5 czerwca 1943, Berlin, Berliner Kabarett
Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i zaciągnęła się delikatnie.
- Niech mi Pan opowie, gdzie Pan służył...
Kurt wyszedł z kabaretu na lekkim rauszu. Odprowadził kobietę do taksówki i kiwnął głową na pożegnanie. Wspaniały wieczór, uśmiechnął się sam do siebie. Z jedna dziewczyną nie wyszło, jak z kapelusza wyskoczyła druga. Może i nie jestem okazem zdrowia i sprawności, ale skoro kobiety do mnie lgną...
Nie... nie daj się zwieść. Ona do czegoś dążyła. Marleene. Na chwilę rozmarzył się wyobrażając sobie, jak zsuwa z niej sukienkę i głaszcze skórę brzucha.
Kurt, do diaska, przestań!
Poczuł chłodny powiew wiatru. Postanowił się przejść, mimo bólu. To da mu odpowiedni dystans do spraw. W zaciśniętej pięści wciąż trzymał zmiętą kartkę z numerem telefonu do Marleene.
Numer telefonu... Drogie ubranie. Srebrna bransoletka. Maniery. Ta kobieta musiała mieć pozycje. Czego do cholery szukała w towarzystwie młodego porucznika kaleki?
Kolejny dzień minął Kurtowi bardzo szybko. Pół dnia próbował przezwyciężyć niebotycznego kaca - cholerne mieszanie. Przez drugie pół starał sobie poukładać w głowie zdarzenia z ostatniego czasu. Na próżno.
7 czerwca 1943, Berlin, Gruppe IIIC
Było za trzy ósma, gdy Kurt z pośpiechem zatrzasnął drzwi za sobą i uchylił okno. Kolejny dzień w biurze. Na chwilę wzrok młodego porucznika spoczął na ganiających się ponad dachami jaskółkach. Tak bardzo tęsknił. Za świeżym powietrzem poza miastem, lasami i łąkami, przebywaniem z przyjaciółmi i za skokami. Już nigdy nie skoczy.
Pierwsze dwie godziny spędził na starym i nudnym przeglądaniu różnych meldunków od mało istotnych informatorów. Dostał swoją pierwszą sprawę, ale nie znaczyło to, że stare obowiązki przestały go dotyczyć. A miał ich serdecznie dość. W ten sposób nigdy nie rozwiąże żadnej sprawy przecież. Jak mógłby się skupić gdy...
Drzwi otworzyły się i do środka bez najmniejszego skrępowania wparował Hauptman Grosse. Uśmiechał się szeroko a w ręku trzymał kartkę którą podał Oberleutnantowi.
- Doskonała robota, Herr Waenecke. Doskonała. 7 czerwca 1943, Berlin, Gruppe III
Generalmajor podniósł słuchawkę i warknął do niej:
- Dawać mi tu Grosse, ale natychmiast!
Wściekły dowódca nie musiał długo czekać. Grosse strzelił obcasami i stanął na baczność. W takich chwilach niedobrze było znaleźć się blisko Franza von Bentivegni. Nie raz Grosse się o tym przekonał.
- Skąd ten szczeniak wiedział o Peenemudne. - ryknął generał rzucając teczką z raportem na biurko. Teczka ześliznęła się i spadła na ziemię. Kapitan schylił się i podniósł ją. - Nie wiem, Herr Generalmajor. Być może jakieś plotki... Albo było w którymś raporcie, który przeszedł przez jego ręce.
Generał uderzył w blat, zerwał się z miejsca i wbiwszy w podkomendnego wzrok wycedził przez zęby.
- Hauptmann Grosse. Chce Pan powiedzieć, że nie wie Pan JAK przepływają informacje przez pańską sekcję? Że jakiś porucznik siedzący w jednym z Pana biur wie o najpilniej strzeżonych tajemnicach, a Pan! - tu generał się wstrzymał. Widać słowa, które chciał wypowiedzieć były zbyt mocne i postanowił nieco je złagodzić. Po głębszym oddechu dokończył -
A Pan, Grosse, nie ma pojęcia jak i kiedy ta informacja do niego dotarła?! Do diabła, nie dziwne, że i Polacy o tym wiedzą!
Von Bentivegni ciężko opadł na krzesło. Był młodym generałem, ale praca w Abwehrze niezwykle nadwerężyła jego zdrowie. Wyraźnie wskazywały na to zmarszczki i siwiejące włosy na skroniach. Przed rokiem jeszcze ich nie miał.
Zapadła cisza. Generał czytał raport ponownie, jak gdyby nie zauważając wyprężonego niczym struna kapitana.
- Swoją drogą utalentowany wywiadowca z tego pańskiego pupila. Całkiem zręcznie sobie poradził z przechwyconą wiadomością. Wręcz zdziwiony jestem, że sam nie wyszperał nazwiska Hawkinga. No, ale nie można się spodziewać cudów. Niestety.
Grosse usilnie starał się zrozumieć, w jaki sposób Waenecke stał się jego pupilem.
- Niech go Pan poinformuje o obecnej obsadzie szwajcarskiej placówki OSS i tym Stevenie Hawkingu. Tylko na bogów, niech mi nie pisze w raportach o akcjach zaczepnych na takim etapie dochodzenia. Lada moment zażąda fałszywego paszportu i pojedzie do Zurychu, by własnoręcznie przywlec tu samego Dullesa. Doprawdy... Niech go Pan ciut przystopuje, Herr Grosse. - ostatnie słowa wypowiedziane były tonem zdradzającym odprężenie.
Kapitan stanął na spocznij i uśmiechnął się.
- Tak jest, Herr Generalmajor. A co do wypadu do Zurychu. To nam nie grozi. Jest kaleką.
Gdy kapitan zbierał się do wyjścia generał rzucił jeszcze pytanie:
- Ach, Herr Grosse, dziękuję za pańską obecność. Przepraszam, że zatrzymałem Pana do późnej godziny. Mam nadzieję, że nie popsuło to Panu żadnych planów? - Nie. - odrzekł nieszczerze zapytany. -
Skądże. - Wspominał Pan chyba o żonie i kabarecie... - Tak. Ale w końcu poszła sama.