Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2007, 21:52   #4
kszyk
 
Reputacja: 1 kszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skał
Ungavorox, gdzieś w zachodnim Vrundur.




Wysokie, rosnące od setek lat drzewa poruszały się w rytm wiatru Ostatnie promienie słońca z trudem przebijały się prze liście i przekazywały życiodajne ciepło niższym warstwom puszczy. Na nieboskłonie zapalały się pierwsze gwiazdy, na zachodzie jaśniała Viria. Las pachniał igliwiem i mokrą darnią, a nocna bryza niosła smak niedalekiego ciepłego morza.
Ogień palił się mocnym, żwawym płomieniem a piekące się nad nim mięso już od dłuższego czasu wydawało przyjemny zapach. Krople tłuszczu spływały po pieczeni i z sykiem padały na żar. Trzy ogromne postacie patrzyły to na pokarm, to na niewielkiego przy nich człowieka sprawnie przygotowującego ich wspólny posiłek. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie voroksów i uśmiechnął się nie pokazując zębów. Zdjął mięso z rożna i położył na kamieniu. Palcami oderwał spory kawałek. To samo zrobili jego towarzysze. Odwieczny, stary jak świat rytuał polowania i dzielenia się posiłkiem dokonał się. Byli teraz baggar - stadem. On akceptował ich, a oni akceptowali jego. Trwało trzy miesiące zanim przestali być nieufni. Kolejne cztery zaprowadziły go do tego miejsca. Leniwa rozmowa toczyła się jak gdyby nic się nie stało.
-Jeśli chcesz to tak będzie Gibuurtank'har.- voroks choć znał imię Alberta nie użył go. Nadali mu imię w ich języku - Gibuurtank'har, które znaczy „wiatr poruszający liśćmi”.
- Będziemy razem z Tobą uczyć twoich baggar’kaan, tak jak uczymy naszych baggar ‘sarab.

***
Ungavorox, Klasztor Wojennego Bractwa

Mężczyzna zanurzył ręce w zimnej wodzie i przez chwile przypatrywał się swoim dłoniom. Nabrał cieczy i przemył twarz. Jej chłód orzeźwiał, a zmęczenie po całonocnej pracy odpływało gdzieś na skraj umysłu. Przez ostatnie kilkanaście godzin planował z bratem Bernardem ćwiczenia, które miały zacząć się wieczorem. Westchnął i popatrzył na widok rozciągający się za oknem. Ciągnąca się aż po horyzont puszcza powoli budziła się ze snu.
Słońce wschodziło. Mężczyzn założył biały ornat i przewiązał go czarna szarfą. W przeciwieństwie do szat duchownych Ortodoksji, ta nie miała żadnych ozdób. Na białym tle odcinał się tylko wyhaftowany czarną nicią znak miecza gwiezdnych wrót otoczony trzema gwiazdami. Znak przysługujący jedynie mistrzom Wojennego Bractwa.




Mnich wyszedł z celi i skierował się do niewielkiej kaplicy, w której zebrała się już grupa ubranych w habity zakonników. Stanął przed swoimi braćmi i poczekał aż ucichną szmery. W powietrzu unosił się zapach kadzideł. Kapłan rozłożył ręce i rozpoczął jutrznię.


-Wszechstwórco, który oświecasz nasze dusze!
-Święty Płomieniu który rozświetlasz wszechświat!
-Panie, który doświadczasz nas mrokiem a obdarowujesz światłością!
-Dziękujemy Ci za poranek, który zmywa ciemność,
-Zebulonie, prosimy Cię niech twa miłość obmyje nas z grzechu tak
jak świeża woda obmywa kurz z umęczonego ciała!
-Módlmy się bracia i siostry !


Melodia hymnu wydobyła się z wielu gardeł. Pieśń o nadziei, miłości i oddaniu. Ludzie, którzy widzieli w życiu wiele zła nie śpiewali pięknie, lecz w ich głosach było słychać ogromną wiarę i niegasnący żar.

