Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2008, 23:21   #6
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Ta istota...
Gdy wzdłuż strumienia biegł, wołany zewem dzikim i niebezpiecznym, spotkał tę zjawę.
Jej lico załamane, niewyraźne, niemal niewidoczne rysy.
Zdawała się śpiewać, pieśń kojącą, jednak budzącą niepokój zarazem.

Siedmiu wybranych by złu stawić czoła.
By dokonać tego, czego nikt nie zdoła.
Gdzie wicher strumieniem włada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oręża woli.
Zbiorą się razem o pełni księżyca.
By swoje nawzajem rozpoznać oblicza
I siły swe połączyć, przyjaźń, zaufanie.
Niech bogów wola rozkazem się stanie.


Wydawało się to znakiem, na który czekał Trevor. Duchy Domeny Ziemi nie odzywały się latami, być może właśnie tak chciały pokierować jego dalsze losy?
Słowa mary były dziwne, przesiąknięte tajemniczością i czymś co było mu obce. Nigdy nie czuł tak silnie odosobnienia i samotności, a słowa wołały go właśnie do cywilizacji.
Każde słowo było odległe i zagadkowe, nawet tak bliska jego sercu pełnia księżyca była obca.

Nagle z zamyślenia wyciągnęła go muzyka, przeszywająco gładko powietrze melodia oraz ciepły i kojący śpiew. Bard grał natchniony, roznosząc nutę po całej karczmie. Kobieta stała niedaleko Trevora, mógł się jej dokładnie przyjrzeć.
Ta cera, te dłonie, te piersi, biodra, włosy, nogi. Zaskoczony odkrył, że piękna nieznajoma go pociągała. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na seksualność napotykanych niewiast, dlatego teraz czuł się dziwnie, wlepiając swoje pożółkłe ślepia w jej kształty. Był to wzrok łapczywy, zarazem jednak łagodny, jakby spokorniał słuchając jej głosu.

Ta sama piosenka, którą słyszał od zjawy. Te same słowa, działające jak balsam dla zbłąkanej duszy. Zastanawiał się, czy kobieta mogła być postacią, którą widział w lesie.

Kiedy niewiasta skończyła, wodził za nią wzrokiem, aż do momentu, gdy zniknęła mu z oczu. Teraz już obserwował otoczenie, wchodzących i wychodzących, jedzących, zamawiających strawę. Widział każdy ich ruch, jakby cała akcja toczyła się w zwolnionym tempie, jednak z jakiegoś powodu nie potrafił tego do końca ogarnąć. Nie potrafił opanować własnych myśli. Być może dawno nie integrował się z cywilizacją...

Kiedy jego oczy błądziły po gościach, gubiąc rytm i tracąc powoli przejrzystość, postanowił już nie wpatrywać się w otoczenie. Momentalnie sięgnął do kieszeni po papierosy...
Zdziwił się, gdy nie natrafił na kieszeń w której zawsze trzymał napoczętą paczkę królewskich. W zasadzie, to nie miał żadnej kieszeni, w której mógłby cokolwiek schować. Na szczęście przypomniał sobie o bukłaku przy pasie, w którym było jeszcze trochę mocnego wina. Jednym haustem wychylił jego zawartość, po czym miał już wstać, by rozprostować kości, gdy nagle do sali wpadła, a raczej wturlała się dziewczyna, uderzając z impetem w krzesło jednego z klientów.
Sytuacja ta rozbawiła go, pomimo faktu, iż nie zwykł się śmiać. Czuł się trochę sprzecznie z samym sobą, gdy szeroki uśmiech zawitał na jego pysku.

-Pewna dama pragnie się z tobą spotkać w pokoju jadalnym. Mam przekazać, ze wola bogów musi stać się rozkazem, a siedmiu połączyć swe siły. Cokolwiek by to nie miało oznaczać...
Niespodziewanie gospodarz szeptem przemówił do Trevora. Ten prawie podskoczył, gdy znienacka wypowiedziane słowa trafiły do jego spiczastego ucha, wytrącając go z zamyślenia o małej kotce, która zbierała się z podłogi, masując energicznie czoło.
Przez chwilę zamyślił się ponownie i gdy zebrał już myśli, by odpowiedzieć gospodarzowi tak, by nie przysporzyć sobie problemów, jak w jednej wiosce, gdy ktoś ucieszony witał się z nim i w odpowiedzi usłyszał dźwięczne „spadaj”.
-Już idę, zaraz... - w tym momencie zauważył, że gospodarza już nie ma. Rozmawiał z kimś innym, tak samo szepcząc jak do niego.

Trevor wstał. Lekko się zachwiał, nie mogąc utrzymać równowagi na swoich, jak mu się zdawało, dziwnych kończynach. Fakt, nie był codziennym widokiem, jednak jemu nigdy nie przysparzało problemów utrzymywanie się na własnych nogach. Można nawet rzec, że jego zdolność równowagi przewyższała niejednego człowieka.
Gdy wychodził z zaciemnionego kąta, wreszcie było w pełni widać jego postawną sylwetkę. Miał niemal dwa metry wzrostu, zaś każdy mięsień wyraźnie widoczny, dodatkowo zarysowany przez ogień z kominka. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że nie jest człowiekiem, elfem czy innym człowiekowatym, zamieszkującym te krainy.
Głowę miał niemal całkiem wilczą, z tym wyjątkiem, że zawieszoną na ludzkiej szyi. Z oczu patrzyło mu wilkiem, każdy łowczy potrafił to stwierdzić. W paszczy ostre zębiska, poczerniałe podniebienie oraz długi jęzor. Kark silnie owłosiony, tak samo jak krótka sierść na całym ciele, koloru szarego, jak popiół.
Trevor nie nosił niczego, co osłaniałoby jego tors, który tak samo jak ręce, był identyczny jak ludzki. Wielkie, szorstkie dłonie zakończone były czarnymi pazurami. Nogi zdawały się być ludzkimi, jak wynikało z wyprostowanej postawy, jednak stopy zdradzały kolejną wilczą cechę.
Mężczyzna ubierał się dość niestandardowo, szerokie, ciemnobrązowe spodnie, spod których wystawała druga warstwa, przykryte były dwoma złocistymi płachtami materiału. Wyglądały na drogie, gdyż pokryte całe były ozdobnymi motywami.
Przez pas zaś wilczy człowiek był przepasany grubymi, czerwonymi wstęgami. Do nich przywiązany był prosty, drewniany bukłak.
Dwoma rzeczami, które dodawały Trevorowi niepokojącego i tak już wyglądu, były bronie. Bransoleta z ostrzem prawie sięgającym ramienia, gdy prostował rękę oraz miecz, który po wstaniu przymocował z tyłu, do jednej z czerwonych wstęg.
Miecz był dosyć prosty, jednak wprawne oko z miejsca wyłapywało doskonałą ostrość owego oręża, jak gdyby nigdy nie było używane.

Gdy szedł, potykał się co chwila, jednak po kilku krokach złapał rytm i utrzymywał w miarę równy krok. Szedł do pokoju jadalnego, jak mu powiedział gospodarz. Tego samego, do którego weszła dziewoja, śpiewająca pieśń-przepowiednię.
Nadal go nurtowało, dlaczego znała te słowa, kto jeszcze wszedł to sali, nawet to, kim był bard, układający nuty pod wdzięczny śpiew kobiety. Zastanawiał się też, dlaczego stara się znaleźć odpowiedź na tyle pytań na raz. Już dawno utracił tą zgubną, ludzką cechę, jednak wydawała się nasilać z biegiem czasu, od dnia w którym spotkał zjawę.

Gdy już znalazł się blisko drzwi, widział tą samą młódkę, która wcześniej poprawiła mu humor swoim niezdarnym zachowaniem. Gdy wszedł do sali, położył swoją ciężką łapę na jej głowie i czekał na to, co się wydarzy...