Aligari... Cóż, w gruncie rzeczy nie mogło być inaczej. Chociaż Brian dawał równe szanse obu Ventrue.
Widać było, jak wiadomość ucieszyła starego wampira. Cóż, w gruncie rzeczy, nie można się było mu dziwić. Jakby na powrót poczuł się w swoim żywiole.
Deresz wydawał się natomiast cokolwiek zirytowany... Cóż, jemu też nie można się było dziwić.
Kobieta w garniturze zafascynowała go natomiast od pierwszej chwili. Miał wrażenie - czy może raczej była to nadzieja? - iż znajdzie z nią wspólny język.
Gdy odziani we fraki mężczyźni wyszli, Brian sięgnął po butelkę vitae i napełnił nią swój kieliszek. Uniósł go do góry, w kierunku Aligariego.
- Moje gratulacje... Książę - skłonił głowę, po czym opróżnił kieliszek. Powoli i do dna. Po chwili odstawił go na stół, uśmiechnął się i zwrócił się, jakby z rozmarzeniem, do stojącej w drzwiach kobiety:
- Pernamentna, 16-godzinna noc... Coś wspaniałego! Tylko co tam można zdziałać?
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |