Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2008, 21:27   #5
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Nie było sensu już tego trzymać, trzeba było pozwolić się temu rozpaść, i to wieki temu. Jak powiadają, im większą rzecz zbudujesz, tym większy będzie jej upadek. Revan czuł, jak stacza się z dnia na dzień. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jego ostatnie rozkojarzenie. Często budził się, i zanim wstał mijało kilkanaście dobrych minut. A kiedy już wstał, natrętnie obszukiwał kieszenie, jakby spodziewał się tam znaleźć jakiś skarb. Często wkurzał się, gdy nie mógł tego znaleźć, ale nie wiedział dokładnie nawet, czego szukał. Często też miewał ochotę na koniu wykonać gest, symulujący naduszenie gazu, oraz przekręcał lejce. Te dziwne nawyki wprawiały go nieraz we wściekłość, a gdy się denerwował, ponownie obszukiwał kieszenie. Zupełnie, jakby jakiś chochlik stroił mu jakieś żarty, bądź czyjś duch wstąpił w jego ciało. Słyszał o takich przypadkach, gdy ofiary wielkich wojowników i morderców często nawiedzały swojego oprawcę, a taka perspektywa wręcz go przerażała. Stał się coraz bardziej nerwowy, często miał różne tiki, jednak najbardziej przerażał go sposób, w jaki zamówił raz piwo. Poproszę dwa dogi.

I to imię, bez wyrazu, dźwięku, znaczenia… Caroline. Przy czym, kiedy o tym rozmyślał, towarzyszyło temu uczucie podobne temu, kiedy stracił swoją Natashę. Starał się o tym nie myśleć, jednak imię te wracało niczym natrętny owad. Jednak im bardziej starał się o tym zapomnieć, tym bardziej o tym myślał, do tego stopnia, że raz nawet zapłakał. Wzdychał o jakiejś Caroline, a nawet kiedy jego ukochana umierała mu na dłoniach, nie uronił ani jednej łzy. Doskonale jednak pamiętał ten moment, pamiętał wielkie, orzechowe oczy Natashy, burzę rudych loków, wielkie, karminowe usta oraz mały nosek. Pamiętał przeczący ruch głową Eneida, kiedy popatrzył na niego. Był medykiem w drużynie, mimo to nie mógł jej pomóc, bełt przebił jakiś organ, czemu towarzyszyła fontanna ciemnej krwi. Wytarł stróżkę krwi, płynącą z kącików ust. Zdziwił się też, kiedy nagle podźwignęła się mu na ramieniu, i pocałowała go, szybko, gorąco, namiętnie. Potem opadła nagle. Zamknął jej oczy drżącą dłonią, już nigdy nie zobaczy jej orzechowych oczu. Nigdy. Ułożył ją swobodnie na kamieniu, i pustym wzrokiem obserwował pomarańczowe słońce, powoli próbujące zniknąć nad zielonymi pagórkami. Promienie słońca odbijały się w zbrojach i tarczach poległych, całe pobojowisko było usłane trupami. W tle okrzyk zwycięstwa. Wygraliśmy. Jednak za jaką cenę. Cenę w złocie, tą namacalną, jednak mało ważną, czy cenę koszmaru, tego w podświadomości, który zostanie na całe życie? Revan długo zastanawiał się nad tym, bardzo długo.

Najbardziej irytował go fakt, że czuł się, jakby ten stan rozdwojenia jaźni miał od zawsze, czasem czuł potrzebę, aby się wyżyć, wyładować frustrację, gniew, który się w nim nagromadził, a był wyjątkowo spokojny, zazwyczaj tłumił swoje emocje. Ostatnią taką sytuacją była kobieta na rynku, od której próbował kupić zapasy na drogę. Wydarł się na nią, przekrzykując tłum z taką łatwością, że dziewczyna zalała się łzami. Odszedł w końcu, nic nie kupując, i teraz jego kiszki zdawały grać się marsza.

I ta piosenka… Nie był wielkim wielbicielem muzyki, rzadko też zdarzało mu się śpiewać nawet po pijaku. A w drodze nucił sobie nawet kilka piosenek, nie znając ich kompletnie. Piosenka jednak treścią różniła się od tego, co nucił, gdyż, mimo iż nie znał słów, na myśl przychodziły mu okropne obrazy. Takie, które już widział. Obrazy wojny, nędzy, rozpaczy, morderstw, gwałtu, rzezi, trupów, dostało się nawet trochę jakiemuś Bushowi, jednak nie wiedział, o kogo chodzi.

Przekroczył próg karczmy, trzeba przyznać, że nazwa była trywialna, mimo to ktoś do niej zaglądał od czasu do czasu. Jego uwagę natychmiast przykuła kobieta opierająca się o ścianę kominka. Jej spojrzenie natychmiast przypomniało mu orzechowe oczy Natashy, z żalem jednak spostrzegł, iż miała inne włosy i usta, jednak nosek ten sam. Jej usta ukąłdały się w słowa, które przeszkadzały mu podczas podróży, a jakiś grajek układał do tej pieśni melodię. Bardzo znajomą melodię. Westchnął ciężko, po czym ruszył do szynkwasu.

Był dość wysoki, mierzył prawie 180 cm wzrostu. Włosy koloru kruczej czerni swobodnie okrywały jego ramiona i plecy. Oczami koloru zimnej stali wodził po zebranych w sali, nikt jakoś nie miał ochoty patrzeć mu w nie. To było uczucie podobne do tego, jakie towarzyszy spotkanie twarzą w twarz ze swoim największym lękiem. Jego bladą twarz zdobiła ogromna blizna, przecinająca prawą brew, ciągnąca się poprzez policzek, a kończyła się na podgardle. Widać było, jak trudna była do zagojenia, a rana przypomina raczej skutek zranienia czymś wyjątkowo ciężkim. Trzymał się prosto, był przybrany w skórzaną kurtę nabijaną ćwiekami oraz kolczugę. Na nogach nosił ciemne spodnie, oraz solidne, podkuwane buty, z cholewami do kolan nabijanymi guzami, oraz metalowym czubem. Przez plecy miał przewieszony długi miecz z pochwą, z długą i wąską posrebrzaną rękojeścią, oraz jelcem o skośnych ramionach. Głowica była w kształcie wyszczerzonej czaszki, podobnie jak końcówki jelca. Przy pasie wisiała mu pochwa, z której wystawała miedzianozłota rękojeść półtoraka, o głowicy w kształcie głowy lwa. Po drugiej stronie pasa z ciężką klamrą, widać było zdobioną różnymi wzorami rękojeść pistoletu, którego wylot lufy znajdował się jakby w głowie wilka. Ręce przybrane w rękawice z ćwiekami, trzymał luźno, jednak gdyby zauważył choćby cień zagrożenia, w mgnieniu oka mógłby się w nich znaleźć miecz, wprawny wojownik dostrzegał takie ruchy.

Jego ubiór, oraz wyraz twarzy powodował, że nawet podchmielony ork zastanowiłby się dwa razy, zanim maiłby ochotę go zaczepić. Nie wyglądał na kogoś, komu broń jedynie obciąża pas i plecy dla strachu, o nie.

Już miał zagadnąć do karczmarza, gdy ten ozwał się w te tony.
- Pewna dama pragnie się z tobą spotkać w pokoju jadalnym. Mam przekazać, ze wola bogów musi stać się rozkazem, a siedmiu połączyć swe siły. Cokolwiek by to nie miało oznaczać..... – czyżby więc, zgodnie z treścią piosenki, on miał być tym gobelinem, co oręż dla piwa odstawi? I dlaczego on miał się przeciwstawić jakiemuś złu. I wreszcie, jacy bogowie potrzebują ich do tego zadania, którego nie wykonają inni?

Przyjrzał się dokładnie jeszcze raz kobiecie, która śpiewała. Nie było jej tam, gdzie przedtem. Jakaś dziewczyna za to wyrżnęła się ze schodów, wpadając na stolik, przy okazji ochlapując jakiegoś faceta gulaszem. Przerąbane. Chwilę potem ta dziewczyna, o kocich ruchach, udała się do sali, do której sam zmierzał. Tragedia, pomyślał, po czym śmiało przekroczył próg pokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 21-02-2008 o 16:05.
Revan jest offline