John Runge szedł mozolnie przez pustynię. Miał już szczerze dość. Przeklinał pod nosem na gorące dni, na zimne noce i na własnego pecha. Nie lubił dłuższych spacerów z dala od cywilizacji, albo chociaż innych ludzi. Na ten też nie udał się z własnej woli. Pech...
Zatrzymał się na chwilę, zapiął szczelniej ciepłą kurtkę od munduru i rozejrzał po okolicy. Był wysokim, nie najgorzej zbudowanym brunetem. Rozejrzał się po okolicy pewnym wzrokiem. Hmm, czyżby ognisko? Zła passa się odwraca? Sprawdził, czy pistolet łatwo wychodzi z kabury i ruszył szybkim krokiem w stronę małej ostoi cywilizacji. |