Bailey zaklął pod nosem widząc, co dzieje się z jego kuszą. I z planem rozprawienia się z Inkwizytorami... "Znów mam dwóch na karku" - pomyślał. - "Będą kłopoty."
Nagle przeciwnicy z dziwnym wyrazem twarzy chwycili się za gardła. Nim Bailey zdołał wykorzystać tę sytuację rozległ się huk i tumany kurzu przesłoniły widoczność. Gdy kurz opadł oczom Bailey,a ukazały się plecy uciekających co sił w nogach Inkwizytorów. Oczywiście tylko tych, którzy nie leżeli martwi lub ciężko ranni. "Na chwilę mamy z nimi spokój" - pomyślał.
Niestety myśl okazała się prorocza.
Nim minęła chwila zza wzgórza wyłonili się niedawni przeciwnicy. W dodatku w znacznie wzmocnionym składzie.
- Na konie - usłyszał i nie czekając na powtórzenie zaproszenia skoczył na siodło.
Niestety - albo konie dostarczone przez burmistrza były kiepskie, albo Inkwizytorzy zaopatrywali się w najlepszych stadninach w kraju. Przyczyna niezbyt Bailey'a obchodziła - ważny był skutek... Inkwizytorzy zbliżali się coraz bardziej. Można było śmiało powiedzieć, że siedzieli drużynie na karkach.
Zbliżający się las dawał uciekającym szansę na ratunek. W ostatniej chwili wjechali między gęsto rosnące drzewa. Bailey z satysfakcją odnotował rozlegające się zza pleców wrzaski, trzaski i łomot świadcxzące o tym, że nie wszystkim ścigającym udało się zmieścić między drzewami. I dla paru kontakt z tutejszą roślinnością nie należał do najprzyjemniejszych. "Tak to jest, jak jeden drugiemu nie chce ustąpić" - uśmiechnął się.
Wyeliminowanie kilku ścigających nie poprawiło sytuacji drużyny. Inkwizytorzy nie mieli zamiaru zrezygnować z pościgu. Nawet wówczas, gdy drzewa stały się tak gęste, że trzeba było zostawić konie i uciekać na piechotę. "Oni nam chyba nigdy nie odpuszczą" - pomyślał, chowając się za załomem skalnym. - "Czy tu nie ma porządnej kryjówki?" |