werdykt ku ich nie skrywanemu żalowi był negatywny. - Ojej, a tak bym chciała mieć takiego wspaniałego przodka! Wreszcie bym nie była zwykłą dziewczyną z ulicy i miałabym przodka o jakim nawet Froya czy Kamila nie mogłyby marzyć! - zawołała z niekurywanym żalem Łasica. Widząc to Lilly też spróbowała jednak też Soria nie wykryła u niej dziedzictwa swojej matki. Z Onyx wyszło tak samo. Dziewczyny spekulowały jeszcze kto by miał szansę. Może Pirora? Może Fabienne? Może ktoś spoza kultu? - Ale pozostałych Sióstr nie spotkałam. Moja królowa stworzyła mnie już po tym jak się rozstały. I nigdy ich nie spotkałam. - odparła na pytanie o swoją znajomość z siostrami swojej matki. Domyślała się, że to mogły być całe dekady czy więcej po tym rozstaniu bo zrodziła się na dalekim, południowym wybrzeżu, z dala od tych północnych wód gdzie siostry się rozstały ale po długim czasie miały się spotkać już odmienione, w pełnej chwale i splendorze pobłogosławione przez swoich boskich patronów. Rozmowy, śpiewy, opowiadania, tańce i zabawy trwały w najlepsze gdy Soria odkryła grupkę nieznajomych. Ich sylwetki ledwo majaczyły między drzewami tego uroczego zakątka nad wodą. Nastąpił moment konsternacji tym odkryciem. - Jak chcieli nas zaatakować to zgapili sprawę. Albo nie chcieli. - mruknęła cicho Burgund niezbyt wiedząc co tu teraz począć w tej niejasnej sytuacji. - Tu chyba nikogo nie powinno być. Najbliższa wioska jest dzień marszu stąd. Może dwa jak przez te chaszcze stąd. - Łasica też nie do końca była pewna kto to może być. Położyła dłoń na swoim nożu w pochwie u pasa ale raczej w odruchu dodania sobie otuchy i tak na wszelki wypadek bo go nie wyciągała. - Na gobliny za wysocy. Na orki za chudzi. Zresztą oni by nie bawili się w jakieś podglądanie i podchody. - odezwała się Onyx miętoląc w dłoni kawałek nadpalonego patyka. Jak usłyszały, że Joachim i Ghunter pójdą to sprawdzić pokiwały głowami. - Jak coś to zwiewajcie do nas. Soria nas obroni. - rzuciła weselej Łasica, może trochę aby rozładować atmosferę. Na wszelki wypadek kazała dziewczynom dorzucić do ognia. A dwójka mężczyzn ruszyła brzegiem rzeki w kierunku stojących sylwetek. Światło z laski czarodzieja świeciło jak pochodnia i oświetlało wyraźnie teren na kilka kroków dookoła. I kilka dalszych stopniowo tonęło w półmroku. Idąc słyszeli kroki swoich butów na trawie. Ale póki te sylwetki były w mroku to nadal nie było wiele widać. Ot, że jest ich pewnie z pół tuzina. Większość trzymała w dłoni jakieś włócznie lub kostury jednak w neutralnej pozie, opierając jeden koniec na ziemi. Musieli widzieć, że nadchodzą bo widzieli jak chyba rozmawiają ze sobą. Z bliska to nawet słyszeli ich przyciszone głosy. Czekali aż podejdą. Gdy podeszli i zatrzymali się na kilka kroków byli wreszcie w zasięgu światła z laski. I obaj wysłannicy kultystów mogli dostrzec, że to były ungory. Jeden z gatunków zwierzoludzi. Ale ten względnie mało zdeformowany. Z mniej więcej ludzkimi głowami zwieńczonymi krótkimi różkami albo tylko kostnymi wyrostkami. Chociaż z twarzami to już było różnie. Jedne wydawały się mocno zezwierzęcone a inne mogły uchodzić za ludzkie. Jak jedna z kobiet właśnie taką miała. Druga była szpetniejsza chociaż kobiece piersi wskazywały właśnie na płeć. Większość to jednak byli mężczyźni. Torsy wszyscy mieli albo nagie, albo okryte jakimiś skórami. Na nich, na sobie, lub jako wisiorki różne ozdoby, znaki, malunki z czego prawie każdy miał gwiazdę Chaosu lub inny taki symbol. U dwóch czy trzech dostrzegł męsko - żeński znak Slaanesha, u jednego Khorna a i jeszcze pozostałych dwóch patronów też dostrzegł mniej lub bardziej rozpoznawalny symbol. No ale jak nauczał Starszy, Mroczna Czwórka ma mnóstwo imion i symboli więc raczej trzeba patrzeć ogólnie a nie w detale jakie mogą się różnić. Nie było jedynego, właściwego symbolu Khonra czy Slaanesha. Praktycznie każda grupa, plemię czy organizacja miała jakaś własną wariację najczęściej używanych symboli. W wyglądzie zwierzoludzi najbardziej odróżniały ich nogi. Mieli zwierzęce nogi i pęciny, porośnięte futrem. Przy nich nawet zgrabne nogi Lilly wydawały się całkiem ludzkie. Obie strony przyglądały się sobie nawzajem w milczeniu. Jak na spotkanie ludzi i zwierzoludzi to było całkiem spokojnie. Zwykle takie spotkanie zaczynało się od podchodów lub ataku przez jedną z nich na tą drugą. Ten co miał największe rogi warknął coś pytająco. Wskazał na obóz z ogniskiem i namiotami. No w tamtym kierunku w każdym razie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; sklep Grubsona Czas: 2519.06.31; mkt; popołudnie Warunki: biuro Grubsona, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, nieprzyjemnie Otto Idąc przez ulice miasta od hospicjum ku Placu Targowego Otto miał sporo czasu na rozmyślania. Jak choćby swoją wczorajszą rozmowę z Mergą. Wysłuchała go bardzo uważnie. Zastanowiła się chwilę nad tym wszystkim. Nalała sobie wina z butelki i gestem zapytała czy gościowi także napełnić kubek. - Egzotyczna piękność z dalekich stron. Jako gość specjalny na ten turniej. - powtórzyła zamysł tego pomysłu jaki przedstawił były kapłan jednego z bogów prawości. Mówiła jakby smakowała ten pomysł razem z winem. - Interesujący pomysł. Tłumaczyłby jej egzotyczną urodę oraz ewentualne wpadki językowe. Tak, myślę, że moglibyśmy się tym zająć. Sorii teraz nie ma w mieście ale biorąc pod uwagę jej pochodzenie i zamiłowania nie sądze aby była przeciwna zabawom i balom ze śmietanką towarzyską tego miasta. Poza tym mogłaby być gwiazdą wieczoru. Więc mielibyśmy poza Pirorą jakąś dodatkową figurę na szachownicy. No i ona ma niesamowite możliwości, znacznie większe niż zwykły śmiertelnik. - tak, pomysł zdecydowanie spodobał się wyroczni. I w pełni go zaaprobowała. No tylko owa gwiazda tego planu chwilowo była poza miastem więc nie dało się z nią rozmówić osobiście na ten temat. Podobnie jak większość dziewcząt. Razem z Joachimem popłynęli łodzią zobaczyć czy coś wyjdzie z tego rzecznego tropu do artefaktu Soren. Sama droga by zabrała im dzień czy dwa więc najprędzej by mogli wrócić jutro na wieczór. Właściwie… To wczoraj jak rozmawiał z wyrocznią to było “jutro wieczór” więc teraz jak szedł przez Plac Targowy to mogło chodzić o dzisiejszy wieczór. Chyba, że im zejdzie dłużej no to jutro. Ale i tak Merga spodziewała się ich powrotu przed początkiem festynu. - Ale została Pirora. Porozmawiaj z nią prosze bo ona z nas wszystkich jest najbardziej wtajemniczona i obyta w życie śmietanki towarzyskiej. I tak trzeba by z nią ustalić wiele szczegółów. Jak choćby to czy przyznawać się do znajomości z taką egzotyczną panną czy nie. Albo czy ją nocować czy u kogoś innego. - poradziła mu przed wyjściem. Pod względem towarzyskim i społecznym to Pirora chyba stała najlepiej z całego zboru. Miała liczne koleżanki z klubu poetyckiego i chyba przynajmniej niektóre z nich rokowały szanse na zwerbowanie do spisku. Poza nią była jeszcze ta Bretonka, Fabienne. Dziewczęta całkiem dobrze się ze sobą dogadywały chociaż pani von Mannlieb należała do innego zboru, grupy Grubsona. Nawet byli chyba z raz czy dwa, na wiosnę gdy Merga niejako oficjalnie przywitała się ze swoimi wiernymi i namaściła Starszego na swojego protektora i prawą rękę. Ale raczej poza tym to obie grupy działały niezależnie od siebie. Chyba właśnie najczęściej to Fabienne i Oksana utrzymywały towarzyskie relacje z kultystkami Starszego. Pirora zdaje się najchętniej w ogóle przeciągnęłaby je obie do swojej komórki bo każda z nich wydawała się cenna i wyjątkowa. No ale na razie to chyba nadal obie raczej Huberta uważały za swojego szefa, patrona i mistrza niż młodą Averlandkę. Wyglądało to trochę jak przeciąganie liny jednak koleżance ze zboru Otto brakowało jakiegoś mocnego atutu aby je przeciągnąć na swoją stronę. Chociaż poza tym to relacje między nimi były całkiem ciepłe. Gdy jednooki bywał na spotkaniach poetyckich to Fabienne prawie zawsze była i dało się wyczuć, że zwykle wspiera poczynania blond kultystki i jest jej życzliwa. A na samym placu musiał przerwać te rtozmyślania. Bo jak co tydzień, w dzień targowy, było tu gwarno, tłoczno a miejscami trzeba było się przepychać aby się przedostać przez tą ludzką ciżbę. Straganiarze prezentowali swoje towary, od rzeźników i ich wyrobów, przez wiecznie modne ryby, chleby, słodycze, narzuty, ubrania i tak dalej, każda branża miała swój stały zakątek na tym placu podczas jarmarku. Dlatego te wszystkie rusztowania i paliki jakie przygotowyano pod turniejową arenę trochę dzisiaj tonęły w tym gwarnym tłumie. A przeszedł parę domów dalej i już była fasada sklepu Grubsona. Trudno było mówić, że się znają z Grubsonem osobiście. Chociaż raczej obaj kojarzyli się właśnie z tych dwóch czy trzech spotkań na zborze. Więc właściel sklepu znalazł dla niego czas a nawet zaprosił do swojego biura na zapleczu aby swobodnie porozmawiać. Gdy wysłuchał z czym młodszy wiekiem i stażem kultysta przychodzi pokiwał głową ale od razu było widać, że jest zainteresowany. - Suknia mówisz? Z odważnymi wycięciami? Na jakieś zgrabne, kobiece udo i pępek? I to jeszcze w purpurze i różu? Moje ulubione zestawienie. Ale na turniej? Ten co teraz będzie? No kolego… Stawiasz nas pod ścianą. Mało czasu. To nie jakaś kiecka co ją można w jeden dzień uszyć. No ale poczekaj chwilę, zobaczymy co Oksana powie. - jako kultysta to takie kultystyczne i zalatujące dekadencją i hedonizmem zamówienie bardzo grubemu kupcowi przypadło do gustu. No ale jako szef prężnie działajacej firmy krawickiej, jaki był głównym dostawcą kostiumów i materiałowych dekoracji do nowo otwartego teatru to był realistą. Zadzwonił dzwonkiem, do środka weszła jakaś długonoga sekretarka i kazał jej wezwać Oksanę. Ta pokiwała głową, znikła za drzwiami i niedługo później weszła do środka dwukolorowa główna krawcowa i projektantka tej firmy. Uśmiechnęła się skromnie do Otto ale podeszła do biurka swojego szefa. Ten wprowadził ją w pomysł z jakim przyszedł młodzieniec. - Mało czasu. - pokręciła głową na znak, że sprawę podobnie ocenia jak szef pod względem terminu. - Ale może uda mi się przerobić którąś z gotowych sukien. Potrzebowałabym wymiary tej pani. Albo jak się da to ją samą. No i projekt. Rysunek jak się da. Albo dokładny opis to sama zrobię rysunek. Muszę wiedzieć jak to ma wyglądać. - krawcowa chociaż uznała, że szycie od zera nowej sukni raczej nie jest realne w ciągu paru dni to jednak znalazła pewne zastępcze wyjście. Postukała w notatnik jaki miała zawieszony na sznurku u pasa aby był pod ręką dając znak, że może wspomóc w tym zaszczytnym dziele. - Tak i jak ustalicie co i jak to Oksana daj kolegom z rodziny tak z 25% zniżki przy wycenie. Może więcej jak rozejdzie się po salonach skąd owa egzotyczna piękność ma tą suknię. A w ogóle kto to to ma być? - Grubson za swoim biurkiem wyglądał jak klasyczny, gruby kupiec. Odezwał się dobrotliwym, jowialnym tonem wujaszka no ale nie zapomniał o interesach. W przypadku szycia zwykle cena zależała od użytych materiałów i pracochłonności w wykonaniu. - Przyszła pani von Mannlieb. - jak rozmawiali drzwi znów otwarła sekretarka i z wieściami. Hubert i Oksana byli tym nieco zaskoczeni. - Ale ją ciśnie. Mówiłam jej, żeby przyszła jutro. Chyba, że coś się stało. - krawcowa zawahała się spoglądając na szefa. Ten z żalem ale przyznał, że nie może jej tu przyjąć w biały dzień. No a poza tym właśnie rozmawiali o interesach. - Niech poczeka. Dobrze jej to zrobi. Powiedz jej, że mam ważne spotkanie a Oksana jest na konsultacji. - powiedział w końcu do sekretarki a ta skinęła głową i wyszła. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; mieszkanie Heinricha Czas: 2519.06.31; mkt; noc Warunki: salon, jasno, chłodno, cicho; na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, mżawka, nieprzyjemnie Heinrich Resztę nocy po tym jak Rune wyszedł Heinrich przespał spokojnie. Z zaleceń od Mergi jakie przekazał mu wojownik wynikało, że ma smarować tą maścią nogę rano i wieczorem. Albo jak zacznie boleć. Ten gliniany dzbaneczek na zbyt długo nie wystarczy no ale jak będzie się kończył i da znać to wyrocznia obiecała zrobić nową porcję. Tak przynajmniej mówił wczoraj Rune. Mówił też inne rzeczy. - Aaa, to o to chodziło z tymi elitarnymi najemnikami? - roześmiał sie gdy usłyszał od gospodarza te wieści. Upił wesoło łyk częstując się bez skrępowania. Na swój sposób można go było uznać za pogodnego czy nawet wesołka. Ale może dlatego, że w takich chwilach jak ta gdy czuł się bezpiecznie i rozmawiał z towarzyszami niedoli to sobie na to pozwalał. Bo z tego co czasem rubasznie sobie opowiadali czy wspominali razem z Egonem i Silnym przy stole na zborach to wcale nie był z niego taki wesołek. - No jak dobrze płacą to mogę tam podejść. Drażnią mnie te wypacykowane paniczyki ale z jakąś wyperfumowaną piczką szlachetnej krwi to chętnie bym się poznał. Słyszałem, że te aktoreczki to są bardzo namiętne. - zaśmiał się lubieżnie na myśl o takich ekscesach. Chociaż to chyba tak prywatnie jak to między kolegami. Bo sprawiał wrażenie, że potrafi nie tylko strzelić w pysk jak potrzeba ale też wykonywać polecone zadania. Zwłaszcza jeśli wiązały się z użyciem przemocy bezpośredniej. - No dziadku, to pogadaj z naszą rogatą wróżką. Może coś uradzicie. Bo my też z nią i szefem gadaliśmy. No i mówią, że takie zamieszanie gdzieś wieczorkiem po cichaczu można by zrobić. Że to by było dobre dla naszej sprawy. No to mnie i chłopakom to pasuje. Chętnie przylejemy tym bogatym pacanom i zapoznamy ich z gnojem tego parszywego życia na naszym bruku. - zaśmiał się chrapliwie jak wilk co widzi stado bezbronnych owiec. Jednak z tego co mówił, to nie mieli działać tak całkiem samopas i dla własnej przyjemności. Ale taki napad mógł być częścią większego planu. Bo sami jeszcze nie