Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2008, 18:15   #1
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Talking [Kryształy Czasu] Pułapki w Pułapkach

Piękne złociste lato dopiero zakwitało na Orchii. Była to przecudna pogoda, która z tej żyznej krainy wyciągała na wierzch wszystko to co najpiękniejsze. Miało to też swoje minusy, które szybko odkryli zbyt mocno opancerzeni wojowie. Skwar lejący się z nieba utrudniał podróż w zbroi, jednak każdy z Was wiedział, że samotny podróżnik to niemal martwy podróżnik. Zbyt wiele jeszcze zagrożeń czyhało zewsząd, by móc pozwolić sobie na beztroskie podróże w pojedynkę. Dlatego też nawet w największe upały, gdy słońce rozgrzewało do wysokich temperatur metalowe pancerze, nikt z Was nie zdecydował się na ich zdjęcie.

Na szczęście zbliżał się koniec wędrówki, dotarliście do miasteczka leżącego gdzieś pomiędzy Górami Wapiennymi a Ostrymi Wzgórzami. Do najbliższego innego miasta mieliście tygodnie drogi z powrotem. Bogenhofen – leżało u podnóży Długich Skał, każdy z Was miał powód do podróży, nikogo jednak to miejsce nie trzymało, w każdej chwili byliście przygotowani na powrót, lub na dalszą trasę w nieznane – co przez długi czas napędzało was w podróży.

Teraz, gdy byliście już tak daleko od rodzinnych stron, zastanawiającym aspektem całej wyprawy była odpowiedź sobie samemu na pytanie czy było warto? Patrząc na siniaki, odciski i zmęczenie podróżą, odpowiedź nasuwała się sama – nie było warto. Jednak byliście już tak daleko, że teraz bez uzupełnienia zapasów i chociaż tygodniowego odpoczynku powrót nie mógł się odbyć.

Upał letnich dni doskwierał co bardziej opancerzonym podróżnikom, nieustanna jazda doskwierała tym którzy nie byli obyci i przyzwyczajenia do grzbietu konia. Jedynym chyba pocieszającym aspektem była pełna ilość zwierzyny. Nawet Ci którzy nigdy dotąd nic nie upolowali, mieli teraz wyśmienitą okazję. Strumyki, stawy i inne skupiska wody były tak zapełnione rybami, że po kilku próbach można je było wyciągać gołymi dłońmi. Zwierzyny było dość dużo i może dzięki temu żaden z Was nie został napadnięty przez krążące sfory wilków – doprawdy wypasionych i potężnych. Nie dostrzegliście też jakichś większych zgrupowań goblinów czy innego paskudztwa, pomimo tak obfitych terenów – jedna z możliwych odpowiedzi nasuwała się sama, przed Bogenhofen musi mieszkać jakiś potężny druid.

Każdy z Was był przemęczony psychicznie, gdy opuszczał rodzinne strony. Trud zdobycia profesji, emocje łączące Was z tym miejscem, znajomi, którzy przychodzili tylko gdy coś od Was chcieli. Szlachta miała na głowie inne szlacheckie i wiecznie knujące rodziny – które uprzykrzały konkurentom życie jak tylko się dało.
Mieszczanie już ostatkiem sił przetrzymywali ucisk, jaki tworzyła im szlachta. Ucisk był na tyle mocny, że na wewnętrzne walki w tej grupie społecznej najczęściej zwyczajnie brakowało już sił.

Jednak od tygodnia czuliście już spokój. Z dala od wydarzeń , które każdego dnia zapełniały Wam czas, umysł i pracę, z dala od harmidru jaki był wokół was – wreszcie wypoczęliście psychicznie. Potrzebne było tę parę tygodni osamotnienia, aby wyciszyć się i uspokoić. Po takim czasie wszystko nabierało innej perspektywy. Wcześniejsze radości nie były już tak radosne, a smutki smutne. Każde z Was w tej wyprawie chciało też wypróbować własne siły, gdyż jak dotąd znaliście je jedynie z oceny innych. Można powiedzieć, że zdaliście egzamin, mimo, że niektórym początkowo dość opornie szły obozowe czynności.


Zbliżała się noc, kiedy przybyliście do miasta Bogenhofen.




Po długiej podróży każdy z dzielnych bohaterów był już wyraźnie zmęczony. Zdrożeni drogą nie mieliście zapału do oglądania architektury miasta, ani też do podziwiania okolicznych uroków, które w świetle dnia pokazywały to miejsce w całkiem odmienny sposób.
Kocie łby – kamienie powbijane w drogę jeden przy drugim były rzadkością w mniejszych miasteczkach, Bogenhofen tym się właśnie wyróżniał, podobnie jak dość solidnym, choć niskim obmurowaniem wybudowanym dookoła miasta. Na zewnątrz było jeszcze kilka chat, zabudowania wieśniaków i kupców, którzy chcieli uniknąć miastowego podatku, jednak spowodowane to było raczej brakiem miejsca wewnątrz miasta, niż jakąś specjalną chęcią zaoszczędzenia i znalezienia się poza ochronnymi murami.

Dotarliście w końcu do karczmy leżącej w centrum miasteczka, wyglądała z zewnątrz na przyjemną i zadbaną, ale i tak nie mieliście raczej wyboru. Każdemu z Was śmignęła postać przyszłego towarzysza, gdy zamawialiście nocleg i posiłki w jedynej karczmie w okolicy „Złocisty bażant” . Osobą majętnym karczmarz oferował tytułowy przysmak, tym którzy nie chcieli żyć w rozpuście pozostawała kasza gryczana z przepysznym myśliwskim sosem. Do tego wino z urodzajnych winnic, o których karczmarz byłby w stanie opowiadać godzinami.





Pyszne zapachy doleciały do Was gdy tylko otworzyliście drzwi do karczmy. Zapach pieczonego mięsa, mieszający się z bukietem zapachów, jakie wydzielały otwarte butle miejscowego wina. Karczma była wyjątkowo czysta tak na zewnątrz jak i wewnątrz. Starsza ludzka kobieta pilnowała porządku w dzień i w nocy, a gdy tylko któryś z gości coś rozlał lub ubrudził, niemal jak wytrawny zabójca podkradała się do zabrudzenia i usuwała je nim ktokolwiek w ogóle to zauważył.

Zortek – gdyż tak nazywał się pulchny ork, który prowadził karczmę, przydzielił każdemu z przybyszy osobny pokój, ciesząc się z nowych gości, gdyż jak mówił nieczęsto tu do nich ktoś zaglądać raczy.

Znużeni podróżą nie mieliście jednak siły wdawać się w pogawędki, od tygodni nie spędziliście nocy w łóżku, tym bardziej po ciepłym i smacznym posiłku, zaprawionym winem, lub jeśli ktoś chciał piwem, poszliście spać.


Mieliście wszyscy dziwny sen, każdy z Was widział siebie jakby w odległej przyszłości.


Tan Walnar Razgore


Siedziałeś na bogato zdobionym tronie. Kość słoniowa mieszała się z czarnymi perłami, złoto z platyną. W wielkiej komnacie przyjmował właśnie poczet rycerski, który przybył złożyć mu hołd i podarki. Klejnoty w skrzyniach błyszczały, panny – prześliczne dwornie ubrane damy, rumieniły się spoglądając na ciebie, a garstka skutych łańcuchami paladynów, czekała pokornie w wejściu, aż raczysz ich przyjąć i ułaskawić, jeśli taka będzie Twoja wola. Na moment jednak podszedłeś do okna, znajdowałeś się wysoko na szczycie skalistej góry, na której Twój zamek miał doskonałe położenie obronne. Gromada wartowników, odzianych w najlepszej jakości pancerz pilnowała Twego bezpieczeństwa na rozległych murach i posterunkach obronnych. Z tej wysokości doskonale było widać okoliczne wsie, miałeś swoje włości jak na dłoni, a były one rozległe. Stwierdziłeś to po trzepoczących flagach rozsianych po terenie, na których wyraźnie dostrzegłeś swój herb, w kształcie tarczy z niebieską obwódką, w środku 3 pola, na dolnym w kolorze białym dwa ciemne górskie szczyty zwieńczone słońcem, lewe górne to szary zamek na czerwonym tle, a prawe górne to srebrny miecz ostrzem w górę na zielonym tle.

Zwróciłeś uwagę na machiny i broń, przez chwilę, drobny moment zdziwiłeś się, gdyż nigdy czegoś takiego nie widziałeś. To chwilowe zdziwienie wyrwało cię z przyjemnego snu. Świt pukał już do okien, więc po chwili obmyłeś twarz. Mówią, że ten kto zrazu spojrzy w okno, zapomina sen, jednak o tym czy go zapomniałeś, zdecyduj sam drogi Tan Walnarze.


El Saline Us'Losar


Przyjmowałaś właśnie kupca, bogato zdobiona i nabijana klejnotami szata nikła jednak przy twej okazałej sukni. Delikatne szycia i misterne wzory wyplatane mitrylem stanowiły kunszt tkacki i zbrojmistrzowski zarazem, gdyż wiedziałaś dobrze, że ta z pozoru lekka i przewiewna, a przy tym tak delikatna suknia, jest także świetnym pancerzem, wzmocnionym magią. Kupiec otworzył skrzynię wypełnioną diamentami, rubinami, szmaragdami. Najbardziej jednak w oczy rzucała się Czarna Perła o wielkości zaciśniętej pięści, oraz piękne jabłko wyrzeźbione z platynie. Chciałaś już mu zapłacić za przyniesione klejnoty on jednak cofnął się o krok, ukłonił się i zarumienił mówiąc

- O nie Tan Saline , przyjmij to proszę jako podarunek, wiesz dobrze jak serce moje mocno bije do Ciebie.

Gdy wyszedł zdałaś sobie sprawę, że jeszcze długa kolejka zakochanych amantów pragnie dostać się do Ciebie, abyś choć przez chwilę zaszczyciła ich swą obecnością. Nie martwiłaś się przy tym ani przez chwilę o swoje bezpieczeństwo wiedząc, jak wytrawną wojowniczką w tej chwili byłaś. Pukanie kolejnych amantów zbudziło Cię jednak ze snu, a może to były kroki innych gości którzy właśnie przechodzili pod Twymi drzwiami?


