Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2008, 15:11   #5
Smoqu
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Drogą pośród zalesionych wzgórz szedł powoli wyraźnie zmęczony wędrowiec. Na lasem widoczne było piękne, letnie słońce, które właśnie podążało na zachód, aby odpocząć po całym dniu ogrzewania tej krainy i wydobywania z niej wszystkiego, co najpiękniejsze. Jego ukośne promienie muskały jeszcze korony drzew ukazując oczom, które mogły podziwiać ten widok, pełną paletę odcieni zieleni.

Jednak cała ta sielska scena nie nastrajała podróżnika do zachwytów. Jego nachmurzona twarz zdradzała, że nie jest ani o jotę zadowolony z sytuacji i wcale nie ma ochoty na podziwianie widoków, choćby nie wiadomo jak pięknych.

W końcu zachodzi i będzie trochę cienia.” pomyślał zgryźliwie, przypominając sobie, jak bardzo rozgrzał się jego pancerz w południe, gdy słońce niemiłosiernie prażyło ziemię.

Piechur był bowiem dobrze zbudowanym półorkiem z wygoloną na łyso głową, na której pozostał jedynie pas włosów biegnący dokładnie przez środek, które opadały mu na plecy w postaci warkocza. W odróżnieniu od innych półorków nie szedł zgarbiony, ale dumnie wyprostowany, jak Uruk-Hai. Już na pierwszy rzut oka było widać, że trudni się wojaczką, co zdradzał jego sprężysty, wojskowy krok oraz przenikliwy wzrok, szukający cały czas potencjalnych zagrożeń. Jego twarzy nie zdobiły jeszcze blizny, jak to mam miejsce u jego pobratymców. Zadarty, spłaszczony nos, wystające z ust dolne kły oraz lekko szpiczaste uszy nie pozostawiały wątpliwości, co do przodków. Oczy miał lekko skośne o kolorze brązowym, osłonięte wydatnymi łukami brwiowymi, co wraz z wyraźnymi kośćmi policzkowymi i dużą szczęką nadawał jego twarzy drapieżny wygląd.

Ubrany był w dobrze utrzymany kirys, płaszcz z wyhaftowanym symbolem czaszki, dobrej jakości buty wojskowe, pas z uchwytem na szablę oraz skórzane spodnie. Zza prawego ramienia wystawała mu rękojeść szabli przytroczonej na plecach, gdzie była również zarzucona tarcza drewnianą z wymalowanym takim samym symbolem, jak na płaszczu, zaś zza drugiego ramienia wystawała włócznia. Przez lewe ramię miał przerzucony niedbale plecak, który był prawie pusty. Miał widoczny na szyi misternie wykonany złoty symbol czaszki, zapewne symbol boga.

Słońce skryło się w końcu całkowicie za lasem tak, że już tylko jego poświata zapewniała trochę oświetlenia, zaś na niebie zaczęły się pokazywać gwiazdy. Po chwili zrobiło się całkowicie ciemno. Jednak to nie przeszkadzało półorkowi, który lepiej znosił cień nocy niż blask dnia. W miejsce słońca zza lasu na wschodzie wzeszedł księżyc w trzeciej kwadrze, więc znów zrobiło się jasno, w każdym razie wystarczająco dla oczu wędrowca.

Ów odżył ponownie, gdy tylko droga została osłonięta przez drzewa przed promieniami słońca, przyspieszył kroku, gdyż wiedział, że godzinę po zmroku będzie miał problem z wejściem do miasteczka będącego celem jego podróży. Na szczęście był już bardzo blisko, gdyż po wejściu na szczyt następnego wzgórza jego oczom ukazała się panorama miasteczka. Już gdzieniegdzie zaczęto zapalać latarnie, zaś straż miejska szykowała się właśnie do zamknięcia bram miasta na noc. Wydłużając krok tak, że niewielu utrzymałoby to tempo przez ten odcinek, wojownik szybko zbliżył się do bramy ostatni odcinek przemierzając biegiem, gdyż nie uśmiechał mu się jeszcze jeden nocleg pod gołym niebem. Zdążył w ostatniej chwili przed zamknięciem bram. Strażnicy wpuścili go bez słowa i zwyczajowych pytań, gdyż im również zależało na jak najszybszym zakończeniu służby, przekazaniu obowiązków następnej zmianie i udaniu się na zasłużony odpoczynek lub zabawę do karczmy.

