Streissen w Averlandzie, wiosna 2512 roku, mieszkanie Killiana Corta
Ranek Mówią, że ranek przynosi ze sobą dobrą radę a przespana noc czyni człowieka mądrzejszym. Tak mówią.
I nie zdając sobie z tego sprawy, łgają wszyscy jak z nut.
Skąd to wiem?
Są takie dni, kiedy wszystko, co mnie otacza, jest obecne w tak nieznośnie wymowny sposób: ciemne cienie pod oczami, brzytwa, którą sam sobie przykładam do gardła, woda, której zabrakło w miednicy czy bury kot siedzący z obojętnie na parapecie okna. A za oknem całe błotniste, brudne, niechlujne Streissen wdzierające się do mojego domu.
Kulejąc, podchodzę do okna i zanim kocur zdąży oznaczyć to moje poddasze swoim terytorium, przeganiam go lekkim ruchem ręki. Miasto obudziło się wcześniej niż ja – choć słońce nie wzeszło jeszcze na tyle, by rozgonić szarość pozostałą po nocy, ludzie ciągną już w kierunku rynku, by rozstawić swoje kramy i warsztaty. Słyszę strzępy ich rozmów, które zostawiają dla mnie przechodząc koło mojego domu: fragmenty pozdrowień, przekleństw, żartów i zwykłych, codziennych plotek, które są o wiele bardziej istotną częścią dnia niż modlitwa.
Na szczęście.
Kilian oparł się wygodniej ramieniem o okienną ramę i z pochmurną twarzą przyglądał się ludziom idącym ulicami: dziewczynce uginającej się pod ciężarem wiadra pełnego wody świeżo nabranej ze studni, która – jeśli nie oszpeci jej czas i ludzie – będzie miała oblicze godne płócien największych mistrzów; chudemu szlifierzowi, którym nawet teraz wstrząsał bolesny kaszel, wypełniający mu ust krwią; sprzedawczyni wstążek, rozłożystej i sękatej niczym dąb z jego snu czy młodziutkiej Stareńkiej Kaltenbach, która lekkim krokiem szła środkiem ulicy w swojej najlepszej i najbardziej wydekoltowanej sukience. Bajarz z sympatią i uznaniem odprowadził wzrokiem jej szczupłą sylwetkę – tylko ona potrafiła przejście przez miasto z dwoma kamieniami hańbiącymi zawieszonymi przez kark na łańcuchu uczynić czymś na kształt pochodu triumfalnego. Dziś jednak nie zamierzał obserwować jej dumnego przemarszu – dzisiaj Kilian chciał być sam.
Z lekkim westchnieniem zatrzasnął okiennice i z niesmakiem popatrzył na szkody wyrządzone przez nieproszonych gości. W końcu spokojnie zaczął pakować przepisane stronice starej kroniki miasta, które obiecał dostarczyć dzisiaj burmistrzowi.