El Turgas

Właśnie kończyłeś przemowę na wielkim placu, na którym zgromadzone były setki, tysiące osób. Każda z nich miała ogoloną głowę z wytatuowaną na niej czaszką przedstawiającą Morghlitha. W ich fanatycznym spojrzeniu czułeś całkowite poddanie twoim słowom. Na twe skinienie olbrzymia, uzbrojona armia ruszyła na podbój białej świątyni Asteriusza Wielkiego. Lecąc w powietrzu widziałeś jak Twoja armia zalewa garstkę obrońców, niszcząc wszystko co stało im na drodze. Wkrótce płomień objął świątynie a ty sam przeniosłeś się do wielkiej katedry, poświęconej Twemu bogu , gdzie trwała właśnie ceremonia 1000 świec w której Ty brałeś główny udział. Gromada doświadczonych kapłanów i akolitów otaczała Cię zwiększając szansę na powodzenie modlitwy. Ich rangi daleko przewyższały najwyższe poziomy o jakich śniłeś – ledwie garstka z obecnych kapłanów wystarczyłaby do pokonania całych armii. Monotonne modlitwy których echo odbijało się od sklepienia świątyni, lekko gryzący zapach kadzideł, wreszcie rząd ofiar – skazańców przygotowanych na śmierć ku chwale Twego boga stanowiło najlepiej przygotowaną mszę – przy której zainteresowanie bóstwa było niemal pewne. Czułeś jak przenika Cię spojrzenie…

Obudziłeś się gwałtownie, było Ci dziwnie ciepło czułeś jeszcze w powietrzu zapach kadzideł nim całkiem oprzytomniałeś.


Tan Alander Sanssel

Znajdowałeś się w wysokiej wieży, której szczyt nikł niemal w chmurach. Rozciągał się z niej przepiękny widok sama wieża znajdowała się pośród gór, żadne jednak z jej zboczy nie przysłaniało widoku, gdyż taras widokowy jaki miałeś na jej szczycie, był najwyższym punktem tego górskiego pasma.
Miałeś z tego miejsca widok na morze, którego fale rozbijały się u podnóża gór. Nie potrzebowałeś żadnych strażników, oswojony zielony smok, którego piękno byłbyś w stanie podziwiać godzinami, krążył wokół Twoich włości wypatrując niebezpieczeństwa. Nawet bez niego, nie znalazłby się raczej głupiec na tyle odważny by próbować pokonać wielkiego maga z wieży. Nieliczni wiedzieli, że umieszczona była na niewiarygodnym skupisku mocy. Legendy oraz Twoje badania dały Ci wiedzę, że gdzieś w tych górach prawdopodobnie znajduje się jeden z kryształów czasu. Ze szczytu wieży mogłeś spopielić każdego intruza, mitrylowy pentagram jaśniał w blasku słońca na szczycie wieży zapewniając właściwe skupienie mocy.

Dopiero gdy zszedłeś do swych niżej położonych luksusowych komnat zobaczyłeś ogrom swego bogactwa. Prastare księgi, które aż błyszczały od magii, przyrządy i instrumenty magiczne, które zawsze stanowiły obiekt Twych pragnień – leżały ułożone na misach ze złota.

Na stoliku leżały przygotowane magiczne mikstury, które jeszcze bardziej wzmacniały Twe ciało i moc. Organizm nie był w stanie przyjąć na raz tego co oferowały magiczne mikstury, jednak wiedziałeś , że miarowe i stałe ich wypijanie wzmocni Cię a Twe ciało doprowadzi do niewyobrażalnej wręcz mocy. Już teraz czułeś siłę, z którą mógłbyś nieść na ramionach rycerza w zbroi, siedzącym na opancerzonym koniu – o ile zdołałbyś ich uchwycić. Kolejny łyk rozpłynął się po gardle pozostawiając miły posmak.
- Gheh, agheh – obudziłeś się krztusząc, chyba ślina spłynęła do niewłaściwej dziurki, budząc Cię przy tym w niemiły sposób, o dziwo czułeś jednak przez moment słodki posmak na gardle, dopóki nie przepłukałeś go wodą próbując powstrzymać krztuszenie.



Tan Tishalulle Ashke'vronte

Zapamiętałaś dwa sny tej nocy. Najpierw walczyłaś z przeważającą armią wrogów. Właściwie to byłaś sama a armia przeciwników zasłaniała cały horyzont. Było ich mrowie, ty jednak niestrudzenie zabijałaś jednego po drugim. Płynność Twoich ruchów ulegała jedynie ich precyzji. Sztych i śmierć, cięcie i śmierć, unik którym nakierowywałaś swoich wrogów na siebie samych – to była Twoja specjalność o której nawet wytrawni mistrzowie miecza mogli pomarzyć.
Stos ciał rósł, po jakimś czasie byłaś już na wzgórzu zbudowanym z martwych ciał przeciwników, wciąż jeszcze walczyłaś, choć armia wydawała się o wiele mniejszą. Gdy padł ostatni przeciwnik ze zdumieniem spojrzałaś w dół, stałaś na prawdziwej górze kości i mięśni, aż dziwne, że jeszcze się na tym utrzymywałaś.

Kolejny sen był o wiele przyjemniejszy. Dźwięk melodii wydobywanej z instrumentu wprawiał w osłupienie tłum zgromadzony przed pałacem Katana, Najjaśniejszy imperator osobiście przybył na Twój indywidualny występ w otoczeniu dworzan i ludu przysłuchiwał się jednak bardziej melodii Twego głosu. Tylko Twój śpiew przewyższał jakością muzykę – która sama w sobie była perfekcyjnie doskonała. Tłum nie wydał nawet szmeru, nie przerywał oklaskami, nawet wiele minut po skończonym występie trwał w martwej ciszy kontemplując prawdziwą sztukę. Zauważyłaś, że niektórzy omdleli z wrażenia. Utwór sam w sobie nie miał takiego znaczenia. Byłaś tak pewna swoich umiejętności, że wiedziałaś dobrze, że zachwyt wywołała by nawet najgłupsza karczemna pieśń. Ty jednak swymi balladami miałaś wpływ nie tylko na nastrój tłumu ale i wszelkie uczucia jakie żywili. Mogłaś wywołać nienawiść do pojedynczej osoby jak i całej rasy do tego stopnia że ginęliby w bratobójczej walce. Mogłaś wywołać miłość która nie trwała by do opadnięcia zauroczenia lecz aż do grobu a może i nawet dłużej. Byłaś przy tym całkowicie pewna, iż każda wywołana emocja będzie dla tych ludzi ich własną – prawdziwą i żywioną od lat. Taką której nie da się wykorzenić, przełamać czarem ani w inny sposób zniwelować. W tej chwili miałaś świat u stóp, gdy jednak napawałaś się swym sukcesem dźwięk tysięcy klaszczących dłoni wyrwał Cię ze snu, tylko po to by chwilę później usłyszeć nawoływania i oklaski przechodniów. Ktoś wołał kogoś a ktoś inny klaskał w zachwycie zaciekawiona dostrzegłaś, że klaszczą rozbawione dzieci na widok akrobatycznych popisów swego rówieśnika.

El Kathryn Varda


W blasku Twych iluzji połączonej z harmonijnym dźwiękiem osłupiłaś swym występem samego Katana. W pałacu w którym dawałaś przedstawienie – iluzję opowiadającej o najważniejszych wydarzeniach Orchii – zgromadzeni byli sami dostojnicy. Mistrzowie w swoim fachu – przedstawiciele największych i najzamożniejszych gildii i organizacji. Nawet tej która miała czelność odrzucić niegdyś Twoje podanie. Miałaś u stóp całą śmietankę najważniejszych osobistości dobrze wiedząc, że cokolwiek im byś teraz nie podsunęła – każdy wypełni Twoją wolę co do joty. Doszłaś do mistrzostwa w iluzji która automatycznie stawała się prawdą nawet u najbardziej opornych niedowiarków, nawet wtedy gdy prawdą nie była. Sprawiłaś nawet, że wszyscy poczuli wilgoć gdy całą komnatę wypełniło iluzyjne morze gdy ukazywałaś największą bitwę morską w dziejach Orkusa. Właśnie ta wilgoś a właściwie uczucie mokrości wybudziło Cię ze snu, na nocnym stoliku leżała przewrócona karafka z wodą, Twoja ręka znalazła się na stoliku stojącym tuż przy łużku. Leżała w małej kałuży jaka utworzyła się na stoliku po przewróceniu karafki. Nie pamiętałaś już czy przed zaśnięciem ją postawiłaś tak blisko siebie, czy też nocne pragnienie wyciągnęło Cię z łóżka. Jedno było pewne wrażenie wywołane iluzją jaką we śnie stworzyłaś wciąż w Tobie tkwiło, choć chwilę później obrazy ze snu jak to zwykle bywa zostały przymglone szarą rzeczywistością dnia.
[ukryj=obce] Kolejny sen, karafka leży tak jak leżała, nie ona Cię zbudziła :
Stałaś na czele gildii, bez problemu rozpoznałaś miasto w którym rządziłaś – był nim Ostrogar. Najważniejsze miasto Orchii było właściwie w Twoim posiadaniu, gdyż dobrze wiedziałaś, że nic ważnego nie dzieje się bez Twego przyzwolenia. Miałaś wszędzie szpiegów na dworze, w karczmach, na ulicach…wszędzie. Już od pewnego czasu gildia złodziei – która stanowiła konkurencję, została wchłonięta przez Twoją gildię zabójców. Najlepsi zawodowi mordercy czekali klęcząc u twych stóp na najmniejszy nawet sygnał, który posłałby ich w misję. Jak dotąd nigdy nie zawiedli choć poprzeczkę stawiałaś im nie raz bardzo wysoką. Mimo, że sama byłaś doskonałą wojowniczką to jednak wiedziałaś, że w nie otwartej walce mogłabyś mieć z nimi poważny problem. Asassini słuchali się jednak jak psy wypełniając każdą Twoją wolę. Nie inaczej było ze złodziejami – ci odkąd utracili swą gildię i zostali przez Twoją wchłonięci nie byli w stanie spać po nocach i to nie tylko z powodu wykonywanego zawodu. Stracili wszelkie zabezpieczenie wraz z utratą gildii pozostając na Twojej łasce. Armia złodziei kradła to co chciałaś i patrząc po zasobach skarbca byłaś już najbogatsza osobą w Orchii. Kiedyś trzykondygnacyjne piwnice służyły jako ostateczny punkt oporu gildii, już dawno zlikwidowałaś każde zagrożenie i obecnie całe te dolne kondygnacje były wypełnione po brzegi złotem i klejnotami.
Do sali w której urzędowałaś wjechał bogato zdobiony powóz konny. Cały ze złota i klejnotów, gdy jednak podjechał bliżej usłyszałaś rżenie koni przypiętych do wozu. W tym momencie obudziłaś się, słysząc na zewnątrz tętent kopyt i końskie rżenie.
[/ukryj]
--------------------------------------------------------------------------------------

