17-12-2006, 22:17 | #1 |
Reputacja: 1 | Wasze 'najmroczniejsze' postacie Każdy z grających w Świat Mroku prędzej czy później stworzy postać jaka staję się właśnie tą ukochaną, naj, ukochaną postacią. Czy jest to Garou, czy może rządny władzy Kainita, czy też może borykający się z własnym Avatarem Mag, to jest to postać o jakiej można opowiadać długo... Któraż to wasza postać jest tą o jakiej chcielibyście opowiedzieć, przekazać jej historię?
__________________ Whenever I'm alone with you You make me feel like I'm home again Dear diary I'm here to stay |
18-12-2006, 16:47 | #2 |
Reputacja: 1 | O dziwo moją najmroczniejszą postacią była śmiertelniczka. Młoda, szesnastoletnia gotycka dziewczynka zafascynowana okultyzmem, z maniakalna depresją i mieszkająca z ciotką, która zmuszała ją do coniedzielnego chodzenia do Kościoła, czego nie znosiła. Jej chłopakiem był ćpun, który zabił ją dla pieniędzy, a na którejś z imprez ale czy na pewno zginęła? Postać ta była do jednostrzałowej sesji WoDa, w której mroczna i zła dziewczynka po spotkaniu z demonami, Aniołami na "sądzie Bożym" odkrywa swoje prawdziwe "ja". Całkiem klimatyczna ^^
__________________ Może lepiej nie wiedzieć, że masz tylko siebie Może lepiej się łudzić, że Bóg jest jednym z ludzi Może lepiej nie wiedzieć, że masz tylko siebie Łatwiej karmić się prawdą, że On jest - tylko zasnął |
18-12-2006, 18:48 | #3 |
Reputacja: 1 | Był kiedyś na forum temat o historiach postaci i post ten był zamieszczony pierwotnie tam. O mojej ukochanej postaci mogłabym opowiadać wszędzie i godzinami, niestety nie mam na tyle czasu, aby pisać wszystko raz jeszcze, więc nieco zmodyfikuję tylko tamten post :P To historia dwupokoleniowa, wilkołaczki z plemienia Czarnych Furii Lindy Griffiths i jej rodziców: 11 października 1972r. Michael Howard, student Akademii filmowej zobaczył po raz pierwszy kobietę, która stała się jego największą miłością i zgubą jednocześnie. Vanessa Woofer rzeczywiście byla osobą, ktora odzwierciedlała wszelkie jego marzenia. Miała tylko jedną "wadę", o której Michael nigdy się nie dowiedział. Była wilkołakiem z plemienia Czarnych Furii. Miała też starszą siostrę, Sylvię, która była zagorzałą feministką i nienawidziła mężczyzn... Po kilku perypetiach Michaelowi wreszcie udało się podbić serce Vanessy, mimo iz jej siostra bardzo się temu sprzeciwiała. Romans ten był gorący i pełen emocji. Michael nie rozumiał dlaczego Vanessa tak uparcie jest posłuszna siostrze i dlaczego bardzo często znika na kilka czy kilkanascie dni. Nigdy nie chciała rozmawiać o tym i zawsze kłócili się z tego powodu. W rzeczywistości Vanessa była wysyłana razem z watahą do misji przeciwko Żmijowi i nie mogła mu zdradzić co robi. Po ponad roku ich związku okazalo się, ze Vanessa jest w ciąży. Michael w pierwszym odruchu spanikował i nie chciał tego dziecka. Pokłócili się wtedy strasznie i Vanessa uciakła od niego. Pełen żalu i skruchy szukał jej przez trzy miesiące, ale nie mógł znaleźć. Wreszcie odnalazł ją, pogodzili się i oczekiwali na dziecko. Niestety tuż przed wyznaczonym terminem zdarzył się wypadek. Nieszczęśliwym splotem okoliczności, w styczniu 1974r. Vanessa znalazła się w środku walki z Tancerzami i odniosła powazne obrażenia. Lekarze zdążyli uratowac dziecko, Vanessa zmarła. Tym dzieckiem była moja postać. Michael nie rozumiejąc śmierci Vanessy załamał się. Sylvia próbowała odebrać mu dziecko, ale udało mu się uciec z małą Lindą. Mimo iż czuł odrazę do swojej córki i winił ją niepojętym sposobem za śmierć Vanessy, to jednak nie pozwolił, żeby ta kobieta, którą winił w jeszcze większym stopniu, zabrała mu ją. Postanowił, że znajdzie dziecku odpowiedni dom i matkę, która będzie je kochać. Poznał piękną i bogatą kobietę - Jane Griffiths. Nie będąc z nią na tyle długo, żeby dobrze ją poznać, stwierdził, że bedzie odpowiednia matką dla Lindy. Pewnego dnia zostawił niemowlę u Jane i zniknął. Nigdy wiecej się już nie pojawił. Jane zaadoptowała małą. Sama nie wiedziała dlaczego, po prostu to zrobiła.Potem poznała Andrew'a, pobrali się i on również zgodził sie ją adoptować. Mimo wszystko pragnęłi mieć swoje wlasne dziecko. Gdy Linda miała pięć lat na świat przyszedł mały Carl. Od tamtej pory przybrani rodzice całą swoją uwagę poświęcali tylko Carlowi. Linda czuła się jak niechciane dziecko. Nie wiedziała, że jest adoptowana. Kiedy Carl miał 7 lat wpadł pod samochód i zapadł w spiączkę. Lindą nikt się nie interesował, była pozostawiona sama sobie i musiała sama się o siebie troszczyć. Po jakimś czasie Carl odzyskał świadomość i rodzice popadli w euforię. Rozpieszczali małego jak się dało a on nauczył się to wykorzystywać. Linda znowu stała na przegranej pozycji, do tego wiek dojrzewania sprawił, że zaczęła notorycznie kłócić się z rodzicami. Apogeum przyszło, kiedy uciekła z domu mając 16 lat, kiedy po jednej z wielkich kłótni Jane wykrzyczała jej w twarz, że jest porzuconą przybłędą, której nie chciał nawet własny ojciec. Do domu przyprowadziła ją policja, a Jane nigdy się już do niej nie odezwała. Kiedy uzyskała pełnoletność przybrani rodzice kupili jej mieszkanie i opłacili studia. Więcej nie chciała ich widzieć. Wtedy też przeszła swoją pierwszą przemianę i rodzinę, której nigdy nie miała zastąpił jej szczep, a matkę jej ukochana mentorka Klara Kilka ciekawostek Jane okazała się magiem, do tego fanatyczką, która chciała zetrzeć wilkołaki z powierzchni ziemi. Moja Linda spotkała ją pierwszy raz po kilku latach, kiedy to Jane porwała ją na dzień przed ślubem (swoją droga moja postać będąca wilkołakiem związała się z kotołakiem Burzliwy romans, na dodatek do ślubu nigdy nie doszło ) Carl natomiast wyrósł na szalenie inteligentnego agenta Żmija, na dodatek uwiódł podopieczną mojej postaci, prawie doprowadził do jej śmierci i bruździł jak się dało. No i zawsze miał swój słodki uśmiech na twarzy i był fałszywie milutki... Bleh... Nigdy Linda nie dowiedziała się kim byli jej prawdziwi rodzice, chociaż długo szukała Linda dorobiła się czwartej rangi. Założyła własny szczep (po tym jak jej stary szczep rozerwał na strzępy jej ukochaną mentorkę), przewodziła własnemu Caernowi i była najwspanialsza postacią, jaką kiedykolwiek miałam Łezka w oku... |
19-12-2006, 00:40 | #4 |
Reputacja: 1 | Moja najukochańsza i naj postać. Sol – Solstice. Magini z Verben. Chodź ona sama nie wie czy na pewno jest właśnie Verbeną. Znaleziona w wieku lat trzech w pobliżu wysypiska śmieci w Trondheim,w Norwegi, na skraju śmierci – białaczką. Nie wiedzieć jakim cudem przeszła remisję choroby jaka jak dotąd w jej 25 latnim życiu nie objawiła się ponownie. O tym też tylko słyszała. Najwcześniejsze wspomnienia dotyczą okresu gdy miała lat 12. Co było wcześniej w jej życiu, nie pamięta. Szok wywołany przebudzeniem zatarł w jej pamięci wszystko co zdarzyło się wcześniej w jej życiu. Tym jej życiu. Najgłębsze wspomnienia siebie żyjącej kiedyś doprowadziły