Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2008, 22:52   #7
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację


Południe dawno już minęło, zmierzch zbliżał się szybko, gdy na jedno ze wzgórz w pobliżu Bogenhofen wjechał podróżny. Tak jak wielu przed nim zatrzymał się na chwilę, przeciągnął w siodle. Przez chwilę kontemplował widok roztaczający się ze wzgórza, zachwycony pięknem i świeżością roślinności w okolicy. Nie było w tym wszak nic dziwnego, podróżnym był Elf. Zanim wyruszył dalej, usadowił się wygodniej, poprawiając dwie sakwy wiszące za nim. Na koniu, a zwłaszcza na koniu jucznym, jeździec ten wygląda niepoważnie zpowodu swego wzrostu.

Przejedzmy, zatem do opisu podróżnego. Chociaż czasy niebezpieczne i trakty zwłaszcza dla samotnego jeźdźca są śmiertelną pułapką podążał on sam. Tan Alander Sanssel bo tak nazywał się ów jeździec, wyruszył już ponad miesiąc temu z Get-warr-Garu, długa podróż zmęczyła tego nieprzyzwyczajonego do takiego wysiłku podróżnika. Jego odzienie, o które zazwyczaj dbał było przyprószone pyłem drogi. Odziany był w niebieski płaszcz, tunikę i spodnie tego samego koloru. Spodnie podtrzymywał ozdobny sznur, do którego na prawym boku przypasana była daga. W pasie był przepasany szeroką niebieską szarfą, za którą były powtykane drobne przedmioty i sakiewka, dobrze w ten sposób zabezpieczona przed złodziejami.
Wytrzymałe znoszone buty wskazywały, iż jest on wytrawnym podróżnikiem, a jego pozycja siodle znamionował słabego jeźdźca. Widocznie, dlatego też na dłuższą podróż wybrał konia jucznego, zamiast zwykłego wierzchowca, którym to powodowanie jest znacznie trudniejsze. W tej chwili jego głowę okrywał kaptur, równie niebieski jak całe jego odzienie, Gdyby go odrzucił wszyscy zobaczyliby kasztanowe, krótko ostrzyżone włosy i szpiczaste uszy z małym srebrnym kółkiem w prawym. W tej chwil niebieskie oczy bacznie obserwowały drogę przed sobą, bo wszak wiadomo, iż często zbóje, niczego się niespodziewających podróżnych napadli tuż przed miastem.

Do bram miasta było już niedaleko, najwyżej godzina nieśpiesznej jazdy, myśli, więc Alandera zaprzątały, inne sprawy.

„Ciekawe, dlaczego Bern wysłał mnie do tego miasta, okolica wygląda na dostatnią, ale lepsze miejsca dla moich badań i polowań znalazłbym w Get-warr-Garze. Ciekawe, na szczęście wiem do kogo mam się zgłosić w tej dziurze. Mag - Tan Eldirion Dalabera ma jakieś zadanie dla mnie, cóż to za konszachty i jakie kontakty wiążą go z Berenem, wielce to wszystko zagatkowe. Może chcą mnie wypróbować przed przyjęciem do Gildii. Byłoby to nader korzystne dla moich interesów.”

Zazgrzytał, aż zębami, gdy przypomniał sobie sprawę utraty pozycji szlacheckiej swojej rodziny.

„Przeklęta rodzina Karrar, jak ja nienawidzę tych orków, zemszczę się jeszcze, chociaż już częściowo powetowałem sobie na nich straty. Dwieście złotych monet, z tych dwóch wypraw do ich rodowych posiadłości, powetowały w niewielkim stopniu moje straty. No, ale póki życia dotąd zemsta, jakaż wspaniała to myśl, iż będę mógł grabić ich prze wieki. Uczynię z tego cel mojego życia. Przez wieki będę ich nękał”.
Na twarzy elfa pojawił się ironiczny uśmieszek.

W końcu w promieniach zachodzącego słońca dotarł do bramy, szybko przez nie przejechał odprowadzany czujnym wzrokiem strażników. Spieszyło mu się do porządnej gospody i wygód, od jakich na popasach odwykł. Było to nader niebezpieczne, ponieważ kocie łby, którymi były wyłożone główne ulice, były w niektórych miejscach wyślizgane, grożąc potknięciem zmęczonego konia i bolesnym upadkiem.
Dotarł w końcu do karczmy leżącej w centrum miasteczka, wyglądała z zewnątrz na przyjemną i zadbaną.
Konia zostawił koniuszemu, poinstruowawszy jak się ma nim zająć, zabrał ze sobą tylko sakwy ze swoim dobytkiem.

