Po chwili jednak wzrok zniecierpliwionej już księżnej znów zwrócił się w kierunku orkiestry i zatrzymał się tam na chwilę. Co do...- przyszedł jej do głowy zwrot niegodny kogoś jej pozycji- się tam dzieje?, pomyślała. Bo rzeczywiście, działo się coś dziwnego...
Zbrojny, odziany w solidną, ciężką zbroję stał przy grajkach i, mocno gestykulując i co chwilę klepiąc się po pasie, do którego przypięty był solidnej wielkości miecz, tłumaczył im coś. Nikt nie mógł pomylić symboli, które miał na sobie mężczyzna. Krzyżacy. A po chwili muzyka ucichła...
W tej samej chwili, ku zaskoczeniu chyba wszystkich zebranych na sali, główne wrota otworzyły się z hukiem, a zza nich wypadło kolejnych siedmiu rycerzy, w pełnym, rzec można- galowym, rynsztunku. Razem z "tym ósmym" ustawili się w dwa równe rzędy po obu stronach drzwi, przy tym rzucając parę słów do majordomusa. Ten pokiwał głową i, z twarzą skropioną delikatnie strachem, zwrócił się w kierunku obecnych na sali. - Z dalekiej Akki, przedstawiciel Zakonu Krzyżackiego, wielki marszałekBurkhard Albrecht von Truttcheweitz!- zakrzyknął, a rycerze w jednej chwili wyrwali miecze i unieśli je ponad głowę wchodzącego właśnie do komnaty mężczyzny.
Spokojnym, pełnym pewności siebie krokiem zmierzał w kierunku Lorianny, zdejmując powoli z rąk rękawice, ściągając starannym ruchem hełm posłał do zebranych uśmiech, pełen pewności siebie, wręcz arogancki- jakby śmiał się z nich, szydził z ich podłości, prezentował im ich niższość.
Przyklęknął przy gospodyni, unosząc jej dłoń do pocałunku. Pocałunku, który od razu zwracał uwagę- trwał jakby za długo, był jakiś nienaturalny, jakby Burkhard wąchał jej dłoń, nie tylko całował. Chociaż kto wie, może po prostu zauroczyło go nieprzyzwoicie drogie pachnidło szlachcianki? - Witaj, o pani...- szepnął, po czym płynnym ruchem wstał i dodał już zdecydowanie głośniej- Och, szykowałem mowę proszącą o wybaczenie mi mojego spóźnienia, lecz- jak widzę- nie ja jedyny przybyłem tu po czasie.- rzekł, wskazując na puste miejsce obok kobiety.
Po chwili rozsiadł się już na przygotowanym dla niego miejscu- niemal idealnie po drugiej stronie stołu. Widać było, iż z jednej strony traktowano go jako jednego z najważniejszych gości, z drugiej zaś... Nie chciano mieć go obok siebie. Nic dziwnego, pomyślał. Tego przecież oczekiwał...
Gdy zaś za plecami krzyżaka ustawiło się dwóch postawnych rycerzy z opuszczonymi przyłbicami (najwidoczniej ochrona), a jeden z jego ludzi dał znak orkiestrze, by ta zaczęła grać na nowo- von Truttcheweitz zaczął obserwować zarówno otoczenie, jak i potrawy zachęcające tylko do rozpoczęcia uczty...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |