|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-02-2023, 02:16 | #61 |
Reputacja: 1 | “Słyszeliśmy kochanie. Ale jak widzisz do Zakonu Klepsydry też przyjmują kobiety. - ojciec skinął głową i nieco z przekąsem wskazał nią na siedzacą naprzeciwko blondynek czarnowłosą kruczycę. Ta jak to było typowe dla jej patrona nie mówiła za wiele i zachowywała grobową powściągliwość. Froya spojrzała na cichą kapłankę odzianą w żałobną czerń przesuwając się szybko po jej widocznej sylwetce.” Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-02-2023 o 02:19. |
05-02-2023, 18:18 | #62 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! Ostatnio edytowane przez Seachmall : 05-02-2023 o 18:23. |
05-02-2023, 18:22 | #63 |
Reputacja: 1 | Otto chwilę się zastanowił.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
05-02-2023, 18:24 | #64 |
Reputacja: 1 | Jak kazano tak zrobił. Otto zaprowadził kobiety do celi rannej kobiety, która na szczęście nie była daleko.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
05-02-2023, 23:15 | #65 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 - 2519.07.06; mkt; rano - popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Piekarzy; karczma “Pod jabłonią” Czas: 2519.07.06; Marktag; popołudnie Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwar rozmów ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, chłodno Joachim - Proszę pączusiu, i smacznego. - gdy Joachim odbierał swoje pierwsze zamówienie w tej karczmie to jakoś tak go powitała pulchna, niziołkowa gospodyni o dobrodusznym, życzliwym uśmiechu. Chyba był w “Jabłoni” pierwszy raz ale można było zrozumieć dlaczego Philippe wybrał i zdawał się lubić ten lokal. Był zdominowany przez niziołki więc kuchnia była pierwszorzędna. Do tego te życzliwe istoty były bardzo gościnne aż ta przyjacielska, domowa atmosfera zdawała się udzielać także i gościom. - Nie przejmuj się, Cioteczka Helga do każdego mówi “pączusiu”. Jak chcesz możesz jej mówić “cioteczko”. Będzie zachwycona. - wyjaśnił mu młody skryba jaki też odberał swoje zamówienie i się rozglądał za miejscem do siedzenia. Było dość tłoczno bo w końcu o tej porze kończyło pracę sporo osób tych jacy mieli na ranną zmianę. Chociaż i tak wielu pracowało w sklepach i warsztatach póki starczało światła dnia. Na szczęście praca skryby z Akademii tego nie wymagała więc tym dość chłodnym chociaż słonecznym popołudniem mógł się wybrać na zwyczajowy obiad. A, że był umówiony z Bertrandem no to właściwie zaprosił go przy okazji właśnie do tej gościnnej karczmy prowadzonej przez niziołki. Co prawda Joachim był już w tym lokalu i to nie tak dawno temu. Tylko wtedy siedział przy innym stole i nie z Philippem tylko ze swoim uczonym kolegą ze zboru. Philippe zamarł na chwilę zmawiając tradycyjną modlitwę dziękczynną przed posiłkiem jaki mu dane było spożyć. Po czym otworzył oczy i z chęcią zabrał się za pałaszowanie posiłku. Ten nie był zbyt wyszukany i drogi ale, że należał do niziołkowej kuchni to było w tym nieco powabu egzotyki. Nie mogło zabraknąć słynnych niziołkowych pasztecików, na słono z rybą jak i na słodko z jabłkami. Podobnie polane śmietaną naleśniki w słonym i słodkim smaku wyglądały apetycznie. Philippe przez chwilę zachwalał Joachimowi te wszystkie walory smakowe i zdawał się być w nich zakochany. - Cały dzień na głodniaka ale po robocie wreszcie jak tu przyjdę to mogę się najeść. - przyznał z uśmiechem wgryzając się w kolejnego pasztecika. Zaś Joachim, zanim przyszedł na to spotkanie i musiał się przejść z Zachodniej Dzielnicy tutaj, na pogranicze Centralnej i Północnej miał całkiem sporo czasu na przemyślenia. I podziwianie pogodnego nieba, mimo, że dzień okazał się być raczej chłodny. Dobrze było zarzucić coś dłuższego na grzbiet bo w samej koszuli to mogło być chłodno. Tu w środku jednak było znacznie cieplej i przyjemniej. Co sobie kto z zacnych gości państwa van Hansen o nim pomyślało tego nie wiedział. Ale całe towarzystwo pożegnało się w przyjaznej atmosferze, gospodyni zapraszała do kolejnych odwiedzin a potem nie wpadli do niego ani łowcy czarownic z pochodniami ani straż miejska z halabardami to chyba nie poszło mu tak źle. Ale czy dobrze to nie wiedział. Odniósł wrażenie, że panienka van Hansen zdradzała sporo atencji siostrze von Siert oraz kawalerowi von Glitz. Zapewne dlatego, że byli w dość oczywisty sposób związani z wojennym zajęciem, bronią, walka i polowaniami co wszystko młodą szlachciankę bardzo fascynowało. Bladolicej, czarnowłosej Matce Somnium zdawała się poświęcać o wiele mniej uwagi ot tyle aby nie wypadało nie wyjść na niegrzeczną. Zresztą co do jego skromnej osoby zachowywała się podobnie. Pod tym względem jej matka zafascynowana ezoteryką i astrologią zdawała się być dla niego o wiele życzliwsza. Gdy się żegnali to właśnie kapłanka Morra poprosiła go jeszcze raz aby porozmawiał z kimś z władz albo łowców czarownic o swoich niepokojących wizjach. Może to im jakoś pomoże namierzyć jakichś spiskowców? Więc widocznie zapamiętała co mówił przy obiedzie na ten temat. Skryta za poważną i oszczędną mimiką była trudna do odgadnięcia jej myśli. Pod tym względem rycerz Frederik i kapłanka Urlyka o słonecznych włosach i uśmiechy wydawali się być przeciwieństwem bladolicej i oszczędnej w słowach morrytki. Wieczór zaś przeszedł mu spokojnie chociaż niezbyt owocnie. Nie dało się czytać trzech ksiąg na raz. Może coś sprawdzić czy przepisać w materiale jaki już się znało ale przyswajanie wiedzy w tak chaotyczny sposób nie było zbyt efektywne. Czytając parę stron z księgi o naturze magii ponownie musiał przyznać, że te same słowa nabierały innego kontekstu gdy przez ostatnie miesiące dowiedział się sporo nowych rzeczy głównie od przeklętej mutantki i rogatej wyroczni jaką była Merga. Czasem jakieś wyjaśnienie czy komentarz zamaskowanego mistrza też bywało pomocne ale najwięcej nauczył się właśnie od tej jaka przybyła z dalekiej północy. W końcu tutaj, w Imperium, Norsca i jej mieszkańcy mieli reputację dzikusów i barbarzyńców, piratów i morskich łupieżców. Czasem ledwo ich tolerowano w roli najemników, kupców czy odkrywców. Merga zdawała się być całkowitym zaprzeczeniem takich stereotypów. Nie był pewny gdzie sięga jej wiedza ale na pewno