Pyszne zapachy doleciały, do Alandera, gdy tylko otworzył drzwi do karczmy. Zapach pieczonego mięsa, mieszający się z bukietem zapachów, jakie wydzielały otwarte butle miejscowego wina. Karczma była wyjątkowo czysta tak na zewnątrz jak i wewnątrz. Starsza ludzka kobieta pilnowała porządku w dzień i w nocy, właśnie, gdy wkraczał do niej zagrodziła mu drogę, usuwając z podłogi jakieś zabrudzenia. Mag tanecznym krokiem z uśmiechem zrobił pass i ominą zgrabnie z uśmiechem sprzątaczkę.

Szybko podszedł do kontuaru, wtedy to też z zaplecza wyłonił się pulchny ork, gdy dojrzał klienta uśmiechną się.

- Zerg, właściciel tego zajazdu, czym mogę służyć.
- Tan Alander Sanssel, karczmarzu. Pokój dla mnie, stajnia dla mojego konia, macie tu łaźnię, bo po długiej podróży chcę się odświeżyć, w międzyczasie gulasz z oposa chleb i dzban najlepszego piwa.

- Najmocniej przepraszam szlachetnego pana, ale mięso oposa się już się skończyło. Jeśli ma pan takie życzenie zmówię jutro więcej z chłodni.
- Dziwne jakieś zwyczaje, aby brakowało podstawowego mięsa. Więc co polecasz karczmarzu.
- Specjalność zakładu bażanta.
- Więc dzisiaj niech będzie bażant, na jutro przygotuj zaś na obiad gulasz jak mówiłem i zupę rybną. Śniadanie jajecznica z sześciu jajek. Na kolację zaś coś z ptactwa, może pieczona kura albo przepiórki, bo jak na mój gust bażanty mają mięso za suche.
- Oczywiście wielmożny panie. Teraz proszę za mną wskażę stolik.
- Mam jeszcze jedno pytanie słyszałeś może o magu Tan Eldirionie Dalaberze.
- Owszem panie jest on magiem, ale i alchemikiem mogę wskazać ci do niego drogę.
- Dobrze, ale to już jutro, bo pora niestosowna na odwiedziny bez zapowiedzi.


Po chwili zajął się pałaszowaniem kolacji.
Następnie, po posiłku, udał się na spoczynek, miły z początku sen obudził elfa kaszlem.

Rankiem po śniadaniu wypytał karczmarza o drogę do Tan Eldirion Dalabera. Szybko przemierzywszy uliczki dotarł do jego siedziby. Po zwyczajowych powitaniach mag zaproponował szkolenia w zamian za wygranie partii jakiejś dziwnej gry, albo za wykonanie zadania.
Alander długo się nie zastanawiał obie propozycje były w jego mniemaniu uczciwe, nie zdziwi się też za bardzo, gdy przegrał grając w tą grę po raz pierwszy w życiu. Omówiwszy kwestię szkolenia powrócił do gospody w porze obiadu.

W sali Alander spostrzegł siedzącą wraz z jakimś człowiekiem piękną elfkę. Długo się nie zastanawiając podszedł do stołu i skinąwszy głowa nawiązał rozmowę.

- Pozwolicie, że się przysiądę. Tan Alander Sanssel, wśród tak zwykłych gości wyróżniacie się, a lubię jadać z ciekawymi osobami. Pani, pozwól nadmienić, iż dawno nie miałem okazji przebywać w towarzystwie tak pięknej elfki. W twych oczach pewnie niejeden się już zatracił. – stwierdził uśmiechając się mag.
- Cóż jednak sprowadza państwa do tej niewielkiej mieściny.
Coś mi mówi, iż ścieżki naszych losów się skrzyżowały na dłużej.

- Witaj Tan Alanderze, jestem El Saline Us'Losar. Niestety właśnie udaję się do mojego pokoju, ale mam nadzieję, że będzie jeszcze okazji byśmy się lepiej poznali. Wybaczcie panowie. - Saline wstała i ruszyła w stronę schodów.

- Strasznie żałuję, że tak szybko opuszczasz to towarzystwo moja pani. Mam nadzieję, iż będziemy mieli okazję porozmawiać przy kolacji - Alander dwornie ukłonił się, prezentując jeden z najlepszych swoich pokłonów, wyćwiczonych latami tańca.
Długo odprowadzał wzrokiem Saline zanim nie znikła na piętrze.
Spojrzenie człowieka z początku wrażało zdegustowanie, wynikające z przerwania rozmowy. Słysząc jednak jak elf się przedstawił wyraz jego twarzy połagodniał. Dalsze słowa zaś Alandera skierowane już do Saline były pełne szacunku i przypadły do gustu rycerzowi, bynajmniej takie wrażenie można było odnieść obserwując jego twarz.

- Witaj Tan Alanderze. Istotnie, wyróżniamy się pośród tutejszych. - odparł i dodał po chwili skłoniwszy się lekko - Nazywam się Tan Walnar Razorge.
- Wybrałem się tu, bo słyszałem, iż można tu dobrze zarobić i podszkolić się w sztuce magii. No, ale nie tylko, w najbliższym czasie udaję się w okolice dworku wybudowanego przez niejakiego Kurta. Pana, co sprowadza w te strony. – poczym Alander powoli zaczął spożywać posiłek dostarczony przez karczmarza.

Tan Walnar wychylił łyk wina z kielicha. Spojrzał na elfa.

- No proszę, dworek Kurta. - rzekł, na jego twarzy pojawił się ponury grymas - Ten osobnik sporo sobie nagrabił i jak widzę jest kolejka chętnych aby mu dać nauczkę. Niech zgadnę, coś ukradł?
- Ukradł pierwsze słyszę mnie tam kieruje, co innego jedyne w okolicy miejsce gdzie mogę znaleźć potrzebne mi zioła. To jakiś złodziej? Jak mniemam, pewnie coś ukradł szanownemu panu. Nic dziwnego, iż jedzie go pan przekonać, iż taka niezręczność nie popłaca.- poczym pociągną łyk ciemnego mocnego piwa, które to Alander wybrał do rybnej zupy.

„Jasne trzeba zawsze być jak najlepszym w swym fachu tak działać, aby cię nie nakryli, za niezręczność płaci się zawsze” – pomyślał tan Alander i uśmiechną się do swoich myśli.

- O tak, przekonanie to odpowiednie słowo w danej sytuacji. Choć sposoby przekonywania mogą być różne w zależności od okoliczności drogi panie. – odparł Walnar uśmiechnąwszy się znacząco.
- Od dawna waść w podróży ?
-Trzy tygodnie tu się tłukłem z Get warr garu, pewne miejsce sobie odbiłem, ale to chyba zasługa moich słabych zdolności jeździeckich. – po tych słowach elf uśmiechnął się i uczynił gest jakby rozcierał tyłek.

- No cóż, nie każdy ma talent do jazdy konnej. Ale co tam słychać w wielkim mieście? - spytał i uzupełnił kielich winem

- No nie wiem ile cię tam nie było lub jak dawne znasz wieści. Ostatnią wieścią z tych ciekawszych były perturbacje tuż przy szczycie władzy. Z informacji, jakie udało mi się zdobyć wynikało, iż doszło do zabójstwa, drugiego do sukcesji, syna księcia Get-warr-Garu Allana. Podobno też, Sharanowie przygotowują wielką flotę, może być nieciekawie za rok.
- No proszę. Mam nadzieje, że możnowładcy odpowiednio się za to zabiorą. Choć możliwe też, że wybuchnie jakaś wojna domowa. Kto wie?

- Słyszałem, iż Katan planuje wysłać kontyngent nowostworzonych Osmundzkich kościotrupów do patrolowania brzegów.
- Osmundzkich? Sądziłem, że ludzie żyją w zgodzie z orkami i mają z nimi sojusz. – wyraził swoje wątpliwości Tan Walnar.
- Źle mnie zrozumiałeś panie, chodzi o przypuszczalny najazd Sharnów.
- Zrozumiałem doskonale. Zastanawiało mnie tylko, czemu akurat ów kościotrupy są z Osmundzkich ludzi.
- Nie wiem to może jakieś wymian polityczno- gospodarcza księcia Osmundu z Katanem, może zezwoli na stworzenie na swoich cmentarzach ich, doprawdy nie wiem to jest polityka i się na tym nie wyznaje.


- Polityka polityką, a magia magią. - dodał na podsumowanie tegoż tematu.

- A co do dworku. Skoro udaje się pan w tamten rejon w poszukiwaniu ziół. Czemu nie moglibyśmy udać się tam razem? Podróż by się tak nie dłużyła.
- Serdecznie dziękuję za propozycje i przyjmuję ją, też miałem to właśnie zaproponować panu.
- odparł z uśmiechem mag.
- Doskonale, zatem - wychylił łyk wina i odsunął kielich - Wybaczy pan teraz, ale opuszczę go. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Zapewne jednak przy kolacji znów się spotkamy jak wcześniej słusznie zauważyliście w słowach do pięknej damy.
- Do zobaczenie Tan Walnarze. – Mag lekko skinął głową na porzegannie.

Elf z zadowoleniem, stwierdził, iż podany gulasz był wyśmienity.

Po chwili pojawiła się dziewka.

- Przekaż kucharzowi, iż gulasz wyszedł mu wyśmienicie no i podaj mi jeszcze lekkie piwo najlepsze byłoby Czerwona Wieża z Gett-warr-Garu.

Spokojnie odpoczywając przy podanym piwie Tan Alander planował dalsze swoje poczynani.
„Z pewnością rozejrzę się po mieście może uda się zadbać o swoje interesy.” Na twarzy jego pojawił się przebiegły uśmieszek.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 07-05-2008 o 22:49.
Cedryk jest offline