Poranek po ciężkiej nocy wypełnionej koszmarami. Piotr stał przed lustrem wpatrując się w postać małej dziewczynki siedzącej tuż za nim:
-Miałeś mi pomóc. – Zjawa stwierdziła piskliwym głosem.
Niby nigdy nic chłopak obmył twarz zimną wodą. Dziewczynka znikła. Piotr oparł łokcie o krawędź umywalki, a głowę złożył w dłonie.
-Jak ja tego nienawidzę – mówił do siebie – w dodatku w takim dniu.
Po krótkim, niepełnym rytuale porannej toalety powoli wytoczył swój tyłek do swego jedynego, wielkiego pokoju. Podszedł do starej wierzy i puścił pierwszą piosenkę, jaka przyszła mu do głowy. „Santogold, you’ll find a way. To dobry kawałek na taki początek dnia”. Po ścianach pomieszczenia rozbijały się pierwsze dźwięki, a na parkiecie stawiane były pierwsze kroki. Nie minęło nawet pięć minut, a Piotr poczuł się dużo lepiej. Z powrotem czuł, że żyje.
Powolne kroki ponownie skierowały Piotra do łazienki. Krótki, poranny prysznic. Gorąca woda zmyła brudy zeszłej nocy. Ciało z nowymi siłami do życia podeszło do ściany zawieszonej ubraniami. Szybki, pewny wybór.
-Ta koszula będzie idealna. Jeszcze spodnie, i ta kurtka.
Do wyjścia zostało ledwie pięć minut. Czekała na niego nowa praca, w nowym wydziale, z nowym partnerem. W mniemaniu Piotra zbyt wiele tych nowości jak na jeden raz.
Ostatnie spojrzenie w lustro przed wyjściem. Czarna koszula w białe, pionowe paski świetnie skomponowana z wojskową, jesienną kurtką i jeansami. Pantofle, zrobione na mat. Piotr ze stołu podniósł swoją zapalniczkę. Trzymając w trzech palcach otwierał i zamykał na przemian. Zastanawiał się czy niczego nie zapomniał: „Broń i odznaka są, klucze od domu – ręka wylądowała na lewej kieszeni – telefon, mp3, kluczyki od samochodu, łańcuszki, portfel. – Prawa ręka drapała zarośniętą twarz. – Cholera, znów się nie ogoliłem.”
Lecz nie było już czasu. Wyłączył wierzę i chwilę później wylądował na półpiętrze schodów. Parę sekund później stał już na ulicy. Z przyzwyczajenia rozejrzał się po okolicy. Nie było nikogo, prócz listonosza nadchodzącego z daleka. Wsiadł do swojej podstarzałej Hondy Civic. Delikatnie przekręcił kluczyki w stacyjce.
-Którędy by pojechać?
Spojrzał na zegarek, zostało trzydzieści minut. Noga ciężko opadła na pedał gazu. Na szczęście nie mieszkał w jakiejś odległej części Queens. W pół godziny wyrobi się spokojnie.
Minęło jakieś dwadzieścia minut nim znalazł się na posterunku. Spacerowym krokiem wszedł do środka. Przedstawił się młodej brunetce, która spytała się, w jakiej sprawie przyszedł. Zapytał o pokuj szefa. Nim doszedł na miejsce w tempie wypił kawę z automatu. Spojrzał jeszcze raz na zegarek. Za jego plecami przewinęło się parę osób.
-Najwyższa pora.
Pewnym krokiem otworzył drzwi.
-Dzień dobry. Peter Hex-Cherem, dostałem tu przydział. Miałem się zgłosić.
Prócz Piotra w pokoju siedziała tylko jedna osoba. Facet wyglądał na Włocha. „Cholera. Bufon i szef choleryk… ekstra. Jednak złe dobrego początki.”
Piotr usiadł gdzieś pomiędzy szafką z papierami, a biurkiem. „Zaczynamy.”
__________________ Mess with the best, Die like the rest!
Ostatnio edytowane przez OZ40 : 02-11-2007 o 00:33.
|