wiedzieli na kogo, gdzie i kiedy mieli napadać więc to wstępnie był tylko luźny szkic tego planu. Właśnie choćby Heinrich mógł się na to załapać a mógł coś z tymi balami i tak dalej co pewnie będzie się kręcić wokół Pirory. - A słyszałeś już ploty? Podobno Joachim pojechał z dziewczynami na Wrakowisko. I przywieźli stamtąd prawdziwą syrenę. Tylko umie sobie ten rybi ogonek zmieniać w nogi to się tak nie rzuca w oczy. I teraz popłynęli po jakiś ten swój badziew zatopiony gdzieś w rzece. Ale niedługo pewnie wrócą. Przed festynem powinni wrócić. Jak nie to pewnie coś ich zeżarło na tej rzece albo w lesie. - zaśmiał się na koniec ale podzielił się ze starszym wiekiem kolegą plotkami ze zboru. Chyba nie miał zbyt dużego mniemania o tym przedsięwzięciu a zwłaszcza o koleżankach ze zboru. Jednak on i one mieli całkiem inny system wartości i moralności więc to aż takie dziwne nie było. Ale to było jeszcze w nocy, jak Rune był. Potem poszedł. Heinrich w końcu zgasił świecę i z ulgą zasnął. A rano też miał satysfakcję, że noga ledwo trochę jest zdrętwiała. Dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet jak był trochę niewyspany po tej nocce. Siedział teraz w kuchni przy śniadaniu przygotowanym przez służącą. Za oknami było szaro i pukała w nie monotonna mżawka. Ale jakoś nie wyglądało zbyt zimno. Chociaż mokro i mało przyjemnie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-09-2022, 22:06 | #32 |
Reputacja: 1 |
|
24-09-2022, 13:02 | #33 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
24-09-2022, 14:17 | #34 |
Reputacja: 1 | Marktag; zmierzch; sklep Grubsona
__________________ Mother always said: Don't lose! |
24-09-2022, 22:05 | #35 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 10 - 2519.06.32; bkt; zmierzch Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; okolice Heilidorf Czas: 2519.06.32; bkt; zmierzch Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, ulewa, ziąb Joachim Joachim już od dłuższego czasu nie odbywał tak długich wędrówek. Zwłaszcza przez leśne bezdroża. To czuł to w nogach pod koniec drugiego dnia marszu. Zresztą dziewczęta z miasta wyglądały podobnie. Jedynie ungory wyglądały jakby im nic nie było pomimo całego dnia marszu. Ale dla nich to było w końcu naturalne środowisko. Pogoda też dzisiaj niezbyt sprzyjała aktywności na świeżym powietrzu. Pierwsza połowa dnia była całkiem pogodna. Ale chłodna. W południa zaczęło mżyć więc wszystko i wszyscy zrobili się mokrzy. Ale padało dość subtelnie. Ungory rozpaliły ognisko pomimo to i zrobiły wiatę z gałęzi jaka mniej więcej chroniła od tej mżawki. Namiot jaki zabrali ze sobą niezbyt było sens rozbijać. Ledwo by gorzbili trzeba by go zwijać aby ruszyć w dalszą drogę więc taka wiata i ognisko były niezłym kompromisem. Można było się ogrzać i odpocząć w mniej więcej suchym miejscu. To dzikie plemię łowców o mieszacne cech ludzkich i zwierzętych wydawało sie wyśmienicie dostosowane do życia w lesie. - Jakby mi ktoś powiedział, że będę obozować ze zwierzoludźmi to bym chyba roześmiała mu się w twarz. - Onyx z lubością wyciągnęła się przy ognisku pod tą wiatą. Chyba wydarzenia z poprzedniej nocy spędzonej nad urokliwym, rzecznym zakątkiem wracały do niej rykoszetem wspomnień. - A jak by ci powiedział, że będziesz się z nimi pokładała? - zapytała Lilly i obie się roześmiały. Faktycznie to było trudne do uwierzenia nawet jak się brało w tym udział. Co prawda wcześniej już kultyści mieli do czynienia z kopytną w postaci Lilly właśnie. Ale raz, że zdawano sobie sprawę, że urodziła się jako człowiek i jest ludzkim odmieńcem nawet pomimo pewnych podobieństw do zwierzoludzi. A dwa od zimy to się wszyscy do niej przyzwyczaili. A tacy jak Onyx czy Otto co doszli później to po prostu zastali ją jako jedną z członkiń zboru. No i była jedna a nie całe stado, jakoś więc nikła w tłumie ludzkich kultystów. A póki była ubrana w suknię do samej ziemi to jej mutacje w ogóle nie były widoczne i wyglądała jak zwykła, młoda dziewczyna. - Ja słyszałam, że szlachta to się tak zabawia w tych swoich dworkach myśliwskich gdzieś w gdzie nie ma wścibskich oczu. Ale zawsze myślałam, że to tylko takie złośliwe gadanie. Nigdy nikogo nie spotkałam kto by robił coś takiego tak naprawdę. Nie sądziłam, że kiedyś sama to zrobię. - hedonistka o płomiennych włosach przyznała, że teraz w świetle dnia to sama była zdumiona swoją śmiałością i odwagą. Ale chyba wszyscy ulegli tej słodkiej namiętności. Może poza Joachimem. Jak to sobie oglądał z boku to mógł dojść do wniosku, że faktycznie odgrywają scenki jak te z alabastrowego ołtarza. Nawet jeśli nie mieli do dyspozycji tych wszystkich istot jakie tam zostały uwiecznione. A może po prostu artysta też był świadkiem albo i uczestnikiem takich orgii i tak do oddał w kamieniu. Ale ostatniej nocy sytuacja się powtórzyła. Jak rozbili się na noc w trzewiach bezimiennego lasu. Z dala od ludzkich sadyb. To chociaż już bez Sorii i Łasicy to znów dziewczęta z miasta chętnie się zabawiły z gospodarzami. Efekt dało się poznać o poranku. Humory dopisywały obu stronom i można było czuć się całkiem swobodnie. W końcu na czwórkę ludzi z miasta wypadało jakieś pół tuzina ungorów jakie pełniły rolę przewodników i eskorty. Niemniej jednak droga lądowa i to przebyta na własnych nogach okazała się o wiele trudniejsza niż podróż łodzią. Zapewne wczoraj pod koniec dnia łódź powinna dotrzeć do miasta. O ile nic im się nie stało po drodze. A przez te dwa dni można było do pewnego stopnia oswoić się z obecnością zwierzoludzi. Pierwotnie sporo robiło tradycyjne nastawienie do siebie obu ras czyli wrogie. Ale skoro nie zaczęło się od walki a potem Soria okazała się championem Snarla i jeszcze zakończyło się orgią nad brzegami starorzecza to ungory się całkiem przyjazne. Chociaż dzikie i odpychające swoją obcością wygladu i zachowań. A dzięki temu, że Lilly umiała się z nimi z pewnymi trudnościami porozumieć można było czegoś się od nich dowiedzieć. Jak choćby to, że znali to miejsce nad starorzeczem. I przychodzili tam odbywać swoje gody. To było dobre miejsce bo lędźwie i żyły pęczniały od żądzy. Ostatnim razem po prostu zaskoczyło ich to, że ktoś tam już jest. Ale z daleka widzieli kobietę z wieloma ramionami czyli Sorię. Więc postanowili poczekać a potem podejść bliżej. I całkiem przyjemnie im się słuchało i oglądało to widowisko dawane przez Sorię i dziewczęta. Ich lider nazywał się Gnak. I szefował tej grupce. Miał największe rogi. Gdzieś takie długie jak palec dorosłej osoby. Pozostali mieli mniejsze. A jak tłumaczyła Lilly u zwierzoludzi im większe rogi tym większa oznaka łaski Mrocznych Patronów. Dlatego na niej tak wielkie wrażenie zrobiła Merga z jej imponującymi rogami. Opowiedziała o niej Gnakowi i reszcie. - Mówią, że chcieli by ją poznać. Bo rogata i szamanka to musi być bardzo potężna. - przetłumaczyła to swoim towarzyszom. Sama grupa Gnaka była tylko