Ponieważ poszukiwaliście mistrza, aby podszkolił Was w umiejętnościach udaliście się po radę do karczmarza, przy śniadaniu składającym się z świeżo wypieczonego chleba, konfitur z winogron lub jajecznicy na boczku. Karczmarz zapytany o możliwości nauki, z dumą wypiął pierś i odpowiedział.

- Tak szlachetny Panie/Pani, mamy tu taką osobę o jakiej mówisz.


Karczmarz podał Wam imię szukanej przez Was osoby, po czym wytłumaczył jak do niej dojść.

- Na pewno nie przeoczysz jego domostwa, to najlepiej pilnowany dom w mieście, he he, nawet miejscowy posterunek orków nie jest tak dobrze strzeżony.

Karczmarz uśmiechnął się i pożegnał po zainkasowaniu należności. Każdy z Was udał się pod wskazany adres, na odchodnym słysząc pytanie karczmarza czy przyszykować mu coś konkretnego na obiad. Zdziwionym, karczmarz szybko wytłumaczył, że mięso ma świeże, gdyż codziennie rano zamawia to co na dzień mu potrzebne, a miejscowi myśliwi codziennie zaopatrują karczmę. - Sarnina, dziczyzna a może królik? Może jakąś rybkę szlachetny gościu? Tym którzy jednak poprzedniej nocy skusili się na bażanta, na myśl o obiedzie powrócił smak wczorajszej kolacji – doprawdy wyjątkowej. Karczmarz chyba doskonale wiedział, że i tak raczej nigdzie indziej nie zamówicie jedzenia, niemniej starał się schlebić Waszym wymaganiom, a nawet je uprzedzić.




Tan Walnar

Dom a właściwie twierdza był dość okazały. Na zewnątrz dostrzegłeś czterech strażników, dwóch przy drzwiach frontowych – solidne dębowe drzwi, okute żelazem. Dwóch na dachu domu, uzbrojonych w kuszę.

Nie musiałeś długo oczekiwać, rycerzom takim jak Ty się nie odmawia, o czym strażnicy musieli chyba dobrze wiedzieć. Jeden z nich poprosił Cię uniżenie:

- Poczekaj proszę Tan Walnarze, zaanonsuję Cię u mistrza Tan Gortmunda Czarnego.

Po czym oddalił się w głąb domostwa, pozostawiając kolegę po fachu przy drzwiach. Strażnik wyglądał na wyszkolonego, stał już wcześniej z wyciągniętym mieczem, dlatego nie miał teraz dyskomfortu, czy go wyciągać przed szlachetnie urodzonym czy nie. Nie miałeś jednak „złych” zamiarów i wkrótce znalazłeś się wewnątrz domu. Poprowadzono Cię do Tan Gortmunda, po drodze widziałeś kilka ładnych obrazków przedstawiających sceny bitew, całość wnętrza domu przedstawiała się jednak dość surowo.

Zupełnie inaczej było w pokoju, w którym przyjął Cię Czarny Rycerz.






Trofea w postaci skór zwierząt, ładne, proste i wyjątkowo gustowne umeblowanie, piękne oprawione w złoto obrazy. Wygodne fotele, stolik z kryształową szybą, na którym leżała karafka ciemnoczerwonego trunku i dwa kieliszki. Obok leżała też dziwna drewniana prostokątna rzecz. Czarne i białe pola były porozrzucane po całej jej powierzchni. Na czarnych polach w kilku rzędach znajdowały się małe kryształowe figurki, przedstawiające różne rasy i profesje, po obu stronach wypełnione były trzy rzędy czarnych pól, a pośrodku były puste rzędy. Twoje zaciekawienie przykuło natychmiast uwagę nauczyciela.

El Saline

Zaszłaś do domu który pełnił jednocześnie funkcję poczty i sklepu z różnymi towarami. Asortyment był doprawdy imponujący, od gwoździ, poprzez owoce i warzywa, na pojedynczych egzemplarzach broni czy zbroi kończąc. Towar był różnorodny, choć w małych ilościach. Na zewnątrz sklepo-poczty wartowali ludzcy strażnicy.





Wewnątrz budynku było kolejnych dwóch jeden z włócznią a jeden chodził z przywieszoną kuszą.

- Czym mogę służyć uprzejmej Pani?

Zagaił sprzedawca a gdy tylko poznał Twe imię zaproponował herbatkę. Poprosił o chwilę cierpliwości, gdyż szef je właśnie śniadanie i prosił, aby mu nie przeszkadzać. Odczekałaś więc stosowny moment, po czym zostałaś zaprowadzona do salonu, którego przepych możesz jedynie porównać do przepychu w salonie u Twoich rodziców, a i im jeszcze co najmniej kilkanaście udanych kontraktów mogło dopiero pozwolić na taki zbytek. Twoją uwagę przykuła niezwykła czarno biała szachownica. Na czarnych polach w kilku rzędach znajdowały się małe figurki, przedstawiające różne rasy i profesje, po obu stronach wypełnione były trzy rzędy czarnych pól, a pośrodku były puste rzędy. Twoje zaciekawienie od razu przykuło uwagę nauczyciela El Snoriego.


El Turgas


Znalazłeś się przy niewielkiej świątyni Morghiltha. Dwóch z pewnością dobrze wyszkolonych gwardzistów pilnowało wejścia. Oczywiście wpuścili Cię wewnątrz, z szacunkiem pochylając głowy, mimo to jeden z gwardzistów eskortował Cię do kapłana, na wypadek gdybyś nie był prawdziwym wyznawcą Morghlitha.

- Witaj szanowny kapłanie jak Ci na imię? Ja jestem El Granmur





Gdy już wymieniłeś swe imię i przedstawiłeś powody dla których przybyłeś, kapłan zabrał Cię na zaplecze, do przytulnej komnaty której daleko było od surowych ścian ascetycznych wyznań. Szybko rzuciła Ci się w oczy tajemnicza rzecz…


Tan Alander Sanssel


Gdy już dotarłeś do kilkupiętrowej białej wieży, nieco zdziwiła cię jej gładka konstrukcja. Gdy podszedłeś pod same drzwi zobaczyłeś, że powierzchnia z której zbudowana jest wieża nie ma żadnych nierówności, nie jest chropowata, tylko idealnie gładka niczym wypolerowany marmur. Drzwi zaś były wykonane z ciężkiego metalu, nie przypominało to wejścia do wieży maga, lecz raczej wejście do cytadeli więziennej lub innego mrocznego i niebezpiecznego miejsca. Gdy zapukałeś z pośród zwojów metalu odchyliła się mała żelazna sztabka pozostawiając pusty otwór z za którego dobiegł Cię głos.

- Kim jesteś i czego chcesz?

Gdy już się przedstawiłeś i wymieniłeś cel odwiedzin, jakiś ciężki dudniący odgłos dał znać, że metalowe blokady popuściły, chwilę później te ciężkie metalowe drzwi same się otworzyły wpuszczając nieco światła w mrok panujący na korytarzu, w którym nikogo nie było. Właściwie to byłeś pewien, że odgłos dochodził tuż zza drzwi, teraz jednak stwierdziłeś, że nie było to możliwe.

Na pierwszym piętrze znajdował się przytulny gabinet w którym sędziwy mag - Tan Eldirion Dalabera przyjął Cię na spotkanie. Kryształowa kula, kilka grubych ksiąg, przyrządy do mierzenia i kreślenia wykonane złota, piękna haftowana najprawdopodobniej przez elfy mapa Orchii wisiała na ścianie. Najwięcej miejsca zajmowały jednak aparatura i przyrządy alchemiczne.






Mag był w posiadaniu ślicznej różdżki, której zwieńczenie zakończone głową smoka rozbudzało Twoje złodziejskie pożądliwości. Mag chyba to jednak zauważył.



Tan Tishalulle Ashke'vronte


Dom szlachetnego Tan Gotrika znajdował się tuż przy bramie wjazdowej do miasta. Nie zauważyłeś żadnego strażnika, najwyraźniej nikogo takiego nie potrzebował. To podejrzenie dość szybko okazało się mylne. Twoje oko wychwyciło za zamaskowanym oknem czujne oko obserwatora, z takiej pozycji mógł z łatwością strzelać z kuszy samemu pozostając niemal bezpiecznym. Jednak gdy podeszłaś pod drzwi i zapukałaś w wejściu przywitał Cię lokaj. Szanowna pani – ukłonił się nisko i z widocznym doświadczenie, - Mój Pan z chęcią się z Panią zobaczy – zaprowadził Cię do sąsiadującej komnaty – gabinetu. Całość oprócz kilku antyków, ładnej rzeźbionej wazy i kamiennego gargulca raczej nie przedstawiała nic ciekawego.

Z czym szlachetna Pani przybywasz?

Gdy już poznał cel podsunął Ci dziwną drewnianą szachownicę nie wiedziałaś jeszcze czym ta rzecz jest.


