Grom wpadł w rodzaj odrętwienia. Szedł z grupą, bo trudno nazwać było to plutonem. Wykonywał rozkazy, pilnował swojej strefy obserwacji, przekazywał sygnały dowodzenia od Wiernego, do Jonasza. Ale świat nie do końca do niego docierał.
Może to siła i ilość przeżyć. Może dym i zmniejszona wydolność płuc. A może po prostu się łamał coraz bardziej. Może po prostu świadoma, myśląca cząstka Groma spadała w czeluści zapomnienia, a pozostawało zwierzę, które wystawione na nieopisany stres, wyzbyło się strachu? Rudzielec nie słyszał odgłosów dochodzących ze szpitala. A raczej nie zdawał sobie z ich istnienia sprawy. Nie zwrócił też specjalnej uwagi na Basię, która została z tyłu. Pytająco tylko spojrzał i zyskał zadowalającą odpowiedź. Tak, tak, zaraz Basia dołączy.
Na czworaka szybko przesunął się do następnej zasłony i tam poczekał na resztę, osłaniając flankę. Gdy już wszyscy przeszli, coś tknęło chłopaka. Basia. Basia i Junak. Gdzie oni?
Oddział otworzył ogień. Do przodu chyba. Grom był niemal pewny, że to Jonasz prowadzi ostrzał ze swojego emgie. I ktoś czasem dołącza się do kanonady. Świetnie, ale gdzie jest ta sanitariuszka?
Jakaś kula świsnęła niebezpiecznie blisko. A Basi nie było widać, pomiędzy dymami. Grom odwrócił się w stronę reszty grupy. Ale nie dostrzegł nikogo. Nikogo poza Chmurą, który właśnie wywalał krótką serię gdzieś przed siebie. Trudno było dać sygnał, żeby poczekali. Zresztą... i tak stali.
Zamiast się zastanawiać, Grom wyprostował się i sprintem ruszył z powrotem. Biegł w szarych oparach, zwinnie mijając gruz, a czasem wskakując na mniejsze zwały. Omal nie wyminął Basi, która mocno przytulała do siebie ukochanego. Miała mokre policzki i szklące się oczy. Grom usłyszał wyraźne komendy gdzieś dalej, wzdłuż Długiej. Szwaby deptali im po piętach. - Chodź, Basiu! - szarpnął dziewczyną, ale ta kurczowo ściskała Junaka. Grom poczuł się bezradny. Jak mógł ją prosić, by zostawiła swojego przyszłego męża samego. Jak mogła oddać go dobrowolnie śmierci. - Basiu! Junak... on nie chce, abyś umarła wraz z nim. Chodź. Niemożliwe, byście dali radę razem. Ale ty... - głos mu się załamał. Nie był w stanie powiedzieć tak mocnych słów. Ale dziewczyna na pewno wiedziała co miał na myśli. Spojrzała na niego, z jakąś taką pustką w oczach. "Ty możesz przechować pamięć po nim. Ty i nikt inny. Bo jeśli ty nie przeżyjesz, nikt inny tego nie zrobi" - to właśnie myślał, ale słowa uwięzły mu w gardle. - Nie ma innej drogi. Jego droga się kończy. Ale nie twoja, Basiu - powiedział już miękko, czule. Jeszcze chwila i sam zacznie płakać.
Wtedy ktoś strzelił, od strony szpitala. "Szpital..." - dotarło do Groma - "Kupią nam trochę czasu" - pomyślał mimowolnie i poczuł ciężar własnych myśli. |