lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Systemy i dyskusje historyczne (http://lastinn.info/systemy-i-dyskusje-historyczne/)
-   -   Zamachy które zaważyły (badz mogły zaważyć ) na losach świata (http://lastinn.info/systemy-i-dyskusje-historyczne/6812-zamachy-ktore-zawazyly-badz-mogly-zawazyc-na-losach-swiata.html)

Arango 02-02-2009 18:32

Zamachy które zaważyły (badz mogły zaważyć ) na losach świata
 
Zamach w uliczce Saint Nicaise 24 grudnia 1800 roku


Wiele razy w historii jeden cios sztyletu, czy trucizna zmieniały z dnia na dzień układy polityczne, powodowały ze wszelkie kalkulacje znajdowały miejsce w koszu.

Co by było gdyby udał się zamach na Stalina w 1942 roku ? A gdyby Gawriło Princip nie trafił austriackiego arcyksięcia, czy wybuchłaby Wielka Wojna ? Jak zabójstwo Cezara wpłynęło na historię Rzymu ?

Jednym słowem o zamachach, które zadecydowały o losach świata. Wolno sobie przy okazji również w tym temacie pogdybać :smile:

Jednym z "rekordzistów" jeśli chodzi o liczbę przygotowywanych nań zamachów był Napoleon. Ile ich przygotowywano ? Nie wiadomo. Ocenia się że 40 - 60, ale zapewne liczba o połowę wyższa też nie zdziwiłaby specjalnie historykow.

Oto historia jednego z nich.

Szuanie byli rojalistowskimi partyzantami z departamentów Normandii, Bretanii i Wandei. Po odsunięciu od władzy jakobinów ich celem numer jeden stał się Pierwszy Konsul - Napoleon Bonaparte.

Rok 1800 - pierwszy rok Konsulatu.

W listopadzie mija dwanaście miesięcy od czasu gdy na tronie Republiki zasiadł generał z Korsyki.
Nie wiedział że w tym czasie na terenie Francji wylądował (wyruszył z Anglii) jeden z jego najbardziej zaciętych wrogów - Georges Cadoudal pseudonim "Georges" szef szuanów wraz z kilkunastoma swymi ludźmi.



Georges Cadoudal

Powoli, pojedynczo, lub małymi grupami przedostawali się do Paryża.
4 listopada Yoyau ("Assas"), 8 La Haye Saint Hilaire "Raoul"), pózniej Limoelan ("Beaumont"), Saint Rejant ("Pierrot"), adiutant Cadoddala de Saint Victor i Hyde de Neuville, który został szefem spiskowców.
Już w listopadzie ministrowi policji Józefowi Fouche udało umieścić się jako współpracownika Limoelana swego agenta "Macieja". Ale kontrwywiad szuanów był czujny. Pewnego dnia po prostu ślad po "Macieju" zaginał.

6 grudnia zginał kolejny agent - Desgrees i Fouche postanowił nie zwlekać. Rozpoczęto wielka obławę, lecz kryjówki spiskowców były już puste. Sytuacja stała się groźna. Gdzieś na terenie Paryża kilku ludzi szykowało zamach na Pierwszego Konsula, a Fouche nie wiedział na tę chwile o nich nic.



Józef Fouche

W szeregach szuanów przeprowadzono reorganizację. Z kierowania spiskiem wycofał się Hyde de Neuville, szefostwo po nim przejęli Józef Picot de Limoelan i fanatyczny wróg Napoleona, 34 letni, mierzący zaledwie 140 centymetrów wzrostu, eks oficer marynarki Piotr Robinault de Saint Rejent. Mówiono o nim, że jest z jednym trzech najniebezpieczniejszych szuanów. Dołączył do tej dwójki były marynarz - Carbon ("Mały Franciszek"). Postanowili pozbyć się Bonapartego za pomocą "machiny piekielnej".

17 grudnia zakupili za 200 franków na ulicy Melisse wózek i nędzna szkapę do jego ciągnięcia, pięć dni pózniej zainstalowali na nim okutą obręczami beczkę.
Zamach zaplanowano na 24 grudnia, gdyż miała wtedy odbyć się premiera oratorium "Stworzenie świata" Haydna i wiedziano, że taki meloman jak Korsykanin z pewnością na nią przybedzie.