El Kathryn Varda


Dom iluzjonisty nie wydawał się być domem iluzjonisty. Ponura i brzydka chata do której głupio się było nawet zbliżać. Przez myśl przeszło Ci pytanie jak ktoś może tu mieszkać. Jedyne co wydało ci się od razu dziwne, że taka nora powinna śmierdzieć – choćby z powodu brudu który oblepiał ściany domostwa. W końcu byłaś u iluzjonisty, więc od razu przypuściłaś, że i wygląd domu musiał być iluzją. Pomimo koncentracji i sporego wysiłku woli nie udało Ci się jednak jej przejrzeć. Porządna iluzjia i to na pewno zaklęta – skwitowałaś. Z lekkim oporem zdecydowałaś się zapukać do oblepionych mazią drzwi. Dłoń jednak nie usmarowała się niczym, nie odczuła też nic lepkiego, jedynie solidne drewno – choć drzwi same w sobie wyglądały na takie które rozpadną się od byle dotkniecia. Po chwili otworzyły się same a Twoim oczom ukazała się odmienna rzeczywistość. Gdybyś była złodziejem nie wiedziałabyś za co chwycić i co zabrać bo ilość nagromadzonych dóbr przerastała wszelkie oczekiwania. Nawet nie było można wybrać miedzy przedmiotami mniej wartościowymi a tymi naprawdę cennymi. Wszystkie warte były majątek – od obrazów, prawdziwych dzieł sztuki, poprzez wazy, kryształy, meble, gobeliny nawet na kandelabrach z czystego nitrylu kończąc – te jednak dostrzegłaś dopiero w gabinecie – stwierdzając jednocześnie , że chyba nic z tego prawdziwe nie jest. Obok rzucała się też przepiękna szachownica a gdy już uczyniłaś z iluzjonistą - Tan Salomonem wstępne uprzejmości….


---------------------------------------------------------------------------------------
- Tak właśnie, przejdźmy od razu do rzeczy, mam dla Ciebie pewną propozycję, jeśli zgodzisz się zagrać w grę, której zasad Cię zaraz nauczę, wówczas określimy na jakich zasadach przebiegać będzie współpraca między nami. Jeśli wygrasz, nauczę Cię za darmo, podstaw ścieżki jaką podążasz. Wzbogacę Twój zasób umiejętności, choć to najtrudniejsza rzecz, jaką wymaga się od nauczyciela. Moje podstawy będą bardzo służyć Ci na przyszłość, kolejni mistrzowie nie będą musieli korygować błędów, jakie mogliby wpoić Tobie niedoświadczeni nauczyciele. Być może jeszcze wciąż będziesz pobierał nauki u mnie o ile pozwoli mi na to czas a jego mam bardzo mało. Jak każdy z resztą na moim stanowisku.

Jeśli przegrasz, to i tak nauczę Cię podstaw, ale wykonasz dla mnie pewną rzecz.



---------------------------------------------------------------------------------------

Tan Walnar


- Miałem kiedyś znajomego, który pożyczył ode mnie długi srebrny miecz. Kurt mu było jak pamiętam, wydarzył się to wiele lat temu i właściwie już niemal o tym zapomniałem. Chciałbym abyś udał się do niego i odebrał moją własność, dostaniesz list, aby Kurt nie śmiał Ci odmówić. Myślę, że to będzie właściwa przysługa za przysługę. Tylko uważaj na niego, mówiąc szczerze był i być może nadal jest lekko stuknięty. Gdy pożyczał miecz mówił coś o stworach, czy demonach z innych wymiarów, właściwie to mu niespecjalnie uwierzyłem, no ale ktoś kto w ogóle myśli o takich rzeczach musi mieć jakieś umysłowe zaburzenia…


El Saline Us'Losar


- Jest taki jeden gość o imieniu Kurt, kiedyś zapożyczył się u mnie na okazałą sumkę i to z procentami. Dopiero niedawno dowiedziałem się gdzie się udał, gdyż skubaniec zwyczajnie uciekł jak tylko wypłaciłem mu pieniądze. Była to okrągła sumka 100 sztuk złota, chciałbym abyś odzyskała ją dla mnie, przekażę Ci umowę na podstawie której wisi mi te pieniądze. Odsetki od tej sumy masz prawo pobrać w moim imieniu i zatrzymać, będzie teraz tego z drugie tyle.

Kupiec zastanowił się na moment, po czym pokręcił głową i rzekł.

- Jeśli wyciągniesz także odsetki, to chcę z nich trzydzieści procent, w końcu to moje pieniądze. Uśmiechnął się przyjaźnie.
Na zachętę do gry, dorzucę jeszcze nauki wojownika – jednego z moich osobistych ochroniarzy.



El Turgas

- Dowiedziałem się niedawno o dziwnych rzeczach, które dzieją się na Kurtowym Dworze, jest to własność pewnego człowieka, który ponoć zgłębił zakazane nauki. Chciałbym abyś rozeznał się w tym miejscu, wyciągnął od Kurta jak najwięcej informacji czym się zajmuje i do czego doszedł.
W grę mogą wchodzić ciemne moce
– zauważyłeś momentalnie niezwykły błysk w oczach kapłana – więc bądź uważny, nie przegap niczego co może się przydać Tobie i mi. Możesz oczywiście nie przebierać w środkach jeżeli ma to służyć maksymalnemu wykorzystaniu tej podróży. – Ostatnie zdanie zabrzmiało tak, jakby kapłan nieoficjalnie zezwolił Ci nawet na morderstwo, ale tak to chyba miało zabrzmieć…

- Jeszcze jedno, pytałeś o nauczyciela na gwardzistę, El Tornado jest świetnie wyszkolonym gwardzistą, w ramach umowy jego nauki również masz zapewnione.


