- Opuść waść broń, bo straszysz nim wszystkie niewiasty, a co za tym idzie – straszysz ich mężów. – rzekła chłodno Lorianna, a jej słowa były niczym kubeł zimnej wody na głowę Gabriela Vasquesa.
Trudno jednak było zarzucić kobiecie braku racji, a i fakt, że była ona we własnym domu stanowił pewną motywację, by przegryźć gorycz i schować wspomniany miecz.
Księżna uśmiechnęła się z aprobatą i zbliżyła do rycerza, by mógł ucałować jej dłoń na przywitanie.
- Mimo że spóźniony, jak zwykle beztroski Gabrielu. Miło cię widzieć w dobrym zdrowiu. Oczywiście, nie mam zamiaru cię zatrzymywać. – mówiła głosem miękkim niczym jedwab – Arcybiskup odpoczywa akurat w Zielonym Pokoju racząc się naszym najlepszym winem. Zapewne się ucieszy, gdy doń dołączysz i wychylisz kielich z tacy. Ja niestety muszę powitać innych gości.Wybacz... Lorianna skłoniła się i wdzięcznym krokiem odeszła. Idąc na drugi koniec sali, uwiesiła się ramienia swego bratanka - Laszlo Andrasa, który dopiero co z Gabrielem rozmawiał i czerwień oburzenia na jego licach wciąż jeszcze nie zbledła. - Porywam cię krewniaku, chcę ci kogoś przedstawić. – a ciszej dodała: - Nie przejmuj się nim. Takie pancerzyki robią dużo hałasu, ale gdy wiedzieć gdzie ugryźć, okazują się bardzo miękkie i smaczne.
Szeroki uśmiech ozdobił oblicze księżnej, która już normalnym, może nawet trochę za głośnym głosem przedstawiła Laszlo przygarbionego staruszka, który akurat zjawił się na sali. - Profesor Michał Paprocki, wyśmienity uczony naszej Akademii Krakowskiej. – zrobiła pauzę i zwróciła się do starca – A to mój krewniak - Węgier, Laszlo Andras. Obaj panowie są o wiele bardziej światli niż... niektórzy tutaj. Mam więc nadzieję, że tematów do rozmów wam nie zabraknie.
To powiedziawszy, Lorianna ukłoniła się, skromnie spuszczając oczy. |