Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2008, 20:33   #8
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przybyła do miasta, kiedy słońce stało w zenicie.
Wysoka. Opalona. Z butami pokrytymi pyłem drogi i białą koszulą poznaczoną starymi śladami krwi. Ręce wciśnięte w głębokie kieszenie płaszcza, złociste oczy ze znudzeniem przesuwające się po obcych jej twarzach, obcych miejscach. Szła powoli, leniwie, jakby czas był najmniej istotną rzeczą na świecie. Na przekór pośpiechowi mieszczańskiego życia.

* * *

W głównej sali „Złocistego bażanta” przez otwarte okna wlewały się potoki południowego słońca, kładąc się złotymi plamami na ciemnym drewnie podłogi, rzeźbionych oparciach krzeseł i twarzach gości. Młody człowiek z dużym nosem i nerwowo poruszającą się grdyką donośnym głosem wylewał rozliczne żale przed swoim kompanem.
- Martwię się Zungar, po prostu się martwię.
- Bez potrzeby, powozy z Ostrogaru prawie zawsze się spóźniają. A jeszcze z ciężarną kobietą na pokładzie – starszy ork roześmiał się cicho. – Pomyśl, przyjacielu, woźnica chce ruszać, wszyscy są już gotowi, a twa luba co? W krzaki ucieka, bo mdli ją od samego rana. No przecież nie wsadzą do powozu na siłę.
- Ja wiem, wiem. Ale to ponad tydzień już. I żadnej wiadomości…
- Bredzisz, Kordel. Co ty, baba jesteś czy facet? Co, kuriera mieliby jeszcze wysyłać, że spóźnią się dni kilka? Walnij ty się w głowę, bo…
- Kurier w ich przypadku jest już zbędnym pomysłem – powiedziała przechodząca za jego plecami kobieta niskim, lekko schrypniętym głosem.
- CO?! Wiesz coś? Przyjechali już? – Kordel zerwał się z krzesła.
Kathryn obojętnie spojrzała na niego przez ramię.
- Nie, i nie przyjadą. Ich trupy od tygodnia rozkładają się na słońcu.

* * *

Kathryn była znudzona. O ile wyruszając z Ostrogaru nie potrafiła jeszcze nazwać tego uczucia, teraz nie miała wątpliwości. To było wszechogarniające znudzenie – znudzenie ludźmi i samotnością, znudzenie miejscami, znudzenie niekończącą się monotonią podróży, znudzenie codziennością i banałem, jednako ckliwym sentymentalizmem i okrucieństwem, prymitywną zmysłowością i wyrafinowaniem, fanatyzmem wiary i krzykiem obrazoburcy. Wszystko wydawało się cytatem z dawno przeczytanej książki, upiornym korowodem deja vu, każda rzecz uwikłana była ciasny krąg znajomych skojarzeń, na wpół zapomnianych wspomnień.
Niczego nowego pod niebem tej ziemi.
Znużona opadła na łóżko. Obojętnym wzrokiem przesunęła po przewróconej karafce, kroplach wody skapujących z szafki na podłogę, pomiętej pościeli, porozrzucanych wszędzie ubraniach. Nocną ciszę przerywało jedynie potępieńcze miauczenie dachowego kota. Wątpliwy urok prowincji, gdzie życie toczy się tempem narzucanym przez pory roku, a nie funkcjonowanie szlaków handlowych, gdzie nie ma teatrów, nie ma rozrywek, nie ma tłumu, w którym można się zgubić.
Gdzie nie ma Yazona.
Przesunęła dłonią po twarzy. Są za to sny – sny o ambicji i ukochaniu władzy. Oto ona: potężna, utalentowana i niezwykła zachwyca swymi iluzjami samego Katana. To marzenie żywione przez każdego infantylnego czarodzieja bez wyobraźni – zauroczyć najwyższego władcę swymi mirażami. Niedoczekanie. Już prędzej podesłać mu iluzyjną kochankę, którą on…
Zasnęła.

* * *

- Powodzi się wam karczmarzu – Kathryn oparła się łokciem o kontuar. – Powodzi się tak wam, jak i całemu miastu. Aż dziw człowieka bierze, że mimo tego miasto pozostaje, nie obraźcie się, taką straszliwą dziurą.
Karczmarz rozpłynął się cały w radosnym uśmiechu, jakby kobieta powiedziała mu komplement, na który czekał całe życie.
- Pytasz, pani, o dobrobyt? To dzięki naszym dobroczyńcom, wspaniałym bohaterom, którzy dbali o nasz rozkwit, a czasem jeszcze odwiedzają nasze miasteczko – powiedział afektowanym głosem. - Nie lubią rozgłosu i proszą abyśmy nie wspominali o nich z imienia dopóki żyją. Jeden z nich prawdopodobnie przebywa w okolicy. To wielki druid. To wszystko dzięki nim.
Uniesiona brew nadała twarzy iluzjonistki wyraz znudzonego zainteresowania.
- Tak po prawdzie, to nie pytałam dokładnie o dobrobyt. Ale to, co mówisz sporo wyjaśnia. – „Na przykład dlaczego uśmiech ci twarz wykrzywia, a z ust dobywają się same pompatyczne frazesy. Tajemniczy łaskawcy obdarowali cię zapewne ładną sumką”. – A oprócz rybek, dziczyzny i druida w lesie, znajdzie się u was jakiś mistrz magii iluzyjnej?
- Tak, pani. Ta…
- Przyjaciele nazywają mnie Jasna, karczmarzu. A skoro twój lokal będzie przez najbliższy czas moim domem, wierz mi, z pewnością przyjaciółmi zostaniemy.
Ork skinął głową. Wyciągnęła rękę. Uścisnął.
- Zortek.
- Od razu lepiej. To, co z tym czarodziejem?
- To tan Salomon. – Odruchowo zaczął polerować powierzchnię wypolerowanego już kontuaru. – Wspaniały iluzjonista, tylko dziwak... Znaczy ekscentryczny trochę. Poszukaj przy południowej części muru najbrudniejszego i najbrzydszego domu. Tam go znajdziesz.
- Dzięki. – Odwróciła się i zaczęła iść do wyjścia.
Karczmarz zwołał za nią:
- Szlachetna pani!
Nie zareagowała.
Jasna!
Zawróciła.
- A no tak, zapomniałam. Zapłata za następny tydzień – położyła przed nim garść drobnych monet.
- Ja nie po to – burknął Zortek. – Słuchaj, Salomon ma swoje przyzwyczajenia i zachcianki, jak każdy starzejący się mag. O jego obecności w mieście wie bardzo niewiele osób. Dwie, trzy może. Wiesz…
- Wiem, nie martw się – machnęła ręką na pożegnanie.

* * *

Dom rzeczywiści był brudny i brzydki. Na tle zadbanych mieszczańskich domów wyglądał – by użyć obrazowego porównania – jak psia kupa na środku wysprzątanego chodnika. Samym swoim wyglądem, samym swoim istnieniem budził niesmak. Ludzie, przechodząc, odwracali głowy.
Kathryn nie odwróciła głowy. Uważnie przyglądając się budynkowi, który sprawiał wrażenie, że rozpadnie się przy najlżejszym dotknięciu, wychwytywała kolejne nieścisłości: brak smrodu, który musiałby bić od tak zaniedbanej posesji, dotyk gładkiego drewna pod palcami choć oczy widzą lepiącą się od brudu i przeżartą przez robaki krzywą deskę. Oczywista i ewidentna iluzja, której jednak nie potrafiła przejrzeć.
Zdecydowanym ruchem zapukała do drzwi.
Po długiej chwili drzwi otworzyły się zaskakująco bezgłośnie i w progu stanął zadbany, pięćdziesięcioletni może mężczyzna. Zmierzył Kathryn uważnym spojrzeniem i kiwnął krótko głową.
- Wejdź, proszę i powiedz, co cię sprowadza.
Weszła.
- El Kathryn Varda – pochyliła głowę w lekkim ukłonie. – Jako, że podzielamy zamiłowanie do tego samego rodzaju sztuki magicznej, pomyślałam, że przyjdę i przedstawię się jedynemu iluzjoniście tego miasta.
- Ach… No tak, no tak… Pozwól, proszę za mną, el Kathryn.
Zaprowadził ją do gabinetu. Kobieta znudzonym spojrzeniem objęła przepych wypełniający pomieszczenie – mitrylowe kandelabry, złote wazy i kryształowe puchary pomnażające blaski wpadającego przez okno słońca, gobeliny na ścianach, obrazy w bogato zdobionych ramach, rzeźbione meble. Wiedziała, że ten pomnik ku czci pieniądza tak samo nudny jak nieprawdziwy. I tak strasznie, strasznie banalny.
- Siadaj, proszę – Salomon wskazał ręką jeden z dwóch foteli stojących koło ustawionej na niewielkim stoliku szachownicy. – Życzysz sobie czegoś do picia?
- Wina, jeśli można –kobieta opadła na miękkie siedzenie.
Iluzjonista podał jej jeden z napełnionych kielichów i sam usiadł w fotelu obok.
- I jak podoba ci się moja skromna pracownia?
- Chcesz usłyszeć, odpowiedź prawdziwą czy uprzejmą, tan Salomonie?
- Prawdziwą.
- Tak po prawdzie, to nie podoba mi się w ogóle. Jeśli mogę sobie pozwolić na cytat: „to podręcznikowy wręcz przykład wulgaryzacji ars magica”.
- I cóż z tego, że oklepane – wzruszył ramionami.
- Bardziej nieudolne niż oklepane.
- Czemu? Mam święty spokój, przychodzą do mnie tylko co, co przyjść mają. Wnętrze zaś cieszy oko. – Salomon pogładził się z ukontentowaniem po wypomadowanej bródce. - Zresztą to tylko moja pracownia, chyba nie myślisz, że zdradziłbym moje prawdziwe miejsce zamieszkania?
- Pracownia czy dom mieszkalny, to nie ma znaczenia – kobieta wykonała ręką nieokreślony gest. – Sedno w tym, że wystarczy zapukać w drzwi, by zorientować się, że fasada jest całkowicie i absolutnie kłamliwa. Kłamstwo aż tak oczywiste razi zamiast cieszyć.
Salomon rozciągnął wargi w tajemniczym uśmiechu.
- Dla ciebie wystarczy zapukać, a wielu innych nawet do tego nie dochodzi. Zresztą, ciekaw jestem, czy gdy zyskasz mocy i doświadczenia, będziesz pokazywała wszystkim z zewnątrz swoje pełne możliwości.
- I znów, sam fakt ukrywania swych zdolności nie ma tu znaczenia. Kłamstwo jest istotą naszej magii. Co wyróżnia prawdziwie dobre kłamstwo? To, że staje się prawdą, że nigdy nie zostaje odkryte. – Machinalnie bawiła się kielichem trzymanym w ręce, obserwując migotliwe błyski wypełniające jego kryształowe ścianki. – Gdybym była profesjonalną malarką i chciałabym ukryć prawdziwy wygląd jakiegoś obrazu, gdybym chciała przemalować go, nadając mu nową treść, starałabym się zrobić to w sposób niedostrzegalny. Zachowując podstawy kompozycji, zniekształciłabym kształty i barwy zgodnie z moją wolą. Co zrobiłby amator? Napaćkałby na płótnie dużo pstrokatej farby, spod której przebijałby oryginalny obraz.
- Dobre – roześmiał się Salomon – muszę to sobie dobrze zapamiętać. Widzę, że jesteś w duchu artystką. Może kiedyś zatrudnię cię do przerobienia fasady i wnętrza tego domostwa. – Kobieta popatrzyła tylko na niego w milczeniu. – Ja wolę swój czas poświęcić na pracę, takimi drobiazgami nie zwykłem zaprzątać sobie głowy. Wiesz, niektórzy iluzjoniści poświęcają czas na występy, wychodzenie do ludzi i takie tam – machnął lekceważąco ręką. – Mnie w tej profesji zajmuje zgłębianie samej ścieżki i rozbudowywanie jej. Pochłania to lwią część mojego czasu zresztą czas występów i podróży mam już raczej za sobą.
- Jeśli więc nie prezentacja swojej sztuki, jeśli nie perfekcja wykonania, to co? – odginała kolejne palce. – Jeśli nie zrozumienie istoty, mimo wszystko, sztuki? Jeśli nie artyzm? To co zostaje do zgłębiania? Bezduszne i sztywne formuły?
- Martwi mnie twoje spojrzenie na sztukę. Kłamstwo nie jest istotą naszej magii, magii iluzyjnej. Prawda nią jest. Jeśli cię oszukam i zaproponowane wino okaże się wodą, to uświadomisz sobie dwie rzeczy, po pierwsze, że miałaś na wino ochotę i będziesz potrafiła ją zmierzyć – gdyż dopiero strata rzeczy, czy bliskiej osoby uświadamia, jak bardzo nam na niej zależało. Drugą nauką zaś jest lekcja ostrożności.
Kobieta przerwała mu gestem ręki.
- Tan Salomonie, popatrz na mnie. Ile według ciebie mam lat?
Popatrzył. Na rdzawe włosy spięte w niedbały kok, na złociste oczy podmalowane czarną barwiczką, na niedbałe ułożenie ciała.
- Dwadzieścia kilka, trzydzieści może.
- Pięćdziesiąt – powiedziała z łagodnym naciskiem. – Rozumiesz?
- Rozumiem.
Skinęła głową.
- Dobrze. Mów dalej, proszę.
Świat jest zakłamany do bólu. Niemal każde wypowiedziane słowo zawiera w sobie pokaźną dozę kłamstwa. Często oszukujemy innych, ale jeszcze częściej samych siebie. Ja oszukuję po to, aby pokazać prawdę.
Kathryn rozsiadła się wygodniej na fotelu, wyciągając przed siebie długie nogi. W jej oczach po raz pierwszy pojawił się błysk zainteresowania. Iluzjonista, zapatrzony w gobelin przedstawiający Dagonina Białego, mówi cichym, spokojnym, trochę usypiającym głosem:
- Tak… Oszukuję, by pokazać prawdę. Choć oszustwo jest zbyt mocnym słowem. Używam iluzji, gdyż przez nie, niczym malarz, mogę przekazać treść tego, co robię. Zobacz jak wiele reakcji w tobie wywołały moje iluzje. Gdybyś tylko przeszła obok mojego domu pewnie nawet nie skupiłabyś wzorku na tej nędznej chatce. Może jedynie zdziwiłabyś się, że taka biedna i zapuszczona. Osoby bardziej zainteresowane pukając do mych drzwi otrzymują jednocześnie nagrodę – prawdę. Dla mnie ona jest ważniejsza niż styl czy sposób użycia magii. Uważam, że to główny cel sztuki iluzyjnej – poprzez magię, sztuczki i iluzje ukazywać prawdę, demaskować kłamstwo, dając naukę zwykłym ludziom, aby uzbrojeni w oręż prawdy nie szerzyli już więcej kłamstw.
Salomon zamilkł na chwilę ze zmarszczonym czołem, a promienie słońca wpadające przez witrażowe okno kreśliło na jego twarzy barwne wzory. Kobieta w milczeniu sięgnęła po karafkę i dolała wina do pustych już kielichów.
- To często jednak walka z wiatrakami, el Kathryn. Nieliczne sukcesy są przytłoczone ogromem niezrozumienia i ludzkiego jadu. Prawda nie boli, bolą natomiast zrywane iluzje, przyzwyczajenia, barykady, które sami sobie tworzymy. Mało kto jednak myśli w ten sposób – dlatego też niechętnie przyjmują prawdę prosto w oczy – gdyż ta burzy często ich wymyślne układanki. A wraz ze zniszczeniem tego przy czym trwamy wiele lat – pojawia się żółć, uczucie bólu, straty, cała gromada nieprzyjemnych uczuć i to wywołanych jedynie tym, że przez długi czas żyliśmy w kłamstwie. Pytasz się więc co pozostaje do zgłębiania? Prawda. Na każdym kroku, w każdym szczególe. Nie ma jej niestety zbyt wiele wśród tłumu – tam właściwie to nigdy jej nie ma. Dlatego dużą część pracy spędzam przy formułach, zaklęciach i takich tam. One mnie przynajmniej nie oszukują. Prawdę można zmierzyć po rezultatach – zapamiętaj to. Zresztą… Czy zanudzę cię, opowiadając teraz pewną historię?
- Sądzę, że jedną historię będę w stanie znieść – na twarzy Kathryn pojawił się cień uśmiechu. – Uprzedzam jednak, że później ja będę także chciała powiedzieć ci wiele rzeczy.
- Dobrze – skinął krótko głową. – Słuchaj więc...
Kobieta usiadła wygodniej, dobre wiedząc czego spodziewać się po takich słowach. Umiejętność słuchania opowieści jest równie trudną sztuką, jak snucie samej gawędy. Szczególnie w taki dzień jak ten, w takim miejscu jak to – gdy na podniebieniu czuć jeszcze smak dobrego wina, gdy przesuwające się po niebie słońce zakreśla wciąż nowe cienie, rozrzucając beztrosko po gabinecie złociste błyski. Grzechem jest nie zanurzyć się w wygodny fotel z kielichem w ręku, nie obrócić tak, by ciepłe, miękkie światło padało na twarz; grzechem jest słuchać jakiejkolwiek opowieści w sztywnym skupieniu – opowieści bowiem przynależą do świata wspomnień i snów, który surowo karze ostry ruch myśli, krytyczne spojrzenie nigdy nie usatysfakcjonowane malkontenta. Słuchanie opowieści, jest czasem odpoczynku.
- Spotkałem kiedyś człowieka – szlachcica wyjątkowo w sobie zadufanego. Często mówił mi o tym, jak to go ludzie szanują, jak poważają, jak podbija serca wszelkich dziewczyn, jak powszechnie lubiany jest i takie tam dyrdymały. Był tak przekonany, że osiągnął to wszystko dzięki własnemu urokowi, że nie dał dojść do siebie słowom prawdy mówiącym, że reakcja ludzi jest spowodowana jego pieniędzmi, pozycją – a jeszcze bardziej możliwością wpływania na czyjeś szczęście bądź nieszczęście. Niektórzy okazywali mu miłość i szacunek tylko ze strachu, w sercach zaś przeklinając tego człowieka. - Salomon w zamyśleniu gładził się dłonią po wypomadowanej brodzie. - Za pomocą prostej iluzji pokazałem mu prawdę, bez jego wiedzy zmieniając jego wygląd. Wiesz chyba jak ciężko dostrzec zmianę w naszym wyglądzie bez pomocy zwierciadła. Na wszelki wypadek jednak uczyniłem go jedyną osobą, na którą ta iluzja nie działała. Tak więc nic mu nie mówiąc, dyskretnie zmieniłem jego wygląd: zatuszowałem wszelkie oznaki bogactwa, wręcz zubożyłem go, jego sygnet szlachecki zniknął z oczu postronnych osób. Pozostawiłem jednak jego rysy twarzy – gdyż były jedyną prawdziwą rzeczą, jaką wypracował przez całe życie swymi emocjami. Gdybyś widziała szok, jaki malował się na jego twarzy, gdy obcy zaczęli inaczej go traktować. Wyglądał właściwie tak samo. A jednak jego twarz, postura bez kłujących w oczy szlacheckich ubrań, bez pierścienia, klejnotów i całej tej zamożności wypisanych na ubraniu, bez tego wszystkiego wyglądał jednak inaczej. Nagle okazało się, że to nie w nim wszyscy tak się kochają i to nie jego podziwiają, lecz właśnie jego ubranie, a dokładniej jego pozycję, władzę i majątek. Najbardziej chichotałem, gdy panny przestały wdychać i achać na jego widok, jak to zwykle miały w zwyczaju, gdy widziały go wcześniej. Ta historia skończyła się w miarę szczęśliwie – najlepszym dowodem jest fakt, że wciąż żyję. Szlachcic musiał tydzień ochłonąć gdy dowiedział się o sztuczce. W pierwszym momencie przemówiła jego pycha i gniew. No, ale po czasie zrozumiał, że nic mu nie zrobiłem z wyjątkiem ukazania prawdy. Z tego, co mi wiadomo stał się milszym człowiekiem – a to magia jakiej się nie powstydzę. Prawdziwa magia. Musisz jednak uważać kogo i kiedy uświadamiasz…albo oszukujesz. Niektórzy bywają bardzo gniewni i mściwi – do takich nie próbuj nawet docierać z prawdą. Nie dość, że by jej nie przyjęli, to jeszcze odpłaciliby za nią po swojemu.
Kathryn spojrzała na niego znad brzegu kielicha.
- Budujesz swoje idealistyczne wizje na błędnym założeniu, że istnieje prawda obiektywna. Ostro rozdzielasz kłamstwo i prawdę, równie ostro je wartościujesz. I jak każdy idealista, mówisz i tworzysz najbardziej perfidne kłamstwa, bo okryte płaszczykiem dydaktycznej pasji, prawdy objawionej, chęcią wybawienia biednych głupców z okowów zaślepienia. Mówisz, że ukazałeś szlachcicowi prawdę? Że uczyniłeś go prawdziwie milszym człowiekiem. Gdzież tam! – wykrzywiła usta. – Za twoją pomocą stworzył jedno z większych kłamstw jego życia, zakłamałeś naznaczając swoją nauką, czyniąc na swój obraz i podobieństwo. Zresztą twoja opowieść nie ma wiele wspólnego ze sztuką iluzji. To, co uczyniłeś dałoby się osiągnąć równie skutecznie prostszymi środkami. Minąłeś się z powołaniem, tan Salomonie. Zamiast ślęczeć pośród formuł i zaklęć powinieneś raz jeszcze wyruszyć na szlak, wyrwać się z tej prowincji, zostać działaczem społecznym, kapłanem podążającym niekończącą się ścieżką misjonarskiego powołania. Nawet gdybyś miał być kapłanem boga, który nie istnieje.
Wstała z fotela i podeszła do okna, opierając się biodrem o parapet. Promienie słońca zmieniły w jej kielichu wino w płynny rubin.
- Czym jest obiektywna prawda, piękno, dobro czy zło? Złudzeniem jedynie. Wypragnionym marzeniem idealistów. Kłamstwem. Popatrz: idę ulicą, włosy w schludny kok spięte, gorset, nieśmiały uśmiech na twarzy. Pod rękę ze starszym ode mnie mężczyzną. Kim on jest? Ojcem, opiekunem, kochankiem, wrogiem? Czy to ważne? Widzę młodego człowieka, z którym znam się z widzenia. Przy nim zawsze spuszczone oczy, cień rumieńca na policzkach. Idzie z przeciwka.
Gdy złociste oczy Kathryn spotkały się z ciemnymi oczami Salomona, stała się nagle rzeczywiście jakby kimś innym: młodszym, niewinnym, delikatnym. Cichy głos o idealnej dykcji, miękka intonacja, odmienna gestykulacja dłoni.
- Nie podnoszę oczu a jednak wiem, że on widzi przyśpieszony oddech, palce zaciskające się na materiale okrywającym ramię mojego towarzysza. Kim jestem? Tym właśnie. Co czuję? To, co widzą jego oczy. Nawet jeśli za minutę, za godzinę będę kimś zupełnie innym. Kim jestem dla niego? Moje kłamstwo – czy kłamstwo właściwie, jeśli przychodzi równie naturalnie co oddychanie, jeśli rodzi się z jednego spojrzenia – moje kłamstwo jest dla niego prawdą, przy której prawda innych ludzi kłamstwem mu się zdaje. Rozumiesz? – spytała już normalnym, rozleniwionym tonem Kathryn.- Nasze światy bardzo różnią się od siebie, tan Salomonie. W twoim świecie istnieje prawda i fałsz, dobro i zło oraz ludzie, których trzeba uświadomić, pouczyć, dać lekcję. Mój świat nie jest czarno-biały lecz pogrążony w migotliwych odcieniach szarości, jak wielofasetkowy kamień, którego każda ze ścianek rzuca odmienny blask. Wszystkie jednak te ścianki tak samo są realne, wszystkie te blaski równie rzeczywiste. Nie będzie zgody między nami w tej kwestii – uniosła kielich w milczącym salucie.
- Widzisz ten kielich?– Salomon podniósł swój kielich i opróżnił do końca wino, którym był wypełniony. - Chyba zgodzisz się ze mną, że jest wykonany z kryształu. Mógłbym wykorzystać Twoją niewiedzę, mógłbym Cię okłamać, iż nie jest to kryształ a drewno, lub metal, ale…
Odgłos tłuczonego szkła zabrzmiał w pokoju, kiedy naczynie upadło na podłogę roztrzaskując się na drobne kawałki.
- Ale prawda jest jedna. To był kielich wykonany z kryształu, a to co zrobiłem było małym eksperymentem, jak widzisz prawdę można poznać po rezultacie. Prawda pozostaje niezależna od naszych spojrzeń, naszej perspektywy – chyba, że mówimy o prawdzie tkwiącej w uczuciach. Tam jedyną obiektywna prawdę widzę w stwierdzeniu, że są, że istnieją, chociaż chwilowo w umysłach i ciałach różnych istot. Jednak zgodzę się, że odkrycie prawdziwości żywionego uczucia, czy przekonań, że próba ich zmierzenia lub oceny – często napotykać będzie na kłamstwo. Na kłamstwo tak głęboko zakorzenione, że już dawno zmieszane z prawdą. Ta szarość o której mówisz znajduje się właśnie w emocjach i uczuciach i nie ma nic wspólnego z obiektywną prawdą.
Uśmiechnął się na koniec, wyraźnie zadowolony z rozmowy. Starszy człowiek wyraźnie się ożywił, dyskusja sprawiała mu przyjemność, nawet pomimo faktu, że uczeń nie zgadzał się z mistrzem.
Kathryn jednak tylko pokręciła głową.
- Szkoda kielicha na eksperyment, który nie dowodzi niczego. Rozbiłeś kielich – ale co tak naprawdę się rozbiło? Nie masz żadnej gwarancji, że to co widzisz ty, ja widzę w ten sam sposób. Mówisz, że wino jest czerwone – ale czy postrzegamy kolory w ten sam sposób? Nie wiesz, nie możesz mieć pewności. Oczywiście, na potrzeby codziennego życia, zakładamy uproszczone i zdroworozsądkowe założenie, że wszystko co nas otacza istnieje. Ale żadne z nas nie może mieć gwarancji, że to, co nazywamy światem nie jest tylko snem, a to, co nazywamy ludźmi, zwierzętami, przedmiotami – zwykłymi złudzeniami. Twoje przekonanie o obiektywnym istnieniu świata, na gruncie teoretycznym, jest tylko i wyłącznie przejawem twojej wiary.
Salomon popatrzył na nią z namysłem, oceniająco.
- Wcześniej nie sądziłem, że to powiem, ale mam dla ciebie pewną propozycję. Nauczę ci zaraz zasad pewnej gry i rozegramy jedną partię – kiwnął ręką w kierunku szachownicy. – Jej wynik pozwoli nam określić zasady naszej dalszej współpracy. Jeśli wygrasz, za darmo podzielę się z tobą wszelką wiedzą, której potrzebujesz oraz przekażę ci umiejętności, których jeszcze nie posiadasz. Jeśli przegrasz i tak zostanę twoim nauczycielem, ale ty pomożesz załatwić mi pewną sprawę – spojrzał pytająco na Kathryn.
- Mów dalej, tan Salomonie.
- Sprawa dotyczy kogoś, kto dawno temu wyłudził ode mnie bardzo cenną rzecz. Nie spędzało mi to snu z powiek, bo i tak nie byłam w stanie wykorzystać jej w odpowiedni sposób. Teraz jednak sytuacja zmieniła się i wiem już, że nie będę mógł zakończyć bez niej czaru nad którym teraz pracuję. Kurt będzie doskonale wiedział, co chcę z powrotem…
Iluzjonista zacisnął lekko wargi i zamilkł na chwilę, spoglądając badawczo na siedzącą koło niego kobietę. W końcu westchnął cicho, podejmując decyzję.
- To fiolka smoczej krwi, którą ten oszust podstępem mi wykradł. Proszę, odzyskaj ją dla mnie…
Teraz Kathryn zamilkła, w podobny do niego sposób zaciskając usta.
- Nie zagram z tobą w tą grę.
- Ale… - przerwała mu gestem ręki.
- Nie zagram z tobą, bo ani ty, ani ja nie jesteśmy kupcami, żeby targować się o drobiazgi, żeby na handel wystawiać swoją sztukę i umiejętności. – „Nie zagram z tobą, bo warcabus nudzi mnie. Nudzi i przyprawia o mdłości. Mierzi swoimi sztywnymi regułami, koniecznością przewidywania ruchu przeciwnika. Nic zaskakującego na tym świecie.” - Ty potrzebujesz kogoś, kto odzyska twoją własność, ja kogoś, kto podzieli się ze mną odrobiną wiedzy. Wyświadczymy sobie nawzajem przysługę, udając, że robimy to powodowani przyjaźnią a nie interesami – uśmiechnęła się lekko, ironicznie. - I z czasem może zyskamy argument do naszej dyskusji: przekonamy się czy raz wypowiedziane kłamstwo stanie się kiedyś prawdą.
Salomon odwzajemnił jej uśmiech.
- Dobrze więc – wstał z fotela, uważając, by nie nadepnąć na resztki rozbitego kielicha. – Będzie jak chcesz. Przyjdź jutro trzy klepsydry przed południem i zobaczymy jak dużą przysługę będę mógł ci wyświadczyć.
Kiwnęła głową.
- Przyjdę.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 02-03-2008 o 11:39.
obce jest offline