Karla wstała od toaletki.
-
I co ty na to Akwamarynko, dwa kufry pan rycerz zarządził. Jak ja nie cierpię się ograniczać. - Z westchnieniem podniosła srebrzystą suknię –
Jak myślisz – zapytała psa –
ją chyba zostawimy? Za dużo wspomnień.
-
Dobrze, tutaj to co zostaje – srebrna suknia jako pierwsza wylądowała na obitym aksamitem krześle.
Po kolei podnosiła ubrania. Przeważnie zielenie i błękity. Po kwadransie intensywnego przerzucania, w izbie zrobił się jedynie większy bałagan. Srebrna suknia nadal leżała samotnie.
…by Cię kurwi synu szlag trafił i pioruny z jasnego nieba, znowu w dupę jego kurwa...
Zza uchylonych drzwi Karlę dobiegł głos Rodericka.
Na Freyię. Czy od bogów on dostał jedynie urodę? Ależ szykuje się podróż. Pokręciła głową. Burza włosów, mimo czesania nadal w artystycznym nieładzie, opadała na jej plecy i ramiona.
Karla ruszyła by zamknąć drzwi. Ale suczka była pierwsza. Wypadła z impetem do głównej izby karczmy. Niewiele większy od dorodnego kota psiak zanurkował pod ławę tuż pod nogami Rodericka.
Karla również wybiegła z komnaty.
–
Akwamarynko, Akwamarynko!
Rozległ się pisk. Pies wybiegł spod stołu, trzęsąc intensywnie głową. Miedzy jego zębami konał szczur.
-
Akwamarynko, słoneczko odpuść już tym myszom. Wszystkim i tak nie dasz rady. - Na te słowa Akwamaryna radośnie zamerdała ogonkiem, po czym rzuciła zdobycz u stóp pani.
Zaszeleściły jedwabie. Spod błękitnej sukni wynurzyła się stopa w zielonym pantofelku i odkopnęła szczura. Właścicielka zgrabnej nóżki schyliła się po swoją suczkę. Akwamaryna usadowiła się wygodnie i polizała Karlę po policzku. Nie wydawało się, by higieniczny aspekt psiego pocałunku zaprzątał głowę czarnowłosej.
-
Przepraszam najmocniej za zamieszanie. – uśmiechnęła się do siedzących przy stole. Miała trójkątną buzię, lekko wydłużona brodę i zmysłowe ciemne usta. -
Akwamaryna nie cierpi myszy... – kontynuowała -
I wróbli... i drobiu. – dodała po chwili.
-
Ale lubi koty – usprawiedliwiła suczkę.