Uhh... - wyrwało mu się kiedy śledczy o posturze wielkiego brunatnego niedźwiedzia miażdżył mu rękę w żelaznym uścisku. Jeszcze długą chwilę później, dyskretnie, tak by nikt nie zauważył, rozmasowywał piekącą dłoń.
Nie podobało mu się to, że tutejsi przejmą jeńców. Wolałby przynajmniej być przy przesłuchaniu, choć to być może dałoby się zrobić... A zresztą. Przecież to nie jego sprawa. Uśmiechnął się sam do siebie i pokręcił z niedowierzaniem głową - nie mógł zrozumieć po jakiego czarta się w to zaangażował. A tam, niech ich nawet zetną od razu. Co mnie to obchodzi? - pomyślał.
Ochoczo ruszył ku wyjściu z tej zaciemnionej sali tortur i usiadł wraz z nowo przybyłymi do stołu. Skinął tylko swoim ludziom, że wszystko jest w porządku i zaraz potem, rozsiadwszy się na ławie zamówił wódkę dla wszystkich biesiadników. Moja rozrzutność kiedyś mnie zabije... |