Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2007, 00:11   #1
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Post [GS SESJA] Gasnące Słońca (behemot)




Z nieba lał się żar wprost na ulice i mieszkańców Escoralu. Ci jednak tłoczyli się wokół Drogi Słońca, jednej z bardziej reprezentacyjnych ulic agory. Wszyscy chcieli zobaczyć paradę z okazji podpisania paktu między rodami Li Halan i Hazat. W tym doniosłym akcie maluczcy widzieli świetlaną przyszłość dwóch wielkich rodów. Wielcy tego i innych światów jednak wiedzieli, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, a salonach i na bankietach powtarzano pytanie "A wiec Sojusz! Tylko przeciw komu?" a myśli mimowolnie koncentrowały się na światach za Wrotami Vera Cruz.


Dla zebranych przy alei Kurganie, Książęta i wojny nie mieli znaczenia, przyszli zobaczyć widowisko i na nie tylko czekali. Najpierw usłyszeli, dźwięki bębnów, trąb i piszczałek. To orkiestra grała marsza, potem tłum ożył, niektórzy zaczeli bić brawa, inni krzyczeli radośnie. To tancerze dawali popis swych umiejętności, jaskrawe szarfy kreśliły łuki w ślad za zgrabnymi ruchami ich dłoni. Kolumna z wolna poruszała się naprzód. Pojawił się oddział gwardzistów, a za nim na ruchomej platformie dwóch mężczyzn w bogatych szatach machało w stronę tłumu. Nie wszyscy wiedzieli, że niższy z dwójki to hrabia Lucjusz Huai Ren LiHalan, a opalony na brąz jegomość o długich kruczoczarnych własach był ambasadorem rodu Hazat. Tłum chciał igrzysk a tancerze, orkiestra i gwardziści ze wszystkich sił starali się uświetnić ten dzień. Pochód zatrzymał się przed Katedrą Ortodkosji, uroczysta msza miała zakończyć program wizyty, ambasador i hrabia w otoczeniu ochroniarzy zaczęli wchodzić po stopniach świątyni, i nagle stanęli. Lucjusz zachwiał się i runął na schody, w jasnym słońcu Kish lśniła krew na kamiennych stopniach. Lud chciał widowiska i dostał je, jednak nikt nie wiwatował, pod katedrą Escoralu zapanowała złowroga cisza.


*


Kilka dni później media doniosły, że hrabia przeżył, jednak jego stan ciągle był ciężki. Nikt nie wiedział kto dokonał zamachu, jednak nikt nie miał wątpliwości, że poszukiwania trwały...


***


Kish - Komandoria Rycerzy Poszukujących


Raija całe życie spędziła pośród ludzi, a mimo to ciągle odbierała ich odmienność, równie silnie jak oni uważali ją za "obcego dzikusa". Teraz też czuła na sobie spojrzenia oczekujących rycerzy, jak i innych ludzi, którzy zebrali się w komnacie kolumnowej kwatery Rycerzy na Kish. Gdzieś na górnych piętrach Lena rozmawiała z dygnitarzem zakonu. Co to mogło oznaczać? Voroxica nie mogła wiedzieć, jednak podświadomie czuła, że wiąże się to z kolejną wyprawą. Tymczasem musiała czekać, aż Decadoska zakończy swoje sprawy i pozostawała jej obserwacja sali.





W sali znajdowało się kilku, ludzi, ich ubiór i zapach świadczył, że byli to przedstawiciele średnich klas, członkowie gildi, wolni strzelcy, wszyscy oni albo czekali na coś, albo prowadzili przyciszone rozmowy. Nagle Rajia poczuła znajomy zapach futra i potu prawie nie naruszone przez syntetyczną woń chemikaliów, ani aromat kwiatów. W komnacie pojawił sie drapieżnik, za nosem poszły inne zmysły i wypatrzyła wielkiego Voroxa o czarnym futrze i dość szlachetnej postawie.





***





Lena bez problemu znalazła interesujący ją pokój, wewnątrz czekał na nia stary już mężczyzna, o twarzy poznaczonej zmarszczkami, jednak nie był on zramolałym starcem, jego głos ciągle miał w sobie wiele energii i cokolwiek mówił, brzmiało to jak rozkaz. Mechaniczna protezą wskazał jej krzesło i rozkazał usiąść. Formalnie była to prośba, jednak w jego ustach brzmiała bardzo dobitnie. Z informacji, które o nim zebrała jasno wynikało, że Jean Picard w czasach młodości był wybitnym pilotem, a w późniejszych latach zaśłużył sie dla spraw cesarskich. Teraz jednak już nie był tak silny, by działać w terenie i od jakiegoś czasu zajął się administracja. Zgodnie z zaproszeniem, miał ja wprowadzić w jej kolejne zadanie. Okazał się być też bardzo rzeczowy:
- Nie będe owijał w syntjedwab, wiesz co wydarzyło się pod Katedrą Ortodoksji, a jak nie to się dowiesz, wszyscy teraz mówią o zamachu. Ale nas nie interesuje to co mówią, nas interesuje to co się wydarzyło. Powiem krótko, masz zająć się tym, konkretnie sprawdzic kto mógł mieć interes w ubiciu dyplomaty. Znając tych świętoszkowatych hipokrytów, pewnie tuzin osób chciało go ubić, ale ty masz znaleźć tego drania któremu najbardziej zależało. Za tydzień oczekuje pierwszego raportu. - mimochodem z piersi kobiety wydobyło się westchnienie, administracja carska miała zadziwiającą skłonność do wymagania szczegółowych raportów z postępu działań, albo ich braku - Nie będę cie oszukiwał, sprawa śmierdzi niż stado Ganoków. Hazaci i Halanie coś kombinują, pewnie znowu marzą o wyprawie przeciw Kurganom, jeśli za zamachem stoją assaini z Emiratu to dobrze, oni nie zabijają na lewo i prawo. Jednak jeśli to ktoś inny... - wykonał znaczący gest sugerujący co może czekać nieuważną Decadoske - Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Sprawą zajmuje się też kilku innych rycerzy, a także cwaniaki z oka, jednak nie liczyłbym aby te bystrzaki coś nam zdradziły. Licz na siebie, nie ufaj nikomu i baw się dobrze. Jakieś pytania? - zadziwiające było, że choć słowa wypluwał z prędkością karabinu, nie zdradzał oznak zmęczenia. Nie uszło też uwadze kobiety, że Picard miał dość konkretne poglądy na wiele spraw. Zwłaszcza na temat wielkiej polityki. Ciekawe co by powiedział o Decadosach?
Nie miała jednak szans się tego dowiedzieć, bowiem przełożony wyraźnie cenił czas i jeśli nie miała pytań wskazał jej drzwi.

***



Powietrze była gęste i gorące, wilgotność zdawała się przekraczać sto procent, a skóra momentalnie pokrywała się drobnymi kropelkami potu i wody. Nie było w tym nic niezwykłego. Na Ungavorox warunki nigdy nie sprzyjały ludziom. Zły klimat, choroby i pasożyty, wreszcie wielkie drapieżniki czyniły z tej planety piekło dla każdego kto urodził się na umiarkowanych światach. A jednak znaleźli sie ludzie, gotowi ponieść trudy mieszkania na krańcu znanych światów. Nie byli to jednak zesłańcy, osadzeni za dawne grzechy, ani badacze chcący poznać nieznany świat. Byli chciwi. Każda planeta ma swoje bogactwa, minerały, rzadkie zioła i ptaki o pięknych piórach. Dobra na których ludzie chcą położyć swe zachłanne ręce. A gdy pierwsi koloniści przybyli na planetę, podążyła za nimi władza, a razem z nią wiara w jedynego słusznego boga.



Dla Bractwa Wojennego Ungavorox była wspaniałym miejscem, mawiano, że "kto poradzi sobie tutaj, poradzi sobie w każdych warunkach" było w tym sporo racji. Każdy kto od najmłodszych lat musiał w temperaturze ponad trzydziestu stopni i pełnej wilgotności, ćwiczyć, walczyć i medytować był dobrze przygotowany do tego co mógł przynieść los. Dlatego nie szczędzono środków na rozwój placówki, przy gorliwym wsparciu rodu LiHalan, upatrującego w tym swego własnego interesu. O zdanie rdzennych mieszkańców planety nikt nie pytał.



