Robin "Dziadek" Carver
Fresno... słyszał już o tym mieście. Nie odwiedzał go osobiście (a przynajmniej nie przypominał sobie aby już tu był...), ale nie ciekawiło go zbytnio. Jak na razie to całe "polowanie" szło im jak krew z nosa. Przez sześć dni prawie non stop w samochodzie, a zysków ani widu. Dobra... pora trochę rozprostować kości.
Carver wyszedł z karetki i przez chwilę patrzył w stronę tłumu ludzi. Na myśl, że miałby się przedzierać przez ten tłum odechciewało się wszystkiego. Na szczęście nie musiał. Miał wszystko co potrzebne... miał fart i nie cierpiał na żadne przewlekłe, powojenne choróbsko. Amunicji też powinno na razie starczyć. Przydałoby się trochę żarcia i wody... Baxter obiecał się tym zająć. Miejmy nadzieję, że się wywiąże. Przytarga tu zapasy dla wszystkich z kompanii? Wątpliwe. Robin próbował wyłowić wzrokiem medyka w tłumie, ale nieskutecznie. Najwyżej jak wróci pójdziemy jakąś "zorganizowaną" grupą. Oparł się plecami o bok karetki i czekał. Ale nie można tak spędzić reszty życia! Moja forsa właśnie ucieka w siną dal... |