Robin "Dziadek" Carver
No świetnie... najwidoczniej Robinowi nie dane było mieć chwili świętego spokoju. Przez chwilę wahał się: czy może zostawić Richa samego? Nie znał go za dobrze... no i na co jest chory ten koleś? Jeśli to jakieś przewlekłe, zaraźliwe choróbsko... Zmarszczył brwi i zaklął cicho.
-Zaraz wracam... nie ruszaj się nigdzie. Pozostali powinni niedługo wracać. - powiedział raczej w powietrze, niż do osoby siedzącej obok niego. Otworzył drzwi i wygramolił się z karetki. Naprawdę nie wiedział po co to robi. "Hmm... a może... nie... po co zabijać zupełnie obcego człowieka? Szkoda amunicji. A zostawienie go tu, żeby zarzygał cały samochód i okolicę też nie byłoby rozsądne." Carver nie miał nic do ludzi. Nawet ich lubił. Wychodził z założenia, że nie są tacy źli... większość po prostu jest głupia, co się okazywało często, kiedy już "pierwsze wrażenie" minęło.
-Nie mamy leków. Ale tam przecież jest szpital. - ciekawiło go, czy on w ogóle rozumie co się do niego mówi -No dobra... wstawaj, nie możesz tu przesiedzieć całego dnia... - powiedział do chorego. Przerzucił karabin na drugie ramię, żeby było wygodniej podtrzymywać tą "sierotkę." We dwóch ruszyli w kierunku szpitala. Dziwacznie to wyglądało... z jednej strony Carver podtrzymywał chorego, a z drugiej trzymał się od niego jak najdalej. Chyba znowu będzie rzygał."Po prostu pięknie..." |