Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2007, 20:08   #5
Grey
 
Reputacja: 1 Grey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodzeGrey jest na bardzo dobrej drodze
5 czerwca, wieczór, Berlin

Berlin żył na granicy. Czuło się, że nocny ruch i zabawa podszyte są lękiem i gotowością do skrycia się w głębokiej norze. Berlińczycy jeszcze nie przywykli do nalotów. Spadające bomby nie stały się dla nich codzienną niedogodnością. Wciąż były czymś, co odwracało uwagę od innych aspektów życia. Czymś groźnym i niezwykłym.

Kurt nie myślał za wiele o ewentualnym bombardowaniu. Stracił już dość, by nie przejmować się bardziej. Stracił nogę. Stał się kaleką. Już mu nie zależało. A jeśli już czegoś naprawdę się obawiał, to spotkania z Lizą. Za każdym razem na nowo.

Pod jej dom podjechał tramwajem. Tuż przed domem dziewczyny młody porucznik zasępił się. Kilku młodych chłopców i kobieta koło pięćdziesiątki wyskoczyło w czasie jazdy z wagonu. Kurt zacisnął pięści. Sam musiał obserwować, jak powoli oddala się budynek, w którym mieszkała Liza. Dopiero, gdy tramwaj się zatrzymał, mógł wysiąść i przejść sto metrów by znaleźć się w ciemnym podwórku studni. Sto metrów. Nie umie sobie tego wyobrazić ktoś, kto nie musi przez te sto metrów kuleć i czuć jak niewygodna proteza obciera mu skórę. W końcu porucznik doszedł do właściwej klatki i jak zwykle ucieszył go zainstalowany tu nowoczesny domofon. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiał wspinać się na trzecie piętro. Kurt, swoim zwyczajem, zabzyczał po trzykroć, krótko. To był jego sygnał dla Lizy. Jakaś starsza kobieta wyszła z pieskiem. Na widok munduru uśmiechnęła się promiennie. Ale gdy piesek zaczął obwąchiwać drewnianą protezę, kobieta spuściła wstydliwie wzrok i szybkim krokiem oddaliła się w kierunku ulicy.

Kurt bzyknął trzy razy ponownie. Ale czuł, że coś jest nie tak. Rzadko Liza tak bardzo zwlekała. Sprawdził zegarek. Minęło pięć minut. Ostatnie bzyknięcia.
- Oczywiście, czego się spodziewałeś? Młoda dziewczyna nie będzie w sobotni wieczór czekać na Ciebie, że raczysz łaskawie się zjawić, zupełnie bez zapowiedzenia. Dureń! - żachnął się sam na siebie.

Wyszedł na ulicę i rozejrzał się. Zamelinować się u siebie? Miał wielką ochotę zalać się w trupa, ale jakiś głos w środku szeptał mu, że nie powinien. Zamiast tego udał się do centrum i wcześniej zaplanowanego Berliner Kabarett. Bez dziewczyny, trudno. Może coś wyrwie tam, pomyślał w złości.

Bombardowania czy nie, życie nocne trwało. Z rzadka przejeżdżały samochody zmierzając w kierunku co bardziej hucznych zabaw. Szybkim krokiem podążali chodnikami żołnierze i ich towarzyszki, czasem jacyś cywile. Co jakiś czas Kurt słyszał to z jednej, to z drugiej strony przytłumione odgłosy muzyki, lecz brakowało owej radości, którą do nie dawna jeszcze tworzyły wesołe błyski restauracyjnych okien, ciepłe ogniki jaśniejących wzdłuż ulic lamp, a w końcu szalone wzory układane przez setki i tysiące okien.

Teraz część lamp było wygaszona. Reszta z wkręconymi słabymi żarówkami z ledwością rozpraszało mrok. Okna i wystawy były szczelnie zasłonięte. A samochodów jeździło zdecydowanie mniej, niż jeszcze rok temu. Zaciemnienie. Oto i powód. Mrok spowijał i przytłumiał berlińską noc. I ciążył nad wszystkimi Berlińczykami.

Waenecke niemal już doszedł do kabaretu, gdy nagle z lewej strony, z wnęki, usłyszał kobiecy, niski głos.
- Poruczniku... jest pan sam?
Kurt zatrzymał się. W mroku słabo widział rozmówczynię.
- Taa... tak.
- Młody porucznik, sam w sobotni wieczór. W dodatku taki przystojny.
Z wnęki wyszła kobieta ubrana w elegancką, ale surową wieczorową suknię. Nie była specjalnie piękna, ale jej głęboki głos i jakaś gracja w ruchu sprawiły, że Kurt poczuł się dość niepewnie.
- W dodatku bohater wojenny. - uśmiechnęła się ukazując pełne usta. Miała chyba na myśli ranę wojenną. A może Krzyż Żelazny wiszący na piersi porucznika. - Doprawdy, przystojny i utalentowany, skoro w tak młodym wieku ma stopień pełnego porucznika.

Kobieta obeszła Kurta, uśmiechając się delikatnie.
- Wie Pan co, poruczniku? Zabierze mnie Pan do Berliner Kabarett, czy się to Panu podoba, czy nie. Ale gwarantuję, że się spodoba.
Waenecke zaczął szukać w głowie jakiejś wymówki, ale moc perfum obcej kobiety zakręcił mu w głowie i z trudem był w stanie się skupić.
- Pani wybaczy, ale...
- Niech Pan nie mówi, że jest takim samym draniem, jak ten, na którego czekałam. - kobieta przybrała ton małej dziewczynki i wydęła wargi. Kurt poczuł się bezsilny. - Samotna kobieta nie może iść sama w takie miejsce. Co by sobie wszyscy pomyśleli. Pan mnie tam zabierze, a później może porzucić.
Waenecke wyczuł, że ostatnie zdanie było blefem. Kobieta nie miała zamiaru wypuścić go już ze swoich szponów. Oberleutant westchnął w myślach, wziął towarzyszkę pod rękę i ruszył w stronę kabaretu.
- Na imię mam Marleene. A Ty przystojniaku?
- Kurt. - po chwilę przypominając sobie o manierach dodał. - Porucznik Kurt Waenecke.
Gdy wchodzili do środka, w świetle dostrzegł jej kręcone i czarne niczym noc włosy, silne, kształtne nogi, rzecz jasna w pończochach ze szwem z tyłu, oraz uśmiech, którym powalała kolejno portiera, szatniarza, aż w końcu i kelnera, który usadził ich przy jednym stoliku.
Właśnie występ zaczęła jakaś nieznana porucznikowi piosenkarka. I dziwnym trafem, zaczęła od jakże obecnie modnej na całym świecie piosenki "Lili Marleene".
 
Grey jest offline