~Spokój.... Cudowne uczucie. Jeszcze ten melodyjny głos, muszę być w niebie.~ Najróżniejsze uczucia przelewają się przez mą oczyszczona cudownym proszkiem dusze. Tylko nos lekko swędzi, ale to nic. ~Wspaniałe.~ - Żyjesz kolego? Kontaktujesz w ogóle?
Oszołomiony nagłym szturchnięciem, otwieram szeroko oczy. Przez chwile przyglądam się dziwnej postaci stojącej przede mną. -O przepraszam- bełkotam próbując wstać. Udało mi się to. Niestety nie obeszło się bez przewrócenia krzesła. Tak więc stoje twardo na nogach, tylko lekko opierając się rękami o stół i jednym wyćwiczonym ruchem zapinam marynarkę mojego czarnego garnituru. Srebrne Colty lekko ciążą mi u pasa. Cwiejnie się kłaniam. Wyszło. Jakoś... -Nazywam się Michael, z rodu Friedmanów- kontynuowałem, chociaż nie bardzo wiedziałem do kogo mówie, i przypuszam że mój rozmówca nie bardzo wiedział co Ja mówie. -Czym mógłbym panu służyć?-
__________________ "Celem jest szczęście, brak cierpień, wszelkie przyjemności. Dlaczego mamy się bać śmierci, jeżeli gdy my jesteśmy to jej nie ma, a gdy nas nie ma, to śmierć jest?"
Epikur z Samos |