Bailey odprowadził wzrokiem bełt.
I z pewną satysfakcją odnotował fakt, że Inkwizytor do którego strzelał drgnął, a potem nie podniósł się z ziemi.
W przeciwieństwie do innych, którzy z wrzaskiem ruszyli na kompanów. Z jednym wyjątkiem...
Nim zdążył sięgnąć po bełt, który miał wyeliminować przywódcę Inkwizytorów, znalazł się na ziemi.
Oszołomiony potrząsnął głową: "Zaklęcie?" - pomyślał. - "Jest wśród nich mag?"
Na dalsze rozważania nie starczyło mu czasu.
Kątem oka zobaczył, jak jeden z Boskich Bojowników dopada Vaneysha. A potem sam miał na karku dwóch Inkwizytorów. Rzucił bezużyteczną kuszę w twarz temu, który był bliżej. Cel cofnął się o krok.
To dało mu czas na wyciągnięcie miecza. I obronienie się przed ciosem drugiego napastnika.
A potem sam zaatakował, zadając podstępne pchnięcie w pachwinę przeciwnika. |