Wreszcie zrozumieli! Trudno jest walczyć z przeciwnikiem, którego siła jest nieznana, a wydaje się nieograniczona, gdy jest na swoim terenie.
Swym potężnym cielskiem Tiba ochraniała odwrót towarzyszy bez ustanku miotając łapami i rozszarpując na drzazgi drewniane ręce, które raz za razem wysuwały się z podłogi i ścian, próbując pochwycić Garou. Choć pojedynczo były raczej niegroźne, to w tak ogromnym natężeniu stanowiły problem, szczególnie, że w miejscu jednej rozbitej, zaraz pojawiało się kilka kolejnych ze wściekłością pragnących pomścić poprzedniczkę. - N'sakla zostaw to cholerstwo! – w przypływie emocji Tiba odważyła się nawet popędzić przewodnika.
Choroba i zgnilizna trawiąca duszę, która opętała stary dom, zdawały się przenikać do wnętrza Garou, osłabiając ją i odbierając nadzieję. Mimo że walczyła równie skutecznie, czuła bezsens tej walki i dlatego z wielka ulgą przyjęła wycofanie się watahy.
Chcąc mieć pewność, że „zaklęty dwór” nie dosięgnie ich swoimi drewnianymi mackami, odbiegli dalej niż to było potrzebne. Tu pod płaszczem Matki, utkanym z gwiazd nocy, Tiba porzuciła swą bojową formę. O dziwo jednak, nie stała się jak zazwyczaj wilkiem, lecz człowiekiem. Kruchość kobiety była zupełnym przeciwieństwem wcześniejszej muskulatury Crinosa. Oto bowiem przyszedł czas rozmowy i rozsądku, a nie instynktu.
Ludzka samica podniosła zmęczone wejrzenie na swych wilczych braci i uśmiechnęła się lekko, jakby chcąc dodać im otuchy. Nawet nie zauważyła, jak po jej policzku wedrowała stróżka krwi, wypływając z rany zadanej drewnianymi szponami ducha.
Upewniwszy się, że wszyscy są cali, Tiba wciągnęła głęboko powietrze i odwróciła się w stronę dworu.
- Teraz musimy uratować nie tylko naszą siostrę, ale i ciebie zbłąkane dziecię Gai... – szepnęła ni to do siebie, ni to do wiatru.
__________________ Konto zawieszone. |