Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2007, 09:22   #117
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Droga Lwa: Pogranicze


Wśród dziewięciorga dzieci Słońca i Księżyca, żadne nie wzbudziło takiego podziwu, jak Akodo. Wojownik i strateg, Akodo został w pojedynku pokonany jedynie przez Hantei i to po długiej i zaciętej walce.

Kiedy upadnie ostatni Akodo, upadnie ostatni Hantei.

Najstarszy z kami nadzwyczaj starannie dobierał ludzi, którzy mieli za nim podążać. Tysiące opowieści krążą o tym, jak do grona jego wasali dołączyli protoplaści pozostałych wielkich rodów Lwa: Ikoma, Kitsu czy Matsu. Każdy jednak z rodów kuge i buke, który potrafi wywieść swe korzenie od czasów, kiedy kami Lwa stąpał po ziemi, ma swoje opowieści, o swoim przodku i tym jak on zwrócił na siebie uwagę Jednookiego, jak on znalazł się w słynnym 'Dowodzeniu'.

Zwykle też milczy się o tym, ilu martwych przypadało na jednego takiego, który starł się z Jednookim i przeżył, by zostać jednym z jego wasali. Akodo bezlitośnie ścinał tych, których uznał za bezwartościowych. Nie z żądzy krwi. Samuraj, który później spisał kodeks bushido, nie podlegał czemuś tak upodlającemu. Co jednak często przechodzi niezauważone w opowieściach o jednookim kami, to fakt, jak często bywał on przygotowany na zdarzenia, zanim te nastąpiły.

To Akodo rozpoczął budowę armii, przygotowując się na przyjście Fu-Lenga. To Akodo zszedł cały Rokugan tylko po to, by wybrać najbardziej wartościowych ludzi, których szkolił na dowódców tej armii. To Akodo rozpoznał miękkość słów Shinsei, odpowiadając na nią twardą niczym diament literą bushido, dając ludziom w czasach pożogi i koszmaru samurajów legendy, kierujących się zasadami nieosiągalnymi dla zwykłych ludzi, inspirującymi każdego świadka ich czynów do choćby podążania w ich cieniu, do doskonalenia samego siebie.

Syn Shinsei kiedyś zaskoczony został pytaniem szukającego skandalu Skorpiona, co jego ojciec sądzi o bushido Jednookiego. Było to wkrótce po słynnym ścięciu między Cesarzem i jego najstarszym bratem, kiedy Akodo splunął w odpowiedzi na słowa Małego Mistrza, co pchnęło Hantei Jinmu Tenno do wydania słynnego nakazu by w każdym dojo Lwa znajdowało się Tao Shinsei zaraz obok Kodeksu Bushido. Młodzian uśmiechnął się szeroko, radośnie i rzekł:

- Że jest wspaniałe.

Spomiędzy kami, to Bayushi i Hida najprędzej dostrzegli mądrość czynów Akodo. Dalekowzroczność Jednookiego przyciągnęła ich uwagę, choć z zupełnie innych powodów. Hida obserwował militarne przewagi i pomysły brata, widząc w nim kogoś równie jak on obeznanego z prowadzeniem wojen, od kogo mógł się uczyć jak prowadzić ludzi w walce. Choć, by oddać pierwszemu Krabowi sprawiedliwość, niewiele z owej nauki było mu potrzebne. Bayushi zaś mimo swej niechęci do swego sztywno zapatrzonego w honor brata nie potrafił odmówić mu uznania, ponieważ Akodo swoim jednym okiem widział dalej, niż wielu dwoma, co dostrzegł pierwszy Skorpion po lekturze fragmentów zaledwie traktatu brata.

Niewielu w Rokuganie zdaje sobie sprawę, jak bardzo zmienione zostało przez wieki "Dowodzenie". Olbrzymia księga, której autorstwo zwykło się przypisywać Akodo, została naprawdę jedynie przez niego rozpoczęta. Najstarszy wśród dzieci Słońca i Księżyca doskonale wiedział, jak czas potrafi zmienić adekwatność środków potrzebnych do osiągnięcia celów, dlatego zostawił w olbrzymiej księdze... znakomitą większość pustych stron, które później zapisywali jego następcy. To jednak wiedzą jest dość powszechną dla każdego, kto czytał niegdyś najsłynniejszy traktat o taktyce jaki kiedykolwiek powstał. Dla każdego, kto uczęszczał do dojo Klanu Lwa, lub kto w swoim dojo zainteresował się taktyką.

Jest jeszcze jedna opowieść. Taka, która dawno temu została pogrzebana. Taka, którą uznano za niebezpieczną dla Cesarstwa, a zatem nadającą się do usunięcia z kart historii. Ale tym niemniej prawdziwą, i opowiadaną z ojca na syna, lub nawet z poprzednika na spadkobiercę. O tym, jak traktat Jednookiego uznano za niehonorowy.

Rozkaz Cesarza jest prawem, on jest bowiem Synem Niebios. Dlatego nikt nie wyrzekł słowa sprzeciwu i poprawki, jakie Hantei-heika uznał za stosowne wprowadzono we wszystkich kopiach traktatu.


Komnaty daimyo Lwa, Zamek Zawsze Wiernych (Shiro Akodo), prowincja Etsu; terytorium Klanu Lwa; godzina Bayushi, 9 dzień miesiąca Onnotangu; wiosna 1114.

Niektórzy rozumieli, dlaczego Akodo i jego następcy pisali o prowadzeniu wojny tak, jak to czynili. Dlaczego przezorność pierwszego Akodo powinna być zachowana. Dlatego też nie wszystkie starsze wersje traktatu zniszczono lub przerobiono do końca. Spośród wszystkich takich ksiąg, najkompletniejsza znajduje się w posiadaniu jednego człowieka. Akodo Arasou, Czempiona Wielkiego Klanu Lwa, nastoletniego młodzieńca uderzająco męskiej postury, o którego wojennych przewagach już teraz jest głośno.

I który właśnie tą książką wymachiwał, dyskutując z jednym z dyplomatów Lwa, panem Ikomą Ujiakim.

- Ujiaki-san, dlatego niezależnie co Uji sobie wymyśli nasze strażnice i tak powstrzymają jego ewentualny przemarsz, a gońcy powiadomią nas o jego planach.

- Panie, Uji-san również ma strażnice po swojej stronie. Nie sądzę, by nie znał ich korzyści lub nie wziął ich pod uwagę.

Ujiaki bardzo się starał by zachować powagę, powstrzymując ochotę by wydrzeć nastolatkowi księgę z dłoni i odłożyć ją gdzieś, gdzie będzie traktowana z należnym jej szacunkiem.

- Phi! Uji nie ma sił, jakie my mamy. Cóż może uczynić? - Nastolatek spoglądnął z triumfem na swego doradcę - Nic! Nie ma ani sił, ani środków, by przeprowadzić atak na Shiro no Yojin, nie ma też sił by poważnie mu zagrozić.

- Właśnie koncentruje te siły, panie. W Kosaten Shiro. Przeprowadzi je najpewniej przez Równiny Osari, i nawet jeśli nie będą to siły zdolne zagrozić Shiro no Yojin, to na pewno będą one znaczne. Pozostawienie ich oznacza ruiny tych terenów.

- Nudzisz mnie, Ujiaki. Jaki w ogóle powód ma Uji by koncentrować swoje siły? Ile ich zdołał skoncentrować? Nadal tego nie wiesz? Już tydzień minął odkąd ci to zleciłem. Postaw cztery kaisha w gotowości, dwie z armii w Shiro Matsu i dwie stąd. Wystarczy z naddatkiem.

- Hai, tono*. - Ujiaki skłonił głowę, maskując urazę. Miał zamiar zrobić jednak coś więcej niż tylko postawić w gotowości parę kompanii...

