- Czym mógłbym Panu służyć?
Patrzę z zaciekawieniem na zmagania naspawanego jegomościa z krzesłem i stołem. Skąd on wytrzasnął ten gajer???
- W niczym w sumie. Myślałem, że sam potrzebujesz pomocy, ale widzę, że jeszcze się trzymasz.
Zastanawiam się przez chwilę czy koleś w ogóle coś zarejestrował, po czym skinąwszy mu głową ruszam w stronę wyjścia. Nogi jednak przy pierwszym kroku zataczają niebezpieczną woltę w stronę lady co zmusza mnie do zatrzymania się. A jednak jest gorzej niż myślałem. O Boże. Nawet już nie czuję kiedy jestem nawalony a kiedy nie.
Robię dwa głębokie wdechy i... no cóż. Naprawdę chciałem już wyjść Podchodzę wzdłuż lady do barmana i mówię: - Daj mi jeszcze jednego kielicha
Otrzymawszy szklankę zawierającą domowej produkcji napój ze sfermentowanej kukurydzy, uśmiecham się po czym pytam: -Co to za jeden ten Henry Bragg?
Barman leniwie podnosi na mnie niezbyt bystry wzrok.
- Henry? hehe stary Henry był dziwakiem nie chciał mieszkać w mieście więc osiedlił się na peryferiach miasta... – robi pauzę i zaczyna dłubać w nosie. Przez pryzmat pełnej szklanki wygląda to niestety tak samo obrzydliwie jak normalnie - umarł jakiś miesiąc temu ... przede wszystkim był myśliwym i to dobrym. Świetne mięso mogłem od niego kupić... - Mhmm. A Władcy? Nękali wcześniej Springfield?
- Nigdy... nie zapuszczali się aż w taki głąb ruin aby dotrzeć w okolice miasta ... W starciach brały głównie udział karawany i konwoje ...
Dopijam zawartość szklanki oddając barmanowi pustą. Spoglądam w stronę pustych okiennic, żeby się zorientować mniej więcej w porze dnia. Straszące resztki znaków drogowych dają coraz bardziej wydłużające się cienie. Do 18 zostało jeszcze trochę czasu...
- To moze jeszcze piwko ? - Nie, dzięki. Nigdy piwa po whiskey. A nie masz pomysłu co mogłoby ich tu sprowadzić? Raczej nie cierpią na brak żywności...
- Nie mam pojęcia – barman wzruszył ramionami - Ale lepiej żeby tym najemnikom nikt nie zwiał bo inaczej będziemy przekąskami dla szponów śmierci - przełyka ślinę. - No nic. To nie wróży najlepiej. Żegnam tymczasem.
Gdy odwracam się, żeby wyjść, zatrzymuje mnie głos barmana:
- Ekhm! 8 kapsli!
Wzdycham. O tym ta gruba menda zawsze pamięta, ale żeby co rano uzupełnić wodę w beczce, to już nie. - No tak, tak.... - Wyłuskuje 8 kapsli i odchodzę
Mocny powiew wiatru działa na mnie jak kubeł zimnej wody. Wieje od północy, a na niebie zaczynają kłębić się ciemne i wręcz widocznie mokre chmury. Pewnie będzie padać w nocy.
Idę się przejść po okolicy podziwiając pozostałości dawnego Springfield. Kolejny dzień w kolejnej tak samo wyglądającej dziurze. Kiedyś to musiało być imponujące miasto. Teraz jednak opustoszałe szkieletowe konstrukcje budynków dają schronienie jedynie przerośniętym szczurom i karaluchom. Tatko miał racje, żeby trzymać się z dala od miast. Wraz z jasnością myśli powraca we mnie złość na siebie i takie miejsca jak to. Zastanawiam się przez chwilę, czy nie wstąpić do domu uciech Velvet, by nie dać ujściu rozgoryczeniu przez lędźwie w ramionach, którejś z dziewczyn, ale po chwili rezygnuje z tego pomysłu. Szwendam się jeszcze trochę do momentu gdy słońce zaczyna zbliżać się do linii horyzontu, po czym idę do ratusza.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |