Burkhard poczuł czyjąś silną dłoń wstrzymującą mu miecz od wyjścia z pochwy. Następnie poczuł na sobie spojrzenie czarnych jak antracyty i bezwzględnych oczu.
-Zachowaj powagę. Dyplomacja. Tolerancja. Nie słyszałeś co mówił świętobliwy? Jak słudze bożemu abominacyja nie przeszkadza, to tobie powinna?Przyszedłem tu radzić, a nie ciszyć durne awantury. Zrozumiano? No, głowa do góry i trzymaj fason.
Nieznajomy odszedł i nagle się zatrzymał. "Gdzie ja miałem iść?" Nie pamiętał. Szedł więc przed siebie, kopnął też przy okazji książęcego karła pod stół, by krzyżak dalej się nie frasował. Czarna zbroja pobrzękiwała z jego krokami. Nie zdejmował jej nigdy, jedynie na dzień - to był jego znak rozpoznawczy. Podszedł do księżnej i lekko skłonił głowę - bez żadnej uniżoności, a raczej z szacunku. -Stawiłem się na wezwanie, Pani. Powiedział zmęczonym i znużonym lekko głosem. O cóż tutaj chodzi? Zjazdy, cudy niewidy, za tym zawsze się kryje jakaś większa kabała. Oświećże mnie więc!
Usiadł gdzieś obok księżnej i czekając na odpowiedź bawił się widelcem. Jak dziecko - to musiało wyglądać bardzo źle i o ten efekt mu chodziło. Czemu ktoś miał by widzieć w nim wytrawnego gracza? Spoglądał na księżną z zaciekawieniem - jakim cudem z takiej matki wyszła taka brzydula? Nie miał pojęcia i nie obchodziło go to. Miecz trochę swędział, przydało by się go wyciągnąć na jakąś okazję. Może coś rycerskiego? Turniej? Najpierw zobaczę co mi powie, potem pomyślimy.
Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 18-11-2007 o 19:04.
|