Tan Alander Sanssel

- Chciałem wysłać Cię w pewne miejsce do którego sam zawędrowałem wiele lat temu. Wybrałem się tam w poszukiwaniu ziół, które akurat były potrzebne mi do badań i prac magicznych. Już dawno skończyły mi się ich zapasy i nie za bardzo mam je skąd dostać, myślę jednak, że w miejscu w którym je kiedyś znalazłem wciąż powinny się znajdować. Gdy tam dotarłem po raz pierwszy stał tam dworek wybudowany przez niejakiego Kurta, nawet nie wiem czy był chłopem, mieszczaninem czy szlachcicem, nie mógł być chyba jednak chłopem co oceniam po dokonaniach. Znam jednak tylko jego imię i położenie dworku, ale nie on mnie interesuje. Podążając od dworku w stronę z której wschodzi słońce powinieneś po kilku godzinach dotrzeć do polanki. Tam tez powinieneś znaleźć to zioło.

Mag pokazał Ci zasuszoną roślinkę, oraz jej rysunek, który ukazywał gamę barw z okresu rozkwitania ziela. Suszona roślinka nie pozwalała tak dokładnie zapamiętać i odnaleźć tą samą z gatunku, jednak rysunek podpisany niżej „Roscor sor” dokładnie wskazał co masz zebrać.

- Zbierz ich chociaż tyle, aby wypełnić tą sakwę – mistrz wyciągnął czarną sakwę i położył ją na stole – powinno mi to starczyć na długo a większa ilość mogłaby narazić to miejsce na wyjałowienie z rosnących tam ziół a tego byśmy chyba nie chcieli, prawda?
Mag uśmiechnął się do przybysza, po czym dodał.
- Jeśli zaś chodzi o szkolenie w złodziejskim fachu, to mam dobre kontakty z tutejszą gildią złodziei. No może gildia to zbyt mocne słowo, nie da się jednak ukryć, że organizacja, którą tworzą dba o swoje. Część ich dochodu idzie nawet na utrzymanie miejscowego posterunku, więc jak widzisz przynajmniej niektóre z zasad gildii przyjęli i wdrożyli w działanie. Mógłbym polecić Cię ich mistrzowi. Na własną rękę raczej nie polecam się tam udawać, oni szanują jedynie tych, od kogo mogliby się uczyć, słabszych złodziei traktują jak niepotrzebną i zbyteczną konkurencję, oczywiście zasada ta ma swoje wyjątki – ja jestem gwarantem jednego z nich.


Tan Tishalulle Ashke'vronte


- Jest taka sprawa czy mogłabyś udać się do wioski Altaren? Już od dawna od miejscowych docierają mnie wieści o jakimś chłystku rozbójniku. Wiesz jak to jest z chłopami byle kmiotek o nieprzyjemnej twarzy i mieczu w rękach potrafi napędzić im stracha. Sam udałem się tam ze dwa razy, ale jakoś nie natrafiłem na ślad zbója. Nie wiem jak stoją Twoje zasoby pieniężne Pani i nawet mnie to nie interesuje. Dla uniknięcia jednak kłopotliwych sytuacji dostaniesz ode mnie pieniądze na tygodniowy pobyt w karczmie. Jeśli nadarzy się ten rozrabiaka to wymierz mu nauczkę, myślę, że chłopi ugoszczą Cię za darmo Pani, ale kto ich tam wie… Mogą być podejrzliwi, więc nie naciskaj. To prosty lud i tak pewnie będą milczeć w obawie, aby nie natknąć się na podpuchę – rozumiesz, zbir mógłby nasłać kogoś, aby sprawdził co chłopstwo zamierza. Gdybyś się zagubiła w tych leśnych drogach, choć to prosta ścieżka, gdybyś jednak to nieopodal znajduje się dworek niejakiego Kurta powinien być widoczny z daleka a od niego to już z trzy godziny drogi na południowy zachód, wiesz nie byłem tam już z kilka miesięcy i nie wiem czy drogi nie zarosły – uśmiechnął się przyjaźnie.
- Mój przyjaciel bard mógłby zająć się Twoim szkoleniem w fachu który jest mi obcy, zrobi to w ramach przysługi jaką jest mi winien...

El Kathryn Varda

- Sprawa dotyczy niejakiego Kurta. Dawno temu wyłudził ode mnie bardzo cenną rzecz. Kiedyś nie byłem w stanie jej należycie wykorzystać, teraz jest mi ona niezbędna do nowego czaru jaki właśnie opracowuję. Kurt będzie doskonale wiedział co chcę z powrotem…
Przez moment iluzjonista zastanawiał się czy powiedzieć Ci prawdę. Jego profesja nauczyła go bycia ostrożnym w stosunku do innych nawet wobec przedstawicieli tej samej profesji – a może szczególnie wobec nich.
- Chodzi mi o fiolkę smoczej krwi którą ten oszust podstępem mi wykradł. Proszę odzyskaj ją dla mnie…


[ukryj=obce]
- Oczywiście mogę pomóc Ci i w Twoim drugim fachu rozpoznaję bowiem bezbłędnie takich jak ja – uśmiechnął się tajemniczo, jak przystało na wytrawnego zabójcę [/ukryj]
------------------------------------------------------------------------------------


- Jeśli wygrasz, to może zechcesz się tam udać za drobnym wynagrodzeniem… no, ale to już będzie zależało od gry. To jak umowa stoi? Zagramy w partyjkę zwaną warcabusem??
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-06-2008 o 23:04.
Eliasz jest offline