7 czerwca 1943 rok, Berlin, Abwehr Gruppe IIIC - Niech Pan siada, Kurt. Zigaretten? - Bardzo dziękuję. - odpowiedział porucznik sięgając do paczki podanej przez kapitana. - Ma Pan jak sądzę kilka pytań dotyczących Pańskiej nowej, pierwszej sprawy. Bardzo chętnie Panu pomogę. Słucham więc?
Waenecke chrząknął i jeszcze raz szybko sobie powtórzył pytania. - Wydaje mi się, że ważną informacją dla moich dociekań jest charakter prac w Peenemünde. Według Polaków... - Tak. Muszę coś Panu wyjaśnić... - przerwał Kurtowi Grösse, wstając przy tym z miejsca i podchodząc do okna, by go szerzej uchylić. - SS nie lubi nas, my ich. Stąd też wynikają pewne problemy z tą bazą. Waenecke nic nie powiedział, ale doskonale zdawał sobie sprawę z natury tych problemów. - To co Panu powiem nigdy tak naprawdę nie zostało nam przez nich ujawnione i Pan nigdy tego też nie słyszał. Rozumiemy się? - Hauptmann odwrócił się energicznie w stronę Oberleutanta i zajrzał mu głęboko w oczy. - Oni tam pracują nad czymś, co nasz Führer nazywa Wünderwaffe. O ile nam się udało ustalić, to rodzaj samosterujących samolotów z zaprogramowanym wcześniej torem lotu. Te samoloty działają na zasadzie odrzutu i zwane są przez fizyków rakietami. W środku rzecz jasna naukowcy chcą docelowo ulokować potworną ilość materiałów wybuchowych. Ostatecznym celem jest zbudowanie pocisku-samolotu, który odpalony w Rzeszy będzie w stanie dolecieć do Tokio i siać tam zniszczenie i strach ludności cywilnej. Oczywiście - Grösse zaciągnął się mocno - to są tylko plany naukowców i nasze ustalenia. Czy ten pomysł ma ręce i nogi nie mnie oceniać. Osobiście myślę, że to doskonały cel dla alianckich szpiegów. Wolę by tracili czas na wąchanie takich 'rewelacyjnych' odkryć w samym sercu Rzeszy, niż inwigilowaniu naszych szeregów w Afryce.
Kurt przytaknął, lecz z trudem powstrzymał się, by nie pokazać zaskoczenia. Tokio osiągalne z Rzeszy?! Gdyby to się mogło udać... - Jeszcze jakieś pytania? - Tak, Her Hauptmann. Jakie środki techniczne, głównie myślę tu o substancjach, są sprowadzane do Peenemünde. - Po co to Panu. - zapytał przełożony patrząc z ukosa. - Alianci wiedzą coś o tych transportach. Być może śledząc transporty, trafię na ślad siatki wywiadowczej. - Hmm... - zamyślił się Grösse. - Z moich doświadczeń wynika, że szansa jest marna i chyba nie warto tracić sił i środków. Nie mniej, jutro rano dostarczona zostanie Panu teczka z tego typu informacjami. Coś jeszcze, Kurt? - Czy trafiliśmy... czy mamy kontakt, informacje, dane kontrwywiadowcze na temat OSS w Rzeszy? Bardzo by się nam... - Tak. - Uciął kapitan. Strząchnął resztki popiołu za okno, zgasił papierosa w popielniczce i usiadł wygodnie na fotelu. - We właściwym momencie te dane być może Panu przekaże, ale na obecnym etapie nie czuję, aby były Panu potrzebne. Proszę zrozumieć. Czym mniej osób wie, co wiemy o naszych wrogach, tym lepiej dla nas.
Kurt zacisnął dłoń na oparciu krzesła. I oni chcą bym rozwiązał tą sprawę?! Przytaknął jednak i z pokerową twarzą zadał przedostatnie pytanie. - Podejrzewam, że wywiad AK w okolicach Peenemünde bazuje na robotnikach przymusowych. Sugerowałbym zlustrować jeszcze raz tych ludzi. - Poruczniku. Chyba nie zdaje sobie Pan sprawy z poziomu bezpieczeństwa w Peenemünde. Tamtejsi robotnicy nie mają żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Jedynie żołnierze oraz mieszkańcy okolic. Zresztą, z tego co czytałem przechwyconą wiadomość wynika, że alianci nie mają nikogo w środku. A za ochronę wewnętrzną odpowiada SS. A tym draniom trzeba przyznać, że trudno o lepsze i bardziej bezlitosne zabezpieczenia. Kurt miał zamiar wstać, gdy uprzytomnił sobie jeszcze jedną rzecz. - Wśród tych nazwisk z Zurychu. Kto odpowiada za kontakty z Polakami? - Nie wiem, poruczniku. Wydaje mi się, że te kontakty nie są specjalnie sformalizowane.
Waenecke kiwnął głową. |