Kejsi radośnie wpatrywała się w Genghiego, kiedy opowiadał o Abazigalu. Opowieść strasznie się jej spodobała. Bóg Słońca, Pogromca Zła, Lord Konstruktor, Pan Ożywiciel, Nieustająca Tarcza Blasku i Powiernik Świętego Płomienia!
- Tak, tak, Genghi, weź mnie....! ...do Trygies!!!
– wesoło chichocząc niemal wskoczyła na niego. – Bardzo chciałabym zobaczyć to, o czym mówisz, bardzo, bardzo! I poznać twoich przyjaciół! Jeśli są Tacy Jak Ty, to bardzo chciałabym, bardzo!
Sathem podszedł do włazu i zaczął przy nim majstrować.
- Widzisz!? – Kejsi wesoło krzyknęła do Genghiego. – Chyba mu się udało! Hurra!
– biegała wokół Sathema i przeskakiwała ponad nim w zwinnych saltach.
Postanowiła przygotować się na otwarcie włazu. Nie wiedziała co mogło tam być. Wyjęła z torebki trochę zasuszonych liści mięty, flakonik żywicy i olejku bergamoty. wymieszała wszystko w łapkach i nasmarowała się pachnącą ziołowo mieszanką. Jej ciało objął jasny błysk. Z pleców Kejsi wyrosły skrzydła, kształtem i kolorem przypominające te od papużki nimfy, jej koci ogon zamienił się w gadzi, jej futerko stało się łuską, a oczy zyskały pionowe, chudziutkie źrenice.
- To... kto to otworzy...? – nieśmiało wyjrzała zza Genghiego.