częścią większego plemienia zwanego Grabieżcami z Doliny. Tam bowiem mieli swoją główną siedzibę. No ale nie powiedzieli jej gdzie jest ta dolina. A oprócz tego były też inne plemiona. Było plemię gorów, tych większych zwierzoludzi o zwierzęcych głowach. I niestety, większych rogach. Oni byli śmierdzieli i mieli chory wygląd. Słuchali się swojego szamana Kwasopluja. I jeszcze jedno, Krwiożercy co brutalnie polowali na wszystko co uciekało i stawiało opór. Ci byli potężnymi wojownikami i dało się wyczuć, że Gnak obawiałby się spotkania z nimi. Ale mieli tam największych wojowników, z największymi rogami. Poza tym zdarzały się też różne bandy goblinów, orków i ludzkich bandytów. Jedna z tych band też im była na rękę bo mieli tam kobiety i też się pokładali z nimi chętnie. No ale to trochę dalej na południe to nie podróżowali tam tak często. Gnak pytał też o szamana. Z tego co mówiła Lilly to “szangul” to była u nich dość uniwersalna nazwa dla osób obdarzonych nadprzyrodzoną mocą. Więc dla nich Opal też była szangul. A ten swiecący kostur przy pierwszym sptokaniu w ręku Joachima widocznie nie przeszedł niezauważony. Nawet jeśli potem potęga Sorii przyćmiła wszystko inne. To gdy odpłynęła łodzią to Gnak jakby przypomniał sobie o tym kosturze i był ciekaw czy Joahim jest “szangul”. I tak sobie rozmawiali na różne tematy podczas marszu przez las. Dziś druga połowa dnia była słoneczna po tej mżawce ale dalej dość chłodna. A pod koniec dnia znów zaczęło padać. I to mocno. - Pytają czy chcemy nocować w lesie czy chcemy dojść do wioski. Do wioski byśmy doszli o zmroku albo i po. Ale nie wiedzą jaka to wioska. Chyba Heilidorf. Ale nie jestem pewna. Jakby to było Heilidorf to dalej już znam drogę. Trochę bardziej na północ jest jaskinia Kopfa i Opal. Ale to już jutro byśmy tam doszli. - Przespałabym się w łóżku wreszcie. Ale nie wiadomo czy nas chłopi w ogóle wpuszczą jak dotrzemy po ciemku. Bandyci zwykle tak robią to mogą się bać otworzyć. Głupio by było spędzać noc pod okapem. - Onyx zawahała się co tu dalej począć. Zwykle jak rozbijali się na noc w lesie to nie czekali do samego zmroku tylko zatrzymywali się trochę wcześniej. A idąc do wioski trzeba by jeszcze po całym dniu marszu iść jeszcze z dwa czy trzy dzwony. I nie było pewne jak przyjmą ich chłopi. No i ungory pewnie zostałyby w lesie. - Można pójść z nimi. Oni gdzieś tu mają jakąś jaskinię. Albo rozbić się gdzieś tutaj. Strasznie leje. Jak ta wioska jest tak jak Gnak mówi to jutro i tak byśmy dali radę dotrzeć do mojej jaskini. Tylko trochę później. - Lilly machnęła ręką dookoła. Padało i to mocno. Nie chciało jej się iść i moknąć w taki deszcz. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; koga “Stara Adele” Czas: 2519.06.32; bkt; zmierzch Warunki: wnętrze ładowni, jasno, cicho ; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, ulewa, ziąb Otto i Heinrich A to niespodzianka. Przez tą wieść jaka rozeszła się po mieście jak kręgi na wodzie po wrzuceniu w wodę wszystko stanęło na głowie. Do końca dnia to chyba już mało kto nie słyszał co się stało. Bicie wszystkich dzwonów w miejskich świątyniach obwieszczały, że stało się coś ważnego. Księżna Matka umarła. Matka elektora Gaussera który siedział na tronie Nordlandu. A to oznaczało żałobę państwową w całej prowincji. A więc i odpuszczenie wszelkich wesel, festynów i zabaw. Żałoba po małych ludziach trwała góra jeden dzień i to zwykle była dobrowolna wśród jego bliskich. Po lokalnych szlachcicu czy mistrzu rzemiosła albo gildii trzy dni. Po jakimś baronie lub wysokim kapłanie tydzień. A po hrabim czy lordzie dwa tygodnie. Nadchodzący festyn jaki lada dzień miał się odbyć w Neus Emskrank stanął więc pod znakiem zapytania. To był jeden z powodów dla jakich Rune odwiedził najpierw Heinricha a potem Otto spotkał go jak tenc zekał na niego przed bramą hospicjum. Obaj usłyszeli mniej więcej to samo. - Chodź na “Adele”. Starszy i Merga zwołali zebranie. - powiedział wojownik który pełnił dzisiaj rolę posłańca. Zwykle spotykali się na zborze w Angestag ale skoro sytuacja była nazdwyczajna to i szefostwo kultu zwołało nadzwyczajne spotkanie. Ale na miejscu, na starej krypie, okazało się, że na tak nagłe spotkanie nie mogli przybyc wszyscy członkowie zboru. Z tym chyba każdy się po cichu liczył więc nie było zaskoczenia. Za to kolejne niespodzianki. - Nie wiem czy już mieliście okazję się poznać. Ale to jest Soria. Czcigodna championka Slaanesha, córka wspaniałej Soren, Matki i Królowej Potworów. Mogliście o niej słyszeć jako syrenie z wrakowiska. Ale teraz zgodziła się zaszczycić naszą małą rodzinę swoją obecnoscią i wsparciem. - Starszy przedstawił pozostałym smukłą, młodą i zgrabną kobietę o granatowych włosach uplecionych w liczne, długie warkoczyki. - Witam was. Cieszy mnie być częścią planu Czterech Sióstr. - młoda kobieta urbana w dość zwykłą spódnicę i koszulę nie wyglądała jakoś imponująco. Promieniowała spokojem i ciepłym spojrzeniem. A jednak zarówno Merga jak i Starszy traktowali ją z najwyższym szacunkiem. A Łasica to wręcz jawnie się do niej łasiła. Wydawało się, że jest gotowa spełnić każdą jej zachciankę. Na razie jednak te ograniczyły się do prośby o wino. Pirora też przybyła i to razem z Saną jaka przyjechała na ten festyn trochę wcześniej i chętnie zadomowiła się u swojej przyjaciółki oraz mistrzyni. Widać było, że blondynka z południa uważnie obserwuje zarówno Łasicę jak i Sorię. Bo chociaż ta druga wydawała się dość zwyczajną dziewczyną chociaż niezwykle urodziwą to jednak nie miała trzech metrów długości ani innych nadnaturalnych cech. No ale włamywaczka jej usługiwała jakby traktowała ją jak swoją królową. Pirora dała jej znak aby podeszła i po chwili siedziały obok siebie i coś szeptały do siebe gorączkowo. - A poza tym dziewczyny przywiozły prezent. I dobrze, że jesteście, trzeba go przeładować tutaj. - Starszy uśmiechnął się przez maskę. Bo przy okazji jak zebrała się spora część zboru to uzbierała się też niezła siła robocza. Jak wyszli na pokład i trochę poczekali aż Rupert podpłynie łodzią to jeszcze nie wyglądało na nic niezwykłego. Ot, na łodzi był spory ładunek przykryty płachtami. Łódź zacumowała do starej kogi i dopiero jak po sznurowych drabinkach zeszli do niej mogli zajrzeć pod płachtę. A tam była jakaś wielka, alabastrowa orgia w kształcie monumentu. - Aha. To dlatego nie wzięliście portowych tragarzy. - zaśmiał się cicho Silny i splunął za burtę. No faktycznie jakby ktoś postronny zobaczył co jest pod płachtą trudno byłoby utrzymać sprawę w tajemnicy. Dalej musieli się napracować co było o tyle irytujące, że alabastrowa masa była ciężka, nieporęczna do tego jak się stało na łodzi to ta się chybotała i łatwo było się wywrócić. A jeszcze zaczeła się ulewa. Waliła po twarzach i dłoniach jak gradem. Ale jak zauważyła Łasica przynajmniej ludzie się pochowali do środka więc było mniej świadków na ulicach. W końcu wspólnie, z pomoca lin, kabestanów i siatek udało im się podnieść, przerzucić przez burtę, przesunąć po pokładzie a potem opuścić ładunek do trzewi statku. Wrócili do środka mokrzy od potu i tej ulewy. - Ale to jest wspaniałe! - Pirora co chyba była największym znawcą sztuki w tym gronie nie mogła ukryć zachwytu gdy płachta została zdjęta i wszyscy na spokojnie mogli się przyjrzeć temu erotycznemu arcydziełu. Jeszcze było zamulone, brudne, trzeba będzie to oczyścić ale jednak scena orgii wszystkich ze wszystkimi uwieczniona w białym alabastrze była wystarczająca czytelna. - O! I tu są takie małe syrenki! Ja też mam taką! To pewnie stąd, zobaczcie, że tu odłamane jest i niektórych brakuje! - Pirora z ekscytacją odkryła ten brakujący detal. I od razu skojarzyła z małą rzeźbą jaka jeszcze w zimie trafiła w jej ręce. - Spotkaliśmy bardzo miłych zwierzoludzi. Bawiliśmy się z nimi całą noc. Było cudownie! No ale jak załadowaliśmy to cudne cacko to już w łodzi nie starczyło miejsca dla wszystkich no i Joachim z dziewczynami musiał pójść pieszo przez las z tymi zwierzoludźmi. To nie wiem czy dzisiaj by zdążyli wrócić, może jutro na wieczór. Przez las to jednak dalej niż łodzią. - Łasica powiadomiła też co się stało z resztą grupy z jaką wypłynęła dwa dni temu. - Tak, na pewno do nas wrócą cało. Nie zapomnijcie im podziękować za ich trud i wysiłek, sami widzicie jaką bezcenną rzecz znaleźli. Moje dzieci! To znak! To znak od naszych wspaniałych patronów! Znak, że podążamy słuszną drogą. Musimy tylko pozbierać okruszki jakie nam zostawili i dotrzemy do celu. To tylko pierwszy z nich! A są jeszcze inne! - Starszy też wydawał się być podekscytowany tym znaleziskiem i całą sytuacją. Pozostali też roześmiali się, zaczęli bić brawo i cieszyć się z osiągniętego sukcesu. Bo nawet jeśli nie byli zwolennikami Węża czy Łasicy jaka przewodziła jego kultystkom to jednak Starszy i Merga mieli zamiar odnaleźć także inne potężne artefakty po pozostałych Siostrach. - Tak, to jest już coś. Coś czym będę mogła się pochwalić u nas na północy. Zwłaszcza jakby Soria popłynęła ze mną. - Merga odezwała się też z uśmiechem i z przyjemnością obserwowała zarówno monumentalną rzeźbę jaka była ołtarzem jednej z Czterech Sióstr jak i na Sorię co była i strażniczką i przewodniczką. Poza tym istotą o wspaniałych możliwościach i chwalebnym rodowodzie. - To jeszcze przemyślimy. Na razie zajmijmy się festynem. Jak pewnie już wiecie będzie żałoba po księżnej - matce. Przynajmniej dwa tygodnie, może trzy. Zobaczymy co władze ustalą. Ale to oznacza odwołanie festynu albo jego przesunięcie. No a mieliśmy sporo planów związanych z tym festynem jak to go udoskonalić na naszą modłę. Część gości już przyjechała. Ale w obecnej sytuacji reszta pewnie się wstrzyma do wyjaśnienia sprawy. Jutro jest krasnoludzkie święto Sagi a pojutrze miał się zacząć turniej. Więc władze jutro, najpóźniej pojutrze powinny wydać obwieszczenie. Ponieważ utrzymanie festynu mocno by rzutowało na wizerunek także w oczach elektora to spodziewam się, że albo odwołają albo przesunął ten turniej. Dlatego na razie proszę was abyście wstrzymali wszystkie działania jakie planowaliśmy w związku z tym turniejem. Nie ma co się demaskować przedwcześnie. Pod koniec przyszłego miesiąca jest kolejny festyn, Dzień Pierwszego Kamienia więc najwyżej uderzymy wtedy. A tak, zyskamy więcej czasu na przygotowania. Powiedzcie o tym prosze tym z nas których dzisiaj tu z nami nie ma. W Augnestag zbór odbędzie się normalnie, zapewne tutaj. Wtedy też będzie już wiadomo co władze postanowiły zrobić z tym turniejem to my też coś postanowimy. - mistrz kultu rozglądał się po swoich dzieciach aby dać im wytyczne jak powinni reagować na tą nagłą sytuację. - O! Mnie to pasuje! Mogłabym wprowadzić Sorię w towarzystwo i przygotować grunt pod ten czy inny festyn! - Pirora nie miała nic przeciwko takiej zmianie planów. Nawet jej to pasowało bo zgrywało się z tym co wczoraj wieczorem rozmawiali w teatrze z Otto. - To ja bym chciał pójść za moją Loszką. I tak czekaliśmy bo festyn miał być jak go nie będzie to nie ma na co czekać. Tylko to w las i nie wiadomo gdzie. Ja i Strupas to może być trochę mało jak nas ktoś napadanie. - widząc okazję Sigismundus też wyrwał się ze swoim planem do zaaprobowania albo chociaż wspólnego omówienia. - Miałam wizję na ten temat. To powinno być gdzieś w jaskini, w poblirzu morza. Słyszałam tam huk przyboju. I widziałam wschód słońca z trzewi tej jaskini. To musi być gdzieś na wschodnim wybrzeżu. Chociaż kawałek, tak aby wylot jaskini był prosto na wschod. Ma to sens bo Oster powędrowała na wschód. - słowa aptekarza sprowokowały wyrocznię do podzielenia się swoją wizją na ten temat. - Jest kawałek wybrzeża co idzie prawie prosto z północy na południe. Jakiś dzień rejsu na wschód od nas. Mniej więcej na wysokości Manannsheim. A potem drugi, trochę bardziej na południe. Bo dalej na wschód to już raczej trudno o takie kawałki północ - południe. - Kurt zwykle się nie odzywał. No ale jako stary wilk morski był ich specjalistą od spraw morskich i teraz postanowił zabrać głos. --- Link do mapy Nordlandu: http://windsofchaos.com/wp-content/u...land_v2_bw.jpg
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
07-10-2022, 23:54 | #36 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 08-10-2022 o 00:06. |
09-10-2022, 19:21 | #37 |
Reputacja: 1 | Zbór; Otto
__________________ Mother always said: Don't lose! |
10-10-2022, 00:18 | #38 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 11 - 2519.06.33; bkt; zmierzch Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; okolice jaskini odmieńców Czas: 2519.06.33; bzt; południe Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Joachim - To już niedaleko. Już całkiem blisko. - Lilly wydawała się cieszyć na myśl, że znów zobaczy swój dom w jakim się wychowała. Czyli jaskinię ukrytą w leśnej głuszy niedaleko rzeki Salt. Tak jak mówiła wczoraj gdy tylko dotarli do wioski Heilidorf którą ominęli lasem to już mogła wejść w rolę przewodnika. Bo te tereny już znała. Im bliżej do jaskini tym czuła się pewniej i była radośniejsza. Noc spędzili w jaskini. Mimo rozpalenia ogniska to jednak nie było tam zbyt przyjemnie. Wilgotno, nie było cugu więc dym wisiał smętnie nad ogniskiem drapiąc gardła i szczypiąc w spojówki. Ale bez ognia było ciemno i chłodno. Do tego było tu sporo wody. Kapała skądeś z góry i na dole była cienka jej warstwa. Czasem nawet kałuża głęboka do kostki. Więc mimo derek, koców i posłań nie było to przyjemne miejsce do nocowania. Rano bez żalu je opuścili. Rano z kolei była mgła, że nie było nic widać w obrebie pół setki kroków. Nie przeszkadzało to w marszu ale już mocno utrudniało nawigację. Na szczęście Gnak i jego grupka radzili sobie pomimo mgły. Przeprowadzili ich do wokół wioski i już ją mieli za plecami gdy mgła zaczęła rzednąć. Wtedy