ją do Irlandii w VII wieku naszej ery. Lecz wcielenie najsilniej oddziaływujące na wszystkie następne życia miało swoje miejsce i czas w Norwegii w IX wieku. Wtedy to też zdarzyło jej się, będąc kapłanką Odyna pomodlić w niewłaściwą noc... Noc Samhain.... Tak, jej głos został wysłuchany.. Tak, przez boga... Ale nie tego boga, który powinien ją wysłuchać – bogini świata podziemnego – Hel Lokisdotter... Wysłuchała jej prośby. Spełniła ją. Poczym zażądała zapłaty... Zabrała jej Avatara...Drassilla... Po kilku potwornie długich chwilach zwróciła go.... Ale jakże odmienionego... Oddała go połowę...tę ciemną połowę... Jak odbicie w czarnym lustrze... Kolejne wcielenia – zawsze z tą samą pamięcią, w tej samej Tradycji... W prawie w niezmienionym ciele... Tylko raz zginęła nie z swojej ręki... – spłonęła na stosie. Za każdym razem sama odbierała sobie życie. Była to dla niej jedyna droga – posiadanie Nephandycznego Avatara który chce byś dołączyła do niego w drodze w dół to ...straszliwy przeciwnik. W tym wcieleniu czuje, że może w końcu się jej uda... Mimo fanatycznego Eutanatosa polującego na niej , będącego w pełni przekonanym iż jest ona Widderslainte. Mimo tego, iż gdy raz jedyny jej Avatarowi udało przejąć się nad nią kontrole własnymi rękoma zabiła osobę jakiej zawdzięczała wszystko – sędziwej Mówczyni Marzeń, Berenice. Każdego dnia budząc się, żyjąc, czując, czuje swego duchowego bliźniaka. Maga jak ona. Człowieka do jakiego trafiła druga część jej Avatara. Osobę jaką musi za wszelką cenę odnaleźć... I kogoś komu po raz pierwszy od kilku wcieleń zaufała, i kogo pokochała... Kogoś kto swoje życie i dusze związał z nią prawie trzy wieki temu – o czym nie wiedziała, gdyż on na to nie pozwolił... Gabriel, Eutanatos... Eutanatos i Verbena...powinni się nienawidzić ze względu na to kim są, i czym są... A jest zupełnie inaczej.... Postać przy jakiej zdarzyło mi się płakać, mieć koszmary senne w nocach, grać po 22 godziny sesji bez przerwy.... Postać jaką mam nadzieje, uda mi się grać dalej u mojej genialnej Mistrzyni Gry... I doprowadzić ją tam, gdzie wiedzie jej Przeznaczenie....
__________________ Whenever I'm alone with you You make me feel like I'm home again Dear diary I'm here to stay |
10-01-2007, 18:57 | #5 |
Banned Reputacja: 1 | Jedna z moich pierwszych 'pomrocznych' postaci do której żywię pewien sentyment... Mam nadzieję ,że okaże się godnym "współtowarzyszem w temacie" dla wyżej opisanych nadnaturali. Dimitri Marczenko, Nosferatu Dimitri z pochodzenia jest Rosjaninem. Urodził się w 1962 roku w rodzinie robotniczej mieszkającej w Moskwie. W wieku 8 lat wyjechał z rodziną do USA. Ojciec znalazł pracę w hucie metalu w mieście X. Matka - Anna - pracowała w lokalnym sklepie spożywczym a siostra zajmowała się domem. Po 5 latach matka zmarła na raka. Po śmierci matki ojciec - Iwajło - zmienił się, popadł w alkoholizm i dla od stresowania się regularnie spuszczał łomot Dimitriemu. W 1976 został wyrzucony z pracy. Siostra - Nina - aby utrzymać rodzinę w wieku 17 lat rozpoczęła pracę w sklepie na stanowisku matki - kasjerka. Dimitri został drobnym złodziejaszkiem, kradł metal z okolicznych fabryk i sprzedawał go paserom w skupie złomu. W wieku 16 lat przyłapał ojca na molestowaniu swojej siostry i rozłupał mu głowę łomem, którym tego samego dnia podważał i okradał szafki robotników jednej z fabryk. Razem z siostrą poćwiartował zwłoki i spalił w piecu. Sprawa jednak wyszła na jaw i Dimitri jako ,że był nieletni wylądował w poprawczaku o zaostrzonym rygorze. Dimitriego, od czasu morderstwa dręczyły koszmary senne, w których gonił go zakrwawiony, półżywy ojciec. W młodym człowieku wyzwoliło to napady niekontrolowanej agresji i paranoidalne stany lękowe, podczas których gołymi rękoma i zębami ciężko ranił kilku opiekunów i pensjonariuszy ośrodka. W wieku 20 lat został przeniesiony do zakładu dla psychicznie chorych 'Brookwick'. W tym momencie stracił kontakt z siostrą. Po 4 latach ciężkiej terapii szokowej i chemioterapii został zwolniony warunkowo i dano mu szansę powrotu do normalności. Za wstawiennictwem ośrodka dostał pracę kierowcy ciężarówki w Zakładzie Utylizacji Odpadów Przemysłowych w zachodniej dzielnicy miasta X. Do czasu, kiedy brał psychotropy jego życie sprawiało pozory normalności. Jednak, gdy szpital przestał finansować leki, Dimitriego znowu zaczęły dręczyć koszmary senne i lęki, które tłumił alkoholem i tanimi narkotykami. Został wyrzucony z pracy, kiedy pod wpływem narkotyków rozbił służbową ciężarówkę. Po wypadku 50% jego ciała uległo poparzeniu 2 stopnia. Po wyjściu ze szpitala okazało się ,że ktoś zmienił już zamki w jego pracowniczym mieszkaniu. Aby przeżyć dołączył do lokalnej społeczności bezdomnych meneli, którzy plądrowali opuszczone fabryki i trakcje kolejowe. Całkowicie wpadł w szpony nałogu. Pewnego dnia żeby zdobyć pieniądze na wódkę zaatakował na ulicy kobietę. Nie chciała oddać mu swojej torebki, więc uderzył ją jakimś kawałkiem żelastwa, który akurat miał pod ręką... za mocno. Kobieta zmarła na miejscu. Zauważył go przejeżdżający obok patrol policji. Dimitri zaczął uciekać i wbiegł do jednej z bocznych uliczek. W pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego ,że jest w pułapce, uliczka okazała się ślepa. Przystanął obok włazu do kanałów by zaczerpnąć oddechu (i łyknąć bimbru ze zdobycznej piersiówki), gdy coś otworzyło właz i wciągnęło go za nogi do środka... To 'coś' okazało się Ivanem Mielinikowem, jego nowym ojcem, który obserwował go z ukrycia od dłuższego czasu i zdecydował się na danie mu drugiej szansy. Nie-życia być może mniej potwornego niż to którego doświadczył wcześniej. Miejscem jego powtórnych narodzin były kanały miasta X, 5 listopada, 1988 roku. Podczas polowania w okolicach klubu Half-Moon zauważył kobietę, która do złudzenia przypominała jego śmiertelną siostrę. Kobieta okazała się wampirzyca z klanu Torreador i należała do lokalnej koterii wampirów. Z upływem czasu dołączył do koterii i z(nie)żył się z nią. Pod wpływem dziwnego, nieznanego mu sentymentu zaczął traktować ją jak namiastkę śmiertelnej rodziny. Nigdy nie zdradził torreadorce swych podejrzeń choć nieświadomie była ona jednym z powodów, dla których dołączył do koterii. Tym bardziej rani go pogarda, jaką mu okazuje. Stłumił ból maską chłodu i nieczułości. Dimitri jest wysoki i szczupły. Kępki brązowych włosów, przeplatane z bliznami po parzeniach, ropiejącymi strupami i brodawkami porastają jego chorobliwie trupiobladą, lekko zielonkawo-żółtawą cerę. Jego twarz jest obrzydliwie zdeformowana. Zadarty, krogulczy nos, porośnięty naroślami, wydatne kości policzkowe, wąskie niczym kreska usta z wyraźnie wystającymi, przerośniętymi kłami i krzaczaste brwi wyraźnie kontrastują z niesamowicie zielonymi, nacechowanymi głębią i urokiem oczami, w których można dostrzec cień smutku... Jego lewa ręka jest całkowicie pokryta bliznami po oparzeniach i sprawia wrażenie niesprawnej, choć to tylko pozory. Jego pazury są długie i zakrzywione niczym szpony sępa. Nosi pomarańczowe ortalionowe spodnie dresowe, zielonobrunatną bluzę dresową z głębokim kapturem, który niemal całkowicie zasłania jego twarz, wytartą, brązową skórzaną kurtkę z klamrami, ponabijaną sporej wielkości ćwiekami oraz ciężkie, robocze buty. Uzbrojony w przewieszony łańcuchem przez plecy masywny topór strażacki i nóż rzeźnicki w cholewie buta. Korekta 1: Drobne poprawki. |