- Gdzie jest najbliższa karczma? – przybysz zdążył jeszcze złapać ostatniego z odchodzących strażników za ramię. Ten spojrzał na niego nieprzychylnym wzrokiem, gdyż miał się właśnie udać na schadzkę, więc rzucił tylko:

- Znajdziesz ją w centrum miasta. Idź tą ulicą prosto. Nie sposób zabłądzić. – wskazał kierunek ręką.

- Dziękuję. – odparł półork i udał się we wskazanym kierunku. Mógł w końcu trochę odpocząć po forsownym ostatnim odcinku, więc szedł powoli rozglądając się uważnie po wyludnionym o tak później porze mieście i zapamiętując najważniejsze obiekty ... koszary straży, ratusz miejski, świątynia Asteriusza ... ”TFU, wszędzie się wcisną.” ... Minął plac targowy przed bramą i podążył wskazaną ulicą.

Rzeczywiście przeoczenie karczmy nie było możliwe, gdyż był to najlepiej oświetlony i najgłośniejszy budynek w tej okolicy. Raj dla strudzonego wędrowca po długiej podróży. Szyld nad wejściem głosił „Złocisty bażant”. Uśmiechając się do siebie piechur pchnął odrzwia i wszedł do środka, gdzie jego zmysły zostały zaatakowane wonią pieczonych mięs, trunków oraz tytoniowym dymem. Węch wyłapał najbardziej nieoczekiwaną w tym miejscu nutę ... W tej karczmie podawali najlepsze i najmocniejsze piwo na Orchii, Mózgotrzep. Turgas wiedział, że trafił w odpowiednie miejsce.

Jak zwykle w takich miejscach o tej porze było tłoczno. Najwyraźniej była to jedyna karczma w tym miasteczku, gdyż sala wyglądała na zapełnioną po brzegi. Wędrowcy musieli tu być częstymi gośćmi, bo nikt nie zwrócił uwagi na nowo przybyłego. Nagle, jak spod ziemi, pojawiła się przed gościem starsza ludzka kobieta i uśmiechając się zapytała:

- Stolik dla pana?

Trochę zaskoczony półork szybko jednak odzyskał pewność siebie:

- Tak, pojedynczy. – jakoś nie miał dziś ochoty na towarzystwo.

- Proszę za mną. – powiedziała kobieta odwracając się i prowadząc pomiędzy zajętymi stolikami do mniejszej salki z tyłu karczmy wskazała wolny stolik na środku. – Proszę. – przetarła deski blatu ścierką.

- Dziękuję, czy mógłbym jednak usiąść przy tamtym stoliku? - zapytał Turgas wskazując wolne miejsce pod ścianą. Nie lubił siedzieć na środku i mieć za plecami innych gości, bo nigdy nie wiadomo, co może się stać. Ze ścianą za plecami czuł się dużo pewniej.

- Oczywiście. – odparła służąca. – Zaraz właściciel przyjdzie, żeby przyjąć zamówienie. Czy chce pan coś do picia?

- Zdaje się, że macie Mózgotrzepa. Poproszę jednego, na początek.

- O, tak. Zaraz zostanie przyniesiony.

Po odwieszeniu podróżnego plecaka, oparciu włóczni o ścianę i rozebraniu się ze zbroi, mógł w końcu zająć miejsce za stolikiem. Po chwili oczekiwania w przejściu do głównej sali ukazała się postać pulchnego orka z tacą, na której niósł duży kufel zwieńczony pienistą koroną.

- Oto Mózgotrzep. Czy mogę przyjąć zamówienie? – powiedział grubas stawiając kufel na stole.

- Chciałbym się tu zatrzymać na noc. Czy macie wolne pokoje? – zapytał przybysz sięgając po naczynie i pociągając porządny łyk. Karczmarz popatrzył z podziwem, gdyż nie wszyscy cenili sobie zalety tego dość specyficznego, lekko słonawego w smaku piwa i zmierzył gościa wzrokiem zatrzymując go na chwilę na widocznym na szyi symbolu.

- Eeeee .... tak, znajdzie się jeden w sam raz dla pana.

- Dobrze, więc wezmę go. A jeśli chodzi o jedzenie, to podaj mi krwisty stek ... Sam wiesz, jaki ma być. I jeszcze jeden kufel. – półork wskazał na opróżnione do połowy naczynie. Nie miał zbyt wyszukanego podniebienia, ale za to mógł liczyć na zrozumienie przez pobratymca.

Karczmarz udał się aby przygotować zamówienie, zaś mężczyzna zaczął przyglądać się osobom siedzącym przy sąsiednich stolikach. Ta sala musiała być przeznaczona wyłącznie dla specjalnych gości, być może szlachty, gdyż znajdowało się w niej tylko pięć stolików – cztery pod ścianami i jeden na środku. Przy jednym ze stolików kończył właśnie posiłek człowiek o posturze wojownika, krótkich, ciemnych włosach i kilkudniowym zaroście, na pewno również przyjezdny, co zdradzał oparty o ścianę w pobliżu jego stolika miecz oraz lekko przykurzona odzież. Przy drugim stoliku siedziała elfka o ciemno złotych włosach, która wyglądała na miejscową, gdyż w odróżnieniu od człowieka nie miała przy sobie żadnego ekwipunku podróżnego, ale ... pozory mogły mylić. Nie było więcej gości w tym pomieszczeniu, więc Turgas zajął się swoim piwem w oczekiwaniu na posiłek. Karczmarz w końcu przyniósł mu talerz z parującym stekiem zapieczonym z liśćmi agawy, głównym dodatkiem do dań na Orchii, i odebrał od razu zapłatę od człowieka, który właśnie skończył swój posiłek i chciał udać się na spoczynek. Z zachowania właściciela można było wywnioskować, że miał do czynienia ze szlachcicem.

”Może uda się znaleźć tu osobę zainteresowaną moimi usługami” pomyślał, zabierając się do jedzenia swojego posiłku półork. Stek był mocno krwisty tak, jak uwielbiał. Karczmarz doskonale wiedział, jak należy zrobić tę potrawę. Po zjedzeniu dania błogie ciepło rozlało się po zmęczonym ciele wędrorwca, zaś smak piwa szybko wyparł niemiłe wspomnienie skwaru w czasie dnia. Wezwał obsługę i znów pojawiła się starsza, ludzka kobieta:

- Chciałbym zapłacić i proszę przygotować gorącą wodę w moim pokoju.

- Może pan zapłacić jutro rano, a teraz proszę za mną. Zaprowadzę pana do pokoju.

To było mu na rękę, więc zgodził się z ochotą:

- Świetnie więc, chodźmy – zebrał swoje rzeczy i udał się za przewodniczką w kierunku schodów na piętro, gdzie znajdował się jego pokój. Nie był to najbardziej luksusowy pokój, jaki zdarzyło mu się widzieć w czasie podróży, ale w porównaniu z zimną ziemią na obozowiskach czuł się jak w pałacu. W pokoju znajdowało się łóżko, szafa, skrzynia oraz stolik nocny i stojak z misą do mycia się, obok której stał dzban pełen parującej, gorącej wody. Na stojaku obok wisiał czysty, lniany ręcznik. Turgas uśmiechnął się z satysfakcją widząc te wszystkie zbytki. Ta noc będzie w końcu wygodna i będzie mógł się porządnie wyspać. – Dziękuję bardzo – powiedział do służącej. – Na śniadanie proszę dużą jajecznicę. Wcześnie rano, pół godziny po wschodzie słońca.

- Życzę miłej nocy – kobieta wycofała się zamykając za sobą drzwi.

Strudzony po wielotygodniowej wędrówce w końcu mógł umyć się w ciepłej wodzie i pójść spać w miękkim łóżku ... zbyt miękkim, jednak po zdjęciu jednego materaca stało się w sam raz. Szybko zapadł z głęboki sen.

Noc była rzeczywiście miła. Tak przyjemnego snu nie mógł się spodziewać. Gdyby spełniła się choć dziesiąta część tego snu już byłby zadowolony. Jednak ... był to sen, a od tego nikt nie zyskał władzy, czy poważania. Trzeba na to ciężko zapracować, tak jak on, bez rodziców, musiał wywalczyć sobie poważanie wśród swoich rówieśników. Nic nie przychodzi lekko i samo, wszystko trzeba życiu wydrzeć, a jego końcem zawsze jest śmierć ... przypomniał sobie błagający wzrok jego opiekuna, gdy głowa leżała na pieńku katowskim, a on szykował się do wykonania egzekucji. Te rozszerzone z przerażenia źrenice, gdy zakładał mu na głowę kaptur. Nie rozumiał wtedy jeszcze, że to było uwolnienie od problemów życia i przejście w błogi sen śmierci, bez leków, wrogów, pośpiechu ...

Słoneczny promień wpadł przez okno prosto na twarz siedzącej na łóżku postaci i ostatecznie wyrwał ją z resztek snu. Turgas wstał i szybko się umył oraz ubrał. Miał przed sobą pracowity dzień, dlatego musiał wcześnie go rozpocząć.

Zszedł na dół i na pustej jeszcze sali zjadł samotnie śniadanie składające się z jajecznicy z 4 jaj, chleba i, oczywiście, Mózgotrzepa.

Piwo z rana, jak śmietana” powtórzył w myślach znane przysłowie.

Po skończonym posiłku zapłacił za wczorajszą kolację, śniadanie i nocleg.

- Gdzie znajdę świątynię Morghlitha? – zapytał jeszcze na odchodnym, gdyż bez wątpienia właściciel tego przybytku był skarbnicą wiedzy o tutejszym mieście. Po otrzymaniu wyjaśnienia właśnie zabierał się do wyjścia, ale karczmarz jeszcze zatrzymał go na chwilę, aby zapytać go, co ma przyrządzić na obiad.

- Nie kłopocz się. Nie wiem, czy zdołam przyjść na obiad i jestem pewien, że znajdziesz coś odpowiedniego dla mnie, kiedy wrócę. – kapłan zarzucił plecak na ramię, poprawił lekko ułożenie szabli na plecach i wyszedł na ulicę, gdzie już rozpoczynał się poranny ruch. Jeszcze było niewielu przechodniów, gdyż sklepikarze dopiero spieszyli do swoich sklepów, dostawcy przetaczali się swoimi wozami załadowanymi towarami, które miały być sprzedane. Ot, poranek zwykłego dnia w małym miasteczku. Turgas rozejrzał się, zaczerpnął chłodnego, porannego powietrza, splunął, gdy poczuł woń jakichś stokrotek, po czym skręcił w stronę wskazaną przez informatora.

Miasto nie było tak okazałe, jak Gasta, gdzie się wychował, jednak robiło wrażenie zadbanego i dość bogatego. Niewiele tak małych miejscowości miało wybrukowane ulice, a tu ...

Po piętnastu minutach szybkiego marszu dotarł w okolice wskazane w karczmie. Nad placem górował posępny, murowany budynek zdobiony na fasadzie motywem trupiej czaszki, która nie mogła być niczym innym, jak symbolem Morghlitha. Wokół placu było więcej rożnych kaplic, ale nie tak okazałych, jak ta. Turgas ruszył pewnym krokiem przez plac mimochodem zauważając, że pomimo sporej ilości przylegających do placu świątynek, na żadnej nie było symboli dobrych bogów. Uśmiechnął się z satysfakcją pod nosem i nie zwalniając swojego tempa podszedł pod świątynię, po czym skierował się do wejścia bocznego, które prowadziło na zakrystię. Przed wejściem stało dwóch orkowych gwardzistów pilnujących, aby tylko zaufani goście mogli wejść.

- Czego ... – zaczął dość obcesowo wyższy z nich, ale szybko zmitygował się widząc złoty symbol boga. Byle jaka klecha nie nosiła złotych symboli, więc ton głosu natychmiast stał się grzeczniejszy – pan sobie życzy?

- Chciałbym się zobaczyć z przełożonym tej świątyni. Jestem kapłanem i nazywam się El Turgas. – oczy półorka zmieniły się w dwie szparki, gdy usłyszał obcesowy ton, ale natychmiast się rozchmurzył, gdy strażnik spokorniał.

- Oczywiście, proszę za mną. – powiedział wyższy dając znak drugiemu, że wraca za chwilkę i otwierając przed gościem drzwi.

Ciężka furta poddała się z cichym piskiem nienaoliwionych zawiasów ukazując ponure wnętrze budynku. Krótki korytarz doprowadził nowicjusza do poczekalni, gdzie freski na ścianach nie pozostawiały złudzeń, czemu patronuje tutejsze bóstwo. Sceny batalistyczne z bardzo naturalistycznie oddanymi scenami zabijania, portrety ściętych wielmożów, sceny mityczne ukazujące armie martwiaków mogły u osób zbyt wrażliwych wywołać wymioty, ale Turgas był przyzwyczajony do tych widoków, a nawet lubił je. W końcu był kapłanem Morghlitha.

- Proszę chwilę poczekać, zaraz zostanie pan wezwany do przeora. – powiedział strażnik i udał się z powrotem na swój posterunek.

Po chwili do sali wszedł szkielet i skinąwszy ręką na czekającego, odwrócił się i podążył w głąb świątyni. Początkowo surowe ściany z nieotynkowanej cegły zmieniły się w dość wygodny korytarz wyłożony kafelkami i przyozdobiony obrazami, z którego prowadziły drzwi do różnych pomieszczeń świątynnych. Przewodnik zatrzymał się przed ozdobnymi drzwiami na końcu korytarza i dając znak, żeby wejść, sam usunął się mrok alkowy znajdującej się tuż przy wejściu.

Turgas zapukał, zaś drzwi otworzyły się na dobrze oświetloną komnatę, która niewiele miała wspólnego z życiem ascetycznych zakonników. Była urządzona bardzo bogato. Na podłodze leżał karmazynowy dywan z najdroższego materiału (kashmeer, tak się nazywał), ściany były przyozdobione obrazami w złoconych, a może nawet złotych ramach. Nad czarnym, marmurowym kominkiem wisiał miecz katowski wykonany ze srebra. Jednak nie cały. Krawędź tnąca wykonana była z mithrilu, a to niespotykane połączenie możliwe było tylko przy użyciu magii, więc miecz był bez wątpienia magiczny. Taką bronią ścinano tylko władców. Jeśli była to własność tutejszego proboszcza, to musiał on być w przeszłości najwyższym mistrzem katowskim.

- Witaj szanowny kapłanie, jak Ci na imię? Ja jestem El Granmur. – z bocznych drzwi wszedł ubrany w szykowne szaty człowiek.

Turgas natychmiast przestał podziwiać przepych widoczny w komnacie. Odwrócił się do przybyłego i oddał głęboki, pełen szacunku pokłon.

- Witaj wasza eminencjo, jestem El Turgas z Gasty.

”Jak mój sen się spełni, to ty będziesz się przede mną kłaniał”

- Chciałbym się zapytać, czy mógłbym terminować u Ciebie.

Proboszcz uśmiechnął się chytrze pod nosem i wskazał stolik z szachownicą, i rozstawionymi pionkami.

- Tak właśnie, przejdźmy od razu do rzeczy, ....

Turgas natychmiast rozpoznał warcabusa, ulubioną jego grę w seminarium. Pomagała ona rozwinąć zmysł taktyczny, potrzebny przy dowodzeniu, a on nie miał zamiaru być przez całe życie czyimś ochroniarzem.

- Z miłą chęcią. Zasady znam, więc możemy zagrać od razu. Kto zaczyna? – zapytał zasiadając do stolika.

Rozgrywka była szybka i bez emocji. Turgas dość łatwo wygrał, mimo, że ta wersja zasad różniła się nieco od tej, którą poznał w seminarium. Widząc niezbyt zadowoloną twarz adwersarza pomyślał, że może nie powinien aż tak się starać. W końcu ten człowiek może mu zaszkodzić w przyszłości.

- Cóż, jesteś dobry. – powiedział Granmur bez entuzjazmu – Więc szkolenie masz zapewnione, a teraz przejdźmy do pewnej sprawy, którą mógłbyś dla mnie załatwić. Dowiedziałem się ...

- Wybacz panie, ale wygląda mi to na zadanie dla złodzieja lub zabójcy, a nie gwardzisty. A tak swoją drogą, czy dowódca Twojej straży nie znalazłby chwili czasu, aby poćwiczyć ze mną? Bez wątpienia ułatwiłoby mi to wykonanie zadania.

- Nie kłopocz się, musisz tylko udać się na Kurtowy Dwór i zebrać informacje ... dowolnymi sposobami. I nie będziesz musiał się przekradać, zapewniam cię. Jeśli chodzi o szefa straży, to El Tornado jest świetnie wyszkolonym gwardzistą i w ramach umowy jego nauki również masz zapewnione.

- Więc czy moglibyśmy od razu rozpocząć praktyki? Jak rozumiem, czasu nie mamy zbyt wiele. – Turgas nigdy nie lubił marnować czasu, w szczególności, gdy miał coś ważnego do wykonania.

Późnym wieczorem, po pracowitym dniu w świątyni wrócił do karczmy „Złocisty Bażant”, żeby zjeść niewyszukaną kolację i udać się na odpoczynek.

Jutro znów czekał go pracowity dzień w świątyni ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 17-02-2008 o 15:39.
Smoqu jest offline