Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2008, 12:06   #9
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James z uniósł leciutko lewą brew na patrząc wyrywającego się ni z gruszki, ni z pietruszki podporucznika Staffeya.
"Ciebie o nic nie pytałem" - pomyślał. - "Coś mi się zdaje, że najchętniej wyręczyłbyś majora w wydawaniu rozkazów."
Ale zachował swoje myśli dla siebie, nie chcąc już na samym początku komplikować sytuacji wewnątrz grupy.
"A potem się dziwią, że ludzie nazywają ich Angolami" - w myślach skomentował okropny akcent i nieco nienaturalne zachowanie angielskiego podporucznika. Gdy jako mały chłopiec patrzył na angielskie filmy, nie wierzył, że tacy ludzie naprawdę istnieją.
"Ciekawe co zrobi, jak mu skonfiskują ten kajecik" - przemknęło mu przez głowę. Wyglądało na to, że podporucznik Straffey jest bardzo przywiązany do swej podręcznej pamięci i zabranie jej mogło wywołać ciekawe efekty. - "Nic dziwnego, że jego błyskawiczna kariera tak szybko się skończyła, skoro nawet tajne akcje zapisuje w zeszyciku."
Zawsze miał wrażenie, że stopień podporucznika jest dość niski, jak na stopnie oficerskie. I że dostaje się go zaraz po skończeniu akademii. A podporucznik nie wyglądał na takiego, który zaczynał karierę od szeregowca...
Gdy padło pytanie sierżanta Lane'a o hierarchię dowodzenia James z filozoficznym spokojem spojrzał w sufit. Na samą myśl o słuchaniu rozkazów "papierowego żołnierzyka", bo za takiego uważał Staffeya, można było zacząć się śmiać. Albo płakać. Podporucznik Staffey wyglądał na takiego, który bez swego notesika nie będzie wiedział, jak się nazywa...
Ale chociaż nie mówił "Eeee..." co dwa wyrazy, co było dużą zaletą.
Postanowiwszy dać podporucznikowi szansę na błyśnięcie zdolnościami James przeniósł wzrok na następnego "pytacza".
W odróżnieniu od "papierowego" Straffeya podporucznik pilot Wolf wyglądał na doświadczonego. I rzeczowego. Chociaż nieco sfatygowanego w tym momencie.
"W razie awarii zostaną nam stare jak świat sygnały dymne" - odpowiedział w myślach na postawione pytanie. - "Wystarczą twoje cygara, poruczniku."
Przymknął oczy, wyobrażając sobie Wolfa, puszczającego kółka dymu... Trzy mniejsze, trzy większe...
"Albo ułożymy na plaży wielki napis SOS... I będziemy czekać, aż przyuważy nas satelita..."
Co prawda satelity były w stanie przeczytać napisy z etykietki zapałczanej, ale James był nie pewien, czy leżący na plaży czarny notesik podporucznika Staffeya będzie wystarczająco interesujący...
Korzystając z chwili przerwy w serii pytań spojrzał na najniższą stopniem uczestniczkę wyprawy. Sierżant Anderson wydawała się być częściowo nieobecna duchem. Chociaż, podobnie jak on sam, zajmowała się obserwacją przyszłych towarzyszy.
"Musi być niezłym fachowcem" - pomyślał - "skoro major wybrał ją do tej akcji."
Jeśli była tak dobra, jak na to wskazywała jej mina... Nieco zarozumiała i arogancka...
Nie przeszkadzał mu jej stopień. Wolał mieć obok fachowca, niż gryzipiórka. A pod tym względem obojgu pilotów raczej nie można było nic zarzucić... Chociaż, prawdę mówiąc, wolałby, by Wolf nie palił. Nie chciałby śmierdzieć cygarami w dżungli.
O tym będzie musiał wspomnieć, nawet gdyby ktoś miał powiedzieć, że się czepia...
W dodatku Crowley, ekspert od zielonych ludzików, też był miłośnikiem papierosów. Z gatunku tych najbardziej śmierdzących... Crowley wywoływał w Jamesie mieszane uczucia. Z jednej strony lubił, gdy ktoś był zarażony jakąś pasją. Z drugiej... Crowley nie przypominał kogoś, kto jest gotowy do jakiegokolwiek wyjazdu. Wyglądało na to, że panu Crowley'owi potrzebny byłby odpoczynek. I to, sądząc po spojrzeniach rzucanych w stronę pani sierżant, niekoniecznie spędzony w samotności. Za to spojrzenie, skierowane wcześniej w stronę eksperta od pól magnetycznych sugerowało, że w Crowley'u "coś" jest...
Sięgnął po pomarańczowego tik-taka - jedyny "nałóg" na jaki sobie pozwalał i to tylko w cywilizowanym świecie - i pozwolił na to, by reklamowane "dwie kalorie" z wolna rozpływały mu się w ustach.
Przeniósł wzrok na doktora Krasowsky'ego. Po pierwszym wybuchu siedział nabzdyczony i obrażony nie tylko na O'hrurga i Crowley'a, ale na cały świat. Z tego, co mamrotał pod nosem trudno było coś usłyszeć, ale łatwo można było się domyślić, że przebywanie w jednym pomieszczeniu z "szarlatanem" to obraza dla nauki w ogóle i doktora Krasowsky'ego w szczególności. I chociaż pan doktor sprawiał wrażenie kompetentnego, to równocześnie niezbyt zgodnego i chętnego do współpracy.