też Lilly zaczęła rozpoznawać znajomą okolicę i przejęła rolę przewodniczki. Zaś wieczór w ciemnej i mokrej jaskini dało się wykorzystać na rozmowę. Podobnie zresztą jak marsz kolejnego dnia. W końcu przez wiele dzwonów szli obok siebie a sytuacja nie wydawała się jakoś niebezpieczna, że trzeba by zachować ciszę. Tylko wcześniej, wokół woski jak ją mijali Gnak dał znać, że lepiej być cicho bo psy albo wieśniacy co coś by szukali w lesie mogliby ich usłyszeć nawet jak we mgle by ich nie dostrzegli. Przed i po jednak już można było rozmawiać swobodnie. - To ciekawe, ale Gnak mówi, że między nimi krąży legenda, że już kiedyś były kobiety z miasta co się z nimi pokładały. Ale dawno. Jego jeszcze nie było na świecie. I to było przy kręgu wielkich głazów. To faktycznie niezbyt daleko od miasta. Tylko od zachodniej strony to nam z jaskini nie po drodze. Ale Opal czasem tam wędruje aby odprawić jakieś rytuały. No i legenda mówi, że kobiety z miasta, wyznawczynie Snarla, przychodziły do tych głazów spółkować z kopytnymi. Ale chyba nie z Gnakiem ani jego plemieniem tylko z prawdziwymi gorami. Chyba trochę im zazdroszczą. I teraz mieli mnóstwo radości, że też mogli spółkować z kobietami z miasta. - Lilly podzieliła się z towarzyszami z miasta co się dowiedziała podczas rozmów z liderem stadka prawie ludzkich rogaczy. To wywołało zainteresowanie Onyx i Burgund. - To nie byłyśmy pierwsze? Oojeejjj… Jaka szkoda. A myślałam, że będziemy oryginalne i będziemy wyznaczać nowe szlaki wyuzdania i perwersji ku czci naszego patrona… - Burgund westchnęła tetralnie jakby te wieści łamały jej serce. Chociaż wydawała się raczej zaciekawiona i rozbawiona tymi wieściami. Wczoraj zaś jak Lilly przetłumaczyła słowa magistra zwierzoludziom to bez tłumaczenia było widać, że bardzo im to przypadło do gustu. Kiwali prawie ludzkimi głowami z niewielkimi różkami, śmiali się i pokrzykiwali groźnie jakby chcieli rzucić wyzwanie komuś kto chciałby zagrozić takiej wizji. No i byli ciekawi tej Mergi. Zwłaszcza jak Lilly podkreśliła jakie ona ma wielkie i wspaniałe rogi w których ona sama była wręcz zakochana bo budziły podziw, respekt no i dla kopytnych były oznaką łaski Mrocznych Potęg. A o stosunkach lokalnych to już rozmawiali w jaskini. Bo to było nieco do opowiadania. Wedle Lilly to Gnak mówił coś w stylu, że każde plemię ma swój rewir. Im większe i silniejsze stado tym ma większy i lepszy rewir. Brzmiało to trochę jak podział terenu między drapieżnikami czy choćby miejskimi gangami. Najczęściej każde plemię trzymało się swojego rewiru. A gdy ktoś go naruszył to była walka. Chyba, żeby się szybko uwinąć, zabrać coś, upolować, zniszczyć i zwiać. Tylko jak to ktoś silny to trzeba było spodziewać się odwetu. Dlatego Gnak i jego wódz starali się tego unikać o ile ich głód czy podobna motywacja nie przyszpilił. Oprócz tego były tereny niczyje. W większości lasy i bagna, fragmentami jakiś trakt czy wioski. Zwierzoludzie nienawidzili wiosek i traktowali je jak wrzód i ciało obce na ich terenie. Wydawało się, że gdyby mogli to by każdą spalili, wyrżnęli mieszkańców, ewentualnie uczynili z nich swoich niewolników a spalone budynki zaorali swoimi kopytami. Zresztą na mniejszą skalę ciągle to robili tylko na pojedynczych myśliwych, traperów czy osamotnione chaty w lesie. No i każde plemię miało jakieś swoje wyjątkowe miejsce. Plemię do jakiego należała stado Gnaka, Grabieżcy z Doliny, miało swoją wielką jaskinię i uważało ją za swój dom i święte miejsce. No i do tej pory mieli ten płodny zakątek nad starorzeczem wielkiej rzeki ale gdy Soria zabrała święty ołtarz to podejrzewali, że straci on swoją moc. Jednak widząc jej potęgę i błogosławieństwo Wielkich Sióstr nie ośmielili się kwestionować jej decyzji wyczuwając, że jest namaszczona przez jedną z Mrocznych Potęg. - On chyba uważa, że powinniśmy coś im dać w zamian. Za ten ołtarz. Coś związanego z płodnością. A w ogóle to chyba trzeba by porozmawiać z ich wodzem. Bo oni teraz jak już sobie pójdą to wrócą do swoich i im wszystko opowiedzą. Tylko nie jestem pewna czy bym umiała potem znaleźć tą dolinę. Wydaje mi się, że tak. Ale nigdy tam nie byłam. To ich teren, dla nas tam chodzić to zbyt niebezpieczne. Na nas też polują, głównie na myśliwych co sami się wypuszczą za daleko. - Lilly zwróciła uwagę, że Gnak chyba żywi pewne wątpliwości chociaż przy i do Sorii nie ośmielił się ich wypowiedzieć. To teraz w rozmowie z Lilly czuł się pewniej. Ona zaś nie była pewna czy jak się niedługo rozstaną to zdoła bezproblemowo trafić do ich doliny gdyby była potrzeba ponownego spotkania. Raczej tak ale, że nigdy tam nie była to nie do końca była tego taka pewna. Zaś ze świętych miejsc plemię Kwasopluja mieli Skalny Ząb. Tam Lilly też nie była z tego samego powodu - to było serce plemienia gorów więc mogła tam trafić tylko jako zdobycz lub niewolnica. A żadna z tych opcji jej się nie uśmiechała. Ale słyszała opowieści o tym miejscu. To miała być jakaś samotna skała wystająca ponad okalające ją drzewa. I na niej Kwasopluj i jego poprzednicy mieli odprawiać święte obrzędy. A Krwiożercy mieli swój Krwawy Głaz. Wielki, skalny menhir stojący tam od niepamiętnych czasów. I będący świadkiem niezliczonych krwawych pojedynków i ofiar. Ponoć był obsypany licznymi czaszkami i trofeami. Właśnie dlatego jak ktoś spoza ich plemienia tam trafiał to raczej nie wracał aby o tym opowiedzieć. Ale jakieś legendy i opowieści o tym miejscu krążyły. Za najpoteżniejszą siłę w okolicy Gnak uważał Rogate Olbrzymy. I wedle jego opisu były one wielkie. Ze dwa razy wyższe od gorów, nawet Krwiożercy wydawały się przy nich drobnymi, słabowitymi koźlęciami. Kiedyś Gnak z ukrycia widział jak jeden z nich bez trudu przewalił wyładowany sianem wóz ludzi. Ale na szczęście te dwunożne rogate bestie były bardziej na południu i nie zapuszczały się tu zbyt często. Chociaż z razgorami też nie było żartów. Takie gory tak zdziczałe i zniekształcone, że biegały na czworakach i już nie mogły się wyprostować. Albo nie chciały. Przypominały wielkie dziki, jak się rozpędziły to tratowały wszystko i wszystkich na swojej drodze. Tak rozpędzona masa kłów i mięśni wydawała się nie do zatrzymania. No albo centigory. Co za banda pijaków! Tylko jak wyczuły gdzieś wino to nie mogły się powstrzymać aby nie wytrąbić wszystkiego od razu. Dlatego najczęściej były albo wstawione, albo na kacu, albo w jakimś szalonym amoku. Albo odsypiały to wszystko. Ale one miały teren bardziej na południe, tam były wzgórza i mniej lasów. Bo lubiły sobie pobiegać. Ponoć czasem robiły rajdy na elfie tereny. A przynajmniej tak się przechwalały. - Niezła menażeria. Dobrze, że nie łazimy tu sami. I, że nie wszystkie te poczwary są tuż za rogiem. - parsknęła Onyx gdy tak szli i słuchali słów Lilly która z kolei tłumaczyła chrapliwy, głos półkozła. Zaś tymi polowaniami ludzi się za bardzo Gnak zdawał się nie przejmować. Po pierwsze polowali bliżej miasta i chociaż przeczesywali las to nie aż tak aby podejść w pobliże ich doliny. A dwa to nawet gdyby miał się znaleźć w obrębie takiej obławy to wierzył, że i tak by im się wymknął. Nawet był skłonny zaryzykować walkę podjazdową z nimi. Piechurów się nie obawiał. Każdy kopytny mógł umknąć każdemu ludzkiemu piechurowi. Konni zaś trafiali się rzadko, zwykle byli groźni w bezpośrednim starciu, zwłaszcza ci pancerni rycerze. Ale ci trzymali się za pierwszą linią. Nie było to dziwne bo z konia kiepsko się tropiło. Do tego kopytni wedle słów lidera stada z jakim maszerowali byli mistrzami pułapek i zasadzek to mogli się pokusić o takie kąsanie piechurów którzy dla nich byli tylko ruchomymi celami. No więc najgorszym wyzwaniem były psy myśliwskie. Te mogły ich doścignąć, trudno je było przechytrzyć i się przed nimi ukryć a i walczyły zażarcie. Co prawda jeden na jednego to Gnak raczej nie stawiałby na psa no ale taki mógł zranić kopytnego. A ranny już nie musiał mieć takich przewag nawet nad piechurami. Zaś ataki na trakcie były dziecinnie łatwe. Dobrze zorganizowana zasadzka mogła załatwić każdy powóz, wóz, konnego posłańca czy grupkę pieszych. Dopiero jak się trafiło parę wozów z mocną obstawą to odpuszczali. No chyba, że byli całym stadem i szykowali się na grubego zwierza. To mogli się pokusić nawet o taki zuchwały atak. Ogólnie można było odnieść wrażenie, że póki akcja dzieje się w lesie to Gnak czuł sie całkiem mocny i pewnie. O ile miał swobodę manewru co do celu i taktyki. Tak ich odprowadził prawie pod jaskinię odmieńców. Bo jak mówiła Lilly między nimi a jej plemieniem nie zawsze się układało pokojowo. To i nie chciał narażać ani siebie i swojego stada ani swoich gości. Zresztą Lilly też mówiła, że to całkiem blisko do jaskini. I faktycznie mogłoby wyjść nieco niezręcznie gdyby pojawili się w otoczeniu ungorów z jakimi tak często mieli na pieńku. - Mówi, że rozstajemy się w przyjaźni i nie musimy się obawiać ponownego spotkania z nim i jego stadem. Ale aby reszta Grabieżców też was mogła rozpoznać to weźcie to jako znak rozpoznawczy. - odmieniec o liliowych włosach przetłumaczyła pożegnalne słowa lidera stada. I wtedy oni podali swoim gościom naszyjniki. Takie prymitywne, na rzemykach z kościanymi, kamiennymi ozdobami lub piórami. Wyglądały dość prymitywnie. Pomijając dziki wygląd tych kopytnych barbarzyńców to pożegnanie było całkiem ciepłe i ludzkie. Lilly rozbawiło jak Genda wręczyła swój wisiorek Onyx i coś przy tym powiedziała. - Mówi, że teraz możesz nosić ten wisiorek jako jej samica i błogosławi twoje łono abyś urodziła zdrowe kożlątko. - powiedziała Lilly starając się ograniczyć do zasznurowania ust aby się nie roześmiać. Hedonistka o płomiennych włosach otworzyła usta w niemym “ach!” i chyba niezbyt wiedziała co na to powiedzieć. W końcu uśmiechnęła się, objęła ungorkę i nawet się pocałowały na pożegnanie. A potem grupka się rozdzieliła. Gnak zabrał swoje stado i zanurzył się w leśne ostępy. Zaś Lilly ruszyła w przeciwną prowadząc swoich towarzyszy w kierunku swojego jaskiniowego domu. Właśnie machnęła wesoło dłonia odwracając się do nich na chwilę i wskazując gdzieś przed siebie jakby ta jaskinia już miała być zaraz za następnymi drzewami. - Co tu robisz? Kogo tu przyprowadziłaś? - wyharczał jakiś męski głos. I zza drzewa wyszedł… No wilkołak. Tak przynajmniej zwykle wyobrażano sobie wilkołaki. Cały pokryty sierścią, na dwóch nogach zakończonych wilczymi pazurami. Chwytne łapy, też pokryte futrem też miały pazury ale ściskały włócznie. Na biodrach stwór miał przepaskę z jakichś skór. Na piersi widać było jakieś prymitywne talizmany z kłów i pazurów. I tylko głowa trochę psuła efekt wilkołaka. Bo bardziej pasowała do jakiegoś wielkiego, ogara niż wilka. Póki stwór nie wychylił się zza drzewa w ogóle nie było go widać ani słychać. Więc pomimo masywnej sylwetki musiał być też zwinny. I nakwyraźniej znał się z Lilly. - Oh! Hetzen! Cześć. Wróciłam. A to są moim przyjaciele. Chciałam ich zaprosić do nas. Do mojej chaty. - Lilly musiała być całkiem zaskoczona tym spotkaniem. Zresztą dziewczyny też. Przy nim każdy z nich wydawał się drobny i cherlawy. Nawet Gnak przy nim prezentowałby się mikro. - Wróciłaś? Z przyjaciółmi? Po tym jak zwiałaś jak ostatnia złodziejka? Za taką zdradę powinno ci się urwać łeb. - warknął wilkołak mało przyjaznym i pełnym pogardy głosem. - Ale… Ale pomogłam wam. Przystałam do Starszego z miasta. To są jego towarzysze. I nasi przyjaciele. Pomagaliśmy wam z jedzeniem na przednówku. Strupas do was jeździł. A ja pomagałam znaleźć kryjówki do przerzutu. - przypomniała mu Lilly ale wyraźnie straciła rezon. Dało się wyczuć, że obawia się tego umięśnionego wielkoluda. - Kto to jest? - zapytała cicho Burgund. - To Hetzen. Nasz najlepszy wojownik i myśliwy. - odparła cicho liliowa mutantka ale pomysły na dalsze negocjacje z tym groźnym wojownikiem widocznie jej się skończyły. Tamten obserwował ich uważnie spod swoich kaprawych ślepi jakby zastanawiał sie czy już zaatakować czy zrobić coś innego. Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; pd-wsch od miasta Czas: 2519.06.33; bzt; południe Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Otto - To idziesz z nami? Świetnie! Cudownie! Witaj w naszej robaczywej kompanii! To nie ma na co czekać, jutro jak nie będzie oberwania chmury to ruszamy! Niech nasza Loszka zaprowadzi nas do cudownie dojrzałych trufli naszego Papcia! - Sigismundus nie ukrywał wczoraj, że bardzo rad jest, że Jednooko chociaż większość wieczoru spędził z Mergą i Starszym albo Sorią to jednak ostatecznie zdecydował się na dołączenie do poszukiwań na jakich tak zależało aptekarzowi. Umówili się na jutro rano w jego aptece. Bo każdy wiedział gdzie to jest no i było blisko południowej bramy przez jaką by wychodzili z miasta. A te “jutro rano” to było dzisiaj. Skoro Otto chciał wyruszyć poza miasto, i to możliwe, że na kilka dni dobrze było aby jakoś to zgłosił w hospicjum. W końcu większość dnia spędzał właśnie tam. Wśród tych wszystkich uznanych za zbyt obłożnie chorych lub szalonych aby ich trzymać gdzie indziej. Dziś ranek był mglisty. Tak, że było widać na dwa, może trzy domy dookoła. Ale nie był to porblem jak się wiedziało gdzie iść. Na miejscu, w aptece Otto zastał już i gospodarza i Strupasa. Przygotowywali oni Loszkę do drogi. Trochę się kłócili czy już jej zakładać smycz i obrożę czy jeszcze nie. Mimo wszystko raczej nie puszczali jej nigdzie samopas i zawsze któryś był w pobliżu. A najchętniej w ogóle nie wypuszczali jej z piwnicy. Więc trochę było ryzyko puścić ją wolno nawet jakby szła między nimi. Z drugiej storny prowadzenie kogoś przez miasto na smyczy rzucało się mocno w oczy. Dlatego ostatecznie przeważyło zdanie aptekarza aby zaryzykować i jednak tego nie zakładać. Najwyżej po tym jak wyjdą z miasta to tam puściej i mniej