Ognisty krąg widniał nad horyzontem i palił skaliste podłoże.
Lucius szedł przez skaliste wzgórza pieczony slońcem.
Pragnienie mu doskwierało niemiłosoernia a wodę trzeba oszczęzdać. Na pustyni praktycznie nie można znaleźć wody zdatnej do picia, jedynie w miastch.
Czas się dłuży, słońce kończy swoją wędrówkę po widnokręgu. Krajobraz ciągle monotonny. Skały, skały, skały... W końcu wytchnienie, zachód słońca i trochę chłodu.
Kolejny dzień praktycznie nie różnił się od poprzedniego. Kolejna noc i ta wszechobecna cisza... Była ona dobijająca. Jednak wszyscy wiedzieli, że dźwieki tutaj nie wróżą nic dobrego. Hałas nie był tu naturalny.
Lucius także to wiedział. Stąd jego niepokój spowodowany dźwiękami dochodzącymi z okolicy... Odgłos kroków, ale nie ludzkich...
A to właśnie dzisiaj miał dojść do Modoc... |