* * *

Ujiaki był mężczyzną w kwiecie wieku. Jego bujna broda, nalana twarz o pucołowatych policzkach oraz brzuch powodowały, że wielu, widząc go, popełniało błąd. Brali go za samuraja, którego najlepsze lata są już przeszłością, za obiboka i żarłoka. Fakt, że jak prawdziwy Ikoma potrafił być głośny i nieumiarkowany w okazywaniu emocji dodatkowo pogłębiał tę mylną pierwszą ocenę. Tymczasem Ujiaki pod powierzchownością hedonisty skrywał całkiem przebiegły i kalkulujący umysł, zarządzał wszak siatką szpiegowską swego klanu.

Daidoji Uji był zaś całkiem wysoko na liście jego zmartwień. Obecny daimyo rodziny Daidoji był jednym z trzech najpotężniejszych panów w całym Klanie Żurawia. Jego taktyczne umiejętności zyskały mu rozgłos już w młodym wieku, kiedy dopiero zdobywał szlify w szkole Daidoji. Wtedy już jednak zdołał prowadzić całkiem umiejętnie ludzi do walki. Usłyszawszy o tym Ujiaki postarał się, by paru jego ludzi znalazło się w otoczeniu przyszłego daimyo.

I ci nie przynieśli wieści, jakie uspokoiłyby starego wygę. Młody daimyo już parokrotnie wyrzekł słowa, wyraźnie świadczące, że i on zamierza podążyć śladami Daidoji Yurei, nawet pomimo - a może właśnie dlatego - jego niesławnego końca.

Dyplomata Ikoma zdawał sobie też sprawę z tego, że wskutek paktów jakie Klan Żurawia zawarł dawno już temu z Klanami Feniksa oraz Jednorożca, jak i przy efektywności, jaką Żurawie i Skorpiony miały na dworach, Lew, atakując Żurawia, musiał być przygotowany do walki na niemal wszystkich granicach. Między innymi dlatego Klan Lwa miał osiem armii...

Ale jeśliby do tego doszło, oznaczałoby, że Ikoma Ujiaki zawiódł. Jego bowiem sprawą było wywiedzenie się, czy sąsiadujące z Lwem klany nie zawarły sojuszy, o których jego suzeren wiedzieć powinien. Niepokoiła koncentracja wojsk w Kosaten Shiro. Niepokoiła zwłaszcza z tej racji, że Daidoji Uji nie czynił rzeczy niepotrzebnych. Mężczyzna niewielu słów jakim był Uji nie będzie czynił niepotrzebnych gestów, rozumował pan szpiegów Ikoma. Albo więc Uji miał chytry plan, albo sojuszników. Dlatego postawienie w gotowość paru kompanii to nie było jedyne posunięcie jakie miał zamiar przedsięwziąć Ujiaki...


Zamek Rozdroży (Kosaten Shiro), prowincja Jodo; terytorium Klanu Żurawia; w tym samym czasie.

W niewielkim pokoju nad rozmaitymi planami, na niewysokim, okrągłym kamiennym stole z wyrysowaną mapą, pochylało się dwu Daidoji. Pierwszy z nich, barczysty i krępy mężczyzna był w błękitnym kimonie w czarne pasy. Przepasany czarnym obi, z daisho i tessenem za pasem, mężczyzna ten krótko obcięte na modłę Krabów włosy, brodę i niewielką bliznę po oparzeniu na prawym policzku. Chui Daidoji Meiwaku Hatori był szóstym pokoleniem rodu wasalnego Daidoji, założonego przez ronina Meiwaku po tym, jak jego pan pozwolił mu przyłączyć się do rodu Daidoji. W rzadkich chwilach autoironii, Hatori mawiał, że jego praprzodek założył taki a nie inny ród, bo jego pan przez jego służbę nierzadko znajdował się w kłopotach**.

Razem z nim w pomieszczeniu znajdował się jego shoko kanbu*** i kochanek, długowłosy Daidoji Jun Igashira, młodszy odeń o trzy lata kuzyn ze strony matki. Chłopięco smukły Igashira w zamyśleniu potarł podbródek, próbując umiejscowić na mapach miejsca przyszłych starć.

Obaj wojskowi korzystali z nadmiarowego czasu. Daidoji Uji miał pojawić się lada moment, zaś póki co, tak chui jak i shoko kanbu raz jeszcze przerabiali plan między sobą, przed jego ostateczną prezentacją.

