Joseph z zadowoleniem przyjął towarzystwo krasnoluda. Wędrowanie wieczorem przez las, nawet najbardziej bezpieczny, nie powinno odbywać się samotnie. Szczególnie jeśli uwzględnić fakty, o których mówiły elfy. A poza tym mieszkańcy Imperium i krasnoludy zwykle się dobrze dogadywali.
Z zaciekawieniem przyglądał się, jak krasnolud macha toporem. Co prawda ścinanie gałęzi to nie ścinanie głów, ale sam sposób trzymania topora mówił wiele o osobie, w czyjej ręce spoczywał.
- Nie da się ukryć, Garnirze - powiedział po kilku minutach - że widać, iż urodziłeś się z toporem w dłoni. Mam wrażenie, że chociaż wiele nacji włada toporami, to faktycznie właśnie krasnoludy śmiało można by nazwać mistrzami topora.
Wolał nie wypytywać, w jaki sposób krasnolud stracił swoją broń. Ani wypytywać o jego przeżycia z ostatnich tygodni. Zachowanie Garnira w siedzibie elfów ciągle tkwiło mu w pamięci.
- Ten topór to faktycznie dzieło ludzi, czy tylko tak sobie powiedziałeś? - spytał.
W tym momencie przypomniał sobie, że nie uzupełnił zapasu bełtów. Postanowił to zrobić zaraz po powrocie do obozu. Z drugiej strony - jeśli dziesięć bełtów miało mu nie starczyć, to i tak nie pożyłby na tyle długo, by sięgnąć po jedenasty...
Mimo wszystko rozbawiony tą myślą podążał za krasnoludem.
- Jak widać mapa nie kłamie - stwierdził, gdy do jego uszu dobiegł szmer wody.
Dojście na brzeg było nad wyraz proste. A woda wyglądała na czystą... *Ciekawe, czy są tu ryby* - pomyślał.
Oczywiście miał na myśli takie, które można złowić, upiec i zjeść...
- Trzeba będzie jutro przyjść z jakimiś bukłakami - powiedział.
Uśmiechnął się.
- Koń nie krasnolud, piwa nie pije - dodał tytułem wyjaśnienia.
Spojrzał w niebo i skrzywił się nieco.
- Gapa za mnie. Nie wrócimy do obozu przed zmrokiem. Ale trafimy bez problemów. Nasza ścieżka jest aż za dobrze widoczna. A w razie czego zrobimy jakąś pochodnię.
Jeśli Garnir nie miał nic przeciwko temu ruszyli do obozu. Ewentualnie wymieniając poglądy...
Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-03-2008 o 17:02.
|