Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2008, 13:15   #3
Krakov
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Navarro już od jakiegoś czasu czuł się tak, jakby był pijany, lub jakby ktoś potraktował jego głowę obuchem. A przecież nic takiego nie miało miejsca. Może wiec doznawał pomieszana zmysłów? Na to był jednak stanowczo za młody, a przynajmniej taką miał nadzieje. Skąd więc to wszystko? Dlaczego o wszystkim myślał w dwójnasób? Dlaczego te same rzecz w tym samym miejscu i czasie wydawały mu się jednocześnie piękne i wstrętne, znajome i obce? I cała ta wędrówka, na której upłynęły mu ostatnie dni, a może tygodnie. Od wsi do wsi, od świtu do zmierzchu, a czasem także nocą. Zmęczenie i głód nierzadko dawały się we znaki, a jednak wciąż szedł dalej. Jakaś tajemnicza siła czyniła ten bezsensowny marsz równie koniecznym co oddychanie i sen.

I w końcu dotarł tutaj. Karczma nie wydawała mu się znajoma, ani też nie wyróżniała się niczym szczególnym. Widział już setki podobnych, a w nich identyczne drewniane ławy, beczki pełne piwa, kominki, szynkarze. Wszędzie ten sam zapach piwa, jadła, tytoniu. Nieraz wydawało się nawet, że spotykani w tych przybytkach ludzie również zawsze są ci sami. Jedni tutejsi, drudzy przyjezdni. Żołnierze, poszukiwacze przygód, najemnicy, zabijaki, złodzieje. Grubi i chudzi, wysocy i niscy. Wszędzie to samo... A jednak gdzieś w głębi siebie był absolutnie pewien, że znalazł się we właściwym miejscu. Bez względu na to skąd pochodziła i jakimi motywami kierowała się ta siła, która zmusiła go do tej wyprawy, najwyraźniej chciała aby tu właśnie się znalazł. Póki co, nie miał jednak pojęcia dlaczego?

Nie miał również pojęcia jak to się dzieje, że jego palce wciąż przebiegają po strunach wydobywając z instrumentu tę dziwna znaną i zarazem nieznaną mu melodię. Nie znał jej tytułu, nie umiałby rozpisać jej na nuty, nie wiedział gdzie się jej nauczył i od kogo. Prawdę mówiąc, gdyby usłyszał ją graną przez kogoś innego, mógłby przysiąc, że wcale jej nie zna. A jednak ciągle ją odgrywał. Cichutko, delikatnie, by nie przeszkadzać obecnym wokół w rozmowach, a przy tym pewnie jakby robił to codziennie niemal przez całe swoje życie. Spoglądał co jakiś czas na swoje dłonie wędrujące po małym instrumencie z polerowanego drewna. Ciągle zastanawiał się "Co to takiego?" By w chwilę później samodzielnie znaleźć odpowiedź. "No tak, przecież to moja lira... Lira? Dobrze leżała mu w rękach i posługiwał się nią bez trudu, chociaż jakoś bezwiednie. Niewątpliwie była jego własnością od dawna. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dręczyło go głupie, momentami śmieszne przeświadczenie, że jest inaczej. Brzmienie jakoś nie pasowało do tego utworu. Brakowało mu czegoś. Jakiejś energii, czegoś mocnego i zdecydowanego jak uderzenie pięścią w twarz. Jak piorun. Tak... piorun wydawał się jak najbardziej na miejscu. I czy ten instrument nie powinien być większy, dłuższy? I czarny. Mógłby przysiąc, że jeszcze wczoraj był czarny. Przede wszystkim zaś męczyło go pytanie "Dlaczego to draństwo ma tak dużo strun?"

Rozglądał się wokół jednak nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek z obecnych mógł udzielić mu chociaż jednej odpowiedzi. Zwykle mając jakieś wątpliwości wypytywało się gospodarza tym razem jednak bard był przekonany, że nie jest to najlepszy pomysł. Jeśli zacznie opowiadać wszystkie te swoje rewelacje to może liczyć jedynie na to, że zostanie wyrzucony na zbity pysk. Szynkarze nie lubią pomylonych bardów. Nigdy nie wiadomo co takiemu może strzelić do łba, a więc może być potencjalnym źródłem kłopotów. "Miejsce dla potencjalnych źródeł kłopotów znajduje się za drzwiami." Chyba słyszał kiedyś podobne słowa. Dawno, dawno temu...

I wtedy usłyszał jej śpiew. Stała tuż obok, przy kominku. Jak to się stało, że nie dostrzegł jej wcześniej? Nieważne... Słowa jej pieśni znał aż za dobrze. Pamiętał również kobietę ze swego snu, od której usłyszał je po raz pierwszy. Czy ta dziewczyna była tą samą osobą? Bogini i wieszczka w jednej osobie? Niewątpliwie byłą bardzo podobna, jednak nie był pewien. Coś mu podpowiadało, że nie musi. To nie istotne... Nawet nie zauważył kiedy zmienił graną przez siebie melodię. Akompaniował teraz słowom pięknolicej nieznajomej. Nie grał już cicho i subtelnie jak poprzednio. Wręcz przeciwnie - dźwięki liry był donośny na tyle, by wszyscy go słyszeli nie zagłuszał jednak w najmniejszym stopniu śpiewu dziewczyny. Navarro chciał się pokazać, pokazać, że jest z nią jakoś związany. Nie musiał jej tego udowadniać, ona dobrze o tym wiedziała. Ale chciał to chyba pokazać pozostałym, pochwalić się, że znalazł swoje miejsce. Jej pieśń była wezwaniem, jego muzyka odpowiedzią. Była w tym odrobina szaleństwa, ale jednocześnie ogromny spokój. Wątpliwości zaczęły się rozmywać, wszystko nabierało swoistego sensu tak jak rozwijający się z pączka kwiat nabiera barw i piękna.

Śpiew ustał a on wciąż szarpał struny, a piękna, hipnotyzująca melodia płynęła nieprzerwanie niczym górski strumień. Gdy się obejrzał nieznajomej już nie było. Nie zdążył się jednak zaniepokoić tym faktem, gdyż karczmarz skinął na niego zapraszając do oddzielnej jadalni. Był wyraźnie zaskoczony tym, że musi przekazywać tak dziwne informacje. Bard zaś odebrał to z uśmiechem, bez śladu zaskoczenia. Nic go już nie dziwiło. Teraz wszystko stawało się z każdą chwilą coraz bardziej logiczne i oczywiste. Przerwał swą grę i schował swą lirę do podróżnego plecaka, po czym bez słowa wstał i udał się we wskazane miejsce.

Przeszedł przez całą salę pełen dostojeństwa i gracji, która nadawała jego wyglądowi coś z elfa. Rozpierała go duma i czuł się wspaniale, szczególnie teraz gdy w jego uszach wciąż rozbrzmiewały słowa wola bogów... siedmiu... połączyć swe siły.... Był wysokim, szczupłym szatynem. Jego długie włosy opadały na ramiona niczym lśniąca brązowa peleryna. W jego przystojnej twarzy widać było młodość i chęć czynu, a także pewną dozę tajemniczości. Najbardziej zaś charakterystyczne były jego brązowe oczy i bijący z nich, trudny do ukrycia blask. Ubrany był w czystą lnianą koszulę, ciemne, skórzane bryczesy i takąż kamizelkę. Na nogach miał wysokie, solidne buty o stalowych okuciach, na ramionach niósł solidny plecak, wypchany zapewne przedmiotami niezbędnymi w długiej podróży. Uwagę przykuwał szczególnie przytroczony do pasa długi miecz o charakterystycznej, zdobionej rękojeści i jelcu.

Zapewne niektórzy zastanawiali się co to za oręż i w jaki sposób znalazł się w posiadaniu barda. Ten zaś, na chwilę obecną, nie miał o tym bladego pojęcia. Sam chciałby to wiedzieć...

Wszedłszy do komnaty skłonił się elegancko:
- Pani...
Widział, że dołączają do nich również inni. "Dobrze, najwyraźniej słowa zaczynają się wypełniać..."
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline