Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2008, 23:26   #311
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Panie Lipiński, składnie zażaleń odnośnie planu w przeddzień ataku jest mało rozsądne. Pan Donovan rozpoczął niefortunnie temat wyjaśnienia akcji wobec szerszej publiki. Powiem wprost: odpuśćmy go póki co. Skupmy się na ataku. Rezygnacja z rakiet, o które z takim trudem zabiegałam, to kolejny idiotyzm. Przede wszystkim powinno nas obchodzić skuteczność ataku, a rakiety na pewno dadzą nam sporą przewagę, może nawet przesądzą o naszym zwycięstwie. Jeśli pozbędziemy się żołnierza nikt nie połączy nas ze sprawą. Mogą domniemywać o co chodziło, ale nie dotrą do setna sprawy. Niech sobie policja docieka kto jest rzekomym sprawcą. Nie pozostawimy śladów. A Maskarada? Czy wszystko należy spychać na karb wampirów? Może 11 września to też nasza sprawka? Czarnobyl? Nieudane operacje militarne? Bądźmy poważni. Wypadki chodzą po świecie. Jak to się mówi: jesteśmy niewinni dopóki nie udowodni się nam winy. A jeśli pojawią się jakieś poszlaki, zajmiemy się nimi w swoim czasie. Trzeba będzie mieszać ludziom w głowach? To się to zrobi. Na razie skupmy się na rzeczach ważnych, czyli jak zniszczyć wiedźmę. Rakiety dają nam zaskoczenie i ogromną siłę rażenia, która upora się ze sprawą w ułamku sekundy. Nie będzie czasu na reakcje. Nie będzie czasu na ucieczkę. Kwestia propagandy i pozorowania śladów, zrzucających winę na gang czy też islamistów to jedynie dodatek. Aby uwiarygodnić sytuację, bądź nawet zamieszać jeszcze bardziej w głowach śledczych. To wisienka na torcie, a mnie niewiele obchodzi dekoracja. Jak dla mnie jest to rzecz mało w tej chwili istotna, ale jeśli pozostali uważają, że należy o nią zadbać, to nie będę oponować. Książę powinien zadecydować, jednak odwołuję się do jego rozsądku. Robercie, wypowiedziałeś tą wojnę. Nie wyrzekaj się naszego podstawowego atutu. Jednak jakąkolwiek decyzję nie podejmiesz książę, będę ją respektować. Poza tym wydaje mi się, że kolejne dywagacje są raczej bezcelowe. Każdy mnoży pretensje i wątpliwości, ale oprócz tego, że skłóci to naszą grupę, to nie widzę żadnych poważniejszych przesłanek kontynuowania tej wymiany zdań. Książę powinien się wypowiedzieć i podać nam ostateczną wersję planu. My powinniśmy jej wysłuchać, przyjąć do wiadomości i udać się w swoją stronę. Dość mam już tego skakania sobie do gardeł. Zważcie, że powinniśmy trzymać się razem a nie wymierzać w swoim kierunku kolejne oskarżenia. Wiem, ja zapoczątkowałam nieświadomie ten ciąg. Mogę powiedzieć jedynie, że nie działałam w pełni świadomie. I proszę mi już dłużej tego nie wypominać. Żyjemy setki lat na tym padole, każdy inaczej radzi sobie z nieśmiertelnością. To nie sztuka wyrzucać sobie nawzajem błędy. Wszyscy stoimy po tej samej stronie, dlatego porzućmy wreszcie waśnie. Karoluzwróciła się do Lipińskiego Przeprosiłam cię za moje zachowanie. Może czas byś i ty także odrzucił uprzedzenia i nie patrzył na mnie z pogardą za każdym razem gdy zabierasz głos. Może nasze metody są diametralnie różne ale ja także staram się działać dla dobra rodziny. Kto wie, jutro może nasze życia będą wzajemnie od siebie zależeć, od naszej współpracy i naszego nastawienia? Nie musisz za mną przepadać, ale zakopmy wreszcie topór wojenny - na te słowa podniosła się z miejsca i podeszła do Lipińskiego wyciągając w jego stronę dłoń. Zastygła dumnie w tej pozie oczekując czy podejmie propozycję rozejmu.
 
liliel jest offline  
Stary 16-11-2008, 16:15   #312
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy Donovan zademonstrował wszystkim pudełko z bronią, Artur zbliżył się z zainteresowaniem. Miał oczywiście swojego Smith & Wessona, jeszcze z Nowego Jorku, który służył mu dobrze i z którym zdążył się zżyć, ale domyślał się, że na bitwę z czarownicami lepiej mieć coś mocniejszego niż dziewięć milimetrów. Sprawdził, czy Brujah nie przyniósł aby jakiegoś pistoletu maszynowego, to byłoby w sam raz. Miał być wsparciem, więc ogień zaporowy się przyda, a karabin mógłby się za bardzo rzucać w oczy. Jeśli nic się tu nie znajdzie, trzeba będzie poszukać czegoś na jutro. Może się uda.

Kiedy już skończył przegląd broni, narada zaczęła nabierać rumieńców. Anarch wskazał faktycznie na ważny problem. Cholerni dziennikarze potrafili dać się we znaki. Od miesięcy trzymał się z dala od spraw, które mogły przyciągnąć uwagę opinii publicznej. A tu wyglądało na to, że będzie nawet gorzej niż w Wydziale Kryminalnym.
Parę razy chciał się odezwać, ale nie był przyzwyczajony do takich niezdyscyplinowanych zgromadzeń i co chwila ktoś był szybszy. W efekcie Portman przez dłuższy czas tylko stał i słuchał. I analizował.

Nieźle. Ta cała Mercedes ma rację, trochę za późno na zmienianie planu. Nie ma już co roznosić jakichś plotek. Ale tak poza tym... Co za ludzie! Przeze te kilkaset lat życia chyba tylko zdziecinnieli. To ktoś ćpa przed „super ważną” naradą, to się obraża, to się wypraszają z sali, to zakazują sobie nawzajem mówić, a potem to olewają. Burdel! Po co Hrabina ma cokolwiek robić, powybijają się nawzajem, potrzeba tylko trochę czasu. A może... a może właśnie Hrabina coś robi? Może ktoś z nich jest jej szpiegiem? Ma skłócać resztę? Przecież Munk siedzi w tym mieście od lat, jej macki mogą sięgać daleko. I jeszcze ten Lalkarz. Muszę mieć na nich wszystkich oko, może szpieg się zdradzi.”

Wreszcie, po kilku chwilach stania w koncie, udało mu się przerwać pozostałym:

-Jeśli mogę wtrącić, zgadzam się z przedmówcami, bo pani Ortega i pan Lipiński mówią mniej więcej to samo, że teraz to trochę poniewczasie, jeśli idzie o zmienianie planu, jeśli nie chcemy wszystkiego odwoływać. I nie należy robić z igły widły. Szansa, że akurat w środku nocy na tym zadupiu, gdzie mieszka Hrabina, będzie ktoś z kamerę, jest naprawdę mała. A nawet jeśli, to raczej nie zauważy niczego, co naprowadziło by go na nasz trop. Jeśli tego komuś potrzeba, można znaleźć dobry punkt obserwacyjny i mieć oko na okolicę-Portman w sumie już taki jeden miał-Jeżeli komuś z was nie wyrosną skrzydła, albo coś w tym stylu, nikt nie będzie podejrzewał wydarzeń nadprzyrodzonych. Witamy w XXI wieku. Śledztwo zacznie się tak czy siak i owszem, trzeba się zająć tym, żeby uciąć wszystkie tropy prowadzące do nas. Chcemy o tym rozmawiać teraz? Jak dla mnie, podstawowe elementy układanki, którymi na pewno zajmą się śledczy, a które na bolą, to wojskowy, który będzie strzelał, broń, której użyto, cysterna i to, jak uciekniemy. Jak rozumiem, pierwsza sprawa jest już zaplanowana. Dwie kolejne mogą doprowadzić do gangu Wampirów, ale to zależy od tego, jak gang je zdobył wóz i broń- wskazał na pudełko, stojące obok Donovana- Ale drogą ucieczki warto zająć się już teraz. Kanały są dość sztampowe i każdy policjant będzie je sprawdzał. Może są dość rozbudowane, żeby to się mogło udać. Może. Z drugiej strony, kordon policji raczej zniechęca do ucieczki po powierzchni ziemi. Choć może niektórzy z nas mogliby nawiać pod przykrywką niewidoczności i tyle. Jeśli o czymś mamy jeszcze dzisiaj mówić, to najlepiej o tym.

Po zakończeniu rozmowy poszedł jeszcze do gabinetu Księcia, zdać mu szybko raport ze swoich odkryć. Potem warto było uzupełnić ewentualnie uzbrojenie, może rozejrzeć się po okolicy posiadłości Hrabiny w poszukiwaniu drogi ucieczki, o ile Karol się tym nie zajmie. A jak to już będzie załatwione, warto będzie po prostu odpocząć.
 

Ostatnio edytowane przez Wojnar : 16-11-2008 o 16:48.
Wojnar jest offline  
Stary 16-11-2008, 18:04   #313
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nie mogąc oddać
Czerwieni hibiskusa
Artysta zjada kwiat.

Ze spokojem patrzyła i słuchała. Nikt nie pytał jej o zdanie, więc się nie odezwała. Co prawda, wrażenie chaosu działań i niezorganizowania unosił się w powietrzu, ale nie jej było to oceniać. Nie miała też zamiaru ustosunkować się do zachowania Matki. Każdy robi to, co chce. To prawda, martwiła się o nią, ale skoro do tej pory potrafiła o siebie zadbać, teraz też z pewnością da radę teraz i w przyszłości.

Co prawda nie spodobało jej się, kiedy Lipiński-san zaproponował wyprosić Matkę z sali, ale było to raczej spowodowane praktycznością. Stanowili nieliczną grupę, a w przeddzień ataku nie należało wykluczać nikogo.

Bardziej męcząca zdawała się myśl - co dalej? Po prostu zastrzelić? Przecież nigdy nie miała pistoletu w dłoni i co ma po prostu zlik... Przymknęła oczy i poprawiła nienaganny kosmyk włosów. Nie ważne kim był ten wojskowy. Ile wiedział i czy komukolwiek zagrażał - oddychał jak inni, miał swoje życie. Czyli cokolwiek z nim nie zrobi -to będzie morderstwo z zimną krwią. Przemyślane i zaplanowane.

W takim wypadku przeciwstawić się Matce? Powiedzieć nie i wynieść się gdzieś daleko mając nadzieję, że nikt jej nie będzie szukał? Matka dała jej trochę więcej czasu i możliwość radzenia sobie z głodem nie zabijając nikogo. I teraz się zbuntować? Sytuacji nie ułatwiał charakter malarki, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Westchnęła cicho. Z zamyślenia wyrwał ją głos Matki, kiedy to - już w całkiem przyzwoitym stanie - odniosła się do pomysłów młodego Brujaha. Jednym okiem obserwowała zachowanie Donovan-kun. Kiedyś zapewne by stwierdziła, że nigdy nie widziała większego braku szacunku wobec innych. Z drugiej strony coraz bardziej podobał jej się ten jego "luz".

Podeszła do krzesła Matki i stanęła obok. Uśmiechała się delikatnie. Wiedziała, że zachowuje się trochę jak służka wobec starszej Torreadorki, ale nie potrafiła inaczej. Przynajmniej na razie. Spojrzała na Matkę, kiedy ta zasugerowała jej znalezienie "czegoś odpowiedniego" w walizce.
Poczuła wstręt, wszechogarniający wstręt wobec samej siebie, że daje z siebie robić "potwora". Wbrew uczuciom targającym jej duszą, uśmiechnęła się leciutko i skinęła głową.

Tak czy inaczej będzie jej potrzebny tłumik. I na wszelki wypadek trucizna. A może spróbować zaimprowizować przedawkowanie? Wtedy mogłoby to też mieć jakieś powiązanie z całym atakiem - skoro i tak mają wszędzie rozsypać trochę koki czy czegoś-tam. A może by tak... Spojrzała w stronę Nożownika. Po czym z pomocą Lasalle-san wybrała jakiś mały, poręczny pistolet.




Po wyjściu z sali złapała za telefon i zadzwoniła do Simona i poprosiła, aby któraś z dziewczyn zrobiła jutro zakupy w najbardziej popularnym sklepie w mieście. Niech sama sobie zafunduje jakiś "ładny łaszek", natomiast w wymiarze M kupi rękawiczki skórzane, płaszcz, spodnie czarne i jakąś bluzkę i do tego lekką marynarkę. A i jeden dres. W ostatnim momencie przypomniała sobie, że potrzebowała jeszcze butów: jednych płaskich półbutów 36 i jakichś sportowych o numerze 39. Miała tylko nadzieję, że trafiła w numerację europejską.

Matka zwróciła się do niej, kiedy Arakawa kierowała się w stronę Nożownika.
- Dziękuję za zaproszenie - skłoniła się - ale będę musiała je tym razem odrzucić. Muszę przygotować się do jutrzejszej nocy.
Musiała przecież wszystko zaplanować, zresztą zabawa w tym momencie nie wydawała jej się stosowna. Zresztą sposób w jaki Lasalle-san i Matka patrzyli na siebie, niektóre gesty i nieuchwytne do końca ogniki w ich oczach. Nie należało się pchać pomiędzy ich sprawy.

W końcu dopadła Nożownika skłoniła się przed nim uprzejmie. Jego grobowa mina wcale jej nie pomagała.
- Miałabym do Ciebie, drogi Nożowniku dwie prośby. Czy udałyby Ci się zdobyć tłumik do tego na jutro? - pokazała mu wyciągniętą broń z walizki - I pokazałbyś mi, jak się z tego korzysta? - spuściła oczy, zerkając niepewnie na starszego Torreadora.

Czuła się jak mała dziewczynka, która weszła do piaskownicy, gdzie chłopcy bawią się samochodzikami, a ona nie wie, jak się z nimi dogadać.

Miała zamiar po powrocie z Elisium zaszyć się w piwnicy czy też skorzystać z pobliskiego lasku i nauczyć się strzelać. Oczywiście to żadna filozofia nacisnąć na spust. Nacisnąć i trafić w cel to było wyzwanie. Zresztą rozejrzy się jeszcze po kuchni. W ostateczności może zawsze nakarmić TO trutką na szczury.

Starała się odsunąć się i traktować to, co ma zrobić, z chłodem. Z zimną koniecznością. To obowiązek chronić własną rodzinę. Jeśli pozwoli sobie na inne myśli, nie podoła. A kiedy już stanie przed faktem dokonanym... Wtedy zapewne już nigdy się nie wyśpi. Koszmary i wyrzuty sumienia niechętnie odchodzą.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 19-11-2008, 19:07   #314
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Gdy po chwili namysłu Karol wysunął swoją powykręcaną dłoń by uścisnąć drobną rączkę Toreadorki, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Szkoda nocy na czcze gadanie i plany, które w praktyce okazać się mogą zupełnie bezużyteczne.

Mercedes, Robert

Korzystając jeszcze z ogólnego zamieszania oraz wycofania się Aligariego, który nadzwyczaj dziś nie miał ochoty dywagować, jakby coś go trapiło, Ortega podążyła za księciem do jego gabinetu.

Postawiła na szczerość. Bezpruderyjną szczerość.

Robert wysłuchał jej słów z namysłem, po czym stuknął w podłogę swoją nieodzowną laską.

- Rozumiem o co chodzi szanownej madame, lecz z racji powierzonej mi funkcji nie mogę zaakceptować planu pozbawienia życia owego śmiertelnika, który za wystrzelenie pocisków jest odpowiedzialny. Rzec jednak mogę, i niech to zostanie między nami, że rozumiem powody takiego działania, a raczej dopiero zrozumiem, kiedy faktem się ono stanie i uznam czyn córki, Shizuki, jako rozumny i godzien usprawiedliwienia z mej strony. Więcej natomiast teraz do powiedzenia nie mam.

Książę dwornie ucałował dłoń Ortegi, żegnając się z nią tym samym.


Shizuka, Mercedes

Nożownik
skinął tylko głową w odpowiedzi na prośby Japonki, przez co nie potrafiła powiedzieć czy zgadza się on na obie rzeczy, o które go prosiła czy po prostu przyjął do wiadomości jej słowa. Naprawdę... czuła się coraz gorzej w swoim nowym „życiu”.

- Nie musisz słuchać swojej matki. – cichy szept zjeżył włoski na karku Shizuki.

Nawet nie zauważyła kiedy Nożownik do niej podszedł, a ten już pochylał się nad jej uchem. To było zaprawdę frustrujące i znaczyło ni mniej tylko tyle, że w razie starcia... nie miała żadnych szans ze starszym od siebie wampirem. Dopiero teraz dotarła do niej ta ogromna dysproporcja mocy. Dopóki będzie w niej choć część człowieka... będzie słaba. Czy ma więc wyrzec się wszystkiego czym jest?

- Zabijanie bez zgody księcia jest wbrew Maskaradzie, a ta nie padła. – kontynuował Toreador cichutko – Nie musisz zabijać, lecz tak byłoby wygodniej. To twój wybór.

Wampir wyprostował się i odszedł, jakby w ogóle rozmowa z Shizuką nie miała miejsca.
Tyler Durden, którego wszyscy znali jako Nożownika patrzył na framugę drzwi z zamyśleniem śledząc jej linię. Stał tak by pewnie przez wieki, gdyby nie Mercedes, która akuratnie opuszczała pomieszczenie.

- Odprowadzę twoją córkę do domu. – rzekł o dziwo sam, niepytany – Nauczę ją paru rzeczy przy okazji.

Nie czekał na odpowiedź, spojrzał tylko melancholijnie na zdziwioną Japonkę, jakby poganiając ją by za nim podążyła. Młodej wampirzycy nie pozostało więc nic innego, jak ukłonić się grzecznie i wyminąć Mercedes w drzwiach, by podążyć za Toreadorem.

Nożownik szedł bez pośpiechu sprężystym, harmonijnym krokiem. Gdy Shizuce udało się dopasować do jego rytmu, zaczęła nawet znajdować przyjemność w spacerze pośród usypanych nocą i zimą drzew.


- Tłumik dostaniesz już w domu. – odezwał się jej przewodnik, gdy posiadłość Księcia zniknęła za ich plecami – Tam też pewnie podejmiesz swoją decyzję. Póki co jednak trzeba zdecydować o czymś innym. Wolisz bym nauczył cię teraz strzelać czy żebym pokazał ci ciekawe miejsce? – spojrzał na wampirzyce i przez moment mogłaby przysiąc, że zobaczyła cień uśmiechu w jego oczach – Zdecyduj teraz. Gdy decyzję zaś podejmiesz, chcę byś opowiedziała mi o sobie, o swoich celach, o tym czym teraz jest dla ciebie „życie”...


Artur, Alex, Robert

Artur chwilę tylko czekał aż Ortega porozmawia sam na sam z Aligarim w jego gabinecie, po czym zajął miejsce kobiety i przedstawił w zwięzłych słowach swój raport. Naprawdę, biorąc pod uwagę konkretność młodego Kainity aż trudno było powiązać jego osobę z klanem, którego był częścią. Malkavianie... Zdecydowanie Malkavianie z tego miasta byli odmiana najbardziej szurnięta. Swoją drogą trzeba przyznać, ze po ostatnim wyczynie w Filharmonii jakby się uspokoili i mniej rzucali w oczy. Ot czasem któryś gdzieś pędził w sobie tylko znanym celu i kierunku.

- Arturze, zadowolony jestem z twojego raportu, jednak mieć muszę do ciebie prośbę kolejną. Chodzi wszak o wspomnianą sprawę dziennikarzy. Trzeba dać im dziś jakieś tropy... zupełnie mylne tropy w innej części miasta, by tam jutro skupili swoja uwagę. Co to ma być, jak to zrobisz, pozostawiam twojej decyzji... twojej i sir Alexandra. Który to na moją prośbę został zatrzymany przez mości Vengadora przy swoim motorze i teraz czeka na ciebie zapewne, by wykonać powierzone przeze mnie zadanie. Niech też ani tobie, ani jemu mina nie rzednie. Wszak im większą wykażecie się lojalnością tym prędzej zaszczyty staną się waszym udziałem....

Po tych słowach książę stuknął laską, dając znak, że oto koniec jego przemowy.

Nie mając za bardzo innego wyboru, Malkavian wyszedł z pomieszczenia i skierował się na podwórze dworu. Faktycznie tutaj przy motorach stali ów ogromny Nosferatu – Vengador oraz wyraźnie niezadowolony Alex.

- O, jest twój kompaniero. – odezwał się do niego zapaśnik spostrzegając w drzwiach Portmana No to powodzenia amigos. Nie znam waszego zadania, jednak ufam, że to niezłe guano, wobec czego ja się zmywam. Adios!

I odjechał na swoim motocyklu.


Robert

Kiedy to w końcu wszyscy się rozeszli, Ventrue miał wreszcie czas zająć się sprawą, która od początku wieczora gnębiła jego stare kości – sprawą córki.
Siedział na starej fontannie, ostatnio dopiero odnowionej, lecz wciąż nieuruchomionej, umiejscowionej na brzegu parku rozciągającego się za dworem. Obok niego siedziała jego córka, zdająca sobie już sprawę z tego, o czym zaraz będą rozmawiać. Patrzyła się nieobecnym wzorkiem na dwór, a może na niebo rozciągające się nad nim...?

- Finney, najdroższa... Nie potrzeba słów, by zrozumieć, iż twe młode serce trapią jakieś problemy. Czas dla nas jest ciężki, chyba wszyscy to odczuwamy, lecz nie mogę znieść dalej twego nieszczęścia. Wiesz z pewnością, iż masz we mnie oddanego przyjaciela. Wyjaw mi więc, proszę, swe problemy, wyjaśnij mi, co cię tak boli... - Robert mówił cicho, spokojnie, jego głos był wręcz kojący.

Pytającym wzrokiem pełnym niepokoju patrzył się na młodą Ventrue... w odpowiedzi Finney podniosła nań smutne spojrzenie.

- Ja... wybacz, że cię martwię, papo. Po prostu wszystko jest dziwne. Tu – zamachnęła się lekko ręka, jakby próbując wskazać całe otoczenie – I tu – wskazała swoją pierś. - Na zewnątrz chaos, w środku pustka. Nic nie bije, tylko... gniecie. Czasami wydaje mi się jakby w środku mnie zamieszkał jakiś wielki potwór i szeptał...szeptał paskudne myśli. Poza tym ja... dostałam prezent. Przesłano mi go do galerii. To była butelka... myślałam, że z winem, ale... poczułam zapach i spróbowałam.Finney nagle przytuliła się do Aligariego i z desperacją zacisnęła dłonie na jego rękawach. – Wybacz mi! Wybacz mi papo, bo to.. to była krew. Zanim pomyślałam, wszystko wypiłam, bo...nie mogłam się powstrzymać. Wybacz mi papo!

- Czy poza butelką było coś jeszcze, wiesz skąd ta przesyłka?

- Nie wiem skąd, ale był bilecik, który znalazłam dopiero w środku butelki, zafoliowany. To było takie dziwne, stare pismo, jednak udało mi się je odszyfrować. Napisane tam było „Smacznego wnuczko, pij do dna.” I nic poza tym.



Karol

Ten sam cmentarz, nawet nagrobek ten sam... tylko ziąb chyba bardziej przejmujący.


Lipiński otulił się szczelniej płaszczem, starając wyglądać jak najdostojniej, mimo iż wiedział jak marne bywają tego typu działania w jego wykonaniu.

- Witaj.

Krwawa Marry siedziała jak ostatnio na brzegu wielkiego krzyża i paliła papierosa. Coś w niej jednak było innego. Czyżby zwykłą furię zastąpiło... zmęczenie?

- Tiaa. Dawnośmy się nie widzieli. – odpowiedziała tylko na powitanie, znów zaciągając się dymem z papierosa. Ciekawe czy w ogóle brała pod uwagę opcje, że jej rozmówca mógł nie przyjść... najwyraźniej nie.

- Wiem, że coś szykujecie jutro. To dobrze. Choć i głupio, bo pewnie poginiecie. Trzeba ci jednak wiedzieć przyjemniaczku, że nawet jeśli jakimś cudem wam się uda, to... jest cos jeszcze. I to jest już w mieście. Obserwuje was. – umilkła.

- Co masz na myśli? – zapytał wreszcie Karol ryzykując napad złości Marry, ta jednak nawet się nie skrzywiła.

- Czy widziałeś ostatnio Dżejów? Czy widziałeś ich wszystkich w grupie?

Nosferatu zamyślił się. Faktycznie, nie zwróci na to uwagi, ale od pewnego czasu nie widział działających w grupie Malkavian. W ogóle już kilka minęło od ich psot. Teraz jedynie czasem przemykali wyraźnie się gdzieś spiesząc. Nawet bardzo rzadko rymowali czy śpiewali piosenki, podczas gdy na początku robili to przecież nagminnie i do znudzenia.

- Myślisz, że coś im się mogło stać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie wiem. Ale podejrzewam. Ostatnio media trąbią o przypadkach samospalenia w naszym mieście... a Dżejów jest wyraźnie mniej. Czy to nie dziwne? Dodaj do tego kamień. Wiem ze swoich snów, że... kolejny kamień się uaktywnił. A gdy próbuje go wypatrzyć... widzę czerwień, czerwień i pomarańcz. – kolejny wdech i wydech dymu papierosowego, po czym Marry spytała jakby nigdy nic – A co u ciebie?


Antoine, Mercedes

„Blue Velvett” to klub, do którego chodzi się w dwóch celach: zabawić lub pokazać jak się bawi. W tym bowiem budynku gromadziła się cała rozrywkowa śmietanka miasta. Tu wielu biznesmenów znajdowało swe kochanki, utrzymanki, a czasem nawet żony. Tu też młode, zgrabne dziewczęta odnajdowały to, czego pragnęły najbardziej: pieniądze i sławę.

Tymczasem jednak para, która właśnie została przepuszczona przez opasłego bramkarza do środka bynajmniej nie szukała ani jednego, ani drugiego. Ci dwoje: zjawiskowo piękna kobieta w kusej sukience oraz mężczyzna w białym, nieco pogiętym garniturze i damskich okularach przeciwsłonecznych (ponieważ zapomniał swoich, zmuszony był pożyczyć te należące do Mercedes), skierowali się teraz w głąb sali.

Ortega, już w pełni świadoma zmysłów, szła przodem zmysłowo kręcąc przy tym biodrami. Wreszcie, upatrzywszy odpowiednio ustronny stolik z plakietką „V.I.P.” usiadła na skórzanej kanapie, efektownie zakładając nogę na nogę. I gdy podniosła wiele obiecujące spojrzenie w kierunku Lasalle’a... uśmiech zniknął z jej warg. Archont zamiast poddać się jej mistrzowskiej sztuce uwodzenia stał gdzieś zapatrzony. I to zapatrzony w tancerkę!


Mercedes nie mogła bowiem wiedzieć, że dziewczyna, która akuratnie tańczyła na scenie, była w pewnym sensie podopieczną Toreadora.

„Elena...”
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 23-11-2008, 13:41   #315
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Archont przyglądał się jak zahipnotyzowany tańczącej na podwyższeniu dziewczynie. Ortega rzuciła na nią jedynie okiem, trochę zła, że tamta odbiera jej publikę. Była przyzwyczajona, że to ona była zawsze w centrum zainteresowania, podziwiana i adorowana, cała reszta stanowiła jedynie jej otoczenie, widownię.
A tu jakaś śmiertelniczka odbierała jej cały splendor...
Kobieta poruszała się z gracją w rytm muzyki. Istotnie, jej ruchy przyciągały jakąś erotyką i zmysłowością, żywiołowością, ale też naturalnością. Zgromadzeni wokoło mężczyźni dosłownie rozbierali ją wzrokiem, ślinili się, jak pacjenci szpitala psychiatrycznego po ostrej dawce prochów. A Lasalle? Czy on także padł pod jej urokiem? Zapragnął jej tak mocno, że zapomniał nawet o jej, Mercedes, istnieniu?

- Podoba ci się?– zapytała kładąc dłoń na ramieniu Antoine'a, lecz on nawet nie zareagował – Faktycznie... - przyznała z nieskrywaną zazdrością – Pięknie się porusza... Jak na śmiertelniczkę, oczywiście. Może zaprosimy ją do swojej loży i sprawdzimy, czy smakuje równie rozkosznie, jak tańczy? - Ostatnie zdanie wypowiedziała już z jawną złośliwością, by wreszcie zwrócił na nią uwagę.

- Nie wiem, nie próbowałem, ale tańczy naprawdę świetnie - odrzekł zamyślony. - Socrebleu! - Zaklął w swoim rodzimym języku. - Przecież ponoć miała ograniczyć tę robotę. Tańczyła w „Cube”, a teraz jeszcze tutaj? Niech ja ją ... - zdawał się nie widzieć zdenerwowania Mercedes.

- Robisz wrażenie jakbyś doskonale ją znał – Zaplotła ręce na piersi i wbiła w Lasalla zniecierpliwiony wzrok. – Wyjaśnisz mi kim ona dla ciebie jest?

- Żartujesz? Czy co? - Francuz spojrzał na nią spod ściągniętych brwi, jakby wietrzył jakiś podstęp.

Mercedes przyjrzała się uważniej, bo prawdę mówiąc wcześniej omiotła jedynie kobietę zdawkowym spojrzeniem.
- Czy to nie … Elena? Ha! Nie do wiary! Ta twoja przyjaciółka, która towarzyszyła ci podczas przyjęcia, gdy się poznaliśmy? Makijaż, peruka, wyzywający strój. Faktycznie, ciężko ją rozpoznać. Hm... Nie podejrzewałam, że ma w sobie taki potencjał... I tyle odwagi. Wyglądała raczej, jak panienka z dobrego domu. A tu takie zaskoczenie! Nie wiedziałam, że ... - zaśmiała się nieco rozbawiona – zarabia na chleb w taki sposób.

- Niestety - grymas Lasalle'a był chyba rzeczywisty i widocznie taniec erotyczny Eleny naruszał jego konserwatywne gusta. - Ale nie miałem pojęcia, że pracuje także tutaj. Mi nie powiedziała. Może Simonowi? - Nagle zamyślił się głęboko.

- Dlaczego ona tak cię interesuje? Przecież jest tylko człowiekiem, a sprawiasz wrażenie, jakby była dla ciebie kimś ważnym. A Simon? Simon wyjechał na parę dni – odparła wymijająco. Taniec dobiegł końca i dziewczyna zeszła ze sceny znikając prędko za kulisami. Muzyka ucichła, a Mercedes zaczęła iść w kierunku loży dla VIP-ów.

- Dlaczego? Jest moja podopieczną, kimś dla mnie bardzo bliskim. A że jest człowiekiem? Tak – przyznał. - Zazdroszczę jej. Poczekaj na mnie, proszę, w loży - rzucił na odchodnym i chwycił za ramie jakiegoś rosłego kelnera o twarzy przypominającej goryla: - Panna Elena Virkolen. Zawołaj ją, proszę, do mojej loży. Będę czekał. Powiedz, że poznaliśmy się w „Cube” i przedstawił mnie jej mój dziadek. Masz - wręczył mu banknot 50 euro. - Następny dostaniesz, jak przyjdzie Elena.

YouTube - Cold - End Of The World (Acoustic)

Mercedes sunęła przez całą długość klubu zmysłowo kołysząc biodrami. Z głośników znów zaczęła się sączyć muzyka, tym razem jednak wolna i nastrojowa. Świat nagle zwolnił i doznała nieprzyjemnego uczucia na kształt deja vu ... Tekst brzmiał wyjątkowo złowieszczo, jak zwiastun czekającej ich fatalnej przyszłości. Jak spełnienie dawno złożonej obietnicy. Czy może groźby ...

„It's the end of the world...”

Nagle posmutniała. Wszystkie znaki na niebie i ziemi jednoznacznie sugerowały, że nadchodzi Gehenna. Nawet taki detal, jak tekst piosenki. Akurat dziś, gdy chciała się odprężyć i nie myśleć o niczym. Koniec świata ... Czy coś to w ogóle zmienia? Co, jeśli dowiedziałaby się, że zostało im faktycznie kilka dni lub tygodni tej marnej wampirzej egzystencji? Zaczęłaby żyć wyjątkowo żywiołowo? Jakby dotychczas żyła inaczej, dobry żart ... Spędzić tą resztkę czasu na zabawie? Bawiła się bez przerwy przez ostatnie stulecie. Więc co? Próbować szlachetnie zatrzymać ten dramatyczny ciąg wydarzeń? Tylko po co? Czy ten świat zasługiwał w ogóle na ocalenie? Może Marry ma rację? Może świat powinno się oczyścić z wszystkich ludzkich, i nie tylko ludzkich, szumowin, i pozwolić mu zacząć wszystko od nowa? Nie! Na to Mercedes była zbyt dużą egoistką. Nie chciała nadejścia Gehenny. Głównie dlatego, że koniec świata oznaczałby również jej własny koniec. A może ... Może dać szansę czemuś nowemu, czemuś ważnemu? Kątem oka spojrzała na Lasalla, jakby stanowił w tej chwili największą tajemnicę wszechświata.

Antoine dołączył do niej po chwili, a za moment przy stoliku pojawił się jeszcze kelner. Zmierzyła mężczyznę zalotnym spojrzeniem i zamówiła butelkę najdroższego szampana. Oczywiście, nie mogła go skosztować. Przynajmniej nie bezpośrednio, ale lubiła zwyczajnie szastać pieniędzmi. Miała ich mnóstwo i nigdy nie nauczyła się oszczędności. Z drugiej strony, skąpstwa także nie można jej było zarzucić. Wcisnęła kelnerowi spory napiwek i znów zerknęła na Lasalla.
- Masz ochotę się rozerwać? Posmakować francuskiego szampana? Musimy tylko znaleźć sobie odpowiedni „kieliszek”. Osobiście przywiązuję sporą wagę do detali, a ty? Jeśli pić, to z kryształu lub porcelany. Widzisz kogoś kto zasługuje na to miano, mój drogi? - i zaczęła rozglądać się po sali wypatrując potencjalnej ofiary.

- Szampan? Może być, choć wolę herbatę. Jeżeli masz ochotę, to może być w chińskiej porcelanie. Natomiast co do smakołyka, co powiesz na mężczyznę garniturze? Albo kobietę z wielkimi kolczykami?



- Dziewczyna – odparła zdecydowanie Mercedes – Ma w sobie jakąś ... niewinność.

We wzroku wampirzycy czaił się cień zazdrości. Niewinność to coś, co straciła bezpowrotnie dawno temu, i przy całej swojej urodzie, dostojeństwie i klasie, niewinny wygląd zdawał się dla niej nie do osiągnięcia. Bestia od dawna w niej zwyciężała, wypychając jej człowieczeństwo gdzieś w mało istotny kąt martwego serca. Niewinność to także wiarygodność. Ortega wzbudzała raczej podejrzliwość. W jej otoczeniu, czy to ludzie, czy wampiry, zaczynały być bardziej czujnie. Nie znaczyło to oczywiście, że nikt jej nie ulegał. Och, ulegali, i to jak ochoczo! Ale na innej zasadzie. Nie zaufania i wierności. Raczej fascynacji i pożądania.

Kelner przyniósł w kubełku zmrożonego szampana. Znów wcisnęła mu w dłoń banknot i wskazała gestem siedzącą przy barze brunetkę.
- Przekaż proszę tej pani, że chętnie podzielimy się z nią szampanem. Jeśli zaszczyci nas swoim towarzystwem, oczywiście.

Dziewczyna przyszła za moment ściągając bezpruderyjnie kurtkę. Cisnęła odzienie centralnie na stolik, a sama usiadła na krawędzi obitej aksamitem kanapy. W „Blue Velvet” w całym wystroju przeważał ciemno niebieski kolor, i oczywiście ciężki błyszczący aksamit. Od zasłon, po obicia mebli.

Kobieta była ubrana, w mniemaniu Mercedes, zbyt wulgarnie i totalnie niegustownie. Kozaki za kolano, mocny dekolt, krótka spódniczka. Na twarzy gościł wyzywający makijaż, który miał zapewne za zadanie ją postarzyć, bo panienka, zdaniem Ortegi, mogła mieć nie więcej niż siedemnaście, osiemnaście lat.

- Kelner mówił, że państwo chcą mi postawić szampana? Ale jaja, zupełnie za darmo? - Zachichotała. Głos ją demaskował. Nastolatka. Podlotek. Wybornie. - Czy mam za to komuś zrobić dobrze? Bo jeśli chodzi wam o seks, to generalnie wolę gotówkę, choć i szampan może być. W ostateczności – w jej ustach pojawił się na ułamek sekundy duży różowy balon, po czym pękł z hukiem, ukazując bezpretensjonalny uśmiech.

- Seks? Nie, raczej nie - uśmiechnął się promiennie Lasalle uruchamiając sporą dozę swoich wampirzych możliwości [prezencja]. - Jestem konserwatystą i nie lubię uprawiać seksu z kobietami, których nie kocham i które mnie nie kochają. Ale zapraszamy na szampana.

Dziewczyna wpatrywała się w jego usta. Jej wargi się nagle rozchyliły, a pierś uniosła w nagłym, pulsującym oddechu, który swą siłą chciał rozerwać bluzkę.
- Może chcesz za darmo? - Zasugerowała. - Nawet z nią - wskazała na wampirzycę, która napełniała alkoholem pojedynczy kieliszek.
- Zastanowimy się później. Teraz, twoje zdrowie - sam wzniósł filiżankę senshy, która kelner podał wraz z szampanem.

Prostytutka piła zachłannie drogi trunek. Bez opamiętania, nie delektując się nim należycie, na co Ortega tylko pokiwała z dezaprobatą głową. To było niemal, jak profanacja świętości. Pochłaniała duszkiem kieliszek za kieliszkiem, a gdy tylko osuszała go do dna, Mercedes na powrót napełniała go po brzegi. Kiedy krople zaczęły spływać po jej brodzie Ortega wybuchnęła szczerym, niepohamowanym śmiechem. Absurd sytuacji ją nagle dogonił.

- Czy ja powiedziałam, że ona w sobie jakąś niewinność? - Zapytała Antoine'a ignorując absolutnie obecność dziewczyny. - Zabawne. Ekskluzywny, drogi klub, a nam musiała się trafić tania podrzędna dziwka. Los bywa przewrotny - syknęła lekko zdegustowana – Choć z drugiej strony, taka egzotyka też ma swój urok, nie sądzisz?

Dziewczyna łypnęła na nią oburzona:
- Nie jestem głupia, paniusiu. Wiem jak mnie ktoś obraża - i już podniosła się z miejsca, ale Ortega złapała ją za nadgarstek zmuszając, by z powrotem usiadła.
- Skoro już przyszłaś, to zostań – szepnęła uwodzicielsko <prezencja> i ujęła jej dłoń zmuszając, by zajęła miejsce między nią a Lasallem.

- Masz pieką szyję - szepnął Antoine. - Tak smukłą, bladą, jedwabistą. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Bardzo pociągająca ... Prawda, kochanie? - Zwrócił się do Mercedes.
- Tak. Ona jest niczym słodki kawałek tortu dla łasucha – znów się zaśmiała z powodu swojego banalnego, ale jakże trafnego, porównania. Przesunęła smukłymi palcami po jej łabędziej szyi leciutko się przy tym oblizując. A później pocałowała ją bezceremonialnie w usta.
Dziewczyna zaczęła oddychać ciężko i poddała się pieszczocie z wyraźnym entuzjazmem. Język Mercedes ześlizgnął się z jej warg wprost na szyję. Kły pojawiły się automatycznie i wbiły w miękką skórę. Lasalle w tym czasie ujął nadgarstek dziewczyny.

W zaciemnionym rogu loży byli praktycznie niewidoczni dla reszty gości. Jedynie jakiś kelner przemykał w okolicy, ale taktownie odwracał głowę, spostrzegając kątem oka trzy sylwetki poddające się miłosnym zabiegom. Bo tak to z pozoru mogło wyglądać, i tak zapewne wyglądało.

Mercedes lubiła ten dreszcz emocji, kiedy ktoś mógł ją przyłapać na czymś zakazanym. Cudowny smak krwi w połączeniu ze świadomością, że otacza ich tłum niczego nieświadomych ludzi podniecał ją jeszcze bardziej. No i Lasalle, dzielący z nią tą chwilę uniesienia. Dla wampira nie ma nic bardziej stymulującego niż vitae. To wokół niej kręci się ich nieżycie. To do niej wszystko się sprowadza i z niej bierze początek. Ortega lubiła alkohol i narkotyki, ale czyż właśnie krew nie była największym nałogiem ich wszystkich? Jej smak tak cudownie odurzał i zniewalał. Można się było w niej zatracić. Dlatego tak ciężko było jej się oderwać od szyi dziewczęcia. Lasalle zrobił to już jakiś czas temu i nagląco poruszył ją za ramię.

- Mercedes, dość – usłyszała jego przytłumiony szept.
Niechętnie przestała zalizując dokładnie otwartą ranę. Dziewczyna jęczała nadal w ekstazie, zupełnie nieświadoma co się z nią dzieje. Mercedes rzuciła jej na dekolt kilka banknotów i powiedziała twardo:
- A teraz zmykaj dziecino. Wracaj do domu. Weź gorącą kąpiel i zrób sobie wolne do końca nocy.

Prostytutka nadal oszołomiona porwała swoją kurtkę i wypadła stamtąd jak oparzona. Ortega skupiła wzrok na Lasallu. W otaczającym ich mroku, bardziej wyczuła niż dostrzegła, ciągle świeżą krew na jego twarzy. Właśnie, krew ... Zawsze niedosyt, nieustanne pragnienie.

Niespodziewanie usiadła na nim okrakiem i przejechała językiem po jego brodzie i ustach. Ciepłych. Słodkich od krwi dziewczyny. Przeszedł ją dreszcz i wydała z siebie cichy pomruk. Znów go polizała, tym razem po policzku, całą wilgotną powierzchnią języka, niby kotka wylizująca swoje futerko. Było w tym spontanicznym akcie coś dzikiego i zwierzęcego. Mercedes prychnęła kilka razy z wciąż wysuniętymi kłami, zbliżając zęby do szyi Lasalla, jakby chciała go kąsać, to znów oddalała się na kilka centymetrów. Chciała skosztować jego krwi, ale wciąż się wahała. Zazwyczaj piła z innych wampirów roztropnie i chłodno oceniając sytuacje. A teraz kipiała od adrenaliny. Trawiła ją gorączka.

Jej ojciec często posługiwał się nią w tym celu. By stworzyła więź z kimś, kto jest mu w danej chwili akurat potrzebny. Jej talent polegał na tym, że brała, a nie dawała nic w zamian. Kainici jedli jej z ręki, żebrali o jej względy, a na niej więź nie wywierała najmniejszego choćby wpływu. Jej ojciec cenił sobie bardzo tą zdolność swojego potomstwa, ale w tej chwili wydało jej się to jakieś niesprawiedliwe i okrutne w stosunku do Lasalle’a. Nie chciała go wykorzystać! Nie chciała też pozbawiać rozsądku i patrzeć jak się zmienia, jak się od niej uzależnia i z kochanka zmienia się w zwyczajnego psa. Bo to by się z nim stało gdyby pozbawiła go jego własnej woli... Nie mogła mu tego zrobić. Szanowała go i lepiej by tak pozostało. Ta myśl ją otrzeźwiła. Kły zniknęły, choć nadal usta miała uchylone, a oczy nie skrywały zdziwienia.

Lasalle chciał przyciągnął ją do siebie, ale nagle usłyszała ruch za plecami. Przy loży stała Ellena i wpatrywała się w ich cienie splątane w gorącym uścisku. Mercedes uśmiechnęła się tylko do Lasalla i ześlizgnęła się z jego kolan poprawiając sukienkę.
- Twoja przyjaciółka już jest. Porozmawiajcie sobie na osobności. Nie będę wam przeszkadzać. Mam coś ważnego do załatwienia – chwyciła futro, lecz Antoine zagrodził jej drogę wyjścia.
- Wychodzisz? Tak po prostu? - Znów dostrzegła rezygnację na jego twarzy. Chyba doszedł do wniosku, że drugi raz popełnił ten sam błąd, że jej zaufał.
- Wybacz Antoine. Muszę. To coś niecierpiącego zwłoki ... – uśmiechnęła się do niego łagodnie, pocałowała w policzek i opuściła klub.

Wsiadła do swojego porsche i ruszyła z piskiem opon. Noc była jeszcze młoda, a ona uśmiechała się przez szybę do jasnej tarczy księżyca. Z radia sączyła się jakaś depresyjna piosenka, jakby puszczona dla niej na zamówienie. Coś ożyło, gdzieś głęboko w jej piersi i chciało się stamtąd wyrwać. Jakiś szamoczący się ptak, uwięziony tam niby w klatce. Trzepotał opętańczo skrzydłami sprawiając, że zastygła otumaniona i złapała się za martwą zimną pierś. Tak wiele się ostatnio działo. Gehenna. Wizja zbliżającego się wielkimi krokami końca wszystkiego. Kamienie. Kuszące swą magią, potencjalnymi możliwościami. Wiedźma. Marry. Jej krzywda, jej ból, jej nienawiść. Shizu. Córka. Jej własne dziecko. To nadal do niej nie docierało. I oczywiście Lasalle. Żądał od niej wiele, ale wiele oferował w zamian. Dlaczego więc nadal zapatrywała się na to wykorzystując zimną kalkulację? Dlaczego nie może się temu zwyczajnie poddać? Dlaczego to było tak potwornie trudne?
Emocje w niej buzowały. Cała plątanina uczuć zlewała się w ten dziwny ucisk w piersi i zapierała dech. Chciała je z siebie wyrzucić.

Ortega sunęła po szosie łamiąc wszelkie znane jej reguły jazdy. Musiała czym prędzej dostać się do swojego domu. Wiedziała jasno i wyraźnie, co pragnie teraz robić. Coś, co zdawało się, porzuciła już na dobre. Marzyła jedynie o tym, by ująć w palce pędzel i dać upust zgromadzonym w niej emocjom. Malować. Tworzyć. Całą noc, aż do świtu. Bez przerwy, jak w transie, nie marnując ani jednej minuty drogocennego czasu.

- Natchnienie... - powiedziała do siebie na głos. – Cudowny przyjacielu, byłam pewna, że opuściłeś mnie już bezpowrotnie ...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 23-11-2008 o 14:40.
liliel jest offline  
Stary 23-11-2008, 16:55   #316
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Elena stała niczym grzeczna dziewczynka przy wejściu na lożę.
- Pamiętam ją – przypomniała sobie. – Byliśmy wszyscy razem na przyjęciu. Ja, ty, ona i Simon. Wyszedłeś z nią chyba, tak? Zresztą nieważne – odpowiedziała sama sobie. – Ale nie wiedziałam, ze jesteście w tak dobrych układach. Zwłaszcza, że Stephen wspominał, ze ostatnio jesteś nie w sosie.
- Tak mówił?
- Tak, chcieliśmy cię odwiedzić. Wiesz, jakby nie było, mieszkamy u ciebie. Wprawdzie willa jest duża, ale … no, to chyba normalne, ze jej mieszkańcy spotykają się od czasu do czasu. Jednakże Stephen powiedział, ze jesteś bardzo zajęty, nikogo nie przyjmujesz, nie chcesz się z nikim widywać. Tymczasem, widać, krył cię. Jak na dobrego kamerdynera przystało.
- Spotkałem ją dopiero dzisiaj. Stephen nie kłamał.
- Nie widywałeś jej? Poważnie? Przecież wyglądało to na dosyć zażyłą znajomość. Oczywiście, nic mi do tego, z kim spędzasz czas, czy sypiasz, ale chciałam cię ostrzec. Panna Ortega nie cieszy się dobra sławą. Znaczy, oczywiście, jest piękna kobietą, ale raczej można by ja nazwać piękna diablicą. Mało który mężczyzna się w niej nie zakochał i Mało któremu nie zabrała serca, rozdzierając je w drobny mak. Nawet nie ze złości, ale po prostu, ot tak, jakby bawiła się ludźmi i ich uczuciami. Nie chciałabym, żeby to spotkało ciebie. Może być dla was wcieleniem piękna, ale między dziewczynami nie ma dobrej opinii. Rzecz jasna, częściowo z zazdrości
– uśmiechnęła się, - częściowo jednak dlatego, że zostawiła za sobą zbyt wiele trupów. Oczywiście, niedosłownie, jednak to Kocica. Tak ją niektóre dziewczyny nazywają. Traktuje facetów, niczym myszy, które wabi do siebie, pobawi nimi chwilę i zjada wypluwając resztki.
- Masz rację, nawet pewnie bardziej, niż sama przypuszczasz
- Antoine uznał, że być może, że słowo „niedosłownie” w przypadku Mercedes wcale nie musi być prawdziwe. – Siadaj, proszę. Zostało jeszcze trochę szampana. Zamówić coś jeszcze?
- Dzięki, szampan wystarczy. Zresztą niedługo wracam do domu. Jak zwykle Stephen ma po mnie przyjechać.
- To tym razem wrócimy razem. Może być?
- Jasne, poczekaj chwilę, zadzwonię do niego.
- Żałuję, że ją poznałem
– rzekł po chwili, kiedy Elena skończyła rozmawiać z kamerdynerem.
- Ale się w niej zakochałeś? – Pokiwała głową.
- Tak można chyba by powiedzieć.
- Nie rozumiem was
– pokręciła głową. – Niby kobiety uważane są za głupie gąski, które lecą na facetów oraz ich portfele, tymczasem, jeżeli któraś ma tylko dłuższe nogi i gładką cerę, może zrobić z wami wszystko. Naprawdę ją polubiłeś?
- Myślisz, że nie wiem ze ona jest pusta i zepsuta? Myślisz, że mnie to nie boli, czy wkurza? Nienawidzę jej nastawienia do życia. Sposobu w jaki traktuje ludzi
! – Ocenił ponuro gapiąc się w podłogę, jakby tam spodziewał się odkryć najważniejsze tajemnice rzeczywistości. - Ja tą Kocicę, to dobra dla niej nazwa, kocham. Nie lubię. kocham. To wielka różnica. Zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje i wątpię, żeby to miało jakąś przyszłość. Ale zarazem kocham ją! To niczym jakieś podłe przekleństwo ... Czy coś dobrego mnie może czekać z jej strony? Merde - zaklął. - Ale wiesz, dopóki jest cień szansy ... jeśli mogę zawrócić ją z tej drogi szaleństwa ... Zrobię dla niej … nieważne. To nie jest tak – podniósł głowę, - że jej cycki przesłoniły mi źrenice – na chwile przerwał. – Jestem zwyczajnie, po prostu obrzydliwie zmęczony – nagle skonstatował ni w pięć ni w dziesięć. Machnął ręką, jakby się opędzał od jakiejś idiotycznej, natrętnej myśli.
- Wiesz co, ponoć jestem skomplikowana, ale ty ... Nie – przerwała szybko widząc jego niecierpliwy gest ręką,- nie nabijam się i nie próbuję robić ci wykładu. Przepraszam, jeżeli tak odebrałeś moje słowa. Po prostu nie chciałabym …
- Jest OK. Wybacz. Czasem do mnie nie docierają oczywiste prawdy. Jednak, mimo tego, naprawdę mi na niej zależy i póki nie przekonam się, że wszystko, co można było zrobić by ją zmienić, by dać sobie szansę, zrobiłem, póty będziesz to musiała jakoś znosić.
- Biedak z ciebie
– pogłaskała go po policzku, uśmiechając się. – Jedziemy już? Masz parszywy nastrój - powiedziała
- Tak, chodź, wracamy do domu
.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-11-2008, 22:26   #317
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
THE NIGHT SONG


Była zupełnie zaskoczona. Obrotem całej sytuacji. Ale również szybkością ruchów starszego Torreadora i jego pytaniom. Skrzypiący śnieg pod nogami i otaczający chłód, który potrafiła odtworzyć z pamięci. Powoli pozwolił to się jej opanować. Uśmiechnęła się.
- Zaskakuje mnie pan, panie Durden. - utkwiła spojrzenie w ziemi - Choć może to złe określenie.
Jej język łatwo ujawniał najmniejsze wzburzenie umysłu. Zapominała słów, czy raczej nie mogła przypomnieć sobie tych właściwych. Wszędzie plątały się "-san", czy "-kun" i to, że nie używała ich przy nazwiskach zawdzięczała swojej koncentracji.
- Chętnie obejrzę to "ciekawe miejsce". - spojrzała na Nożownika i uśmiechnęła się szerzej.

Kochała zimę. Zimą wszystko zdawało się piękniejsze. Śnieg, który śpiewa, wiatr, który mu wtóruje i chłód. Wszędzie biel, która skrywa kolor, błoto, drogę. Otula i wycisza świat. Pozwala wytchnąć ziemi zmęczonej gorącym latem. Zdaje się być jak... tabula rasa.
Podskoczyła i pociągnęła gałąź mijanego drzewa. Wirujące płatki otoczyły ich na moment. Shizu wyciągnęła dłoń przed siebie i przyglądała się śnieżynkom. Ich równym kształtom, regularności i ulotności. Piękno, które tak szybko odchodzi. Którego nie można zatrzymać. Pozostawia jedynie wspomnienie.
- W mojej ojczyźnie mówi się: Usta są bramą nieszczęścia. A Pan pragnie słuchać. - jej uśmiech zgasł. - Choć niewiele jest do powiedzenia.

Ruszyli dalej.
- Zgubiłam się. Do tej pory szłam wyraźnie wyznaczoną ścieżką. Wiedziałam czego chcę - chciałam jeździć na łyżwach i choć na moment pokazać innym sztukę. Na moment nie możliwe do zatrzymania piękno. Wymusiłam zgodę na rodzicach. Związałam ich obietnicą, że nikt się nie dowie, iż każdy występ może być moim ostatnim. Tak też żyłam. Z dnia na dzień. "Kiedy planuje się coś, demony się śmieją". Moje serce biło coraz krzywiej. Wtedy przybyła Matka i dała mi "życie". Nie zdążyłam niczego zakończyć, zamknąć, wyjaśnić. - przymknęła oczy i przez jej usta przetoczył się półuśmiech. - I teraz mam Życie, którego jeszcze nie pojęłam. Wszystko zostało powiedziane, szybko i konkretnie. Może zbyt szybko.
Westchnęła i rozpuściła swoje półdługie włosy, aby lekki wiatr mógł się nimi bawić.

- To, że poprosiłam Cię o naukę posługiwania się bronią, nie oznacza wcale że zdecyduję się jej użyć. - dotknęła się na wysokości serca - Tutaj nadal jestem tą samą dziewczyną, którą byłam kiedyś. Nigdy nie podniosłam ręki na drugiego człowieka. Życie jest tak ulotne - wiem o tym, bo będąc człowiekiem ciągle czułam oddech śmierci na karku. Traktowałam ją jak najbliższą przyjaciółkę, która siedziała mi na ramieniu. Teraz tak niewiele się zmieniło... Teraz żyję z Bestią w duszy.

Chwilę słychać było jedynie chrzęst ich butów na śniegu.
- Spójrzmy jednak prawdzie w oczy - jestem całkowicie bezbronna. A mamy wojnę. Cóż ze mnie za pożytek, skoro nie potrafię się sama obronić? A dom, a Matka? Nie żeby ona tego potrzebowała - uśmiechnęła się przyglądając się ponownie swoim butom. - Ale co ja takiego potrafię? Zatańczyć na lodzie, przeskoczyć przez płot, wejść na drzewo. Nie umiem zniknąć, ani poruszać się szybciej od przeciętnego wysportowanego człowieka. Wolałabym okręcić sobie tego wojskowego wokół palca i za własne oszczędności kupić mu bilet gdzieś daleko, gdzie nie ma ekstradycji. Meksyk byłby idealny. - przejechała palcami po korze pobliskiego drzewa osypując z niej śnieżny puch. - Po cóż zabijać kogoś, kto grozi nam jedynie swoją niewiedzą? Nigdy nie popierałam zabijania. Ale jako wampir zapewne muszę się wyzbyć mojego umiłowania życia.

Mówiła i mówiła i mówiła. A dalej nie odpowiedziała na pytania.
- Pytałeś o mój cel istnienia. Jeden zniknął, inny zapewne się pojawi. Chciałabym go poznać. Na razie nie warto patrzeć zbyt do przodu. - znów uśmiech pojawił się na jej ustach. Czyżby kolejny bliski przyjaciel, który nigdy nie opuszczał jej na dłużej? - Otacza mnie wojna, na horyzoncie pojawiła się przepowiednia - to dość intensywny początek istnienia. Na razie postaram się być. To i tak wiele.
Spojrzała w niebo.
- A kiedy już dowiem się, czym jest dla mnie istnienie, powiem Ci. Choć to może trochę potrwać. Prawda często skrywa się przed naszymi oczami... Spójrz jak pięknie: "Zimowe niebo / noc na wyciągnięcie ręki / miriady gwiazd"...

Wskazała na bezchmurny granat połyskujący tysiącami małych ogników schowanych między gałęziami bezlistnych drzew.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 25-11-2008 o 22:42. Powód: brazek
Latilen jest offline  
Stary 26-11-2008, 09:33   #318
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Portmanem

Zatrzymał swój motor pod klubem. Ruch był całkiem spory. Alex przypatrywał się wszystkim z wysokości swojego motoru, jakby szukając kogoś. W końcu mignęła mu skórzana kurtka na plecach, której znajdowało się logo ich klubu i napis "Wampiry". Gwizdnął chcąc zwrócić na siebie uwagę. Osobnik mogący spokojnie konkurować ze stereotypem motocyklisty - wysoki, potężny, z długimi włosami i brodą przyczłapał do Donovana. Brujah uśmiechał się

-Co jest?- usłyszał pytanie

-Jest mała robótka i potrzebuję paru rzeczy. Sprowadź samochód, weź z trofeów żelazny krzyż i naszywkę ze swastyką i podjedź samochodem pod mój dom - wydał kilka tych poleceń bo miał do tego prawo. Nie tylko dlatego, że rozmawiał z człowiek, ale dlatego, że stał wyżej w hierarchii klubu. Człowiek nazywany "Dwururka", od swojej ulubionej broni, jaką był obrzyn, powoli kiwnął głową.

-Dobra daj mi kilka minut - Alex machnął ręką dając znak, że nie musi się jakoś nadzwyczajnie spieszyć. Sam pojechał do swojego domu. Motor zaparkował w bezpiecznym miejscu i wszedł do mieszkania, którego dziś już prawie nie używał. Chyba, że w takich wypadkach. Przebrał się w coś bardziej odpowiedniego, parę starych glanów, zabranego kiedyś jakiemuś frajerowi - naziolowi flayersa i spodnie wojskowe. Całość dopełniła założona na głowę kominiarka i rękawiczki.

Spod ściany zabrał gazrurkę, która została szybko, acz starannie umyta, aby pozbyć się wszystkich odcisków. Po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi i do mieszkania wszedł "Dwururka"

-O kurwa stary wyglądasz jak jakiś pieprzony nazista - powiedział od progu

-Wiem to część do robótki. Masz te rzeczy?-

-Jasne - człowiek podał mu naszywkę i żelazny krzyż, które przeszły podobny zabieg jak gazrurka.

-Idź zmień tablice rejestracyjne -

-Za kogo ty mnie masz? Już to zrobiłem - Kiedy przygotowania dobiegły końca oboje wyszli z mieszkania Donovana, nie dając się zauważyć. Co zresztą nie było trudne, mieszkańcy tego konkretnego bloku, nie interesowali się tym co robią inni i chcieli żeby tak samo postępowali inni. A na pytania policji zawsze odpowiadali, że nic nie słyszeli, bo spali, albo słuchali muzyki. Pod pewnymi względami, dla pewnych ludzi, szczególnie takich, którzy nie bali się napadu i umieli sobie w razie czego poradzić, tacy sąsiedzi to skarb.

Siedząc już w samochodzie, 10 letnim, srebrnym Volvo, jakich masa poruszała się po tych ulicach, Brujah objaśnił część swojego planu. Oboje podjechali na bezpieczną odległość od klubu "Hammer and Sickle", zastanawiał się, co tak ciągnie tych ludzi do angielskich nazw, ale w końcu dał sobie spokój. Chwilę obserwowali ludzi wchodzących i wychodzących z klubu. W końcu Donovan zauważył idealny cel. Kojarzył tego człowieka, chociaż mgliście. Był dobrze postawiony w tym środowisku, a także zażartym przeciwnikiem wszystkich neo-nazistów tego miasta. Co stawiało go jako idealny cel tego ataku ... tylko dodatkową śmietanką na torcie, było to, że kiedyś skopał dupy paru facetom z ruchu anarchistycznego.

Ich Volvo odjechało, objeżdżając ulicę i wybierając jedną z bocznych. Alex wysiadł z niego, a Dwururka odjechał na umówione miejsce, w końcu nikt nie powinien ich zobaczyć. Z tego miejsca okrężną drogą Brujah podszedł niedaleko głównej drogi, którą od klubu musiał iść ten komuch.

Zauważył go jak wchodzi do jednej z bocznych uliczek. Musiał być pewny siebie, albo bardzo głupi chcąc skrócić sobie tędy drogę. Alexander wszedł tam za nim.

-Hej- powiedział, a kiedy facet odwrócił się został zdzielony trzymaną w ręku przez wampira "bronią" w głowę. Potem padł kolejny cios, również w to samo miejsce. Komuch nie miał okazji krzyknąć padł nieprzytomny. Następne kilkanaście ciosów padło po całym ciele. Brujah schylił się, włożył w dłoń nieprzytomnego naszywkę i zacisnął jego pięść. Żelazny krzyż wylądował w śniegu trochę dalej. Teraz szybko opuścił to miejsce, za kilka minut padający śnieg i tak zakryje ślady stóp.

Volvo czekało w umówionym miejscu, boczna alejka, nikt ich nie miał prawa tutaj widzieć. Alex wsiadł do samochodu, na tylne siedzenie i szybko się przebrał w swoje stare ciuchy. To w czym był przed chwilą wylądowało w workach.

-Pozbądź się fałszywych tablic i spal te rzeczy - gangster kiwnął głową na znak, że się zgadza

- Tą twoją broń wrzucę do rzeki, nikt jej nie znajdzie - to ucieszyło Brujaha dobrze jest mieć myślących współpracowników. Wysiadł z samochodu i zaczął bez wyraźnego celu krążyć po mieście ... tak to przynajmniej wyglądało. Niecałą godzinę później był ponownie pod miejscem spotkań komunistów.

Niedaleko miejsce jego dzieła zauważył spory tłumek. Podszedł w tamtą stronę i był już cały szczęśliwy, bo sporo osób z obserwujących próbę udzielania pomocy przez jakąś laskę miało na sobie oznaczenia: sierp i młot, flaga ZSRR ... jednym słowem banda debili.

Wampir stanął trochę z tyłu największej takiej grupy chcąc przysłuchać się o czym mówią. Plotki już huczały. "Czas na ostatnią część planu" przeleciało mu przez głowę, a głośno powiedział

[PREZENCJA]-Banda nazioli robi się strasznie natarczywa. Dwa tygodnie temu pobili jednego zioma. I kurwa wszystko im uchodzi na sucho, bo pieprzona policja, nic nie potrafi z tym zrobić. Teraz robią coś takiego jednemu z was i chcielibyście odpuścić? O nie, musicie zacząć działać. Pieprzone naziolki siedzą sobie w "88th Street" i chleją. Znając ich pewnie jutro urządzą sobie z tego powodu ogromną bibę, będą schlani jak świnie, którymi są. Jak dla mnie to byłby dobry moment wpaść na tą imprezę- po zasianiu tego ziarnka nienawiści Donovan wycofał się w cień i niepowstrzymywany przez nikogo wrócił do klubu. Miał zamiar po tym dobrze się zabawić, za nim dzień wygoni go do snu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 26-11-2008, 16:15   #319
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mam współpracować z tym Brujahem? Pal licho tą całą jego arogancką gadkę, ale przecież ten gość najwyraźniej jest członkiem gangu! Cholerny kryminalista, a ja mam z nim pracować? Może Księże ma jakieś swoje powody, ale ja ich sobie wyobrażam.

Artur wyszedł z budynku wyraźnie najeżony. Powitanie Nosferatu też nie poprawiło jego nastroju.
- Hej, panie Donovan!- krzyknął do stojącego koło motorów Brujaha- zdanie specjalne od Księcia. Dla nas dwóch. Mamy podrzucić dziennikarzom jakiś fałszywy trop na jutro.

Brujah uśmiechnął się szeroko -Ej stary nie jestem nauczycielem, nie musisz się do mnie zwracać Pan. Jestem Alex. A książę podobnie jak inni na stołkach będzie grzał swoją dupę, kiedy my będziemy zapierdalać ... ehh. - pokiwał głową a po chwili kontynuował -Dobra koniec narzekań. Masz jakiś pomysł?-

- Dobra. Artur jestem- Malkavianin chyba troszkę się uspokoił.

Nie oceniać po wyglądzie, nie oceniać po wyglądzie, dać szansę, dać szansę

- Pomysłów konkretnych nie mam, trochę ogólnych. Mam swoich informatorów, niektórzy z nich pracują też dla gazet czy policji, więc jakby co, możemy przekazać co trzeba, gdzie trzeba, zaufanymi kanałami. Po drugie, jak rozumiem- na chwilę się zaciął, jakby coś nie mogło mu przejść przez gardło- Ty masz kontakty w półświatku, tak? Może dacie cynk na jakąś akcję konkurencji? Albo napuścimy policję na kogoś? Żeby było zmieszanie.

-Chodzi o to, że w tym mieście dużej konkurencji nie ma. Nie jest to L.A czy Nowy York. Nie masz tu nawet porządnej mafii. Nie wiem moglibyśmy zabawić się z kibolami piłkarskimi. Złamać jednemu z hooliganów kolana i zwalić to na konkurencję -

- Może i to jest małe miasto, ale ilu dziennikarzy poleci na coś takiego? Jeśli nie zorganizowana przestępczość, klęski żywiołowej raczej nie ściągniemy, z talibami też będzie ciężko. Coś obyczajowego?

-Znaczy się, że co podrzucimy burmistrzowi jakieś dziwki czy prochy? - Alex zaczął się śmiać -Hej to może być nawet zabawne -

-Myślałem raczej o kimś z show biznesu, ale może i burmistrz- zamyślił się na chwilę- to może nawet nie będzie takie trudne.

-No jasne zrobimy jakoś te swoje voodu i od razu nas wpuszczą, a prochy możemy załatwić szybko. Tylko jedna sprawa stary, wyglądasz mi na tajniaka -

- A Ty mi wyglądasz na potencjalne zamieszki, ale wierz mi, staram się o tym nie myśleć- po jego twarzy widać było, że faktycznie się stara.

Drugi z wampirów zaczął się śmiać -A wiesz, że w Hell's Angels, mówili mi to samo. Chodzi mi o to, że moje kontakty nie będę chciały rozmawiać jeżeli ty tam będziesz. Więc albo się na chwilę rozdzielimy i spotkamy, albo wymyślimy coś co nie wymaga zbyt wiele zabawy z załatwianiem -

Arturowi jakoś nie było do śmiechu- Jeśli tak mówisz. Nie mamy tak dużo czasu na myślenie, w końcu to już jutro. Możemy się rozdzielić. Ty załatwisz panienki i prochy, a ja pogadam z kimś, żeby prasa była na miejscu? Trzeba jeszcze ustalić, czy faktycznie burmistrz, gdzie i kiedy? W sumie nie wiem nic o nim, chyba nie jest specjalnie zły w tym, co robi. Ale innych kandydatów nie mam.

-Ktoś będzie musiał zająć się wkręceniem nas do niego -

- Hmm, nie wiem, czy umiałbym przekonać ewentualną ochronę, żeby wpuściła grupę dziwek. Może umiałbym sam wejść, ale to co innego. Ale... zawsze można po ludzku- Portman wykonał dłonią wiele mówiący gest liczenia pieniędzy.

- Albo w drugi sposób - powiedział uśmiechający się Brujah odsłaniając ukrytą pod kurtką kaburę z Coltem kalibru .45- Chociaż łapówka jest czystsza. Przydałoby się również, żeby on był przekonany, że tego chciał-

- Tego to ja już nie wyczaruję

- Hmm, ja go nie zdominuję, więc chyba jednak trzeba zrezygnować-

- A już mi się ten plan podobał. Jakieś inne pomysły? Wracamy do kryminałów?

- Hej, mam pomysł- Alex nagle się roześmiał- kojarzysz taki bar, 88th Street? Gniazdo nazioli, pieprzona buda. W bezpiecznej odległości od hrabiny. Może ich sprowokujemy do jakiejś bitki? Na przykład z socjalistami. Od jakiegoś czasu obie bandy siedzą spokojnie, ale dawniej bywało tam gorąco.

- Hmm, dla mnie brzmi nieźle. Pobijemy któregoś z komuchów..
- Podrzucimy jakiś żelazny krzyż- wtrącił Brujah
- Do osiemdziesiątki ósemki podeślemy jakieś ostrzeżenie, że czerwoni na nich się szykują
- I rzeźnia gotowa- Brujah się uśmiechnął- i nie bój nic, jak będzie okazja, to podrzucimy jeszcze dziwki burmistrzowi, ten pomysł był naprawdę dobry. No to co? Ja kogoś nagrzmocę, a Ty ostrzeż kogo trzeba, napuść jakichś dziennikarzy, będzie super.

- Oby. Tyko trzeba to tak wymierzyć, żeby nie zaczęli dzisiaj. Za dnia raczej tego nie zrobią, ale kto ich tam wie. Może lepiej pobić gościa dopiero jutro wieczorem? Nasza akcja jest dopiero koło północy.

- Spoko, dam sobie radę. Dziś czy jutro. No, to każdy zna swoje zadania, ja się zmywam- podał jeszcze na wszelki wypadek numer swojej komórki i odjechał na swoim motorze, zostawiając Malkaviana w chmurze dymu.

No ładnie, zaczynasz zadawać się z typami spod ciemnej gwiazdy, współpracujesz z nimi. I co będzie dalej?”
- Hej, kto tu jest?- Portman rozejrzał się dookoła. Przed Elizjum nie było nikogo. Na horyzoncie znikał już Alex na motorze, gdzieś daleko, za rogiem mignęła mu szata któregoś z Jezusów. Nikogo, kto mógłby do niego mówić.
Twoje sumienie, głąbie. I co, ufasz mu? Myślisz, że gdzie teraz pojedzie? Dużo mu powiedziałeś, a teraz wypuściłeś, zupełnie bez kontroli.”
„Sumienie? Hej, nie takich tekstów spodziewałbym się po sumieniu. O co Ci chodzi?”
„Jedź za nim, na litość boską! Szybko, do wozu, jeszcze go widać! Zobacz, czy nie chce nas wykiwać. Nie można ufać gangsterom. Pewnie chce Cię jakoś wystawić nazistom, już oni Cię powitają, zobaczysz.”

Artur, czując się trochę, jakby kierował nim ktoś inny, pobiegł do swojego samochodu, odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Wydawało mu się, że gdzieś tam, między budynkami, widzi jeszcze sylwetkę motocyklisty. Dopiero po kilku minutach szalonej jazdy i złamaniu wielu przepisów ruchu drogowego, Portman zdjął nogę z gazu.
- Uspokój się, Artur. To szaleństwo. Już go nie złapię- powiedział sam do siebie. Przynajmniej taką miał nadzieję. Zjechał na pobocze i zatrzymał wóz. Spojrzał głęboko w oczy swojemu odbiciu w lusterku. „K****, co to było?! Dobra, za dużo stresu, za dużo wydarzeń, w końcu dużo... naprawdę dużo się zmieniło przez te dni. Teraz się uspokój.”

Po chwili wytchnienia Artur podjął decyzję. Może nie najszczęśliwszą, ale własną: „Dobra, nikomu o tym nie mówić, zapomnieć o tym incydencie, zająć się robotą.” Jak postanowił, tak zrobił. Przejrzał w myślach listę ludzi, których mógł nazwać swoimi informatorami. Nie było ich tak wielu, jakby chciał, w końcu działał tu dopiero kilka miesięcy. Kilku poznał poprzez swoich przyjaciół, kilku znalazł sam. Jeden wydawał się w sam raz- August, posunięty w latach recepcjonista w tanim hoteliku w marnej dzielnicy Reykjaviku, kilka uliczek od knajpy 88th Street. O tym, że staruszek jest bardzo spostrzegawczy, Artur dowiedział się od znajomego policjanta, potem sam miał z nim przyjemność. W międzyczasie dowiedział się, że czasem zagląda do niego dziennikarz stołecznej gazety. Czasem zastanawiał się, kogo ten gość nie informuje, i to było właśnie istotne. Grunt to dezinformacja. A dla wampira miał dodatkowy plus- na pewno nocą trwał na posterunku.

- Halo, August? Portman z tej strony. Tak, tak, właśnie. Słuchaj, nikt nie będzie mówił, że ja nie dbam o swoich przyjaciół. Tym razem to ja mam dla Ciebie informację. Jutro w nocy może być w Twojej okolicy gorąco, zapowiada się, że komuniści chcą rozwalić budę nazistów. Ano właśnie. Nie wiem dokładnie, nowi chcą pokazać się przed starą gwardią, nudzi im się, kto ich wie? Uważaj na siebie. I nie mów nikomu, kto dzwonił. Nie ma za co.

Proste i szybkie. Teraz na pewno wieść dotrze do jakiegoś dobrze płacącego pismaka, a przy odrobinie szczęścia, także do kolegów od swastyk. Ale trzeba się zabezpieczyć.
Powiadomienie prasy było proste. W Reykjaviku mało się działo, a pismacy byli tak samo zachłanni jak wszędzie. Wystarczy mała aluzja, a przybędą jak rekiny do krwawiącego topielca. Telefon do kolejnego informatora, tym razem wprost mu powiedział, żeby sprzedał to do prasy i potraktował jak zapłatę za ostatnią przysługę. Chłopak się ucieszył.
Pozostało upewnienie się w trudniejszej sprawie. Skoczył do Elizjum, przebrać się w luźniejsze ciuchy, bo nadal był w garniaku, który założył na naradę i pojechał na miejsce. Nie miał jeszcze pomysłu, ale na pewno uda się coś zaimprowizować. Zaparkował kilka uliczek do 88th Street, przeszedł ten dystans na piechotę i obserwował, samemu unikając niepowołanych oczu [niewidoczność]. Czekał tak ze dwie godziny.
Bar z zewnątrz się nie wyróżniał. Widocznie naziści woleli nie ryzykować zbyt ostrego konfliktu z władzami, które mogłyby się burzyć na zbyt dużo swastyk na ulicy. Było już mocno po północy, ale w lokalu siedziało jeszcze trochę ludzi. Prawie sami faceci, z tego co zdołał zobaczyć wielu łysych, spora część pozbawiona szyi. Może i współpracował z podejrzanym typem, ale w efekcie oberwie jeszcze więcej sukinsynów, bilans będzie dodatni.
Czekał na dobrą okazję. Bar zaczynał już pustoszeć. Najpierw wychodzili grupkami, niektórzy poważni, inni rozśpiewani, potem wytoczyło się kilku zawianych, halsując do domów, ale to nie było to. Wreszcie trafił się dobry okaz. Szedł pewnym krokiem, sam, wpatrując się w ulicę przed sobą, jakby chciał zabijać latarnie wzrokiem i, co całkiem ważne, nie był pakerem. Artur nasunął kaptur na oczy, wysunął się po cichu z wozu i ruszył cicho za nim.

Dogonił go kilkadziesiąt metrów od baru. Na horyzoncie pojawił się już przystanek autobusowy, więc czas było działać. Na szczęście w okolicy napatoczyła się ciemna boczna uliczka. Takie zawsze są na miejscu, kiedy ich potrzeba. Detektyw zwinnie zaszedł drania od tyłu, złapał go w klasycznego nelsona i wciągnął za róg.
Nazista oczywiście się wyrywał, ale Malkavian i tak zaczął mu syczeć do ucha.
- Uspokój się na chwilę, koleś. Mam dla Ciebie.. dla was ostrzeżenie. Komuchy się na was szykują- te słowa jakby uspokoiły jego ofiarę- Skur... chcą was zaskoczyć w waszym lokalu. A ja... mam pewien interes w tym, żeby to oni oberwali, jasne? No, przekaż to komu trzeba i zróbcie im dobre powitanie- na zakończenie kopnął gościa od tyłu w kolano, posyłając go na ziemię, przywalił go stojącymi obok kartonami i dał w długą. Goniły go krzyki, ale zanim nazista zdołał ruszyć w pościg, Portman już był dobrze ukryty po drugiej stronie ulicy [niewidoczność]. Wrócił szybko do swego samochodu i wrócił do Elizjum, wyspać się przed prawdziwą akcją.

Tej nocy sumienie już się nie odezwało.
 
Wojnar jest offline  
Stary 26-11-2008, 17:04   #320
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński


Gdy spotkanie wreszcie się zakończyło, Nosferatu odetchnął z ulgą i podreptał na miejsce spotkania, gdzie czekała już na niego wampirzyca. Męczyło go coraz bardziej przebywanie wśród pozostałych członków wampirzej rodziny. Kontakty z Archontem i Ortegą uległy pogorszeniu, a z resztą nie nawiązał większej znajomości i niewiele go to interesowało. Najważniejsze, żeby nikt mu nie przeszkadzał w wypełnieniu jego przeklętego zadania…

Wyjątkiem była niespodziewanie Marry, która mimo tego, że była nieobliczalna i równie niebezpieczna to przynajmniej sprawiała wrażenie szczerej i przede wszystkim naprawdę pomocnej. Szkoda, że ich znajomość musiała w końcu skończyć się konfliktem.

- Co u mnie? – powtórzył wyrywając się z zamyślenia. – Stara bieda, wreszcie znalazłem dla siebie odpowiednie lokum, gdzie mogę chodzić bez szaliczka i nikt nie krzyczy z przerażenia. Zapraszam. Poza tym jutro czeka mnie niemal samobójcza misja, której sam się podjąłem. Ech to miasto ma na mnie zły wpływ, tak jak zresztą na wszystkich, ale przynajmniej przekonam się na własne oczy co wiedźmy ukrywają w swoim pałacyku. Ofiary są wliczone w rachunek zysków i strat, zresztą i tak już „oficjalnie” jesteśmy martwi, więc śmierć nie wydaje się już taka straszna. Nieprawdaż?

- Oficjalnie? Marry całkiem zgrabnie udała zdziwienie, po czym już bez żadnych emocji na twarzy dodała – My jesteśmy martwi. Nasze uczucia, nasze sumienia... umarły dawno temu. Oto podstawa naszego istnienia - musimy umierać, by stać się lepszymi, bo przecież za lepszych nasz gatunek się uważa. Urocze... nawet kurewsko urocze bym rzekła.

Kompozytor również usiadł na jednym z nagrobków nie spuszczając wzroku z kobiety. - „Ciekawe, czemu akurat dzisiaj chciałaś się ze mną spotkać?” – gryzł się w myślach jednak to pytanie postanowił zachować na później.

- Jeśli zaś ktoś obcy jest w mieście i obserwuje nas z ukrycia to po podwojeniu moich patroli dowiem się kto to taki. Jeśli co gorsza ten ktoś posiada kamień kontrolujący ogień, wnioskując z twoich wizji, wtedy, stanie się po wiedźmach naszym kolejnym celem, którego trzeba będzie usunąć. – Karol milczał przez sekundkę, próbując sobie przypomnieć ostatnie raporty jego podwładnych, lecz nic podejrzanego sobie w nich nie przypominał. – Rzeczywiście sprawa Dżejów jest już wystarczająco podejrzana. Zajmę się tym i dziękuję za ostrzeżenie, choć jeśli ktoś ma jeden z kamieni zapragnie pewnie dostać kolejny, więc sama powinnaś uważać przede wszystkim na siebie…Marry co się stało ostatnim razem, że tak nagle znikłaś i nie chciałaś spotkać się z Rolandem? – w końcu Lipiński rzucił jednym z całej serii pytań.

Znał ją już na tyle, że widział, jak wampirzyca waha się pomiędzy wyjaśnieniem mu sprawy a powiedzeniem „spierdalaj”, dlatego sam pośpieszył z wyjaśnieniem.

- Jak nie chcesz to nie musisz odpowiadać, wiem, że umiesz sobie poradzić, lecz wciąż jestem ci coś dłużny, więc jeśli mogę w czymś pomóc to wystarczy poprosić. Może tego nie zauważyłaś, ale to miasto stało się również moim terytorium, gdzie niemal w każdym jego koncie mam swoich szpiegów. – dodał na koniec chcąc podkreślić swoją rangę i to jak raz Marry zarzuciła mu jak niewiele znaczył w tym miejscu.

- A jeśli powiem ci, że się przeceniasz? Jeśli powiem, że naprzeciwko tych, którzy władają kamieniami jesteś nikim... nie, jesteś niczym. Pyłkiem, który mogę zdmuchnąć z ramienia gdy tylko stanie się zbyt irytujący. Na dodatek pomyśl, skoro ja mogę zrobić coś takiego, o ile potężniejsza jest istota, która włada jedynym żywiołem mogącym zniszczyć wampira? Nie bagatelizuj tego paskudku. Przy tym kimś nasze wiedźmy to pryszcz na dupie, choć nie ma co się łudzić, jutro część z was zginie. Może wszyscy poniesiecie klęskę. – wampirzyca wyrzuciła papierosa i uśmiechnęła się smutno patrząc jak dogasa – Wierz mi lub nie, ale nie chciałam śmierci Gustava. Pewnie gdybym wiedziała o jego planach, to nawet starałabym się go powstrzymać... To samo czuję względem ciebie. Chyba lubię wasz klan... albo chcę go lubić. Nieistotne. Dam ci więc radę Nosferatu: Odbierz kamień temu pięknisiowi w białym garniaku, bo tylko mając kamień jesteś w stanie przetrwać i stawić czoła temu, który włada ogniem. Starczy, że będziemy ze sobą współpracować, wtedy pokonamy gnojka i odnajdziemy dwa pozostałe kryształy... Oczywiście, masz swoją lojalność wobec księcia i tego spleśniałego serka o nazwie Camarilla, jednak zrozum... tutaj gra toczy się o o wiele wyższą stawkę... o władanie siłami natury, o moc tworzenia świata... o bycie bogiem.

Karol wzruszył jedynie ramionami tak jakby słowa wampirzycy nie zrobiły na nim wielkiego wrażenia. Był zwyczajnie opanowany i nauczył się, iż nadmierne emocję nie rozwiązywały niczego czy byłoby to przykręcanie półki do ściany czy powstrzymanie końca świata.

- Doceniam twoją radę, co więcej wiem, że jest bardzo rozsądnym rozwiązaniem i…skorzystam z niej, choć nie podoba mi sie ani trochę.
– obserwował uważnie reakcję na twarzy rozmówczyni – Archont i tak nie korzysta z mocy kamienia, więc nie będzie dla niego to wielką stratą. Aha nie zdziwi cię zapewne, jeśli powiem, że on i Ortega również proponowali podobne rozwiązanie. Muszę powiedzieć, że się nad nim poważnie zastanawiałem, lecz wolę skorzystać z twojej propozycji.

Lipiński wstał i otrzepał niewidoczny kurz z płaszcza. Jak zwykle rozmowa z Marry była delikatnie mówiąc wyczerpująca. Styl rozmowy wampirzycy był niezwykle męczący dla opanowanego Nosferatu.

- A co zaś się tyczy bycia pyłkiem to nawetmikrospokijne wirusy czy bakterię są w stanie zabić. Ty również nie przeceniaj swoich możliwości. Pycha to wielka wada. – rzucił zgryźliwie. – A czy jutro nam się powiedzie czy zginiemy wszyscy to żadna dla ciebie różnica, prawda? Jeśli masz jeszcze jakąś sprawę to słucham, inaczej skontaktuje się z tobą, gdy będę miał kamień.

Gra o wysoką stawkę właśnie się rozpoczęła, Lipiński postanowił zaryzykować i zagrać w niej vabank.
 
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172