Tego dni rano w pobliżu bramy Saint Denis dwóch nie rozszyfrowanych przez historyków zamachowców nafaszerowało beczkę prochem i siekańcami. Wybuch miano zainicjować za pomocą podpalonego lontu. Był on bardzo krotki, co zwiększało szanse powodzenia zamachu, lecz również bardzo zmniejszało szanse przeżycia podpalającego.

Około 18 ustawili wóz w uliczce Saint Nicaise. Carbona odesłano do domu Limoelan stanął u wylotu uliczki wypatrując orszaku konsula. Saint Rejant stał kolo wozu.

Czekali.

Tego dnia Napoleon pracował bardzo intensywnie i wahał się czy wyruszyć di Opery. Dopiero po długich namowach Józefiny i jej córki z pierwszego małżeństwa Hortensji Beauharnais zgodził się.
Miano jechać dwoma powozami.
W pierwszym Bonaparte, w drugim Józefina. W momencie wsiadania do pojazdów Konsul skrytykował szal małżonki i adiutant Rapp pobiegł przynieść inny. Opóźniło to odjazd Józefiny o kilka minut i najprawdopodobniej uratowało jej życie.

Koło 20.30 Saint Rejant ujrzał wjeżdżającego w uliczkę jeźdźca w mundurze grenadiera gwardii.

Zaskoczyło go to.

Dotąd zawsze Napoleon poruszał się ubezpieczony dwoma plutonami - jednym przed, drugim za powozem. Ale wyjątkowo dziś oba jechały za pojazdem Konsula. Limoelan nie dawał znaku i "Pierrot" na chwile zawahał się. Lecz trwało to tylko sekundę. Domyślił się że za samotnym grenadierem jedzie powóz z Bonapartem i podpalił lont.

W tym momencie kareta Korsykanina wjeżdżała w uliczkę. Od machiny piekielnej dzieliło ją trzydzieści metrów i iskra która miała zainicjować wybuch za około 5-6 sekund powinna spowodować eksplozję dokładnie w momencie, gdy kolasa mijałaby ją.

Tak się jednak nie stało. Powóz Bonapartego przemknął obok i dopiero po kilkunastu sekundach spokojną uliczkę rozdarł huk wybuchu. Było już za późno, Napoleon mijał właśnie plac Carrousel.



Zamach w uliczce Saint Nicaise - sztych z epoki


Skąd to opóźnienie ?

Przypuszczalnie siąpiący cały wieczór deszcz spowodował zawilgocenie lontu tak, że iskra dotarła do prochu po około 20 sekundach, a nie po 6 jak planowano.
Kolejnym szczęśliwym dla Korsykanina trafem, jego stangret Cesar Germain był tego dnia mocno podpity i powoził z iście kawaleryjska fantazją, jadąc znacznie szybciej niż dotąd zaobserwowali spiskowcy. Dlatego gdy nastąpiła eksplozja przyszły Cesarz był już bezpieczny.

Wybuch zabił i ranił wielu Paryżan, tu oceny są bardzo rozbieżne i podają od 12 do 22 zabitych i 28 do 56 rannych.

Co stało się z zamachowcami ?

Carbona i rannego podczas wybuchu Saint Rejenta skazano na śmierć na gilotynie. Limoelan podobno zdołał uciec do Ameryki Północnej i tam jako ksiądz pokutował za swe winy w małej parafii.

Tak więc deszcz, inny od zazwyczaj stosowanego szyk grenadierów i opilstwo stangreta zmieniły losy świata. :)

Kelly 02-02-2009 21:59

Tak, bardzo dobre, szczegóły patrz "Empirowy pasjans". Jeżeli jednak tematem są zamachy to ostrzegam wszytskich, zeby sie trzymać z daleka od książki Erika Durschmieda "Najsłynniejsze rewolucje i zamachy stanu". Dla ostrzeżenia, mała recenzja mojego autorstwa.

***

Najsłynniejsze rewolucje i zamachy stanu., aut. Erik Durschmied
Terror, zdrada, chwała i śmierć
Erik Durschmied
Wydawnictwo Amber 2002

Ostatnia strona okładki tak oto opisuje autora:

"Erik Durschmied - autor bestsellerowych książek, m. in. "Czynnik zwrotny w bitwach - od Troi do Zatoki Perskiej", "Jak pogoda zmieniała losy wojen i świata", "Niezwykłe bitwy i co zadecydowało o ich wyniku", korespondent wojenny BBC i CBC w Wietnamie, Iranie, Iraku, Belfaście, Bejrucie, Chile, na Kubie i w Afganistanie, laureat wielu nagród. "Le Monde" napisał o nim: "Durschmied przeżył więcej bitew niż jakikolwiek generał.""

Wydaje się super, nieprawdaż? Chociaż, szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę tytuły ma się wrażenie, że autor celował nie tyle w historii, co w sensacyjnosci wydarzeń. Oczywiście nie jest to jakakolwiek wada, gdyż pisać o ciekawostkach historii, o dziwnych, a przecież prawdziwych wydarzeniach, można równie dobrze i precyzyjnie, co na tematy typu: "Wizerunek siodła u ludowych artystów w powiecie słupskim na przestrzeni XIX-ego wieku". Niemniej, kiedy autor zajmuje się sensacją może mieć tendencje do nieoddzielania prawdziwej historii od ubarwiającej opowieść, przy czym udramatyczniającej akcję fikcji. I to także nie jest złe, dopóki owa fikcja historii nie usiłuje zastępować. Czy Erikowi Durschmiedowi udało się uniknąć tej pułapki, odpowie na to poniższa recenzja.

Niniejsza pozycja jest wyborem, na pewno bardzo kontrowersyjnym, najsłynniejszych buntów, rewolucji, powstań, zamachów. Dlatego tytuł książki, w którym pada właśnie to słowo "najsłynniejsze", należy potraktować w dużym cudzysłowu. Owszem, niektóre, jak rewolucja francuska, meksykańska, czy październikowa, na pewno na taki tytuł zasługują, natomiast czy owo słowo "najsłynniejsze" dobrze oddaje partyzantkę antynapoleońską w Tyrolu? Wątpię, uważam po prostu, że urodzony w 1930 roku w Wiedniu autor próbuje gloryfikować swoich rodaków. Dodajmy przy tym, że nawet jeżeli można mówić o pewnym naciągnięciu, to nie jest to błąd autora, gdyż tytuł oryginalny "Whisper of the blade" ma się nijak do polskiego. Inna rzecz, że nie uważam subiektywizmu wyboru za coś złego, jeżeli jest zachowana jakąś jaka taka proporcja zdrowego rozsądku i choćby próba bezstronnego podejścia do tematu. Niestety, właśnie w tym elemencie Erik Durschmied przesadził. Jego opracowanie wydaje się niezwykle stronnicze. Oto na przykład Napoleon "miał własne ambicje, diametralnie różne od dążeń rewolucjonistów. Nie troszczył się o dobro wszystkich, był żądnym sławy dyktatorem." Później zaś podaje, jakie to bezczelne rzeczy pozwolił sobie zrobić ów korsykański łotr nad łotry. M. in. "wprowadzał reformy" i od razu dowiadujemy się po co, żebyśmy przypadkiem nie byli zbyt pozytywnie nastawieni, dlatego "by umocnić swoje represyjne rządy". Ponadto "czynił kaprali królami, a królów wyrzutkami", a nawet zmusił "habsburskiego władcę, by podzielił istniejące od 844 lat Święte Cesarstwo Rzymski". Bowiem, ogólnie, dla Durschmieda na historycznych tronach siedziały zasadniczo fajne, czasem nieudolne, jednak w sumie uczciwe chłopaki, których największą wadą pozostawało to, że byli po prostu zbyt dobrzy (autentycznie), a tutaj jakiś parweniusz ośmielił się im podskoczyć (tą bezkrytycznie rojalistowską tendencję widać także w innych rozdziałach). Owych "łajdactw" Napoleona jest sporo. Nawet nie ma co się z nimi rozprawiać, gdyż jest to prezentacja własnej opinii oparta na niewielkich wyrywkach historii ignorująca całą resztę. Zresztą, w ogóle odniesienia autora do narodów germańskich są nacechowane dużą życzliwością, która niekiedy po prostu prowadzi do stwierdzeń zahaczających o czarny humor. Oto fragment rozdziału poświęconego zamachowi na Hitlera:

"Wojska niemieckie chwiały się pod bezlitosnymi ciosami Armii Czerwonej na wschodzi i połączonych sił Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów na zachodzie. Krajowi groziło zniszczenie, a narodowi niemieckiemu zagłada. Nic, nawet wizja wszechpotężnych Wunderwaffen (cudownych broni), nie mogło przesłonić faktu, ze naród zmierzał do katastrofy o apokaliptycznych rozmiarach. Dla uczciwych Niemców, przyszedł czas, by działać i ocalić kraj, zanim stoczy się w przepaść."

Proszę Państwa, albo Durschmied ma zerowe pojęcie, cóż znaczą pojęcia "bezlitosny", "zagłada", "uczciwy", albo nie sprawdził się tłumacz Maciej Antosiewicz. Stawiam na to pierwsze. Nawet nie chce mi się porównywać tych "bezlitosnych" aliantów z Niemcami, nie chce mi się udowadniać, że nikt Niemców, jako narodu, nie chciał wyniszczyć (tak, jak to oni próbowali uczynić w stosunku do niektórych nacji), jednak przejść obojętnie obok "uczciwości" według Durschmieda po prostu nie sposób. Kiedy bowiem Niemcy popełniali setki i tysiące zbrodni, ale wygrywali, "uczciwi Niemcy" niczego nie musieli robić. Dopiero, kiedy zaczęli przegrywać, trzeba było wystąpić przeciwko Hitlerowi. Gdzież tu jakakolwiek uczciwość? Powiedzieć można prędzej "podszyty patriotyzmem najwyższej wody koniunkturalizm", ale z uczciwością nie ma to kompletnie nic wspólnego.

Niemniej jednak najlepsze zostawiłem sobie dopiero na teraz. Wypożyczyłem bowiem tę książkę, tak naprawdę, tylko dla jednego rozdziału "15 sierpnia 1945 roku Tenno Heika Banzai". Inne, przeczytałem tak niemal przy okazji, na tym jednak szczególnie mi zależało, bowiem dzieje Kraju Kwitnącej Wiśni to mój konik, a Durschmied omawia we wspomnianym rozdziale niezwykle interesujący bunt oficerów armii japońskiej, którzy nie chcieli dopuścić do podpisania aktu kapitulacji. Zagadnienie bardzo ciekawe, o którym jest niewiele publikacji, skupiających się głównie na militarnych zmaganiach na Pacyfiku. Stąd chwyciłem omawianą książkę jako duży rarytas mając nadzieję na poważne wzbogacenie swojej wiedzy. Krótko: PRZYZNAJĘ, ŻE WIEDZĘ WZBOGACIŁEM, TYLE, ŻE NIE O FAKTY HISTORYCZNE, A O HISTORICAL FICTION, BO BŁĘDY, JAKIE POJAWIAJĄ SIĘ W TYM ROZDZIALE RZUCAJĄ PO PROSTU O GLEBĘ. Piszę te słowa z pełną odpowiedzialnością. Po przeczytaniu tego rozdziału szukałem na okładce, kto był jakimś konsultantem merytorycznym, żeby po prostu móc napisać o jego pracy parę ciepłych słówek. Nie znalazłem, no i właśnie chyba to wyjaśnia, dlaczego dopuszczono do takich omyłek. Autor pisze zdania typu:

"Wojowniczy klan Fujiwara stworzył potężną bazę w Kamakura. Doprowadziło to do dwuwładzy boskiego cesarza i jego dowódcy wojskowego - shoguna".

Czytając te słowa przypomniało mi się wykpiwane kiedyś bodaj przez "Politykę" zdanie:

"Kiedy kilkanaście lat temu marszałek Iwan Groźny odwiedził Kraków".

Redaktor "Polityki" napisał wtedy mniej więcej:

"Po pierwsze: nie kilkanaście lat temu, a w XVI-tym wieku, po drugie: nie marszałek, ale car, po trzecie: nie odwiedził Kraków, ale zdobył Astrachań. Reszta się zgadza."

Pozwolę sobie określić owe przytoczone wcześniej zdania Durschmieda w podobnym tonie.

"Po pierwsze: nie klan wojowniczy, a dworski, opierający swoją władzę wyłącznie na polityce i bogactwie, nie zaś armii. Po drugie: w Kamakurze (mniej więcej na południe od Tokio, prefektura Kanagawa) mieli swoją siedzibę nie Fujiwarowie, ale Minamoto. Od tego miasta zresztą nawet powstała nazwa okresu historycznego trwającego prawie 150 lat (1185-1333). Po trzecie: pierwszym shogunem, jako dowódcą całości wojsk, został Minamoto Yoritomo w 1192 roku otrzymując ten tytuł od cesarza Gotoby. Fujiwarowie w tym czasie nie mieli już nic do gadania. Po czwarte: nie doprowadziło to do żadnej dwuwładzy, gdyż rządy shoguna były dyktaturą wojskową, w której cesarz był nikim więcej, jak jednym z narzędzi w ręku wodza. W ciągu najbliższych kilkuset lat, poza wyjątkowymi wyjątkami aż do rewolucji Meiji w 1868 roku sytuacja nie miała ulec zmianie. Reszta się zgadza."

Doskonale więc widać, jaką rzetelność okazuje autor pisząc swoje książki. Niby bibliografia tego rozdziału zawiera kilka dzieł, których jakości nie jestem w stanie ocenić, ale albo Durschmied niewiele z nich korzystał, albo przeczytał i zapomniał, albo są to książki klasy tego, co on sam pisze. Ponadto brak mi w bibliografii jednej ważnej pozycji. Durschmied bowiem niezwykle pozytywnie ocenia "starania propokojowe" cesarza Hirohito, na którym ciągle wymuszano prowojenne decyzje. Owa pozycja to Konstytucja Meiji, która tworzyła podstawę ładu politycznego w Japonii. Wedle niej cesarz miał władzę olbrzymią i gdyby naprawdę poparł opcje pokojową, 99%, że wojny unikniętoby. Tym bardziej, że władza cesarza nie była jedynie zbiorem pustych formuł, ale, jak się okazało chociażby w przypadku Incydentu z 26-ego lutego, czy omawianych przez autora wydarzeń, była to władza faktyczna. Nawet bez poparcia Jego Wysokości istniała w przedwojennej Japonii potężna siła przez wiele lat skutecznie opierająca się armii, rzeczywiście dążącej do wywołania wojenki: mianowicie stare koncerny typu Mitsui, czy Mitsubishi, które sprzeciwiały się działaniom militarnym, powodującym, po prostu, straty ekonomiczne. Można powiedzieć, że aż do rządu premiera Hiroty (1936), mimo Incydentu Mandżurskiego i agresji na Chiny, nie była jasne, jaką drogę rozwoju wybierze Kraj Kwitnącej Wiśni. Odpowiedzialność za ten wybór obciążała zarówno polityków, jak i cesarza i wybielanie jednej strony kosztem innej to przejaw zwyczajnej hipokryzji. Powiedziałbym więcej: stanowisko cesarza było tym elementem, który mógł przeważyć szalę na korzyść pokoju. Oczywiście, wymagało to zaangażowania władcy, ale jak wspominałem: prawa oraz realia całkowicie na to pozwalały. Tymczasem Durschmied snuje opowieść o bezwolnym niemal cesarzu, który, niczym Wałęsa, "nie chce, ale musi", mimo to jednak skrycie próbuje walczyć z generalicją. Kolejny fragment: "Aż do tej pory cesarz nie opowiadał się po żadnej stronie, aprobował jedynie (w niektórych wypadkach niechętnie) decyzje rządu."

Powyższe zdanie dotyczy reakcji cesarza dotyczącą przyjęcia deklaracji poczdamskiej podczas narady z 9-3go na 10-ego sierpnia. Jest to prawda akurat, która całkowicie przeczy lansowanemu przez Durschmieda wizerunkowi cesarza. Cesarz, ten podobno propokojowo nastawiony, nie wypowiedział się nawet przeciwko planowi "Jaspis w szczątki", który zakładał ogólna mobilizację dokładnie wszystkich Japończyków i ataki samobójcze każdego: żołnierza, cywila, starca, kobiety, małego dziecka. Jak potworną masakrą mieszkańców Japonii by się to zakończyło, było oczywiste, tymczasem rząd wziął milczenie cesarza za zgodę i plan przyjęto do realizacji, na szczęście nigdy go nie wykonano.

Poczytajmy dalej:

"Premiera Tojo zastąpił admirał Kantaro Suzuki."

Zgadza się, Hideki Tojo był premierem w latach 1941-1944, ale nie zastąpił go Kantaro Suzuki tylko Kuniaki Koiso. Idźmy dalej:

"W pałacu książę Konoye, brat cesarza, powiadomił markiza Kido, że chciałby się z nim natychmiast widzieć."

Książę Fumimaro Konoye (Konoe), były premier, członek rodziny Konoye, jednej z pięciu gałęzi klanu Fujiwara mających w epoce feudalnej prawo wyłączności objęcia stanowisk sessho i kampaku (regenta i kanclerza), nie miał nic wspólnego z młodszymi braćmi cesarza, książętami: Chichibu, Takamatsu oraz Mikasa.

Szanowny Czytelniku, jakość tej pozycji przytoczone przykłady pokazują dobitnie. Jest to niewypał. Książka zawiera poważne błędy faktograficzne. To nie jest nawet brak obiektywizmu, który zresztą także cechuje tą pozycję, to, po prostu, brak wiedzy autora. Można się tylko zastanawiać, jak Wydawnictwo Amber, które dosyć wysoko oceniałem, mogło coś takiego puścić bez korekty historycznej. Chyba, że nikt mający jakie takie pojecie o opisywanym przedmiocie, książki wcześniej nie przeczytał. Tyle, że to również nie wystawiałoby dobrej oceny ani Amberowi, ani redaktorom serii: Małgorzacie Cebo-Foniok oraz Zbigniewowi Foniokowi. Nie jestem jakimś znawcą tematu, ale ot przeciętnym hobbystą lubiącym Japonię i interesującym się historią. Wyłapałem jednak niedopuszczalne błędy bez specjalnego wgłębiania się w tekst, ot, po prostu, czytając. Zastanawia mnie więc, co powiedziałby przeglądający tą pozycję historyk? Wedle mnie, albo zacząłby się śmiać, albo byłby zniesmaczony.

Arango 02-02-2009 22:43

"Empirowy pasjans" i "Szuańska ballada" :)

Czytałem "Czynnik zwrotny..." i "Jak pogoda..." a raczej zacząłem każdą z nich czytać. Masz rację Kelly ten pan pisze w sposób jaki jednoznacznie kojarzy mi się z niechlujstwem.

Natomiast Kelly w recenzji też się nieco zagalopowałeś pisząc o opozycji niemieckiej "podszyty patriotyzmem najwyższej wody koniunkturalizm". Canaris i oficerowie z jego najbliższego otoczenia działali przeciwko Hitlerowi już od roku 1940 przekazując np plan ataku na Belgię aliantom. Próbowano zabić go praktycznie od początku wojny. Zresztą doliczono się na niemieckiego dyktatora 42 zamachów i sporo ich było zanim stało się jasne że III Rzesza upadnie.Trochę za surowo niektórych osądziłeś jak mi się wydaje.

Fragmentów tyczących Napoleona nie chce mi się komentować nawet. Ciekawe tylko dlaczego wszystkie Tugendbundy buntowały się gdy na tronach znów mocno usadziły swe zadki koronowane osły (nie tylko Tugebdbundy, ale np w czasie 100 dni byli antynapoleońscy partyzanci hiszpańscy przysłali do Cesarza delegację z prośbą o pomoc !!!)

Historia Japonii jest mi zbyt mało znana bym się mógł jakoś wypowiedzieć, tu zaufam osądowi Kelly'ego.

Jak widać trzeba dobrze patrzyć na co się wydaje pieniądze w księgarni. :)

Kelly 02-02-2009 23:35

Pisząc o koniunkturaliźmie nie odnosilem się do grupy dzialajacej wczesniej przeciw Hitlerowi, tylko o tych 'uczciwych Niemcach", którzy nagle odkryli, że należy dzialać, keidy zaczeli przegrywać. Kiedy zaś wygrywali to ich uczciwość smacznie chrapała.

Arango 03-02-2009 02:05

Masz racje, niezbyt uważnie przeczytałem to co napisałeś.

Przyznam, że nie rozumiem, co w tym fragmencie :
"Dla uczciwych Niemców, przyszedł czas, by działać i ocalić kraj, zanim stoczy się w przepaść
."
autor miał na myśli.
Jakie to działania podejmowali owi "uczciwi Niemcy" ? Do organizatorów zamachu z 20 kwietnia to stwierdzenie nijak się nie ma, bo chodziło im o przewrót wojskowy i zawarcie pokoju z zachodnimi aliantami. Do "Schwarze Kapelle" też. Organizacje studenckie podobne do "Białej Róży" ? Też nie za bardzo. A nie słyszałem o jakimkolwiek powstaniu przeciwko Hitlerowi. Chyba, że ma na myśli Speera, który nie wykonał rozkazu zrównania Niemiec z ziemią.