ludzi. A jak Loszka ich będzie prowadzić jak podczas pierwszej próby to pewnie i tak szybko wejdą w las. A tam już w ogóle powinno być mało przypadkowych gapiów. A jak już byli we czwórkę to aptekarz nie oparł się pokusie aby nie pochwalić się wynikami swoich badań. - O widzisz? Jakie piękne maleństwa? - powiedział odchylając koszulę Loszki i wskazał zaczerwienione i pokryte krostami miejsce. Po chwili te krosty zaczęły się ruszać i tam i tu widać było małe, końcówki czerwi. - Dużo mnie to wysiłku i pracy kosztowało. Myślałem, że to będzie prostsze. Przecież na byle padlinie pełno się tego lęgnie! I dopiero niedawno zrozumiałem. Chodzi o padlinę. Nie chcą się lęgnąć na żywym mięsie. Szkoda. Zobacz jak ich mało i takie małe rosną. Mniejsze niż te zwykłe z padliny. No a Loszki nie zabiję aby mieć padlinę. Jest zbyt cenna. Muszę to jakoś dopracować. Aby się mogły śmiało lęgnąć na żywych. To by było coś! Pomyśl Otto! - niespodziewanie objął młodzieńca po ojcowsku i wskazał mu ręką gdzieś pod sufit jakby tam dostrzegał jakąś piękną wizję. - Całe chmary much! Wypuszczone na miasto! Opadają na żywych i wbijają swoje żądełka z błogosławieństwem Ojczulka! I ono się będzie pięknie rozwijać w ich ciałach a potem przeniesie się na pozostałych! - Sigismundus mówił jak natchniony kapłan albo mówca. Strupas aż się zachłysnął z radości i zaczął chrząkać albo się śmiać na samą myśl o realizacji takiej wizji. Ale niespodziewanie entuzjazm aptekarza oklapł. - No tylko… Że te zwykłe larwy i muchy są bezużyteczne. Prawie. Nie chcą żerować na żywych. Nawet jak ich uzbieram całą chmarę i wypuszczę to niewiele zrobią żywym… - przyznał markotnie puszczając Otto i wskazując zniechęcony na te ledwo parę larw jakie ruszały się tuż pod skórą Loszki. Z tego co wiedział młodzieniec to muchy faktycznie uwielbiały padlinę, zepsute mięso, odchody ale tak do żywych to niekoniecznie. Zwłaszcza takich żwawych co by się od nich odganiali bo tak pewnie by robili mieszkańcy miasta. - A ja mam ambicję Otto. Ja bym chciał mieć swoją własną plagę. Wyhodowaną i rozprzestrzenioną przeze mnie. Sam pomyśl jak to dumnie brzmi: “Plaga Sigismundusa”, “Zaraza z Neus Emskrank”, “Pomór Nordlandu”! Ah piękne plany! Ale jeszcze czeka mnie daleka droga. Jak choćby potrzeba wyhodowania takich małych śliczności co by miały ochotę zagnieździć się w żywych, jędrnych, gorących ciałach. A nie tylko w padlinie. - aptekarz znów urósł w oczach jak podzielił się swoimi wspaniałymi wizjami i planami. I znów opadł gdy wskazał na mierność dotychczasowych wysiłków. - No ale jest Oster i jej dziedzictwo! Tam na pewno musi coś być! Widziałeś wczoraj co przywiozły sobie te ladacznice? No mnie nie kręcą takie rzeczy ale powiem ci, że ten monument wyglądał… No w sam raz do ich patrona. A ta Soria jakos za bardzo dumnie i władczo mi nie wyglądała. Taka tam dziewka z ulicy. No ale podobno Joachim z nimi był to mam nadzieję, że chociaż on jest rozsądny i nie tak całkiem podatny na ich wpływy. Oby wrócił i zweryfikował to wszystko. Ale nie będziemy na niego czekać! Przed nami czekają gdzieś tam dary od Oster! Musimy je tylko odnaleźć i zgarnąć dla siebie! A potem plagi i zarazy spadną na to przeklęte miasto! - Sigismundus znów na przemian przejawiał egzaltację, smutek, powątpiewanie i znów radość gdy mówił o swoich nadziejach jakie ma względem darów od Czterech Sióstr. Chociaż sam nie wydawał się zbytnio sprzyjać Sorii i jej kultystkom to jednak sam alabastrowy momument dał mu wiarę, że te dary są czymś namacalnym i w zasięgu ręki. Dlatego nie chciał już zwlekać i wyruszyć jak najprędzej. Wtedy usłyszeli stukanie umówionym sygnałem do drzwi. Gospodarz dał znak garbusowi i ten podszedł do drzwi i otworzył. Po chwili wszedł do środka Vasilij. - No to jesteśmy. Chłopaki czekają na zewnątrz. - herszt przemytników wskazał kciukiem na drzwi wejściowe. Bo jak się okazało Sigismundus zwerbował go i jego bandę jako eskortę na tą wyprawę. Pół tuzina rozbójników i banitów powinno zapewnić im bezpieczeństwo a jednocześnie nadal byli dość małą liczebnie grupą. Razem była ich dziesiątka. - To cudownie! Więc wyjdźcie na zewnątrz a ja tu wszystko zamknę! - ucieszył się grubas i po przyjacielsku wyprosił wszystkich na ulicę. Sam jeszcze musiał wszystko pozamykać skoro szykowała się wyprawa w teren pewnie na kilka dni. I odczekali na niego a potem cała grupa ruszyła ulicami miasta. Mgła wciąż nie rzedniała ale to im na razie nie przeszkadzało. Sigismundus poprosił Vasilija aby jego ludzie byli przed i za nimi głównie z myślą o Loszce gdyby ta chciała uciekać czy co. Ta jednak szła spokojnie nie odzywając się ani słowem. Rozglądała się czasem ale bez przesady. Tak doszli do południowej bramy i wyszli na zewnątrz bez żadnych kłopotów. Odeszli kawałek wschodnim traktem i jak już nie było widać murów miasta to aptekarz zatrzymał się, założył Loszce na szyję oborżę, podpiął smycz a potem zagaił do niej przyjaźnie. - No! Dobra Loszka, dobra! Szukaj! Szukaj, szukaj! Prowadź nas do domu! Zaprowadź do skarbu! Idź! Idź za zgnilizną! Doprowadź tatusia do skarbu z pięknymi, dorodnymi larwami! Co do cholery wreszcie będą żerować na żywych! - mówił do niej tak jak mówi się do małego dziecka albo psa. Gdy to nie rozumie w pełni słów dorosłych. Ale chyba podziałało. Kobieta z początku patrzyła na niego poważnie i uważnie. Potem wyczuwając przyjazny ton i uśmiech zaczęła się uśmiechać z początku nieśmiało. Ale jak to trwało to szerzej i szerzej. Kiwanie głowy też się wzmagało i w końcu rozejrzała się dookoła. I bez namysłu ruszyła przed siebie. Trzymający smycz ojczulek za nią. No a reszta za nimi. Szli z początku traktem na wschód ale dość szybko zeszli w las. Mgła w końcu zrzedła i całkiem zeszła. Poranek przeszedł w przedpołudnie a w środku dnia byli już głęboko w trzewiach lasu. W końcu w południe wszyscy byli gotowi na odpoczynek. Tylko Loszka chyba była gotowa nadal przeć naprzód ale na razie Sigismundus przywiązał jej smycz do gałęzi aby nie uciekła. A sam razem z resztą zaczął przygotowywać obóz i ognisko. - Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Znaczy gdzieś na południowy wschód od miasta. Na wschód od rzeki. Ale poza tym to kompletna dzicz. - Vasilij zostawił zbieranie drewna na ognisko pozostałym ze swojej bandy a sam pozwolił sobie na pogawędkę. - Merga mówiła coś o jakiejś jaskini z wodą. Więc to chyba gdzieś na wybrzeżu. Daleko stąd do wybrzeża? - zagaił herszta przemytników. Ale ten wzruszył ramionami. Może pół dnia, może dzień albo dwa. Zależy gdzie byli w tej chwili. Trudno było mu to oszacować jak wokół były same drzewa i reszta bezimiennego lasu bez żadnych punktów charakterystycznych.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-10-2022, 20:46 | #39 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
15-10-2022, 21:49 | #40 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 16-10-2022 o 05:24. |