Solen ze zdumieniem patrzył jak Genoshian pada na kolana a otoczenie rozmywa się ukazując szare skały oraz nie mniej ponury las. Nagle pojawiły się też dwie postacie, z których jedna była mu dobrze znana. tek był jednym z najsłynniejszych Strażników i o ile jego obecność nie była zdziwieniem o tyle jego zachowanie było niepokojące. Obok niego stał niechlujnie ubrana starucha i najwyraźniej miała wrogie zamiary a on nic nie robił by ją powstrzymać. Zanim zdążył zareagować Hesper rzuciła coś w stronę wiedźmy.
"Co tu do ciężkiej cholery się wyprawia?"
Solen lekko mówiąc nie był zadowolony, wezwano go bez uprzedzenia i dano dosłownie moment na przygotowania po czym rzucono go w to miejsce bez najmniejszej wzmianki o tym co się dzieje. W jego oczach pojawiła się wściekłość.
"Żadna starucha nie będzie ze mną tak pogrywać!"
Z palców wysunęły się krótkie, mocne pazury, a źrenice rozszerzyły się dostosowując do mniejszej ilości światła.
"A teraz wiedźmo pokażę ci, że ze Strażnikami nie ma żartów."
Solen bezgłośnie pobiegł w stronę staruchy najwyraźniej mając w zamiarach co najmniej ją ogłuszyć. |