Chyba to juz jednak pozostanie słodką tajemnicą pana Durschmieda. :)

Kelly 04-02-2009 17:17

Skoro zamachy, zapraszam do artykułu http://lastinn.info/artykuly-history...tml#post188159


Edycja
Cytat:

Hm, skądś wytrzasnąłem coś takiego. wprawdzie nie zamach, ale porwanie

Poniedziałek
Porwaliśmy samolot na lotnisku w Moskwie, pasażerowie jako zakładnicy.
Żądamy miliona dolarów i lotu do Meksyku.
Wtorek.
Czekamy na reakcję władz. Napiliśmy się z pilotami. Pasażerowie wyciągnęli
zapasy. Napiliśmy się z pasażerami. Piloci napili się z pasażerami.
Środa
Przyjechał mediator. Przywiózł wódkę. Napiliśmy się z mediatorem,
pilotami i
pasażerami. Mediator prosił, żebyśmy wypuścili połowę pasażerów.
Wypuściliśmy, a co tam.
Czwartek
Pasażerowie wrócili z zapasami wódki. Balanga do rana. Wypuściliśmy drugą
połowę pasażerów i pilotów.
Piątek
Druga połowa pasażerów i piloci wrócili z gorzałą. Przyprowadzili masę
znajomych. Impreza do rana.
Sobota
Do samolotu wpadł specnaz. Z wódką. Balanga do poniedziałku.
Poniedziałek
Do samolotu pakują się coraz to nowi ludzie z gorzałą. Jest milicja, są
desantowcy, strażacy, nawet jacyś marynarze.
Wtorek
Nie mamy sił. Chcemy się poddać i uwolnić samolot. Specnaz się nie zgadza.
Do pilotów przyleciała na imprezę rodzina z Władywostoku. Z wódką.
Środa
Pertraktujemy. Pasażerowie zgadzają się nas wypuścić, jeśli załatwimy wódkę...

Arango 09-02-2009 21:47

O_o naprawdę niezłe :D Takie jakieś swojskie wręcz :)

A gdzie to znalazłeś, jeśli można spytać ?

Kelly 10-02-2009 11:08

Nie pamiętam skąd. Mam taki zwyczaj, ze jak zobaczę jakiś fajny kawał, to zapisuję go u siebie na kompie i to właśnie jeden z takich.

Jednocześnie zapraszam na kontynuację poprzedniego tekstu poświęconego zamachom w Japonii http://lastinn.info/artykuly-history...tml#post189252

Maciass0 10-02-2009 14:23

Jeśli chodzi o zamachy, które zaważyły na losach świata to motyw ten wykorzystał Graham Masterton w książce "Aniołowie chaosu". Stworzył on organizację, która zajmowała się zamachami wysoko postawionych ludzi, którzy dążyli do globalnego pokoju. Nie chcę więcej zdradzać, ale jak ktoś szuka właśnie innej "fantastycznej" prawdy o zamachach to ta książka jest dla niego.

Arango 11-02-2009 17:11

Rozmowa w temacie wyewoluowała w kierunku przeze mnie nieprzewidzianym. Ale nic to. :)

Spróbujemy inaczej.


Jedną z niewielu osób, na które przygotowano dwa zamachy jednego dnia był Hitler.

Było to pod Smoleńskiem 13 marca 1943. Do kwatery feldmarszałka von Kluge przybył Fuhrer by przemówić do oficerów przed zbliżająca się bitwą pod Kurskiem.

Wsiadł do opancerzonego mercedesa, sprowadzonego tu z niemałym trudem i wyruszył do sztabu von Klugego. Samochód miał 8 milimetrowej grubości karoserię, natomiast szyby grubości 3 centymetrów. Chroniło to wodza przed każdym pociskiem karabinowym, dlatego zapewne zamachowcy nie zdecydowali się zaatakować go podczas przejazdu.




Mercedes W 131 Hitlera


W spisku brał udział sam feldmarszałek, obecni na lotnisku : admirał Canaris, generał Hans Oster szef sztabu Abwehry, podpułkownik von Dezeleager dowódca pułku kawaleryjskiego "Mitte", żołnierze którego wraz z SS-manami ochraniali trasę do kwatery dowódcy Grupy Armii.


