Kiedy pochodnia zgasła, Alemir poczuł się... obco. Był w tym lesie nieraz, lecz za żadnym razem jakieś dziwne i tajemnicze stworzenia nie gasiły mu pochodni!
Może dlatego że nigdy nie musiał tu zapalać pochodni? Rozglądnął się robiąc dokładny obrót w okół siebie.
Czuł się obserwowany - jakby tysiąc par oczu utkwiło na nim wzrok z tysiąca różnych kierunków. To nie było przyjemne uczucie.
Chciał stamtąd odejść, zapomnieć o tym wszystkim. Powiedzieć Akrilowi że nie podołał zadaniu i wrócić do normalnego życia.
Lecz ten głos z rozpadliny... ktoś tam potrzebował pomocy!
I znów mu to stanęło przed oczami - płonąca karczma, krzyk kobiet... nie...
- NIE!! - wrzasnął na cały głos. - Musimy mu pomóc! Musimy... - dyszał ciężko. Zrobił krok w kierunku rozpadliny chcąc w nią skoczyć na łeb na szyję, byle pomóc tej osobie która tam jest.
Jednak na jego szczęście szybko się opamiętał. Przecież tam było zbyt głęboko, nie mógłby wrócić.
- Ma ktoś linę? - spytał w końcu. |