W przeciwności do pani doktor Mc’Roilly, Afroamerykanki z dziwnie irlandzkim nazwiskiem. Uśmiechnięta pani doktor sprawiała wrażenie zaciekawionej i równocześnie chętnej do współdziałania. I, na pierwszy rzut oka, nie wyglądała na naukowca znającego dżunglę jedynie z książek. Jako że ich specjalności częściowo się pokrywały, James zamierzał wymienić z panią doktor garść poglądów. I przekonać się, czy pozory nie mylą...
Wbrew temu co sądził, zamiast młodszego chorążego głos zabrał major. Widać nie miał zamiaru obarczać sobie pamięci pytaniami...
Jego słowa świadczyły o tym, że, przynajmniej na pozór, ma zaufanie do wybranych przez siebie ludzi... A to, jak się do kogo zwracał, było Jamesowi całkowicie obojętnie. Trochę mniej podobał mu się fragment o bezwzględnym posłuszeństwie. Dzięki Bogu major nie wyglądał na bezmyślnego trepa.
Skinieniem głowy podziękował za odpowiedź i czekał na ciąg dalszy...
Słysząc o mianowaniu Wolfa na zastępcę James wyobraził sobie rozczarowanie malujące się na twarzy Brytyjczyka. Narodowość była Jamesowi całkowicie obojętna, ale wolał, by rozkazy wydawał ktoś, kto wąchał już proch, niż żołnierzyk, który wyglądał jakby całe wojskowe życie poświęcił na przewracaniu papierków. I noszeniu teczki za swym szefem.
Ciąg dalszy wyjaśnień majora niezbyt go zainteresował. Były to rzeczy oczywiste. Zastanawiał się jedynie przez moment, czy faktycznie sprzęt pozostawiony na B-120 jeszcze nadaje się do użytku, ale to było najmniej ważne. Sposobów na zawiadomienie kogokolwiek było wiele...

- Mam zatem pytanie majorze - powiedział, gdy major ponownie zachęcił do zadawania pytań. - Czy armia znajdzie dla naszego oddziału - dziwnym trafem nie zakrztusił się przy tym słowie - najzwyklejsze nakręcane zegarki? Gdybym wcześniej wiedział, że z nowoczesnych gadżetów robi się złom, wziąłbym z domu coś innego...
Odwrócił się do Staffeya.
- Panie poruczniku - w jego uprzejmym głosie brzmiało zdziwienie - zawsze myślałem, że tajnych narad nie robi się notatek. Ale może czytałem nieodpowiednie książki...
- A tak w ogóle - ton był ciągle pełen szacunku - chyba nie zamierza pan zabierać z sobą tego notesu? Gdyby wpadł w czyjeś ręce, na przykład Al-Kaidy - o zielonych ludkach wolał nie wspominać, mając na względzie nerwy podporucznika oraz doktora Krasovsky'ego - wyciekłoby dużo tajnych informacji...
Mógł jeszcze dorzucić coś o zbieraniu materiału do książki i egzemplarzu autorskim z autografem, ale się powstrzymał.
Odwrócił wzrok od podporucznika, nie czekając na obrażoną minę i pełną oburzenia odpowiedź.
"Mam nadzieję, że udając turystę nie będziesz trzaskać kopytami przed majorem..." - pomyślał, z trudem kryjąc uśmiech. Wizja Staffeya ubranego w bermudy, kolorową koszulę i klapki i składającego meldunek O'hrurgowi była co najmniej zabawna...
Spojrzał na bawiącego się zapalniczką Wolfa, a potem na Crowleya.
- Prosiłbym bardzo o ograniczenie palenia w najbliższym czasie. Wiem, ze to trudne, ale - rozłożył bezradnie ręce - zapach - nie powiedział 'smród', chociaż w zasadzie powinien był - cygar i papierosów złośliwie przyczepia się do każdego, nie tylko do palacza i nie znika zbyt szybko, nawet po morskiej kąpieli. W dodatku, niestety, jest wyczuwalny z dużej odległości...
"Indianie używali go do odstraszania komarów... Nie tylko komary przed nim uciekają..." - pomyślał.
Miał nadzieję, że major, jako człowiek inteligentny, poprze go...
Czekając na ewentualne komentarze i sprzeciwy James spojrzał na Scotta. Młodszy chorąży był faktycznie młody. Najmłodszy z całej grupy. Jako radiooperator pewnie niewiele się przyda, skoro każda grupa traciła łączność. Spec od dywersji... Jeśli to miało być zadanie w stylu "przyszedłem, zobaczyłem, wybyłem" to dywersja nie była potrzebna. Chyba że do opóźniania pościgu... Ale wtedy i tak mieliby małe szanse ucieczki.
Usiadł wygodniej, mając zamiar spędzić na nicnierobieniu czas jaki pozostał im do opuszczenia sali.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-02-2008 o 13:19. Powód: "Boldowanie" imion... :(
Kerm jest offline