Mawiają, że kościół należy budować na solidnych podstawach, klasztor Vrundur stał na granitowej skale, górując nad okolicą. Poeta z pewnością doceniłby przepiękny widok rozciągający się z góry. Kupiec z przykrością stwierdziłby, "O żesz, ale tu wszędzie daleko" zaś Zakonnicy najczęściej powtarza "Ale tu gorąco". I wiele było w tym racji, bowiem gdy słońce było w zenicie, trudno było wytrzymać. A mieszkańcy wspólnoty chronili się w jaskiniach przeszywających górę. Tego dnia było spokojnie, przez kilka ostatnich miesięcy spokój klasztoru był nieustannie zakłócany przez dźwięk pracujących młotów i pokrzykiwania robotników. Skończyli oni swoją pracę i na czas monsunów odlecieli do domów. W klasztorze pozostali sami mnisi i uczniowie. A wśród nich i Mistrz Albertz De Moley.

***

Tylko Leonidas

Na pustynie Tanzec mało kto się zapuszczał, ten olbrzymi pustynny obszar na południowej półkuli Ikony odstraszał każdego. To była pustynia, nie kończące się połacie piasków, wydm i skalistych przestrzeni. Nawet największy optymista nie szukałby tam niczego ponad śmierć. Ale byli też szaleńcy. Za takiego uznano księcia Ahmeda, który wykupił prawa do badan podziemnych na tym terenie. Inni pukali się w czoło i wieszczyli mu bankructwo. Zaś wynajęte przez szlachcica maszyny pozyskiwaczy drążyły dzień i noc tunele w grząskim piasku. Przez kilka miesięcy ekipy pracowały, a potem jednego dnia wszystkich spakowano do i wysłano na Ligenheim. I tak oto skończyły się poszukiwania ropy. Osoby z towarzystwa uśmiechały się na przyjęcia, wypominając księciu poszukiwania złota na pustyni, książe zaś również uśmiechał się pobłażliwie. Nikt już nie jeździł na pustynie, a nawet gdyby próbował, zostałby zatrzymany przez oddziały strażników. Zyskała ona nazwę "Złoty Miraż" zaś wśród strażników pilnujących książęcych włości nadano jej nieoficjalną nazwę "Strefy Zero".




Książę obracał w dłoniach niewielki przedmiot w kształcie kuli, zapewne żelazny, na to wskazywał spory ciężar.
- To jeden z lepiej zachowanych znalezisk, nawet działa, wystarczy przycisnąć wypustkę na obwodzie - wyjaśnił archeolog. Książę wiedziony ciekawością nacisnął przycisk. Mechanizm zazgrzytał, w kuli rozchyliły się niewielkie klapki ukazując znajdujący się pod spodem kryształ. Kryształ zalśnił niebieskim światłem, a ponad nim zmaterializował się owalny kształt, z niewielkich ukrytych głośników płynął dźwięk, jednak słowa były niewyraźne lub wymawiane w obcym języku. Książę spojrzał pytająco na naukowca:
- Ciągle działa, mimo tysiąca lat w ziemi ciągle działa. Zapis został zdeformowany, baterie trzeba było wymienić, jednak sam mechanizm pozostaje sprawny. Podejrzewamy, ze to rodzaj maszyny myślącej, dziennika który prowadził ktoś z mieszkańców Obiektu. - gdy mówił czuć było w każdym słowie pasje. Łatwo było go zrozumieć, znalezisko na pustyni Tanzec z pewnością było czymś niezwykłym. Ale i niebezpiecznym. Wiele osób, chętnie by położyło ręce na "skarbie pustyni", a książe mimo potężnych wpływów mógł nie być w stanie ochronić swego znaleziska przed szabrownikami. Dlatego przezornie nadał całej sprawie najwyższa klauzulę tajności.
- Nasze czujniki wykryły źródło ciepła, znajdujące się pod jedną z komnat. Nie wiemy co to jest, może być to reaktor. To nieprawdopodobne by znaleźć działający reaktor w tym miejscu. - twarz człowieka wyrażała nieskończoną radość - Jednak prace są trudne, jesteśmy już sto metrów pod ziemią, cały czas walczymy z piaskiem by nie pogrążył ekipy badawczej. - szlachcic zaczynał czuć do czego zmierza jego rozmówca - Krótko mowiąc potrzebujemy pieniędzy, 10 może 5 tysięcy feniksów - widząc groźną minę zleceniodawcy błyskawicznie się poprawił. I spojrzał błagalnie w oczy pana.


Koniec Leonidas

***Junior***



Książe Oda Fujiro niewiele dotąd słyszał o Ukarze Ka'Taal, owszem działania tego dziecko urów były wdzięcznym tematem salonowych rozmów, zarówno jako przykład bezczelności jego ludu, jak również widziano w nim szanse na ustabilizowanie stosunków między zwaśnionymi rasami. Mówiono o nim, że miał posłuch wśród wielu organizacji terrorystycznych związanych z Kordeth, ale z drugiej strony głosił idee współpracy i pokoju, tym samym stając się częstym celem zamachów, zarówno wyzwoleńczych bojówek, jak i popleczników alMalików i Kajdaniarzy, którym nie zależało na lepszym wizerunku podziemnej rasy. Bowiem Ka'Taal był bardzo przystojną twarzą dla każdej organizacji, nie tylko ze względu na przyjemną aparycje, ale przede wszystkim na niepodważalne zdolności mediacyjne i dyplomatyczne, dzięki którym udało mu się już zapobiec niejednej tragedii, choćby w momencie gdy grupa bojowo nastawionych Ukarów opanowała kosmoport i groziła wysadzeniem całej budowli, jeśli ich przywódca nie zostanie uwolniony. Udało mu się odwieść terrorystów od morderstwa w zamian sam bronił ich życia przed Carską Policją. Książe musiał szybko nadrobić braki, gdyż postać ta chciała się z nim spotkać. Co więcej chciała go prosić o pomoc. Nie było to bardzo dziwne, gdyż książę słynął nie tylko z gołębiego serca, ale i wykazywał niekiedy większą pobłażliwość wobec Ukarów niż przeciętny LiHalan.

Spotkanie miało się odbyć w wyznaczonym przez księcia miejscu, ukarski dyplomata przybył punktualnie, przy pierwszym spojrzeniu najbardziej w oczy rzucały się srebrne włosy lśniące nawet metalicznym blaskiem, jak i słynne tatuaże baa'mon widoczne zarówno na twarzy jak i na rękach jednak nie było ich bardzo dużo. Ubranie przybysza było dobrej jakości, zapewne pochodziło z Byzantium, składało się z czarnych spodni i takiej kamizelki, a do tego czerwony fantazyjnie zarzucony płaszcz, przy boku miał krótki sztylet w pochwie zdobionej różnymi minerałami. Gdy tylko ukar przekroczył drzwi gabinetu ukłonił się nisko, jednocześnie pozdrawiając gospodarza.
- Bądź pozdrowiony Książe Fujiro Oda LiHalan, Ja Ka'Taal syn klanu Majak Solo proszę cię o wysłuchanie głosu mego ludu... - po zwyczajowych grzecznościach rozmowa gładko przeszła do konkretów.

Ka'Taal prosił Fujiro o pomoc w wyzwoleniu kobiety z rasy Ukarów o imieniu Lir'Tay z klanu Majk Solo, ale też powiązana z gildią aptekarzy. Od kilku lat prowadziła ona szpital, oraz fabrykę farmaceutyczną w Escoralu. Jednocześnie pomagała ona innym Ukarom w ułożeniu swego życia na powierzchni, przez wiele lat jej działalności nie można było nic zarzucić. Jednak przed kilkoma tygodniami została aresztowana pod zarzutem prowadzenia sabatu, oraz przygotowania zamachu na księcia Lucjusza. Ukar jest głęboko przekonany o niewinności kobiety, również przedstawiciele policji, nie są w stanie przedstawić dowodów jej działalności, powołując się na dobro śledztwa. Tymczasem jej pracownicy są zastraszani, zanotowano próby sabotażu fabryki i szpitala. Ewidentnie ktoś próbuje pogrążyć Ukare. W wymienionych przypadkach policja wykazywała niewielkie zainteresowanie, brak również informacji o warunkach w jakich przebywa aresztowana. Ka'Taal prosił Ode, by ten korzystając ze swych wpływów i poważania, wpłynął na bardziej sprawiedliwe traktowanie Liry. Jak na razie udało mu się zyskać przychylność gildii aptekarzy, sama gildia jest powściągliwa, jednak gdyby Fujiro wyraziłby swoje poparcie dla sprawy, mogło by to ośmielić również przedstawicieli Ligi.

***
Carthego Nova

Każda planeta ma swoje centrum, ale ma też odległe rejony, gdzie nikomu się nie śniło o latających ptakach, mechanicznych koniach i gadających kamieniach. Są miejsca, gdzie ludzie wiodą życie, tak jak wiele wieków wcześniej, nawet przed II Republiką. Carthego nie było wyjątkiem, gdzieś z dala od Agory na bitej drodze pare kopytnych zwierząt ciągneła wóz pełen koszy. Na wozie mężczyzna w słomkowym kapeluszu żuł trawę. Gdy strażnicy na rogatkach zatrzymali go bez słowa wręczył należność z skórzanej sakiewki.
- A pokaż co masz w tych koszach - zaczepił go strażnik, był chyba jeszcze młodszy niż woźnica i pełen zapału, pozostali popatrzyli na niego z politowaniem. Chłop przez chwilę nie odpowiadał, wydawał się być w szoku.
- Nie słyszałeś, spadaj z kozła i pokaż co tam masz - czując że za nim przemawia siła autorytetu powtórzył rozkaz. Chłop powoli zszedł z wozu i przeszedł na koniec furmanki, otworzył pierwszy z brzegu kosz. Ręce mu drżały. Pokazał wnętrze pełne suszonych rybek. Jednak neofita z uwagą obserwował jego mimikę i gesty. Sam wskoczył na pakę i wybrał pojemnik ze środka, otworzył wieko i zanurzył ręke w odmętach wędzonych owoców morza.
- Wyluzuj, znowu będzie śmierdzieć w baraku - zaśmieli się doświadczeni strażnicy. Ale młody gwardzista tylko się uśmiechnął i z odmętów morza wyciągnął niewielki metalowy przedmiot. Powrócił do przewoźnika i podsunął mu pod nos przestarzały pistolet śmierdzący rybą.
- A to co ma być. Zagrycha? - uśmiechnął się z triumfem. Ofiara była przerażona, wiedziałą co sie dzieje, z tymi co łamią prawo na Carthego Nova. Wiedział, że dla niego nie ma już ratunku, z fanatycznym błyskiem w oku wyszarpał nóż z pochwy i wbił go w brzuch strażnika aż po rękojeść.
- ZA RÓWNOŚĆ, WOLNOŚĆ I... - nikt się nigdy nie dowiedział co było trzecią przyczyną, bowiem pozostali wojownicy jak jeden mąż wyciągnęli broń i zastrzelili przemytnika. Jego martwe ciało osunęło się na ziemie obok konającego młodzieńca, w powietrzu unosił się zapach wędzonych ryb i krwi.

***

Mali chłopcy pragną zostać piratami, przemierzać gwiazdy, przeżywać przygody, z czasem mądrzeją i uznają że księgowy to też interesująca praca. Dziewczynki natomiast pragną zostać księżniczkami, mieszkać w pałacu, mieć mnóstwo służby i drogich studni, nie musieć się o nic martwić i tylko czekać na królewicza na białym koniu. Z czasem osiągają swój cel, lecz zamiast białego konia przychodzi rzeczywistość.

Tego dnia dla księżniczki Miki rzeczywistość była szczególnie uciążliwa. Zaczęło sie od tego, że ktoś próbował zabić księcia Lucjusza, co w pewnych okolicznościach było by nawet miłym wydarzeniem, gdyby zamachowiec nie odstawił fuszerki. Zgodnie z oczekiwaniem do końca dnia przybyła wiadomość z Kish, że Oświecona Ambasada pragnie wysłać swego przedstawiciela Carthego. Można było się domyśleć, że osoby księżniczek będą łączone z zamachem. Tymczasem na księżycu działo się jeszcze gorzej, Randhir poinformował, iż na północy domeny wykryto przemytnika broni, w czasie strzelaniny, jeden z strażników został śmiertelnie trafiony nożem, przyszedł również list od Akolity Wojennego Bractwa, wyrażający oburzenie za próby pobieranie od niego cła w czasie korzystania z dróg. Oczekuje on glejtu umożliwiającego swobodę poruszanie po księżycu. Jak by tego było mało Wróż zranił sie w kopyto i wdało się zapalenie, a Clodia wyjechała i miała wrócić dopiero następnego dnia, pozostawiając Konstancje z wszystkimi problemami.
***
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 18-10-2007 o 21:43.
behemot jest offline