zdradziła mu przez te pół roku więcej tajników zakazanych zakątkach Eteru i demonologii niż ktokolwiek przed nią. Nawet jak teraz otwierał tą książkę co już ją kiedyś czytał to odkrywał coś nowego jak się patrzyło przez pryzmat tak zdobytej wiedzy. No ale to już ostatnie chwile bo wyrocznia już parę tygodni temu zapowiedziała swój powrót do Norsci, na ostatnim zborze dała już przybliżony termin na ten właśnie tydzień więc mogła wypłynąć w rejs na północ lada dzień. W sprawie tutejszych rodów i lokalnej historii odkrył, że właściwie księgi jakie posiada nie są zbyt pomocne. Albo mówiły ogólnie o Imperium czy Nordlandzie nie skupiając się w ogóle na Neus Emskrank albo były rodzajem sagi czy powieści historycznej co trudno było coś z tego wyłuskać. Musiałby zdobyć jakąś księgę co by dokładniej opisywała lokalną scenę. Ale na razie był przy jednym ze stołów dość zatłoczonej “Jabłoni” siedząc naprzeciwko Philippa jaki zajadał się ze smakiem swoją porcją naleśników i pasztecików. A te rzeczywiście były bardzo smaczne. Widocznie ta niziołkowa kuchnia miała ze wszech miar zasłużoną reputację. - To co tam się dzieje u nadwornego astrologa wielkich i możnych? - zagaił wesoło skryba któremu dobre jedzenie poprawiło humor. Joachim raczej nie mógł mu powiedzieć, że krótko przed wyjściem odwiedziła go kopytna, dwupłciowa mutantka o liliowych włosach z wieściami, że zbiegła zeszłej zimy z kazamat rogata wiedżma skończyła tłumaczyć zakazane relikty plugawej wiedzy napisane ręką pradawnej champion Chaosu. Ale ta chciała to ogłosić na zebraniu i najlepiej jak by już mieli skarb świątyni aby mogła jeszcze tej samej nocy czy dnia wypłynąć do tej przeklętej i barbarzyńskiej Norsci jaka była jej ojczyzną. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna Czas: 2519.07.06; mkt; ranek Warunki: ; na zewnątrz: brama świątynna, jasno, pogodnie, powiew, chłodno Otto Otto musiał przyznać, że chociaż Tobias a ostatnio zwłaszcza Sigismundus uwielbiali narzekać, złorzeczyć i marudzić na “bezużyteczne ladacznice” spod znaku Węża to przynajmniej obie łotrzyce jak chciały to potrafiły zmienić skórę jak wąż i płynnie przedzierzgnąć się w wybraną rolę. Jak podeszły do niego czekającego przy świątynnej bramie to zwrócił na nie uwagę bo się stopniowo zbliżały do niego dwie, szczupłe niewiasty a jak się zbliżyły jeszcze dostrzegł, że obie są młode a w końcu umówił się wczoraj z Łasicą na tutaj, dzisiaj rano przed swoją pracą. A jak się zatrzymały przed nim i dygnęły grzecznie jak dobrze wyhowane panienki to poznał je od razu. Ale jednak musiał przyznać, że wyglądały całkiem inaczej. Miał przed sobą dwie, skromnie ubrane panny, w szaroburych, wręcz zgrzebnych sukniach prawie do samej ziemi, z czepkami wstydliwie przykrywającymi włosy, że ich właściwie nie było widać. Co zwykle uznawano za oznakę pobożności i przeciwieństwo wyuzdania jakim miały być niesfornie rozpuszczone włosy. Do tego coś zrobiły z rysami twarzy. Znał je to mimo to je rozpoznał. Ale i tak wydawały się być nieco inne niż się do nich przyzwyczaił. Pewnie jakiś makijaż ale tak sprytnie zrobiony, że wydawały się w ogóle bez makijażu. Jak na przyzwoite, bogobojne panny przystało. No i jeszcze to dygnięcie i skromnie spuszczony wzrok już całkiem dopełniał maskarady. Pozwoliły mu się obejrzeć nim chociaż na chwilę wyszły z maski wracając do swojej łotrowskiej natury. - Jak mogłeś na to pozwolić Otto. Te wypacykowane, wyuzdane małpy zabawiały się z biednymi pacjentami a ja musiałam siedzieć z tą starą rurą. - Łasica powtórzyła coś czym go uraczyła wczoraj na wejściu jak się spotkali wieczorem po hospicjum. Tylko wczoraj rzuciła mu to w twarz oskarżycielskim tonem, z pełnym impetem. A dzisiaj cicho tak aby tylko ich trójka mogła to usłyszeć. Ale jak się ją słyszało wczoraj łatwo było sobie imaginować co pod tą spokojna maską czuła łotrzyca. Albo to mu chciała dać do zrozumienia. Widocznie nie mogła przeboleć tych wszystkich atrakcji jakie się działy z udziałem jego i jej koleżanek w hospicjum bez jej udziału. Gdy ona musiała towarzyszyć starej, przyzwoitce Fabienne co nie było ani wesołe, ani pouczające, ani tym bardziej przyjemne. No i się Łasica “nieco” poczuła wysadzona z siodła. Zwłaszcza jak odstawiły z powozu Fabienne i Gertrudę do ich rezydencji i już w swoim kultystycznym gronie mogły rozmawiać swobodnie. Zapewne koleżanki chętnie opowiedziały łotrzycy co i jak się działo. Może nawet nieco podkoloryzowały aby narobić jej smaku. Bo Łasica mówiła jakby uważała, że tam się zabawy działy po całości i po kolei z każdym wybranym pacjentym i pacjentką. - I naprawdę Fabi wracała do domu bez majtek? - zapytała Burgund też zainteresowana tym co się tam działo wczoraj. Też była ciekawa bo w końcu wczoraj w ogóle jej nie było w hospicjum. A wieczorem w “Mewie” Otto też jej nie zastał no ale udało mu się spotkać z Łasicą. - No nieważne. Potem się z tymi zołzami policzę. Zacznę od Fabi i słodkich opowieści jak kopytni potrafią kobiecie zrobić dobrze. Niech się ślini. Górą i dołem. - fuknęła jeszcze przebrana Łasica jakby planowała jakąś zemstę na koleżankach. No ale ona często tak sie wypowiadała, że nie do końca było wiadomo kiedy mówi na poważnie a kiedy żartuje. - A tak, bo jeszcze nie wiadomo czy z nami pojedzie. Taka wielka z niej pani a nie ma wychodne kiedy chce tak jak my. - zaśmiała się cicho Burgund dość złośliwym uśmieszkiem. Jednak trzeba było przyznać, że mężatkom było z reguły trudniej urwać sobie jakąś schadzkę na chwileczkę zapomnienia nie mówiąc już o całej nocy za miastem jak to sobie koleżanki Sorii wymyśliły spotkanie z ungorami Gnaka. - Chociaż Soria mówiła wczoraj, że w Fabi jest coś dziwnie znajomego. Znaczy jak już obie z tą starą rurą wysiadły z powozu. No i, że będzie musiała jej się lepiej przyjrzeć. - łotrzyca jaka miała pozycję głównej żmiji w ich dziewczęcej części zboru przypomniała sobie słowa herolda gdy wracały już we własnym gronie na Bursztynową 17. Burgund na nią spojrzała zdziwiona ale ta machnęła ręką i potrząsnęła głową w skromnym czepku aby wrócić do tego co tu i teraz. - Dobra, mniejsza z tym. To co z robotą? Na co nas właściwie umówiłeś? Kim mamy być? Najlepiej na jakieś sprzątanie czy w ogóle jakąś robotę w piwnicach. Nie wiem co oni tam mają, nie byłam tam nigdy. Tak abyśmy mogły się tam rozejrzeć, najlepiej bez świadków. A jak się nie da to trudno, będziemy coś kombinować. - Łasica w końcu chociaż na razie przebolała tą wczorajaszą stratę oralną i moralną jakiej doznała w hospicjum oraz planowanie słodkiej zemsty na koleżankach i wróciła do poważniejszych i służbowych tematów. Czyli chciała wiedzieć jakie mają pole manewru na robocie i co im kolega przygotował. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; apteka Sigismundusa Czas: 2519.07.06; mkt; popołudnie Warunki: wnętrze apteki, jasno, umiarkowanie, cicho ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, chłodno Otto Dzień przeszedł w hospicjum dość pracowicie. Nadal było sporo prac remontowych ale już wyraźnie zmierzały ku końcowi. To co dało się ponownie pozbijać, sklecić z kilku połamanych mebli jeden sprawny, wstawić wyrwane klamki i takie tam prace to już w większości zrobiono. Ale niektórych strat nie dało się tak zaimprowizować i po prostu trzeba było kupić albo zamówić nowe. A tego przeor zwykle unikał jak ognia bo budżet był zawsze zbyt skromy do potrzeb jakie mieli. No i przor właśnie wezwał go do siebie z samego rana. - Ah Otto! Świetna, świetna robota. Nie wiem co im naopowiadałeś ale oby tak dalej. Właśnie takich szczodrych gości nam potrzeba. Gdyby te świątobliwe, szczodre damy miały kiedykolwiek ochotę na kolejną wizytę to z miejsca możesz je zapewnić o naszej gościnności i woli współpracy. I mam nadzieję, że nie przyjda z pustymi sakiewkami. Ładnymi spojrzeniami i współczującymi słowami nie nakarmimy naszych podopiecznych. - wreszcie przeor miał okazję aby się rozmówić ze swoim młodym mnichem. I mu podziękować i wlać otuchy w serce za wczorajszy wyczyn. Więc wyglądało na to, że obie szlachcianki rzuciły na stół więcej niż się spodziewał. Co w jego oczach na pewno przemawiało na ich korzyść. - Chociaż tak między nami mówiąc to dość dziwny wybór. Mówiłeś im, że ostatnio Marisa biegała bez ubrań i coś wrzeszczała o pająkach? Albo ten Thorn i Annika. Przecież to kompletni awanturnicy! Annikę ostatnio ktoś prawie zadźgał łyżką! A Thorn miotał dookoła ławą. Sam nie wiem Otto czy to dobry pomysł. Wczoraj tak myślałem ale dzisiaj się waham. A jak te niecnoty znów coś zmalują podobnego? Tym razem nie u nas w celi czy na stołówce ale w jakiejś rezydencji z dobrymi nazwiskami. Ta Bretonka to jej nie znam ale kojarzę nazwisko. Van Mannlieb. Jej mąż jest kapitanem statku. Pływa od Marienburga do Erengardu. Ta van Dake to ostatnio wypłynęła. Przy tych młodych van Zee i van Hansen. Ale widziałem ją pierwszy raz. Tej trzeciej nie znam. No ale to są zacne nazwiska jak coś się stanie? Oby dobrzy bogowie sprawili, że tylko by ich odesłali. Ale jak coś się stanie poważnego? Oj takie grube ryby to wiele mogą. Nie wiem czy to jest taki dobry pomysł. - przeor wydawał się mieć poważne wątpliwości jakby rozsądek i rozważanie konsekwencji takiego kroku wziął nad nim górę poza radością z wysokich datków młodych szlachcianek. A i wybór akurat tej kłopotliwej trójki pacjentów też wydał mu się dziwny. Przecież mieli tylu innych co nie sprawiali takich kłopotów! Nie były to czcze niepokoje bo gdyby Marisa zaczęła się publicznie obnażać w jakimś zacnym towarzystwie albo któreś z dwójki awanturników straciło panowanie nad sobą i jeszcze uszczerbku by doznał jakiś błekitnokrwisty to konsekwencje mogły być poważne. Mimo tych wątpliwości ogólnie przeor był zadowolony z postawy młodego mnicha i tego jak udało mu się urobić te szlachcianki aby rzuciły taki duży datek. Oby tak dalej! Może nawet to Otto będzie teraz reprezentował hospicjum na jakichś uroczystościach gdzie możni państwo mogli sypnąć jakimś datkiem skoro tak dobrze mu idzie nakłanianie ich do tego. Potem był standardowy znój codziennej pracy. Raczej nie odbiegało to od normy. Może poza trójką wybranych pacjentów. Najmniej kłopotów miał z Marisą. Właściwie żadnych. Pokornie chodziła w grubej, niewygodnej i drapiącej włosiennicy posłusznie piorąc, gotując, obierając i sprzątając jak na skromną mniszkę przystało. Aż trudno było pomyśleć, że w tak posłusznej i cichej myszcze mogło się kryć coś niestosownego. Chociaż za każdym razem jak się spotkali spojrzeniami puszczała mu porozumiewawcze mrugnięcie. Z Anniką właściwie też nie było porblemów. Dalej siedziała w osobnej celi lazaretu. Ale znachor dał znać, że chyba dziś albo jutro ją wypuszczą. Tak naprawdę to dał do zrozumienia, że fizycznie to już można by ją wypuścić bo te rany co jej zostały to drobiazg. No ale ani on ani reszta braci nie byli pewni czy znów dziewczę nie wpadnie w jakiś morderczy amok. Ale i tak w ramach kary, podobnie jak Marika, była skazana na izlolatkę do kolejnego Festag więc jej nie wypuszczano. Za to gdy ją odwiedził znów leżała na wznak, z ręką podłożoną pod głową i sufitowała. Gdy spojrzała kto ją odwiedził popatrzyła na niego obojętnie. - Kto to był? Ta z wakroczykami. To jakaś wiedźma. Rzuciła na mnie jakiś urok. Wcale mi się nie podobała! - rzuciła mu serię szybkich, cierpkich pytań. Bo chociaż wczoraj gdy on i kultystki ją zostawiali samą w tej celi i spoglądała tęsknie za Sorią jakby miała ochotę poznać ją jak najbliżej to dzisiaj roztaczała wokół siebie swoją zwyczajową chłodną, niemą groźbę. Jakby w każdej chwili była gotowa zerwać się i dać komuś w zęby. No ale w porównaniu do Thorna to i tak była oazą spokoju i opanowania. Tak jak wczoraj przypuszczał Otto osiłek mu tak łatwo nie zapomniał i zachowywał się jak rozjuszony buhaj jakiemu spod kopyt zabrano chętną i już ustawioną jałówkę. - Czekaj! Tylko cię dorwę gnoju! Już ją miałem! Już prawie klękała do berła! Dotknęła mnie! A ty gnoju mi ją zabrałeś! Rozwalę cię za to jak cię tylko dorwę! - wył rozjuszonym tonem i szarpał się z drzwiami jakby naprawdę chciał się przez nie przebić albo wyrwać. Wyglądało na to, że tak łatwo nie zamierzał mu tego zapomnieć. Reszta dnia jakoś zeszła w miarę standardowo. Aż po południu skończył swoją ranną zmianę wychodząc na pogodny chociaż chłodny dzień. Gruby habit chronił go jednak przed tym chłodem całkiem dobrze. Skierował się ku aptece Sigismundusa. Ten przywitał go za ladą swoją wielką, byczą głową. - O jesteś. Chodź na zaplecze. - powiedział grubas