Zamieszanie za drzwiami spowodowało, że przerwali. Trzaski pięści w zbroje, odgłosy rozwieranych drzwi oraz przede wszystkim okrzyki powitalne powiedziały obu mężczyznom kto nadciąga, długo zanim Daidoji Uji stanął w drzwiach. Daimyo wszystkich Daidoji zastał dwu mężczyzn przyklękających na jedno kolano, by dotknąć pięścią podłogi.

- Daidoji-sama! - alt i baryton rozbrzmiały niemal unisono.

Uji był mężczyzną nieco większym od przeciętnego Rokugańczyka. Nie barwił włosów, nie golił się też inaczej, niż tradycyjnie. Miał więc łysą głowę, jedynie z jej czubka wyrastała kita czarnych włosów, przycinana tak, by stanowić samurajski kok, ale nic więcej. Także dzisiaj nie nosił zbroi, ani maski, te zakładał jedynie do walki. Yojimbo pozostawił za drzwiami, choć obaj strażnicy bacznie obszukali pomieszczenie i nie szczędzili spojrzeń dwóm Daidoji w środku, nim wyszli.

Mruknięciem mężczyzna nakazał powstać obu wasalom, kolejnym mruknięciem oraz niecierpliwym gestem polecił im rozpocząć.

* * *

W miarę jak Igashira i Hatori wykładali plany, rozwijali kolejne zwoje i ustawiali woskowe odlewy prezentujące oddziały na kamiennym, wymalowanym w mapę stole, umysł ich suzerena gnał już do przodu. Mężczyzna niewielu słów doskonale pojął dokąd zmierza plan obu bushi, dostrzegł też dwie jego wady, nim oni sami zdążyli dojść w prezentacji tam, gdzie mieli je poruszyć.

- Strażnice? - wyszeptał.

Twarz Meiwaku rozciągnęła się w szerokim, powolnym uśmiechu odsłaniając na moment zęby. Spojrzał na Igashirę, wymienili uśmiechy. Wiedzieli, że ich odpowiedź uraduje ich pana.

- W tej sprawie, mój panie, cztery miesiące temu... - zaczął Jun.

W dziewiątym, wedle kalendarza Isawa, stuleciu dynastii Hantei, Klan Lwa czerpiąc z wzoru Klanu Kraba, niezwykle wzmocnił swoje granice. Wynająwszy inżynierów Kaiu by Ci popracowali nad głównymi twierdzami, Lew wzniósł szereg strażnic wzdłuż granicy z Żurawiem. Każda taka strażnica była pomyślana jako obóz dla oddziału o wielkości maksymalnie jednej kompanii. Więcej nie było potrzeby. Otoczona palisadą, z barakami, placem ćwiczebnym i apelowym, z kuchnią, łaźnią oraz przede wszystkim z wieżą strażniczą i obserwacyjną, każda taka strażnica wkrótce stała się zaczątkiem niewielkiej osady. Że zaś cały szereg strażnic szybko, dzięki gołębiej poczcie, przekazywał wiadomości, wkrótce ruszające na rajd oddziały Daidoji zaczęły regularnie wpadać na czekające na nich w dogodnych pozycjach wojska Matsu czy Akodo. Po pół roku każdy rajd był już zbyt kosztowny, a wykrwawieni na nich Daidoji nie mogli już prowadzić wojny na cudzym terenie. Wtedy zza umocnionej granicy Lwy przypuściły kontratak, kulminacją którego było zdobycie przez nie Shiro no Yojin, w Nocy Spadających Gwiazd.

Stalowe Żurawie boleśnie odczuły policzek. Wielkim wysiłkiem przereformowano wojsko, tworząc nową jednostkę, Jastrzębi. Ich specjalne szkolenie miało zapewnić wojskom Żurawia ochronę przed 'niespodziankami' w rodzaju czekającego wroga, na którego terytorium operowali.

Taktyki Daidoji zmieniły się również. Miast rajdów, dokonywano teraz wypadów znacznie lepiej przygotowanych, daleko rzadszych i - przede wszystkim - krótszych. Poprzednie regularne utarczki na granicy zmieniły się w wojnę podjazdową. Kolejni panowie próbowali czasem napaść i zniszczyć strażnice, lecz zwykle kończyło się to na niczym i pozostawały podjazdy i najazdy. Wszystko to jednak rozbijało się o łańcuch strażnic jak fala morska rozbija się o falochron.

Uji taktykę swych poprzedników opanował po mistrzowsku. Od czterech lat prowadził działania zaczepne na terenie wroga. Od czterech też lat jego wysiłki hamowały strażnice, lub dzięki nim i posłanym z nich wiadomościom - wojska Lwa. Uji więc nakazał paru swoim ludziom opracowanie odpowiedniego planu, samemu koncentrując się na rozpoznawaniu granic i rozlokowania sił przeciwnika.

Zarówno Igashira jak i Hatori zdawali sobie sprawę z ważności tego rozkazu. Wiedzieli co oznaczać będzie dla nich powodzenie misji... lub jej porażka. Dla obu była to misja, na której mogli niezwykle wznieść się w hierarchii.


Trzynasta Strażnica, prowincja Kaitomo; terytorium Klanu Lwa; w godzinę później

Uderzenie pięści posłało Soshana na ścianę. Mroczki zawirowały mu przed oczyma. Nie to, by wcześniej było wiele lepiej, pierwszy sierpowy sięgnął lewej skroni rozwalając łuk brwiowy. Opuchlizna i strumyczek krwi szybko spowodowały, że widzenie lewym okiem w tej walce było niemożliwe.

"Świetnie. Po prostu świetnie. Jeszcze trochę takiej zabawy i chyba jednak oddam, kobieta czy nie..."

Soshan wiedział jednak, że najpewniej nie odda. To właśnie spowodowało całe zajście.

Przydzielony do służby tu Soshan z początku świetnie sobie radził. Do czasu. Posiłki jakie przysłano w dwa może tygodnie po jego przybyciu, przyszły z Shiro Matsu. I od tego czasu ćwiczebnym partnerem Soshana została Matsu Heiko Saionji. Pochodząca z rodu Heiko dziewczyna miała nietypową, egzotyczną urodę, co, jak szeptali sempai poza zasięgiem uszu oficerów czy kobiet z rodu Matsu, było zasługą płynącej w jej żyłach domieszki krwi Jednorożca.

Soshan doskonale wiedział nawet skąd ta domieszka się wzięła. On i Saionji uczyli się dwa lata temu razem przez pewien czas, choć dziewczyna zupełnie nie miała o tym pojęcia. Nic dziwnego. Ostatni rok był początkiem czegoś nowego w życiu dotąd znajdującego się w cieniu Akodo. Urósł, rozrósł się, jego patyczkowate dotąd kończyny nabrały ciała, zaś załamujący się piskliwy głos obniżył się do zadowalającego tenoru. Soshan każdą z tych zmian witał z utęsknieniem i ulgą, mogąc wreszcie wierzyć zapewnieniom matki na temat męskiej urody swojego dawno nieżyjącego ojca, którą jakoby miał po nim odziedziczyć. Idąc też za jej wspomnieniami, począł farbować włosy na rudo, i od tego czasu zaznał wreszcie, czym może być powodzenie u kobiet.

Nie, żeby nie wpędzało go to w inne kłopoty...

Kolejne trzy uderzenia Saionji udało mu się jakoś zblokować, ale czuł jak ich impet powoduje sztywność przedramienia. Jedno trzeba było kobiecie przyznać. Razem z trzema koleżankami zaciągnęły go na tył baraków, gdzie mało kto bywał, ale walczyła sama Saionji, koleżankom zostawiając pilnowanie, by nikt nie przeszkodził w 'rozrachunku'.

"Trzeba się było nie wstrzymywać podczas treningów..." pomyślał mimochodem Soshan, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z próżności tej myśli. Wychowany jako jedyny samuraj (poza matką i siostrą) w całej wiosce, w wieku dziewięciu lat pojechał do Szkoły Wojny Akodo, gdzie trafił do stricte męskiej klasy. Przypadek? Los? Na pewno problem, co Soshan stwierdził już na swoim gempukku. Wygrałby wszystkie walki, gdyby nie to, że jego przeciwnikiem w półfinale okazała się być kobieta. I znienacka Soshan stwierdził, że nie umie zmusić się do zadania ciosu.

Ona oczywiście nie miała skrupułów i Soshan pierwszy raz w życiu przegrał - co sam przyznawał - na własne życzenie.

Problem, niestety, wcale nie zanikł. O ile młody Akodo oswajał się powoli z tym, że kobiety, które dotąd widywał jedynie jako bohaterki opowieści, lub piękne istoty, warte starań i szacunku, oraz na żony, mogą czasem podążać drogą wojownika (nie tylko na kartach powieści czy historii)... o tyle w trakcie ćwiczeń z Saionji jego ciosy nadal były wstrzymywane. I o ile na początku młoda Matsu po prostu tego nie zauważyła, przyjmując po prostu, że jest lepsza, o tyle widząc okazjonalne walki swego sempai z innymi współćwiczącymi wyraźnie zauważyła różnicę. Litość zaś lub dworność wobec jej kobiecości, jak to niefortunnie ujął zapytany o powody Akodo zostały przez nią bardzo źle odebrane.

Fakt, że Soshan rozumiał to wszystko wcale nie ułatwiał mu zadania ciosu, a wręcz czynił to trudniejszym. Zaś każde powstrzymanie się powodowało, że Matsu kipiała w swej furii jeszcze bardziej, waląc bez opamiętania.

W końcu, któryś z ataków doszedł. Blok był zbyt wysoko, i powietrze uszło z płuc Soshana gdy jego przeciwniczka zasadziła mu haka w brzuch. Zawartość żołądka poszła mężczyźnie do gardła, oczy załzawiły i zmętniały, a on sam począł osuwać się do przodu, gdy kolana poddały się i zmieniły w watę. Instynkty pięściarza jednak nie umarły, i padający Akodo złapał kobietę za ramiona, by następnie obrotem w biodrach rzucić nią o ziemię. Zwykle taki rzut kończył się odskokiem, ale Soshan nie czuł nóg po ciosie kobiety, więc niczym worek osunął się zaraz na nią, wciąż bez tchu, bezwładnie. Doświadczenie z ulicznych bójek, jakie wiodło każde dziecko wychowywane w jego rodzinnych okolicach, z miejsca podpowiedziało następny ruch. Stęknąwszy boleśnie Soshan podciągnął się zdecydowanie, wspierając się na prawym łokciu, wzniósł lewą rękę, by uderzeniem pięści ogłuszyć przeciwnika i... zamarł, patrząc na leżącą pod nim kobietę.

- Kirei...**** - wyszeptał w podziwie, patrząc na cętkowane złotymi plamkami gniewu źrenice kobiety. A potem, trzaśnięty łokciem leżącej, osunął się nieprzytomny na ziemię obok.

Zamek Rozdroży (Kosaten Shiro), prowincja Jodo; terytorium Klanu Żurawia; godzinę później.

Daidoji Uji promieniał. Dało się to poznać po tym, jak jego ruchy nabrały energii, jak błyszczały mu oczy. Spoglądał na mapę, kalkulując możliwości, jakie stwarzał przed nim pomysł jego podkomendnych.

- Doskonale - rzucił z charakterystyczną dlań zwięzłością - Teraz dajcie mi jeszcze powód, dla którego oficjalnie mam wydać odpowiednie rozkazy.

Drugą wadą, jaką dostrzegł jeszcze wcześniej daimyo Daidoji, było to, że w chwili obecnej on nie mógł zaatakować Lwa. A przynajmniej - nie bez powodu akceptowalnego na Cesarskim Dworze...

* tono - panie
** meiwaku - kłopot, przeszkoda
*** shoko kanbu - najwyższy rangą oficer sztabowy w kompanii (kaisha), zastępca chui
**** kirei - piękny, piękna, piękne
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 18-12-2007 o 04:44. Powód: stracony post wskutek awarii kompa
Tammo jest offline