***


Nad wodami Zatoki Jonki


Skoczek mknął wśród chmur z zawrotną prędkością. Wykonał gwałtowny zwrot i wyleciał z ogarniającej go mlecznej toni. W kabinie zapaliło się zielone światło i tylny właz otworzył się z sykiem. Kilkunastu uczniów spojrzało na dowodzącego nimi oblata. Skinięcie głowy wszystko im powiedziało. Po chwili dwunastu mnichów, jeden po drugim, wyskoczyło z maszyny. Sześć tysięcy metrów niżej znajdowało się morze. Przy prędkości jaką rozwinęli skoczkowie oddychanie przypomniało picie betonu przez słomkę, wiec każdy z nich miał na twarzy maskę tlenową. Ciężkie butle przeszkadzały mnichom w locie , ale pomimo tego sformowali szyk i po czterech sekundach od skoku wykonali zwrot. Po następnych czterech czarne czapy spadochronów otworzyły się. Do morza pozostało kilkaset metrów, do brzegu piętnaście kilometrów...
Skoczek zawrócił i po chwili zrzucił kolejną grupę...



***

3 minuty później, wbrzeże Zatoki Jonki

- Tu Anioł 1, tu Anioł 1 ładunki pierwszy i drugi w wodzie- Albert wysłuchał radiowego meldunku.
- Zrozumiałem , bez odbioru – powiedział i spojrzał na Bernarda.- Zaczynamy.
Wrota mechanicznego ptaka otworzyły się powoli i kilkudziesięciu pasażerów przygotowało się do skoku. Zadanie było proste – dwa zrzucone ze skoczka oddziały miały dotrzeć do oddalonego o 200 kilometrów od brzegu klasztoru, reszta miała im w tym przeszkodzić. W tym celu od kilku dni przygotowali w puszczy kilka „niespodzianek”.
Albert wsiadł na stalowego rumaka i sprawdził klamry i pasy w swoim dwuczłonowym spadochronie.. Na pokładzie oprócz pilotów zostali już tylko on i brat Bernard. Mnich odpalił maszynę i powoli ruszył w kierunku włazu. Opony zapiszczały po pokładzie mechanicznego ptaka i zostawiając za sobą smugę spalin wyskoczył. Już po chwili leciał w dół, ciemna plama puszczy przybliżała się coraz szybciej.


***

Klasztor Bractwa, 43 godziny później.


Ogień trzaskał na kominku a w pomieszczeniu unosił się zapach żywicy. Mnisi siedzieli przy drewnianych ławach i jedli skromny posiłek. Albert uśmiechał się i nalewał im do kubków mleko gotowane po al-Malicku z cynamonem, miodem oraz migdałami. Młodzi mnisi siedzieli zasmuceni – pierwszy oddział złapano po 20 godzinach, drugi 3 godziny później. Myśleli że uda im się dotrzeć do klasztoru niezauważonymi. Wiedzieli, że dać się złapać często oznacza nie tylko nie wykonać misji ale i zginąć. Jednak Albert nie był na nich zły. Dokładnie wiedział jak wiele wysiłku włożyli żeby ich odnaleźć, jak wiele patroli wysłali i jak dobrze wyszkoleni byli Ci którzy ich szukali. Ale musieli też nauczyć się przegrywać i nie poddawać się. Wiele wielkich armii poniosło klęskę, gdyż nie umiały poradzić sobie z wcześniejszymi przegranymi. A przecież najlepsze ostrze hartuje się najgorętszym ogniem...
Mistrz raz jeszcze popatrzył na uczniów i był z nich dumny....
 
__________________
Srebrny w mózgu chip
wolnym czyni mnie
gdy zespolony z metalem
dostrajam się

Ostatnio edytowane przez kszyk : 15-10-2007 o 22:12.
kszyk jest offline