uśmiechając się wesoło i znacząco. Ale poczekał z wieściami aż wyjdą z publicznej częsci apteki. Wtedy dopiero zaczął mówić. - Była u mnie Lilly. Przyniosła wieści od Mergi. Skończyła! Przetłumaczyła! Nareszcie! - grubas wreszcie mógł eksplodować radością i nawet o Lilly zapomniał powiedzieć coś przykrego chociaż ona też była wyznawczynią Węża tak jak jej koleżanki. Te przełomowe wieści jednak przebiły widocznie wszystko inne. Ale tak jak nagle aptekarz wybuchł radością tak równie nagle zamarł. - Ale nie chce mi tego dać! - zawył zrozpaczony jakby upragnione tłumaczenie woli Oster wyślizgnęło mu się z dłoni po raz kolejny. I to w momencie gdy zdawał się już czuć papier zwojów na swoich pulchnych palcach. - Powiedziała, znaczy Merga, że to sprawa dotycząca nas wszystkich i ogłosi to na zebraniu. Pewnie jak ukradniecie ten cholerny skarb ze świątyni. Albo na kolejnym zborze. Co za złośliwa jędza! Jak ona mogła mi to zrobić! - wybuchnął znowy, tym razem skargą niesprawiedliwości oraz złości na wolę rogatej wyroczni. - Aha i ten twój zdechlak w końcu padł. Dziś rano. Mówiłem ci. Trzeci dzień. Trójka to magiczna liczba dla Ojczulka. Widocznie wykonał już swoje zadanie. Chcesz go zabrać czy co? - dodał równie nagle całkiem normalnym tonem jakby przypomniał sobie o Vigo jakiego mu w ostatni Festag przywiózł kolega. Jego los się wreszcie dopełnił ale spodziewali się tego już i w hospicjum i tutaj aptekarz tak to szacował ledwo go zobaczył.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-02-2023, 23:01 | #66 |
Reputacja: 1 |
|
11-02-2023, 21:06 | #67 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
12-02-2023, 03:28 | #68 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - 2519.07.07; bkt; rano - popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.07; Backertag; ranek Warunki: mieszkanie Joachima, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pada deszcz, powiew, ziąb Joachim Dzień zaczął się dla Joachima bardzo wcześnie. Spał niespokojnie. Coś mu się śniło. Jak go obudziło pukanie do drzwi to przerwało. Ale może lepiej? To chyba nie był zbyt przyjemny sen. Jakieś mroczne, złowrogie kształty kłębiące się w ciemności. Takie widoczne ledwo kątem oka. A gdy się tam spojrzało nic nie było widać. Jednak gdy wznawiał marsz to znów je wyczuwał. Gdy się znów odwracał to nadal nic nie dostrzegał. Za każdym razem jednak gdy wznawiał marsz to coś było coraz bliżej. Miał wrażenie, że już jest na ostatni skok za nim, tuż przed wybiciem się do skoku aby rzucić mu się na plecy i mu je rozpruć gdy wybudziło go te pukanie. Jak rzucił okiem na okiennice to jeszcze była szarówka przedświtu. Jako, że miał wolny zawód a nie dajmy na to taka regularną pracę jak Otto to mógł sobie pozwolić na większą swobodę w rozpoczynaniu nowego dnia. Dlatego tak wcześnie to raczej nie wstawał. Pukanie ponowiło się. W końcu jak zezwolił to wszedł Gunther. - Aaron przyszedł. Troche od niego zalatuje. Chyba ma kaca. - oznajmił mu ochroniarz w ramach powitania. Po tym jak się gospodarz przygotował na to spotkanie to rzeczywiście okazało się, że to były szary magister. Chyba rozczochrany bardziej niż zwykle. - O jesteś. Dobrze. Szukałem cię. - powiedział nieco roztargnionym tonem ale szybko chwycił za kubek podany przez Svena i wypił go duszkiem. W spojrzeniu służacego było sporo sceptycyzmu co do widoku postaci jaka wyglądała niewiele lepiej jak jakiś żebrak. Mniej śmierdziała ale jednak zalatywało od niej winem i w całości nie wyglądała zbyt świeżo. Aaron jednak dał znać, że chce pogadać i poczekał aż Joachim załatwi im warunki do dyskretnej rozmowy. Wtedy dopiero jak zostali sami zaczął mówić. - Ale miałem sen. Aż z łóżka spadłem. Naprawdę. A tam cholera była butelka i zobacz, rozciąłem sobie rękę. - powiedział pokazując świeże rozciecie na dłoni. Nie było zbyt poważne ale pewnie też nie był to najprzyjemniejszy sposób na rozpoczęcie nowego dnia. - Froya mi się śniła. Wiesz ta ładniusia laleczka co to pół miasta się do niej ślini. Jej krew jest ważna. Potrzebna. Jakiś rytuał trzeba z jej krwią zrobić. Zdobyć jej krew i zrobić rytuał. Trzeba sprawdzić jej krew. Coś wtedy wyjdzie. Coś ważnego. Widziałem kielich z kroplami jej krwi, i świece, magiczne glify i wzory. No magiczny rytuał pełną gębą. Ale nie pamiętam co tam było. Tylko, że trzeba mieć jej krew i zrobić jakiś rytuał. To pomyślałem, że ci powiem zanim znów się nawalę i zapomnę. Wiesz jak to ze snami, najlepiej się pamięta na świeżo. Potem ulatują i pamięta się jeszcze mniej. Ja też czuję jak mi już uleciała część. Miałem iść do Mergi bo ona jest dobra w takie klocki. No ale do ciebie miałem bliżej. Może odsapnę, złapię oddech i do niej pójdę. Zanim resztę zapomnę. Ona jeszcze jest w mieście? Bo miała wypłynąć. No dobra jest w takie rzeczy. Może jej też coś się śniło? A tobie? Śniło ci się coś? A w ogóle masz jakieś wino? Zobacz co ten twój mi nalał. Już puste. I butelkę zabrał. Cham jeden. Co on myśli, że jakiś żebrak albo pijus jestem? Skołujesz coś do picia? Suszy mnie. - Aaron mówił szybko i bez większego ładu czy składu. Wydawało się jednak, że sen go na tyle poruszył, że mimo kaca którego zdawał się mieć, zmusił się do wyjścia o tak wczesnej porze i podzielenia się z kimś swoim snem. A do kryjówki Mergi pod zwaloną wieżą to rzeczywiście był jeszcze spory kawałek bo Joachim mieszkał w Zachodniej Dzielnicy i to prawie przy samych murach a jej kryjówka była w Południowej, dobre pacierz albo i dwa marszu. A ze snami szary magister miał rację z tym, że najlepiej je było pamiętać od razu po przebudzeniu. Potem zaczynała się proza codziennego życia jaka skutecznie rozpraszała te senne wrażenia zostawiając tylko niektóre, najbardziej trwałe momenty albo tylko ogólne wrażenie o co chodziło. Po wizycie kolegi ze zboru to już była taka pora, że niekoniecznie było sens kłaść się znowu spać. Zrobił się ranek. Dość pochmurny. I z tych chmur zaczął padać deszcz. Więc nie było zbyt przyjemnie. Krople zbierały się w końcu na samym dnie miasta. Czyli na kamiennych łbach bruku i w rynsztokach. A tam gdzie nie było tych oznak cywilizacji to na śliskich od wilgoci i błota deskach położonych jako kładku lub po prostu w gnoju i błocie ulicy. Zanim zdążył się wybrać do Akademii pod front budynku przyjechała dorożka. A z niego wyszedł ktoś odziany w kaptur i zaraz potem dał się słyszeć dzwonek u drzwi. Po chwili wszedł jakiś jak się okazało służący w liberii. - Dzień dobry. Nazywam się Paul i jestem sługą czcigodnego barona von Wirsberg. Jaśnie pan zaniemógł z powodu nocnej niemocy. A hrabina van Hansen polecała pana magistra jako astrologa więc pan baron po pana posłał. - służący przedstawił się z namaszczeniem a także swojego wielkiego pana jakiego reprezentował. Bo skoro ktoś był baronem to stał o oczko czy dwa wyżej od zwykłej szlachty. Brzmiało jakby chodziło o jakieś senne sprawy skoro posłano po astrologa a nie cyrulika. No i widocznie pan baron znał się z hrabiną van Hansen a więc pewnie i z resztą jej rodziny. Ale to właśnie lady van Hansen była zafascynowana astrologią i metafizyką. Więc kurtuazja podpowiadała, że nie wypada odmówić pomocy takiemu wezwaniu. Zapewne pan baron wspomni hrabinie jak się sprawił polecany przez nią astrolog. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulica Akademii; Akademia Morska Czas: 2519.07.07; Backertag; południe Warunki: gabinet rektora, jasno, ciepło, cicho ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, umiarkowanie Joachim Jak w końcu Joachim dotarł do północnych dzielnic gdzie znajdowała się Akademia to był już środek dnia. Poranny deszcz pozostawił po sobie błocko i kałuże ale na niebie świeciło pogodne słoneczko i skrzeczały mewy. Gdy znalazł się blisko nabrzeża dało się wyczuć morski, wilgotny zapach jaki zagłuszał ten z gnoju i błota jakim wypełnione były ulice. Chociaż to akurat i w samym Altdorfie aż tak się nie różniło. Gdy magister przeszedł przez frontową bramę znów znalazł się na recepcji i spotkał tam znajomego już skrybę. Phillippe przywitał go ciepłym uśmiechem więc widocznie nie zapamiętał wczorajszego wspólnego posiłku “Pod jabłonią” jako czegoś nieprzyjemnego. - Pochwalony Joachimie. Jednak pofatygowałeś się osobiście? - zagaił go przyjaznym tonem. Poczekał aż podejdzie do jego biurka aby swobodnie rozmawiać. - Mam dla ciebie dobre wieści. Poszedłem dzisiaj rano do naszego rektora i powiedziałem mu co wczoraj mówiłeś o tych magazynach i tak dalej. Profesor von Vogel potraktował to poważnie i poprosił posłać po ciebie. - poinformował go skryba i widocznie jak rektor posłał wiadomość do niego to być może się rozminęli. Ale skoro już tu był to na jedno właściwie wyszło. Phillippe powiedział mu jak to ma dojść do odpowiedniego budynku, piętra i gabinetu. Ale tam okazało się, że Joachim musi poczekać bo w tej chwili profesor prowadził zajęcia. Asystentka rektora zadbała jednak o jego wygodę proponując ciasteczka i coś do picia gościowi. Sama też wyglądała całkiem interesująco chociaż zachowywała się z umiarem stosownym do jej stanowiska i miejsca w jakim się znajdowali. Zaproponowała, że może się przejść na spacer jeśli ma ochotę bo rektor i tak musi dokończyć zajęcia dla studentów. Rzeczywiście sam profesor pokazał się ze dwa pacierze później. Szedł energicznie, mimo, że na oko to był pewnie ze dwa razy starszy od Joachima. Odziany w ciemną togę, niby prostą i bez ozdbó ale z bliska widać było, dyskretną elegancję wykonania. Jedyną ozdobą była złota brosza z bursztynem z logiem Akademii. Mężczyzna nieco łysiał ale energii mu widocznie nie brakowało. Asystentka przedstawiła gościa gospodarzowi a ten uśmiechnął się i podał mu rękę zapraszając do swojego gabinetu. https://i.imgur.com/cSNTv27.jpg - Kolega wybaczy, że musiał czekać. Służba edukacji wymaga poświęceń. Prosiłem aby posłali po kolegę i świetnie, że udało ci się tak szybko dotrzeć. - powiedział odkładajac jakieś księgi na regał obok jego biurka i kładąc torbę jaką niósł na ramieniu gdzies obok wygodnego krzesła. Zresztą samo biurko też wyglądało na takie jakiego w banku, dworku szlacheckim, czy na altdorfskiej uczelni też by się nie było czego wstydzić. I jak było widać dominowała tematyka morska co biorac pod uwagę profil miasta i uczelni nie powinno dziwić. - Coś do picia? Mam nadzieję, że Angelica zadbała o twoje wygody? - zaproponował gospodarz wskazując na barek wypełniony sporą ilością butelek. - Polecam kislevski miód o jabłkowym posmaku. Palce lizać, ostatnio go dostałem i bardzo mi posmakował. Ale oczywiście co tam kolega sobie życzy. - zagaił jak wypadało dobremu gospodarzowi. Poczekał aż się na coś zdecyduje nim nie wręczył mu ozdobnego w malowane statki kubka a sam z podobnym zajął miejsce naprzeciwko. - Dzieło naszych studentów. Częścią kursów, zwłaszcza dla cieśli i kowali jest wytwarzanie potrzebnych na statku narzędzi, mechanizmów i bibelotów. Między innymi takich kubków. A niektórzy naprawdę mają do tego smykałkę. Jak kolega widzi kubki w środku są okrągłe ale na zewnątrz kanciaste. Na morzu jak się przewrócą to się nie turlają po całym pokładzie jak takie okrągłe. - wyjaśnił pokrótce dlaczego te kanciaste, ośmiokątne kubki są drewniane i mają tak nietypowy kształt. Upił ze swojego kubka po czym spojrzał na swojego gościa z ciekawością. Właściwie to wcześniej Joachim już go widział tam czy tu na jakimś balu u van Hansenów, u van Zee czy nawet na jakiejś wystawie u Pirory i nawet chyba ktoś ich sobie już raz czy dwa przedstawiał. Ale po prawdzie na spokojnie to rozmawiali pierwszy raz. - To co tam kolega ma za wieści? Bo to co mi rano powiedział Philipp no brzmiało powiedzmy, że zastanawiająco. Dlatego chciałem się rozmówić z kolegą osobiście. O co właściwie chodzi z tymi magazynami? - zagaił gdy przystąpił do właściwej rozmowy. Wydawał się być ostrożnie zaciekawiony ale chciał pozwolić gościowi aby przedstawił sprawę po swojemu. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.07; Backertag; popołudnie Warunki: mieszkanie Joachima, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie Joachim Po powrocie z Akademii do siebie młody astrolog znów miał gościa. I tak jak wczoraj znów była to Lilly. Służący ją wpuścił a wesoła dziewczyna o liliowych włosach i ciut infantylnym ale za to wesołym charakterze mutantka weszła do pomieszczenia. - Mam wieści. Od Mergi i od Starszego. - zaczęła gdy poczekała aż zostaną sami. Po czym szybko streściła co miała do powiedzenia. Dziewczynom nieźle poszło rozpoznanie świątyni Mananna i uznały, że sprawa jest do załatwienia. Więc potrzebowały pomocy reszty zboru w zorganiozwaniu akcji. Dziś wieczorem w kryjówce pod wieżą miało być spotkanie. Trzeba było obgadać szczegóły jak się zabrać do tego świątynnego skarbu. - A poza tym Starszy dzisiaj do nas przyszedł. I oboje uznali, że z tymi zwojami Oster to jednak trzeba rozmówić się na spokojnie. Bo jak już świątynia będzie zrobiona to znów się całe miasto zagotuje to może nie być czasu na jakieś wykłady. To lepiej teraz. I zobaczymy kto przyjdzie bo to trochę niespodziewanie ale i tak sporo osób powinno przyjść bo dziewczyny chcą omówić jak zrobić ten domek. Znaczy świątynie. Ale jakby nie to jutro też można. Merdze i Starszemu zależy aby to usłyszał cały zbór to jakby się sprawa przeciągnęła do Angestag to może Merga te zwoje omówi wtedy. Ale to częściowo zależy własnie jak sprawa pójdzie z tą świątynią. Jak będzie sporo osób to może i dzisiaj to czcigodna omówi. - Lilly przekazała mu wieści od najwazniejszej dwójki w ich zborze. Wyglądało na to, że będzie wieczorem o czym rozmawiać skoro chodziło i o rabunek skabrca świątynnego i o omówienie dziedzictwa Oster. Ale też zależało to od tego kto i ilu przybędzie dzisiaj bo trochę to mało czasu było na przygotowania i zapewne nie wszyscy by mogli przybyć tak nagle. Prawie na koniec dodała trochę chyba rozbawiona, że jeszcze zanim mistrz przyszedł do ich podziemi to przyczłapał się Aaron. Ale był tak nawalony, że jego mamrotania nie dało się zbyt wiele zrozumieć. Tylko, że coś o Froyi, i krwi, i że już to wyjaśniał Joachimowi i ten wszystko wie. A potem się ululał. Więc no Merga wywnioskowała, że pewnie rozmawiał wcześniej z drugim z ich magistrów to też prosiła aby ten przybył i to jakoś rozjaśnił. Bo potem co prawda szary czarodziej wstał ale pamiętał jeszcze mniej niż rano. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.07; Backertag; ranek Warunki: hospicjum, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pada deszcz, powiew, ziąb Otto Ranek zaczął się dla jednookiego nieco mniej wcześniej niż ostatnio. Bo tym razem nie miał żadnych spraw do załatwienia przed swoją poranną zmianą w hospicjum. Za to mimo deszczu miał całkiem miłą niespodziankę z rana. - Pochwalony ojcze. Proszę umiłuj się nad skruszoną ladacznicą i wyznacz jej surową pokutę aby mogła konteplować swoje grzechy. - rzekła mu słodko uwodzicielskim tonem stojąca w drzwiach Burgund. Znów była ubrana w ten biały czepek i szaroburą suknię po same kostki, że wyglądała jak młoda, pokorna dewotka. Nawet jej słowa pasowały do jej ubioru. Tylko ton był jawnie kpiący i kokieteryjny co w połączeniu z bezczelnym uśmieszkiem łotrzycy jawnie wypaczało sens tych pokornych słów. Ale jak się okazało kamratka Łasicy nie przyszła dla przyjemności tak wczesną porą. Okazało się, że tak jak wczoraj była na robocie. - Łasica już poszła na jutrznię. Ja też zaraz idę ale się spóźnię. Do zrobienia ten domek. Sprzątałyśmy wczoraj także piwnicę i widziałyśmy tych dwóch cieci od morrytów. Stoją tam jak kołki i tylko się gapią. Trochę ich zagadywałyśmy, pokręciłyśmy kuperkami, no Łasica to tak im się ślicznie wypinała jak na czworakach zmywała podłogę, że nic tylko zadrzeć jej spódnicę i brać aż wióry by leciały. I to przez cały korytarz! Coraz bliżej do nich bo od schodów zaczęła. A ci nic. No szkoda. Byłoby może nieco zabawy. Ale nic to. Widziałyśmy te drzwi, z paru kroków ale jednak. Solidne, mocne zamki ale chyba byśmy dały radę. Zwłąszcza jakbyśmy miały klucze. Ale te kołki nie mają. Pewnie przeor ma albo dowódca straży. A coś mi chyba świta, że on Bretończyk i sobie ostatnio po mszy poćeirkali co nieco z naszą Fabi w swoim języku. Będziemy musiały z nią pogadać czy coś by się dało ugrać z nią z tymi kluczami. Nam by chwila wystarczyła, żeby je zdjąć i zrobić odbitkę. Niech się na coś przyda ta landara jak ma przyjemność bycia naszą niewolnicą prawda? Przecież nam się też coś należy za to, że ją ciągle biczujemy, kneblujemy, poniewieramy i pozwalamy całować się po stopach prawda? - Burgund całkiem szybko streściła mnichowi jak to wczoraj im obu poszło to buszowanie po świątyni. I jej ekscytacja świadczyła, że uważają za sprawę do zrobienia. Chociaż było jeszcze parę przeszkód do pokonania. I nieco ironicznie podchodziła do uległych preferencji bretońśkiek szlachcianki chociaż w gruncie rzeczy brzmiało jakby też czerpały sporo satysfakcji z takich z nią zabaw. - No i tutaj też prośba do ciebie. Dałbyś radę z tego swojego hospicjum wynieść coś nasennego? Bo jak tych kołków poczęstowałyśmy wczoraj posiłkiem i winem to wzięli i jedli. Jakby im dodać czegoś na zdrowy sen to by nam ułatwiło całą robotę. Tylko takie coś co nie zmienia smaku, zapachu, nie zostawia żadnego nalotu i tak dalej. Nie musi być na dzisiaj no ale jak najprędzej. Pewnie można by pójść do Sigismundusa bo na pewno ma coś takiego ale nie ufamy mu, że czegoś nie dosypia aby chwalić swojego Ojczulka a poza tym jest obleśny. Znaczy jak chcesz to możesz iść do niego no ale nam się nie bardzo chciało. - wyjaśniła wreszcie jakiej pomocy oczekuje od Otto. Ten zaś wiedział, że apteka i umiejętności ich nurglowatego kolegi prawie na pewno mają coś czego by potrzebowały dziewczęta na tą akcję. Ale widocznie niechęć była u obu stron dość odwzajemniona. Zaś w hospicjum oczywiście mieli rózne ziółka i wywary, także do uspokajania pacjentów. Chociaz jakby zawęzić do tego aby nie pozostawiało śladów to znacznie mniej. Zapewne musiałby udać się do herbarium i sprawdzić co by mieli na stanie. I to zapewne tak aby nie natrafić na jakiegoś podejrzliwego brata. A akurat najczęściej urzędował tam brat Theofil który traktował ziołolecznictwo jako sztukę iście królewską i najważniejszą ze wszystkich w ich hospicjum a herbarium jak swój prywatny skarbczyk. Zapewne by trzeba jakoś to załatwić jak go akurat tam nie będzie albo podać mu sensowny powód dla jakiego by potrzebował takich nasennych ziół w większej ilości. W każdym razie Burgund spieszyła się aby dołączyć do Łasicy i dalej pod przykrywką skruszonych grzesznic prowadzić rozpoznanie pod planowaną akcję. Nie była pewna kiedy skończą, wczoraj ich Absalon zwolnił dopiero pod koniec dnia, ale potem zamierzały się udać do kryjówki Mergi bo już pewnie trzeba by