10-01-2007, 19:46 | #6 |
Banned Reputacja: 1 | Gdy pierwszy raz przeczytałam tą historię i opis postaci, nie uwierzyłam, że Cep nigdy jeszcze nie grał w Wampira Dawno nie czytałam tak wzruszającej HP. Jak dla mnie jest ona dowodem na to, że nie trzeba wymyślać niczego zmyślnego i nietypowego, aby nadać postaci głębi. Jest przecież bardzo stereotypowa, mimo wszystko niezwykle wyjątkowa. Do tej pory nikt Cię jeszcze nie przebił |
19-01-2007, 23:13 | #7 |
Pamiętam jak pierwszy raz czytałem historię Dimitri Marczenko. zaczęło się normalnie, czyli przelecieć tekst i wyłapać kilka szczegółów, których warto się czepnąć. Po paru zdaniach zdębiałem i zacząłem od początku. Jak skończyłem to się zdenerwowałem. Pomyślałem, że mi cwaniak ściągnął z neta tekst i robi z siebie niewiadomo co, ale przeczytałem jeszcze raz. Powoli zacząłem zmieniać zdanie. Przyznam że jest to jedyna historia postaci, która mnie tak mocno zaskoczyła. Czegoś się od niej nauczyłem Gratulacje! | |
21-01-2007, 05:02 | #8 |
Reputacja: 1 | Jeśli chodzi o tekst Cep'a, to historyjka, jakich każdy pierwszy lepszy menel z mojego osiedla na Mokotwie opowie Wam z tuzin w zamian za jedną flaszkę. Napisana co prawda solidnie, konkretnie i ciekawie. Kilka wyrazistych, przekonujących szczegółów nadaje jej pozorów realizmu (np. łom, który służył do wyważania szafek) i to jest fajne. Wyczułem delikatną inspirację "Mechaniczną Pomarańczą" Anthony'ego Burgessa (niezamierzone zabójstwo staruszki, nieludzkie metody terapii) - ot takie moje skojarzenie, może się mylę. Ten Nosferat co go złapał i przemienił - to był chyba wampirzą wersją Matki Teresy z Kalkuty - gdyż nie widzę u niego innych, logicznych motywów niż litość i chęć dania "drugiej szansy" jakiemuś najgorszemu żulowi. Ale można wybaczyć, jeśli jest to pierwsza w karierze postać do WoD-a. Ogólnie historia mroczna i ciekawa, ale nie powaliła mnie na glebe. Żeby być gentelmanem zamieszcze poniżej swoją historię do Vampire: TM. Zaznaczam że nie grywam "mhhhrocznymi" postaciami, bo nie jestem żadnym "szatanistą hejwi metalowcem" i mrok mnie nie pociąga jakoś specjalnie (nie bardziej niż fantasy na pewno). Ale zachciało mi się zagrać w Vampirka, bo kiedyś prowadziłem ten system i spłodziłem coś takiego (Cep, to specjalnie dla Ciebie :P): Christian de Brasco, Tzimisce Ideały? Liczy się jedynie przetrwanie… Widziałem dziesiątki, setki i całe tysiące idealistów, których za jednym zamachem wojna położyła trupem. Ja też byłem jednym z nich. Jakże śmieszny wydaje się być dzisiejszy pogląd ludzkiego bydła na tamte wydarzenia. Ze niby walczyliśmy za wolność? W życiu większej bzdury nie słyszałem. Przyczyny wybuchu każdej wojny na tym świecie były czysto ekonomiczne, żądza władzy w najczystszej postaci. A my tak im wierzyliśmy, w te ich ideały wykrzykiwane z ambony, rozpaleni płomieniem wiary w wolność i braterstwo maszerowaliśmy jak te owce na rzeź. Jakże głupi byłem w moim śmiertelnym życiu. Urodziłem się w San Diego w Kalifornii, w rodzinie polityka Juana de Brasco w roku 1792. W tamtym czasie terytorium to należało do Królestwa Hiszpanii. Młodość spędziłem beztrosko na nauce sztuki dyplomacji, jazdy konnej, szermierki i na niezliczonych flirtach z córkami gubernatorów, plantatorów i oficerów. Moim ulubionym miejscem spotkań był prastary las. Pod rozgwieżdżonym niebem, gdzie rosły liczące sobie kilka tysięcy lat drzewa, pierwszy raz poznałem słodkiego smaku kobiety. Od tamtej pory zgłębiałem tajemnice alkowy z równym zapałem, z jakim ćwiczyłem szermierkę. Szybko też dowiedziałem się od pewnej pięknej, nieco starszej ode mnie donny, iż dyplomacja nie jest jedyną sztuką, w której giętkość języka stanowi niewątpliwą zaletę. I tak oto mijały szczęśliwe młodzieńcze lata, aż do wybuchu wojny o niepodległość Meksyku. Był 21 lipca 1817, upalny dzień w Północnej Kalifornii. Wokół fortu, który zamierzaliśmy zdobyć, farmerska hołota zebrana na wozach gapiła się na nas jak na jakieś cyrkowe przedstawienie. Każdy chyba miał większą ochotę oddać salwę w ich stronę niż w ukrytych za palisadą hiszpańskich żołdaków. Klnąc i potykając się ustawialiśmy szeregi a potem marsz, przerywany na chwile by oddać strzał na komendę. Założę się, że każdy z nas, żółtodziobów miał wtedy pełne spodnie ze strachu. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, miłosierna kula jakiegoś hiszpańskiego żołnierza trafiła mnie w głowę niemal w pierwszych minutach bitwy i zapadłem w ciemność. Potem nasze wojsko zostało zmasakrowane przez lepiej wyszkolonych żołnierzy królestwa. No i w zasadzie to by było chyba na tyle, jeżeli chodzi o moje wspomnienia ze śmiertelnego życia. Poza tym kilka innych strzępków wspomnień, ale nic wartego uwagi. To, co natomiast zdarzyło się tamtego dnia po bitwie, tego nigdy nie zdołam zapomnieć. Przebudziłem się w wykopanym w ziemi dole, w masowej mogile, do której wrzucano ciała żołnierzy Meksyku. Musiałem tam leżeć chyba cały dzień, bo niektóre truchła kumpli zaczęły już cuchnąć. Przygnieciony byłem olbrzymią stertą lepkich trupów, ściśnięty tak, że nie mogłem się nawet poruszyć. Wszędzie roiło się od brzęczących, tłustych much, a na zwłokach pełzały już białe robaki i inne cmentarne ohydztwa. Próbowałem krzyczeć, ale udało mi się tylko otworzyć usta i wtedy zachłysnąłem się gęstą cieczą. Z rozerwanego niemal na pół ciała jakiegoś porucznika, leżącego nade mną powoli sączyła się krew, wprost do moich ust. Nie mogłem nic zrobić, poruszyć głowy nawet o cal, a ta cuchnąca posoka wciąż kapała wprost do mojego przełyku. Niemal oszalałem, próbowałem pluć, ale nałykałem się tylko jeszcze więcej. I wtedy poczułem coś niesamowitego. Paląca ciecz w moim gardle zamieniła się w najcudowniejszy napój, a ja czułem jak wraca mi życie, jak budzą się we mnie nowe siły a krew pulsuje w żyłach coraz żwawiej. Wypiłem ile tylko zdołałem i potem najzwyczajniej wstałem roztrząsając na boki wszystkie truchła. Wyszedłem z dołu i od razu wzbudziłem sensacje wśród włóczących się wokół żołnierzy. Ci, którzy próbowali mnie zatrzymać skończyli ze skręconym karkiem w dole, który jak na ironie sami wykopali. Tamtej nocy spotkałem Ojca. Obserwował mnie od samego początku, przyglądał się jak leżąc w tym wspólnym grobie wypijałem krew jego ghula, która dodała mi sił. Widział całą walkę, jaką stoczyłem najpierw z samym sobą, a potem z wrogami. Ta silniejsza niż wszystko chęć przetrwania, determinacja i wewnętrzna siła, która pomimo straszliwych ran, jakie odniosłem nie pozwoliła mi poddać się, była niewątpliwie czynnikiem, który zadecydował o wyborze. Przemiana była bardzo gwałtowna. Niemal nic z niej nie pamiętam, z powodu strachu, który mnie wtedy sparaliżował oraz potwornego bólu, jaki został mi zadany. Ojciec niemal rozszarpał mnie na strzępy. Początkowo myślałem, że to już koniec. Ale w rzeczy samej, był to początek. Ojciec w życiu śmiertelnym był arystokratą ze Wschodniej Europy. Po przybyciu do Ameryki zamieszkał w opuszczonej hacjendzie i tam też właśnie nauczył mnie wszystkiego. Dowiedziałem się od niego, że jestem Tzimisce, i poznałem historię oraz ideologię Sabatu. Z perspektywy czasu uważam, że to problemy mojego Ojca związane z konfliktem z innymi mieszkającymi na południu Tzimisce, spowodowały, że szkolił mnie tak intensywnie i w takim pośpiechu. Od samego początku wpajał mi szacunek do swoich starszych. W gruncie rzeczy był słaby, przez co niejednokrotnie narażał klan na drwiny ze strony innych członków Sabatu. Gdy Wojewoda zwołał na niego Krwawe Łowy, nie miałem żadnych skrupułów by wprowadzić go w zasadzkę. W zamian za to od tamtej pory cieszę się szacunkiem i respektem ze strony klanu. Powiesz pewnie, że to najobrzydliwsza rzecz, jaką mogłem zrobić. Czy już wspominałem ci, co myślę o ideałach? |
25-01-2007, 03:28 | #9 | |
Banned Reputacja: 1 | Dziękuje za dedykację Esco i oczywiście komentuję. Z tego co wyczytałem w podręczniku (!) to Nosferatu przemieniają głównie takich 'najgorszych' żuli/wykolejeńców/etc. Nigdzie nie napisałem ,że Ojciec nie obserwował Dimitriego już wcześniej. Być może to że przetrwał na ulicy tyle czasu od 'najmłodszych' lat życia' było dość imponujące/urzekające na swój sposób. Cóż, z pewnością miał większą wolę przeżycia niż żołnierz który o ironio wsławił się nią, dostając kulkę w banie na samym początku bitwy? Twój bohater obudził się bezradny pośród trupów i jedyne co go uratowało to jałmużna jakiegoś zestrachanego Tzimisce w postaci krwi rozprutego ghula... Który to jeszcze podstawił krew pod same usta! Wersja dla leniwych. Nie dał nawet szansy żeby denat trochę powalczył i się chociaż lekko poruszył/podpełzł. Cytat:
Jeśli już dyskutujemy o powodach przemiany, przynajmniej na mój gust, Twój nie jest zbytnio przekonujący. Szczególnie jeśli chodzi o Tzimisce. Chyba ze imponowały mu wyczyny łóżkowe bohatera. Może historia miałaby bardziej survivalowy wydźwięk jakby przynajmniej powalczył do połowy czasu bitwy? Zabił kilku wrogów i padł na ich ciała a nie pod... No chyba ,że nieprzytomne spoczywanie na polu bitwy przez cały jej przebieg także nazywamy męstwem. Jeśli tak to ok. Co do reszty koncepcji. Napisana zgrabnym językiem, dobrze wpleciona w realia historyczne, ciekawa lokalizacja postaci etc. U tego Meksykanina szczególnie spodobał mi się brak ideałów i oschły światopogląd. Pozdrawiam. | |
02-02-2007, 13:05 | #10 |
Reputacja: 1 | Krótko, bo niewiele o niej pamiętam i nie mam za bardzo czasu. Moją ulubioną postacią był wampir 5 pokolenia z klanu Tzimizce, który był księciem pewnego regiony. Był niezwykle brzydki i miał pewną wadę... wyglądał jak siedmioletnie dziecko. Była to postać "BNE" jednak bardzo lubiłem ją odgrywać, szczególnie gdy gracze zaczęli się z niego nabijać, a każdy chyba zna temperament Tzimizce w takich sprawach...?
__________________ Tańcząc jak tobie zagrają, spraw by grali to co chcesz tańczyć... |