Matylda przyjrzała się z powątpiewaniem stromemu brzegowi. Jeszcze kiedy mieszkała w swojej rodzinnej posiadłości, kiedy każdy dzień spędzała wśród czwórki ukochanych, rozpieszczających ją braci, często jeździli wspólnie konno, spacerowali i biegali po polach, bawili się w lasach - ale Matylda nigdy nie wspinała się po skałach! Przez ostatni czas, będąc na służbie u pani Lajolais prowadziła raczej salonowy tryb życia i choć zawsze dbała o zdrowie i o linię nie wyobrażała sobie, że mogłaby kiedykolwiek wspiąć się po niemal pionowej, gładkiej ścianie! Dopiero teraz zrozumiała słowa Wilsona - w sukni nie dość, że trudno byłoby jej przepłynąć w małej łódce do brzegu, to na pewno nawet nie dałaby rady spróbować się wspinać. Wizja odpadnięcia od ściany i upadku na wystające skały dławiła jej gardło. Złapała się kurczowo relingu i słuchała co mówi Fitzpatrick, wdzięczna za oddalenie od niej przymusu przepłynięcia tej drogi, choć na kilka minut. Wydawało jej się, że nikt jej nie rozpoznał w nowym ubraniu, nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt nie przejmował się, że może nie dać rady... zupełnie jakby zapomnieli o jej istnieniu! Im bardziej się zbliżali, tym większa panika ogarniała Matyldę... |