zacząć jakieś planowanie. --- W samym zaś hospicjum wieści o śmierci Vigo przyjęto ze spokojem. Jego śmierć nie była zaskoczeniem biorąc pod uwagę w jakim był kiepskim stanie. Więc braciszkowie chyba podobnie oceniali jego szanse jak Sigismundus po tym jak Otto mu go przywiózł. Przeor pokiwał głową ze zrozumieniem i kazał oporządzić wóz, osiołka i pojechać młodemu mnichowi po ciało. To mu zabrało większość poranka jazda w jedną i drugą stronę. No a w międzyczasie widział się ze swoimi kolegami nurglitami. - Wiesz Otto. Mnie może wczoraj trochę poniosło. Ja to jakbym mógł to bym zaczął z tymi jajami Oster od razu. Strasznie mi się dłuży. To mogę się czasem zapomnieć. Ale ty jesteś swój chłop. Weź tam pogadaj z Mergą, Starszym, nawet z tymi ladacznicami. O tej Fabienne, muchach i reszcie. Ty jesteś spokojniejszy. Ja też jestem ale nie jak mi na czymś zależy. A na tym zależy mi, że już wysiedzieć nie mogę. Nie śpię po nocach i o tym myślę. A teraz jak mówisz, że znalazłeś taką obiecującą nosicielkę no to już w ogóle. A się tam z nimi dogadujesz to weź tam z nimi o tym pogadaj co? - poprosił go dzisiaj rano aptekarz gdy widocznie przemyślał wczorajszą rozmowę. I nawet się zrobił dosć ugodowy gdy mógł złapać do sprawy nieco dystansu. Chociaż sam zdawał sobie sprawę, że ta gorączka wiedzy i wiary jaka go napędza gdy weźmie nad nim górę to robi się porywczy i prędki w słowach. Jak tydzień temu gdy się podczas zboru starł z Łasicą i szybko zaczęły lecieć grube słowa i wzajemne oskarżenia. Ale póki co pomógł Otto w załadowaniu ciała Vigo aby ten mógł wrócić do hospicjum. --- Po powrocie było ostatnie namaszczenie. Wezwano kapłanów Morra i zapanowała lekka konsternacja gdy przybyła kapłanka a nie kapłan. Do tego całkiem młoda. I pewnie większość braci ją rozpoznała jako Matkę Somnium. Tą jaka przyjechała z Salzenmundu na symboliczny pogrzeb księżnej. Kapłanka roztaczała wokół siebie chłód godny jej kapłańskiego stanu i patrona. Odprawiła ostatnią mszę za zmarłego. Miała silny ale przyjemny głos. Głos lidera i dyrygenta chóru. Dawało to spory kontrast do jej młodej twarzy. Zwłaszcza jeśli poza mszą prawie się nie odzywała więc trudno było usłyszeć jak mówi w zwykłej rozmowie. Po mszy przeor rozmawiał dłuższą chwilę z tak znamienitym i niecodziennym gościem. Bo zapewne wszyscy się spodziewali, że przybędzie któryś z lokalnych kapłanów i pojawienie się młodej kapłanki wszystkich mocno zaskoczyło. Chociaż podczas ostatniego Festag jej obecność i udział w uroczystościach pogrzebowych były nie do przegapienia. W pewnym momencie przoer wezwał do siebie Otto. - To właśnie jest Otto. To on zawiózł Vigo w ostatni Festag do znajomego aptekarza. Niestety ten też nie był w stanie mu pomóc. - przedstawił kapłance młodego mnicha a ta obrzuciła go uważnym, inteligentnym spojrzeniem swoich orzechowych oczu. - Miło mi cię poznać Otto. Troska o pacjenta godna pochwały. Wasz przeor mówił mi o zamieszaniu jakie tu mieliście w ostatni Festag. - morrytka pochwaliła skromnymi słowy działanie jednookiego mnicha. Okazało się, że gdy mówiła tak zwyczajnie miała całkiem przyjemny, dziewczęcy głos. Całkiem inny niż gdy śpiewała psalmy żałobne czy głosiła kazanie. - Matka przyjechała nas ostrzec, że taka nieprzyjemna sytuacja jak w zeszły Festag może się niestety powtórzyć. Wkrótce. - przeor powtórzył coś co widocznie właśnie rozmawiał z kapłanką i widać było, że to nie są dla niego radosne wieści. Przecież dopiero co kończyli remont po ostatniej rozróbie! Niektórzy pacjenci jak Annika czy Thorne wciąż byli w izolatkach a Marika chodziła w karnej włosiennicy. A tu przyjeżdża ta kapłanka i mówi takie coś… Ale część morrytów była też uzdolnionymi wieszczami, w końcu ich patron był także odpowiedzialny za sny, także te prorocze. - No niestety. Chciałabym mieć lepsze wieści ale… No są jakie są. Pomyślałam, że lepiej abyście byli uprzedzeni. - młoda morrytka przyznała z żalem ale chociaż nie były to radosne wieści to jednak chciała się z nimi podzielić z przeorem. Później jednak ciało Vigo załadowano na wóz i ubrana na czarno kapłanka ruszyła pierwsza jako skromny kondukt żałobny dla byłego pacjenta hospicjum w jego ostatnią drogę do ogrodów Morra. Zaś życie w przybytku dla ciężko chorych i obłąkanych wróciło do względnej normy. Thorn się uspokoił na tyle, że ograniczył się do patrzenia spode łba jak Otto do niego zajrzał. Ale to spojrzenie i tak było warte więcej niż setka słów. Na tyle charakterystyczne, że zapewne nie byłoby zbyt rozsądne dla jednookiego mnicha aby znalazł się w zasięgu pięści osiłka. Annika prawie nie istniała poza swoją celą. Posłała mu obojętne spojrzenie i na więcej się nie pofatygowała. Nadal nie sprawiała żadnych kłopotów ale karę izolacji miała tygodniową czyli dopiero w Festag miała opuścić tą celę. Podobnie zresztą jak Thorne. Marika wydawała się zaś ucieleśnieniem pracowitości i pokory. Bez słowa skargi chodziła w swojej ocierającej ciało włosiennicy i wykonywała wszelkie prace na terenie hospicjum. Głównie takie ciężkie i niewdzięczne jak zmywanie garów, mycie i szorowanie schodów i podłóg, pranie ciuchów i tego typu prace jakich minisi się nią chętnie wyręczali. Grzecznie przywitała się z młodym mnichem uśmiechając się do niego dość zalotnie. Ale póki nie reagował to nie wychodziła ze swojej roli pracowitej robotnicy. No i był jeszcze ten dziecięcy przygłup George jaki wydawał się być nieszkodliwym idiotą. Dzisiaj bawił się klockami jakie któryś z braci mu zrobił z odciętych kawałków taborecich nóg. Powstały mniej więcej równe kostki jakie George z mozołem i fascynacją układał jak klocki. Też przywitał się z mnichem ale poza tym nie wydawał się być nim bardziej zainteresowany niż swoimi, drewnianymi kostkami. Ciągle je przestawiał, układał, stawiał jedne na drugich jakby to całkowicie pochłaniało jego uwagę. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory Czas: 2519.07.07; Backertag; popołudnie Warunki: mieszkanie Joachima, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie Otto Poranna zmiana w hospicjum kończyła się pod koniec dnia. Nieco krócej niż były otwarte większość sklepów i warsztatów bo te pracowały póki starczyło światła dnia. Otto nie miał tak daleko od siebie na Bursztynową bo ta dochodziła do Marktplatz w centrum miasta. A zimą właśnie tam udało się młodej Averlandzce kupić kamienicę po naprawdę dobrej cenie bo miała opinię nawiedzonej i przeklętej. Dzisiaj drzwi jak zwykle otworzyła mu ładna i zgrabna pokojówka panny van Dyke czyli Kristeen. Przywitała go jak należy, zaprowadziła do przedsionka i tradycyjnie poprosiła aby poczekał. Potem poszła na piętro do swojej pani zapewne powiedzieć kto przyszedł. Szybko wróciła i z pogodnym uśmiechem poprosiła aby udał się za nią. Tam, w salonie gdzie gospodyni zwykle przyjmowała gości zastał je obie. I jeszcze Lilly która ostatnio często robiła za kuriera Mergi skoro z nią mieszkała w podziemnej i nieco zatęchłej kryjówce pod zwaloną wieżą. Pokojówka wyszła a trójka kultystów została sama. Obie damy zajmowały się właśnie sobą. Dokładniej to gospodyni starannie malowała paznokcie stóp swojej milady. Na ciemny fiolet. Lilly przyglądała się temu z jawną fascynacją. Ale jak wszedł pomachała mu wesoło rączką na przywitanie. - Witaj Otto. Jak ci zleciał dzień? Jak się sprawują nasi wybrańcy? - zagaiła Soria pogodnym i wesołym tonem zdradzającym, że jest w dobrym humorze. I zachowywała się nonszalancko i swobodnie jakby to ona była tu władczynią i wszystko oraz wszyscy tutaj należeli do niej. - No. Opowiadaj. I co cię do nas sprowadza? - blondynka podniosła głowę i też obdarzyła go zaciekawionym spojrzeniem i ciepłym uśmiechem. Obie wydawały się być zaciekawione losem trójki wybranych do adopcji pacjentów. - Lilly poczęstuj Otto. Na pewno mu zaschło w gardle od tego kurzu. - zaproponowała Soria znów zachowując się jak pani na włościach i swojej rezydencji. Ale jakoś żadna z pozostałych kultystek nawet się nad tym nie zająknęła. Kopytna odmieniec skinęła posłusznie głową i ruszyła do niewielkiego, eleganckiego stolika z butelkami aby zaproponować coś gościowi na zwilżenie gardła. - Aha i Lilly ma wieści od Mergi i Starszego. Dziś wieczór zebranie. Łasica i Burgund są przy nadziei, że uda się zrobić ten domek Mananna. Właśnie poszły do Mergi a ona wysłała Lilly. Wieczorem jest zebranie tam pod wieżą. Trzeba obgadać co kto może z tym numerem. - Averlandka mówiła dość wolno aby znów mogła się skupić na precyzyjnym malowaniu paznokci swojej milady. Ta pomagała jej w tym nie ruszając się, zwłaszcza nogami. - I Starszy jednak przekonał Mergę, że jeśli będzie okazja czyli jak większość z nas się stawi to jednak wyjaśni nam o co chodzi z tymi papirusami od Oster. Bo jak w mieście po tej robótce dziewczyn w domu bożym zrobi się głośno to może nie być okazji na jakieś dłuższe pogaduchy tylko trzeba się będzie pakować na statek i jazda do Norsci. - Soria dorzuciła swoje wieści jakie widocznie im przyniosła kopytna dziewczyna z liliowymi włosami. Ta nimi potrząsnęła na potwierdzenie i podeszła do Otto z eleganckim szkłem wypełnionym trunkiem jaki sobie życzył. - Przyszła też wiadomość od Grubsona. - Averlandka zanim namoczyła pędzelek barwnikiem wskazała na otwartą kopertę leżącą na stole. - Na jutro zaprasza na przymierzanie tej zamówionej sukni. Dobrze. W sam raz. Jakby Soria była z niej zadowolona mogłaby ją ubrać na wieczór u Kamili. Będziemy ją czarować. Może znów dla niej straci głowę jak dla Rose skoro ma słabość do wyjątkowych kobiet z dalekich stron i dzielnych awanturniczek. Już rozmawiałam z Fabi i obiecała pomóc robić to wrażenie. - wyjaśniła jakby przypomniała sobie o ich planach na jutro. Słysząc to dama z ciemnymi, grubymi warkoczami jaka była dość nietypową fryzurą zaśmiała się cicho. - Oh ja jak chcę to na każdym mogę zrobić wrażenie tak, że tracą dla mnie głowy. Rzadko ktoś mi się potrafi oprzeć. I rzadko ktoś próbuje. Widziałaś wczoraj Annikę? A taka twarda i zła, zbuntowana była i zimna i w ogóle. A tylko ją musnęłam. No ale ma to jednak swoje ograniczenia i jak mamy się obyć bez skandalu to lepiej aby Kamilka dała się złapać na lep po dobroci. To by wszystko bardzo ułatwiło. Skoro jednak z tą Rose było tak jak mówisz to jestem dobrej myśli. - Herold Pajęczej Królowej pozwoliła sobie na okazanie nieco próżności ale wydawała się być pewna siebie i swojego zwycięstwa nad ciemnoskórą szlachcianką do jakiej były zaproszone na jutro wieczór. Lilly uśmiechnęła się na te słowa ale Pirora już całkiem śmiało i szczerze. W końcu ona towarzyszyła wczoraj milady podczas wizyty w hospicjum więc była świadkiem tego co tam się działo. - I chyba wreszcie wymyśliłam jak skusić Fabi na właściwą stronę. Lilly mnie natchnęła jak opowiadała o tej opiece nad Gustawem. Taki duży chłopiec a tak się tam sam marnuje w ogóle nie używany w tych podziemiach. A jak Fabi tak lubi egzotykę, poznawać nowe smaki i aż przebiera nóżkami aby poznać Gnaka i jego kolegów, jakoś nie raziło jej jak w żartach zaproponowałam jej spróbowanie się z jakimś pieskiem czy koziołkiem, to myślę, że i z Gustawem nie powinna wybrzydzać. Troszkę się zastanawiałyśmy czy to bezpieczne bo trzeba by go kanałami przemieścić do mnie do loszku tym dolnym wejściem. To jest trochę roboty. No i trzeba by poczekać aż mu te ziółka uspokajające zejdą aby był w pełni sił. A trochę nie wiadomo co może wtedy zrobić. I czy mu tam wszystko działa jak należy po tak długim czasie. I czy zrozumie czego od niego oczekujemy. No ale milady mówi, że ma na to sposoby i w razie czego pomoże i obroni. Więc chyba mamy plan na niespodziankę dla Fabi. Nie wiem czy w ten Konistag się wyrobimy ale jak nie to w Festag albo Wellentag. Bo w Aubentag to już pełnia, w dzień byśmy wyjeżdzały z miasta. A jak się z Gustawem nie wyrobimy to zostanie na później, może po tej pełni. - Pirora pochwaliła się koledze jaki ma plan na niespodziankę dla swojej uległej, bretońskiej koleżanki. Soria pokiwała głową na znak, że to akceptuje i w razie czego pomoże. - Tylko jeszcze czekamy na nasze urocze łotrzyce bo szkoda aby je ominęła taka zabawa. Ale oczywiście ty też byś był mile widziany gdybyś uraczył nas swoją gościną i atencją. - dodała od siebie milady bo wyglądało to na tak świeży pomysł, że jeszcze nie zdążyły go obgadać nawet z obiema ulicznicami nie mówiąc już o innych.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-02-2023, 16:31 | #69 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
19-02-2023, 12:41 | #70 |
Reputacja: 1 |
|