...

Admirał Canaris i feldmarszałek Gunther vin Kluge

Zastrzelić Hitlera, gdy ten wysiądzie przed budynkiem sztabu miał dowódca I szwadronu major Konig. Jednak z niewiadomych przyczyn samochód podjechał tuz pod drzwi i Fuhrer nie witając się z oczekującymi przed kwatera oficerami skierował się wnętrza.
Potężnasylwetka mercedesa zasłoniła wodza przed Konigiem.

Pierwszy zamach spalił na panewce, ale spiskowcy mieli i plan awaryjny.

Hitler przemawiał na temat zbliżającej się batalii mającej odciąć, okrążyć i zniszczyć tak zwany "worek kurski" (co oznaczałoby dla ZSSR stratę 1,5 miliona żołnierza). Mówił długo, ale nie wzbudził entuzjazmu wśród zgromadzonych oficerów. Po klęsce stalingradzkiej oni po prostu mu już nie wierzyli.

Następnie podano obiad. Wtedy to do niewtajemniczonego w spisek oficera ze świty Fuhrera, pochylił się generał major Hening von Treskow.


...

Hans von Oster i generał von Treskow


Poprosił go, by zawiózł do Rastenburga (dokąd powracał Hitler) dwie butelki koniaku generałowi majorowi von Stiffe, w ramach przegranego zakładu.

Ten nie odmówił oczywiście.

W rzeczywistości tylko jedna z butelek była prawdziwa. Drugą była bomba. Przywiózł ja osobiście z Berlina sam Canaris.

Następnego dnia rano, tuz przed odlotem adiutant von Treskowa, Fabian von Schlebrendorff wręczył Brandtowi paczkę.

Wcześniej niezauważenie zgniótł szklana ampułkę zapalnika. Uwolniony w ten sposób kwas zaczął przeżerać drut spinający iglicę, która miała uderzyć w spłonkę i zainicjować wybuch.
Pułkownik Brandt nieświadom niczego umieścił pakunek w ładowni.

Pozostawało tylko czekać.

Wybuch miał nastąpić po pół godzinie, gdy Junkers przelatywałby nad Gierłożą i stamtąd spodziewano się meldunku o śmierci Hitlera.




Fabian von Schlabrendorff


Minęło jednak południe, a oczekiwana wiadomość nie przychodziła.
Dopiero po dwóch godzinach otrzymali radiogram, ale nie taki jakiego się spodziewali.
Fuhrer szczęśliwie dotarł do Rastenburga.

Dlaczego bomba nie wybuchła i czy uda się zdążyć paczkę dla generała von Stiffa, niewtajemniczonego w spisek ?
Takie zapewne pytania nurtowały spiskowców.

Schlabrendorff wyruszył natychmiast do kwatery Hitlera. Udało mu się odebrać paczkę i w nocy, w swym pokoju przystąpił do jej demontażu.

Dokładnie oglądał mechanizm szukając usterki. Kwas przegryzł miedziany drut i zwolnił sprężynę iglicy. Ta jednak nie zgniotła spłonki.
Przyczyną zapewne była odrobina wody jaka skropliła się w zapalniku. W ładowni samolotu woda zamarzła i nie pozwoliła iglicy uderzyć w spłonkę z pożądana siłą.

Kolejny raz przypadek ocalił Hitlera.

Czy jednak udany zamach dokonany w marcu 43 roku, po klęsce pod Stalingradem, a przed porażka pod Kurskiem coś by spiskowcom dał ?

Być może militarnie tak.

Choć klęska w mieście Stalina była bolesna, to jednak inicjatywę strategiczną utracili Niemcy po bitwie kurskiej.

Czy mogli wierzyć, że uda im się zawrzeć pokój z zachodnimi aliantami ?

Mogli, ale nie wiedzieli, jak potężnego będą mieli przeciwnika swych zamierzeń. Bowiem cokolwiek by zrobili, jeden człowiek starałby się do tego za wszelka cenę nie dopuścić do tego.

Był nim Franklin Delano Roosevelt.

Ciekaw jestem waszego zdania, czy mogło im się jednak udać ustabilizować na tyle front wschodni, by móc nawiązać kontakty z Zachodem ?

I czy Churchill i co ważniejsze prezydent USA zgodziliby się na pokój z niehitlerowskimi już Niemcami ?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172